Odkryta w Lasach Miradzkich potężna nekropolia megalitycznych kujawskich piramid i kurhanów oraz pojedyncze grobowce z okresu neolitu zdają się być dowodem na twierdzenie, iż głazy ze Wzgórza Świętego Wojciecha w Strzelnie są elementami pogańskich ołtarzy.
W dziejach Strzelna głoszono
onegdaj hipotezę, że na Wzgórzu św. Wojciecha w czasach przedhistorycznych
funkcjonował ośrodek kultu pogańskiego, a w średniowieczu był tutaj gród, rzekomo
którego pozostałością miała być obecny kościół św. Prokopa. Tę fantastyczną
opowieść zaniechano po przeprowadzeniu badań archeologicznych, które
jednoznacznie wykluczyły wcześniejsze lokalizowanie jakiejkolwiek budowli w tym
miejscu, niż rotunda i bazylika. Jedynym śladem pradziejowego osadnictwa
odkrytym przez archeologów był pojedynczy grób popielnicowy ludności kultury
łużyckiej datowany na 400 lat p.n.e. Świadczy to, że nasi przodkowie byli tutaj
już bardzo, ale to bardzo wcześnie, bo co najmniej około 2 500 lat temu.
Jednakże, nie zdołali wówczas wytworzyć jakiejś trwałej formy osadniczej.
Za to Lasy Miradzkie i okolice Strzelna dość gęsto były zasiedlone już w
czasach neolitu, czyli 3000-2200 lat p.n.e.
Po wielokroć przywoływany przeze mnie w różnych opowieściach klucznik (kustosz - kościelny) tego wzgórza, Szczepan Kowalski, często malował przed oczami turystów wizję lat odległych, wizję czasów Słowiańszczyzny przedchrześcijańskiej. Opisywane przez niego wydarzenia miały rozgrywać się na wyniesieniu, wyrastającym z płaskiej jak stół równiny kujawskiej, które stosunkowo niedawno nazwane zostało Wzgórzem Świętego Wojciecha. Rzekomo znajdowało się na nim sanktuarium poświęcone wielu bóstwom, z których najważniejszym był czterotwarzowy Światowid. Pod wielkim dachem, wspartym na czterech potężnych, dębowych słupach stało to pogańskie bóstwo, a jego „stopy“ otaczał ołtarz ofiarny złożony z potężnych głazów polnych. Do wnętrza świątyni można było dostać się po przekroczeniu dwóch bram otwierających zamknięte ostrokoły. Wewnątrz krzątały się kapłanki w biel przybrane z długimi i rozpuszczonymi włosami. Od wschodu, czyli od strony Gopła były te, które ryby w ofierze przyjmowały, od południa zaś te, które najdorodniejsze owoce na kamiennym ołtarzu układały, od zachodu silne niewiasty z silnymi mężczyznami pomagały w składaniu ofiar krwawych ze zwierząt i od północy najurokliwsze, jasnowłose zioła palące.
Megalityczne wyobrażenie bóstwa Słońca |
Pomniejsze świątynie bóstw wszelakich znajdowały się w rozrzuceniu niczym leśna pasieka. W nich służyły kapłanki, którym ząb czasu urodę zabrał po wieloletniej służbie u Światowida, a które skromniejsze ofiary przyjmowały i na ołtarzykach bóstw pomniejszych, składały. Były to ryby przebrane, owoce mniej dojrzałe, zioła przekwitłe i podpłomyki miodem przesmarowane. Przed wejściem głównym do pagody Światowida stał kilkusetletni dąb rozłożysty, któremu podróżni cześć równą bóstwu najważniejszemu oddawali. Pod nim stała kadź ofiarna, do której pielgrzymi miody przednie zlewali. A to z kwiatu lipowego, z gron akacjowych, z ziół przeróżnych i ten najzacniejszy z bujnych wrzosowisk.
Kres pogańskim praktykom miała
przynieść chrystianizacja, którą zapoczątkował chrzest księcia Mieszka, władcy
Polan. Był rok 966 kiedy woje Mieszkowi spustoszyli pagodę strzeleńską i
świątynie pomniejsze. Lecz lud okoliczny, choć chrzest przyjął, nadal
pozostawał w czci do bóstw dawnych. Nadal spotykano się pod starym dębem i na
rozrzuconych głazach ofiarnych, ze zrujnowanego ołtarza Światowida, składał
potajemnie ofiary. Kres tym praktykom przyniósł rok 1133 i fundacja pierwszej
świątyni drewnianej. Poprzedziło to wydarzenie ścięcie świętego dębu i
zbudowanie z niego potężnego krzyża - oznaki nowego ładu i porządku, oznaki
czci i wiary ludu tutejszego do Boga Najwyższego i Jego Syna, Jezusa
Chrystusa.
Tezę, jakoby w przeszłości wzgórze
miało pełnić rolę sanktuarium bóstwa pogańskiego, wyłuszczył pod koniec XIX w.
młody naukowiec niemiecki, dr Robert Lehmann-Nietsche (1872-1938). Pochodził on
z niedalekiego Gocanowa nad Gopłem, w którym rodzice gospodarzyli na majątku
liczącym
R. Lehmann-Nitsche, jako antropolog i folklorysta, penetrując, w trakcie swoich studiów, tereny rodzinne Kujaw Zachodnich, realizował program dokumentujący tezę, iż na tych ziemiach już przed wiekami przebywały plemiona germańskie. Zamiast nich, trafił na liczne, lecz słowiańskie ślady osadnicze. Wyniki jego badań zostały one opisane w Verhandlung des Anthropologischen Geselischaft. Odwiedzając Strzelno, sporządził notatki, których plonem była rozprawa O strzelińskich blokach eratycznych - tzw. „Kamieniach św. Wojciecha“ - napisana w okresie piastowania profesury na uniwersytecie w La Plata w Argentynie. Artykuł ten trafił do rąk proboszcza strzeleńskiego, ks. prałata Ignacego Czechowskiego, który z kolei tezę o pogańskim sanktuarium rozpropagował w 1929 r. publikując ją na stronach kultowej już dzisiaj Historji kościołów strzelińskich. Oto, co wielebny prałat wynotował:
Od
niepamiętnych czasów leżą przed bazyliką trzy olbrzymie kamienie; są one
wszystkie blokami eratycznymi z czerwonego granitu z przymieszką krystalicznych
części kwarcowych; jedna trzecia ich pojemności leży w ziemi. [Obecnie
zostały one przemieszczone i są bardziej eksponowane].
Pierwszy
z nich, leżący tuż na prawo przy wejściu do głównego portalu, jest okrągławy,
sterczy
Sąsiad
jego, oddalony o siedem metrów, licząc od środka do środka, ma formy mniej
więcej te same, schyla się płytko ku przodowi; z drugiej strony opada więcej
stromo; nie ma rynny; ma tylko jedno wydrążenie; mierzy 1,45 długości, jest 1,15
szerokości, sterczy ponad ziemią 0,65 metrów.
Trzeci
blok leży
Wyżej
wspomniany geolog podawszy opis kamieni, pisze: „najwidoczniej chodzi tu o
miejsce kultu religijnego z pogańskich czasów, założone na wywyższeniu wśród
otaczających je nizin“.
(...)
miejsce to jest jedynym wywyższeniem wśród rozległych nizinnych pół kujawskich,
zwane później górą św. Prokopa; jest to pagórek ośm metrów wysoki; po
zaprowadzeniu chrześcijaństwa wybrano je jako miejsce najodpowiedniejsze do
budowy kościołów; tu też pobudowano najpierw rotundę św. Prokopa, a nieco
później bazylikę św. Trójcy.
Czy
kamienie te znajdują się jeszcze w pierwotnym geologicznym położeniu, tego już
dzisiaj rozstrzygnąć nie można; bloki, znajdujące się przed wejściem do
kościoła, mianowicie prawy, zaopatrzony w rynnę, mają formy bardzo
charakterystyczne, które obserwujemy także w innych miejscowościach ziem
słowiańskich, a które są typowe dla kamieni ofiarnych; mamy tu na uwadze skośną
stronę, poprzez całość rynnę, a przede wszystkim wydrążenia.
Wszystko
to wskazuje na to, że są to kamienie, na których nasi przodkowie pogańscy
składali swym bogom ofiary krwawe, czyli, że kamienie te są ołtarzami
pogańskich Słowian dla ofiar krwawych.
Nadmienić
wypada, że pogańscy Słowianie składali bogom także ofiary bezkrwawe, a czynili
to na kamieniach płaskich; i tak mamy jeszcze na ziemiach polskich.
Wspomniany
geolog pisze, że analogie strzelińskich ołtarzy pogańskich znalazł na wyspie
Ruegen, niedaleko jeziora Hertha'skiego, oraz w tzw. Kamieniu biskupim w
Niemegk(?) niedaleko Poczdamu; kamienie te oznaczają historycy jako kamienie ofiarne.
Stąd dowód, że i strzelińskie bloki kamienne są bez wątpienia kamieniami
ofiarnymi.
„Dla ziemi Wielkopolskiej - tak kończy swe wywody prof. Lehmann-Nitsche - są strzelińskie tzw. kamienie św. Wojciecha przedmiotem bardzo wielkiego zainteresowania, tym więcej, że są miejscem pogańskiego kultu, po którym nastały świątynie chrześcijańskie."
Tak więc, hipoteza prof. Lehmanna-Nitsche, w wyniku współcześnie przeprowadzonych przez prof. Jadwigę Chudziakową badań archeologicznych, została obalona. Naukowcy uznali, iż głazy sprzed bazyliki w swym kształcie powstały w czasie budowy kościołów romańskich. Stanowiły one podstawy warsztatów kamieniarskich, na których obrabiano lica kamieni przeznaczonych do stawiania murów świątynnych. Obecnie tę tezę uważam za chybioną i po ostatnich odkryciach megalitów w Lasach Miradzkich przyznaję rację prof. Lehmannowi-Nitsche.
Pozostał czar baśniowych wierzeń, pozostały również opowieści „Klucznika“, którymi przed laty darzył turystów odwiedzających Strzelno, a które to opowieść dziś przypomniałem. Ale, że miejscowości tak stare jak Strzelno mają swoje legendy, to i taka legenda zapisana została na kartach kronik naszego miasta. Jest to legenda o św. Wojciechu i kamieniach. Kiedy ona powstała dziś nie sposób dokładnie stwierdzić. Zapewne jej rodowód pochodzi z czasów nie tak odległych, gdyż jej pojawienie się, jakoby starej ludowej opowieści, sięga doby romantyzmu. W 1897 roku, tj. w roku jubileuszu 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Wojciecha legendę odkurzono. W tym też roku w Strzelnie na placu przedkościelnym został wystawiony pomnik Świętego.
Osobiście legendę tę, a właściwie
jej wersje, po raz pierwszy usłyszałem, jako kilkuletni chłopiec uczęszczający
do Ochronki prowadzonej przez siostry elżbietanki. Był to zapewne rok 1957-58.
Później, już jako ministrant po wielokroć słyszałem ją z ust „Klucznika“, pana
Szczepana Kowalskiego - kościelnego. Pierwsza wersja tej najbardziej znanej
strzeleńskiej legendy opowiada o latach chrystianizacji Prusów. Znając
historię, wiemy, że miało to miejsce w 997 r. podczas wyprawy misyjnej św.
Wojciecha na Pomorze Gdańskie. Zapadał wieczór, kiedy strudzeni podróżni
znaleźli się w okolicach Strzelna. Udawali się z Gniezna na Pomorze i była to
grupa konnych wojów książęcych Bolesława Chrobrego oraz towarzyszący im
misjonarze z biskupem praskim Wojciechem na czele. Z racji swej godności,
biskup Wojciech podróżował powozem zaprzężonym w rącze konie. Napotkany myśliwy
wskazał podróżnym dogodne miejsce na nocny spoczynek. Było to wzgórze, pod którym
rozłożyła się niewielka osada Strzelno. Dojeżdżając do rozległej polany
rozłożonej na tymże wyniesieniu, nieuważny woźnica najechał na ogromny głaz
wystający z ziemi i przysłonięty wysoką trawą. Wóz tak silnie się przechylił,
że wypadł z niego biskup silnie się turbując. Wypadek był na tyle ciężki, że
biskup kilka dni zatrzymał się tutaj, dla wylizania się z potłuczeń i zadrapań,
zaś na kamieniu pozostały ślady nieszczęścia w postaci głębokiej rysy, po
okutym kole, przecinającej kamień i dwóch śladów po kopytach końskich.
Biskup wraz z towarzyszącym mu orszakiem pozostali kilka dni na wzgórzu. Dla nabrania sił do dalszej podróży, zażywał w świętym gaju rekreacji. Zwiedziała się o wydarzeniu okoliczna ludność i poczęła gromadnie nawiedzać kurującego się podróżnego. Ten widząc u miejscowych niedoskonałość w pojmowaniu wiary Chrystusowej, siadał na płaskim kamieniu niczym na tronie i głosił Słowo Boże. Trwało to tak długo, aż powróciły biskupowi siły do dalszej podróży misyjnej.
Inna wersja tej legendy głosi, że kiedy zmęczony całym dniem powożenia, woźnica najechał na niewidoczny kamień, ten tchnięty cudowną mocą, jaka promieniowała od świątobliwego podróżnego, zmiękł do tego stopnia pod naciskiem kopyt końskich i najeżdżającego koła, iż pojazd swobodnie pokonał stromiznę. Zaś na pamiątkę tego cudownego zdarzenia kamień już nigdy nie powrócił do pierwotnego kształtu, zachowując w sobie odcisk koła i kopyt końskich. Widząc takie zachowanie kamienia wojowie eskortujący grupę misyjną, donieśli o tym biskupowi, a ten w podziękowaniu Panu Najwyższemu przez kilka dni głosił misje okolicznej ludności z innego płaskiego kamienia, na którym również odcisnęły się ślady, w tym wypadku rąk jego i pośladków.
Przez kolejne lata lud oddawał cześć tym kamieniom, jako miejscu cudownemu. Przez setki lat przychodzili do Strzelna chorzy, by modlić się przy rzekomo cudownych kamieniach - jak pisze ks. Czechowski - do św. Apostoła. Zbierano z nich mech oraz zwietrzały piasek, oraz wodę deszczową zgromadzoną w wyżłobionych przez lata nieckach, jako lekarstwa na wszelakie dolegliwości, a szczególnie przeciw febrze. Później zaniechano tych praktyk, wygasła również pamięć o wyniesionym na ołtarze biskupie męczenniku, św. Wojciechu. Ponoć przypomniano ją sobie dopiero, kiedy przyszło świętować 900-letni jubileusz śmierci Wojciechowej.
Pomnik, jaki wówczas wystawiono Świętemu, przetrwał do 1939 roku. To wówczas Niemcy obalili monument i dopiero w 1997 roku odbudowano go, przywracając panowanie św. Wojciecha na przedkościelnym placu. Oba te miejsca przyjęły nazwę Patrona Polski, która na trwałe wpisała się w krajobraz kulturowy miasta.
Foto.: zbiory własne i domena publiczna - czrno-białe z lat 60. XX w.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz