środa, 30 grudnia 2020

Przygotowania do powstania w Strzelnie - 30 grudnia 1918 r.

Dopełnieniem wczorajszego artykułu, są mniej precyzyjne wspomnienia spisane na przełomie lat 50. i 60. XX w.: Władysława Driesena, Jana Głowackiego, Aleksandra Lasockiego, Antoniego Paternogi, Bolesława Sarnowskiego ps. "Bolek" i Józefa Rutkowskiego. 

Następnego dnia po wielkim wiecu, 30 grudnia 1918 r. na wieść o rozprzestrzeniającym się po Wielkopolsce zrywie powstańczym działacze Powiatowej Straży Ludowej postanowili zwołać w Strzelnie w lokalu Stanisława Smoniewskiego przy ul. Szerokiej zebranie z udziałem kilkunastu osób. Omówiono na nim, plan wypędzenia Grenzschutzu z powiatu i co w tym względzie należy zrobić. Stwierdzono w trakcie dyskusji, że Rada dysponuje zbyt małą ilością broni - około 12 karabinów - co uniemożliwia prowadzenie otwartej walki. Należy czekać na nadarzającą się sposobność i wykorzystując rozluźnienie oraz nieuwagę w szeregach Grenzschutzu i wówczas zaatakować.

W tym samym czasie kruszwiczanie porozumieli się z prezesem "Sokoła" w Strzelnie Bolesławem Pińkowskim i wstępnie ustalono równoczesny czas powstania w obu miastach. Miało ono nastąpić 2 stycznia 1919 r. w godzinach wieczornych, a to dlatego, że miejscowi powstańcy mieli lepsze rozeznanie orientację w terenie miejskim, niż załogi niemieckie - Grenzschutzu. Widomym hasłem początku powstania miały być podpalone pod Kruszwicą i Strzelnem duże stogi słomy. Działać miano z zaskoczenia, aby nie dopuścić do otwartej walki.

 

Tymczasem wypadki pokrzyżowały plany strzelnian i kruszwiczan i losy powstania w Strzelnie i Kruszwicy potoczyły się zgoła odmiennie. Według relacji strzelnianina Aleksandra Lasockiego: ...w noc sylwestrową I918 r. zebrało się kilku młodych Polaków, a m.in.: późniejszy mój szwagier Mieczysław Zbierski, bracia Lechowscy, Edmund Janiszewski i kilku innych na Rynku, gdzie przed zborem ewangelickim stał pomnik brązowy cesarza niemieckiego Wilhelma I. Grupa wymienionych młodych Polaków przyniosła gruby żelazny łańcuch, który zarzucili na głowę i popiersie "cesarza". Następnie do łańcucha zaprzęgnięto konia i próbowano ściągnąć pomnik z cokołu  na ziemię. Akcja ta jednak niestety się nie udała, gdyż nadszedł patrol "Grenzschutzu" i spłoszył sprawców nieudanego "zamachu". Na tym się jednak nie skończyło. Tejże nocy ktoś nieznany zawiesił na plecach stojącego na wspomnianym pomniku "kajzera” worek z pustymi pudełkami, a na szyi zawiesił tablicę z napisem: "IV klasą do Brandenburga"..., co miało oznaczać, że razem z kolonistami Niemcami wynosić się ma do swojego Vaterlandu i to w wagonie o najniższym - z czterech klas kategorii - standardzie. Dekoracja pomnika utrzymywała się przez kilka porannych godzin, aż policjant niemiecki zdjął "ciężar" z pleców swojego cesarza. W międzyczasie przechodnie, a zwłaszcza Polacy, zdążający przez Rynek do kościoła na mszę św. noworoczną, mogli upajać się widokiem nocnej dekoracji pomnika.