poniedziałek, 30 stycznia 2023

Wódz Błękitnej Armii w Mogilnie

Powitanie gen. Józefa Hallera przez starostę mogileńskiego hr Mieczysława Dąmbskiego przed dworcem kolejowym w Mogilnie

Przypadek sprawił, że trafiłem na zdjęcia z wizyty gen. Józefa Hallera w Mogilnie. Znajdują się one w zasobach Archiwum Państwowego w Bydgoszczy i Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Moc uroku płynąca z tych zdjęć zachęciła mnie do zgłębienia tematu wizyty. Dotarłem do artykułów w „Rozmaitościach Mogileńskich“ i „Dzienniku Kujawskim“. W tej ostatniej gazecie szeroko opisywano przygotowania do wizyty gen. Józefa Hallera w 1926 roku i uroczystość poświęcenia sztandaru Związku Halerczyków Placówka Mogilno…

Wizyta gen Józefa Hallera w Mogilnie

Działo się to z górą 103 lata temu. Był piątek 12 grudnia 1919 roku - dzień szczególny, dzień pełen rzadkich imion. Tegoż dnia imieniny obchodzili m.in.: Adelajda, Amonaria, Dionizja, Edburga, Epimach, Gościwit Liberata, Maksanty, Maksencjusz, Merkuria, Paramon, Spirydion, Suliwuj, Synezjusz. Około dwóch kwadransów na drugą (13,30) na stacji kolejowej w Mogilnie zatrzymał się pociąg specjalny, z którego wysiadł w asyście wysokich rangą oficerów gen. Józef Haller. „Błękitny Generał“ - jak nazywano generała w kręgach żołnierskich - przybył tutaj, by dokonać inspekcji oddziału strzelców, sformowanego jako dwie kompanie. Formacja szybko rozrastała się i potrzebowała większego zaplecza, niż to jakim dysponowała w Mogilnie - Dom Katolicki, Sokolnia, Vereinshaus (Dom Stowarzyszeń) i kręgielnia w Rynku. Ale szczególnym celem inspekcji było wydanie stosownych rozkazów celem liczebnego zwiększenia oddziału i przygotowania go do zbliżającego się terminu przejęcia Pomorza z rąk niemieckich.

Spotkanie gen. Józefa Hallera z weteranami Powstania Styczniowego 1863-1864 i grupą powstańców wielkopolskich

Starogardzki Pułk Strzelców powołano do życia na rozkaz dowódcy Dywizji Strzelców Pomorskich, w październiku 1919 roku w Pakości. Jego zalążkiem było 2 oficerów, 35 podoficerów i 204 szeregowych, którzy jedną tworzyli kompanię strzelecką i jedną kompanię karabinów maszynowych. Dowództwo objął kapitan Stefan Meissner, mając do pomocy por. Stanisława Manię. Już 10 listopada kadra została przeniesiona do Mogilna, gdzie dzięki stałemu napływowi ochotników w styczniu 1920 roku rozrasta się do siły batalionu (9 oficerów i 460 szeregowych). W składzie Dywizji Strzelców Pomorskich 18 stycznia 1920 roku młody pułk wziął bezpośredni udział w przejmowaniu z rąk niemieckich Pomorza. Maszerując przez Inowrocław, pułk przeszedł pod Gniewkowo (ówczesną linię demarkacyjną) i wkroczył w południe 19 stycznia 1920 roku do Torunia. Po krótkim pobycie w mieście, 2 lutego 1920 roku został przeniesiony do Starogardu. Tam nastąpił dalszy szybki rozwój pułku a jego dowódcą został wówczas major Eustachy Serafinowicz.

Z kadrą oficerską i żołnierzami pułku stacjonującymi w Mogilnie

Wizyty inspekcyjna gen. Józefa Hallera w Mogilnie była jedyną w międzywojennych dziejach miasta. Należy przy tym wspomnieć, że gen. Józef Haller miał przybyć 13 maja 1926 roku do Mogilna, ale niestety tak się nie stało. W tym dniu miało miejsce poświęcenie sztandaru mogileńskiej Placówki Związku Hallerczyków. Prasa jeszcze 12 maja szumnie tę uroczystość i przybycie Generała anonsowała, a tu dnia następnego - rozczarowanie… Oddajmy głos prasie regionalnej, która tak oto ten dzień udokumentowała (fragment):

 

Mimo wszystko wizyta - inspekcja z 12 grudnia 1919 roku i ta niezrealizowana z 13 maja 1926 roku na tyle trwale zapisały się u mogilnian, że na wniosek Związku Halerczyków Placówka w Mogilnie, Rada Miejska już w 1926 roku podjęła uchwałę o nadaniu dawnej ulicy Kolejowej nowej nazwy, Józefa Hallera. W Urzędowym spisie abonentów sieci telefonicznej Okręgowej Dyrekcji Poczt i Telegrafów w Poznaniu 1926-27 ulica Józefa Hallera występuje już w oficjalnym wykazie ulic miasta Mogilna. W latach powojennych Generała usunięto z nazwy ulicy i powrócił on 1 stycznia 1991 roku w brzmieniu i zapisie ulicy, Józefa Hallera.


niedziela, 29 stycznia 2023

Strzelno na starej fotografii fotoreportaż cz. 3

 

W ostatni styczniowy weekend - w niedzielę 29 - kolejny 31 finał WOŚP. W Strzelnie też grają i to bardzo świątecznie. Młodzież z puszkami przemierza ulice naszego miasta by wspomóc to Wielkie Dzieło. A ja w podziękowaniu młodym wolontariuszom proponuje powrót do przeszłości - zobaczcie jak w miejscu naszego strzeleńskiego finału było ok. 110 lat temu i skokami do wczoraj… 































poniedziałek, 23 stycznia 2023

Z dziejów wsi Sławsko Dolne - cz. 3

Zapewne wielu już zapomniało, że pięć miesięcy temu zamieściłem 2. część artykułu o dziejach podstrzeleńskiej wsi Sławsko Dolne. Ale są i tacy, których język świerzbi, by spytać - zapomniałeś o naszej wsi? Zatem, spieszę z odpowiedzią - że nie, nie zapomniałem, w międzyczasie prowadziłem korespondencję i pozyskiwałem materiały źródłowe, które pozwoliły mi na dopełnienie dziejów wsi, a szczególnie historii potomków tutejszych Niemców. Ta cierpliwość zaowocowała mapką, z pamięci i ręcznie odtworzoną, a sporządzoną przez potomka rodziny Klotzbücher. Na niej są naniesione poszczególne gospodarstwa z opisem do kogo należały tuż przed wojną. Szczegóły znajdziecie w 4. części, a dzisiaj zapraszam na cz. 3. opowieści o Sławsku Dolnym.

A oto linki do pozostałych części, czyli 1. i 2.

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2022/08/z-dziejow-wsi-sawsko-dolne-cz-1.html

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2022/08/z-dziejow-wsi-sawsko-dolne-cz-2.html

Pod zaborem pruskim - cd.

Po zakończeniu procesu uwłaszczeniowego, który z rentowym wykupem gruntów trwał 20 lat, obie wsie Sławsko Małe i Sławsko Małe Kolonia wraz ze swoimi mieszkańcami okrzepły. Przełomowym był rok 1848, czyli Wiosna Ludów, który był rokiem kończenia spłat rentowych i pełnego gospodarzenia na swoim. Tutejsi polscy chłopi zrównali się w prawach z kolonistami i mogli swobodnie dysponować swoimi gospodarstwami. To wówczas wytworzyła się owa wolna warstwa, którą zaczęto nazywać włościanami, czyli panami na swoich włościach. Układ przestrzenny wsi nie uległ zmianie. Blisko niej w 1853 roku oddano do użytku nowy odcinek drogi łączącej Poznań z Toruniem.

Rozkład starej szkoły w Sławsku Małym

Z danych zawartych w Amtsblattach z 1858 roku dowiadujemy się, że w Sławsku Małym bauerzy Krzysztof Schnoll oraz Jakub i Jerzy Würtz'owie posiadali licencjonowane stacje krycia klaczy, z 4-5 letnimi ogierami. W kolejnych latach informacje te są potwierdzane, co może świadczyć o wyspecjalizowaniu się niektórych rolników w hodowli koni. Lata 70. XIX w. pozostawiły ślad po wzmożonym przez zaborców kulturkampfie. Po 1872 roku zaczęto nagminnie germanizować życie codzienne, wypierając m.in. z obiegu polskie nazewnictwo. W 1877 roku działania te dotknęły również obie wsie. Część Sławska Małego, która nosiła nazwę Sławsko Małe Kolonia, zamieniono na Kaisershöh. Część zamieszkałą przez włościan polskich przechrzczono wówczas na Kaisersthal. Nazwy te nawiązywały do potęgi powstałego w wyniku zjednoczenia w 1871 roku Cesarstwa Niemieckiego.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Pod koniec XIX w. Kaisersthal liczyło 24 domy z 228 mieszkańcami, z tego mieszkało tutaj 132 katolików i 96 protestantów. Gospodarzono na 305 ha - 265 ha roli, 9 ha łąk i inne (drogi, podwórza ogrody). We wsi Kaisershöh więcej było Niemców, czyli pierwotnych osadników z 1781 roku. Było tutaj 20 domów zamieszkałych przez 164 osoby, z tego 22 katolików i 142 protestantów. Gospodarzono tutaj na 239 ha, z tego 194 ha roli, 19 ha łąk i inne (drogi, podwórza, ogrody). Dane te wskazują, że przewagę w obu wsiach stanowili ewangelicy, których łącznie było 238, zaś katolików, czyli Polaków tylko 154.  Z danych z 1903 roku poznajemy najzamożniejszych mieszkańców obu wsi z widoczną przewagą Niemców. W koloni - Kaisershöh byli to: Jan Cichocki gospodarz i Jan Dobrzyński - kowal oraz gospodarze niemieccy - Karl Höpfner, Johann Kämmerer, Ludwig Klotzbücher, Wilhelm Klump, Christoph Lindemann, Georg Würtz, Johan Würtz i Eduard Wiedemeyer. W Kaisersthal, w której przewagę stanowili Polacy, z ich nacji było dwoje bogatych rolników - Andrzej Dobrzyński i Tomasz Szeliga; natomiast spośród Niemców najbogatszymi byli rolnicy - bauerzy: Friedrich Belchhaus, Michael Gestalter, Emil Mutschler, August Mutschler, Johan Reich, Otto Rinno, Johan Würtz, Wilhelm Würtz i Herman Würtz.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Swoistą metamorfozę wieś przeszła na przełomie XIX i XX w. Wówczas we wsi przybyło wiele nowych murowanych budynków - duże, wielopokojowe domy mieszkalne, okazałe budynki inwentarskie typu: obory, stajnie, chlewnie, a spośród nich wiele posiadało magazynowo-spichrzowe piętra. Największe gospodarstwa dysponowały własnymi zestawami omłotowymi z tzw. lokomobilami parowymi oraz po kilkanaście koni. 21 czerwca 1911 r. powstała w Sławsku Małym - Kaisersthal Spółka Odwodnieniowa pod nazwą Entwässerungsgenossenschaft. 30 września 1924 roku zmieniła ona statut i przyjęła polską nazwę Spółka Odwodnienienia Strzelno-Sławsko Małe. Jej siedzibę ustanowiono w miejscu, w którym każdorazowo będzie mieszkał jej przewodniczący. Jak niemalże wszędzie, tak i tutaj funkcjonowała tzw. przymusowa straż pożarna, a budynki ubezpieczone były w kasach ogniowych. Nader często zdarzały się większe i mniejsze pożary, do których spieszyła cała tutejsza dorosła ludność - przymuszona ustawowo do pomocy sąsiedzkiej w gaszeniu pożarów. O kilku z nich donosiła ówczesna prasa. W sierpniu 1910 roku w Sławsku Małym Koloni - Kaisershöh spłonęły dwa stogi i młocarnia u Niemca Gestaltera, a w listopadzie 1912 roku w Sławsku Małym - Kaisersthal spłonął dom mieszkalny należący do Niemca Maksymiliana Würtza.

Relikty cmentarza ewangelickiego w Sławsku Dolnym

Statystyki z 1912 roku wykazywały, że w Sławsku Małym Koloni - Kaisershöh największym gospodarzem był Niemiec Karl Höpfner, który posiadał 58,5 ha, a z inwentarza 8 koni, 40 szt. bydła, 45 szt. trzody chlewnej. Natomiast w Kaisersthal prym wodziła niemiecka rodzina Würtzów, Herman i Wilhelm, Którzy łącznie mieli106 ha, a z inwentarza 14 koni, 60 szt. bydła, 24 szt. trzody chlewnej. Tutaj też gospodarzył na 47 ha Andrzej Dobrzyński, z inwentarzem - 12 koni, 33 szt. bydła, 16 szt. trzody chlewnej. W lutym 1918 roku Dobrzyński powiększył swój stan posiadania, kupując od Niemca Friedricha z Sławska Małego 85-morgowe (ok. 21 ha) gospodarstwo za 63 tys. marek.

Szkoła

Wracając do czasów kolonizacji i osadzenia w 1781 roku w Sławsku kolonistów z Baden-Durlach w Wirtembergii należy zwrócić uwagę na ich szybki przyrost. Już w kilka lat później zorganizowano we wsi nauczanie dzieci. Początkowo były to dzieci przybyszów, których uczył w domu modlitwy najstarszy i najbardziej doświadczony kolonista. Podobnie działo się w koloniach Ciechrz i Stodoły. Wkrótce wybudowano w Sławsku Małym budynek nowej szkoły z tzw. pecy. Obiekt ten przetrwał do 1911 roku, czyli do czasu wybudowania nowej, stojącej do dziś szkoły. Ówczesna pozycja nauczyciela w tutejszym środowisku była bardzo wysoka. Zawdzięczał ją nie tylko sprawowanemu urzędowi, ale szczególnie wysokiemu uposażeniu jakie otrzymywał od władz i to zarówno w naturaliach, jak i gotówce. Podobnie jak w Stodołach i Ciechrzu nauczyciel otrzymywał 3 akry (ok. 1,3 ha) gruntów ornych i ogród warzywny przy budynku szkoły. Jego wynagrodzenie w gotówce wynosiło 50 talarów plus 4 srebrne grosze od ucznia. Podczas wielkich świąt otrzymywał od gospodarzy dobrowolne ofiary w gotówce i naturaliach. Nadto w owych naturaliach otrzymywał od karczmarza 1/2 szefla miary toruńskiej jęczmienia oraz z lasów królewskich 8 sążni drewna opałowego.

Rozkład parteru nowej szkoły

Do szkoły uczęszczały dzieci kolonistów oraz miejscowe polskie. W ciągu roku szkolnego uczyły się: wiedzy o literaturze, czytania, pięknego i poprawnego pisma - kaligrafii, obliczania z liczbami całkowitymi i łamanymi, religii według ewangelicko-luterańskiej wiary, śpiewu, geografii, historii oraz języka niemieckiego i polskiego. Dla kolonistów - ewangelików w niedziele i święta miał obowiązek czytać kazania zborowi zgromadzonemu w tych dniach w szkole oraz prowadzić śpiew. Nadto uczył młodzież w każdą niedzielę popołudniu przez godzinę katechizmu.

Rozkład I piętra nowej szkoły

Pierwszym nauczycielem dwuklasowej Szkoły Ewangelickiej, na którego trafiamy w Sławsku Małym (Kaisershöh) był zatrudniony tutaj od października 1881 roku Friedrich Hermann Pichner. Urodził się on 21 września 1829 roku. Był synem Ludwiga i Rosiny Zwanzig. W 1860 roku ukończył seminarium nauczycielskie i pracował w okolicach Piły. W 1877 roku poślubił w Pile młodszą od siebie o trzy lata wdowę Bertę Marię Matyldę Meister z domu Barankiewicz. W październiku 1881 roku objął etat nauczyciela w szkole ewangelickiej w Sławsku Małym - Kaisershöh. Po nim od 1887 roku nauczycielem został Wilhelm Holke z Wilkowa. Następnie szkołą kierował nauczyciel Krüger, którego od 9 maja 1905 do 1 kwietnia 1906 roku zastępował nauczyciel ze Stodół Adolf Radler. Od października 1906 roku posadę nauczyciela objął Montua. Od marca do sierpnia 1909 roku Montuę zastępował nauczyciel Hagedorn, a w 1911 roku nauczyciel Wilhelm. Ostatnim ewangelickim nauczycielem w Sławsku Dolnym był Holly.

Rozkład działki szkolnej - budynek szkoły, ogród, plac zabaw i budynki gospodarcze

W 1911 roku w Sławsku Małym (Kaisershöh) wybudowana została przez bydgoskie władze szkolne nowa dwuklasowa Szkoła Ewangelicka -  Ludową. W tym też roku uczęszczało do niej 104 dzieci, w tym 81 katolików i 23 ewangelików. W nowej szkole na parterze znajdowały się dwie klasy dla 60. uczniów każda, czyli mogły one pomieścić 120 uczniów oraz trzypokojowe mieszkanie z kuchnią. Na mansardowym piętrze nad klasami było drugie większe mieszkanie dla kierownika szkoły z czterema pokojami, w tym gabinetem kierownika, kuchnią i oddzielnym pokojem dla pomocy domowej. W części strychu znajdowała się również wędzarnia. W podwórzy, poza budynkami gospodarczymi, znajdował się plac zabaw dla dzieci szkolnych oraz ogród.

Foto; archiwum bloga - skany starej kroniki szkolnej, http://lapidaria.wikidot.com/cmentarz-ewangelicki-slawsko-dolne

 

sobota, 21 stycznia 2023

Strzelno. Przed i po 21 stycznia 1945 r. Fragmenty Pamiętnika Urszuli Firyn

Dzisiaj polecam poniższe fragmenty Pamiętnika strzelnianki Urszuli Firyn, wnuczki właścicieli mleczarni państwa Gąsiorowskich. Wraz z rodziną, na początku okupacji, została przez Niemców wysiedlona z mieszkania w mleczarni przy ul. Szerokiej (obecnie Gimnazjalna) i zamieszkała w jednym z nieistniejących już domów vis a vis szpitala. Z fragmentów Pamiętnika poznacie prawdziwy obraz Rosjan wkraczających 21 stycznia 1945 r. do Strzelna. 

Dnia 21-go stycznia, w niedzielę o godz. mniej więcej 5-tej (po południu - MP.) przyjechały pierwsze rosyjskie tanki (czołgi). Była krótka strzelanina, bo w szpitalu było jeszcze sporo Volkssturmistów, którzy się bronili króciutko i oczywiście najzupełniej bez skutku. Przy tej okazji wpadł nam jeden strzał przez okno do pokoju i drugi też oknem do sypialni. Strachu wyżyłam wtedy niemało i całkowicie wyszłam z fasonu.

(...)

Już parę dni przed niedzielą można było zauważyć u Niemców zdenerwowanie i rozgorączkowanie. W piątek (19 stycznia) przejeżdżały przez Strzelno pierwsze furmanki z uciekinierami spod Włocławka.

(...)

Noc niespokojna. Ciągle jadą furmanki z uciekinierami i auta ciężarowe. Na podwórzu u Küchla pełno furmanek, ciągły hałas i obawa, co z nami będzie, nie pozwala spać. Na dobitkę pod samym oknem usiedli jacyś Polacy z tych uciekinierów i głośno rozmawiają. Znaczy, że Polaków też ewakuują. Oby nas nie ruszyli, za żadną cenę się nie ruszamy. Jechać w ten mróz i w dodatku na pewną zagładę? Ale wszyscy twierdzą, ze ewakuacja jest przymusowa. To byłoby gorsze.

Nareszcie ta okropna noc minęła. Zawsze noc była mi za krótka, to była pewnie pierwsza noc, po której odetchnęłam z ulgą, ze się skończyła. Zdenerwowanie piętrowe, w porównaniu ze sobotą to fajka. Jak rano przyszłam do pracy p. Rataja już nie było. Wyjechali wszyscy samochodem rano o 6-tej.

(...)

Wszyscy Niemcy spieszą się do pociągu. O 9-tej ma ruszyć transport. W takim hałasie i bałaganie jeszcze nigdy nie sprzedawałam. Stół nam przesunęli tak, że nie możemy się z Bronią ruszyć. Wilma rano przyszła, ale zaraz się pożegnała i odeszła. Prawdopodobnie też wyjedzie. Pełną satysfakcję sprawia mi patrzenie na Niemców. Te ich przestraszone miny, ten pośpiech. Widać na nich przemęczenie po nocy spędzonej przy pakowaniu. Dawnej buty i pewności siebie ani śladu. Policjanta Schultzego tak Polaczyska wydusili jak czekał na masło jak w maglu. Kiedy indziej krzyczałby i awanturował się, dzisiaj stał tak pokornie i cicho i z taką rzadką miną, że aż miło było patrzeć. To jest jednak frajda. Z tej radości nie czuję ani zimna ani zmęczenia.

(...)

W mieście coraz puściej. Około 12-tej odszedł Arbeitsdienst. I oni się pakują. Policji już podobno nie ma. Wyszłyśmy ze składu około 2-ej. Furmanki ciągną sznurem. Mróz, że strach. Tak jak miałam frajdę patrząc na tutejszych Niemców jak im się nosy wydłużały, tych starców i dzieci na wozach żal mi. Pociąg jeszcze nie nadszedł. Wszyscy jeszcze na dworcu siedzą. W mieście już prawie pusto. Tylko tu i ówdzie widać kilka Niemek wystraszonych. O 3-ej poszła i panna Amela na dworzec razem z pannami Goering. Panna Richter została. Pociąg, który miał już o 9-tej odjechać, odjechał wieczorem o 6-tej. Otwarte bydlęce wagony. Pierwsze rozczarowanie już ich spotkało.

(...)

Noc znowu niespokojna. Jakieś strzały czy wybuchy. Jeszcze gorsza od poprzedniej. Ze strachu aż mi zimno. Wzdycham, żeby było rano. Nie wiem gdzie się podział mój śpioch i leniuch co tak lubił ciepłe łóżko. Jak taki stan potrwa długo, odzwyczaję się od spania i od jedzenia. Nie mogę jakoś jeść i nie jestem głodna!

Urszula Firyn - autorka Pamiętnika

Pierwsza wiadomość jaką usłyszałam rano po przyjściu do pracy, to, to, że Prokop (rotunda św. Prokopa) spalony! Küchel i Raschke wrócili i „działają”. Podpalają i podkładają miny. Miasto pełne najgroźniejszych wersji.

(...)

Właśnie siedzimy przy obiedzie jak pod naszymi oknami przechodziło niemieckie wojsko. Piechura, bez najmniejszego szyku, z karabinami, z pancerfaustami, zmęczone. Ledwie nogi wlekli. Rozbitkowie. Niedużo tego zresztą. O 3-ciej przechodził Volkssturm. Jeszcze gorsze niedobitki. Stare, kulawe dziady. Zasłaniają odwrót! Urządzili postój. Znowu ogarnia mnie blady strach, żeby tylko nie weszli do mieszkania. Upatrzyli sobie szpital i poszli tam. Znowu to beznadziejne oczekiwanie. Rosjanie już podobno są blisko. 

Dlaczego nie ma ich jeszcze w Strzelnie? Żeby już nareszcie przyjechali.

(...)

Rosyjskie wojska są już w Młynach i lada chwila będą w Strzelnie. (...) Po krótkiej chwili dały się słyszeć rzeczywiście tanki. (...) Słałam do nieba tylko jakieś krótkie urywane westchnienia, w których naprawdę tylko Pan Bóg mógł się połapać, takie były bezładne. Już od samego przejeżdżania tanków trzęsła się chałupka. Ja myślałam, że to już strzały. Dopiero Erich mnie uświadomił, że to dopiero przyjdzie. 

I rzeczywiście. Jak na komendę zaterkotały karabinki. Mamusia i chłopcy zostali w pokoju i o ile to, przy gęstej mgle, jaka wówczas była, możliwe obserwowali co się dzieje. Dopiero, jak od strzałów, które były kierowane na dom pastora zrobiło się jasno w pokoju, opuścili swoje placówki i przyszli do kuchni.

(...)

Strzelanina nie trwała długo i cała rodzinka zabrała się zgodnie do kolacji. (...) Po chwili odwiedził nas pan Strzelecki, potem pan Kobus (Stanisław) szukał Bożenki. Wyszła do szpitala i nie wróciła.

Pan K. był jej tam szukać i natknął się zaraz u wejścia na Volkssturmistów. Miał szczęście, że go nie zatrzymali. Radziliśmy mu, żeby niezwłocznie zameldował o tych Niemcach wojsku rosyjskiemu. Ale co się stało z Bożeną? Jeszcze jeden kłopot więcej.

Około godz. 7-mej przyprowadził jakiś łobuz 2 oficerów. Pytali się b. grzecznie z nadzieją, czy mogą u nas zanocować razem z 6-ma żołnierzami. Oczywiście zgodziliśmy się bardzo chętnie. Powtarzane przez wszystkich uprzejme „zdrastwujtie” (dzień dobry) zdołało nawet mnie wywabić z mojego strusiego schronienia i zobaczyłam pierwszych towarzyszy. Byli całkiem niczego. Rosłe zdrowe chłopaki, każdy w kożuchu i baraniej czapce. Niejednego naszego chuderlaka po 5-cio letnim odżywianiu resztkami można by taką czapą nakryć. 

Żołnierze po uprzednim myciu i goleniu rozkwaterowali się w kuchni na podłodze. Ci dwaj oficerowie „goworili” z nami w pokoju. Patrzałam w nich jak w obraz i słuchałam tego, co opowiadali jak bajki. Byli naprawdę bardzo kulturalni i nadzwyczaj grzeczni. Nie mogłam wyjść z podziwu. Przynieśli potem wódki, poprosili o zakąskę i wszyscy razem wznieśli toast za pomyślność Polski i polskiej armii. Zanosiło się na dłuższe posiedzenie, więc najmłodsza latorośl tego rodu, więc i ja w tej liczbie (taka tu już starszyzna, że ja należę jeszcze do najmłodszych) poszliśmy spać. Nie pamiętam kiedy spałam tak dobrze jak wtedy.

W poniedziałek od rana ruch. Procesje istne, chodzą się myć. Z rozkoszą używają mydła i wody. W pokoju na zmianę ucztują. Pod piecem śpią. O ile to możliwe sprzątamy pokój (...) 

Po południu dopiero przyszedł pan Kobus. Jeszcze blady, wystrachany z oczyma pełnymi przerażenia. Poszedł wczoraj wieczorem jeszcze raz do szpitala szukać Bożenki. W szpitalu byli jeszcze Volkssturmiści i tym razem go już nie wypuścili. Zamknęli go jako więźnia w jednej sali, gdzie już w tym samym charakterze był pan Droszcz, pan Grzybowski i dwóch nieznajomych. Po dłuższych naradach i w najwyższym strachu zaryzykowali ucieczkę, która im się chwała Bogu udała i znowu zameldowali o tym w komendzie wojskowej. Z Bożeną się oczywiście nie widział i nie miał pojęcia co się z nią dzieje. Można sobie wyobrazić tę noc u pp. Kobusów. Dopiero rano wróciła Bożenka. Całą noc przesiedziała razem z resztą personelu szpitalnego uwięziona przez Volkssturmistów. Co przeżywali – można sobie wyobrazić. To zresztą miała wypisane na twarzy jeszcze trzy dni później jak się z nią widziałam. Całą noc przeżyli w panicznym strachu, że ich wymordują V., a po tym nad ranem, kiedy wojska przypuściły szturm na V., ta obawa, ze trafi ich jaka kula przeznaczona całkiem komu innemu. Na szczęście wszyscy wyszli cało.

We wtorek odbyło się przed magistratem zebranie. Wybrano burmistrza i zorganizował się Tymczasowy Komitet Ludowy oraz milicja. Rajmund poszedł też na magistrat pomagać w uruchomieniu tej całej machiny. Jurek też zaczął pracę w magistracie. Zaczął od najniższego szczebla hierarchii urzędniczej – od gońca. Na razie tam jeszcze bałagan. Zobaczymy co się z tego chaosu wyłoni. 

Pan Wieliński jest komendantem milicji. Rozdaje broń milicjantom i urządza całą milicję. W mieście pojawiają się polskie chorągwie. Milicjanci noszą biało-czerwone opaski na rękawach. Wszyscy noszą biało-czerwone kokardki. Wydobywamy z ukrycia naszego orła i po długim więzieniu wędruje znowu na honorowe. Zeszywam też i prasuję chorągwie. Jedną dla chałupki (zaraz następnej nocy ktoś nam ją skradł), drugą dla mleczarni. Nastrój uroczysty, ale myślałam zawsze ze jestem bardziej sentymentalna. 

Cały tydzień minął nam bez specjalnych wydarzeń. Ciągle mamy żołnierzy na kwaterze. Zupełnie prości, ale porządni ludzie. Nieraz się z nimi i z nich śmiejemy serdecznie. (...)

 

czwartek, 19 stycznia 2023

160 rocznica Powstania Styczniowego - cz. 2



Strzeleńscy lekarze w lazarecie powstańczym w latach 1863-1864


Dr Karol Ferdynand Gorczyca

Był bardzo szanowanym przez rodowitych strzelnian - Polaków. Urodził się 5 lutego 1816 roku w Ełku na Mazurach, w Prusach Wschodnich[1], w rodzinie protestanckiej wyższego nauczyciela Gimnazjum Ewangelickiego w Ełku prof. Gortzitzy. Jego starszy brat Wilhelm Orlando, był współzałożycielem korporacji studenckiej Cors Masovia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu i później nauczycielem gimnazjalnym w Rastenburgu[2]. Karol Ferdynand uczęszczał do gimnazjum w Ełku. Po jego ukończeniu rodzice postanowili poświęcić go stanowi duchownemu, dlatego też rozpoczął studia na Uniwersytecie Albertyna w Królewcu, gdzie jednym z ważniejszych celów było kształcenie duchownych protestanckich. Tam też oddał się ewangelickiej teologii, jednakże nie mając do niej przekonania, zarzucił ją i rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Greifswaldzie (Gryfii). W aktach uniwersyteckich znalazły się dokumenty mówiące o pojedynku dwóch studentów medycyny Otto Brauna i Carla Ferdynanda Gortzitzy, który zakończył się ugodą obojga 2 marca 1840 roku. Gortzitza ukończył studia medyczne w 1842 roku. Po odbyciu stażu w 1843 roku osiadł w Strzelnie[3].

Jak czytamy we wspomnieniu pośmiertnym, wujem dra Gorczycy był Krzysztof Celestyn Mrongowiusz (1764-1855) gdański kaznodzieja, uczony, pedagog, zasłużony dla polskości. Warto jeszcze raz przytoczyć te ważne słowa: Chociaż urodzony w zniemczonych i sprotestantyzowanych Mazurach, zapamiętał wyniosłe słowa wuja swego Mrongowiusza: ”chcę myśleć, żyć i umrzeć po mazursku” i przyszedłszy na Kujawy, zrozumiał, że to nic innego nie znaczy, jak myśleć i żyć po polsku[4]

Po objęciu praktyki lekarskiej w Strzelnie w 1848 roku poślubił w miejscowym kościele ewangelickim 30-letnią wdowę Johanne Nehring. Sam został zapisany w księdze zaślubionych, jako 32-letni Carl Ferdynand Gortzitza[5]. W życiu codziennym pisał się Gorczyca.

Wydarzenia Wiosny Ludów 1848 roku spowodowały, że w ich wir wpadł również dr Karol Ferdynand Gorczyca. 23 marca wszedł w skład miejscowego Komitetu Narodowego Polskiego[6]. Również, gdy wybuchło za kordonem Powstanie Styczniowe, będąc lekarzem praktycznym w Strzelnie, przystąpił do leczenia rannych powstańców w powstałym tutaj z inicjatywy Emilii Sczanieckiej lazarecie powstańczym[7].

 

W duchu narodowym pracował odtąd na ziemi ojczystej. Gorącego za młodu ducha, w roku 1848, gdy po Europie powiał prąd wolności, nie wahał się wystawić na niebezpieczeństwo życia i śmiało spojrzeć w karabiny pruskie, wymierzone w jego piersi, od których go jedynie życzliwy przyjaciel uratował, a w roku 1863 chętnie niósł swą pomoc lekarską rannym powstańcom, złożonym w tutaj założonym przez czcigodną Emilię Szczaniecką lazarecie[8]

Dr Karol Ferdynand Gorczyca czuł się Polakiem o czym mogliśmy przekonać się wnioskując chociażby z jego postawy podczas Wiosny Ludów 1848 i Powstania Styczniowego 1863-1864 i stosowanej przez niego pisowni nazwiska. Wkrótce, bo w 1865 roku współtworzył Towarzystwo Pożyczkowe (późniejszy Bank Ludowy) w Strzelnie, stając na jego czele[9]. W 1878 roku znalazł się w składzie rady miejskiej, jako jeden z pięciu Polaków. Podobnie było w latach 1880-1891, kiedy to pełnił funkcję radcy sanitarnego[10]. Wśród strzelnian miał wielu przyjaciół, w tym wśród kleru katolickiego, łożył środki na działalność charytatywną Kościoła. Między innymi, jego pieniądze zasiliły remont i przywrócenie do kultu, dzięki staraniom ks. Leona Kittla ze Stodół, do kultu kościółka św. Barbary w Rechcie. W ostatnich chwilach marząc o tym, aby spoczywać we wspólnym grobie z tymi, z którymi w życiu wszelką dolę wspólnie znosił, będąc dawno katolikiem z przekonania, przed śmiercią przyjął jawnie wobec księdza katolickiego wyznanie rzymsko-katolickie. Stało się to na dzień przed śmiercią, a zmarł 20 kwietnia 1892 roku. Eksportacja ciała odbyła się do kościoła św. Trójcy. Pożegnał zmarłego ks. dr Antoni Kantecki, zaś w ostatniej drodze towarzyszyło mu ośmiu księży i tłumy strzelnian[11].

Dr Rudolf Jordan

Urodził się w 1833 roku w Wojnowicach pod Lesznem. W Lesznie uczęszczał do Gimnazjum, po ukończeniu którego rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Berlinie. Następnie kształcił się na Uniwersytecie w Gryfii, a zakończył naukę w 1860 roku wydaniem pracy dysertacyjnej De infantum pleuritide – Gryphiae 1860 rok. Swoje badania kontynuował nadal, osiedlając się w Strzelnie w 1860 roku. Ich efektem było opublikowanie w 1863 roku pracy zatytułowanej: Choroby robotników w fabrykach stalowych, która ukazała się w „Pamiętnikach Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego“, t. 49[12].

Dr Rudolf Jordan razem z dr. Karolem Ferdynandem Gorczycą byli w Strzelnie lekarzami praktycznymi - rodzinnymi. Oboje zostali zwerbowani przez Emilię Sczaniecką i dra Teofila Mateckiego do prowadzenia lazaretu powstańczego w Strzelnie, który został zorganizowany w byłych zabudowaniach klasztoru sióstr norbertanek. Jordanowi powierzono funkcję ordynatora, czyli dyrektora tejże placówki. Lazaret powstańczy mógł przyjąć nawet 130 rannych powstańców, których zwożono do Strzelna zza kordonu[13].

Tej pracy dr Jordan oddał się bez reszty, podobnie, jak i opiece medycznej nad mieszkańcami Strzelna i okolicy. Po upadku powstania i likwidacji lazaretu przebywał w Strzelnie jeszcze do 1865 roku i stąd przeniósł się do Buku na stanowisko lekarza rodzinnego. Przez cały czas swej pracy zawodowej był członkiem Wydziału Lekarskiego Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W 1866 roku został powołany do wojska i uczestniczył, jako lekarz, w wojnie prusko-austriackiej. W 1867 roku poślubił w Rogoźnie Juliannę Szulczewską, z którą zamieszkał w Buku[14].

Z nekrologu, jaki nadesłano z Buku do „Dziennika Poznańskiego“ dowiadujemy się, że: Panująca a groźna choroba tyfus od kilku tygodni zawitała do naszego miasta zabierając z sobą ofiary z wszystkich warstw społecznych. Zacny a wielce szanowany nasz rodak dr Rudolf Jordan kład wprawdzie hamulec tej groźnej epidemii i stąd niejedna rodzina winna jemu podziękę za uratowanie drogich im osób. (...)

Lecz niestety! Boga wyroki inaczej chciały! Pogromca groźnej epidemii sam uległ tejże i po ośmiodniowej chorobie, opatrzony św. sakramentami dnia 7 marca 1868 roku o godz. trzeciej po południu Bogu wzniosłego ducha swego oddał[15].

Dr Jordan, swym krótkim, bo zaledwie trzyletnim pobytem w Buku, zaskarbił sobie szacunek, zaufanie i ogromną wdzięczność mieszkańców miasta i okolicy wszystkich warstw społecznych, bez różnicy wyznania i narodowości. Z całym zapałem poświęcił się obranemu zawodowi. Wszędzie, gdzie go zawezwano niósł pomoc medyczną, a gdzie była potrzeba to i wspierwł datkiem pieniężnym, płacąc za lekarstwa oraz za artykuły żywnościowe dla swych ubogich pacjentów. Gdy tyfus złożył chorobą drugiego lekarza w Buku dr. Krohna, dr Jordan jako jedyny lekarz na całą okolicę, przesiadając się z powozu do powozu nie miał chwili wytchnienia. Ta nadludzka praca osłabił na tyle ofiarnego lekarza, że i jego choroba dopadła[16].

Jego pogrzeb, który odbył się we wtorek 10 marca 1868 roku, stał się wielką manifestacją czci i wdzięczności. W słowie pożegnalnym odnotowano: (...) pamięć jego chociaż i poza grobem z serc naszych nie wygaśnie i z pokolenia na pokolenie przechodzić będzie. Drogi i kochany nasz lekarzu w imieniu całego miasta bez różnicy wyznań, za wszystko czym nas obdarzyłeś, składamy ci ze łzą w oku pośmiertną podziękę (...)[17]

 


[1] Poznań Project, Parafia ewangelicka Strzelno, wpis 15/1848.

[2] Noworocznik dla nauczycieli i przyjaciół wychowania, Bydgoszcz 1868, s. 29; Das fünfzigjährige Stiftungsfest des Cors Masovia, Königsberg 1880, s.  77.

[3] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95.

[4] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95

[5] Poznań Project, Parafia ewangelicka Strzelno, wpis 15/1848.

[6] F. Paprocki, Wykaz imienny członków powiatowych i lokalnych Komitetów Narodowych w Wielkopolsce w 1848 roku, [w:] „Kronika Miasta poznania 1948”, Poznań 1948, r 21 nr 1 s. 36-37.

[7] Stanisław Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 156

[8] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95

[9] Gazeta Toruńska, 1867 Nr 125. 

[10] Jerzy Kozłowski, Strzelno pod pruskimi rządami (1815-1919), Strzelno 2005, s. 41.

[11] „Dziennik Poznański“, 1892.04.26 nr 95

[12] Dr Koehler, Życiorysy zmarłych członków w powyżej oznaczonym czasie, „Rocznik Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego“, 1891, t. 18, z. 1, s. 300.

[13] Ibidem; Stanisław Myśliborski-Wołowski, Rejencja bydgoska a powstanie styczniowe, Warszawa 1975, s 155-157

[14] Dr Koehler, Życiorysy..., op. cit.;

[15] Dziennik Poznański, 1868.03.12 nr 60.

[16] Ibidem.

[17] Ibidem; Dziennik Poznański, 1868.03.10 nr 58.