czwartek, 28 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 4. Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 2



W pierwszej części opowieści o szkarłatnych różach i zabójstwie sprzed lat dowiedzieliśmy się o tragicznym w skutkach wydarzeniu jakie dotknęło dwie strzeleńskie rodziny. I to tak tragicznym w skutkach, że to, co się stało w ogrodzie przy ówczesnej ulicy Polnej miało późniejszy ogromny wydźwięk w dalszych losach członków obu rodzin. Przez ponad pół roku tematem tym żyło całe miasto oraz region. Dopiero odgłosy zbliżającej się wojny przyćmiły to wydarzenie. Niemniej jednak, obu rodzinom echa wydarzenia spędzały niejeden sen z powiek.

Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 2

Kontynuując owe wydarzenia z 25 czerwca 1938 roku i rozwijając temat dopowiem, że z chwilą wydzierżawienia ogrodu, na tle punktu umowy mówiącym o prawie właściciela do ścinania róż, dochodziło do ciągłych waśni. Początkowo były to zaledwie uwagi Patelka, który zauważał, że on z tych róż nie ma żadnego pożytku. Później dochodziło do niestosownych uwag. Zapewne, gdy sporny punkt umowy był bardziej uszczegółowiony nie dochodziłoby do sporów. Ale…?

Tego dnia, a była to sobota, w piękne i słoneczne przedpołudnie najstarszy 17-letni syn Eliszewskich, Stanisław, wszedł do ogrodu, w którym od rana pracował dzierżawca Feliks Patelak. Stanisław na wcześniejsze polecenie ojca zaczął ścinać pięknie rozkwitające czerwone róże. Sporo musiał tego naciąć, co zaniepokoiło Patelaka, który energicznie zaprotestował:
- Przestań ścinać mi te róże, gdyż na dzisiaj mam poważne zamówienie na bukiety, a tu już większość róż ściąłeś.
- Co pan nie powie, ojciec kazał mi naciąć róż, co czynię zgodnie z zawartą umową, która mówi, iż mogę w miarę potrzeb korzystać z części różanej ogrodu i nic panu do tego! - krzyknął Stanisław w kierunku podenerwowanego ogrodnika.


Posesja i ogród przy obecnej ul. Tadeusza Kościuszki w Strzelnie, świadkowie tragicznej zbrodni.
 Między obojgiem wywiązała się kłótnia, która była na tyle głośna, iż wywołała z domu ojca Stanisława, Franciszka Eliszewskiego. Patelak w kierunku nadchodzącego właściciela zaczął również wylewać w sposób złośliwy swoje uwagi i żale. Musiała ta cała awantura solidnie zdenerwować seniora Eliszewskiego, który polecił synowi:
- Stasiu biegnij do domu i przynieś mi leżący w szufladzie biurka browning! Ja mu zaraz pokażę, kto tu rządzi, jest właścicielem i do kogo należą róże.

Obaj adwersarze musieli dalej kontynuować ostrą wymianę zdań, gdyż złość Franciszka sięgnęła zenitu, a gdy wrócił Stanisław z pistoletem, ojciec wyrwał go z rąk syna i nie zastanawiając się długo oddał z bliska w kierunku ogrodnika dwa strzały. Jedna z kul trafiła Patelaka w pierś, druga w skroń, raniąc go śmiertelnie. Obaj mężczyźni widząc co się stało zbiegli z miejsca zbrodni do domu, gdzie próbowali się ukryć. Zaalarmowani wystrzałami sąsiedzi powiadomili posterunek policji o zdarzeniu. Przybyli na miejsce stróże prawa zabezpieczyli zwłoki ogrodnika i miejsce zdarzenia do czasu przybycia komisji sądowo-lekarskiej. Wkrótce wyprowadzono z domu Franciszka i Stanisława, aresztując ich i osadzając w areszcie śledczym.


O epilogu krwawego sporu o róże dowiadujemy się w styczniu roku następnego. Sprawa dokonanego zabójstwa była przedmiotem rozpraw przed Sądem Okręgowym w Gnieźnie, który obradował na sesjach wyjazdowych w Strzelnie, odbytych w dniach 14 i 20 stycznia 1939 r. Akt oskarżenia zarzucał Franciszkowi Eliszewskiemu, że ten dnia 25 czerwca 1938 r. dokonał zabójstwa na osobie Feliksa Patelaka, oddając do niego 3 strzały (pierwotnie stwierdzono 2 strzały). Stanisław Eliszewski zaś oskarżony był o współudział w zbrodni przez to, że na wezwanie ojca dostarczył mu nabity browning, jak również i o to, że uzbroiwszy się w łopatę, zaatakował śp. Patelaka, zadając mu ranę w tylną część głowy, na skutek czego nastąpiło pęknięcie podstawy czaszki. O tym wątku nie informowała prasa, zapewne wyszedł on w trakcie prowadzonego śledztwa.

Sąd po przesłuchaniu 9 świadków uznał winę oskarżonych w zupełności za udowodnioną i skazał Franciszka Eliszewskiego na 6 lat więzienia, a oskarżonego Stanisława Eliszewskiego na umieszczenie w domu poprawy.

Zdawałoby się, że temat można byłoby zakończyć, jednakże wkrótce dowiadujemy się za pośrednictwem prasy, że po tygodniu od ogłoszenia wyroku w szpitalu więziennym zmarł zabójca Patelaka, Franciszek Eliszewski. Przyczyną jego zejścia było przejście udaru serca, czyli tzw. zawału. Jak skomentował to zdarzenie ówczesny korespondent prasowy, do zgonu przyczynił się niewątpliwie rozstrój nerwowy zmarłego, który przed tygodniem odpowiadał za swój zbrodniczy czyn i skazany został przez Sąd Okręgowy na 6 lat bezwzględnego więzienia. Niewątpliwie była to główna przyczyna zgonu Franciszka, który musiał strasznie przeżyć całe to wydarzenie, odsiadkę przedprocesową, no i sam wyrok. Serce nie wytrzymało i pękło.


O wdowie Patelakowej niewiele mi się udało znaleźć informacji. Jedynie to, że już po wojnie zajmowała się również tym czym jej śp. małżonek, czyli ogrodnictwem. Między innymi dzierżawiła ogród od Fredyków, który znajdował się przy ulicy Powstania Wielkopolskiego.

Z przekazanych mi informacji wiem, że Stanisław Eliszewski przez kilkanaście lat płacił coś w rodzaju „alimentów” rodzinie Patelak. Według wiarygodnych źródeł, u Eliszewskich mogło nie być w domu na chleb, ale na te swoiste zadośćuczynienie musiało być. Owe dobrowolne wspieranie przesyłane było przekazami pocztowymi. Czy to było z nakazu sądowego, czy z własnej woli, dziś nie sposób już ustalić. Zapewne Stanisław czuł się w obowiązku - za przedwcześnie zmarłego ojca - regulować owe „alimenty”. Być może były one przedmiotem niepisanej umowy, a może formą zmycia z rodziny Franciszkowego grzechu.

Koniec części – 2. ostatniej

wtorek, 26 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 3. Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 1


Przysłowiowe uparte i mozolne kopanie w papierach daje efekty. Zdarza się, że trafia się na żyłę informacyjną, a niekiedy na drobiny kruszcu dopełniające informacje o opisywanych bohaterach. Tak stało się z wiedzą o bestialsko zamordowanym w 1937 r. Wacławie Anielaku. Otóż dzisiaj, już po opublikowaniu dwóch części artykułu Śmierć po północy trafiłem na informacje o ofierze. Z niej poznałem dokładną datę urodzin - 22 września 1896 r. w Strzelnie oraz wiele innych danych dopełniających biogram urzędnika skarbowego. Mieszkał przy ul. Stodolnej 18. Był żołnierzem armii niemieckiej i brał udział w I wojnie światowej. Po powrocie z niej pod koniec 1918 r. włączył się w ruch niepodległościowy. Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. W służbie wojskowej dosłużył się stopnia starszego sierżanta. Od 1 maja 1934 r. był członkiem Koła Związku Weteranów Powstań Narodowych RP 1914-1919 w Strzelnie. 19 września 1934 r. został zweryfikowany jako uczestnik powstania wielkopolskiego, co zostało potwierdzone Dyplomem Weterana Powstania Wielkopolskiego o numerze 4538 oraz zaewidencjonowaniem pod numerem 11402.

