środa, 20 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 1



W wielowiekowych dziejach miasta znajdujemy wiele historii kryminalnych, skrywanych gdzieś w przepastnych archiwach sądowych, starych zapiskach i relacjach prasowych. Sporo z nich zajmuje miejsce na najwyższej półce sygnowanej literą "Z" - zbrodnie. Niegdyś głośne, dzisiaj zapomniane leżałyby splątane siecią pajęczyny i pokryte grubą warstwą kurzu, gdyby nie dociekliwość i ciekawość ciągle mnie pytających - jak to drzewiej w tym naszym mieście bywało? A bywało sielsko i pięknie, dostojnie i uroczyście, powszednio i świątecznie, jak również skandalicznie i wstrząsająco, a do tego zbrodniczo.

W wiekach dawnych, w prawie średniowiecznym, gdy dochodziło do zbrodni funkcjonowała kara prywatna tzw. główszczyzna - "kara głowy", która wyznaczała sumę pieniędzy należną rodzinie ofiary lub panu feudalnemu za głowę zabitego. Biada mordercy który nie miał pieniędzy - takiego skracano o głowę. Próbę ucywilizowania "zapłaty" za zbrodnie przyniósł dopiero wiek XVIII. Próbowano wówczas wprowadzić Kodeks Zamoyskiego, jednakże ostatecznie został on odrzucony przez sejm w 1780 r. Dopiero rozbiory przyniosły nam w zaborze pruskim skodyfikowanie prawa tzw. Landrechtem pruskim część II, który zaczął obowiązywać od 1794 r.

Jednym z pierwszych głośniejszych zabójstw dokonanych w naszym mieście było pozbawienie życia szlachetnie urodzonego Andrzeja Błockiego przez Walentego Mirosławskiego. Na informację o tym wydarzeniu trafiamy w średniowiecznych aktach procesowych Sądu Grodzkiego i Ziemskiego w Gnieźnie. Otóż, dotyczyły one procesu jaki wytoczyli bracia: Stefan, Piotr, Łukasz i Mikołaj Błoccy, Walentemu Mirosławskiemu, dziedzicowi Mirosławic o głowę ich brata, zamordowanego przez tegoż w 1535 r. w mieście Strzelnie. Możemy z nich domniemywać, że Mirosławski w prywatnym postępowaniu nie zapłacił żądanej przez braci kwoty główszczyzny, mało tego, nie stawił się na rozprawie. Zapewne później doszło do ugody między stronami, zakończonej główszczyzną, czyli zapłatą za głowę zabitego, gdyż strony więcej nie pojawiają się w sądzie.

Podobnych spraw w Strzelnie i okolicy na przestrzeni wieków było wiele. Niestety niewiele informacji o nich przetrwało w podobnej formie jak ta wyżej przywołana. Ja natomiast skupię się na dwóch głośnych zbrodniach z okresu międzywojennego.

Śmierć po północy - cz. 1

Dzisiaj poznamy kulisy pobicia ze skutkiem śmiertelnym, którego dopuszczono się na urzędniku Urzędu Skarbowego w Mogilnie, mieszkańcu naszego miasta Wacławie Anielaku. Na początek kilka zdań o ofierze i jego rodzinie. Ojciec zamordowanego Marcin Anielak był znanym w Strzelnie budowniczym. Prowadził własny zakład budowlany, a matka Ludwika z Wiśniewskich zajmowała się gospodarstwem domowym. W 1927 r. głowa rodziny Marcin był komendantem Koła Związku Podoficerów Rezerwy w Strzelnie, zaś w 1936 r. członkiem Komisji Rewizyjnej Koła ZPR. Syn Wacław w 1927 roku był członkiem Klubu Kręglowego „S” w Strzelnie i pełnił w nim funkcję sekretarza. Zatrudniony na stanowisku urzędniczym piastował stanowisko asystenta skarbowego w Urzędzie Skarbowym w Mogilnie. Anielakowie mieli jeszcze dwie córki, m.in. Józefę urodzoną w 1888 r.

Wacław Anielak.
Na starej strzeleńskiej nekropolii znajdują się groby rodziców Wacława: Ludwiki i Marcina Anielaków oraz jego siostry Józefy. Cała trójka została pochowana obok siebie. Spoczywają w drugim rzędzie I kwatery położonej po prawej stronie alei cmentarnej ciągnącej się od bramy bocznej (od ul. Tadeusza Kościuszki) do kaplicy przedpogrzebowej. Po drugiej tejże alejki znajdujemy nadszarpnięty zębem czasu pojedynczy, płaski nagrobek lastrykowy z wyrytym na nim nazwiskiem i imieniem bohatera poniższej, tragicznej opowieści - Wacława Anielaka. 

Tyle gwoli wstępu, zatem przejdźmy do meritum. Na kanwie wielu przestępstw - zbrodni, które rozegrały się w Strzelnie i okolicy mogłaby powstać niejedna powieść kryminalna. O niemal wszystkich tego typu wydarzeniach rozpisywała się przedwojenna prasa. Dziennikarze, bądź korespondenci relacjonując przewody sądowe niezbyt precyzyjnie opisywali ich przebieg. Wielu z nich nadinterpretowało okoliczności i przebieg zbrodni, inni opisywali je po łebkach. Na szczęście - w tym wielkim nieszczęściu - takimi sensacjami zawsze zajmowało się kilka gazet i dziś po upływie dziesiątek lat możemy państwu w miarę dokładnie opisać to, co wówczas się wydarzyło.

O jednym z takich "gwałtów" przypomina nam „Dziennik Kujawski”, pisząc o zbrodni dokonanej na mieszkańcu Strzelna Wacławie Anielaku. Wiedzę o tym wydarzeniu poszerzają również inne artykuły z przedwojennej prasy. Pisały o niej, m.in.: „Orędownik”, „Dziennik Poznański”, „Kurier Bydgoski” oraz „Nowy Kurier”. Zatem, czas, by wrócić do feralnych dni 7 i 8 sierpnia 1937 r. i zgłębić tajemnicę tamtego wydarzenia.

W niedzielę 8 sierpnia 1937 r., we wczesnych godzinach rannych, przechodzący ulicą św. Andrzeja mieszkaniec Strzelna niejaki pan Żurawski zauważył leżące i zakrwawione ciało martwego mężczyzny. Na widok ten wszczął alarm i powiadomił pobliski posterunek Policji Państwowej, który w owym czasie znajdował się przy ulicy Miradzkiej 4 (obecnie odcinek ten nosi nazwę ul. Dra. Jakuba Cieślewicza. Przybyli natychmiast policjanci zabezpieczyli miejsce domniemanej zbrodni, a dowieziony lekarz stwierdził zgon. Zwłoki, pomimo zmasakrowanej twarzy rozpoznano, stwierdzając, że jest to śp. Wacław Anielak lat 40, mieszkaniec Strzelna z ulicy Stodolnej.


Wszczęto natychmiast śledztwo. Po rozeznaniu sytuacji i rozpytaniu mieszkańców, podejrzenie o dokonanie zabójstwa padło na mieszkańca Strzelna niejakiego Antoniego Szczepańskiego i mieszkańca Młynów-Wybudowania Kazimierza Kowalskiego. Już w niedzielę przed południem śledczy weszli do mieszkania Szczepańskiego przy ulicy Szerokiej (obecna Gimnazjalna), gdzie znaleźli zakrwawioną koszulę. Obu podejrzanych zatrzymano i osadzono w areszcie przy ul. Lipowej. 

Nazajutrz w poniedziałek 9 sierpnia w kostnicy Szpitala Powiatowego w Strzelnie dr Alfred Fiebig dokonał sekcji zwłok. Obecny przy niej był sędzia Głowacki. Ustalono w jej wyniku, że zgon śp. Anielaka nastąpił na ulicy św. Andrzeja w Strzelnie dnia 8 sierpnia 1937 r. około godziny 3:30 rano. Przyczyną zejścia denata było zadanie urazu cielesnego, który to spowodował uszkodzenie mózgu, pęknięcie podstawy czaszki itp. Osadzony w areszcie strzeleńskim Szczepański we wtorek 10 sierpnia podjął próbę samookaleczenia. W tym celu: dokonał lekkich zadraśnięć szkłem u rąk, nie wiadomo czy miał na celu przeciąć sobie żyły, czy chciał też uniknąć transportu do Gniezna. Zabiegi te jednak nic nie dały i obaj więźniowie odtransportowani zostali koleją ze Strzelna do więzienia w Gnieźnie.

Jak donosił „Dziennik Kujawski”: Na dworcu strzeleńskim – jak nigdy jeszcze – zebrały się liczne rzesze mieszkańców w celu ujrzenia śmiałków. Z tłumu wznoszono wrogie okrzyki:
- na hok z nimi, na szubienicę, pokroić ich nożami.
Z chwilą odtransportowania podejrzanych, śledztwo w sprawie zbrodni na Anielaku przejęła prokuratura gnieźnieńska. 12 sierpnia o godz. 16:30 odbył się pogrzeb śp. Wacława Anielaka. Kondukt żałobny wyruszył spod Szpitala Powiatowego przy ul. Powstania Wielkopolskiego, kierując się na miejscowy cmentarz parafialny przy ul. Kolejowej. Za trumną kroczyła wdowa matka - staruszka z dwoma córkami - siostrami śp. Wacława oraz rzesze mieszkańców Strzelna. (…)

CDN