czwartek, 9 lipca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 91 Ulica Kościelna - cz. 7



Pomnik św. Wojciecha i kamienica Konkiewiczów u wlotu w ulicę Kościelną
Kontynuując opowieść o kamienicy Konkiewiczów nie sposób pominąć innych osób, które w niej mieszkały. W latach 1975-1987, po zawarciu związku małżeńskiego również tutaj zamieszkałem na pierwszym piętrze. Przygarnęła mnie teściowa Stefania Wanda Gabryszak, wygospodarowując dla mnie i Marysi duży pokój od ulicy. Sama z synem Andrzejem zamieszkała w drugim pokoju, który miał okno w suficie. Połowę swego dzieciństwa spędziły tutaj nasze dzieci, Joasia i Marcin, ze szczególnym podkreśleniem zabaw na niewielkim i ciasnym podwórzu. Mieliśmy wpłacone pieniądze na książeczce mieszkaniowej i czekaliśmy za własnym M-4 w bloku prawie 12 lat. W międzyczasie szwagier Andrzej ożenił się i wyprowadził do Mogilna. Długie lata teściowa chorowała i zmarła w 1982 r., tuż po urodzeniu się naszej córeczki Joasi. Moja mama, która była przy jej śmierci powiedziała nam, że gdy dowiedziała się o narodzinach wnuczki, z uśmiechem na twarzy i wielkim spokojem odeszła z tego świata.

Na podwórzu
W moich wspomnieniach związanych z sąsiadami na trwałe zapisała się niedziela 13 grudnia 1981 r. Śnieg leżał na ulicach. W sobotę wieczorem spotkaliśmy się z braćmi u Wojtka w mieszkaniu. Posiedzieliśmy do północy i kiedy wracaliśmy, o tym, co w tym czasie w kraju wydarzyło się nic nie wiedzieliśmy. Rano obudziło nas walenie do drzwi i głos sąsiadki Pelagii Waszak:
- Panie Przybylski, obudźcie się, wojna, wojna, w Polsce wprowadzili stan wojenny! - doniosłym głosem oznajmiała nam sąsiadka.
W te pędy wstaliśmy, otworzyłem drzwi, w których stanęła p. Pelagia i trzymając jedną rękę na piersi ponowiła komunikat, dodając:
- Nic nie działa, tylko radio, w którym powiedzieli, że wprowadzili stan wojenny.

Włączyłem telewizor, ale zamiast obrazu na wszystkich kanałach był śnieg. Przed ósmą pojawił się na ekranie obraz kontrolny i po nim zobaczyliśmy w odbiornikach Jaruzelskiego, który odczytał swoje wystąpienie. Byliśmy wszystkim zaskoczeni, bo nie wiedzieliśmy co tak naprawdę oznacza to, że wprowadzono jakiś stan wojenny. Nie wiedzieliśmy co dalej. Włączyłem radio i nastawiłem je na Wolną Europę. Nic nie było słychać, jedynie szum zakłóceń. Przez okno zacząłem obserwować ulicę, ale jakiegoś nadzwyczajnego poruszenia nie zauważyłem. Była niedziela i ludzie, jakby nigdy nic, szli do kościoła. Rano bracia Michał i Antoni, którzy spali w domu rodzinnym, pojechali na zbiorowe polowanie, na zające, zorganizowane przez miejscowe Koło Łowieckie „Szarak“. Z pól zegnali ich milicjanci i żołnierze, o czym opowiem przy innej okazji.   

Po jakiejś chwili ponownie przyszła p. Pelagia i oznajmiła nam, że u Edmunda Konkiewicza nie działa telefon - tak jakby go wyłączyli. Obudzony Marcin chciał obejrzeć Teleranek, ale niestety zamiast widoku kogucika na płocie, żglił się tylko obraz kontrolny. Zaczęła się normalna domowa krzątanina po domu i jak to w niedzielę, Marysia zaczęła przygotowywać śniadanie. Około 12:30, kiedy ludzie wychodzili z kościoła pod dom zajechał gazik wojskowy. Do drzwi dało się słychać pukanie, a po ich otworzeniu stanęło w nich dwoje uzbrojonych, policjant i żołnierz… Zabrali mnie… Wróciłem wieczorem… Ale to już na inną opowieść

Pierwsza od prawej Pelagia Waszak podczas uroczystości z okazji uruchomienia przedszkola w Strzelnie
Pamiętam, jak dziś, że kiedy zamieszkałem na Kościelnej dobrosąsiedzką znajomością obdarzyła mnie sąsiadka p. Pelagia Waszak. Była osobą niezwykłą i znałem ją już wcześniej. W życiu niejedno przeszła. Przed wojną i w czasie okupacji ciężko pracowała jako robotnica cegielni miejskiej, tej na Sybili. W czasie okupacji wracając o zmierzchu z pracy była świadkiem jak policjant niemiecki przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Dąbrowskiego zastrzelił młodą Żydówkę. W latach 90. minionego stulecia w ogrodzie przy blokowisku Osiedla Piastowskiego podczas prac budowlanych odkopano te szczątki. Okazało się, że p. Pelagia mówiła mi prawdę…
 


Po wojnie stała się działaczką partyjną i aktywistką organizacji kobiecej. Zachowało się kilka zdjęć z p. Pelagią, która musiała stać wysoko w hierarchii organizacyjnej skoro zajmowała miejsce na trybunie i maszerowała w pierwszym szeregu. Wówczas też rozpoczęła pracę jako ekspedientka sklepu monopolowego. Z tego okresu znam wiele anegdot, jak to p. Pelagia przeganiała ze sklepu pijanych, żonatych mężczyzn, którym nie chciała sprzedać już więcej wódki. Wysyłała ich do domu, do żon i dzieci, a pomagał jej w tym jej pupil pies Puszek. Nie było na nią silnych. Później Puszek zginął śmiercią tragiczną, wyskakując z pierwszego piętra, podczas ujadania na widok idących od strony kościoła zakonnic. Ciekawymi wątkami naszych sąsiedzkich kontaktów były przyjazdy siostrzeńca p. Pelagii, Stanisława. Na co dzień Stanisław mieszkał w Oleśnicy i jego wizyty wywoływały u sąsiadki wielką radość. Cieszyły ją również moje spotkania z gościem, który każdorazowo odwdzięczał mi się za pomoc jaką staraliśmy się z małżonką świadczyć staruszce - ot jak to sąsiedzi; a ta wdzięczność to wspólne wypicie flaszeczki… Dopowiem jeszcze, że u p. Pelagii w pokoju-sypialni na nocnym stoliku stał piękny, nadzwyczajnych rozmiarów „pozłacany“ krzyż pod szklaną kopułą. Piękny misternie wykonany, wzbudzał u wszystkich wielki zachwyt. Sąsiadka wspominała, że od chwili, kiedy go otrzymała dzień w dzień odmawiała przy nim pacierze, a poglądy polityczne były jej prywatną sprawą i odstawiała je na bok podczas rozmowy z Bogiem.

Rozpisałem się o sąsiadce, którą, co jakiś czas przywołuje Jej krewniak Dariusz Mikołajczak z Mogilna. Co prawda mieszkało tu w przeszłości wiele innych rodzin, jednakże p. Pelagia najbardziej zapisała się w mojej pamięci. To była dobra sąsiadka… Ostatnio Dariusz przysłał mi kilka zdjęć rodzinnych ze Stanisławem. Niestety jakość nie pozwala na ich publikację. Na piętrze obok p. Peli mieszkał z siostrą i synem Krzysztofem fryzjer, który zajmował się również moimi włosami Józef Lewandowski. Krzysztof kolegował się z moim szwagrem Andrzejem Gabryszakiem. Niestety obaj już nie żyją, zmarli w pełni życia…

By zakończyć spacerek i opowieść o tej kamienicy poruszę jeszcze kilka krótkich wątków. W oficynie, w podwórzu swoją siedzibę mieli kominiarze ze Spółdzielni Pracy Kominiarzy w Bydgoszczy. Byli to bardzo fajni i weseli panowie. Jak mawiali, zajmowali się czyszczeniem wszelakich kominów, kontrolą szczelności i prawidłowego ich funkcjonowania. Szefował im p. Promiński, członek OSP i muzyk w orkiestrze dętej.
A wracając do Konkiewiczów wspomnę syna Edmunda, Bogusława, z wykształcenia górnika-elektryka, który powrócił do rodzinnego Strzelna w okresie przemian ustrojowych i zgodnie z tradycją rodzinną kontynuował zawód rzeźnicki. Prowadził zakład masarski wraz ze sklepem. Produkował wyśmienite i tanie wyroby z wysuwającą się na czoło pośród kiełbasami - zwyczajną. Jak ona pachniała, że nie wspomnę o smakowitości. Niestety, zakład zamknął, a klienci utyskiwali: - i kumu to panie przeszkodzało? 
W okresie PRL-u mieścił się tutaj sklep spożywczy, a pod koniec lat 90-tych komis, później sklep z artykułami dekoracyjnymi. Do dziś w lokalu obok sklepu-hurtowni funkcjonuje Studio Pielęgnacji Włosa Katarzyny Proszkiewicz-Lewandowskiej, z której ojcem Michałem pracowałem przed laty w geesie.
I tym wątkiem kończę opowieść o ostatniej kamienicy po północnej stronie ulicy Kościelnej. Niebawem przejdziemy na drugą stronę i skierujemy się ku Rynkowi.