Przed laty, przeglądając przedwojenną prasę natknąłem się na kilka artykułów mówiących o zbrodni dokonanej w naszym mieście w 1938 r. Artykuły odpowiednio skopiowałem i umieściłem w pliku zatytułowanym „Strzeleński pitawal”. Znajduje się w nim kilkadziesiąt różnych  artykułów o sensacyjnie brzmiących tytułach, w których słowo zbrodnia przeplatało się z napadem, pobiciem, zabójstwem, kradzieżą itp. Jest tego sporo, a jeden z artykułów opisuje zabójstwo młodej kobiety w jednej z pobliskich wsi. Dokonał jej w dniu własnego wesela pan młody, który w ten to sposób chciał uciszyć niedoszłą pannę młodą, której obiecał, że za nią wyjdzie, a wyszedł za inną, bogatszą. Sprawa się rypła po dwóch dniach, kiedy to znaleziono zwłoki kobiety nieopodal domu weselnego. 
Tematyka sensacyjna, jest stosunkowo bogatą, lecz nie do końca dobrze rozpoznaną. Trafiałem i trafiam na informacje prasowe, w których mowa o różnych zdarzeniach. Generalnie, opisane są przejawy łamania prawa, niestety brak jest informacji o finale zdarzenia, czyli rozstrzygnięciu sądowym. Zatem, dziś po latach tak do końca nie wiemy, czy zarzuty wobec podejrzanego potwierdziły się, a jeżeli został oskarżony, czy sąd skazał go prawomocnym wyrokiem.

Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 1

Dziś przedstawię bardzo tragiczne wydarzenie, które niestety dotknęło dwie strzeleńskie rodziny, a mianowicie Patelaków i Eliszewskich. Dopowiem, że nawiązał ze mną kontakt potomek głównego bohatera pan Rafał, któremu pomagałem w wyjaśnianiu pewnych zawiłych spraw rodzinnych, a który korespondując ze mną opisał mi to o czym wcześniej dowiedziałem się z gazet. Bezcenne były jego informacje rodzinne, które z kolei uzupełniłem własnymi poszukiwaniami.


Feliks Patelak był ogrodnikiem w Strzelnie wykonującym zawód w oparciu o dzierżawy. Swój interes ulokował w ogrodzie dzierżawionym od zacnego i szanowanego obywatela miejskiego Franciszka Eliszewskiego rocznik 1884. Pan Franciszek do Strzelna przybył z Poznania, gdzie zamieszkiwał wraz ze swoją małżonką i gdzie urodziła im się piątka dzieci. Byli to: Stanisław Franciszek ur. 1921, Zofia Kazimiera ur. 1924, Bolesław ur. 1925, Maria ur. 1928 i Jerzy ur. 1930. Głowa rodziny Franciszek był zawodowym szoferem, czyli kierowcą. Przez szereg lat zatrudniony był u ordynata na Czerniejewie i Lubostroniu hrabiego Skórzewskiego. Był osobistym kierowcą małżonki ordynata, o czym wspominał mi jego prawnuk pan Rafał. Prasa zaś donosiła, że był on również byłym posterunkowym Policji Państwowej, zapewne w Poznaniu.

W jednej z rozmów z Gwidonem Trzeckim dowiedziałem się nieco więcej o rodzinie Eliszewskich, co pozwoliło mi dalej poszukiwać i ostatecznie ustalić wiele danych o rodzinie pana Franciszka. Otóż miał on żonę Kazimierę, której rodzina mieszkała w owym czasie w jednej z miejscowości gminy Strzelno Południe (w tym miejscu pragnę poinformować czytelników, że choć znane mi są pełne dane personalne postanowiłem ich nie ujawniać). Pan Gwidon, mimo, że minęło tyle lat wymienił mi braci Eliszewskich: Stanisława i Jerzego bez zająknięcia, pamiętał również ich siostrę Marię.

Kiedy Franciszek dorobił się znacznej sumki, zakupił na początku lat trzydziestych nieruchomość w Strzelnie położoną przy ulicy Polnej, obecnie Tadeusza Kościuszki 5 i tutaj sprowadził się z rodziną, by związać się z miastem i regionem. Nieruchomość składała się z dużego, przestronnego i solidnego domu z budynkami gospodarczymi i dużym ogrodem, który rozciągał się od cmentarza ewangelickiego po zabudowania folwarczne gospodarstwa Balcerzaka. Wcześniej posesja należała do rodziny Bukalskich, spokrewnionych z Rucińskimi. Eliszewski osiedlając się w Strzelnie, uczynił to z zamiarem rozwinięcia w mieście transportu osobowego. Jak opowiedział mi wspominany już Gwidon Trzecki:
- Miał on taksówkę osobową i dwa autobusy, które kursowały na linii Strzelno - Inowrocław, Strzelno - Mogilno oraz w wyznaczone dni tygodnia do Pakości, Kruszwicy i Gniezna.

Autobus Eliszewskiego na Rynku w Strzelnie. W tle posesje nr. 22, 23, 24. Sklep Kledzika, obecnie warzywniczy, a w prawo posesja ze sklepem "Zgoda".
Jako, że ogród był na tyle duży, iż mógł dać utrzymanie jakiejś rodzinie, Eliszewski wydzierżawił jego obszar ogrodnikowi Patelakowi, wymawiając sobie nieodpłatne korzystanie z części kwiatowej, a ściślej z rosnących tamże róż. Jak pokazała niedaleka przyszłość ten fragment umowy stał się przyczyną wielkiej tragedii. Ale oddajmy głos ówczesnym dziennikarzom „śledczym”, którzy w prasie regionalnej relacjonowali owe sensacyjne wydarzenie, które rozegrało się w Strzelnie. A oto, co o tym sensacyjnym zdarzeniu pisano w „Orędowniku na powiaty Nowy Tomyśl, Wolsztyn, Międzychód”:

Strzelno. Głośna była w czerwcu ubiegłego roku (1938) sprawa dokonanego zabójstwa na osobie ogrodowego Feliksa Patelaka ze Strzelna. Tło tej ponurej sprawy jest następujące: 54 letni szofer Franciszek Eliszewski ze Strzelna, jako właściciel realności, wydzierżawił należący do niego ogród Feliksowi Patelakowi, wymawiając sobie w umowie dzierżawnej prawo zrywania róż z tego ogrodu. Na tym tle dochodziło od dłuższego czasu między Eliszewskim a Patelakiem do nieporozumień, które zaostrzyły się do tego stopnia, iż w dniu 25 czerwca ubiegłego (1938) roku Feliks Patelak w trakcie kłótni jaka powstała między nim i Franciszkiem Eliszewskim i synem jego, 17-letnim Stanisławem, został zastrzelony przez Franciszka Eliszewskiego dwoma strzałami rewolwerowymi, z których jeden ugodził go w prawą pierś, przeszywając płuco i serce.

Więcej na temat tego wydarzenia w kolejnym wejściu. 
CDN

sobota, 23 lutego 2019

Odszedł do Domu Pana Ludwik Zbytniewski (1940-2019)



22 lutego 2019 r. w wieku 78 lat zmarł wieloletni dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie Ludwik Zbytniewski. Dla koleżeństwa i przyjaciół Lutek. Był jednym z najbardziej rozpoznawalnych strzelnian ostatniego półwiecza. Mówiąc o naszym mieście nie sposób było i jest pominąć tej osoby; mówiąc o szkolnictwie, sporcie, samorządzie i działalności charytatywnej… Był znakomitym nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem, którego uczennice osiągnęły szczyty - mistrzostwo Polski; menedżerem i dyrektorem, radnym miejskim i przewodniczącym Rady Miejskiej w Strzelnie, wolontariuszem i wieloletnim organizatorem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jego praca i działalność znalazły uznanie w nadaniu mu tytułu "Strzelnianina Roku 2011".

