niedziela, 29 kwietnia 2018

Zmarł prof. dr hab. inż. Wiesław Koziara (1951-2018)



Dzisiaj rano o godz. 4:00 zmarł prof. dr hab. Wiesław Jerzy Koziara, profesor nauk rolniczych, strzelnianin. Rodzicami śp. Profesora byli Stanisław i Bronisława z domu Jarecka, rolnicy gospodarujący w miejscowości Młynice w gminie Strzelno. Wiesław uczęszczał do szkół podstawowych w Młynicach i Młynach. Po skończeniu tej ostatniej kontynuował naukę w Państwowym Technikum Rolniczym w Bielicach. To wówczas nasze drogi zbiegły się. Początkowo mieszkaliśmy w internacie, a później z kolegami Andrzejem Siwkiem i Benonem Skoczylasem dojeżdżaliśmy słynną "baną" - pociągiem do Mogilna, a stamtąd autobusem do Bielic.

Wiesław po maturze w 1970 r. podjął dalszą naukę w Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu. Po ukończeniu studiów pozostał na uczelni jako pracownik naukowy. Kolejne sukcesy zaowocowały nadaniem tytułu profesorskiego, a odebrał go z rąk prezydenta w 2004 r. Prof. dr hab. inż. Wiesław Koziara był dziekanem Wydziału Rolnictwa i Bioinżynierii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, kierownikiem Katedry Agronomii. Na niwie naukowej był członkiem Polskiej Akademii Nauk, członkiem Polskiego Towarzystwa Agronomicznego, członkiem Komisji ds. Rejestracji Odmian Roślin Zbożowych w Centralnym Ośrodku Badania Odmian Roślin Uprawnych, autorem licznych rozpraw naukowych, artykułów i publikacji - ponad 80.

Pierwszy od lewej prof. dr hab. inż. Wiesław Koziara.

Pierwszy od prawej prof. dr hab. inż. Wiesław Koziara
Współpracował z Państwową Wyższą Szkołą Zawodową im. Jana Amosa Komeńskiego w Lesznie. Był absolwentem Państwowego Technikum Rolniczego w Bielicach – matura 1970. Po tym okresie wielokrotnie spotykaliśmy się, gdyż Wiesław wraz z bratem Janem po śmierci ojca nadal gospodarzyli na ojcowiźnie, dojeżdżając z Buku i Gniezna. Ich ojca Stanisława znałem bardzo dobrze, był sołtysem w Młynicach i często spotykaliśmy się na rozmowach o przeszłości... Późniejsza praca naukowa sprawiła, że Wiesław całkowicie oddał się nauce. Początkowo mieszkał w Buku, później w Niepruszewie, a ostatnio w Przeźmierowie, na przedmieściu Poznania.

W ubiegłym roku jego kuzyn Kazimierz Pondo powiadomił mnie o ciężkiej chorobie Wiesława. Jeszcze w październiku uczestniczył w konferencji naukowej poświęconej roślinom strączkowym. Dziś rano przedzwonił do mnie Kazimierz z informacją, że Wiesław zmarł. Odszedł wielki człowiek, z którego mieszkańcy wsi Młynice i naszego miasta Strzelna są dumni. Kazimierz w ubiegłym roku wydał książkę o ich rodzinnej wsi, w której przywołał naszą chlubę prof. dr. hab. inż. Wiesława Koziarę.

Kolego Wiesławie, spoczywaj w pokoju. Cześć Twojej pamięci!


Uwaga!
Pogrzeb śp. prof. dr. hab. Wiesława Koziary odbędzie się 9 maja w Przeźmierowie. Msza św. pogrzebowa zostanie odprawiona w kaplicy cmentarnej w Przeźmierowie o godz. 13:00.

sobota, 28 kwietnia 2018

Megality kujawskie. Rzecz o grobowcach sprzed 5 tys. lat - cz.1



W piątek, 27 kwietnia wraz z członkami Zarządu TMMS Janem Szarkiem i Heliodorem Rucińskim oraz Józefem Drzazgowskim prezesem Stowarzyszenia Ekologicznego Eko-Przyjezierze uczestniczyliśmy w konferencji Grobowce w Górach na Europejskim Szlaku Megalitów. Co dalej z zabytkowym cmentarzyskiem. Wyjechaliśmy z niego pełni wrażeń i wiedzy o grobowcach rozsianych na obszarze Kujaw, Pomorza i Małopolski. Najciekawszym dla nas był moment kiedy archeolog z Muzeum Okręgowego w Koninie Krzysztof Gorczyca opowiadał o megalitach z Lasów Miradzkich, a szczególnie o ich wielkim skupisku w Leśnictwie Młyny, przypominającym wielką nekropolię - "miasto zmarłych".

Temu tematowi pragnę poświęcić kilka artykułów, do których wstępem będzie dzisiejsza opowieść, opublikowana 29 listopada 2017 r. na nieistniejącym już blogu, a którą przypominam gwoli wprowadzenia do dalszej opowieści o megalitach.

Grobowce kujawskie
W czwartek 23 listopada 2017 r. Strzelno odwiedził z wykładem dr Dariusz Kurzawa. W Bibliotece Miejskiej spotkał się z członkami PTTK i mieszkańcami naszego miasta, by opowiedzieć o grobowcach kujawskich. Temat niezwykle interesujący, a do tego związany z naszym regionem, konkretnie z miejscowością Rzeszynek nad Gopłem, w sąsiedniej gminie Jeziora Wielkie.






Kanwą prelekcji było odkrycie archeologiczne sprzed 130 lat. Mianowicie, w 1887 r. z polecenia Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk oraz na zaproszenie właściciela Rzeszynka i Lubstówka, ziemianina Ferdynanda Amrogowicza i sąsiada z Kościeszek Bolesława Żakowskiego przybył nad Gopło dr Władysław Łebiński. Zadaniem jego było przeprowadzenie badań archeologicznych w obrębie Rzeszynka, Żakowa i sąsiedniego Nożyczyna. W trakcie tych badań pomiędzy Rzeszynkiem a Lubstówkiem, w miejscu zwanym od dawien dawna Sarkawy, dr Łebiński odsłonił 2 kurhany i pojedynczy grób skrzynkowy, jak sam je określił: ludności kultury amfor kulistych.

Dr Władysław Łebiński.
 Zawierały one dwa szkielety ludzkie i stłuczoną amforę kulistą z 4 małymi uchami, ozdobioną bogato rytym ornamentem. W grobie skrzynkowym znalazł dr Łebiński jeden szkielet, obok czaszki którego leżały 2 siekierki krzemienne, wielki płaski krążek bursztynowy, przedziurawiony i zdobiony liniami kropkowanymi w kształcie leżącego krzyża oraz kieł dzika. Relację z badań dr Łebiński złożył 27 czerwca 1887 r. na posiedzeniu Sekcji Archeologicznej PTPN w Poznaniu. Wyniki zostały opublikowane w roku następnym 1888 w zeszycie III Zapisków Archeologicznych Poznańskich.



Już prof. Józef Kostrzewski pisał o tzw. "grobach kujawskich" (nazwa wprowadzona w 1879 r.), pochodzących z późniejszych czasów neolitu. Stanowiły one odmianę północnych "grobów olbrzymów". Są to budowle w formie wielkich skrzyni, wznoszone z ogromnych, łupanych odpowiednio głazów narzutowych, wpuszczone prawie całkowicie w ziemię (aż do wieka), a otoczone ogrodzeniem kamiennym w formie długiego, równoramiennego trójkąta (piramidy).

Ta kamienna ściana - obstawa grobowca nawiązuje do kształtu wielkich domostw pierwszych rolników, osiadłych na tych ziemiach w okresie ok. 4300–3000 lat p.n.e. Część pojedynczych głazów tworzących ścianę wschodnią może masą dochodzić do kilku ton. Ich wielkość od podstawy - czoła, czyli od najszerszego i najwyższego wschodniego fragmentu grobowca stopniowo w miarę zwężania się ku zachodowi maleje. Długość takich obiektów dochodzi do ok. 120 m, a szerokość podstawy do ok. 13-20 m. W części szczytowej grobu, w wydzielonym prostokącie, i w specjalnej jamie obłożonej również kamieniami, znajduje się pochówek szkieletowy jednej bardzo ważnej, jeżeli nie najważniejszej osoby, przywódcy - patriarchy rodu. Całość przykrywał płaszcz kamienno-ziemny, który w obrębie podstawy - szczytowym dochodzi do ok. 4 m. Prawdopodobnie do budowy średniej wielkości grobowca tego typu, potrzebna była masa ziemi dochodząca do 600 ton oraz kamieni do ponad 200 ton.  






Groby kujawskie budowano w późnych stadiach młodszej epoki kamienia ok. 5 tysięcy lat temu (ok. 3000–2200 lat p.n.e.). Świadczą one o dość wysokim poziomie wiedzy zamieszkujących nasze ziemie plemion z tzw. okresu kultury pucharów lejkowatych, szczególnie architektonicznej oraz już wówczas umiejętności stosowania prostych urządzeń typu dźwignia oraz znakomitej organizacji pracy ich budowniczych. Lud ten znał się również na astronomii i potrafił wyznaczyć strony świata o czym świadczy zorientowanie grobowców w kierunku wschód-zachód. Mniej więcej w tym samym czasie zbudowano słynne piramidy w Gizie w Egipcie - największa z nich piramida Cheopsa pochodzi z ok. 2560 r. p.n.e.

W Polsce, poza Kujawami Wschodnimi i Kujawami Zachodnimi (w części południowa z gminami Jeziora Wielkie i Strzelno), kopce kujawskie występują na pograniczu Kujaw i Wielkopolski (Góry - Marianowo gmina Wilczyn) i na Pomorzu Zachodnim. Są to obiekty w formie wydłużonego trapezu, rzadziej okrągłe. Najbardziej znane to te w okolicach Izbicy Kujawskiej. Znajdują się tam dwa skupiska grobowców - obecnie rezerwaty archeologiczne w Wietrzychowicach i Sarnowie. Wiadomo jest za Oskarem Kolbergiem, że jeszcze w XIX w. grobowce na Kujawach występowały bardzo licznie.




Współcześnie takie potężne groby znajdują się również w Lasach Miradzkich. Gdzie? Na ten czas nie zdradzam gdzie, ale jest ich ok. 10 i niebawem rozpocznie się proces wpisania tych miejsc - obiektów do rejestru zabytków województwa kujawsko-pomorskiego. Wszystkie te grobowce mam oznakowane i pomierzone, dokumentację fotograficzną wykonali leśnicy z Nadleśnictwa Miradz. Nie zdradzając miejsc czynię to po to, by nie kusić domorosłych poszukiwaczy skarbów, którzy mogliby te kurhany rozkopać. Współcześnie archeolodzy prezentują pogląd, by nie badać tych miejsc inwazyjnie. Poczekać na czasy kiedy do ich wnętrza będzie można zajrzeć za pośrednictwem "kamer wszystko widzących". Wiedza o zawartości grobowców kujawskich jest ugruntowana i by niczego nie uszkodzić - nie popsuć, lepiej poczekać. Jednocześnie ostrzegam, że szukanie tzw. wykrywaczami metali po polach i lasach przedmiotów zabytkowych jest zabronione i karalne, chyba, że jest się archeologiem i posiada stosowne pozwolenie.







Gwoli informacji dodam, że TMMS jest stroną, która wystąpiła o wpisanie 13 podobnych megalitów z miejscowości Góry - Marianowo w gminie Wilczyn do rejestru zabytków województwa wielkopolskiego. W ramach uczestnictwa w postępowaniu administracyjnym wizytowaliśmy te miejsca w poniedziałek 21 listopada 2017 r.
Zdjęcia z lustracji w ramach postępowania administracyjnego autorstwa Heliodora Rucińskiego.
CDN

czwartek, 26 kwietnia 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 13 Rynek - cz. 10



Po kamienicy zlokalizowanej przy Rynku 1, dziś czas na historię kamienicy - "apteki" spod Rynku 2. Pierwszą wersję artykułu o tej posesji opublikowałem 5 sierpnia 2009 r., też był to czwartek. W międzyczasie niewiele zmieniło się w jej dziejach, niemniej wiedzę o niej przez ten czas bardziej zgłębiłem. Odkryłem, że jest ona nieco młodsza od swojej poprzedniczki, a to z prostej przyczyny. Sąsiednia kamienica Rucińskich do dzisiaj ma widoczne otwory okienne w piwnicy i na strychu zamurowane z chwilą kiedy postawiono lub rozbudowano sąsiadującą z nią "aptekę" - późniejszy budynek Stęczniewskich.

Wieść niesie, że z tym miejscem tradycje apteczne zapoczątkowane zostały przed ponad 200-laty, a może i w jeszcze odleglejszych czasach. W 1816 r. Strzelno liczyło 1183 mieszkańców, w tym katolików - 769, ewangelików - 340, wyznania mojżeszowego - 74. Doliczając mieszkańców okolicznych wsi łatwo zauważyć, że już wówczas zapotrzebowanie na świadczenie usług farmaceutycznych było znaczne. Po prostu, w mieście mógł utrzymać się aptekarz, zielarka i lekarz. Zapewne byli strzelnianie, którzy tymi zawodami się parali, choć pierwszą informację o lekarzu czerpiemy dopiero z "Gazety Urzędowej", tzw. Amtsblattu z 1827 r. Dowiadujemy się z niej, że w Strzelnie osiedlił się Doctor medicinae et chirurdiae Zygmunt Zabulon Dembicz, jako praktyczny lekarz i chirurg aprobowany i przysięgłySkoro osiadł tu lekarz, to musiał tu już wcześniej działać zielarz-aptekarz.


I w tym miejscu cofnijmy się jeszcze o około cztery stulecia do roku 1453 kiedy to w Strzelnie ufundowano szpital-przytułek p.w. św. Ducha. W tym miejscu możemy domniemywać, że skoro była już wtedy taka instytucja, choć działająca opiekuńczo, a nie medycznie, musiał w mieście być ktoś kto zajmował się aptekarstwem, czy raczej zielarstwem - ziołolecznictwem. Z pochodzącej z przełom XVII/XVIII w. rękopiśmiennej księdze strzeleńskich norbertanek, zwanej Księgą Ordinarium, możemy doczytać się o siostrze chorych (pielęgniarce), jej posługaczce (konwersce) oraz o medyku. A ów medyk zapewne mieszkał w mieście i parał się również przyrządzaniem medykamentów.

Ale wróćmy do naszego Rynku 2, gdyż dzieje tej kamienicy są przedmiotem naszych dzisiejszych rozważań. Zapewne wybudowana (lub przebudowana - rozbudowana) została ona pod koniec pierwszej połowy XIX w. W ewidencji policyjnej do 1919 r. zapisana była pod numerem policyjnym 95. Jest to budynek jednopiętrowy z parterem użytkowym oraz piętrem mieszkalnym, oraz oficyną, będący własnością rodziny Stęczniewskich. Do końca 2007 r. prowadzona w niej była apteka „Pod Orłem", której korzenie ponoć sięgają początków XIX w. Jeszcze na początku obecnego stulecia poza apteką znajdowały się tutaj również gabinety lekarskie, tzw. praktyk prywatnych, ale ich żywotność z braku pacjentów i ówczesnej organizacji służby zdrowia szybko się skończyła.

Pierwszym aptekarzem, na którego trafiłem w Strzelnie był Schulze, który swoją profesję uprawiał w aptece „Pod Czarnym Orłem” w latach 1822–1834. W okresie od 1 maja 1834 r. do 1 stycznia 1835 r. zatrudniał on aż czterech pomocników. W tym czasie często się oni zmieniali, a od 19 lipca 1835 r. był tylko jeden pomocnik aptekarski. Kolejnym aptekarzem, na którego trafiłem w Strzelnie był aptekarz pierwszej klasy Fryderyk Klamroth, który w 1840 r. nabył sposobem kupna aptekę w Strzelnie i został zatem jako tameczny aptekarz koncessyonowany - ogłoszono w Amtsblattcie Królewskiej Pruskiej Regencji Bydgoskiej. W rok później aptekarz pierwszej klasy Karol Hoffmann ze Strasburga nabył sposobem kupna aptekę Klamrotha w Strzelnie. Jest on do utrzymywania jej koncesjonowanym i złożył według przepisów przysięgę. Hoffmann był radnym powiatowym, czyli radcą Sejmiku nowo powstałego w 1886 r. Powiatu Strzelińskiego. Wymieniony w grudniu 1886 r. w komisji do zbadania reklamacji podatku klasowego, komisji do załatwiania sporów w sprawach domicilium (mieszkaniowych) i komisji wyboru ławników i sędziów przysięgłych. W 1890 r. aptekarzem odnotowany został w mieście niejaki Życki, który był członkiem Dozoru Kościelnego i Reprezentacji Gminnej. W drugiej połowie XIX w. dom przy Rynku 2 stanowił własność Alfonsa Amrogowicza. Był on aptekarzem i prowadził na parterze aptekę. Amrogowicz w swej profesji zaistniał po Życkim. Niestety wcześniej działających w Strzelnie aptekarzy nie udało mi się ustalić. W księdze adresowej z 1903 r. wymienia się Amrogowicza, jako aptekarza. Profesją aptekarską zajmowali się na mniejszą skalę również miejscowi lekarze oraz zielarze. Ci ostatni sami wytwarzali specyfiki na poszczególne dolegliwości. Formę działalności aptekarskiej w zaopatrzeniu ludności w przeróżne medykamenty prowadziły również drogerie.

W budynku tym, późniejsza posłanka do Sejmu Dzielnicowego i przywódczyni Narodowej Organizacji Kobiet w Strzelnie, Wanda Siemianowska, wynajmowała lokal, który pełnił funkcje pracowni marszandzkiej i sklepu galanteryjnego. Wanda była ciocią wujka Mariana, siostrą jego mamy. Po wielokroć z ust wuja słyszałem opowieści o ciotce, które spisał na początku lat osiemdziesiątych XX w., a maszynopis mi przekazał. Więcej o niej przy okazji ul. Kościelnej. A oto fragment wspomnień zacnej pani Wandy spisany piórem jej siostrzeńca Mariana Strzeleckiego:


Działo się to w lokalu przy Rynku 2. Gdzieś pomiędzy 1893 a 1895 r. Strzelno odwiedził, nadprezydent prowincji poznańskiej Hugon von Wilamowitz-Möllandorff. Po zlustrowaniu miasta zauważył, że w sieci sklepów niemieckich i żydowskich brakuje jakby jakiejś branży. By przekonać magistrackich urzędników, której to specjalności brakuje, napomknął gospodarzom oprowadzającym go po mieście, ż chętnie nabyłby modny wówczas cylinder, ale zdaje mu się, że żaden ze sklepów takiego artykułu nie posiada. Gdy w odpowiedzi usłyszał informację, że i owszem, można go nabyć tyle, że w sklepie prowadzonym przez Polkę, wyraził życzenie wejścia do tego sklepu. Zamiar ten zaawizowano Wandzie Siemianowskiej. Oczekiwała przybycia tego niezwykłego klienta z dużym niepokojem, wyczuwając, że coś się za tym kryje. Władała wprawdzie językiem niemieckim, jednak posługiwała się nim rzadko i niechętnie, do tego nie była przygotowana do obsługi tej rangi klienta. Nadprezydent okazał się, jak na Niemca na tak eksponowanym stanowisku, a może właśnie, dlatego człowiekiem niezwykle uprzejmym. Zamieniwszy kilka zdań na temat prosperowania tej placówki, faktycznie cylinder ten nabył. Nie był to zapewne gest w stronę przedsiębiorczej Polki. Zdumionym ojcom miasta zwrócił po prostu delikatnie uwagę, na to, jak wielka istnieje jeszcze sfera usług i handlu, w której żywioł niemiecki nie jest reprezentowany. W następstwie tej wizyty podobna placówka, ale już niemiecka powstała później w Rynku. Sprawę tę załatwiono, jak się to potocznie mówiło, w rękawiczkach. Wanda Siemianowska, przeniosła swój warsztat pracy w nieco ustronniejsze miejsce, bo do domu rodzinnego, przy ulicy Kościelnej 9. miejsce to stało się szczęśliwsze w dalszym prowadzeniu interesu.

W pomieszczeniach po działalności Wandy Siemianowskiej została uruchomiona później drogeria, która funkcjonowała do końca lat czterdziestych XX w. Przez szereg lat lokal po niej oraz meble stały niewykorzystane i kiedy aptekę przeniesiono w latach 70-tych do tych pomieszczeń część wyposażenia drogeryjnego zmodyfikowano i zaadaptowano do nowej funkcji.

Wracając do początku XX w., po Amrogowiczu właścicielem posesji został od 1913 r. przybyły do Strzelna z Poznania aptekarz Michał Stęczniewski. Formalnie nabył on aptekę od Amrogowicza ("Orędownik", 1913, Nr. 215). Urodził się on 7 września 1885 r. w Sulmierzycach w powiecie odolanowskim, a rodzicami jego byli Władysław i Pelagia. Stęczniewscy zamieszkiwali tamtą miejscowość od kilku pokoleń i to dość licznie. Młody Michał po gimnazjalnej maturze studiował farmację, po ukończeniu której oraz odbyciu praktyk w 1910 r. zdał na Uniwersytecie w Lipsku na Wydziale Farmacji egzamin państwowy i został samodzielnym dyplomowanym aptekarzem. W międzyczasie, bo w 1907 r., odbył przeszkolenie i przygotowanie wojskowe w 47. Pułku Poznańskim. Ponowne szkolenie przeszedł w 1913 r., po czym w sierpniu został awansowany do stopnia podporucznika. W trakcie działań wojennych w latach 1914-1918 nie brał w nich udziału, gdyż był uznany przez starostę, jako niezbędny tutaj na miejscu, a to w związku z tym, że był jedynym aptekarzem w mieście powiatowym Strzelnie. Po 1919 r. został członkiem zarządu miejskiego i trzykrotnie pełnił obowiązki burmistrza (po śmierci Pińkowskiego i Ciesielskiego oraz po przejściu Buszy do Poznania) był wiceburmistrzem po powołaniu burmistrzem Radomskiego, radny do Sejmiku i Rady Miejskiej w Strzelnie oficer wojska polskiego - porucznik rezerwy, zapalony myśliwy, członek spółki łowieckiej. Zmobilizowany w sierpniu 1939 r. wziął udział w wojnie obronnej, a następnie przedostał się na Kresy Wschodnie. Tam wzięty przez Rosjan do niewoli umieszczony został w obozie w Kozielsku. Został bestialsko zamordowany 30 kwietnia 1940 r. w Katyniu. Ekshumowany przez komisję niemiecką (ekshumacja opisana w raporcie z dnia 21.04.1943). Przy zwłokach zabitego znaleziono następujące dokumenty: Książeczkę wojskową, naramiennik (porucznik), kartkę z adresem, list, modlitewnik, bibułkę papierosową, lustro, portfel. Upamiętniony został na Pomniku Katyńskim, na starym cmentarzu w Strzelnie.


W czasie okupacji aptekę przejęła niemiecka sieć farmaceutyczna Adler-Apotheke. Od tego czasu utrwaliła się nazwa Apteka pod Orłem. Po 1945 r. aptekę prowadził syn Michała, Gwidon Stęczniewski (1914-1970) wraz z małżonką Aleksandrą z Brodniewiczów (1917-1999). Pan Gwidon był również aptekarzem w Szpitalu Rejonowym im. Tytusa Chałubińskiego w Strzelnie. Małżonkowie wychowali dwóch synów w zawodzie farmaceutycznym, Jerzego i Marka. Dziś posesja ta stanowi własność Jerzego Stęczniewskiego zamieszkałego w Warszawie, właściciela firmy farmaceutycznej.

Ale z tym miejscem, nam strzelnianom, szczególnie kojarzy się osoba aptekarza Jana Harasimowicza. Do Strzelna przybył on w 1973 r. i od razu dał się poznać, jako niezwykle sympatyczny i miły człowiek. Mawiano: Wilnus, zaciągający tą jakże miłą dla ucha melodią. W bardzo krótkim czasie inaczej nie mówiono o nowym strzelnianinie jak Magister. Często słyszało się: byłem u Magistra, Magister zlecił, Magister kazał odstawić, Magister mi pomógł, idźcie sąsiadko do Magistra, tylko on wam pomoże. Ta opinia o cudownym dotyku [w domyśle znakomicie dobranym specyfiku] utrzymuje się po dzień dzisiejszy, bo nasz aptekarz już taki jest, że ludziom pomaga.

Rzeźba Jana Harasimowicza - w aptece.
Poza profesją aptekarską Jan Harasimowicz rozsławił Strzelno rzeźbą. Sztukę tę opanował do perfekcji i zasłynął szczególnie z przeniesienia motywów romańskich na płaskorzeźbę drewnianą. Maluje również obrazy, ale myślę, że więcej o jego pasji napiszę spacerując ulicą Świętego Ducha i przy okazji Apteki Romańskiej. Dopowiem jedynie, bo z tym miejscem najbardziej ta działalność Magistra się wiąże, że Jan Harasimowicz to nie tylko apteka i sztuka. My strzelnianie postrzegamy go również, jako nieustraszonego bojownika ruchu „Solidarnościowego", postrzegamy w nim ojca „Solidarności" strzeleńskiej, zarówno tej robotniczej, jak i chłopskiej oraz inteligenckiej. Ta karta biogramu mistrza Jana zapisana została złotymi zgłoskami w dziejach naszej małej ojczyzny.

Rzeźba Jana Harasimowicza - Łukasiewicz.
W tajemnicy przed komunistami, od 1980 r., na zapleczu Apteki pod Orłem spotykali się działacze niezależnego ruchu związkowego. Tu rodziły się pomysły na inną Polskę, tutaj też padły pomysły na tworzenie struktur „Solidarności" w poszczególnych zakładach strzeleńskich oraz wśród rzemiosła i chłopów. Przy okazji wspomnę nazwiska: Stanisława Lewickiego, Włodzimierza Wdowiaka, Kazimierza Halaka, Tadeusza Mateńki, Zygmunta Belińskiego i wielu innych, którzy w stanie wojennym konspirację przenieśli do Głuchej Puszczy do leśniczówki Stanisław Pijarowskiego.

Dzisiaj, chociaż apteka już nie istnieje, dom nadal znajduję się w rękach Jerzego Stęczniewskiego. Jest zadbany, choć na stałe niezamieszkany. Opiekę nad całą posesją sprawują małżonkowie Brzezicha, których często można spotkać wchodzących lub wychodzących z tegoż domostwa.
CDN

wtorek, 24 kwietnia 2018

Rechot z akcji 100 drzew na 100-lecie niepodległości




W gangu do lasu
Taki tytuł nosi komentarz Mirosława Roszaka, który wyśmiał ideę sadzenia 100 drzew z okazji 100-lecia niepodległości Polski. Reporter "Pałuk" nie może pojąć, jak przedstawiciele samorządów mogą jechać na sadzenie lasu w garniturach. Wszak sadzenie lasu to ciężka i brudna robota.

Ów na podstawie zdjęć jakie zrobił jego kolega walnął komentarz, który ni jak się ma do treści artykułu, ani do tytułu tegoż, a brzmi on 100 cisów i 100 jarzębów na niepodległość. Komentatora podczas uroczystości w lesie nie było, zaś nas było 25 osób, które zasadziły 200 sadzonek, czyli na osobę przypadło 8 drzewek. Poletko było uprawione, czyli nie wymagało wysiłku, by dorosły mężczyzna trzema sztychami wykopał niewielki dołek, wsadził weń ukorzenioną w bryle ziemi sadzonkę, obsypał i przydeptał wokół niej ziemię. Ja sobie butów, spodni, ni marynareczki nie zbrukałem - po prostu, las jest czysty. Spośród uczestników zaledwie kilku miało krawaty, pozostali ubrani byli jak przystało na tak doniosłą uroczystość, ksiądz w koloratce pozostali w rozpiętych koszulach lub mundurach ćwiczebnych - bo nie tylko samorządowcy drzewka sadzili...


Na początku była prelekcja, po niej przejście spacerkiem na poletko i tam po wysłuchaniu nadleśniczego przystąpiliśmy do uczczenia 100-lecia niepodległości poprzez posadzenie - nie lasu, jak sugeruje reporter w komentarzu - a symbolicznie zaledwie po 8 drzewek na osobę. Nie była to wcale ciężka, ani brudna praca. Bo gdyby reporter Roszak wczytał się w pierwszy lepszy plan urządzania lasu to by się dowiedział, czym jest sadzenie lasu, a gdyby miał chociażby odrobinę empatii to na łamach czasopisma nie rechotałby z uczczenia przez samorządowców, społeczników i służby mundurowe w ten sposób 100-lecia niepodległości.



Do kurki wodnej, nikt lasu nie sadził. Dodam, że gdybyśmy tę czynność wykonywali to byłoby trzeba wysadzić ok. 10 tys. szt. sadzonek na ha. Dziennie dwuosobowa brygada może wysadzić ok. 1000 szt. (przez 10 godz.), zatem na obsadzenie 1 ha dwie osoby muszą poświęcić 10 dni (100 godz.). I w tym miejscu stukamy się w główkę i słuchamy, czy aby echo wewnątrz nie krąży... Myśmy, na posadzenie 200 drzewek poświęcili około pół godziny, bez pośpiechu i z godnością.

Zdjęcia z opisanego sadzenia lasu wykonał Paweł Kaczorowski


poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Strzelno na liście Pomników Historii

Piąty od lewej stoi ks. kan. Otton Szymków.

W piątek 20 kwietnia 2018 r. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda wręczył w Pałacu Prezydenckim rozporządzenia uznające nowe obiekty zabytkowe za Pomniki Historii. Na liście Pomników Historii wśród 91 obiektów znalazł się zespół dawnego klasztoru Norbertanek w Strzelnie, a stosowny dokument mówiący o tym wpisie z rąk Prezydenta odebrał ks. kan. Otton Szymków, proboszcz i dziekan strzeleński.


Pomnik Historii to jedna z pięciu form ochrony zabytków wymienionych w ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami z 2003 r. Terminem tym określa się zabytek nieruchomy o szczególnym znaczeniu dla kultury naszego kraju. Rangę Pomnika Historii podkreśla fakt, że jest on ustanawiany przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej specjalnym rozporządzeniem na wniosek Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pomniki Historii ustanawiane są od 1994 r. Z każdym rokiem, lista najcenniejszych obiektów sukcesywnie powiększa się. Znajdują się na niej obiekty o szczególnych wartościach materialnych i niematerialnych oraz znaczeniu dla dziedzictwa kulturowego naszego kraju. Do elitarnego grona Pomników Historii mogą dołączać obiekty architektoniczne, krajobrazy kulturowe, układy urbanistyczne lub ruralistyczne, zabytki techniki, obiekty budownictwa obronnego, parki i ogrody, cmentarze, miejsca pamięci najważniejszych wydarzeń lub postaci historycznych oraz stanowiska archeologiczne.


Prezydent powiedział, że na 100-lecie odzyskania niepodległości na liście Pomników Historii znajdzie się 100 obiektów. Dziękował, że lista Pomników Historii będzie uwzględniała ważne i tak bliskie wielu Polakom znane miejsca, które wszyscy podziwiamy. Dziękował za opiekę nad „piękną, zabytkową substancją, nad tymi wielkimi świadectwami naszej historii, świadectwami naszych dziejów...  

Laudacja Strzelna przygotowana przez Narodowy Instytut Dziedzictwa:
Zespół dawnego klasztoru Norbertanek w Strzelnie, z kościołem pw. św. Prokopa, kościołem pw. Świętej Trójcy, klasztorem oraz dworem prepozytów (obecną plebanią), stanowi unikatowy w skali ogólnopolskiej zespół zabytkowy o wyjątkowej wartości artystycznej i historycznej. Strzelno było siedzibą jednego z najstarszych żeńskich zgromadzeń zakonnych w Polsce i dziś jest najlepiej zachowanym przykładem, a zarazem podstawowym źródłem wiedzy, na temat budownictwa zgromadzenia premonstratensów w naszym kraju. Przyjmuje się, że klasztor został założony w latach 80. XII w. Również w 4. ćw. XII w. miały zostać zbudowane oba romańskie kościoły, które pomimo burzliwych dziejów zachowały autentyczność i integralność substancji zabytkowej. W kościele pw. Świętej Trójcy, który przy stosunkowo niewielkich rozmiarach reprezentuje wyjątkowo bogaty program przestrzenny, dokonane przebudowy nie naruszyły zasadniczej struktury pierwotnej świątyni. Warto przy tym podkreślić, że wyjątkowy na gruncie polskim układ prezbiterium jest prawdopodobnie odniesieniem do francuskich kościołów grupy kluniackiej.


Bezcenną wartość posiadają elementy romańskiej dekoracji rzeźbiarskiej – kolumny oraz tympanony. To właśnie w Strzelnie znajduje się nie tylko najliczniejszy, ale także najbardziej oryginalny zespół rzeźby romańskiej na terenie naszego kraju. Dekorowane wizerunkami Cnót i Przywar kolumny, stawiają założenie wśród najważniejszych miejsc w historii sztuki polskiego średniowiecza. Unikatowe na tle Europy dzieła, wyróżnia wysoka jakość artystyczna oraz pozbawiony analogii program ikonograficzny. Nigdzie indziej w Polsce nie zachowała się też in situ taka ilość romańskich rzeźbionych tympanonów związanych z jednym miejscem (trzy, czwarty to rekonstrukcja tympanonu zniszczonego w 1945 r.).

Wzgórze klasztorne na trwałe wpisane jest w krajobraz historyczny i duchowy Kujaw oraz Polski. Przez siedem wieków norbertanki strzeleńskie kontynuowały nie tylko tradycję swego zgromadzenia, ale także gromadziły i chroniły dzieła sztuki sakralnej o znacznej wartości historycznej i artystycznej. Wagę założenia podkreślają – silnie utrwalone w lokalnej tradycji - jego związki z rodem Duninów: Jan Długosz przypisywał palatynowi księcia Bolesława Krzywoustego, wojewodzie Piotrowi Włostowicowi fundację kościoła w Strzelnie (pw. św. Krzyża i Najświętszej Marii Panny), natomiast Zgromadzenie Sióstr Kanoniczek Regularnych Zakonu Premonstratensów sprowadził na Kujawy zapewne wnuk Włostowica Piotr Wszeborowic, wojewoda kujawski z nadania księcia Mieszka Starego. Przez wiele kolejnych lat norbertanki cieszyły się przywilejami i nadaniami z rąk biskupów kujawskich, możnowładców, książąt oraz polskich królów. 

środa, 18 kwietnia 2018

SSB - cz. 5 Ppłk dr Ludwik Tobolewicz - cz. 5



Genealogiczne odkrycia

Wstęp
W maju 2012 roku opublikowałem na blogu obszerny artykuł o ppłk. dr. Ludwiku Tobolewiczu. W nim przedstawiłem tajemnicze dzieje rodu i pochodzenie tego rzadkiego nazwiska. Opowieść została uznana przez liczne grono czytelników za fascynującą i za tą przyczyną - w nieco okrojonej wersji - znalazła się na łamach Rocznika Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego „Gniazdo”. W lipcu 2013 roku wpisał się pod artykułem na blogu czytelnik Sławek, takimi oto słowami: Wspaniały artykuł, na który po raz pierwszy udało mi się natrafić. Dla mnie tym ciekawszy, że dotyczy osoby ppłk. Tobolewicza wywodzącego się z okolic Tarnobrzega. Miasta, którego przeszłością od lat się interesuję.

Wówczas też, ów tajemniczy Sławek podał niezwykle ciekawe informacje o przodkach mojego bohatera, które w istotny sposób dopełniły brakujące odnogi drzewa genealogicznego Tobolewiczów. Jako osoba zapracowana, dopiero po ponad roku trafiłem na wpis Sławka i natychmiast umieściłem swoją prośbę o kontakt. Po kilku miesiącach dostałem odpowiedź. Było to krótko po wizycie dr Celiny Imielińskiej, wnuczki ppłk. Tobolewicza, która w poniedziałek 15 września br. odwiedziła ze siostrą Strzelno i Bławaty. Stało się to przy okazji jej pobytu w kraju i przejazdu z Biedruska do Torunia.

Korespondencja
Treści kilku maili, jakie otrzymałem od Sławka, czyli Sławomira Stępaka – bo tak nazywa się ów tajemniczy na początku Sławek - wprowadziły mnie, dosłownie, w osłupienie. Otóż z najstarszych zapisów w księgach metrykalnych dowiedziałem się, że małopolscy Tobolewicze swoje korzenie wywodzą z Kujaw, z Kraszyc w parafii Polanowice leżącej niedaleko Strzelna. Zatem, czy to przypadek sprawił, że ppłk Tobolewicz przechodząc w stan spoczynku obrał sobie podstrzeleńskie Bławaty na emerycką ostoję? Czy wówczas wiedział on, skąd przybył pod Tarnobrzeg jego przodek – pradziadek, że zamieszkał właśnie w Bławatach, leżących w prostej linii około 6 km od Kraszyc?

Dzisiaj, kiedy mam nieco więcej czasu – po ukończeniu kolejnej książki – mogę dopełnić niezwykle ciekawą, zdałoby się powiedzieć pełną zagadek opowieść o Tobolewiczach, których antenat z kujawskich Kraszyc poszedł do powstania listopadowego i by uniknąć konsekwencji ze strony Prusaków i Rosjan znalazł schronienie w Królestwie Galicji i Lodomerii w granicach Cesarstwa Austriackiego.

Powódź
Wielka powódź jaka nawiedziła w 2010 roku Tarnobrzeg i okolice spowodowała ogromne spustoszenia. Wylana z koryta rzeka zalała również plebanię i archiwum parafialne w Wielowsi, w granicach której leży wieś Zakrzów, gdzie urodził się ppłk Ludwik Tobolewicz. Akta metrykalne dotyczące Wielowsi, nasiąknięte wodą jak gąbka czekały w worku nylonowym na wywiezienie i utylizację. Nie mógł zdzierżyć tego pan Sławomir i w porę zabrał ten worek sprzed plebanii. Z wielką skrupulatnością osuszył zawartość worka, ratując w ten sposób bezcenne dokumenty. Inne metrykalia, które znajdowały się w szafie nad lustrem wody powodziowej zachowały się nienaruszone.





Z czasem, jak się okazało, ów worek zawierał również metrykalia Tobolewiczów i kiedy pan Sławek przeczytał mój blog, zaintrygowany moją opowieścią, postanowił pomóc mi w rozwikłaniu tajemnicy rodzinnej przodków podpułkownika z Bławat.

Kujawskie korzenie
W pierwotnej wersji biogramu ppłk. Ludwika Tobolewicza podałem, że to jego ojciec był tym powstańcem, który zesłany do Tobolska salwował się, wespół z hrabią Tarnowskim, ucieczką z zesłania. Dopiero głębsza analiza genealogiczna i podpowiedź pana Sławomira pozwoliły tę tezę przesunąć w czasie do powstania listopadowego 1830 roku i obarczyć nią pradziadka rzeczonego, również Ludwika. W oparciu o dokumenty metrykalne, dla pełnej jasności dziejów cofnijmy się zatem w czasie do końca XVIII wieku.

W miejscowości Kraszyce na Kujawach Zachodnich, która leży pomiędzy Strzelnem a Kruszwicą około roku 1794 przyszedł na świat Ludwik, który po 1830 roku przybrał nazwisko Tobolewicz. Jego rodzicami byli Antoni z Kraszyc (Tobolewicz?) i Agnieszka. Ojciec Ludwika był rządcą ekonomicznym w majętności ziemskiej Kraszyce u wojewody [Antoniego (?)] Mierosławskiego (Mirosławskiego).

Z podanych przez Ludwika do ogłoszeń parafialnych danych osobowych możemy domyślić się, że urodził się on w stosunkowo dobrze sytuowanej rodzinie. Ojciec Antoni jako rządca ekonomiczny był wysokim urzędnikiem gospodarczym w hierarchii zarządców licznych majętności ziemskich jakimi władali Mierosławscy. Mógł nawet wywodzić się, z któregoś z kujawskich rodów szlacheckich. Sami Mierosławscy posiadali w pobliżu Kraszyc swoje rodowe Mirosławice, Witkowo, Wronowy, Proszyska i wiele innych posiadłości, z których były i takie, które dzierżawili od innych posiadaczy ziemskich, w tym od klasztorów.

Powstanie Listopadowe 1830-1831 i Tarnowscy 
W sferach uprawdopodobnionych domysłów pozostaje udział Ludwika z Kujaw w powstaniu listopadowym. Ta wiadomość została zapisana tradycją rodzinną i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Kiedy powstanie wybuchło miał około 36 lat. Najprawdopodobniej był żołnierzem w randze podoficera lub oficera Wojska Polskiego Królestwa Kongresowego. O jego drodze bojowej nic nie wiadomo. Po upadku powstania w październiku 1831 roku przedostał się wraz z hr. Tarnowskim i kilkoma innymi towarzyszami broni na teren zaboru austriackiego, w okolice Tarnobrzega.


Przybliżenia wymaga udział hrabiów Tarnowskich  z Dzikowa herbu Leliwa w Powstaniu Listopadowym. Osobą, która pełniła różne funkcje w Królestwie Polskim był Jan Feliks z Dzikowa. Wykształcony w atmosferze sejmu czteroletniego przez dziada, Stanisława Małachowskiego, i brata matki, Tadeusza Czackiego stał się ważnym politykiem warszawskim. W 1815 roku, pod przewodnictwem Stanisława Zamoyskiego, wziął udział w delegacji do Cesarza rosyjskiego na kongresie Wersalskim pod Paryżem. Po powstaniu Królestwa Polskiego, został senatorem - kasztelanem, członkiem rady stanu, komisji oświecenia itd. Syn jego, Jan Bogdan, już za życia ojca zastępował go w spełnianiu obowiązków obywatelskich. Niestety, udającego się do powstania w 1831 roku dopadła choroba - zapalenie mózgu i zatrzymała przez długie tygodnie, uniemożliwiając mu udział w zrywie patriotycznym. Spełnił go młodszy brat Walerian, który służył w legii konnej pod generałem Różyckim. Za waleczność został odznaczony krzyżem zasługi.

Hrabia Walerian Spycimir Tarnowski herbu Leliwa najpewniej był tą osobą, która sprowadziła towarzyszy walk powstańczych do Dzikowa i wspólnie z ojcem hr. Janem Feliksem pomogli im osiedlić się w swych dobrach. Jak pisze mi Sławomir Stępak:
Tarnowski, po powstaniu listopadowym sprowadził do swoich dóbr kilku jego uczestników. Wśród nich byli: Jan Zaklika, który z czasem odkupił od Tarnowskiego wieś Koćmierzów, a wcześniej był prawdopodobnie zarządcą ekonomicznym dóbr dzikowskich Tarnowskiego. Innym ze sprowadzonych powstańców był Andrzej Dobrodzicki ranny pod Boremlem, a następnie opiekun dwóch pokoleń dzieci Tarnowskich. Dobrodzicki zmarł w 1884 roku i pochowany został na starym cmentarzu w Miechocinie. Tam też spoczywa Józef Brodzki, też powstaniec listopadowy i zaufany człowiek Tarnowskiego. I jeszcze Józef Ślebodziński, któremu dzieci rodziły się w Wielowsi, Trześni i na końcu w Dzikowie, a Tarnowski po powstaniu listopadowym zatrudnił go jako rachmistrza w dobrach dzikowskich. Jak ztem widać, spora grupa powstańców listopadowych znalazła schronienie w dobrach dzikowskich Tarnowskiego.

Powszechne były przypadki, że dla kamuflażu przed władzą zaborczą podawali nieprawdziwe dane. Tak było z Janem Zakliką, który podał w momencie ślubu fikcyjne dane rodziców, co dopiero wyszło kilka lat po jego śmierci i chyba w 1911 roku namiestnictwo napisało pismo do parafii wielowiejskiej, że w metryce ślubów błędnie zapisano jego rodziców i w piśmie tym dopiero podano ich prawdziwe dane. Natomiast historię Józefa Brodzkiego, w Domowej Kronice Dzikowskiej opisał prof. Stanisław Tarnowski. Brodzki został „przysposobiony” przez rodzinę Brodzkich z Hałuszowic koło Jarosławia, żeby czasem władza zaborcza nie trafiła na jego trop jako byłego powstańca.

Podobnie uczynił Ludwik z Kujaw, syn Antoniego i Agnieszki z Kraszyc, który ukrył swą tożsamość pod nazwiskiem Tobolewicz. Najprawdopodobniej schwytany przez Rosjan został zesłany do Tobolska. Udało mu się uciec z konwoju i trafić pod skrzydła swojego dowódcy hr. Tarnowskiego. Tak osiadł w jego dobrach, otrzymując pracę podleśniczego w Wielowsi. Była to intratna funkcja, a zarazem praca, która stawiała Ludwika w grupie ludzi zaufanych hr. Tarnowskiego.





Zerwane zapowiedzi
Całą wiedzę o Ludwiku z Kujaw czerpiemy z zapowiedzi przedślubnych, a konkretnie z Księgi Zapowiedzi Przedślubnych parafii w Tarnobrzegu-Wielowsi. To w niej znajdujemy zapis zapowiedzi dotyczący Ludwika Tobolewicza i Franciszki Tonderysowej, jaka została wygłoszona w kościele parafialnym w Wielowsi w dniu 1 września 1837 roku. Brzmi on następująco: Ludwik Tobolewicz podleśniczy w Wielowsi zamieszkały rodem z Kraszyc Król[estwa] Pruskiego syn Antoniego Tobolewicza Rządcy Ekonomicznego wojewody Mirosławskiego – i Agnieszki matki /: która? Z prac. Franciszką Tonderysówną rodem z Przyszowa parafii Stanowskiej [Stany w okolicach dzisiejszej Stalowej Woli] zamieszkałą w Wielowsi córką Tonderysa poddanego z Przyszowa i Marianny matki /: która z Marcina Staszka i Katarzyny małżonków zrodzona. Z analizy tekstu wynika, że ślub z bliżej nieznanych przyczyn nie odbył się, na co wskazuje brak adnotacji o drugim i trzecim ogłoszeniu, co w procedowaniu zawarcia związku małżeńskiego było konieczne.

Przyczyn zerwania zapowiedzi należałoby dopatrywać w błogosławionym stanie kandydatki na małżonkę Franciszki Tonderys. O tym fakcie dowiadujemy się z zapisu zawarcia związku małżeńskiego przez najstarszego syna obojga późniejszych małżonków Ludwika i Franciszki, Michała Tobolewicza. Otóż zawierając on związek małżeński 25 maja 1857 roku podał wiek 20 lat, czyli urodził się w 1837 roku - tym samym, w którym z ambony „spadły” pierwsze zapowiedzi.

Ślub Ludwika i Franciszki
Sławomir Stępak wertując kolejne strony Księgi Zapowiedzi Przedślubnych parafii w Tarnobrzegu-Wielowsi trafił na kolejny wpis dokonany 5 lat po pierwszych zerwanych zapowiedziach. Pierwsze zapowiedzi zostały ogłoszone 24 kwietnia 1842 roku w kościele parafialnym w Wielowsi kolejne 5 i 8 maja. Pan młody już nie był taki młody, gdyż liczył sobie 48 lat zaś pani młoda Franciszka Tonderysówna 29 lat. Kolejną informację jaką czerpiemy z tego zapisu jest czas przybycia Ludwika do Wielowsi, czyli przed 12. laty. A więc w 1830 roku, choć mogło to być później i tylko dla zamazania daty faktycznego osiedlenia się – ucieczki z Królestwa Polskiego lub zesłania taką datę roczną odnotowano. Natomiast pani młoda zamieszkiwała w Wielowsi od 7. lat.

Ludwik Tobolewicz wraz ze swoją narzeczoną mieszkali razem w Wielowsi pod numerem 29. Ten fakt może świadczyć, że samotny podleśniczy przed siedmiu laty zatrudnił u siebie Franciszkę jako gospodynię. Oboje musieli mieć się ku sobie już od początku, dlatego też te pierwsze zapowiedzi i urodzenie na 6 lat przed ślubem syna obojga Michała Tobolewicza. Ostatecznie ślub Ludwika i Franciszki miał miejsce w kościele wielowiejskim dnia 17 maja 1842 roku w pół roku po urodzeniu przez Franciszkę drugiego dziecka. Świadkowali temu ślubowi Michał Sosnowski i Błażej Łętowski, a ślubu udzielił ks. Michał Byczyński.

Dzieci Ludwika powstańca 
Jak dotychczas w metrykaliach parafii Tarnobrzeg-Wielowieś odszukanych zostało dwoje dzieci Ludwika powstańca. Najstarszym i jeszcze przedmałżeńskim dzieckiem był Michał urodzony w 1837 roku. Z kolei drugim synem, również przedmałżeńskim, był urodzony 18 sierpnia 1841 roku Ludwik, który ochrzczony został nazajutrz 19 sierpnia w kościele parafialnym w Wielowsi.



Michał 25 maja 1857 roku poślubił Agatę Jarząb, zaś Ludwik 9 czerwca 1866 roku Marię Farbisz urodzoną 13 listopada 1848 roku. Ludwik w tym czasie mieszkał w Chmielowie pod numerem 1, gdzie prowadził warsztat kowalski. Miał 25 lat, zaś jego narzeczona liczyła sobie 17 lat i była córką Józefa Farbisza właściciela gruntów i Gertrudy z Węglów. Panna młoda wraz z rodzicami mieszkała w Zakrzowie pod numerem 25, gdzie również się urodziła.

Ludwik kowal 
Ludwik Tobolewicz „kowal” syn Ludwika i Franciszki Tonderys z Marią Farbisz miał dziewięcioro dzieci, z których troje zmarło:
1. Gertruda urodzona 26 stycznia1870 roku, zmarła 3 lutego 1873 roku.
2. Antoni urodzona 30 grudnia 1872 roku, zmarła 18 lutego 1873 roku.
3. Agnieszka urodzona 31 marca 1874 roku, ślub 21 lutego1900 roku z Wojciechem Krzyżkiem.
4. Bronisława urodzona 6 czerwca 1876 roku, ślub z Władysławem Kurasiem.
5. Władysław urodzony 1 stycznia 1879 roku, zmarł 29 lipca 1879 roku w Wielowsi.
6. Franciszek urodzony 10 lipca 1880 roku, ślub 1916 roku w Zaleszanach z Marią Szkutnik.
7. Władysław urodzony 7 lutego 1883 roku.
8. Ludwik urodzony 17 września 1885 roku – późniejszy podpułkownik Wojska Polskiego.
9. Gertruda urodzona 11 grudnia 1888 roku, ślub 18 stycznia 1913 roku z Janem Szkutnikiem.

Ludwik „kowal” zmarł przed 1892 rokiem. Wdowa Maria z Farbiszów Tobolewicz wyszła ponownie za mąż 29 lutego 1892 roku za Jana Roga z Dąbrowicy.
Dalszą genealogię pomijam, gdyż stanowi boczną linię dla naszego bohatera ppłka dra Ludwika Tobolewicza z podstrzeleńskich Bławat.
KONIEC