środa, 15 maja 2019

Lwy z Woli Kożuszkowej

Tadeusz Pętkowski (brat Jana) z Simbo Cymbałem) i Lady.

Temat lwów z Woli Kożuszkowej gmina Jeziora Wielkie drążyłem przez wiele lat. Po raz pierwszy dowiedziałem się o tych egzotycznych zwierzętach z opowieści mojej mamy, która z kolei dowiedziała się o nich z opowiadań mego ojca. Niestety, ja nie zdążyłem zapytać się rodzica o „bestyje”, gdyż zmarł jak miałem 14 lat. Później w moich kontaktach z tym terenem wspominali o nich mieszkańcy Woli Kożuszkowej i Kuśnierza, a wspomnienia te były lakoniczne i do końca nie wyjaśniały tematu. Przed kilku laty na forum WTG „Gniazdo” skreśliłem kilka zdań o lwie nawiązując do maminej opowieści. Niestety wkradły się wówczas błędy, co do imienia właściciela i majątku. Wymieniłem Władysława Izydora Pętkowskiego i Kuśnierz, a chodziło o jego syna Jana i majątek Wolę Kożuszkową, które zresztą stanowiły jedno dominium. Dotychczasowe opowieści i bajania o owych lwach znalazły potwierdzenie źródłowe. Otóż, przed siedmioma laty trafiłem na dwa artykułu ze zdjęciami, z których jeden znalazł się w prasie przedwojennej, zaś drugi w prasie emigracyjnej. Oba są tego samego autora, mianowicie Aleksandra Janta-Połczyńskiego. A sam Jan Pętkowski to znana postać w przedwojennych kręgach łowieckich Wielkopolski.


Ów przedwojenny artykuł nosi znamienity tytuł: Lwy na wsi polskiej. Sam autor na wstępie próbuje wyjaśnić, że zobaczyć lwy to nie żadna przesada, gdyż można je oglądać w zwierzyńcach, czyli ZOO i w cyrkach. Ale na wsi polskiej, na Kujawach, w województwie poznańskim to coś niesamowitego, do tego spacerujące beztrosko i swobodnie. Autor załączył do artykułu kilka zdjęć z owymi „bestyjami” i już na wstępie zadał czytelnikom pytanie: Przyglądacie się podejrzliwie i mrugając porozumiewawczo, powiecie: -Hm... dobre. Przez kratę, co? Albo wypchane?

W dalszej części artykułu autor próbuje wyjaśnić, że trzymanie dzikiej zwierzyny to nic nadzwyczajnego, gdyż każde dzikie zwierzę z czasem przywyknie do człowieka i pozwala się oswoić. Uznaje, że jest to tradycyjne zamiłowanie i nie było przecież dworu wiejskiego, żeby nie trzymano w jego otoczeniu - parku sarny, jelenia, żurawi, albo zgoła niedźwiedzi, dzików czy wilków. Dla przykładu podaje wydrę Imć Pana Paska, uzasadniając, że wszystkie wymienione zwierzęta żyją w naszym klimacie i u nas zostały schwytane. Ale lwy? Chyba to jakiś kawał?

Aleksander Janta-Połczyński z lwem w parku przydworskim w Woli Kożuszkowej.
 Dalej czytamy, że: Pod polskim niebem, w pewnym majątku na Kujawach żyją dzicy przybysze spod zwrotnika. Zdrowiem się cieszą świetnym i swobodą, że trudno lepiej. Przywiózł je – dwa maleńkie kociaki, dziś już potężnie zapowiadające się bestie – pan Jan Pętkowski, ich obecny właściciel, znakomity myśliwy i podróżnik. Z dalszej opowieści dowiadujemy się, że autor artykułu odwiedził pana Jana i jego „kociaki” w Woli Kożuszkowej i tam na miejscu dowiedział się wszystkiego o lwach. Otóż owe dwa lwy pana Pętkowskiego przyszły na świat w okolicach góry Kilimandżaro na rozległej równinie Serengeti w Afryce Wschodniej, obecnej Tanzanii. Było to w 1928 r. Tydzień zaledwie liczyły życia, gdy wpadły w czarne łapy murzyna, by od tej chwili towarzyszyć wyprawie pana Jana Pętkowskiego, budząc wszędzie, zwłaszcza w czasie powrotu, zrozumiałą sensację. Lwy są dwa. On otrzyma oryginalne imię murzyńskie Simbo, nieletnia lwica natomiast nazywa się po europejsku – Lady.