Wnioskodawcy występując o nadanie Ludwikowi Zbytniewskiemu tego zaszczytnego tytułu w uzasadnieniu wniosku m.in. napisali: że jako młody nauczyciel zaszczepił w środowisku umiłowanie do piłki ręcznej i wychował wiele pokoleń piłkarek. Stworzona przez niego drużyna żeńska odniosła wiele sukcesów, a najważniejszym z nich było zdobycie w 1979 r. Mistrzostwa Polski Juniorek Starszych. W latach 1988-2005 był dyrektorem strzeleńskiego liceum. W tym czasie pozyskiwał wielu sponsorów, dzięki którym udało się unowocześnić bazę, wszystkie pracownie oraz poprawić estetykę szkoły… Ale tym, co wyróżniało go, w ostatnich latach działalności zawodowej i po przejściu na emeryturę była działalność charytatywna. Był pomysłodawcą powołania przy LO w Strzelnie sztabu WOŚP, któremu szefował i przy którym od 1997 r. zaczął organizować kolejne Finały gminne, a później międzygminne. Już jako emeryt nadal inspirował działania charytatywne na terenie Strzelna w ramach WOŚP. Sam będąc osobą niepełnosprawną kwestował na ulicach miasta i skupiał wokół siebie wolontariuszy z terenu Strzelna i gminy Jeziora Wielkie. 

Ludwik Zbytniewski urodził się 1 marca 1940 r. w Wasielewku koło Wylatowa, gmina Mogilno. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Wylatowie, a następnie do Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie, gdzie w 1958 r. otrzymał świadectwo maturalne. Dalej naukę kontynuował w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Po jej ukończeniu rozpoczął pracę w "swojej szkole", w Liceum Ogólnokształcącym w Strzelnie. Tutaj został wychowawcą klasy, której uczniem, a później absolwentem był abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański i Przewodniczący Episkopatu Polski (matura 1967).

W połowie lat 60. minionego stulecia włączył się w rozwój szkoły. Aktywnie zaangażował się przy budowie domu dla nauczycieli (oddany do zasiedlenia w 1967 r.), a następnie przy budowie sali gimnastycznej (oddana do użytku w 1971 r.). Stojące przy boisku sportowym trybuny to również dzieło zespołu, którego członkiem był Ludwik Zbytniewski. Lata 70. i 80. to pasmo jego osobistych sukcesów. Najbardziej postawił na popularyzację piłki ręcznej. Wychował wiele pokoleń piłkarek. Największe sukcesy odniósł z żeńską reprezentacją. W 1979 r. jego podopieczne zdobyły Mistrzostwo Polski juniorek starszych. Wówczas stał się najlepszym promotorem naszego miasta. 

W latach 80. podjął się także pracy trenerskiej w pobliskim Kwieciszewie. Tamtejszy KS Pałuczanka w piłce ręcznej święcił wówczas największe sukcesy. Z juniorami dotarł do ligi centralnej. Na 12 drużyn zajmowali 6. miejsce. Wprowadził też tamtejszych seniorów do III ligi. Był trenerem Pałuczanki od sezonu 1978/79 do chwili zostania dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie.

Stanowisko to objął od września 1988 r. i jak czytamy w monografii wydanej z okazji 60. lecia LO autorstwa Marii Basińskiej, nowym dyrektorem został nauczyciel cieszący się zaufaniem grona pedagogicznego, rodziców  i co w dzisiejszych czasach ważne, także uczniów. Pierwsze lata jego dyrektorowania przypadły na wyjątkowy czas. Nastrój optymizmu, radości i wiary, że wszystko co najgorsze jest już za Polakami, widoczny był w licznych rozmowach nauczycieli, tak typowych dla Polaków jakie po zmianach politycznych roku 1989 ogarnęły naszą Ojczyznę. Nastrój ten dotknął całe grono pedagogiczne, uczniów i rodziców w naszej szkole. Ogarnęło wszystkich przekonanie, że wraz ze zrobieniem w kraju porządku musi wszędzie zapanować nowy duch przynoszący poprawę umysłów i serc. Wszędzie, to znaczy także wśród wszystkich tworzących szkolną rodzinę. Nastrój ten potrafił wykorzystać dyrektor Zbytniewski.

Ogromne zaangażowanie dyrektora i środowiska oraz umiejętna współpraca ze sponsorami dała wielkie owoce. Szkoła z roku na rok pod jego kierownictwem nabierała blasku. Zmieniało się wnętrze i otoczenie, przybywało uczniów, a pomieszczenia zamieniały się w "uniwersyteckie" sale wykładowe. Ogrom włożonej przez niego pracy znajduje swoje odbicie w dzisiejszym wyglądzie szkoły i jej bazie dydaktycznej. Jego wieloletnie działania dla dobra placówki udokumentowane zostały we wspomnianej wyżej 170-stronicowej monografii.

Oświata i sport, a także znakomite menedżerstwo to nie wszystko. W latach 1988-1990 oraz przez trzy kadencje od 1994 r. do 2006 r. pełnił funkcję radnego Rady Miejskiej, a w kadencji 1998-2002 był jej przewodniczącym. Będąc członkiem Polskiego Związku Hodowli Gołębi Pocztowych z pasją uprawiał hodowlę tych ptaków, angażując się w lotowanie gołębi - czyli sport jakich mało. Ludwik Zbytniewski po przejściu na emeryturę mimo wieku, choroby i inwalidztwa nadal niezłomnie pracował na rzecz środowiska lokalnego. Oddany był sprawom społecznym i ludziom, których ujmował niezwykłą życzliwością. Niemalże do ostatnich dni spotykał się z licznym koleżeństwem na filiżance herbaty i kawy. Poruszał się na wózku inwalidzkim (utracił w wyniku choroby nogi) i wszędzie było go pełno, na ulicach naszego miasta i w miejscach publicznych…

Odszedł człowiek o ogromnym sercu, wychowawca kilku pokoleń absolwentów strzeleńskiego liceum, wielce zasłużony dla miasta Strzelna i regionu. Małżonce Mirosławie, synom: Jackowi, Bartłomiejowi i Marcinowi oraz ich rodzinom składamy serdeczne wyrazy współczucia.
Cześć Jego Pamięci!

Pogrzeb śp. Ludwika Zbytniewskiego 
odbędzie się we wtorek 26 lutego 2019 r. w Strzelnie. 
Msza św. żałobna o godz. 11:00 w bazylice św. Trójcy, 
po niej o godz. 12:00 ceremonia pogrzebowa 
na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej. 

piątek, 22 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 2. Śmierć po północy - cz. 2, czyli: Urzędnik skarbowy zabity młotkiem



Po kilkakrotnym przeczytaniu głównego tytułu zadałem sobie pytanie, czy ów aby jest logiczny? Przecież wszystkie zbrodnie są wstrząsające, zatem po co takowy umieszczać? Wówczas dał o sobie znać instynkt, który z uporem wbijał mi w głowę - Marian, ty się kieruj łagodnością, a nie marketingiem i tak pozostawiłem. Podobnie było z podtytułem Śmierć po północy. Bardziej przyciągającym byłby: Urzędnik skarbowy zabity młotkiem. Dopiero działoby się z oglądalnością i czytelnictwem… A, co mi tam, dopiszę!   

Śmierć po północy - cz. 2
Czyli, Urzędnik skarbowy zabity młotkiem

Nocną zbrodnię z 7 i 8 sierpnia 1937 r. poprzedziły awanturnicze zachowania dwójki podejrzanych o jej dokonanie, to jest Antoniego Szczepańskiego i Kazimierza Kowalskiego. Około godz. 20:00 obaj udali się do majętności Stefana Kozłowskiego Strzelno Klasztorne z zamiarem podpalenia stogu. Zauważeni przez stróża, zostali spłoszeni i w pospiechu wrócili do miasta. Około 21:00 mocno już podchmieleni, znieważając przechodniów, zmuszali ich do schodzenia z chodników na jezdnię. Następnie wtargnęli na zamkniętą imprezę, odbywające się w lokalu Wiktora Piątkowskiego dożynki, urządzone przez Jana Balcerzaka dla pracowników jego dużego gospodarstwa. Zaczęli się tam awanturować do tego stopnia, że organizatorzy zmuszeni zostali do rozwiązania imprezy, by uniknąć przykrych następstw.

Po wyjściu z lokalu awanturnicy napadli u zbiegu ulic Inowrocławskiej i Cestryjewskiej Arnolda Denhego i Gustawa Meyera, zadając im ciężkie rany kastetem oraz tępym narzędziem - młotkiem. Rannych opatrzył dr Łyczyński, po czym odwieziono ich do szpitala, do Inowrocławia. Po tym zdarzeniu napastnicy udali się do restauracji Schulza przy ul. Kolejowej, gdzie zdemolowali całkowicie lokal i pobili właściciela. Po drodze Kowalski porzucił na Rynku kastet, a Szczepański ukrył młotek w kieszeni. Po awanturze u Schulza Szczepański wraz z Kowalskim udali się na ul. Św. Andrzeja do swojej znajomej, niejakiej Joanny Bekalarskiej.

Ofiara zbrodni Wacław Anielak.
 Była godzina ok. 3:00 nad ranem. Pod dom Bekalarskiej nadszedł idący z miasta do swojego domu Wacław Anielak. Przywitał się przyjaźnie ze swoimi przyszłymi oprawcami, po czym nawiązał rozmowę. Zapalili papierosy i nic nie świadczyło, by miało dość do bestialskiego i śmiertelnego pobicia. W trakcie swawolnej i wesołej wymiany zdań Anielak opowiedział przygodnie spotkanym o swoim przygodzie, czyli bójce jaką miał tydzień wcześniej z niejakim „Czarnym Jasiem”. Na dźwięk tego przezwiska Szczepański drgnął, gdyż pod nim krył się jego przyjaciel, niejaki Jan Stachowiak. 

Reakcja była natychmiastowa. Ni stąd, ni zowąd Szczepański rzucił się na Anielaka. Uderzeniem pięścią w nos powalił go na ziemię i w bydlęcej nienawiści począł kopać po twarzy bezbronnego człowieka. Świadek Kowalski w tym czasie spał pod płotem. Na odgłosy bójki obudził się i wraz z Bekalarską próbował bezskutecznie bronić Anielaka. Szczepaniak leżącemu na ziemi zadał również kilka uderzeń młotkiem, wyciągniętym ze swojej kieszeni. Świadkiem zdarzenia była również mieszkająca w pobliżu niejaka Krygierowa. Usłyszała ona gwar na ulicy i wybiegła przed dom, gdzie ujrzała Anielaka opowiadającego jak przed tygodniem pobił Jana Stachowiaka. Według jej relacji, po zakończonej opowieści Szczepański rzucił się na opowiadającego i dokonał bestialskiej zbrodni.


28 września 1937 r. w dniu imienin śp. Wacława Anielaka grono przyjaciół złożyło na grobie zmarłego wieniec i kwiaty - czytamy w „Kurierze Bydgoskim”. Dochodzenie prokuratorskie dobiegało końca. W poniedziałek 29 listopada 1937 r. Sąd Okręgowy w Gnieźnie na sesji wyjazdowej w Strzelnie rozpatrzył sprawę 21-letniego handlarza Antoniego Szczepańskiego ze Strzelna. Szczepański był wcześniej już aż 6-krotnie karany przez wymiar sprawiedliwości.

Akt oskarżenia zarzucał mu pobicie ze skutkiem śmiertelnym, a konkretnie umyślne zabicie Wacława Anielaka. Rozprawa trwała blisko 7 godzin i przewodniczył jej sędzia sądu okręgowego Brandowski w asyście sędziego sądu okręgowego Maślaka i sędziego sądu grodzkiego Stanisława Majcherkiewicza ze Strzelna. Oskarżał prokurator Goławski, a bronił oskarżonego z urzędu adwokat Moszczeński ze Strzelna. Po zaprzysiężeniu 12 świadków i biegłego dra Asta ze Strzelna, sąd na wniosek prokuratora udał się na wizję lokalną, która trwała godzinę. Po powrocie rozpoczęto przesłuchiwanie świadków.


Pierwsza zeznawała Tarczewska, która znalazła na Rynku skrwawiony ciężki kastet, którym posługiwał się w pobiciu Meyera Kowalski. Z kolei Skibski zeznał, że widział u Szczepańskiego młotek, a stróż miejski słyszał jak oskarżony powiedział:
- Cośmy chcieli, tośmy zrobili.
Świadek Marianna Krygierowa, która była obecna przy dokonaniu zbrodni, opisała dokładnie jej przebiegu. Po zajściu obie kobiety uciekły z miejsca pobicia Anielaka. Później do ich mieszkań przyszedł Szczepański wraz z Kowalskim i zastraszył kobiety, że: 
- mają być cicho sza, bo jak go wydadzą to będzie kula w łeb.
Towarzysz zbrodniczych poczynań Szczepańskiego, Kowalski opowiedział szczegółowo przebieg awantur i bójek dokonanych przez nich w mieście. Podkreślił przy tym słowa mordercy:
- Teraz się ludzie dowiedzą, jak Szczepański bije.
Starszy posterunkowy PP Matuszak wystawił oskarżonemu złą opinię:
-Oskarżony czuje wstręt do pracy, kradnie, i posiada mimo młodego wieku bogatą przeszłość kryminalną.
Pod koniec rozprawy zeznawał biegły dr Ast, wydając orzeczenie lekarskie, że pobicie i pokopanie spowodowało pęknięcie czaszki w kilku miejscach oraz wylewy krwawe podoponowe mózgu, skutkiem czego nastąpiła śmierć. 


Ostatnie słowa oskarżonego brzmiały:
- Chcę żyć jako człowiek i zapracować jeszcze na rodziców, i nie nosiłem się z zamiarem zabicia Anielaka, ale, o ile Sąd jest przekonania, że jestem wyrzutkiem społecznym, to proszę o karę śmierci.
Sąd po dłuższej naradzie ogłosił wyrok skazujący oskarżonego za umyślne zabójstwo śp. Wacława Anielaka z art. 225 par. 2 k. k. na karę 8 lat więzienia. Oskarżony przyjął wyrok spokojnie.

To tyle o wydarzeniu sprzed ponad 80. lat. Co ciekawe, przy okazji poszukiwania źródeł do podobnych awanturniczych wydarzeń, jakie miały miejsce w przedwojennym Strzelnie trafiłem na wiele informacji o chuligańskich rozróbach. Są one na tyle ciekawe, że warte są opisania i przypomnienia, że nic bezkarnie nie umknęło winowajcom.  
Koniec cz. 2
CDN
i będzie to: Śmierć wśród szkarłatnych róż 

środa, 20 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 1



W wielowiekowych dziejach miasta znajdujemy wiele historii kryminalnych, skrywanych gdzieś w przepastnych archiwach sądowych, starych zapiskach i relacjach prasowych. Sporo z nich zajmuje miejsce na najwyższej półce sygnowanej literą "Z" - zbrodnie. Niegdyś głośne, dzisiaj zapomniane leżałyby splątane siecią pajęczyny i pokryte grubą warstwą kurzu, gdyby nie dociekliwość i ciekawość ciągle mnie pytających - jak to drzewiej w tym naszym mieście bywało? A bywało sielsko i pięknie, dostojnie i uroczyście, powszednio i świątecznie, jak również skandalicznie i wstrząsająco, a do tego zbrodniczo.

W wiekach dawnych, w prawie średniowiecznym, gdy dochodziło do zbrodni funkcjonowała kara prywatna tzw. główszczyzna - "kara głowy", która wyznaczała sumę pieniędzy należną rodzinie ofiary lub panu feudalnemu za głowę zabitego. Biada mordercy który nie miał pieniędzy - takiego skracano o głowę. Próbę ucywilizowania "zapłaty" za zbrodnie przyniósł dopiero wiek XVIII. Próbowano wówczas wprowadzić Kodeks Zamoyskiego, jednakże ostatecznie został on odrzucony przez sejm w 1780 r. Dopiero rozbiory przyniosły nam w zaborze pruskim skodyfikowanie prawa tzw. Landrechtem pruskim część II, który zaczął obowiązywać od 1794 r.

Jednym z pierwszych głośniejszych zabójstw dokonanych w naszym mieście było pozbawienie życia szlachetnie urodzonego Andrzeja Błockiego przez Walentego Mirosławskiego. Na informację o tym wydarzeniu trafiamy w średniowiecznych aktach procesowych Sądu Grodzkiego i Ziemskiego w Gnieźnie. Otóż, dotyczyły one procesu jaki wytoczyli bracia: Stefan, Piotr, Łukasz i Mikołaj Błoccy, Walentemu Mirosławskiemu, dziedzicowi Mirosławic o głowę ich brata, zamordowanego przez tegoż w 1535 r. w mieście Strzelnie. Możemy z nich domniemywać, że Mirosławski w prywatnym postępowaniu nie zapłacił żądanej przez braci kwoty główszczyzny, mało tego, nie stawił się na rozprawie. Zapewne później doszło do ugody między stronami, zakończonej główszczyzną, czyli zapłatą za głowę zabitego, gdyż strony więcej nie pojawiają się w sądzie.

