poniedziałek, 25 marca 2019

Niekończące się bajanie o Strzelnie


Powyższy widok jest czwartym z kolei znanym obrazem przedstawiającym świątynie strzeleńskie ze wzgórza św. Wojciecha. Prawdopodobnie narysowany przez samego Józefa Łukaszewicza. Przypomnę, że pierwsze dwa wykute w kamieniu to tympanony fundacyjne z kościołami św. Krzyża (św. Prokopa) i św. Trójcy. Trzeci obraz to gwasz Karola Albertiego z ok. lat 1791-1792.     

Na dwa lata przed sekularyzacją strzeleńskiego klasztory sióstr norbertanek w 1835 r. miasto Strzelno odwiedził Józef Łukaszewicz (1799-1873), polski historyk, publicysta, bibliotekarz i wydawca. Celem jego wizyty było opisanie dziejów tutejszego klasztoru oraz przekazanie współczesnym wiedzy o tym starożytnym zabytku. Z tej wyprawy napisał artykuł, który następnie opublikował 9 stycznia 1836 r. w "Przyjacielu Ludu" (1836/28). Łukaszewicz był autorem m.in. pierwszej historii Poznania, która nosi tytuł Obraz historyczny i statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach. W latach 1832–1843 zajmował stanowisko archiwisty miejskiego w Poznaniu i równocześnie w latach 1838–1842 był nauczycielem w tamtejszym gimnazjum Fryderyka Wilhelma. Należał do założycieli i stałych współpracowników „Przyjaciela Ludu”, w którym zamieszczał liczne artykuły o treści historycznej i archeologicznej, a w latach 1839–1845 pełnił ponadto funkcję głównego redaktora.

Po przybyciu w 1835 r. do Strzelna Łukaszewicz spotkał się z miejscowym proboszczem ks. infułatem Franciszkiem Ksawery Salmońskim (1787-1848), ostatnim prepozytem strzeleńskiego klasztoru sióstr norbertanek. Jak wiadomo, najwyższym reskryptem gabinetowym króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III w 1837 r., czyli w czasie tej wizyty ks. Salmoński był jeszcze pełnoprawnym prepozytem ograbionego przez rząd pruski klasztoru sióstr norbertanek w Strzelnie. Z przeprowadzonej rozmowy oraz na podstawie udostępnionych źródeł Łukaszewicz napisał obszerny artykuł, w którym poza dziejami klasztoru zawarł dwie stare opowieści - legendy: O św. Wojciechu i O dziewczynie zaklętej w kamień. Są to najstarsze najwcześniej spisane wersje strzeleńskich legend.


Na dziedzińcu klasztornym stoi piękna figura Matki Boskiej, w roku 1635 przez Szymona Kołudzkiego, kanonika gnieźnieńskiego z białego marmuru wystawiona, kilkanaście łokci wysoka. Obok tej figury leżą trzy ogromne kamienie polne. Na jednym z nich widać wklęsłość podobną do śladu, kołem wozowym wytłoczonego. Według powieści miejscowej ślad ten na kamieniu sięga odległych bardzo wieków i pochodzi z następującej przyczyny. Święty Wojciech jechał z Gniezna na Strzelno do Prus w zamiarze nawrócenia mieszkańców pogańskich tego kraju do wiary świętej. Na polach strzelińskich nieostrożny woźnica wjechał kołem jednym na ogromny kamień i wywrócił pojazd. Na pamiątkę tego zdarzenia, wyciśnięty został na kamieniu na zawsze ślad koła. Kamień ten sprowadzono później na miejsce, w którym się dziś znajduje. Dotychczas okoliczny lud wiejski ma kamień ten w największym poszanowaniu i przyznaje mu właściwość lekarską. Pociera go nożami, lub innymi narzędziami żelaznymi, zbiera starannie utarty proch, pije go w wodzie jako lekarstwo na febry, i bywa częstokroć uzdrawianym; albowiem wiara jego uzdrowiła go.

W latach późniejszych legenda została rozbudowana o kolejne wersje, szczegółowo opisane przez ks. prałata Ignacego Czechowskiego w książeczce Historia kościołów strzelińskich. Nie przybliżam ich dla zachowania pierwowzoru ustnie przekazywanego od niepamiętnych czasów. Drugą legendą jest cytowana poniżej opowieść O dziewczynie zaklętej w kamień.


Niedaleko klasztoru strzelińskiego, we wsi zwanej Młyny znajduje się głaz ogromny, wyobrażający w oddaleniu dość dobrze postać człowieka, niosącego wodę w wiadrach. Pospólstwo powiada, że w głaz ten przemieniła się przed laty pewna służebna dziewczyna. Dziewczyna ta miała być bardzo leniwa i gdziekolwiek ją gospodyni wysłała, lubiła się długom dobę zabawić. Jednego razu poszła z wiadrami do pobliskiego źródła czerpać wodę i zwyczajem swoim nie wracała długo do domu. Gospodyni zniecierpliwiona rzekła w uniesieniu:
- Bodaj taka dziewczyna skamieniała.
Po czym upływa jedna i druga godzina, a dziewczyna nie wraca. Nareszcie gospodyni wychodzi z domu szukać jej z obawy, czy w wodę nie wpadła. Lecz jakież było zdziwienie i przestrach gospodyni, gdy nad źródłem zastaje dziewczynę wskutek jej przekleństwa wraz z wiadrami w kamień przemienioną! Czy gospodyni czyniła jakie kroki, aby głazowi przywrócić znowu życie, a z nim postać ludzką, albo czy grzech ten przekleństwa ciężkimi pokutami zmazała, o tym podanie milczy zupełnie. Baśń przecież ta, o której rzeczywistości pospólstwo okoliczne bynajmniej nie wątpi, nie była bez celu rozsiana. Wymyślono ją zapewne na przestrogę leniwej czeladzi, a kształt kamienia naśladujący postać człowieka z wiadrami, posłużył do nadania jej pozoru prawdy w oczach ciemnego gminu.

Późniejsza wersja przedstawiona przez Antoniego Lubika w Geografii powiatu strzelińskiego uszczegółowia miejsce zdarzenia i położenia tego nieistniejącego już dzisiaj głazu. Otóż był to obszar folwarku Młyny, czyli współczesnych Młynic, a miejsce zdarzenia nazywano "Chłopoty".