W wielowiekowych dziejach miasta
znajdujemy wiele historii kryminalnych, skrywanych gdzieś w przepastnych
archiwach sądowych, starych zapiskach i relacjach prasowych. Sporo z nich
zajmuje miejsce na najwyższej półce sygnowanej literą "Z" - zbrodnie.
Niegdyś głośne, dzisiaj zapomniane leżałyby splątane siecią pajęczyny i pokryte
grubą warstwą kurzu, gdyby nie dociekliwość i ciekawość ciągle mnie pytających -
jak to drzewiej w tym naszym mieście bywało? A bywało sielsko i pięknie,
dostojnie i uroczyście, powszednio i świątecznie, jak również skandalicznie i
wstrząsająco, a do tego zbrodniczo.
W wiekach dawnych, w prawie
średniowiecznym, gdy dochodziło do zbrodni funkcjonowała kara prywatna tzw.
główszczyzna - "kara głowy", która wyznaczała sumę pieniędzy należną
rodzinie ofiary lub panu feudalnemu za głowę zabitego. Biada mordercy który nie
miał pieniędzy - takiego skracano o głowę. Próbę ucywilizowania
"zapłaty" za zbrodnie przyniósł dopiero wiek XVIII. Próbowano wówczas
wprowadzić Kodeks Zamoyskiego, jednakże ostatecznie został on odrzucony przez
sejm w 1780 r. Dopiero rozbiory przyniosły nam w zaborze pruskim skodyfikowanie
prawa tzw. Landrechtem pruskim część II, który zaczął obowiązywać od 1794 r.
Jednym z pierwszych głośniejszych
zabójstw dokonanych w naszym mieście było pozbawienie życia szlachetnie
urodzonego Andrzeja Błockiego przez Walentego Mirosławskiego. Na informację o
tym wydarzeniu trafiamy w średniowiecznych aktach procesowych Sądu Grodzkiego i
Ziemskiego w Gnieźnie. Otóż, dotyczyły one procesu jaki wytoczyli bracia:
Stefan, Piotr, Łukasz i Mikołaj Błoccy, Walentemu Mirosławskiemu, dziedzicowi
Mirosławic o głowę ich brata, zamordowanego przez tegoż w 1535 r. w mieście
Strzelnie. Możemy z nich domniemywać, że Mirosławski w prywatnym postępowaniu
nie zapłacił żądanej przez braci kwoty główszczyzny, mało tego, nie stawił się
na rozprawie. Zapewne później doszło do ugody między stronami, zakończonej główszczyzną,
czyli zapłatą za głowę zabitego, gdyż strony więcej nie pojawiają się w sądzie.
Podobnych spraw w Strzelnie i
okolicy na przestrzeni wieków było wiele. Niestety niewiele informacji o nich
przetrwało w podobnej formie jak ta wyżej przywołana. Ja natomiast skupię się
na dwóch głośnych zbrodniach z okresu międzywojennego.
Śmierć po północy - cz. 1
Dzisiaj poznamy kulisy pobicia ze
skutkiem śmiertelnym, którego dopuszczono się na urzędniku Urzędu Skarbowego w
Mogilnie, mieszkańcu naszego miasta Wacławie Anielaku. Na początek kilka zdań o
ofierze i jego rodzinie. Ojciec zamordowanego Marcin Anielak był znanym w
Strzelnie budowniczym. Prowadził własny zakład budowlany, a matka Ludwika z
Wiśniewskich zajmowała się gospodarstwem domowym. W 1927 r. głowa rodziny Marcin
był komendantem Koła Związku Podoficerów Rezerwy w Strzelnie, zaś w 1936 r.
członkiem Komisji Rewizyjnej Koła ZPR. Syn Wacław w 1927 roku był członkiem
Klubu Kręglowego „S” w Strzelnie i pełnił w nim funkcję sekretarza. Zatrudniony
na stanowisku urzędniczym piastował stanowisko asystenta skarbowego w Urzędzie
Skarbowym w Mogilnie. Anielakowie mieli jeszcze dwie córki, m.in. Józefę
urodzoną w 1888 r.
Wacław Anielak. |
Na starej strzeleńskiej nekropolii
znajdują się groby rodziców Wacława: Ludwiki i Marcina Anielaków oraz jego
siostry Józefy. Cała trójka została pochowana obok siebie. Spoczywają w drugim
rzędzie I kwatery położonej po prawej stronie alei cmentarnej ciągnącej się od
bramy bocznej (od ul. Tadeusza Kościuszki) do kaplicy przedpogrzebowej. Po
drugiej tejże alejki znajdujemy nadszarpnięty zębem czasu pojedynczy, płaski
nagrobek lastrykowy z wyrytym na nim nazwiskiem i imieniem bohatera poniższej,
tragicznej opowieści - Wacława Anielaka.