Zamieszkały na wsi. Towarzyszka ich nieodstępna, srebrnowłosa małpa, nie przetrwała ostrej zimy, którą lwy zniosły doskonale, zamknięte w budynku gospodarczym. Urosły od czasu przyjazdu tak bardzo, że są dziś nie do poznania. Simbo tylko zmienił imię – spolszczyła murzyńską nazwę wieś polska. Tutejsi ludzie nie wołają go inaczej, jak Cymbał! Zresztą są łagodne, lew nawet milszy niż lwica, to też we wsi cieszy się ogólną sympatią. Chodzi swobodnie po ogrodzie, wychodzą często w pole, na łańcuchu wprawdzie, ale poza ogród, gdzieś blisko i bez uwięzi, z panem i jednym psem, którego respektują. Jest to niewielki, ale bardzo zły wilk, wabi się Kubek. Ogrodniczki, chłopcy stajenni, cała służba żyje z lwami w największej przyjaźni. Syn urzędnika gospodarczego jeździ na nim „konno”.

Piękna Lady jest przymilna jak kociak.
 Gorzej bywało, gdy zjawił się obcy, nie mający wiedzy o egzotycznych mieszkańcach folwarku. Często bywało, że ledwo przekroczył ktoś bramę, lwy długimi kocimi skokami dopadały gościa i próbowały zaprzyjaźnić się z nim, oczywiście w formie zabawy. Gdy zaś ów na ich widok uciekał, a te go zauważyły, puszczały się za nim. Zaś dopadłszy, chcąc się bawić wywoływały u gościa napad krzyku i grozy, a przy tym ogrom strachu. Autor artykułu twierdził, że zwierzęta były najzupełniej nieszkodliwe podczas tych spotkań. Autentycznie lwów bali się zapędzający w tamte strony z pobliskiej Kongresówki chałaciarze. Informowali się oni wzajemnie o „bestyjach” i wielkim łukiem omijali Wolę Kożuszkową, to „gniazdo zbójców i drapieżników w cywilizowanym kraju”.

Przygodę z lwami przeżył i sam autor artykułu, który napisał: Poznałem lwy, jako się rzeko, niedawno. Leżały pięknie na trawniku, mruczeć poczęły chrapliwie, gdyśmy się do nich zbliżyli. Nie jest to zbyt zachęcające dla niewtajemniczonych. Przekonuję się jednak natychmiast, że pomruk jest ten objawem najwyższego zadowolenia, Lwy łaszą się jak koty, próbują skoczyć na ramiona, rozdziawiając paszczęki, pełne groźnych kłów.

Simbo, czy raczej Cymbał, wygląda groźnie, nikomu jednak nie uczynił krzywdy?
 Gramy w tenisa. Lew w zabawnych podskokach goni piłki. Po chwili zabiera się i znika w zaroślach ogrodu. Aparat mój którym zrobiłem kilka zdjęć, w futerale skórzanym leżał przed chwilą jeszcze przy placu. Na próżno się za nim rozglądałem. Przepadł. Chłopiec zbierający piłki wyjaśnia sprawę. Cymbał uciekł z jakimiś „rzemieniami” w pysku. Po krótkim poszukiwaniu odbieramy lwu futerał z aparatem, którym bawił się zupełnie nieszkodliwie. Kto by przypuszczał? Młode to co prawda, ale potężnie wyrośnięte zwierzęta pożerają tygodniowo przeszło cetnar surowego mięsa – o zgrozo!!! Ale trudno przecież żywić je kaszą, albo kartoflami.

Autor kończy artykuł stwierdzeniem, że dziwnie to wszystko wygląda. Afrykański zwierz na tle bujnej, wiosennej zieleni wsi polskiej. Raczej wszyscy przywykli do widoku tych zwierząt za kratami ogrodu zoologicznego. Choć uległ człowiekowi, żyje tutaj wesoło i swobodnie, choć inaczej niż w swej ojczyźnie, gdzie postrzegany jest o wiele wspanialej, godny królewskiego miana.