Podobnych spraw w Strzelnie i okolicy na przestrzeni wieków było wiele. Niestety niewiele informacji o nich przetrwało w podobnej formie jak ta wyżej przywołana. Ja natomiast skupię się na dwóch głośnych zbrodniach z okresu międzywojennego.

Śmierć po północy - cz. 1

Dzisiaj poznamy kulisy pobicia ze skutkiem śmiertelnym, którego dopuszczono się na urzędniku Urzędu Skarbowego w Mogilnie, mieszkańcu naszego miasta Wacławie Anielaku. Na początek kilka zdań o ofierze i jego rodzinie. Ojciec zamordowanego Marcin Anielak był znanym w Strzelnie budowniczym. Prowadził własny zakład budowlany, a matka Ludwika z Wiśniewskich zajmowała się gospodarstwem domowym. W 1927 r. głowa rodziny Marcin był komendantem Koła Związku Podoficerów Rezerwy w Strzelnie, zaś w 1936 r. członkiem Komisji Rewizyjnej Koła ZPR. Syn Wacław w 1927 roku był członkiem Klubu Kręglowego „S” w Strzelnie i pełnił w nim funkcję sekretarza. Zatrudniony na stanowisku urzędniczym piastował stanowisko asystenta skarbowego w Urzędzie Skarbowym w Mogilnie. Anielakowie mieli jeszcze dwie córki, m.in. Józefę urodzoną w 1888 r.

Wacław Anielak.
Na starej strzeleńskiej nekropolii znajdują się groby rodziców Wacława: Ludwiki i Marcina Anielaków oraz jego siostry Józefy. Cała trójka została pochowana obok siebie. Spoczywają w drugim rzędzie I kwatery położonej po prawej stronie alei cmentarnej ciągnącej się od bramy bocznej (od ul. Tadeusza Kościuszki) do kaplicy przedpogrzebowej. Po drugiej tejże alejki znajdujemy nadszarpnięty zębem czasu pojedynczy, płaski nagrobek lastrykowy z wyrytym na nim nazwiskiem i imieniem bohatera poniższej, tragicznej opowieści - Wacława Anielaka. 

Tyle gwoli wstępu, zatem przejdźmy do meritum. Na kanwie wielu przestępstw - zbrodni, które rozegrały się w Strzelnie i okolicy mogłaby powstać niejedna powieść kryminalna. O niemal wszystkich tego typu wydarzeniach rozpisywała się przedwojenna prasa. Dziennikarze, bądź korespondenci relacjonując przewody sądowe niezbyt precyzyjnie opisywali ich przebieg. Wielu z nich nadinterpretowało okoliczności i przebieg zbrodni, inni opisywali je po łebkach. Na szczęście - w tym wielkim nieszczęściu - takimi sensacjami zawsze zajmowało się kilka gazet i dziś po upływie dziesiątek lat możemy państwu w miarę dokładnie opisać to, co wówczas się wydarzyło.

O jednym z takich "gwałtów" przypomina nam „Dziennik Kujawski”, pisząc o zbrodni dokonanej na mieszkańcu Strzelna Wacławie Anielaku. Wiedzę o tym wydarzeniu poszerzają również inne artykuły z przedwojennej prasy. Pisały o niej, m.in.: „Orędownik”, „Dziennik Poznański”, „Kurier Bydgoski” oraz „Nowy Kurier”. Zatem, czas, by wrócić do feralnych dni 7 i 8 sierpnia 1937 r. i zgłębić tajemnicę tamtego wydarzenia.

W niedzielę 8 sierpnia 1937 r., we wczesnych godzinach rannych, przechodzący ulicą św. Andrzeja mieszkaniec Strzelna niejaki pan Żurawski zauważył leżące i zakrwawione ciało martwego mężczyzny. Na widok ten wszczął alarm i powiadomił pobliski posterunek Policji Państwowej, który w owym czasie znajdował się przy ulicy Miradzkiej 4 (obecnie odcinek ten nosi nazwę ul. Dra. Jakuba Cieślewicza. Przybyli natychmiast policjanci zabezpieczyli miejsce domniemanej zbrodni, a dowieziony lekarz stwierdził zgon. Zwłoki, pomimo zmasakrowanej twarzy rozpoznano, stwierdzając, że jest to śp. Wacław Anielak lat 40, mieszkaniec Strzelna z ulicy Stodolnej.


Wszczęto natychmiast śledztwo. Po rozeznaniu sytuacji i rozpytaniu mieszkańców, podejrzenie o dokonanie zabójstwa padło na mieszkańca Strzelna niejakiego Antoniego Szczepańskiego i mieszkańca Młynów-Wybudowania Kazimierza Kowalskiego. Już w niedzielę przed południem śledczy weszli do mieszkania Szczepańskiego przy ulicy Szerokiej (obecna Gimnazjalna), gdzie znaleźli zakrwawioną koszulę. Obu podejrzanych zatrzymano i osadzono w areszcie przy ul. Lipowej. 

Nazajutrz w poniedziałek 9 sierpnia w kostnicy Szpitala Powiatowego w Strzelnie dr Alfred Fiebig dokonał sekcji zwłok. Obecny przy niej był sędzia Głowacki. Ustalono w jej wyniku, że zgon śp. Anielaka nastąpił na ulicy św. Andrzeja w Strzelnie dnia 8 sierpnia 1937 r. około godziny 3:30 rano. Przyczyną zejścia denata było zadanie urazu cielesnego, który to spowodował uszkodzenie mózgu, pęknięcie podstawy czaszki itp. Osadzony w areszcie strzeleńskim Szczepański we wtorek 10 sierpnia podjął próbę samookaleczenia. W tym celu: dokonał lekkich zadraśnięć szkłem u rąk, nie wiadomo czy miał na celu przeciąć sobie żyły, czy chciał też uniknąć transportu do Gniezna. Zabiegi te jednak nic nie dały i obaj więźniowie odtransportowani zostali koleją ze Strzelna do więzienia w Gnieźnie.

Jak donosił „Dziennik Kujawski”: Na dworcu strzeleńskim – jak nigdy jeszcze – zebrały się liczne rzesze mieszkańców w celu ujrzenia śmiałków. Z tłumu wznoszono wrogie okrzyki:
- na hok z nimi, na szubienicę, pokroić ich nożami.
Z chwilą odtransportowania podejrzanych, śledztwo w sprawie zbrodni na Anielaku przejęła prokuratura gnieźnieńska. 12 sierpnia o godz. 16:30 odbył się pogrzeb śp. Wacława Anielaka. Kondukt żałobny wyruszył spod Szpitala Powiatowego przy ul. Powstania Wielkopolskiego, kierując się na miejscowy cmentarz parafialny przy ul. Kolejowej. Za trumną kroczyła wdowa matka - staruszka z dwoma córkami - siostrami śp. Wacława oraz rzesze mieszkańców Strzelna. (…)

CDN

niedziela, 17 lutego 2019

Uruchomienie Projektu Uczestnicy Powstania Wielkopolskiego 1918-1919





To był przepiękny, jak na zimową porę, dzień, sobota 16 lutego 2019 r. Słońce już od wczesnych godzin rannych wskazywało nam kierunek jazdy. Zmierzaliśmy do Poznania, gdzie w Sali Renesansowej Poznańskiego Ratusza gromadzili się członkowie i sympatycy Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego "Gniazdo" oraz zaproszeni goście. Miejsce jakże dostojne i o jak wielkim znaczenia dla Poznaniaków i Wielkopolan nie muszę nikomu tłumaczyć. Okazją do spotkania była uroczystość uruchomienie Projektu Uczestnicy Powstania Wielkopolskiego 1918-1919, a i dzień nie był przypadkowy, gdyż równe 100 lat temu został podpisany rozejm w Trewirze, który formalnie zakończył Powstanie Wielkopolskie. W uroczystości udział wzięli również strzelnianie: Jan Szarek przewodniczący Społecznego Komitetu obchodów 100. Lecia Powstania Wielkopolskiego w Strzelnie oraz członkowie Komitetu Heliodor Ruciński i Marian Przybylski.


