niedziela, 31 marca 2024

Wielkanoc


Wielkanoc 2006 rok - Dawidek z babką, w 1/3 przez niego zjedzoną

Przywoływanie przeszłości to podróż sentymentalna w odległe czasy dzieciństwa, czy do lat młodzieńczych, kiedy na co dzień obcowaliśmy z dziadkami i rodzicami. Owe zwracanie się, czy wręcz sięganie do zakamarków naszej pamięci to nic innego jak odkurzanie tradycji i dorobku kulturowego wielu pokoleń, które tak po prawdzie składają się na nasze dzisiejsze jestestwo, a które zapisane zostało w pamięci dawnymi opowieściami naszych bliskich - jak to drzewiej bywało?

I dzisiaj tak właśnie się dzieje przed ważnymi w naszym życiu momentami, a szczególnie świętami. Wówczas zastanawiamy się jak to babcia i mama robiły, wracając przy tej okazji do starych przepisów na wypieki, sałatki, galarty, pasztetu, szynki i kiełbasy. Jest to coś niesamowitego w tym współczesnym zagonionym świecie, w tej pogoni za lepszym jutrem, w codziennym opychaniu się byle czym, co nasycone jest konserwantami i uniwersalnymi smakami, a co nie ma nic wspólnego z naszą kuchnią regionalną.



Zatem mamy Wielkanoc! Zastanówmy się, czy wręcz przypomnijmy sobie, jak te święta dawniej przeżywali mieszkańcy Strzelna. By wydobyć dziewiętnastowieczną prawdę o świętach Zmartwychwstania Pańskiego, wystarczy sięgnąć do dzieł Kolberga i starej prasy. By zaś dopełnić obrazu tych świąt, sięgnijmy do albumów z kartami pocztowymi czy albumów malarskich z obrazami, na których artysta wymalował stoły wielkanocne, kosze ze święconkami itd.

Ale zanim nastały te dni świąteczne, na 40 dni przed ich „eksplozją” rozpoczynał się post, który autentycznie powodował w organizmach naszych przodków, w miarę upływu tych dni, ogromne pragnienie zjedzenia czegoś co zowie się mięsem, czy słodkim ciastem. Przez 40 dni jedzono żur nie kraszony z ziemniakami lub chlebem, groch, fasolę – jako wysokobiałkową strawę, kluski żytnie i ziemniaczane z mlekiem, a niekiedy i z samą wodą oraz biały ser w formie gziku lub klusek – pierogi leniwe. Po prostu poszczono, oczyszczając organizm i modląc się podczas piątkowych nabożeństw – Drogi Krzyżowej.

Dawno temu, kiedy to byli z nami - Joanna i Marcin

Czytający ten tekst młodzi zapewne powiedzą, co ten wapniak wypisuje: żur, czyli osolona woda zaciągnięta ukiszoną mąką żytnią, jałowe ziemniaki, suchy chleb, groch, gzik, mleko – brrrryyyy, przecież to jest nie do przełknięcia. I macie rację, że ten aż tak umartwiający jadłospis nie ma dzisiaj prawa bytu.

Ale powiem wam, ja ów przysłowiowy wapniak, co przeżył niejeden taki 40-dniowy post, że wspomnienie dwudniowej uczty przy stole świątecznym do dzisiaj jest najpiękniejszym wspomnieniem tamtych lat. Może dlatego, że byli rodzice, babcia, ciocia i nas siedmioro dzieciarni oraz wielkie pragnienie zjedzenia kiełbas, szynki, zylcy oraz słodkich mazurków, tortu, ciasteczek i owego cudownego sernika. Nie wspomnę sałatek, jajek, ćwikły i chrzanu wykręcającego nos.



Zajrzyjmy do kuchni naszego dzieciństwa, pomijając tę kolbergowską z XIX wieku, do tej sprzed kilkudziesięciu lat, czyli lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego stulecia, która najbardziej utrwalona, kontynuowana jest współcześnie przez nas samych.     

W wielkim tygodniu dniami szczególnymi były te trzy ostatnie. W Wielki Czwartek wszyscy udawaliśmy się do kościoła na wieczorne uroczystość Ostatniej Wieczerzy Pańskiej. W tym dniu była to jedyna msza św. Ale również w tym dniu zaczynały się kulinarne przygotowania do świąt. Corocznie mama poświęcała przedpołudnie na pieczenie kruchych ciastek, którymi zapełniała wielkie blaszane pudło. Innymi wypiekami były babki piaskowe w korytku, w formie okrągłej, karbowanej oraz kamionkowej. Również przygotowywała spody pod mazurki i biszkopt na tort. Lukrowanie bab, nadziewanie i dekorowanie tortu i mazurków oraz sernika upieczonego w piątek, następowało w sobotę z wczesnego ranka.

Wracając do czwartku, to po południu mama mieliła i przyprawiała mięso na białą kiełbasę, zaś wieczorem po przyjściu z kościoła napełniała tym farszem mięsnym jelita świńskie.  Później wisiały pęta na drążkach, roznosząc woń po całym mieszkaniu. Również w tym dniu bejcowała mięsiwa, przygotowując je do piątkowego pieczenia.

Wielkanoc 2024



W piątek do południa wszyscy szliśmy do spowiedzi. Z kartkami w ręku, kolejno podchodziliśmy do mamy, z prośbą o wybaczenie naszych występków - grzechów - i całowaliśmy rodzicielkę w dowód skruchy w rękę. Pamiętam, jak mama uśmiechając się, wycierała w fartuch dłoń i ze słowami - żałuj za grzechy, podawała spracowaną dłoń do ucałowania. Dziś tego zwyczaju już chyba nikt nie stosuje, a przecież było to takie piękne.

