piątek, 12 lutego 2021

„Sentymentalna” podróż w lata dzieciństwa…

Dzisiejsza opowieść stanowi zaledwie mini wątek szerokiego tematu o okupacji niemieckiej Strzelna w latach 1939-1945. Spisałem ją w 2014 roku, dzisiaj nieco uzupełniłem, a ściśle powiązana jest z ostatnim spacerkiem, podczas którego opowiadałem o młynie i rodzinie Jaśkowiaków. Jest w niej mowa o planowanej wizycie pewnego Niemca, który chciał odwiedzić miejsce swego dzieciństwa. Może oprowadziłbym go osobiście po mieście, czy wioskach, co od lat czynię, gdy jestem o to poproszony, gdyby nie nazwisko i miejsce, które chciał odwiedzić…

Link do opowieści o młynie: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2021/02/spacerkiem-po-strzelnie-cz-119-ulica.html

To, co przeżyłem w połowie lipca 2014 roku, to swoisty rodzaj kpiny z historii. Otóż, uszczegóławiając to zdarzenie dopowiem, że odebrałem w godzinach pracy telefon służbowy. W słuchawce usłyszałem radosny i miły głos młodej osoby, kobiety, która w składnym potoku słów przybliżyła mi cel jej rozmowy. Na wstępie poinformowała mnie, iż została skierowana do mnie z sekretariatu urzędu, do którego właśnie przedzwoniła. Przedstawiając się powiedziała, że jest przedstawicielką biura podróży, znała moje nazwisko i wyraziła nadzieję, że jestem – ponoć – jedyną osobą, która może pomóc jej klientowi w odbyciu sentymentalnej podróży do miejsca jego dzieciństwa, Strzelna.

Nasza rozmowa układała się niezwykle składnie. W mig rozmówczyni pojęła, że jestem osobą, która może jej pomóc w zorganizowaniu wizyty w Strzelnie. Jak się okazało, miał to być rodzinny wypad do Strzelna Niemca, które w mieście spędził swoje dzieciństwo. Przed kilku laty pomogłem Niemcom Bałtyckim z Kurlandii, dlaczego by nie kontynuować tej pomocowej profesji. Nie znałem osoby, a nóż to może być ktoś, kto wzbogaci moją wiedzę o mieście i mniejszości niemieckiej zamieszkującej miasto i okolicę do 1945 roku.

Ale wróćmy do telefonu i miłej w głosie rozmówczyni.

– Szanowny panie – usłyszałem głos w słuchawce - do Strzelna wybiera się gość, który chciałby odwiedzić miejsca swojego dzieciństwa. Był on już w ubiegłym roku, ale niestety, nie znalazł ich. – Wtrącając swój głos zapytałem – A o jakie to miejsca chodzi i kim jest ów strzelnianin z Niemiec?

- Ten pan to starszy już jegomość Siegmund Doberstein, a miejsce, to młyn jego rodziców.

W tym momencie zatkało mnie, klucha stanęła mi w gardle. Nie mogłem wyksztusić słowa. Doberstein, Doberstein… – po chwili kilkakrotnie, cicho wypowiedziałem to nazwisko. Po czym, już głośniej odezwałem się do mojej rozmówczyni:

- Lepiej nie mogła pani trafić. Mówi pani, że syn strzeleńskiego młynarza? A ja pani dopowiem, że bratanek kata z okresu okupacji niemieckiej Strzelna, znienawidzonego policjanta Ottona Dobersteina. Jego miejsce sentymentalnej podróży to bezprawnie zagarnięty przez Trzecią Rzeszę młyn mojej rodziny, Jaśkowiaków. Mówi pani, że ma to być podróż sentymentalna, podróż do miejsca jego dzieciństwa? Z upływem kilku sekund usłyszałem ponownie miły i delikatny głos:

- Wie pan, ja nic nie wiedziałam o przeszłości tej rodziny, myślałam, że to są Niemcy mieszkający kiedyś u was od dawien dawna.

