czwartek, 15 kwietnia 2021

„Polski nie utworzył jeden człowiek“

Jacek Malczewski, Autoportret z Polonią

Prawdopodobnie to mój wiek i moje doświadczenie życiowe sprawiają, że staram się stronić od polityki, którą postrzegam podobnie jak najstarszy zawód. Dlaczego? Otóż dlatego, że i w polityce i w qrestwie zadowoloną jest zawsze jedna strona, a ewentualny konsensus jedynie potwierdza ten fakt. Do żadnej partii nie należę, nie wiecuję, nie udzielam się na portalach, a jeżeli już coś napiszą to nie politycznie, jeno wzburzeniowo… Poglądy? Oczywiście, że mam i wynikają one z filozoficznego i podpartego wiarą podejścia do życia, do ważnych spraw, które dotykają mnie, moich najbliższych oraz tą małą i wielką Ojczyznę. Zawsze opowiadam się po prostu po tej stronie, którą przysłowiowym „paluchem“ wskazuje mój i tylko mój intelekt, a mówiąc inaczej, a może bardziej encyklopedycznie - moja zdolność oparta na uzyskanej i rozsądnie wykorzystywanej wiedzy, rozumienie myśli i ciągłe poznawanie Świata.

Równe 90 lat temu w naszym, inowrocławskim „Dzienniku Kujawskim“ jeden z legionistów opisał sytuację w kraju - w II Rzeczypospolitej. Obraz wówczas przedstawiony wypisz, wymaluj znajduje swoją aktualność dzisiaj - w III Rzeczypospolitej, nazywanej również IV RP. Dzisiaj przytaczam w całości pogląd na postrzeganie pojęć „podły zdrajca“, czy „opozycjonista“ jaki krążył w naszej Ojczyźnie w przedwojennej dobie podnoszenia kraju z ruin:

W lutym 1917 roku wstąpiłem, jako 16-letni chłopiec do legionów. Byłem dumny, że - jak tysiące innych - będę walczył za Polskę.

Po internowaniu wraz z innymi i po powstaniu państwa polskiego, wstąpiłem w listopadzie 1918 roku jako ochotnik do wojska polskiego i w kilka tygodni potem walczyłem już w pierwszym Batalionie Krakowskim pod Gródkiem Jagiellońskim. Sześć lat służyłem Ojczyźnie w szeregach - i może nie najgorzej, skoro wyróżniono mnie w rozkazie 10 kompani 4. p. leg. pol.

W 10 lat po wyjściu z wojska usłyszałem z ust innego legionisty, żem „podły zdrajca“, a to dlatego, że podczas wyborów byłem mężem zaufania listy „opozycyjnej“. A drugi legionista, obecny przy rozmowie, zagroził mi: - „My pana zniszczymy! pan pójdzie bez koszuli, my panu żyć nie damy, bo pan zdradził marszałka! “

Dalej stwierdza b. legionista, że nie służył ani marszałkowi, ani żadnej innej osobie, lecz służył Ojczyźnie i jej nadal będzie służyć.

Nie każąc za to sobie płacić ani posadami, ani koncesjami, ani przywilejami.

To jedno!

A drugie: Polski nie stworzył jeden człowiek. Złożyło się na to męczeństwo tych, którzy byli przed nami i wysiłek współczesnych, między innymi i nas, legionistów. Wszystkich legionistów! Każdy z nas ma jakiś udział w odbudowie niepodległości Polski. I brat mój jeden, który zmarł z ran, odniesionych w legionach i brat mój drugi, który jako 15-letni chłopak przystał do powstańców śląskich i był ciężko ranny i inni, którzy swe życie oddali lub nieśli w ofierze i „Orlęta“ lwowskie… I ja, skromny sługa Ojczyzny, który nosił szary mundur, roszcząc sobie pretensje do tego, że w drobnej cząstce przyczyniłem się do odbudowy Polski.

Ojczyźnieśmy służyli, nie człowiekowi. I któż dziś śmie rzucać w twarz miano „zdrajcy“ mnie, czy innym mnie podobnym - i za co? Za to, że jako obywatel państwa, kieruję się w sprawach politycznych swoim przekonaniem i swoim sumieniem!

Wojciech Kossak, Szarża pod Rokitną

 W tym momencie legionista sięga do swoich wspomnień:

 Powiadacie, żem „zdrajca“, bom dziś nie w obozie sanacyjnym. Ja byłem w „obozie“, ale wtedy, gdy to nie dawało przywilejów, ani urzędów, ani koncesyjek - gdy to wymagało ofiary.

Wtedy nie było między nami różnic. Wtedy kwitło prawdziwe koleżeństwo.

Pamiętam, udało mi się uciec z obozu dla internowanych legionistów, który był w Krakowie, przy ulicy Siemiradzkiego.

Schwytano mnie i po 3-dniach przyprowadzono z powrotem skutego do obozu. Osadzono mnie w areszcie. Dowiedziało się o tym wielu współtowarzyszy legionowych internowanych w obozie. Wyszli na dziedziniec przed kancelarie komendanta i kilka godzin krzyczeli, by mnie wypuścić. W porę obiadową nikt z menażką nie poszedł do kuchni. Wzburzenie rosło i wreszcie „Herr Major“, komendant obozu, musiał mnie wypuścić. Inny to był obóż i w owym „obozie“ nie brakło mnie, ani go nie „zdradziłem“.

Rzecz charakterystyczna, były legionista podkreśla z naciskiem, że wówczas nie widział w obozie tych, którzy się w „obozie sanacyjnym“ dzisiaj tak się rozpierają.

No comment!