W tym najbardziej postnym z postnych dni w naszym domu przygotowywane były wszystkie mięsiwa – oczywiście bez próbowania. Tak, więc wcześniej nasoloną szynkę należało opłukać i silnie związać dratwą na wzór siatki. Następnie gotowało się ją z dodatkiem warzyw i przypraw, tyle godzin ile kilogramów ważyła. Po ugotowaniu lądowała w kadzi z zimną wodą, a mama tłumaczyła nam pytającym się - dlaczego? - by zachować jej soczystość. W trakcie przygotowywane były mięsiwa do pieczenia. Ojciec uwielbiał wołowinę w całości. Mama słuszny kawał takiego mięsa szpikowała słoniną, soliła, pieprzyła - bez tych współczesnych przypraw do mięs – kładła do brytfanny na rozgrzany tłuszcz i opiekała. Później dusiła z dodatkiem czosnku i cebuli, pod szczelnym przykryciem. Kolejnym mięsiwem była karkówka zwinięta w baleron i podobnie, ale bez słoniny, pieczona i duszona. Omastą całości był wyśmienity pasztety z dziczyzny. Co roku i ja pasztet robię, niekiedy z dziczyzny, a w tym roku wieprzowy – pychota. Bardzo dobre pasztety robią moi bracia myśliwi: Michał i Antoni - jadłem, palce lizać.


Mama miała tak zaplanowaną pracę, że między tymi mięsiwami, jeszcze znajdowała czas na zrobienie pysznej „zylcy", czyli galartu z golonek. Do zastygnięcia, zylca wylewana była do dużej kamiennej, okrągłej formy. Zylcę polaną octem w dużych ilościach połykał tata, jako przekąskę pomiędzy posiłkami. W tym czasie starsi bracia tarli chrzan w korytarzu przy sztucznie wywołanym przeciągu. Natrzeć musieli tej przyprawy cały słój, a już samym jego doprawieniem zajmowała się mama. Kilka dni wcześniej, wysiewana była gorczyca na ligninie i robiona była ćwikła, czyli ugotowane, obrane i pokrojone w plastry czerwone buraczki, ściśle ułożone w weckach, a następnie zalane kwaśno-słodką zalewą: lekko osolona i osłodzona gotująca woda z dodatkiem ziela angielskiego, listka bobkowego, cebuli, korzenia chrzanu i octu. Był to nieodzowny dodatek do mięs na zimno. Dziś najlepszą ćwikłę robi brat Grzesiu. 

W piątek, wcześnie rano, mama zakradała się do sypialni i uchylając pierzyny, wybijała na naszych nogach „Boże Rany". Ten manewr nie ominął nikogo, nawet ojca. Wołając: Boże Rany! Boże Rany! - niemiłosiernie śmigała witkami po naszych nogach, przy okazji sprawdzając: - Maryś znowu nóg nie umyłeś! Cały dzień pościliśmy. Rano chleb z marmoladą i czarna kawa zbożowa, na obiad polewka, wieczorem herbata i chleb z dżemem. Mama z tatą w ogóle nie jedli w tym dniu, jedynie pili kawę zbożową. Wieczorem szliśmy wszyscy obowiązkowo do kościoła na liturgię i do Grobu Pańskiego. Po powrocie, jak starczyło czasu, to jeszcze robiliśmy - mama lub któryś ze starszych braci - baranka z dwóch osełek masła.

W sobotę rano z kuchni ulatniał się zapach parzonej białej kiełbasy. Na tym wywarze, jak i na wcześniejszym z gotowanej szynki, mama przygotowywała świąteczny żur z jajcem na twardo i plasterkiem szynki. Także z rana rodzicielka ciachała warzywa na sałatkę, gdyż bigosu nie gotowaliśmy na Wielkanoc. Wielkanoc to zimny stół, wyjątek stanowił żurek na ciepło, gorąca biała kiełbasa i jajca na miękko. Te na twardo, gotowane były w sobotę w łupinach od cebuli, dawało to jasnobrązowy kolor. Kilkanaście ugotowanych bez barwienia jaj służyło nam do wykonania różnymi technikami przecudnych pisanek. A były to jajca kolorowane farbkami wodnymi, kredkami pastelowymi i wyklejane kolorowymi bibułkami. Najpiękniejsze pisanki wychodziły spod pędzla mamy, malowała je po mistrzowsku.


Pomimo tych zapachów i krzątaniny, post nadal obowiązywał, nawet po poświęceniu jadła, czyli tzw. święconego, które nosiliśmy do kościoła w ogromnym koszyku wiklinowym. Kiedy już nastał zmrok, wszyscy jak jeden mąż zasiadaliśmy do stołu i kleiliśmy pudełka na prezenty, jakie to w nocy, a właściwie nad ranem przynosił do domy naszego „Zając". Kartoniki te mościliśmy siankiem wykonanym z drobniutko pociętej zielonej krepy i bibuły. Były to tzw. gniazdka, które następnie składaliśmy w różnych, ale widocznych zakamarkach, po to by rano odkryć w nich wszelakie słodkości: cukrowe zajączki, kurczaczki, jajeczka, czekolady, batony itp. słodkości.

Ale, zanim do tego doszło, starsi bracia i rodzice chodzili na rezurekcje, czyli uroczystą, pierwszą z rana mszę św. z procesją. Po mszy św., kiedy obywatelstwo opuszczało kościół, odbywał się harmider niebywały. Kilkoro mężczyzn odpalało ładunki karbidu (gazu powstałego z mieszaniny wody i kamienia karbidowego) nagromadzonego w specjalnie przygotowanej puszce. Detonacjom towarzyszył silny huk!

Po przybyciu z kościoła mama, przy naszej pomocy szykowała śniadanie wielkanocne. Myśmy zastawiali ogromny dwunastoosobowy stół świąteczną zastawą, a następnie: galartami, mięsiwami na zimno, szynką gotowaną, jajcami na twardo, sałatką, barankiem z masła, pięknymi okrągłymi chlebami, ćwikłą i innymi dodatkami. Wszystko udekorowane było „grynszpanem", jak zwykliśmy nazywać gałązki zimozielonego bukszpanu. W kuchni parzyła się biała kiełbasa i parówki dla najmłodszej dziatwy; podgrzewał się żur i gotowały się pięciominutowe jajka na miękko. Oddzielny ośmiokątny stolik brydżowy załadowany był ciastami: tortem, mazurkami, sernikiem, babami silnie lukrowanymi, ciasteczkami i czym tam się jeszcze dało. Kiedy siadaliśmy do stołu, wszyscy czekali, aż mama obierze jajko podzieli je na drobne kawałki i wszystkich, niczym Bożonarodzeniowym opłatkiem, poczęstuje z życzeniami Wesołego Alleluja! Bezwzględnie odmawialiśmy modlitwę: Pobłogosław Panie Boże nas i te dary, które z twej szczodrobliwości spożywać mamy Amen.


W ruch szły noże i widelce, w pierwszej kolejności pałaszując ciepłe potrawy, zimne zostawiając na później. Obiadu w tym dniu nie wystawialiśmy. Stół stał cały dzień zastawiony smakowitościami, jeno podchodziło się do niego i pojadało: zimne mięsiwa z sosami tatarskim i majonezem oraz z dodatkiem ćwikły; szynkę z chrzanem, podobnie białą kiełbasę; no i oczywiście ciasta wszelakie.

Wielkanoc kończyła spożywanie żuru „kroszonygo hoczykim", jak mawiała nasza sąsiadka z podwórza. Kiedy onegdaj zapytałem się jej: - Sąsiadko, a jaki to jest ten żur? Wówczas pokazała mi. Do gotującej się wody, z lekka osolonej, wlewało się zakwas z żytniej mąki wcześniej uczyniony. Gdy ten połączył się z wodą i przybrał właściwą konsystencję, dla zup zagęszczonych, wkładało się do gara pogrzebacz do białości w palenisku rozżarzony. Jego zetknięcie z żurem powodowało wybicie się tłustych oczek powstałych z wytrącenia się białka z przefermentowanej mąki żytniej.

Wesołego Alleluja!!!


Kiedy ta Wielka Noc nastanie życzymy Wam drodzy czytelnicy bloga „Strzelno moje miasto” na Zmartwychwstanie Pańskie dużo szczęścia i radości, które niechaj zawsze w dobrych Waszych sercach goszczą, zaś w jasnych duszach niechaj nadzieja poruszy i swym optymizmem wszystkie żale Wam zagłuszy. Zdrowych, Pogodnych Świąt Wielkanocnych, pełnych wiary, nadziei i miłości, radosnego, wiosennego nastroju, serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół oraz wesołego „Alleluja” życzą:

Lidia i Marian Przybylscy


niedziela, 24 marca 2024

Niedziela Palmowa i palmy…




Dzisiaj zapraszam wszystkich do przypomnienia sobie, jak to drzewiej bywało z tymi palmami, a pomogą Wam w tym zdjęcia Heliodora wykonane 10 lat temu w 2014 roku. W tym roku mija 28 lat jak instruktorzy Domu Kultury w Strzelnie Krzysztof Kotecki i Piotr Lewandowski wpadł na pomysł, by na wzór innych regionów Polski i u nas zorganizować konkurs palm i pisanek wielkanocnych. Podłapałem rzucone hasło i zaczęliśmy takie konkursy organizować. Po kilku latach Niedziela Palmowa z okazałymi palmami stała się tradycją, która wpisała się w kalendarz wydarzeń kulturalnych, połączonych i w tym wypadku z kalendarzem liturgicznym. Poszczególne środowiska budowały kilkumetrowe palmy, a były nimi: przedszkola, szkoły, stowarzyszenia, fundacja i organizacje społeczne oraz rady sołeckie z Kołami Gospodyń Wiejskich. Początkowo było to kilka palm i kilkadziesiąt pisanek, ale z czasem konkursy urosły do rangi Lipnicy Murowanej. Stało się to po tym jak konkurs został przeniesiony do parafii i tam do dziś jest kultywowany. Jego zasięg terytorialny ograniczył się do parafii, a później doszedł nadgoplański DPS Siemionki.

 

Obecnie wykonywane ręcznie palmy są mieszaniną różnych kultur regionalnych, w których prym wiedzie wzór palm kurpiowskich i wileńskich. Co zaś tyczy się naszego rodzimego kujawskiego zwyczaju, to nijak się on ma do tych pięknych ogromnych rozmiarowo palm, które od kilkunastu lat poczęły królować w świątecznym pejzażu. W Niedzielę Palmową Wzgórze Świętego Wojciecha zamieniało się w małopolską Lipnicę Murowaną. Palma wielkanocna, z jakiego by regionu nie pochodziła zawsze jest tradycyjnym symbolem Niedzieli Palmowej, która ustanowiona została przed wiekami na pamiątkę wjazdu Jezusa do Jerozolimy. W Kościele obchodzona jest na tydzień przed Zmartwychwstaniem Pańskim i wiąże się ze zwyczajem święcenia palm, znanym w Polsce od średniowiecza. Tradycyjne palmy przygotowuje się z gałązek wierzby, która w symbolice kościoła jest znakiem zmartwychwstania i nieśmiertelności duszy. Obok wierzby używa się również gałązek malin i porzeczek. Ścinano je w Środę Popielcową i przechowywano w naczyniu z wodą, aby puściły pąki na Niedzielę Palmową. W plecione palmy wplatano również bukszpan, barwinek, borówkę, cis, czy widłak. W Wielką Sobotę palmy są palone, a popiół z nich jest używany w następnym roku, kiedy w środę popielcową ksiądz znaczy wiernym głowy popiołem.

 

Tradycja wykonywania palm szczególnie zachowała się na Kurpiach oraz w Małopolsce - w Lipnicy Murowanej i w Rabce. W zależności od regionu, palmy różnią się wyglądem i techniką wykonania. Swoją odrębność zachowały palemki wileńskie, które obecnie są najczęściej święconą palmą wielkanocną. Niewielkich rozmiarów, misternie upleciona z suszonych kwiatów, mchów i traw jest charakterystyczna dla okolic Wilna, skąd przywędrowała do Polski kilkanaście lat temu, od razu zyskując ogromną popularność. W Lipnicy i w Rabce rokrocznie odbywają się konkursy na najdłuższą i najpiękniejszą palmę.

