środa, 25 maja 2022

Wojciechowe, czy tajemnicze pogańskie?

Odkryta w Lasach Miradzkich potężna nekropolia megalitycznych kujawskich piramid i kurhanów oraz pojedyncze grobowce z okresu neolitu zdają się być dowodem na twierdzenie, iż głazy ze Wzgórza Świętego Wojciecha w Strzelnie są elementami pogańskich ołtarzy. 

W dziejach Strzelna głoszono onegdaj hipotezę, że na Wzgórzu św. Wojciecha w czasach przedhistorycznych funkcjonował ośrodek kultu pogańskiego, a w średniowieczu był tutaj gród, rzekomo którego pozostałością miała być obecny kościół św. Prokopa. Tę fantastyczną opowieść zaniechano po przeprowadzeniu badań archeologicznych, które jednoznacznie wykluczyły wcześniejsze lokalizowanie jakiejkolwiek budowli w tym miejscu, niż rotunda i bazylika. Jedynym śladem pradziejowego osadnictwa odkrytym przez archeologów był pojedynczy grób popielnicowy ludności kultury łużyckiej datowany na 400 lat p.n.e. Świadczy to, że nasi przodkowie byli tutaj już bardzo, ale to bardzo wcześnie, bo co najmniej około 2 500 lat temu. Jednakże, nie zdołali  wówczas wytworzyć jakiejś trwałej formy osadniczej. Za to Lasy Miradzkie i okolice Strzelna dość gęsto były zasiedlone już w czasach neolitu, czyli 3000-2200 lat p.n.e.

Po wielokroć przywoływany przeze mnie w różnych opowieściach klucznik (kustosz - kościelny) tego wzgórza, Szczepan Kowalski, często malował przed oczami turystów wizję lat odległych, wizję czasów Słowiańszczyzny przedchrześcijańskiej. Opisywane przez niego wydarzenia miały rozgrywać się  na wyniesieniu, wyrastającym z płaskiej jak stół równiny kujawskiej, które stosunkowo niedawno nazwane zostało Wzgórzem Świętego Wojciecha. Rzekomo znajdowało się na nim sanktuarium poświęcone wielu bóstwom, z których najważniejszym był czterotwarzowy Światowid. Pod wielkim dachem, wspartym na czterech potężnych, dębowych słupach stało to pogańskie bóstwo, a jego „stopy“ otaczał ołtarz ofiarny złożony z potężnych głazów polnych. Do wnętrza świątyni można było dostać się po przekroczeniu dwóch bram otwierających zamknięte ostrokoły. Wewnątrz krzątały się kapłanki w biel przybrane z długimi i rozpuszczonymi włosami. Od wschodu, czyli od strony Gopła były te, które ryby w ofierze przyjmowały, od południa zaś te, które najdorodniejsze owoce na kamiennym ołtarzu układały, od zachodu silne niewiasty z silnymi mężczyznami pomagały w składaniu ofiar krwawych ze zwierząt i od północy najurokliwsze, jasnowłose zioła palące.

Megalityczne wyobrażenie bóstwa Słońca

Pomniejsze świątynie bóstw wszelakich znajdowały się w rozrzuceniu niczym leśna pasieka. W nich służyły kapłanki, którym ząb czasu urodę zabrał po wieloletniej służbie u Światowida, a które skromniejsze ofiary przyjmowały i na ołtarzykach bóstw pomniejszych, składały. Były to ryby przebrane, owoce mniej dojrzałe, zioła przekwitłe i podpłomyki miodem przesmarowane.  Przed wejściem głównym do pagody Światowida stał kilkusetletni dąb rozłożysty, któremu podróżni cześć równą bóstwu najważniejszemu oddawali. Pod nim stała kadź ofiarna, do której pielgrzymi miody przednie zlewali. A to z kwiatu lipowego, z gron akacjowych, z ziół przeróżnych i ten najzacniejszy z bujnych wrzosowisk.

Kres pogańskim praktykom miała przynieść chrystianizacja, którą zapoczątkował chrzest księcia Mieszka, władcy Polan. Był rok 966 kiedy woje Mieszkowi spustoszyli pagodę strzeleńską i świątynie pomniejsze. Lecz lud okoliczny, choć chrzest przyjął, nadal pozostawał w czci do bóstw dawnych. Nadal spotykano się pod starym dębem i na rozrzuconych głazach ofiarnych, ze zrujnowanego ołtarza Światowida, składał potajemnie ofiary. Kres tym praktykom przyniósł rok 1133 i fundacja pierwszej świątyni drewnianej. Poprzedziło to wydarzenie ścięcie świętego dębu i zbudowanie z niego potężnego krzyża - oznaki nowego ładu i porządku, oznaki czci i wiary ludu tutejszego do Boga Najwyższego i Jego Syna, Jezusa Chrystusa. 

Tezę, jakoby w przeszłości wzgórze miało pełnić rolę sanktuarium bóstwa pogańskiego, wyłuszczył pod koniec XIX w. młody naukowiec niemiecki, dr Robert Lehmann-Nietsche (1872-1938). Pochodził on z niedalekiego Gocanowa nad Gopłem, w którym rodzice gospodarzyli na majątku liczącym 1187 ha. Był on folklorystą, antropologiem, etnografem i lingwistą. W 1893 roku uzyskał tytuł doktora antropologii na Uniwersytecie w Monachium. Studiował również prehistorię orientalną i paleomedycynę uzyskując w 1897 roku drugi doktorat z zakresu medycyny. Od tegoż roku przebywał w Argentynie gdzie otrzymał profesurę na uniwersytecie w La Palma. Pozostawił po sobie 400 prac naukowych w zakresie archeologii, lingwistyki i antropologii. Zmarł w Berlinie 9 kwietnia 1938 roku. 

R. Lehmann-Nitsche, jako antropolog i folklorysta, penetrując, w trakcie swoich studiów, tereny rodzinne Kujaw Zachodnich, realizował program dokumentujący tezę, iż na tych ziemiach już przed wiekami przebywały plemiona germańskie. Zamiast nich, trafił na liczne, lecz słowiańskie ślady osadnicze. Wyniki jego badań zostały one opisane w Verhandlung des Anthropologischen Geselischaft. Odwiedzając Strzelno, sporządził notatki, których plonem była rozprawa O strzelińskich blokach eratycznych - tzw. „Kamieniach św. Wojciecha“ - napisana w okresie piastowania profesury na uniwersytecie w La Plata w Argentynie. Artykuł ten trafił do rąk proboszcza strzeleńskiego, ks. prałata Ignacego Czechowskiego, który z kolei tezę o pogańskim sanktuarium rozpropagował w 1929 r. publikując ją na stronach kultowej już dzisiaj Historji kościołów strzelińskich. Oto, co wielebny prałat wynotował:

Od niepamiętnych czasów leżą przed bazyliką trzy olbrzymie kamienie; są one wszystkie blokami eratycznymi z czerwonego granitu z przymieszką krystalicznych części kwarcowych; jedna trzecia ich pojemności leży w ziemi. [Obecnie zostały one przemieszczone i są bardziej eksponowane]. 

Pierwszy z nich, leżący tuż na prawo przy wejściu do głównego portalu, jest okrągławy, sterczy 0,65 metrów ponad ziemią, o średnicy przeszło metrowej; przedziela go symetrycznie na dwie połowy rynna, przechodząca przez cały kamień, z przodu wąska a głęboka, z tyłu szeroka i płytsza; na górnej płaszczyźnie widzimy dwa wydrążenia; strona przednia skłania się skośnie ku przodowi, druga opada dość stromo.

Sąsiad jego, oddalony o siedem metrów, licząc od środka do środka, ma formy mniej więcej te same, schyla się płytko ku przodowi; z drugiej strony opada więcej stromo; nie ma rynny; ma tylko jedno wydrążenie; mierzy 1,45 długości, jest 1,15 szerokości, sterczy ponad ziemią 0,65 metrów.

Trzeci blok leży 21 metrów na prawo [wychodząc ze świątyni - bazyliki] od dwóch pierwszych, tak że wszystkie trzy tworzą trójkąt; jest on u góry prawie płaski, podobny, gdy się nań patrzy z góry, do prostokąta. Jest 1,50 metrów długi, 1,25 m szeroki i leży 0,50 metrów ponad ziemią; na powierzchni znacznie zwietrzałej, widzimy aż siedem wydrążeń.

Wyżej wspomniany geolog podawszy opis kamieni, pisze: „najwidoczniej chodzi tu o miejsce kultu religijnego z pogańskich czasów, założone na wywyższeniu wśród otaczających je nizin“.

(...) miejsce to jest jedynym wywyższeniem wśród rozległych nizinnych pół kujawskich, zwane później górą św. Prokopa; jest to pagórek ośm metrów wysoki; po zaprowadzeniu chrześcijaństwa wybrano je jako miejsce najodpowiedniejsze do budowy kościołów; tu też pobudowano najpierw rotundę św. Prokopa, a nieco później bazylikę św. Trójcy. 

Czy kamienie te znajdują się jeszcze w pierwotnym geologicznym położeniu, tego już dzisiaj rozstrzygnąć nie można; bloki, znajdujące się przed wejściem do kościoła, mianowicie prawy, zaopatrzony w rynnę, mają formy bardzo charakterystyczne, które obserwujemy także w innych miejscowościach ziem słowiańskich, a które są typowe dla kamieni ofiarnych; mamy tu na uwadze skośną stronę, poprzez całość rynnę, a przede wszystkim wydrążenia. 

Wszystko to wskazuje na to, że są to kamienie, na których nasi przodkowie pogańscy składali swym bogom ofiary krwawe, czyli, że kamienie te są ołtarzami pogańskich Słowian dla ofiar krwawych.

Nadmienić wypada, że pogańscy Słowianie składali bogom także ofiary bezkrwawe, a czynili to na kamieniach płaskich; i tak mamy jeszcze na ziemiach polskich.

Wspomniany geolog pisze, że analogie strzelińskich ołtarzy pogańskich znalazł na wyspie Ruegen, niedaleko jeziora Hertha'skiego, oraz w tzw. Kamieniu biskupim w Niemegk(?) niedaleko Poczdamu; kamienie te oznaczają historycy jako kamienie ofiarne. Stąd dowód, że i strzelińskie bloki kamienne są bez wątpienia kamieniami ofiarnymi.

„Dla ziemi Wielkopolskiej - tak kończy swe wywody prof. Lehmann-Nitsche - są strzelińskie tzw. kamienie św. Wojciecha przedmiotem bardzo wielkiego zainteresowania, tym więcej, że są miejscem pogańskiego kultu, po którym nastały  świątynie chrześcijańskie."

Tak więc, hipoteza prof. Lehmanna-Nitsche, w wyniku współcześnie przeprowadzonych przez prof. Jadwigę Chudziakową badań archeologicznych, została obalona. Naukowcy uznali, iż głazy sprzed bazyliki w swym kształcie powstały w czasie budowy kościołów romańskich. Stanowiły one podstawy warsztatów kamieniarskich, na których obrabiano lica kamieni przeznaczonych do stawiania murów świątynnych. Obecnie tę tezę uważam za chybioną i po ostatnich odkryciach megalitów w Lasach Miradzkich przyznaję rację prof. Lehmannowi-Nitsche.

Pozostał czar baśniowych wierzeń, pozostały również opowieści „Klucznika“, którymi przed laty darzył turystów odwiedzających Strzelno, a które to opowieść dziś przypomniałem. Ale, że miejscowości tak stare jak Strzelno mają swoje legendy, to i taka legenda zapisana została na kartach kronik naszego miasta. Jest to legenda o św. Wojciechu i kamieniach. Kiedy ona powstała dziś nie sposób dokładnie stwierdzić. Zapewne jej rodowód pochodzi z czasów nie tak odległych, gdyż jej pojawienie się, jakoby starej ludowej opowieści, sięga doby romantyzmu. W 1897 roku, tj. w roku jubileuszu 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Wojciecha legendę odkurzono. W tym też roku w Strzelnie na placu przedkościelnym został wystawiony pomnik Świętego.

Osobiście legendę tę, a właściwie jej wersje, po raz pierwszy usłyszałem, jako kilkuletni chłopiec uczęszczający do Ochronki prowadzonej przez siostry elżbietanki. Był to zapewne rok 1957-58. Później, już jako ministrant po wielokroć słyszałem ją z ust „Klucznika“, pana Szczepana Kowalskiego - kościelnego. Pierwsza wersja tej najbardziej znanej strzeleńskiej legendy opowiada o latach chrystianizacji Prusów. Znając historię, wiemy, że miało to miejsce w 997 r. podczas wyprawy misyjnej św. Wojciecha na Pomorze Gdańskie. Zapadał wieczór, kiedy strudzeni podróżni znaleźli się w okolicach Strzelna. Udawali się z Gniezna na Pomorze i była to grupa konnych wojów książęcych Bolesława Chrobrego oraz towarzyszący im misjonarze z biskupem praskim Wojciechem na czele. Z racji swej godności, biskup Wojciech podróżował powozem zaprzężonym w rącze konie. Napotkany myśliwy wskazał podróżnym dogodne miejsce na nocny spoczynek. Było to wzgórze, pod którym rozłożyła się niewielka osada Strzelno. Dojeżdżając do rozległej polany rozłożonej na tymże wyniesieniu, nieuważny woźnica najechał na ogromny głaz wystający z ziemi i przysłonięty wysoką trawą. Wóz tak silnie się przechylił, że wypadł z niego biskup silnie się turbując. Wypadek był na tyle ciężki, że biskup kilka dni zatrzymał się tutaj, dla wylizania się z potłuczeń i zadrapań, zaś na kamieniu pozostały ślady nieszczęścia w postaci głębokiej rysy, po okutym kole, przecinającej kamień i dwóch śladów po kopytach końskich.

Biskup wraz z towarzyszącym mu orszakiem pozostali kilka dni na wzgórzu. Dla nabrania sił do dalszej podróży, zażywał w świętym gaju rekreacji. Zwiedziała się o wydarzeniu okoliczna ludność i poczęła gromadnie nawiedzać kurującego się podróżnego. Ten widząc u miejscowych niedoskonałość w pojmowaniu wiary Chrystusowej, siadał na płaskim kamieniu niczym na tronie i głosił Słowo Boże. Trwało to tak długo, aż powróciły biskupowi siły do dalszej podróży misyjnej.

Inna wersja tej legendy głosi, że kiedy zmęczony całym dniem powożenia, woźnica najechał na niewidoczny kamień, ten tchnięty cudowną mocą, jaka promieniowała od świątobliwego podróżnego, zmiękł do tego stopnia pod naciskiem kopyt końskich i najeżdżającego koła, iż pojazd swobodnie pokonał stromiznę. Zaś na pamiątkę tego cudownego zdarzenia kamień już nigdy nie powrócił do pierwotnego kształtu, zachowując w sobie odcisk koła i kopyt końskich. Widząc takie zachowanie kamienia wojowie eskortujący grupę misyjną, donieśli o tym biskupowi, a ten w podziękowaniu Panu Najwyższemu przez kilka dni głosił misje okolicznej ludności z innego płaskiego kamienia, na którym również odcisnęły się ślady, w tym wypadku rąk jego i pośladków.

Przez kolejne lata lud oddawał cześć tym kamieniom, jako miejscu cudownemu. Przez setki lat przychodzili do Strzelna chorzy, by modlić się przy rzekomo cudownych kamieniach - jak pisze ks. Czechowski - do św. Apostoła. Zbierano z nich mech oraz zwietrzały piasek, oraz wodę deszczową zgromadzoną w wyżłobionych przez lata nieckach, jako lekarstwa na wszelakie dolegliwości, a szczególnie przeciw febrze. Później zaniechano tych praktyk, wygasła również pamięć o wyniesionym na ołtarze biskupie męczenniku, św. Wojciechu. Ponoć przypomniano ją sobie dopiero, kiedy przyszło świętować 900-letni jubileusz śmierci Wojciechowej.

Pomnik, jaki wówczas wystawiono Świętemu, przetrwał do 1939 roku. To wówczas Niemcy obalili monument i dopiero w 1997 roku odbudowano go, przywracając panowanie św. Wojciecha na przedkościelnym placu. Oba te miejsca przyjęły nazwę Patrona Polski, która na trwałe wpisała się w krajobraz kulturowy miasta.

Foto.: zbiory własne i domena publiczna - czrno-białe z lat 60. XX w.