- Szanowna Pani, żyje jeszcze moja ciocia, ostatnia właścicielka rzeczonego młyna – dodałem - mieszka u córki w Bydgoszczy i ma się bardzo dobrze. Ciocia liczy sobie 92 lata i ma znakomitą pamięć. To ona opowiedziała mi o młynie i Siegmundzie Dobersteinie (seniorze) i owszem nie był on tak podły jak jego brat Otto. Dziś, nawet z tak odległej przestrzeni czasu byłoby mi bardzo niezręcznie oprowadzać kogoś, kto nawet jest Bogu ducha winnym potomkiem złego okupanta. Owszem, stoi Dom, również budynek młyna, który został przebudowany na stację obsługi samochodów, ale mnie byłoby osobiście niekomfortowo oprowadzać potomka wojennego właściciela młyna, po czymś co dziś stanowi odrębne własności osób, które nieruchomości te nabyli od cioci (młyn, dom, ogród). – Po chwili zastanowienia dodałem -Podam pani osobę, która kupiła młyn i proszę kontaktować się z nią. – Na chwilę zamilkłem, gdyż myśli tłoczyły się w mej głowie niesamowicie, a przecież nie chciałem robić wyrzutów mojej Bogu ducha winnej rozmówczyni. Podałem adres i na tym rozmowę zakończyłem.

Po powrocie do domu poszperałem w notatkach, by coś więcej znaleźć o rzekomym właścicielu młyna Dobersteinie. Uznałem, ze opowieść cioci znajdzie potwierdzenie w innych relacjach. Na jednej z fiszek odnotowaną miałem relację śp. Gwidona Trzeckiego, który o Ottonie Dobersteinie powiedział: Był to policjant, który strzelnianom dawał się we znaki na każdym kroku. Bił za to, że ktoś przed nim lub innym Niemcem nie ściągnął czapki i po niemiecku nie pozdrowił: Guten Morgen rano do 10:00, później Guten Tag. Polakom nie było wolno chodzić po chodnikach, kiedy nimi szli Niemcy. Trzeba było ustępować im miejsca i szybko usuwać się na jezdnię oraz pokornie kłaniać. Wielu strzelnianom dostało się od Dobersteina, bił pejczem, pięściami i dłonią. Był okrutny do wszystkich, starszych, kobiet, dzieci i mężczyzn. Za lojalność wobec władz okupacyjnych mógł jego brat zasiedlić młyn i na nim dorabiać się.

W „Księdze adresowej na 1941 roku” znalazłem w Strzelnie Siegmunda Dobersteina na młynie po Jaśkowiakach: Milen (Getreide-). Doberstein, Siegmund (Kom. Verw.), tel. 93. W II tomie Studiów z dziejów Ziemi Mogileńskiej wyczytałem:

Niemiecka właścicielka gospodarstwa rolnego w Młynach, Doberstein, pobiła dotkliwie pracującą u niej Polkę – Michalinę Wojtasik.

Mało, tego we wspomnieniach strzelnian, jak np. Klary Lewickiej z domu Stępowska (zm. w 2011 r.) zachowało się w pamięci zdarzenie, w którym ona sama, jeszcze jako dziecko została uderzona w twarz przez Otto Dobersteina za to, że nie powitała go po niemiecku: Guten Tag.

Ale to było zbyt mało wiadomości, zatem sprawdziłem u źródła. Przedzwoniłem do seniorki naszego rodu Anny Jaśkowiak. Nadarzyła się ku temu okazja, bo właśnie w sobotę 26 lipca było Anny. Tym sposobem złożyłem cioci życzenia i wypytałem o owych Dobersteinów. Usłyszałem, że Dobersteinowie pochodzili z byłej Kongresówki, chyba z Wilczyna. Jeszcze ich rodzice nazywali się Kamińscy i ponoć byli Polakami? Przybrali nazwisko Doberstein, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: ‘zrobiony z kamienia’.

Otto był bardzo złym człowiekiem, to on uczestniczył w egzekucjach na Kopcach, w Ciencisku i wielu innych miejscach. Po prostu był zbrodniarzem i to okrutnym. Rozstrzelał ziemianina Józefa Trzcińskiego i kupca zbożowego Juliana Schulze oraz wielu innych. Siał postrach wśród strzelnian. Jego brat Siegmund Doberstein był innego charakteru i raczej  spokojnego usposobienia. Kiedy zabrano Jaśkowiakom młyn, to początkowo dzielił dom z prawowitymi właścicielami, którzy usunęli się jemu na drugą połowę dużego domu. Z chwilą wpisania Dobersteina do ksiąg wieczystych, jako właściciela, który ów młyn odkupił od Trzeciej Rzeszy za niewielkie pieniądze, Jaśkowiaków wyprowadzono na ulicę Kościelną. W majestacie bezprawia, w ten oto sposób Dobersteinowie stali się właścicielami zagrabionego przez Niemców młyna wraz z przyległościami.