Tyle gwoli wstępu, zatem przejdźmy
do meritum. Na kanwie wielu przestępstw - zbrodni, które rozegrały się w Strzelnie
i okolicy mogłaby powstać niejedna powieść kryminalna. O niemal wszystkich tego
typu wydarzeniach rozpisywała się przedwojenna prasa. Dziennikarze, bądź
korespondenci relacjonując przewody sądowe niezbyt precyzyjnie opisywali ich
przebieg. Wielu z nich nadinterpretowało okoliczności i przebieg zbrodni, inni
opisywali je po łebkach. Na szczęście - w tym wielkim nieszczęściu - takimi
sensacjami zawsze zajmowało się kilka gazet i dziś po upływie dziesiątek lat
możemy państwu w miarę dokładnie opisać to, co wówczas się wydarzyło.
O jednym z takich
"gwałtów" przypomina nam „Dziennik Kujawski”, pisząc o zbrodni
dokonanej na mieszkańcu Strzelna Wacławie Anielaku. Wiedzę o tym wydarzeniu
poszerzają również inne artykuły z przedwojennej prasy. Pisały o niej, m.in.:
„Orędownik”, „Dziennik Poznański”, „Kurier Bydgoski” oraz „Nowy Kurier”. Zatem,
czas, by wrócić do feralnych dni 7 i 8 sierpnia 1937 r. i zgłębić tajemnicę
tamtego wydarzenia.
W niedzielę 8 sierpnia 1937 r., we
wczesnych godzinach rannych, przechodzący ulicą św. Andrzeja mieszkaniec
Strzelna niejaki pan Żurawski zauważył leżące i zakrwawione ciało martwego
mężczyzny. Na widok ten wszczął alarm i powiadomił pobliski posterunek Policji
Państwowej, który w owym czasie znajdował się przy ulicy Miradzkiej 4 (obecnie
odcinek ten nosi nazwę ul. Dra. Jakuba Cieślewicza. Przybyli natychmiast
policjanci zabezpieczyli miejsce domniemanej zbrodni, a dowieziony lekarz
stwierdził zgon. Zwłoki, pomimo zmasakrowanej twarzy rozpoznano, stwierdzając,
że jest to śp. Wacław Anielak lat 40, mieszkaniec Strzelna z ulicy Stodolnej.
Wszczęto natychmiast śledztwo. Po
rozeznaniu sytuacji i rozpytaniu mieszkańców, podejrzenie o dokonanie zabójstwa
padło na mieszkańca Strzelna niejakiego Antoniego Szczepańskiego i mieszkańca
Młynów-Wybudowania Kazimierza Kowalskiego. Już w niedzielę przed południem
śledczy weszli do mieszkania Szczepańskiego przy ulicy Szerokiej (obecna
Gimnazjalna), gdzie znaleźli zakrwawioną koszulę. Obu podejrzanych zatrzymano i
osadzono w areszcie przy ul. Lipowej.
Nazajutrz w poniedziałek 9 sierpnia
w kostnicy Szpitala Powiatowego w Strzelnie dr Alfred Fiebig dokonał sekcji
zwłok. Obecny przy niej był sędzia Głowacki. Ustalono w jej wyniku, że zgon śp.
Anielaka nastąpił na ulicy św. Andrzeja w Strzelnie dnia 8 sierpnia 1937 r.
około godziny 3:30 rano. Przyczyną zejścia denata było zadanie urazu
cielesnego, który to spowodował uszkodzenie mózgu, pęknięcie podstawy czaszki
itp. Osadzony w areszcie strzeleńskim Szczepański we wtorek 10 sierpnia podjął
próbę samookaleczenia. W tym celu: dokonał lekkich zadraśnięć szkłem u
rąk, nie wiadomo czy miał na celu przeciąć sobie żyły, czy chciał też uniknąć
transportu do Gniezna. Zabiegi te jednak nic nie dały i obaj więźniowie
odtransportowani zostali koleją ze Strzelna do więzienia w Gnieźnie.
Jak donosił „Dziennik
Kujawski”: Na dworcu strzeleńskim – jak nigdy jeszcze – zebrały się liczne
rzesze mieszkańców w celu ujrzenia śmiałków. Z tłumu wznoszono wrogie okrzyki:
- na hok z nimi, na szubienicę, pokroić ich nożami.
Z chwilą odtransportowania
podejrzanych, śledztwo w sprawie zbrodni na Anielaku przejęła prokuratura
gnieźnieńska. 12 sierpnia o godz. 16:30 odbył się pogrzeb śp. Wacława Anielaka.
Kondukt żałobny wyruszył spod Szpitala Powiatowego przy ul. Powstania
Wielkopolskiego, kierując się na miejscowy cmentarz parafialny przy ul.
Kolejowej. Za trumną kroczyła wdowa matka - staruszka z dwoma córkami -
siostrami śp. Wacława oraz rzesze mieszkańców Strzelna. (…)
CDN
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciag dalszy
OdpowiedzUsuń