Powstanie Wielkopolskie było jedyną tak wielką i zwycięską walką o odzyskanie niepodległości w historii naszego Państwa. Dotychczas powstało wiele opracowań, książek, albumów i artykułów na temat Powstania i jego uczestników, ale cały czas brakowało kompletnej listy powstańców i - mówiąc szerzej - uczestników, którzy nie tylko zbrojnie wystąpili przeciwko zaborcy, ale również wspierali Powstanie finansowo i organizacyjnie. Byli to m.in. księża, lekarze i sanitariuszki, gospodarze oferujący Powstańcom schronienie, odzież i wyżywienie, harcerze czy też dzieci dostarczające meldunki.



W setną rocznicę tego zwycięskiego zrywu niepodległościowego, członkowie i sympatycy WTG "Gniazdo", a także strony zaangażowane w realizację Projektu postanowili uhonorować i oddać cześć tym, którzy w jakikolwiek sposób wymienieni są w opracowaniach, archiwaliach i zachowanych spisach Powstańców. 4 listopada 2016 r. rozpoczęto realizację projektu Uczestnicy Powstania Wielkopolskiego. Na podstawie blisko 650 źródeł stworzono listę zawierającą około 86 tys. osób wraz z miejscami ich urodzenia, pochówku, imionami rodziców oraz innymi informacjami.



Opracowana lista uczestników nie jest i zapewne nigdy nie będzie kompletna - wielu Powstańców i osób zaangażowanych w pomoc pozostanie na zawsze bezimiennych. Twórcy Projektu postanowili jednak w oparciu o dostępne źródła uzupełniać i poszerzać listę uczestników Powstania Wielkopolskiego. Zwracamy się zatem z prośbą o kontakt z administratorem projektu w celu skompletowania pełnej listy wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przysłużyli się Powstaniu. Uczestnictwo należy potwierdzić jednak odpowiednim dokumentem (publikacja, legitymacja, poświadczenie, wspomnienia, itp.).





Punktualnie o godz. 11:00 prowadząca spotkanie redaktor Grażyna Wrońska z Radia Poznań (Radia Merkury) zainaugurowała swoim wystąpieniem sobotnią uroczystość. W pełnym powagi nastroju zebrani w postawie zasadniczej wysłuchali utwór "Cisza", oddając cześć uczestnikom Powstania Wielkopolskiego. Z kolei swoistego wprowadzenia i powitania dokonali dr Magdalena Mrugalska-Banaszak kierownik Muzeum Historii Miasta Poznania oraz Wojciech Jędraszewski prezes WTG "Gniazdo". Akcentem koncertowym było wykonanie przez prof. Andrzeja Tatarskiego pięciu przepięknych utworów: I.J. Paderewskiego, F. Chopina, M. Wiodpola i A. Wrońskiego. Fortepianowa uczta dla ducha została przyjęta gromkimi brawami widowni.



Dr Rafał Reczek dyrektor Oddziału IPN w Poznaniu przedstawił ideę portalu internetowego powstaniewielkopolskie.ipn.gov.pl, który wziął sobie za cel edukowanie, propagowanie i upamiętnianie Powstania Wielkopolskiego. Powstał on we współpracy z licznymi instytucjami wielkopolskimi, w tym z WTG "Gniazdo".














W głównym punkcie programowym głos zabrała Barbara Cywińska, która w sposób analityczny omówiła Projekt Uczestnicy Powstania Wielkopolskiego. Swoją uwagę skupiła na wielu osobach - twórcach projektu, z których gromkie i długotrwałe brawa odebrał nasz prezes Wojciech Jędraszewski, pomysłodawca, główny motor napędowy i kapitan stojący u steru Projektu. Po wysłuchaniu, w wielkim skupieniu i przy ogromnym zainteresowaniem, wystąpienia sekretarza WTG Barbary Cywińskiej nastąpiła prezentacja życiorysów powstańców, które wygłosili: Katarzyna Czepulis-Rastenis, prezentując biogram Jana Rzepy (1899-2005), Aneta Andrzejewska - Franciszka Bulińskiego (1898-1943), Jacek Piętka - Walentego Konieczek (1892-1972), Mikołaj Bednarz - Mieczysława Rogowskiego (1889-1966), Danuta Wycięgowska - Józefa Górskiego (1887-1954), Marian Przybylski - Feliksa Zielińskiego (1885-1943), Kazimierz Robaszkiewicz - ks. Mateusza Zabłockiego (1887-1939) oraz Wojciech Jędraszewski prezentując biogram Włocha Nowizzo Cittadiniego (1897-1919).

Kulminacyjnym punktem tego uroczystego spotkania było fizyczne uruchomienie, czyli udostępnienie internautom Projektu Uczestnicy Powstania Wielkopolskiego 1918-1919. W imieniu grupy potomków powstańców, których reprezentantem był m.in. strzelnianin Jan Szarek, aktu dokonał prezes Wojciech Jędraszewski w asyście członkini WTG Sławy Guci. Dla uczestników projektu były okolicznościowe podziękowania i wspólne zdjęcie.




Zapraszamy  na stronę projektu: http://www.powstancywielkopolscy.pl/pl/    

Wszystkie zdjęcia Heliodor Ruciński

wtorek, 12 lutego 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 29 Rynek - cz. 26



Od lewej Aleksander Ruszkiewicz i dr Alfred Fiebig.
Spośród braci Fiebigów najbardziej wyrazistą i barwną postacią, a do tego tą, która złotymi zgłoskami zapisała się na kartach dziejowych Strzelna był dr Alfred Norbert. Prowadził on niezwykle barwne życie towarzyskie, obracając się w sferach inteligenckich, ziemiańskich, a nade wszystko włościańskich. Tym łącznikiem pomiędzy przysłowiowym chłopem a nim był koń. Inni lekarze i co zasobniejsi mieszczanie, poczynając już od czasów przedwojennych zamieniali powózkę i konia na samochód, a doktor nie, trwał przy swojej miłości, przy koniu, który towarzyszył mu również w ostatniej drodze - do miejsca wiecznego spoczynku. 

Alfred Norbert Fiebig (1904-1982)

Urodził się 1 czerwca 1904 r. w Strzelnie jako syn Maksymiliana i Pelagii z domu Grunwald. Po ukończeniu szkoły ludowej, a następnie szkoły wydziałowej kontynuował naukę w gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. W latach 1924-1930 odbył studia na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Poznańskiego, po ukończeniu, których podjął pracę lekarza rodzinnego. Z wielką pasją oddał się niesieniu pomocy bliźniemu, wzorując się na, od lat podziwianej postaci Judyma ze Strzelna, honorowym obywatelu tegoż miasta, doktorze Jakubie Cieślewiczu. Podobnież jak i jego bohater tak i młody lekarz zaangażował się w działalność społeczną. Upodobał sobie „Sokoła", w którym działał z ogromną pasją.


Trzeba powiedzieć, iż z mlekiem matki wyssał miłość i upodobanie do epoki napoleońskiej, która żywą była w domu Fiebigów od dziesiątek lat. To przecież jego przodek po kądzieli ciągnął na czele szwadronu szwoleżerów francuskich pod Moskwę, o czym często wspominano podczas różnych uroczystości i spotkań rodzinnych. Wreszcie w domu ojcowskim znajdowały się liczne pamiątki po bezpowrotnie minionej epoce, w której zniewolony naród polski upatrywał orła swej wolności. Pamiątki te, pieczołowicie zbierane przez młodego Alfreda z wielką troską i miłością były przez niego pielęgnowane. Był radnym Rady Miejskiej w Strzelnie i prezesował miejscowemu Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi.

Zdjęcie to, wykonane 3 maja 1935 r. pod Wronowami, zostało zatytułowane „Fantazja militarna dragona dra A. Fiebiga”. 
 W salonie, na poczesnym miejscu, obok portretów przodków, wisiała „Somosierra", kopia olejna według pędzla Piotra Michałowskiego, i liczne oleje Wojciecha i Jerzego Kossaków, na których dominowały postaci ułańskie oraz piękne konie. Pasja ta spowodowała, iż zorganizował on przy „Sokole" strzeleńskim oddział konny, który stał się sztandarową jednostką strzeleńskiej organizacji. Podobny oddział młody lekarz współtworzył w pobliskich Gębicach i Bielsku. Do dziś zachowały się opisy wspólnych manewrów, cyklicznie organizowanych w lasach w pobliżu Zbytowa i Łąkiego przez obie organizacje „Sokole", a o czym już wcześniej pisałem. W 1937 r. na czele Oddziału Konnego „Sokoła" witał w Strzelnie generała Józefa Hallera, dając popis w wyćwiczonej do perfekcji musztrze szwadronu ułańskiego. Po dziś dzień zachowały się fotografie ukazujące siłę pasji, jakże wyraźną i widoczną na wielu zdjęciach z tegoż okresu.




Czwarty od lewej dr Alfred Fiebig w lesie pod Wronowami.

Już w międzywojniu, w swoim mieszkaniu, Doktor urządził salon poświęcony Hallerowi i jego armii oraz epoce napoleońskiej. W biuletynie Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy czytamy m.in.: Działalność dra Fiebiga prowadzona z iście młodzieńczym zapałem, propagująca w tak umiejętny sposób wśród dzisiejszego pokolenia znajomość naszej historycznej przeszłości i jej tradycji w walce o wolność, zasługuje na szczególne uznanie i poparcie. W części mieszkania stanowiącej właściwie muzeum znajdowały się eksponaty z paradną uprzężą, mundury z różnych epok, w tym ułana Księstwa Warszawskiego, wojskowe nakrycia głów, historyczna broń biała i palna...

Nie wszystkie eksponaty w tym unikalnym muzeum były autentykami. Brakujące, a niezbędne do uzupełnienia kolekcji eksponaty, jak również mundury i przeróżne nakrycia głów wykonali w ramach tzw. terapii zajęciowej chorzy z oddziału płucnego strzeleńskiego szpitala. Wzorów dostarczał sam dr Fiebig, ówczesnego ordynatora oddziału. Była to robota misterna z zachowaniem historycznych szczegółów i tak wykonane eksponaty niemalże nie różniły się od autentyków. Jednym z mistrzów specjalizującym się w produkcji historycznych wojskowych nakryć głów był Władysław Lachawiec.  Według relacji jego wnuczki Arlety Woźniak z Gniezna: Dziadek urodził się w 1912 r., mieszkał w Pawłowie w województwie rzeszowskim. Po ślubie od 1934 r. zamieszkał w Przyjmie koło Mogilna. Chorował na raka płuc. Leczył się w Strzelnie u dra Fiebiga. Tam ich drogi się zeszły. Robił te piękne czapki z kliszy rentgenowskich, w trakcie pobytu w szpitalu.  Zmarł cztery lata przed moim urodzeniem 10 lutego 1971 roku... Zostały mi tylko opowieści rodziny i zdjęcia... Dziadek robił nie tylko czapki, bo także piękne obrazki, szkatułki... Jak się później dowiedziałam część z wykonanych przez niego czapek przez pewien czas zdeponowana była w Głuchej Puszczy...

Pierwszy od lewej Władysław Lachawiec, dr Alfred Fiebig...
Władysław Lachawiec ze swoimi dziełami...


Doktor zbierał militaria i dzieła sztuki, szczególnie te związane z epoką napoleońską, niemal przez całe życie wzbogacał domowe muzeum. Wśród eksponatów znajdował się m.in. szczególny egzemplarz, którego pozazdrościłoby może niejedno muzeum: sztandar 7. Pułku Ułanów Krakowskich z 1918 r. Pasja kolekcjonerska dra Fiebiga szła w parze z rozległą wiedzą historyczną. Eksponatem wyjątkowym, o którym słuchy chodziły po mieście, a który w swej kolekcji posiadał dr Fiebig była armata. Ową legendarną "harmatę" tzw. sygnałówkę wykonał nie kto inny, jak mistrz kowalski Zygmunt Błażejczak. Doktor wykorzystywał ją podczas manewrów swojej grupy rekonstrukcyjnej na Laskowie. Swego czasu opowiadał mi Rajmund Ruszkiewicz jak owe cacko transportowali do Głuchej Puszczy do Stanisława Pijanowskiego, by tam "poużywać". Później doktor podarował ją przyjacielowi i tak wzbogaciła zbiory głuchopuszczańskie.

Okresem szczególnym w życiu naszego bohatera był czas okupacji hitlerowskiej, który dr Fiebig spędził w Sobolewie, powiat garwoliński, województwo warszawskie. Tam też wstąpił w szeregi Armii Krajowej świadcząc posługę medyczną rannym w bojach partyzantom. Epizody z jego życia, z tego właśnie, przepojonego ciężką i niebezpieczną pracą, okresu, zawarte zostały na kartach powieści „Okupacja" autorstwa Stanisława Łukasiewicza, której akcja rozgrywa się w jednym z prowincjonalnych miasteczek w Generalnej Guberni. Autor zawarł w niej kilka ciekawych i pełnych, zdawałoby się humoru, anegdot, które tak właściwie przedstawiają życie prowincji, nad którą krąży widmo tragedii okupacyjnej. Nasz bohater występuje w niej pod przybranym pseudonimem doktora Figlika.

Jedna z tych anegdot - którą z pamięci przytaczam - przywołując nam czasy okupacji, opowiada, jak to młody lekarz dr Figlik, wracając wieczorem ze spotkania towarzyskiego, będąc na znacznym rauszu, zamiast wejść do domu, podszedł do budy swego pupilka - owczarka alzackiego. Schylił się nad psem mówiąc do niego: - daję ci piesku wolność, a ja, jak ta nasza Ojczyzna zniewolonym zostaję - wypowiedziawszy te słowa odpiął psu obrożę, samemu ją sobie zakładając i wczołgał się do budy, pozostając w niej do czasu ochłonięcia z wrażeń. Ile w tym prawdy? Nie sposób dziś dociec. Rzekomo sam bohater przyznawał się do niej. Zaś z kolejnej opowieści - równie z pamięci przytoczonej - dowiedzieć się możemy o uroczej kobiecie, która chorobę symulując, zwabiała doktora do swego mieszkania…

Po zakończeniu działań wojennych dr Fiebig powrócił do rodzinnego Strzelna. Ówczesne władze powierzyły mu organizację szpitala z 76 łóżkami w powiatowym Mogilnie. W tym celu przydzielono do jego dyspozycji personel pomocniczy, z którym udało się w krótkim czasie utworzyć - w byłym budynku szpitala zlikwidowanego w 1933 r. po połączeniu powiatów strzeleńskiego z mogileńskim - nową placówkę medyczną. Dyrektorując w Mogilnie pozostał tam do 1948 r., po czym podjął się organizacji, niezwykle pilnie potrzebnego, oddziału pulmologicznego (płucnego - gruźliczego) w szpitalu w Strzelnie. I to zadanie wykonał po mistrzowsku, zamieniając oddział w przodujący, pod względem uzyskiwanych efektów medycznych, w ówczesnym województwie poznańskim, a później bydgoskim.

Od lewej dr Alfred Fiebig i lek. wet. Antoni Kacperski.
 Nie ograniczał swej praktyki tylko do szpitala. Niósł pomoc potrzebującym, odwiedzając chorych w domach i to zarówno w mieście jak i gminach Strzelno Południe i Strzelno Północ. W pierwszej kolejności szczególną opieką otacza kombatantów: z frontów I wojny światowej, powstańców wielkopolskich, z wojny polsko-bolszewickiej i tych z ostatniej wojny - z frontów wschodu, południa i zachodu oraz niemieckich obozów koncentracyjnych. Docierał do najdalszych zakątków charakterystycznym konnym powozem, zawsze w towarzystwie kuczera Bolesława Wieczorka, później Michała Szafrańskiego. Bywało, że wizytował swoich podopiecznych wierzchem. Worek sieczki lub słomy, czy trochę owsa dla konia stanowiło zapłatę za udzieloną pomoc medyczną. Często bywało, że w domach ubogich zostawiał pieniądze na wykupienie medykamentów, wędlinę, ziemniaki i inne artykuły żywnościowe wcześniej otrzymane w drodze zapłaty od bogatszych gospodarzy. W ślad za nim do chorych udawały się siostry elżbietanki, wykwalifikowane pielęgniarki, którym w ten sposób pomagał po ich usunięciu przez komunistów ze szpitala strzeleńskiego.

  
Od lewej Antoni Kacperski na "Cytacie", dr Alfred na "Kubicu" i Władysław Staśkowiak na "Nytku" - ul. Kościelna.
Nadal kontynuowana pasja do koni zaowocowała w latach pięćdziesiątych zorganizowaniem przez doktora Fiebiga nieformalnej grupy rekonstrukcyjnej, którą tworzyli okoliczni rolnicy. Od wiosny do jesieni, z wyłączeniem żniw oraz prac wykopkowych, spotykali się miłośnicy jeździectwa w obrębie Laskowa i tam przebrani w mundury z epoki księstwa warszawskiego, zaboru pruskiego, legii cudzoziemskiej czy halerczyków, potykali się w ramach tzw. manewrów sobotnio-niedzielnych. Każda taka rejterada kończyła się biesiadą ułańską, podczas której śpiewano pieśni patriotyczne, racząc się przy tym napojem żołnierskim i kiełbasą z pęta.

Florian Kupka lato 1964 r.
 Nieodłącznym towarzyszem jego ułańskiej pasji był miejscowy lekarz weterynarii Antoni Kacperski, posiadający podobnie jak Doktor konia pod wierzch. Statystami ich byli członkowie rodziny Ruszkiewiczów z Laskowa, a także rolnicy z Młynów, Strzelna Klasztornego oraz Władysław Staśkowiak ze Strzelna. Przetrwanie wiedzy o doktorowych pasjach zawdzięczamy dwóm strzeleńskim fotografom, a mianowicie Francuzowi Louisowi Sivanowi i Florianowi Kupce. Kiedy panowie w plenerze odgrywali sceny historyczne w strojach żołnierskich z epoki napoleońskiej i nie tylko obaj - Louis przed wojną, a Florian po wojnie - dokumentowali te wydarzenia. Po dziś dzień zachowało się w zbiorach francuskich jedno z takich zdjęć, które pokazuje nam dragona napoleońskiego (dr A. Fiebig) w rozmowie z Turkiem (L. Sivan), pieszego sanitariusza w mundurze żołnierskim oraz dwóch konnych ułanów. Zdjęcie to, wykonane 3 maja 1935 r. pod Wronowami, zostało zatytułowane „Fantazja militarna dragona dra A. Fiebiga”.  Daje ono świadectwo, że kontynuowane przez dra Fiebiga powojenne hobby ułańskie, swoje korzenie miało już na długo przed wojną.

Gid ks. Józefa Poniatowskiego z epoki Księstwa Warszawskiego 1809 r. - Rajmund Ruszkiewicz.
Doktor Alfred Fiebig nie angażując się politycznie, choć był członkiem ZSL, oddał się pracy społecznej w Polskim Związku Hodowców Koni. Ta działalność przyniosła mu wyróżnienie w postaci Złotego Medalu Związku Hodowców Koni. Otrzymując to wyróżnienie powiedział, iż: odznaczając go skrzywdzono wielu chłopów, bowiem sam nigdy nie dochował się ani jednego źrebaka. Swoją aktywność społeczną również przejawiał w działalności ZBOWiD Koło Strzelno. Szczególnie upodobał sobie niesienie pomocy w leczeniu kombatantów.


Ułan i dziewczyna, lek. wet. Antoni Kacperski.
Całokształt jego pracy zawodowej doceniły również ówczesne władze odznaczając doktora: Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Odznaką Grunwaldzką, Złotą Odznaką PCK, Srebrną Odznaką Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, odznaką Za wzorową pracę w służbie zdrowia, Odznaką Honorową Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy Za szczególne zasługi dla rozwoju województwa bydgoskiego.


Księstwo Warszawskie. Od lewej ułan - dr Alfred Fiebig, dragon - lek. wet. Antoni Kacperski i piechur - nn.
Doktor Alfred był postacią niezwykle barwną, a do tego i romantyczną. Jego podboje sercowe znalazły się na kartach powieści Okupacja oraz były przedmiotem sensacji miejscowych plotkarek. W 1934 r. zawarł związek małżeński z Digną Zuzanną z Piątkowskich. Potomstwa nie doczekali się małżonkowie. Rozwiódł się ze stateczną panią Digną w 1954 r., by w tym samym roku poślubić Klarę Heinich. Małżeństwo to długo nie wytrzymało. Doktor rozwiódł się i powrócił do pierwszej małżonki Digny, z którą po raz drugi zawarł związek małżeński w 1977 r. Po drodze miał jeszcze "romans adoracyjny" ze szacowną mieszkanką Strzelna, panną, Władzią B. z Rynku, którą odwiedzał w jej ogrodzie, i u której kupował w sklepie spożywczym przy ul. Kościelnej cukierki dla konia. Ceremonia zakupu słodyczy miała swoją barwną oprawę. Otóż Doktor Alfred zajeżdżał wierzchem przed sklep, z którego wychodziła panna Władzia, podawała słodkości doktorowi, a ten częstował jednym cukierkiem konia, zaś pozostałe chował do wojskowej raportówki. Płacił pannie za towar i bez słowa odjeżdżał.


Ułani z epoki Księstwa Warszawskiego - bracia Ruszkiewiczowie z Laskowa.
Doktor częstokroć przestrzegał przed nadużywaniem różnego rodzaju paskudztw w postaci wszelakich podłych alkoholi. Czynił to, dla zapobieżenia późniejszym powikłaniom żołądkowo-bólowym. Jego znajomi i przyjaciele wiedzieli, że Doktora poczęstować można jedynie czystą, nie barwioną i dobrze rektyfikowaną wódką polską. Nie uznawał osłabiania mocy szlachetnego trunku wszelkiego rodzaju herbatkami, kompotami i sokami. Duże ilości spożywanego trunku popijać można było wodą przegotowaną, uprzednio zasilając żołądek dobrym podkładem w postaci mięsiwa, kiełbas i rosołu, przegryzając po kielichu odrobiną wędliny, śledzikiem lubo ogóreczkiem. Niezbyt często moczyć mordę w alkoholu. Starczy raz w tygodniu i to w doborowym towarzystwie, a raz w miesiącu - ewentualnie w kwartale osoby mierniejszej postury - tak się zatankować, by górą i dołem oczyszczenie organizmu nastąpiło. Samobójcą nazywał tego, kto mieszał różne gatunki alkoholi podczas jednego posiedzenia, lubo fałszował smak czystej perlistej. Nalewka, a i owszem w damskim towarzystwie, dla płci pięknej rozweselenia. Natomiast podczas obfitych posiłków - przestrzegał - umiejętnie dobrana trawienie przyśpiesza i tylko wówczas, kiedy innych trunków, podczas tego posiedzenia, używać już nie będziemy. Uważał również, że skoro, już zasiądzie się w towarzystwie dobranym, należy zawsze wysłuchiwać opowieści starszych, gdy zaś bodźca rozmowy zbraknie, najmłodszego do „piwniczki" wysłać po to, by wywody barwniejszymi się stały.


Dr Alfred Fiebig zmarł 6 listopada 1982 r. Spoczął na strzeleńskiej nekropolii, tuż obok mogił Wielkich Strzelnian, kolegów po fachu: dra Jakuba Cieślewicza - Honorowego Obywatela Miasta Strzelna i dra Ferdynanda Gorczycy - lekarza strzeleńskiego lazaretu w 1863 r.




Wielu mieszkańców Strzelna i okolicy pamięta przejeżdżającego konno ulicami i obrzeżami miasta, drogami wiejskimi i leśnymi, w bryczesach i mundurze pozbawionym dystynkcji, z rogatywką na głowie, starszego pana, pewnie siedzącego w siodle. Zawsze wyprężona i wyprostowana sylwetka, nieskazitelne maniery, to doktor Fiebig, lub jak popularnie nazywała go ludność miejscowa, „Nasz Dochtor".

Ale są jeszcze miejsca, w których wspomina się tę ponadprzeciętną i jakże zasłużoną postać w dziejach Strzelna, a mianowicie: w pracowni rzeźbiarskiej aptekarza strzeleńskiego Jana Harasimowicza, w której wisi portret doktora namalowany pędzlem mistrza Jana Sulińskiego czy podczas spotkań członków Towarzystwa Miłośników Miasta Strzelna i wielu, wielu innych miejscach. Kamienica rodu Fiebigów została w 2007 r. sprzedana. Pamiątki z domu rodzinnego Doktora uległy rozproszeniu, choć gro z nich znajduje się jeszcze w Strzelnie. Reszta to pamięć ludzka i cmentarz z grobami Fiebigów.

Dr Alfred Norbert Fiebig należał do tych lekarzy, którzy w trudnych latach powojennych wypowiedzieli nową wojnę, wojnę ze straszną chorobą, z gruźlicą, do tego wojnę, którą wygrał, i która przyniosła mu ogromną satysfakcję. Na długie lata wyeliminował tę chorobę z życia mieszkańców pogranicza Kujaw i Wielkopolski.