W sierpniu spotkałem Stasia Dobrzyńskiego, który opowiedział mi o wizycie Siegmunda Dobersteina i jego małżonki w Strzelnie. Byli u niego i oczywiście zwiedzili pozostałości po młynie rozbudowanym przez Zygmunta Jaśkowiaka seniora przed wojną. Wówczas był to nowoczesny młyn motorowy, o którym pisałem w ostatniej opowieści z cyklu Spacerkiem po Strzelnie. Po wojnie ogromne trudności stawiano wujkowi Zygmuntowi juniorowi i cioci Ani Jaśkowiakom w odzyskaniu całej nieruchomości młyńskiej. Ówczesne władze widząc, że młyn w księdze wieczystej figuruje jako własność III Rzeszy, a następnie Siegmunda Dobersteina uznały obiekt jako mienie poniemieckie. Dopiero w 1946 roku te dwie pozycje właścicielskie zostały wykreślone i tak młyn mógł powrócić do prawowitych właścicieli.

Pośród Niemcami, którzy zajęli miejsca wysiedlonych Polaków znaleźli się w Strzelnie m.in.: lekarz chirurg Georg Bergmann z Łotwy; lekarz weterynarii dr Arthur Sauter; aptekarz Henkel; piekarze: Ewald Draeger, Hermann Lehmann, Richard Meyer, Herbert Neubauer; rzeźnicy: Münzberg i Hermann Wolter; fryzjerzy: Nikolaus Schidonis; ogrodnik: Arthur Lechelt, zbożowiec: R. Meyer; hotelarze: Axel Hübner, Gustaw Zehn; handlowcy: Johannes Büngener, Herbert Wagner; malarz Georg Sommermeyer; księgarz: Meta Meyer; rymarz Wilhelm Kunz; krawcy: Johan Meyer, Arnold Zittlau; szewc Otto Friedrich; stolarze: Emil i Karl Stenzel.            

Nie mam nic przeciw podróżom, nie mam nic jeżeli trącą one nutką sentymentu, szczególnie do miejsc dzieciństwa, młodości itp. Jestem przeciwny, jeżeli odbywają się one w zakłamaniu. Pamiętajcie, że setki rodzin strzeleńskich i setki rodzin chłopskich zostało wyrzuconych ze swoich własności i z podręcznym bagażem zostało wysłanych w bydlęcych wagonach do Generalnej Guberni. Tam w ciężkich warunkach bytowych musieli przeżyć okupację – wielu tam zmarło. Ich miejsca zajęli Niemcy ze Wschodu, znad Morza Czarnego, z krajów bałtyckich i z Besarabii. Niech przyjeżdżają, niech oglądają, ale wara od stwierdzeń, że była to ich własność – nigdy!

Zapraszam do Strzelna wszystkich tych, którzy mają czyste sumienia, nawet jeśli wówczas byli dziećmi.


1 komentarz:

  1. Czytając o tym Dobersteinie-policjancie, przypomniało mi się jedno wspomnienie mojego ś.p. Ojca. Na początku okupacji tj. już na przełomie września i października 1939r., mój ojciec wraz z rodzicami po wysiedleniu z Gdyni,spod Częstochowy wrócili do swojego rodzinnego miasta Strzelna. Ojciec miał wtedy 7 lat. Mieszkali na ul. Lipowej. Tego domu już niestety nie ma. Ojciec i dziadek wspominali, że mój tata jak to dzieciak od rana do wieczora na podwórku z rówieśnikami. Zabawy, wyprawy do ogrodu mojego pradziadka na "rabówę" i oczywiście proca. No i z tej procy mój ojciec wybił szybę w oknie budynku policji. Oczywiście został ujęty przez policjanta i zabrany na komisariat. Wezwano dziadka i przy nim, na jego oczach mojego ojca prawie zakatowano. Potem tydzień leżał w łóżku i dzięki Bogu z tego wyszedł. Nie wiem i już się nie dowiem, czy tym policjantem może właśnie był ten Doberstein czy inny f-sz. Tym artykułem przywołał Pan wspomnienie. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń