wtorek, 7 sierpnia 2018

O organach, organistach i bazylice mniejszej



Przed tzw. mocniejszym uderzeniem, czyli artykule o Parku 750-lecia w Strzelnie, dzisiaj nieco "taktów muzycznych". Tak muzycznych, choć mowa będzie o organach i organiście, czyli dwóch bytów stworzonych dla siebie. Organy, jakie by niebyły zawsze budowane są przez mistrzów tej profesji, czyli organmistrzów. Natomiast grają na nich muzycy, zwani organistami. Do pełnienia funkcji organisty kościelnego przygotowują diecezjalne szkoły organistowskie oraz średnie i wyższe szkoły muzyczne i to przeważnie na kierunku organy lub muzyka kościelna. Generalnie w naszych świątyniach śpiewają i grają absolwenci tych pierwszych szkół.

I jak to w każdym zawodzie bywa również organistów po diecezjalnych szkołach organistowskich możemy sklasyfikować jako tych: z powołania - czyli mistrzów, z chęci gry i śpiewu - w miarę dobrych, z pobożności - oraczy i z zapełnienia luki - wyjców. Jak jest w Strzelnie to wszyscy słyszymy... Niestety, aktualnie organisty etatowego nie mamy i kogo ks. proboszcz załatwi, ten gra. Grę i śpiew każdego z dochodzących możemy sami ocenić, pod warunkiem, że uczestniczymy w liturgiach śpiewanych. Szczególnie uroczysty wydźwięk ma świętowanie niedzieli jako Dnia Pańskiego. Wyjątkowość zgromadzenia eucharystycznego w tym dniu zostaje podkreślona przez liturgię śpiewaną. Starannie przygotowane śpiewy, które sprzyjają dzieleniu się jedną wiarą i miłością, mają być owocem współpracy wszystkich osób odpowiedzialnych za muzyczne ukształtowanie świętych obrzędów.

Generalnie strzeleńskich organistów oceniamy dobrze. Bardzo cenimy sobie gościnnie grających w Strzelnie muzyków, czy to Tomek z Inowrocławia, siostrzenica ks. proboszcza, czy organista katedralny z Koszalina - z zawodu lekarz medycyny. Pamiętam czasy, kiedy w Strzelnie mieliśmy siostrę zakonną elżbietankę. To były chyba lata 60. minionego stulecia - anielski głos, wirtuozeria i króciutkie koncerty po mszach. Uczta dla ucha, to mało powiedziane...


Obecnie mamy bardzo poważny remont chóru kościelnego oraz trwający już od 2016 r. remont organów. Wykonano je w 1866 r. według projektu Wilhelma Sauer`a. I choć to odległe lata to zachowały się one w stanie niemalże oryginalnym. Instrument jest o trakturze mechanicznej, wiatrownicach stożkowych, z wolno stojącym kontuarem przed szafą organową z dwoma manuałami o łącznej liczbie głosów wynoszącej 19, z dwuczerpakowym i dwufałdowym miechem, o napędzie elektrycznym. A ja pamiętam jak ministranci chodzili na chór i nożnie dmuchali wory powietrzne...

Starania ks. kan. Ottona Szymków są ogromne około odrestaurowania całego ponorbertańskiego zespołu budowli sakralnych i klasztornych zgromadzonych w tak dużej liczbie na Wzgórzu Świętego Wojciecha w Strzelnie. To dzięki tym zabiegom strzeleński zespół budowli poklasztorny został wpisany na elitarną listę Pomników Historii. Obecnie czynione są starania o nadanie strzeleńskiej świątyni tytułu Bazyliki Mniejszej - Basilica Minior. Niewątpliwie, wyremontowane organy nadadzą jej blasku brzmienia pięknej liturgii śpiewanej.

A skoro o organach i organistach to przywołam wydarzenie opisane 15 sierpnia 1926 r. w "Dzienniku Bydgoskim" i opatrzone jakże wymownym tytułem:

Samemu sobie zagrał marsz żałobny. Niezwykła śmierć organisty.

W jednym z bawarskich miasteczek, położonych w uroczych górach, prawdziwą atrakcją dla turystów był mały kościółek, a raczej jego organista, który umiał z jego skromnych i niekunsztownych organów wydobywać dźwięki tak cudne, iż słuchaczom zdawało się, że uczestniczą w koncercie wielkiej muzyki kościelnej. Bo zaiste niepoślednim artystą był organista Helling, który do miasteczka przybył lat temu kilkanaście i o którym prócz nazwiska, wpisanego do księgi meldunkowej, nic nikomu nie było wiadome.

Helling, człowiek o srebrzącym się już włosie, żył cicho, odludnie, nikomu z niczego się nie zwierzał, ale wszyscy byli przekonani, że jakaś wielka burza życiowa rzuciła go jako rozbitka w to ciche ustronie. Jedyną jego pasją była gra na organach. Często ciszę wieczorną, dnia powszedniego przerywały cudne symfonie i oratoria, dolatujące z wnętrza kościółka, To była mowa, to były zwierzenia cichego samotnika.

Aż oto niedawno tonami ukochanego instrumentu pożegnał ten niezwykły człowiek padół płaczu. Była to śmierć prawdziwie dramatyczna. W miasteczku odbywał się pogrzeb jednego z dostojniejszych obywateli. Podczas egzekwii w kościele zgromadziła się tłumnie ludność miejscowa. Helling na chórze grał marsz żałobny Chopina. A gra jego była dnia tego jeszcze cudniejsza, niż zwykle, przepojona jakimś naprawdę nadziemskim uczuciem i siłą. Nagle, przy ostatnim niemal akordzie dźwięki zerwały się, zamilkły...

Gdy cisza przedłużała się, ksiądz i kilku parafian, zaniepokojeni pospieszyli na, chór. Gdy tam przybyli, oczom ich przedstawił się smutny widok. Przy organach zobaczyli bezwładne ciało organisty, z głową na klawiaturze, z rękami obwisłymi, a bliższe badanie przekonało obecnych, że duch już uleciał ze swej ziemskiej powłoki do tego Pana nad Panami, którego chwałę dźwięki jego instrumentu przez tyle lat światu głosiły.