Kilkadziesiąt lat później, bo w 1974 r. w emigracyjnych londyńskich Wiadomościach znajdujemy kolejny artykuł tego samego autora, wspominający przedwojenną sielankę dworską. Aleksander Janta-Połczyński nieco uzupełnia przedwojenny artykuł opisując szczegółowo perypetie celne Jana Pętkowskiego z przewozem lwów. Pisze o sensacji jaką wywoływała przed wojną hodowla lwiej pary na wsi kujawskiej, w ogromnym parku majątku Wola Kożuszkowa. Przywóz lwów do kraju przeszedł po całej przedwojennej Polsce głośnym echem, odbijając się tu i ówdzie, a szczególnie w kręgach ziemiańskich. Celnicy nie znaleźli w przepisach ani słowa o wwozie do kraju lwów. Postanowili je wobec tego zatrzymać na granicy – do wyjaśnienia. Jaś, któremu nigdy nie brakowało konceptu, obruszył się na ten nonsens biurokratyczny i zaaplikował celnikom argument, z którego nie łatwo im było się pozbierać. Powiedział mianowicie, że lewki są darem Polonii afrykańskiej dla marszałka Piłsudskiego i że ktokolwiek naraziłby je na najmniejszą szkodę, czy chorobę, odpowiadać będzie przed Marszałkiem. Nie mógł się w rezultacie opędzić prośbom, aby swoje lwy zabrał, bo nikt tu nie wie naprawdę, jak się z nimi obchodzić.

Lwica Lady.
 Już na zakończenie autor pisze, że dowiedział się potem, że odkąd lwy zaczęły rosnąć i dojrzewać nie można było nastarczyć dla nich mięsa, ani zapobiec wypadkom, jakie groziły przy konfrontacji przypadkowych ludzi z lwami na wsi kujawskiej. Trzeba było w rezultacie oddać je do zoologu w Poznaniu.

U Władysława Janta-Połczyńskiego, krewnego redaktora Aleksandra, znajdujemy również wątek lwów z Woli Kożuszkowej. Władysław był ziemianinem i twórcą łowiectwa wielkopolskiego oraz znakomitym myśliwym. Jak tylko dowiedział się o lwach na wsi kujawskiej przybył do Woli Kożuszkowej, by zobaczyć je na własne oczy. Podczas niewinnej zabawy z Simbo został nieszczęśliwie drapnięty jego pazurem. Wypadek ten pozostawił trwały ślad w postaci nieznacznego przykurczu ramienia. Później, kiedy lwy znalazły się w poznańskim ZOO, za każdym razem kiedy gościł w stolicy Wielkopolski odwiedzał zwierzęta i nawet był wpuszczany przez dozorcę do ich klatki.

Ochmistrzyni dworska z Kuśnierza Maria Luwańska z lwicą Lady.
 Ten lwi kujawski wątek służył w powojennej socrealistycznej rzeczywistości, jako przykład do ukazywania nagannego postępowania ziemian – pańskie lwy żarły mięso a służba brukiew, głosili miejscowi ideolodzy. Mało tego, głoszono, co w części było prawdą, by odbyć owe safari pan Jan Pętkowski sprzedawał zboże na pniu i nie czekając za żniwami, udawał się hajda ku afrykańskim sawannom. Przemilczano zaś całkowicie jego piękną działalność w czasie II wojny światowej, kiedy to wspólnie z Maurycym Potockim z Jabłonny niósł pomoc tysiącom Żydów i Polaków. Ale to już materiał na kolejną opowieść o ziemiańskiej rodzinie Pętkowskich z Kujaw, z powiatu strzeleńskiego i ówczesnego województwa poznańskiego.

Dodam, że 6 listopada 2012 r. artykuł ukazał się na starym i nieistniejącym już blogu Strzelno moje miasto (cz. 3). Link do niego przyozdobiony zdjęciem został umieszczony przez redakcję Wirtualnej Polski na stronie głównej portalu. Spowodowało to, że wszyscy spragnieni ciekawostek z łatwością mogli dotrzeć do artykułu i zapoznać się z jego treścią. Przez dwa dni kilkadziesiąt tysięcy internautów wpadło wirtualnie do mojego Strzelna i poznało niezwykłą i prawdziwą historię kujawskich lwów. Takiej „okupacji” mój blog jeszcze nigdy nie przeżył. Wątek z lwami został również opublikowany w "Gazecie Pomorskiej" i "Zachodnim Poradniku Łowieckim". Był to temat roku.