wtorek, 17 marca 2020

Kolej strzeleńska - cz. 5 Anegdoty, mity i pomówienia



Przyszedł czas na ostatnią część opowieści o kolei strzeleńskiej, czyli o dziejach linii kolejowej Mogilno-Kruszwica. Przypomnę, że odcinek z Kruszwicy do Mątew-Inowrocławia to już inne dzieje, gdyż gród Piasta Kołodzieja otrzymała połączenie kolejowe z Mątwami już 1 stycznia 1889 roku, te zaś z Inowrocławiem jeszcze wcześniej, bo w 1882 roku. W niej będzie o wojnie i późniejszym kresie tej linii, która przez ponad stuletnie dzieje wielu młodym ludziom otworzyła, szczególnie w latach PRL-u przysłowiowe okno na świat.

Drugi od prawej dziadek Heliodora Rucińskiego Jan Michalak - urzędnik kolejowy i córka Teresa matka Heliodora, która wita się z NN. Dworzec od strony peronów nad skrzynką pocztową tablica na której kredą nanoszono ewentualne opóźnienia. 
Gdy wybuchła II wojna światowa w pierwszych dniach września 1939 roku spłonął budynek dworca kolejowego wraz z nastawnią oraz magazyn spedycyjny. Stało się to przed zajęciem Kruszwicy przez wojska Wehrmachtu. Dworca tego już nigdy nie odbudowano. W tym samym czasie na linii kruszwickiej od strony Mątew został wysadzony wraz ze znajdującym się na nim taborem most na Kanale Noteckim, a dokonali tego polscy saperzy. Dopiero w roku następnym, po odbudowie mostu przywrócono ruch na tym odcinku.

Po wkroczeniu Niemców nastały lata krwawej i wyniszczającej okupacji. Podobnie jak we wszystkich urzędach i firmach wszystkie kierownicze stanowiska na stacji objęli Niemcy. Zmieniono oznaczenie linii Inowrocław - Mogilno na nr 130t. Linią tą dokonywano wywózek Polaków do Generalnej Guberni, obozów koncentracyjnych, na roboty przymusowe w głąb III Rzeszy i do Protektoratu Czech i Moraw. Na ich miejsce zaczęli przybywać osadnicy niemieccy z krajów bałtyckich i znad Morza Czarnego. Polacy, oprócz podróży w celach służbowych mieli ograniczone przemieszczanie się taborem kolejowym. W styczniu 1945 roku z poszczególnych stacji na linii Mogilno-Strzelno-Kruszwica ewakuowali się Niemcy, choć większość z nich uciekała stąd taborem konnym. Na krótko przed przejściem frontu Niemcy ponownie odcięli Kruszwicę od Inowrocławia, wysadzając most nad Kanałem Noteci.


Spalony dworzec w Kruszwicy w czasie okupacji
Po zakończeniu działań wojennych kolej strzeleńska wróciła na powrót w ręce polskie. Powojenny rozwój Mogilna i Kruszwicy sprawił, że dziesiątki mieszkańców Strzelna i miejscowości położonych wzdłuż tej linii codziennie przemieszczało się koleją do pracy i do szkół. Wielu uczniów, a także pracowników dojeżdżało również do Strzelna. Po prostu, linia ta była, o czym już pisałem, owym oknem na świat. Postęp i rozwój sprawiał, że z rokiem na rok wzrastały przewozy masowe. Do Strzelna docierały co raz większe masy węgla, nawozów, materiałów budowlanych i to wszelakiego asortymentu. Po wybudowaniu w 1969 roku Elewatora Zbożowego Polskich Zakładów Zbożowych i prowadzącej do nich bocznicy kolejowej ruch towarowy wzmógł się jeszcze bardziej. Do Strzelna zaczęły docierać dwudziestowagonowe tzw. marszruty wyładowane ziarnem z nabrzeży portowych w Szczecinie i Gdyni. Najwięcej zboża do Strzelna słano z portowego Elewatora „Ewa“ w Szczecinie. W takich marszrutach docierało tutaj do 1200 ton ziarna. Również stąd wysyłano zboże wagonami do odbiorców krajowych oraz zagranicznych, w tym jęczmień browarny do Niemiec (Republiki Federalnej Niemiec).

Do połowy lat 60. minionego stulecia ze specjalnych boksów wysyłano stąd wagonowo również żywiec wołowy, a także trzodę chlewną w głąb kraju. Przez niemalże cały okres funkcjonowanie linii kolejowej wysyłano z leżącego przy bocznicy placu drewno do tartaków i fabryk celulozy. Ogromne ilości drewna szły w kraj również z Wronowych, szczególnie tzw. „kopalniaki“, czyli stemple kopalniane do kopalń śląskich oraz ze stacji w Młynach tarcica eksportowa, o czym pisałem poprzednio. Wagonowo dostarczano również węgiel do Zakładu Gazowniczego - Gazowni w Strzelnie, Gorzelni, kotłowni osiedlowej, a także ogromne ilości płyt wiórowych do filii Mogileńskich Fabryk Mebli. Latami specjalną bocznicą fabryczną docierały do Zakładów Przemysłu Ziemniaczanego w Bronisławiu tysiące ton ziemniaków. Ze stacji Strzelno i Wronowy wysyłano również buraki cukrowe, a z samego Strzelna spirytus z gorzelń oraz za pośrednictwem Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“: zboża i nasiona (mak), ziemniaki jadalne, złom i inne. Koleją dostarczano pocztę i filmy do kina.

Dla dopełnienia dziejów strzeleńskiej kolei nie wolno zapomnieć o ludziach tutaj zatrudnionych: zawiadowcach (pamiętam pana Nierebińskiego), urzędnikach kolejowych (Jan Michalak) dyżurnych ruchu (z pamięci panowie: Szarek, Krawczyk, Mucha), magazynierach i spedytorach (Marian Tim, pani Nalewaj), obsłudze szeroko pojętej (panowie: Wikaryczak, Leszczyński) oraz wielu, wielu innych. No i oczywiście kultowy lokal gastronomiczny zwany bufetem, z pączkami, sznekami, eklerami; herbatą, kawą; bułkami z żółtym serem i mortadelą; parówkami i zimnymi przekąskami, a szczególnie z napojami chłodzącymi: oranżadą, wodą sodową i piwem, szczególnie kuflowym, czyli z beczki, czy jak kto woli z kija.

Zapewne to co Wam przybliżyłem to nie wszystko. Pisać o strzeleńskiej kolei można byłoby jeszcze długo i dużo… Przypomnicie sobie starsi o czym nie napisałem, a coś jeszcze w naszej pamięci, gdzieś głęboko tkwi: o wypadkach kolejowych…     

O kresie linii kolejowej

Odcinek linii Mogilno-Kruszwica, został 1 czerwca 1996 r. zamknięty dla ruchu pasażerskiego, a 8 września tegoż roku dla ruchu towarowego. Decyzją ministra infrastruktury nr TK1-500-50/2004 z dnia 26 kwietnia 2004 r. o likwidacji przedmiotowego odcinka linii kolejowej - została ona zlikwidowana.

Od dłuższego czasu publikując cokolwiek o dworcu kolejowym w Strzelnie, czy o samej linii kolejowej nagabuje się mnie bym wyjaśnił kwestię rozbiórki dworca. Oczywiście, że znam historię około kresu tej charakterystycznej dla miasta budowli. Postanowiłem - nie wchodząc w żadną skórę dziennikarza śledczego - ostatecznie wyjaśnić tę kwestię i rozwiać mity krążące w niektórych kręgach społeczeństwa.


Podejmowane wówczas, czyli w latach 1987-1988 decyzje denerwowały mnie podobnie, jak wielu mieszkańców, jednakże zapadały one nie w Strzelnie, jak wielu sugeruje, a o wiele wyżej bo w samej dyrekcji PKP w Gdańsku, gdzie mieściły się służby odpowiedzialne za infrastrukturę kolejową. W 1988 r. na łamach „Wieści ze Strzelna“ Kazimierz Chudziński, redaktor naczelny i prezes TMMS w wywiadzie z sekretarzem Urzędu Miasta i Gminy w Strzelnie śp. Gertrudą Oborską próbował wyjaśnić ten problem. Oto fragment Wywiadu na zamówienie dotyczący rozbiórki dworca:

- K.Ch. - Z nieukrywanym smutkiem patrzę na postępującą rozbiórkę dworca PKP. Jest to poniekąd zabytek historyczny. Czy naprawdę nie było innej możliwości rozwiązania tej sprawy? Znajdą się prawdopodobnie argumenty przemawiające za rozbiórką, ale i tak wśród części mieszkańców Strzelna pozostanie niedosyt.
- G.O. - Przedłożona ekspertyza budynku dworca kolejowego jest wiarygodna, co potwierdza wizja przeprowadzona z udziałem przedstawicieli radnych i czynników  społeczno-politycznych. W sprawie uratowania tego zabytku zorganizowano kilka spotkań i przedkładano różne koncepcje. Wybrano najbardziej korzystną, a więc rozbiórkę i postawienie nowego obiektu. 

Ot i całe oficjalne stanowisko władz wypowiedziane ustami urzędniczki. Ze swej strony mogę dodać, że uczestniczyłem wówczas, jako mieszkaniec w kilku sesjach Rady Miasta i Gminy, podczas których ten problem był poruszany. Ze strony prezesa Towarzystwa Szlaku Piastowskiego Stanisława Lewickiego padła wówczas propozycja, by na bazie dworca i przyległych do niego placów i terenów powołać muzeum wojskowości. Tym sposobem uratuje się budynek dworca. Prowadzona była ożywiona korespondencja pomiędzy władzami miasta, a właścicielem dworca DOKP Gdańsk, której tematem były różne propozycje zagospodarowania obiektu. Niestety, mało skuteczna i ostatecznie eksperci orzekli, że stan obiektu jest tak zły, że nadaje się tylko do rozbiórki, a w jego miejsce wybudowany zostanie nowy dworzec. 

Zamydlono radnym, społecznikom, a nade wszystko społeczeństwu oczy obiecankami budowy nowego dworca. W 1987 r. postawiono z prefabrykowanych kontenerów tymczasowy dworzec na placu przed stacją kolejową. Nikt wówczas otwarcie nie mówił o tym, że niebawem linia zostanie zamknięta, że ludność przesiądzie się z komunikacji masowej na prywatną - osobową. Zbliżały się wielkie zmiany ustrojowe, a kryzys gospodarczy doskwierał każdemu. Wiosną 1988 r. na dworzec wpadła ekipa rozbiórkowa, podstawiono obok wagony towarowe i hajda. Rozbiórka poszła błyskawicznie. Gruz wraz ze zdrową brzęczącą cegłą załadowano na wagony i wysłano - dokąd? niestety nie wiem, dlatego określam, że w nieznanym kierunku. 

Zniknięcie dworca oraz gruzu zaczęło rodzić plotki nie mające uzasadnienia, że gruz trafił do ówczesnego włodarza miasta, który właśnie rozpoczął budowę domu mieszkalnego. Były to czyste złośliwości. Przecież każdy wówczas mógł się przejść w to miejsce i sprawdzić, czy ów gruz tam leży. Złośliwcy mogli także spytać się sąsiadów o to, czy dom budowany jest z gruzu? Ja mogę powiedzieć jasno i otwarcie, że cały dom powstał z nowych materiałów. Każdy kto te pomówienia rozsiewał przez lata mógł je sprawdzić, bo dom stał niewykończony, nie otynkowany. 

Dziś po latach zadaję sobie pytanie, kto te plotki rozsiewał i ku czemu one miały służyć? Oczywiście, że znajduję odpowiedź, kto i dlaczego, ale sprawę uważam za zamkniętą, gdyż o zmarłych mówi się dobrze, albo wcale. Zatem przemilczam osoby, które dobrze wiedząc, że gruz z dworca wyjechał na wagonach i które siały ferment, a to tylko dlatego, że zbliżało się nowe i na gruzach dworca chciano pokazać, jakie to wszystko przed 1989 r. było bebe. Ja zaś, by nie sączyć wody na pustyni spuentuję temat słowami znanej piosenki:

Dawne życie poszło w dal,
dziś na zimę ciepły szal,
tylko koni, tylko koni,
tylko koni, tylko koni żal.



Anegdota 

Ale ja tu się rozpisuję, a miałem o anegdotach kolejowych. Oto jedna z nich. Na odcinku pomiędzy Strzelnem a Młynami linia kolejowa przecina las nazywany "Szyszki". Zawsze kiedy przez ów las przejeżdżał pociąg maszynista dawał głośny sygnał dźwiękowy - przeraźliwy gwizd. Ci, którzy zmierzali na stację kolejową, by udać się do Mogilna, w zależności od tego, jaką jeszcze odległość mieli do pokonania, przyspieszali lub zwalniali. Mało tego, wielu mieszkańców znając dokładnie godzinę odjazdu pociągu ze stacji Strzelno do Mogilna, ustawiało na odgłos gwizdu w domach zegary.

Kiedy zacząłem regularnie jeździć do szkoły do Bielic - pociągiem do Mogilna, a stamtąd autobusem - razu pewnego będąc wcześniej na dworcu usłyszałem gwizd pociągu dobiegający z kierunku Młynów. W tym samym momencie jeden z mężczyzn stojący obok z wyraźnym uśmieszkiem zwrócił się do drugiego, czyniąc to w tej samej chwili kiedy do nich dochodziła ich znajoma:
- Mietek! O, wyje bana w lesie! - na co odezwała się dochodząca do nich kobieta:
- Kaziu! Nie w lesie, ino na Szyszkach!
Parsknęli wszyscy śmiechem, po czym kobieta dodała:
- Oj chłopcy, chłopcy, a wy ciągle o pupie Maryny. 

Ów slogan: wyje bana w lesie lub jak kto woli, gwiżdże pociąg w lesie, rozumiany przez większość jako „wyjebana w lesie“ był w owym czasie gwoździem wielu spotkań towarzyskich. Zadawano pytanie niezorientowanym o tejże treści, a ów pytany miał odgadnąć ich znaczenie. Kiedy udzielał odpowiedzi z tezą seksistowską był „wyśmiewany“... 
Ot, taka drobnostka - anegdotka, która umarła wraz z likwidacją linii kolejowej Mogilno via Strzelno do Kruszwicy.


O wypadkach

Wypadków na kolei strzeleńskiej było kilkanaście, w tym i śmiertelne, o których nie będę pisał. Były również wypadki strzelnian na innych liniach kolejowych. Na przykład wczoraj znalazłem artykuł z 1936 roku o samobójstwie młodej zaledwie 16-letniej mieszkanki Strzelna, która będąc w ciąży popełniła ten czyn wraz ze swoim 20-letnim narzeczonym. W wielkiej desperacji, rzucili się oboje pod pociąg pomiędzy Bytkowem a Chorzowem, na Śląsku…

Fatalne skutki przeoczenia sygnału kolejowego przez woźnicę (cytat artykułu prasowego):
W dniu 17 października 1934 roku na przejeździe kolejowym przez szosę Bronisław-Strzelno zdarzył się straszny wypadek, który jedynie szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie spowodował groźniejszej katastrofy. Szosę, tę w kierunku Strzelna jechał furmankę rolnik Wacław Tomaszewski z Bronisławia powiatu mogileńskiego. Woźnica był tak mało obrotny, nieporadny, a poza tym nierozważny, iż nie zwrócił nawet uwagi na sygnał ostrzegawczy mijającego przejazd pociągu. Puszczone samopas konie przekroczyły już tor, gdy nagle z boku nadjechał pociąg, druzgocąc nieszczęsną furmankę dosłownie na drzazgi. Ciężkawo myślący woźnica nie zdołał nawet wydać okrzyku trwogi, gdy wyrzucony potężna siłę zderzenia z siedzenia. wykonał salto mortale, lądując stosunkowo bardzo nawet szczęśliwie opodal miejsca spowodowanej przez siebie katastrofy Cudem prawie ocalały również konie, a wóz nie spowodował wykolejenia się pociągu, co pociągnęłoby za sobą niewątpliwie olbrzymie kaszta i przykre dla kolei następstwa. Jedynie przód parowozu został lekko uszkodzony. W wyniku drobiazgowych dochodzeń, które w zasadzie wykazały bezsporną winę spowodowania wypadku kolejowego przez Tomaszewskiego, zasiadł on w dniu wczorajszym na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Bydgoszczy. Przewód sądowy potwierdził jedynie wniosek śledztwa, to też Sąd uwzględniając wszystkie okoliczności łagodzące, skazał 22-letniego Wacława Tomaszewskiego jedynie za karygodne nieprzestrzeganie przepisów o ruchu na drogach publicznych na 3 miesiące aresztu, zawieszając mu warunkowo wykonanie kary na i okres 3 lat.

Koniec

Foto: Zbiory M. Przybylskiego i Heliodora Rucińskiego