Z palmami wielkanocnymi wiąże się wiele ludowych zwyczajów i wierzeń: bazie z poświęconej palmy zmieszane z ziarnem siewnym podłożone pod pierwszą zaoraną skibę zapewnią urodzaj; poświęcona palma chroni ludzi, zwierzęta, domy, pola przed czarami, ogniem i wszelkim złem; połykanie bazi zapobiega bólom gardła i głowy, a sproszkowane kotki dodawane do naparów z ziół mają moc uzdrawiającą; uderzenie dzieci witką z palmy zapewnia zdrowie; ponoć krzyżyki z palmowych gałązek zatknięte w ziemię bronią pola przed gradobiciem i burzami; poświęconą palmą należy pokropić rodzinę, co zabezpieczy ją przed chorobami i głodem; poświęcone palmy wystawiane podczas burzy w oknie chronią dom przed piorunem, itd.

 

Okres Świąt Wielkanocnych na Kujawach, podobnie, jak w całej „Polszcze" zaczyna się Niedzielą Palmową. Tak, jak po kraju, i u nas robiono palmy i niesiono je do poświęcenia w kościele. Nasze rodzime kujawskie palmy w porównaniu z wieloma innymi regionami nie były zbyt ozdobne. Pozbawione były tej wykwintności, jaka dzisiejsze palmy cechuje. Były to gałązki wierzby z baziami związane tasiemką lub wstążeczką z dodatkiem, choć nie zawsze, gałązki trzciny i borówki. Już jako dzieci biegaliśmy z wczesną wiosną po okolicznych polach podpatrując cud wiosny. Często wyprawialiśmy się dalej, w Lasy Miradzkie i nad jeziora w Łąkiem i Ciencisku. Przeważnie wyprawa na „Łapusa“ (staw w głębi pól na wysokości Dąbka) kończyła się przyniesieniem do domu bazi i palm wierzbowych. Ciocia Pela robiła z palm bukiet, przepasywała wstążką niebieską lub czerwoną i w Niedzielę Palmową niosła na Sumę, na dziesiątą, do kościoła. Poświęcony bukiet przynosiła do domu i stanowił on ozdobę stołu podczas świąt. Kiedy bazie zaschły, nigdy nie lądowały w śmieciach, zawsze były spalane w „kachloku“ (piecu kaflowym).

 

piątek, 22 marca 2024

Tajemnicza wieża

Ostatnio zrobiło się głośno wokół wieży przy budynku Szkoły Podstawowej im. Jana Dałkowskiego w Strzelnie, a to za przyczyną publikowanych w Internecie pięknych zdjęć nocnych tego obiektu wykonanych przez Michała Ostrowskiego i Piotra Posłusznego. Wielokrotnie udostępniane budzą u strzelnian zachwyt i podziw. Na co dzień mało widoczna, gdyż z trzech stron skryta za skrzydłami budynku szkolnego oraz dobudowanego do niej piętrowego segmentu, w wyniku ostatnich prac remontowych została w górnej części wyeksponowana i dodatkowo podświetlona. Pierwotnie wieża od strony podwórza była bardziej widoczna, gdyż od samego przyziemia po samo górne zwieńczenie była wyższa od kalenicy dachu i doskonale widoczna. W latach 70. XX w. został zasłonięta dwukondygnacyjną dobudówką i stała się prawie niewidoczna.

Budynek szkoły ewangelickiej, późniejszej Szkoły Powszechnej nr 1 w Strzelnie przy ul. Szerokiej (Gimnazjalnej)

W całej dyskusji około wieży nikt nie pokwapił się, by zadać pytanie, czy wyjaśnić skąd ta budowla się wzięła i do czego miała służyć. Taki obiekt przy szkole? Przeanalizujmy zatem dzieje budynku szkolnego i może wówczas znajdziemy odpowiedź na te pytania. Szkoła wystawiona została przez pruskie władze miejskie pod koniec XIX w., a po jego numerze policyjnym 207 możemy przyjąć, że było to ok. 1895 roku. Od samego początku budynek przeznaczony był na cele edukacyjne dzieci wyznania ewangelickiego oraz w części na cele mieszkalne. Pierwotny wygląd budynku był o wiele skromniejszy, niż to, co widzimy dzisiaj. Piętrowe mieszkalne skrzydło północne z dwoma mieszkaniami, przystawione było do również piętrowego, ku zachodowi wysuniętego ryzalitu, zwieńczonego trójkątnym szczytem. W nim mieściły się cztery izby lekcyjne (klasy). Cała reszta, a więc skrzydło południowe, wieża i cześć wschodnia to czasy późniejsze.

Pomińmy początki szkoły ewangelickiej i zacznijmy opowieść od 1 listopada 1926 roku. Wówczas to Publiczna Szkoła Powszechna - katolicka z 700 uczniami i jej pierwszym nauczycielem pełniącym obowiązki kierownika Janem Dałkowskim mieszcząca się w dwóch budynkach przy Placu Świętego Wojciecha, otrzymała jedną izbę lekcyjną w szkole ewangelickiej przy ul. Szerokiej (Gimnazjalnej). Wcześniej pomieszczenie to zajmowała Szkoła Wydziałowa. W związku ze spadkiem ilości dzieci wyznania ewangelickiego w następnym 1927 roku szkole katolickiej przydzielono w tym budynku dwa kolejne pomieszczenia klasowe, tak, że dysponowała ona w tym budynku już trzema klasami. Dzieci ewangelickie uczęszczał wówczas do jednoklasowej szkoły o liczbie 66 uczniów z miasta i najbliższej okolicy, w której uczył jeden nauczyciel - kierownik tej szkoły A. Bilau.

Jan Dałkowski

 Z rokiem szkolnym 1933/1934 została wprowadzona ustawa reformująca dotychczasowe szkolnictwo podstawowe i średnie. Wówczas też rozdzielono strzeleńską Szkołę Powszechną na dwie placówki oświatowe: Publiczną Szkołę Powszechna nr 1 i Publiczną Szkołę Powszechną nr 2. „Jedynka”, na której czele stanął Jan Dałkowski swoją siedzibę miała przy ulicy Szerokiej (Gimnazjalnej). „Dwójka” miała swoją siedzibę przy Placu Świętego Wojciecha, w piętrowym budynku szkolnym, a kierował nią Mieczysław Barański. Z roku na rok rosły standardy nauczania i robiło się coraz ciaśniej: - Żyjemy w okresie, kiedy szeregi młodzieży szkolnej wzrastają. Dotychczasowe budynki szkolne są już za szczupłe, ażeby pomieścić wszystką uczącą się młodzież i w klasach braknie miejsc dla uczni szkolnych - pisano na łamach „Dziennika Kujawskiego” 22 czerwca 1937 roku, we wstępie do artykułu: Rozbudowa Szkoły Powszechnej nr 1 w Strzelnie.

 

Tak więc mamy czerwiec 1937 roku i początek rozbudowy szkoły. Dalej czytamy: - Szkoła Powszechna nr 1 w Strzelnie zajmuje budynek szkolny (poewangelicki) przy u. Szerokiej, a ponadto mieści się jeszcze w dwu oddzielnych budynkach i to: w budynku miejskim przy ul. Kolejowej i w budynku przylegającym do Szkoły Powszechnej nr 2, na Placu św. Wojciecha. Stan taki wielce utrudnia pracę pedagogiczną.


Dzięki inicjatywie p. kierownika Jana Dałkowskiego, gorącego miłośnika młodzieży szkolnej i wzorowego pedagoga przeszkody te zostaną już w najbliższej przeszłości usunięte i przeprowadzona rozbudowa Szkoły Powszechnej nr 1 skoncentruje młodzież szkolną w jednym budynku i da szkole tej pomieszczenie takie, które odpowiadać będzie szkolnym przepisom budowlano-sanitarnym. Plany rozbudowy szkoły projektował i wykonał architekt-inżynier p. Aleksander Pluciński, rodem ze Strzelna, obecnie zamieszkały w Poznaniu. Kubatura dobudowanej części wynosiła 4580 m3. Wykonanie planów nastręczało wiele trudności i mozołów. Pan architekt miał dwie nader ważne kwestie do rozwiązania, a mianowicie: rozbudowę szkoły w myśl obowiązujących przepisów dostosować do istniejącego już budynku szkolnego, by w ten sposób nie uszczuplić majątku społecznego, dalej trudności terenowe, fatalne położenie terenowe wymagało odpowiedniego zastosowania budowy do warunków otoczenia. Pan inżynier Pluciński trudności te przezwyciężył, wykonał plany i rysunki, które uzyskały już aprobatę miarodajnych władz tj. Poznańskiego Urzędu Wojewódzkiego oraz Poznańskiego Kuratorium Okręgu Szkolnego. Za poniesiony trud należy wyrazić p. inżynierowi Plucińskiemu uznanie.

Rok 1938 - fragment boiska sportowego przy SP 1 w Strzelnie (obecnie w miejscu tym stoją budynki lecznicy weterynaryjnej i Enei). Z tyłu więźba dachowa rozbudowywanego budynku SP 1 z mało widocznym zwieńczeniem wieży (pomiędzy kominami). 

Na podstawie zatwierdzonych planów rozpoczęto już prace wstępne około rozbudowy szkoły. W pełnym tempie zwozi się materiał budowlany. Z każdym dniem rosną zbiory cegły, wyprodukowanej w cegielni miejskiej. Wkrótce komunikaty o rozbudowie szkoły podały inne gazety, m.in. „Dziennik Bydgoski”, który 25 czerwca 1937 roku informował, że dzięki inicjatywie kierownika Jana Dałkowskiego na podstawie zatwierdzonych planów rozpoczęto prace wstępne około rozbudowy Szkoły Powszechnej nr 1 w Strzelnie. Jak informował w imieniu Przewodniczącego Wydziału Powiatowego w Mogilnie dypl. inż. Józef Glabisz, architekt rejonowy: - Pod bezpośrednim nadzorem inż. arch. Plucińskiego zostały wykonane wykopy pod piwnice i fundamenty budowli oraz roboty przy zakładaniu ław betonowych i wznoszeniu murów, jak i wszelkie konstrukcje, dla których dokonał on samodzielnie obliczeń statycznych oraz opracował dla nich szczegółowe rysunki wykonawcze. Rozpoczęto także prace około urządzenia boiska sportowego, którego obszar powiększono o grunty ze Strzelna Klasztornego i parcelę z gruntu miejskiego tzw. Szmandowo. Obiekt według planów będzie przystosowany do wymogów szkolnych i będzie prawdziwym rajem nie tylko dla młodzieży szkolnej, ale i starszych, tj. młodzieży pozaszkolnej. Jak zakładano, boisko miało stać się środowiskiem sportowo-wychowawczym na terenie miasta i będzie mieścić urządzenia do rozmaitych gier sportowych, a specjalne pole boiskowe poświęcone zostanie botanice szkolnej.

Rok 1947 - czerwiec
lata 70. XX w.

Nie informowano natomiast nic o wieży, a to zapewne dlatego, że miała ona spełniać funkcje militarne, a mianowicie obserwacyjne nieba i wykrywania samolotów ewentualnego wroga. Tak zdobytą informację miano z kolei przekazywać wojsku, by te poderwało samoloty stacjonujące na lotniskach zapasowych w Inowrocławiu i Markowie pod Gniewkowem. Ale także miano z niej ogłaszać alarmy lotnicze, ostrzegające mieszkańców przed nalotami… Strzelnianie do pełnienia funkcji ewentualnych obserwatorów przygotowywali się już od lat 20. XX w., będąc członkami Ligi Obrony Powietrznej Państwa, przekształconej w 1928 roku w Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej - LOPP. Jedno z kółek tej paramilitarnej organizacji działało również przy strzeleńskiej szkole powszechnej. Opiekunem kółka był nauczyciel Edward Igliński. Dzieci uiszczały składki w wysokości 5 groszy miesięcznie. Pieniądze zebrane ze składki w większej sumie wysyłano na budowę samolotów, które w razie wojny będą koniecznie potrzebne do bronienia granic - pisano w sprawozdaniu szkolnym. Dzieci na cotygodniowych zbiórkach budowały modele samolotów - Na uroczystość 3 Maja zbudowaliśmy przy pomocy pana Iglińskiego olbrzymi samolot… pisali uczniowie Bernard Burczyk i Franciszek Okoński z klasy VI a. O działalności LOPP donosiła również prasa: - Liga Obrony Powietrznej Państwa urządza w całym województwie poznańskim w dniach od 2 do 9 września 1928 roku „Tydzień Lotniczy”. W powiecie naszym z ramienia Powiatowego Komitetu LOPP na powiat strzeliński kwestować będą w tych dniach por. Sztybel, starszy sekretarz Wydziału Powiatowego Henryk Palędzki i panowie wójtowie: Benedykciński, Kuchowicz, Paluszak i Kotas. Zbiórka uliczna została zarządzona w Strzelnie dnia 2 września

Rok 2002

Rok 2004

Niestety, rozbudowy budynku szkolnego nie udało się w całości ukończyć. Planowano, że od 1 września 1939 roku szkole przekazany zostanie ukończony parter z czterema klasami, a górę z kolejnymi czterema izbami lekcyjnymi później, po całkowitym zakończeniu rozbudowy. Wybuch II wojny światowej zniweczył te plany. Nasuwa się jedynie pytanie, czy wieża spełniła zaplanowaną dla niej funkcję? Jedyną osobą, która taką wiedzę posiadała był kierownik szkoły Jan Dałkowski. Mieszkał on wraz z rodziną w mieszkaniu służbowym przy szkole, ale został w grudniu 1939 roku rozstrzelany. 3 września 1939 roku nad Strzelnem przeleciały samoloty Luftwaffe i zrzuciły podobno 11 bomb. Wiadomo, że jedna spadła w ogrodzie przy ul. Miradzkiej i nie eksplodowała, inna uderzyła w willę sędziego Stanisława Majcherkiewicza przy ul. Kolejowej i ją zniszczyła.

Rok 2024

Prace wykończeniowe przy rozbudowanej szkole zostały zrealizowane po II wojnie światowej. W wieży szkolnej urządzono podręczne archiwum i magazynek sprzętu w-f. Odwiedziłem dyrektora szkoły, który zapoznał mnie z zakresem prac remontowych i budowlanych, jakie szkoła przechodzi. Oprowadził mnie i z wielką pasją opowiedział, co zostało wykonane i co w najbliższym czasie będzie jeszcze robione. A będzie się działo jeszcze wiele… Dodam, że tak naprawdę cały zespół obiektów Szkoły Podstawowej im. Jana Dałkowskiego dopiero dzisiaj - tj. po 87 latach - dopnie plany których inicjatorami byli ówczesny kierownik szkoły oraz poznański - strzeleńskiego pochodzenia - architekt...   

Foto.: Archiwum bloga, Michał Ostrowski i StrzelnoOnline; skany Archiwum bloga 


środa, 20 marca 2024

Dzieje linii kolejowej Mogilno-Orchowo - cz. 3


W części pierwszej i drugiej opisałem budowę linii kolejowej na odcinku Mogilno-Gębice (Marcinkowo). Dzisiaj ruszamy w dalszą drogę, opisując ostatni odcinek z Marcinkowa do Orchowa, przez Procyń i Różannę. Był to najdłuższy z dotychczasowych odcinków, który liczył 10,54 km. System budowy linii kolejowych polegał na sukcesywnym sypaniu nasypów wyrównujących poziomy powierzchni na poszczególnych odcinkach. Przed położeniem toru właściwego rozkładany był polowy, wąskotorowy odcinek po którym rolkami transportowano urobek z wyżej położonych terenów na niższe. Nadwyżkę urobku i ziemię nie nadającą się na nasypy składowano w formie nasypów na poboczach toru, co dawało osłonę i zabezpieczało przed ewentualnymi zimowymi zamieciami. Nasypy te nigdy nie spełniły rzekomych zadań militarnych, gdyż nie były przewidywane, jako naturalne wały strzelnicze. 

Blisko 5 lat z przerwami trwały prace budowlane na najdłuższym 10,54 km odcinku łączącym Gębice z Orchowem. Budowa została przerwana na przełomie 1918-1919. Zmienił się w tym czasie inwestor. Niemieckich wykonawców zastąpiło PKP. Otwarcie ruchu na odcinku Gębice-Orchowo linii Mogilno-Orchowo nastąpiło 1 lipca 1921 roku. Odbywać zaczął się ruch osobowy, bagażowy i przesył telegramów prywatnych oraz przewozy zwłok, zwierząt, przesyłek drobnicowych i całowagonowych. Odcinek ten posiadał stacje: Gębice (Marcinkowo), Procyń, Różanna i Orchowo. Żadna z tych stacji nie posiadała jednak rampy bocznej i czołowej dla wyładunku przesyłek ciężkich, względnie ruchomych na kołach. Linia ta łączyła się w Mogilnie z linią główną Toruń-Poznań. Przewóz dokonywał się po niej na zasadach polskich przepisów przewozowych i regulaminu ruchu. Wówczas też wykreślono z planów dalszy odcinek linii do Anastazewa i już nigdy starych planów i założeń nie podjęto.




Podobnie jak poprzednie dwa odcinki, tak i ten naszpikowany był licznymi budowlami typu wiadukty, mosty drogowe i rzeczne. Pierwsza z takich budowli znalazła się tuż za stacją Gębice. Był to most drogowy (9) - wiadukt na drodze z Marcinkowa do Gozdanina, który został zbudowany w sztucznie wykopanym wąwozie, którego dnem przebiegała linia kolejowa. W niewielkiej odległości za nim trafiamy na kolejny most drogowy (10) - wiadukt na końcu wsi Marcinkowo na drodze z tej miejscowości do Kątna i Łosośnik. 

Poważnym przedsięwzięciem była budowa mostu kolejowego (M-II) na Małej Noteci, pomiędzy Trzcionkiem a Kątnem. Most ma 43 m długości i imponująco prezentuje się od strony doliny i miejscowości Kątno. Linia w tym miejscu została zbudowana na wysokim sztucznie usypanym nasypie przecinającym dolinę Noteci Zachodniej, docierając do jej krawędzi Od tego momentu linia biegnie wschodnim grzbietem doliny. Na wysokości Dzierzążna pod linią przechodzi betonowym tunelem (11) droga śródpolna do położonych niżej łąk nadnoteckich. W odległości 400 m dalej podobny tunel (12), w którym biegnie droga śródpolna spełniająca identyczną funkcję. Około 400 m przed stacją kolejową Procyń trafiamy na wiadukt (13), po którym przebiega droga śródpolna. Zaś 200 m za stacją kolejny wiadukt (14) - tunel, tym razem większy, również betonowy, przez który biegnie droga do uroczo położonego między dwoma niewielkimi jeziorkami młyna Gać i dalej do Kamionka.

Procyń


Stacja kolejowa Procyń, podobnie jak poprzednie i następne dwie stacje to budynek dworcowy dwukondygnacyjny z poczekalnią na parterze i mieszkaniami funkcyjnymi na piętrze. 5 grudnia 2016 roku po północy budynek byłego dworcu kolejowego w Procyniu stanął w płomieniach. Jako pustostan został przez nieznanych sprawców podpalony. Spłonęła drewniana klatka schodowa oraz dach budynku. Wielka szkoda…
U granic Procynia i w linii końcowej jeziorka Gać trafiamy na kolejny śródpolny tunelowy przepust drogowy (15). Dalej mijamy stację Różanna z piętrowym budynkiem dworcowym. Kolejną budowlą jest przepust wodny w formie wiaduktu (16) pod torem kolejowym przed wsią Myślątkowo. Na wysokości samej wsi wiadukt (17) po którym przebiega linia kolejowa, zaś pod nim droga z Myślątkowa do Rękawczynka. W odległości ok. 780 m kolejny wiadukt śródpolny nad torami (18), po którym przebiega droga polna do tzw. Hub Myślątkowskich. 

Różanna


Ostatnim zespołem budowlanym jest stacja kolejowa w Orchowie, punkt końcowy linii kolejowej Mogilno-Orchowo. Stacja posiada trzy tory z bocznicą do „Rolnika”. Około 260 m za nią znajduje się ostatni wiadukt drogowy (19) nad linią kolejową. Po nim przebiega ulica wewnętrzna Orchowa kończąca się drogą do Hub Orchowskich. Charakterystyczny budynek stacji kolejowej w kształcie litery „L” to piętrowa budowla, która podobnie, jak wyżej opisane spełniała funkcje służbowo-mieszkalne. Koniec linii kolejowej znajduje się około 260 m za ostatnim wiaduktem drogowym. Tak zakończona linia kolejowa świadczy, że zamierzano dalej realizować budowę, wcześniej planowaną ku stacji Witkowo. Niestety, nigdy tych zamierzeń nie zrealizowano.   

Orchowo




Orchowo

Ciekawostki 

Rozkład jazdy wyprzedzał uroczystość otwarcia linii kolejowej o pięć miesięcy. Kończono prace około infrastruktury, a już zaplanowano, że od 1 marca 1921 roku po linii będą kursowały dwa pociągi osobowe do stacji Gębice, których trasa zostanie wydłużona 1 lipca 1921 roku do Orchowa. Do tego czas na linii Mogilno-Gębice i z powrotem kursował:
  1. Pociąg nr M 862 (kl. 2-4) Mogilno odjazd 14:20, Kwieciszewo 14:48, Gębice przyjazd 15:00.
  2. Pociąg nr M 863 (kl. 2-4) Gębice odjazd 16:50, Kwieciszewo 17:02, Mogilno przyjazd 17:21. 
Od 1 lipca 1925 roku wprowadzono w okręgu Dyrekcji Kolei Państwowych w Poznaniu nową organizację. Linia kolejowa Mogilno-Orchowo podlegała trzem oddziałom, a mianowicie: Oddziałowi Eksploatacyjnemu w Inowrocławiu, Oddziałowi Drogowemu we Wągrowcu i Oddziałowi Maszynowemu w Gnieźnie. 

18 lutego 1929 roku Dyrekcja Kolei Państwowych w Poznaniu z powodu zawiei śnieżnych zawiesiła ruch pociągów na trasie Mogilno – Orchowo. 
W 1931 roku wycofano jeden z pociągów wychodzący z Mogilna o godz. 13:20 i powracający z Orchowa o godz. 14:40. Uzasadnieniem był słaby ruch pasażerski w tym przedziale czasowym.

Stacja kolejowa i dworzec Orchowo oraz naczelnik M. Wolny. Z albumu fotograficznego "Ku pamięci". 
Naczelnikiem stacji kolejowej w Orchowie w latach 30. był Michał Wolny. Był on również działaczem - prezesem BBWR i „Strzelca” oraz czołowym działaczem sanacyjnego klubu w Sejmiku Powiatowym w Mogilnie. W 1933 roku miał dopuścić się wspólnie z pracownikiem kolei Franciszkiem Łukomskim kradzieży zboża z wagonów na szkodę „Rolnika” z Orchowa. Przeciw niemu zeznawali dyr. Leon Kaczmarek z „Rolnika”, dr Bernardczyk z Orchowa oraz inne osoby. Sprawę próbował zatuszować Wolny, lecz to mu się nie udało i pozbawiony został pracy („Orędownik Wielkopolski” 1933/189). Niebawem funkcję zawiadowcy stacji objął niejaki Organista. W 1935 roku jednym z kolejarzy w Orchowie był Wachowiak. 

W listopadzie 1933 roku z majątku Różanna, forsując zamknięcia wybiegło wieczorem kilka rocznych źrebiąt. Rozpierzchły się one po polach a kilka wbiegło na przebiegający nieopodal tor kolejowy linii Mogilno - Orchowo. W tym samym czasie nadjechał pociąg osobowy. Przestraszone zwierzęta zaczęły biec wzdłuż toru, próbując umknąć przed parowozem. Niestety dwa ze źrebiąt nie zdążyły i dostały się pod koła pociągu. Ze źrebiąt pozostały tylko zniekształcone masy – donosił korespondent („Orędownik”, 1933/269).

W czasie okupacji według stanu na 4 maja 1942 roku kursowały:

  1. 890 (kl. 2-3) Mogilno o. 5:15, Kwieciszewo 5:33, Gębice 5:45. Procyń 5:59, Różanna 6:10, Orchowo p. 6:15
  2.  891 (kl. 2-3) Orchowo o. 6:55, Różanna 7:01, Procyń 7:07, Gębice 7:16, Kwieciszewo 7:22, Mogilno p. 17:35.
  3. 896 (kl. 2-3) Mogilno o. 12:50, Kwieciszewo 13:07, Gębice 13:17. Procyń 13:30, Różanna 13:40, Orchowo p. 13:45.
  4. 897 (kl. 2-3) Orchowo o. 14:30, Różanna 14:39, Procyń 14:50, Gębice 15:04, Kwieciszewo 15:14, Mogilno p. 15:27.

Wszystkie pociągi w czasie okupacji kursowały tylko w dni robocze.
Nazwy stacji podczas okupacji:
Mogilno / Mogilno
Kwieciszewo / Blütenau
Gębice / Gembitz
Procyń / Rehfelde, Rehfelde (Warthel)
Różanna / Rosen
Orchowo / Orchheim 

W 1946 roku linia należała do DOKP Poznań. Rozkład służbowy z tego roku wykazuje dwie pary pociągów mieszanych towarowo-osobowych w układzie:
  1. Pociąg nr 2653 Mogilno 8.35 - Orchowo 9:34.
  2.  Pociąg nr 2652 Orchowo 9.50 - Mogilno 10:47.
  3.  Pociąg nr 2657 Mogilno 16.50 - Orchowo 17:49.
  4.  Pociąg nr 2656 Orchowo 18.10 - Mogilno 19:07.

Prędkość pociągów wynosiła 30 km/h. Obsługę trakcyjną wykonywała lokomotywa serii 64 (jeszcze przed przeznakowaniem na OKl2) z parowozowni Mogilno. W roku 1959 linia należała już do DOKP Gdańsk. Jeździły 3 pary pociągów (2 pary osobowo-towarowych i 1 para towarowo-osobowych) w następującym układzie:
  1. Pociąg nr 88655 Mogilno 5.30 - Orchowo 6.35 (Tw1-350).
  2. Pociąg nr 88652 Orchowo 6.52 - Mogilno 7.34 (Tw1-350).
  3. Pociąg nr 88651 Mogilno 11.10 - Orchowo 12.01 (Oi2-250).
  4. Pociąg nr 88654 Orchowo 12.20 - Mogilno 13.03 (Oi2-250).
  5. Pociąg nr 88653 Mogilno 16.20 - Orchowo 17.11 (Tw1-350).
6.      Pociąg nr 88656 Orchowo 17.50 - Mogilno 19.01 (Tw1-350

Prędkość składu zwiększona została do 40 km/h. Parowozy pochodził z parowozowni Inowrocław, a składy wagonowe (Fg+4B) - ze stacji Gniezno. Obsługa linii parowozami Oi2 zakończyła się około pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Z dodatku II-B do służbowego rozkładu jazdy 1975/1976 wynika, że w 1975 roku standardem był już skład SN61+2Bix. SN61 pochodził z Torunia, a wagony - z Inowrocławia. Kursowały tylko dwie pary pociągów:
  1. Pociąg nr 44341 Mogilno 5.17 - Orchowo 6.05.
  2. Pociąg nr 44340 Orchowo 6.15 - Mogilno 7.04.
  3. Pociąg nr 44345 Mogilno 16.30 - Orchowo 17.19.
  4. Pociąg nr 44344 Orchowo 18.20 - Mogilno 19.10.

Prędkość maksymalna zmniejszona została ponownie do 30 km/h. Z kolei w roku 1981 zamiast SN61 do obsługi pociągów były przewidziane lokomotywy SM41 z Inowrocławia. Rozkład jazdy był następujący:
  1. Pociąg nr 44341 Mogilno 4.50 - Orchowo 5.38 (skład SM41+ 1Bhx).
  2. Pociąg nr 44340 Orchowo 5.53 - Mogilno 6.42.
  3. Pociąg nr 44345 Mogilno 16.17 - Orchowo 17.04 (skład SM41+3Bhx).
  4. Pociąg nr 44344 Orchowo 17.19 - Mogilno 18.07.
W rozkładzie znalazła się adnotacja: "Na okres zimy wyznaczyć wagony osobowe z własnym ogrzewaniem". Ruch pasażerski na linii Mogilno-Orchowo zakończony został w 1987 roku, zaś ruch towarowy w 1994 roku. Od 2006 roku linia użytkowana jest przez hobbystów kolei - Mogileńskie Stowarzyszenie Sympatyków Kolei.

Foto: Zbiory M. Przybylskiego, NAC, Google, Mogileńskie Stowarzyszenie Sympatyków Kolei, Heliodor Ruciński, Dawid Kuciński, Karta ewidencyjma zabytku - dworzec kolejowy Orchowo.

Koniec cz. 3 - ostatniej