Pomnik św. Wojciecha i kamienica Konkiewiczów u wlotu w ulicę Kościelną |
Kontynuując opowieść o kamienicy
Konkiewiczów nie sposób pominąć innych osób, które w niej mieszkały. W latach
1975-1987, po zawarciu związku małżeńskiego również tutaj zamieszkałem na
pierwszym piętrze. Przygarnęła mnie teściowa Stefania Wanda Gabryszak,
wygospodarowując dla mnie i Marysi duży pokój od ulicy. Sama z synem Andrzejem zamieszkała
w drugim pokoju, który miał okno w suficie. Połowę swego dzieciństwa spędziły
tutaj nasze dzieci, Joasia i Marcin, ze szczególnym podkreśleniem zabaw na
niewielkim i ciasnym podwórzu. Mieliśmy wpłacone pieniądze na książeczce mieszkaniowej
i czekaliśmy za własnym M-4 w bloku prawie 12 lat. W międzyczasie szwagier
Andrzej ożenił się i wyprowadził do Mogilna. Długie lata teściowa chorowała i
zmarła w 1982 r., tuż po urodzeniu się naszej córeczki Joasi. Moja mama, która
była przy jej śmierci powiedziała nam, że gdy dowiedziała się o narodzinach
wnuczki, z uśmiechem na twarzy i wielkim spokojem odeszła z tego świata.
Na podwórzu |
W moich wspomnieniach związanych z
sąsiadami na trwałe zapisała się niedziela 13 grudnia 1981 r. Śnieg leżał na
ulicach. W sobotę wieczorem spotkaliśmy się z braćmi u Wojtka w mieszkaniu.
Posiedzieliśmy do północy i kiedy wracaliśmy, o tym, co w tym czasie w kraju
wydarzyło się nic nie wiedzieliśmy. Rano obudziło nas walenie do drzwi i głos
sąsiadki Pelagii Waszak:
- Panie Przybylski, obudźcie się,
wojna, wojna, w Polsce wprowadzili stan wojenny! - doniosłym głosem oznajmiała
nam sąsiadka.
W te pędy wstaliśmy, otworzyłem
drzwi, w których stanęła p. Pelagia i trzymając jedną rękę na piersi ponowiła
komunikat, dodając:
- Nic nie działa, tylko radio, w
którym powiedzieli, że wprowadzili stan wojenny.
Włączyłem telewizor, ale zamiast
obrazu na wszystkich kanałach był śnieg. Przed ósmą pojawił się na ekranie
obraz kontrolny i po nim zobaczyliśmy w odbiornikach Jaruzelskiego, który
odczytał swoje wystąpienie. Byliśmy wszystkim zaskoczeni, bo nie wiedzieliśmy
co tak naprawdę oznacza to, że wprowadzono jakiś stan wojenny. Nie wiedzieliśmy
co dalej. Włączyłem radio i nastawiłem je na Wolną Europę. Nic nie było
słychać, jedynie szum zakłóceń. Przez okno zacząłem obserwować ulicę, ale
jakiegoś nadzwyczajnego poruszenia nie zauważyłem. Była niedziela i ludzie,
jakby nigdy nic, szli do kościoła. Rano bracia Michał i Antoni, którzy spali w
domu rodzinnym, pojechali na zbiorowe polowanie, na zające, zorganizowane przez
miejscowe Koło Łowieckie „Szarak“. Z pól zegnali ich milicjanci i żołnierze, o
czym opowiem przy innej okazji.
Po jakiejś chwili ponownie przyszła
p. Pelagia i oznajmiła nam, że u Edmunda Konkiewicza nie działa telefon - tak
jakby go wyłączyli. Obudzony Marcin chciał obejrzeć Teleranek, ale niestety
zamiast widoku kogucika na płocie, żglił się tylko obraz kontrolny. Zaczęła się
normalna domowa krzątanina po domu i jak to w niedzielę, Marysia zaczęła
przygotowywać śniadanie. Około 12:30, kiedy ludzie wychodzili z kościoła pod
dom zajechał gazik wojskowy. Do drzwi dało się słychać pukanie, a po ich
otworzeniu stanęło w nich dwoje uzbrojonych, policjant i żołnierz… Zabrali
mnie… Wróciłem wieczorem… Ale to już na inną opowieść
Pierwsza od prawej Pelagia Waszak podczas uroczystości z okazji uruchomienia przedszkola w Strzelnie |
Pamiętam, jak dziś, że kiedy
zamieszkałem na Kościelnej dobrosąsiedzką znajomością obdarzyła mnie sąsiadka
p. Pelagia Waszak. Była osobą niezwykłą i znałem ją już wcześniej. W życiu
niejedno przeszła. Przed wojną i w czasie okupacji ciężko pracowała jako
robotnica cegielni miejskiej, tej na Sybili. W czasie okupacji wracając o
zmierzchu z pracy była świadkiem jak policjant niemiecki przy skrzyżowaniu ulic
Kościuszki i Dąbrowskiego zastrzelił młodą Żydówkę. W latach 90. minionego
stulecia w ogrodzie przy blokowisku Osiedla Piastowskiego podczas prac
budowlanych odkopano te szczątki. Okazało się, że p. Pelagia mówiła mi prawdę…
Po wojnie stała się działaczką
partyjną i aktywistką organizacji kobiecej. Zachowało się kilka zdjęć z p.
Pelagią, która musiała stać wysoko w hierarchii organizacyjnej skoro zajmowała
miejsce na trybunie i maszerowała w pierwszym szeregu. Wówczas też rozpoczęła
pracę jako ekspedientka sklepu monopolowego. Z tego okresu znam wiele anegdot,
jak to p. Pelagia przeganiała ze sklepu pijanych, żonatych mężczyzn, którym nie
chciała sprzedać już więcej wódki. Wysyłała ich do domu, do żon i dzieci, a
pomagał jej w tym jej pupil pies Puszek. Nie było na nią silnych. Później Puszek
zginął śmiercią tragiczną, wyskakując z pierwszego piętra, podczas ujadania na
widok idących od strony kościoła zakonnic. Ciekawymi wątkami naszych
sąsiedzkich kontaktów były przyjazdy siostrzeńca p. Pelagii, Stanisława. Na co
dzień Stanisław mieszkał w Oleśnicy i jego wizyty wywoływały u sąsiadki wielką
radość. Cieszyły ją również moje spotkania z gościem, który każdorazowo odwdzięczał
mi się za pomoc jaką staraliśmy się z małżonką świadczyć staruszce - ot jak to
sąsiedzi; a ta wdzięczność to wspólne wypicie flaszeczki… Dopowiem jeszcze, że
u p. Pelagii w pokoju-sypialni na nocnym stoliku stał piękny, nadzwyczajnych
rozmiarów „pozłacany“ krzyż pod szklaną kopułą. Piękny misternie wykonany,
wzbudzał u wszystkich wielki zachwyt. Sąsiadka wspominała, że od chwili, kiedy
go otrzymała dzień w dzień odmawiała przy nim pacierze, a poglądy polityczne
były jej prywatną sprawą i odstawiała je na bok podczas rozmowy z Bogiem.
Rozpisałem się o sąsiadce, którą,
co jakiś czas przywołuje Jej krewniak Dariusz Mikołajczak z Mogilna. Co prawda
mieszkało tu w przeszłości wiele innych rodzin, jednakże p. Pelagia najbardziej
zapisała się w mojej pamięci. To była dobra sąsiadka… Ostatnio Dariusz przysłał
mi kilka zdjęć rodzinnych ze Stanisławem. Niestety jakość nie pozwala na ich
publikację. Na piętrze obok p. Peli mieszkał z siostrą i synem Krzysztofem
fryzjer, który zajmował się również moimi włosami Józef Lewandowski. Krzysztof
kolegował się z moim szwagrem Andrzejem Gabryszakiem. Niestety obaj już nie
żyją, zmarli w pełni życia…
By zakończyć spacerek i opowieść o
tej kamienicy poruszę jeszcze kilka krótkich wątków. W oficynie, w podwórzu
swoją siedzibę mieli kominiarze ze Spółdzielni Pracy Kominiarzy w Bydgoszczy.
Byli to bardzo fajni i weseli panowie. Jak mawiali, zajmowali się czyszczeniem
wszelakich kominów, kontrolą szczelności i prawidłowego ich funkcjonowania.
Szefował im p. Promiński, członek OSP i muzyk w orkiestrze dętej.
A wracając do Konkiewiczów wspomnę syna
Edmunda, Bogusława, z wykształcenia górnika-elektryka, który powrócił do
rodzinnego Strzelna w okresie przemian ustrojowych i zgodnie z tradycją
rodzinną kontynuował zawód rzeźnicki. Prowadził zakład masarski wraz ze
sklepem. Produkował wyśmienite i tanie wyroby z wysuwającą się na czoło pośród
kiełbasami - zwyczajną. Jak ona pachniała, że nie wspomnę o smakowitości.
Niestety, zakład zamknął, a klienci utyskiwali: - i kumu to panie przeszkodzało?
W okresie PRL-u mieścił się tutaj
sklep spożywczy, a pod koniec lat 90-tych komis, później sklep z artykułami
dekoracyjnymi. Do dziś w lokalu obok sklepu-hurtowni funkcjonuje Studio Pielęgnacji Włosa Katarzyny
Proszkiewicz-Lewandowskiej, z której ojcem Michałem pracowałem przed laty w
geesie.
I tym wątkiem kończę opowieść o
ostatniej kamienicy po północnej stronie ulicy Kościelnej. Niebawem przejdziemy
na drugą stronę i skierujemy się ku Rynkowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz