czwartek, 9 stycznia 2020

Przebieg Powstania Wielkopolskiego 1918-1919 w części północno-wschodniej powiatu strzeleńskiego

Markowice w dobie Powstania Wielkopolskiego

Obraz tamtych dni - zrywu powstańczego z lat 1918-1919 w okolicach Kościeszek i Markowic - możemy przywołać dzięki zachowanym wspomnieniom wikariusza ludziskiego, a zarazem rezydenta markowickiego ks. Wacława Morkowskiego. Jego obszerne fragmenty znalazły się na stronach napisanej przez niego przed śmiercią pracy o Powstaniu Wielkopolskim. Praca ta ukazała się w odcinkach w 1939 r. na łamach „Dziennika Kujawskiego“ i zatytułowana została Rycerskie przebudzenie na Kujawach z podtytułem Wspomnienia kapelana 3 pułku strzelców wielkopolskich. W niniejszym artykule przybliżę fragmenty pamiętnika ks. Morkowskiego tyczące okolic Kościeszek i Markowic. Pomijam Kruszwicę, gdyż temat powstańcy z tego miasta jest stosunkowo dobrze znany.

Markowice, dnia 2 stycznia 1919 r.

Z Poznania od dnia 27 grudnia 1918 r. nie docierają do wsi dzienniki, odczuwany jest brak pewnych wiadomości o przebiegu walk w Poznaniu i postępie powstania na prowincji.

Wówczas nic jeszcze od zwykłych zajęć codziennych nie odrywało mieszkańców Markowic. Zaproszony przez ks. Panieńskiego, proboszcza z Polanowic i administratora w Kościeszkach, ks. wikariusz Morkowski wyjechał przez Sławsk Wielki, aby razem z ks. dziekanem Schwartzem, drogą na Kruszwicę stanąć w Kościeszkach nad Gopłem, gdzie przy wielkim napływie wiernych pomoc w konfesjonałach tamtejszych świadczyli. Nazajutrz miało się odbyć w kościele uroczyste nabożeństwo z okazji powrotu żołnierzy tamtejszej parafii z wojny światowej.


Kiedy po ukończonej posłudze w kościele zajechali księża do Golejewa i zasiedli do stołu, aby w gościnnym dworze Józefa Zabłockiego przed drogą powrotną wieczorem przyjąć posiłek, do jadalni wpadł wzburzony i podniecony dr Bogdan Amrogowicz, obywatel ziemski z Rzeszynka z wiadomościami, które momentalnie wszystkich postawiły na nogi, również tych, co nie zdążyli jeszcze zaspokoić głodu.
- Pod Strzelnem - mówił pełen zapału p. Amrogowicz - strzelanina! Ludność miasta wraz z powstańcami idącymi od Gniezna dzisiejszej nocy zaatakuje Grenzschutz w Strzelnie. Wzywa się wsie, aby przybyły z posiłkami.
Takie rzuciwszy wezwanie i niespodziewaną nowinę poprosił ks. dziekana Schwartza na stronę. Wyspowiadał się, wymienił z kapłanem pożegnalny uścisk dłoni. Z karabinem na ramieniu dosiadł konia i jak strzała poleciał po swoich ludzi, i pod Strzelno. Tymczasem księża postanowili, że każdy z nich w swojej parafii natychmiast zorganizuje oddziały ochotników, kto zdąży wyprawi je jeszcze tej nocy na Strzelno, reszta będzie je miała od jutra w pogotowiu.

Ks. Morkowski wsiadł do powozu dziekana Schwartza, aby na jego zaproszenie dotrzymać mu towarzystwa do Sławska Wielkiego, a tam czekały już na niego konie z Markowic.
Po drodze kapłani rozważali szanse walki o Strzelno.
- Ludzi i żołnierzy - mówi dziekan zamyślony - z rzemiosłem wojennym znakomicie obeznanych mamy aż nadto, ale skąd wezmą strzelnianie - skąd my weźmiemy broń do naszych?
- Broni nie mamy, to prawda - odpowiedział wikary - ale przecież Niemcy są strachem podszyci i po klęsce na Zachodzie coraz niewyraźnie czują się wśród nas.

Wśród cichej, pogodnej i mroźnej nocy zimowej niepokojące zaczęły udzielać się podróżnym  obawy. Tu i tam mijali żołnierzy niemieckich z obładowanymi tornistrami na plecach, ale bez karabinów, wymykających się cichaczem w pojedynkę, po dwóch lub trzech w stronę Inowrocławia. Na torze kolejowym zauważyli nieoświetloną motorówkę [drezynę - M.P.], ostrożnie posuwającą się w stronę Kruszwicy.

Centrum Markowic w dobie Powstania Wielkopolskiego
Załogi niemieckie w Inowrocławiu i Strzelnie wystrzeliwały rakiety świetlne, które na niebie usianym gwiazdami, jasnymi błyskami na chwilę rozjaśniały kontury zabudowań miejskich. W tych momentach, jakże dalekie dają oku ludzkiemu perspektywy równin kujawskich, na których ani wzniesienia, ani pagórka, tylko osady bogate i ludne wsie, wzrok hamują. Z wieży kościoła markowickiego doskonale były widziane: Inowrocław, Strzelno, Kruszwica. Iluminacja ta bawiła, a przecież to sygnały wojenne, kto wie, może groźne dla naszych.

- Inowrocław - powiedział do dziekana ks. Morkowski - mając silną załogę, mógłby pod Strzelno wysłać posiłki, wtedy klęska powstańców pod miastem byłaby nieunikniona.
- Dowódca niemiecki - snuje swą myśl ks. dziekan - zdaje sobie chyba sprawę z tego, że sam na wulkanie siedzi, że osłabienie własnej załogi przyspieszyłoby powstanie ludności w Inowrocławiu.
- Tak jest - przyznaje wikariusz - wyjść z Inowrocławia nie mogą, chyba na swoją zgubę. Łatwo mogliby bowiem zostać w drodze przez ludność wiejską otoczeni i przy niewielkim nawet udziale uzbrojonych powstańców, rozbrojeni.

W liście swoim z 16 grudnia 1935 r. ks. dziekan Schwartz pisał do ks. Morkowskiego, że przypomina sobie, kiedy późnym wieczorem wracali z Kościeszek zauważyli również jadący do Kruszwicy wagon motorowy. W nocy na 3 stycznia palił się stóg słomy w Kobylnikach. Stróż nocny zapukał do okna sypialni proboszcza, donosząc o tym wypadku. Był to znak, że Polacy mają rozbrajać Niemców po wioskach i rano już maszerował przez Sławsk uzbrojony oddział powstańców ze sztandarem narodowym - Widząc to, ze łzami radości w oczach uklęknąłem przy oknie i dziękowałem Panu Bogu, żem się doczekał tej chwili - pisał ks. dziekan Schwartz.

Było już dobrze po północy, kiedy młody wikariusz stanął w Markowicach. Tam w starych, grubych murach poklasztornych Ojców Karmelitów do kościoła przylegających, znajdowało się jego mieszkanie.
- Mija prawie 100 lat - pomyślał - kiedy was Prusacy stąd wygnali, ale teraz nastąpi odwet.

Przechodząc zaś obok sklepień, gdzie pod kościołem wraz z zakonnikami rycerze dawni, kasztelani i inni godni Polacy po robocie dni swoich w długim i nieprzerwanym śnie odpoczywali, prosił ich kapłan - od czasu do czasu bowiem odwiedzał ich, zaglądał do trumien otwartych i był w dobrych z nimi stosunkach - aby instancją swoją i protekcją wsparli powstańców, by Sprawiedliwość Najwyższa krzywdę wyrządzoną Polsce naprawiła, a wierni i wolni Polacy im za to wspaniałe to mieszkanie przez Prusaków ograbione, w Polsce wolnej uświetnią.

Ks. Morkowski postanowił zbudzić kościelnego markowickiego, Jana Kowalskiego, w przekonaniu, że będzie on miał wiadomości o sytuacji pod Strzelnem i ewentualnie polecenie dla niego. Nie mylił się.
- Wieczorem - powiedział Kowalski - zjawił się w Markowicach administrator majątku Ludzisko, Czesław Benedykciński. Gdy księdza nie zastał w domu uradziliśmy, by wysłać pod Strzelno wywiadowców na rowerach.

Markowice w dobie Powstania Wielkopolskiego - mleczarnia Winiarskiego i dom urzędniczy
 Wywiad rowerowy prowadził Władysław Sobociński i przyniósł z niego dobre wiadomości: - Strzelno było otoczone przez powstańców i robotników z pobliskich wiosek. Posiłki nie były potrzebne. Wobec tego, zaleciwszy nam milczenie przed Niemcami, Benedykciński odjechał do Ludziska.
- Wasza akcja - rzekł ksiądz do kościelnego - zacznie się jutro od rana.
- Czyżby uderzyć we dzwony - pyta się Kowalski - i zaalarmować parafię?
- Dzwonieniem - odpowiedział kapłan - postawilibyśmy również Niemców na nogi, a choć tutaj jest ich niewielu, są to grube ryby. Dzwonami głosić będziemy zwycięstwo! Chorągiew też trzeba zawczasu przygotować i to narodową. Wywiesimy ją na wieży kościoła, a tym czasem zabrać musimy się do roboty i to ostrożnie.
Uzgodnili jeszcze z Kowalskim nazwiska ludzi pewnych, odważnych i zaufanych, a syn jego Zygmunt otrzymała polecenie zwołać ich o brzasku, tj. zaraz po mszy św. do klasztoru. Po tym zarządzeniu ks. Morkowski ułożył się do snu.

Markowice, 3 stycznia 1919 r.

Kiedy przebudzony ciężkimi krokami w sypialni ks. Morkowski otworzył oczy, przy łóżku jego stał żołnierz w mundurze pruskim. Zatknięte za pasem granaty nadawały tej postaci, przy panującym w pokoju mroku, grozy.
- Strzelno padło! - błysnęło przez myśl przebudzonego. Kapłana nie odzywał się, starając się odzyskać przytomność. - Jak on tu się dostał? Jak reagować na tę nieproszoną, niezwykłą wizytę? I już chciał się odezwać, gdy w tym usłyszał:
- Niech będzie pochwalony! - Słuch go nie mylił, był to swój
- Wzięliśmy Strzelno tej nocy, oto rozkaz dla księdza - powiedział ranny przybysz i wręczył księdzu papier od Straży Ludowej w Strzelnie z poleceniem wystawienia oddziału ochotników z parafii i przeprowadzenia rekwizycji broni u Niemców. Żołnierzem, który stał przed kapłanem był kapral Bruk z oswobodzonego Strzelna.

Wikariusz zerwał się z łóżka jak oparzony, a kiedy po mszy św. wyszedł przed kościół, cała wieś przebudzona niezwykłą nowiną, wśród wrzawy i gwaru wypełniła obszerny plac przykościelny. Po kilku radosnych słowach apelu wygłoszonego do zebranych na wieść o zdobyciu Strzelna, ks. Morkowski wezwał byłych żołnierzy, by na ochotnika przystąpili do przejęcia władzy w Markowicach, wstąpili do organizacji powstańczej i Straży Ludowej oraz bezzwłocznie przeprowadzili rekwirowanie broni u Niemców z obszaru parafii.

Zgłosili się wszyscy byli żołnierze i dojrzała młodzież. Nikt z nich nie miał karabinu, więc uzbroili się w to, co kto miał. Przemysław Winiarski, właściciel mleczarni miał najlepszą broń, bo sztucer dalekosiężny i rewolwer żandarmerii pruskiej. Żandarm mieszkał w jego domu i zapewne to jemu tę broń zabrał. Nade wszystko imponował trąbką przybraną kokardą narodową i grą na niej porywał zebranych do działań. Władysław Sobociński w szpadę i rewolwer się uzbroił, Andrzej Bandoch z bagnetem się stawił, który z okopów wojennych przywiózł sobie do sprawiania wieprzów. Widząc to inni zawrócili na piętach i wkrótce stawili się: Władysław Steinborn z ojcowską dubeltówką na plecach i z kieszeniami wypchanymi nabojami, to samo Antoni Szydłowski i Aleksander Stiller - późniejszy wachmistrz Pułku Ułanów w Bydgoszczy. Franciszek Świtalski, Józef Szczepaniak i Franciszek Pawlak browningów próbowali, a Wojciech i Marcin Zgodzińscy, Pawłowski i Zygmunt Kowalski staroświeckie mając rewolwery rej wodzili wśród tych, co tylko z pałkami i kijami stanęli w szeregu. Nie upłynęło pół godziny i partia była gotowa.

Podział oddziału na cztery grupy z przydziałem stosownych instrukcji był dziełem jednej chwili. Pierwsza partia ruszyła na Niemojewko i Kruszę Zamkową, druga przeciw kolonistom do Kruszy Duchownej (Lindenthal), i do Tupadeł (Sagenfeld), trzecia do Żernik oraz czwarty, najsilniejszy, do dworu markowickiego z Winiarskim na czele.

Pałac Wilamowitzów-Moellendorffów i Clausa von Heydebrecka w dobie Powstania Wielkopolskiego
Ks. Morkowski zalecił powstańcom, by ci podczas rekwirowania broni kierowali się rozwagą i rycerskością. Dla samego kapłana sytuacja była wielce kłopotliwa. Znał osobiście dziedziców Markowic i Kruszy Zamkowej - pułkownika Clausa von Heydebrecka i Carla Cordsa, u których często bywał goszczony. Cords należał do ludzi spokojnych, za to Heydebreck łatwo wpadał w gniew i bywał wybuchowy. Ksiądz wysłał wprawdzie do dworu łącznika, gdy jednak ten nie wracał, wyczekiwanie zwiększyło u niego niepokój i rad nie rad sam puścił się w stronę dworu.

Tymczasem powstańcy przerażonej dziedziczce Hildegardzie von Heydebreck i jej córkom zapowiedzieli, że przy najmniejszej próbie oporu puszczą z dymem dwór i ich cały dobytek. Po tej przestrodze bezzwłocznie przeszukali mieszkanie, zabierając zgromadzoną broń, przeważnie myśliwską i do tego bardzo cenną. W międzyczasie nie obyło się bez scen spięcia. Pułkownik szybko zorientował się, że ma do czynienia z markowiczanami, w których rozpoznał również swoich pracowników folwarcznych, a także wyczuł, iż byli oni inspirowani do działań przez ks. wikarego. Wówczas też posypały się w ich kierunku gromy, nie oszczędzające również kapłana. Heydebreck w powstanie narodowe nie wierzył i dlatego działań markowiczan w tym względzie nie rozumiał. Widział w nich rewolucję socjalistyczną, która patriotom polskim miała wyrosnąć ponad głowę. Samego ks. Morkowskiego ostrzegał, że za zamiar użycia broni myśliwskiej do walki z ludźmi grożą wielkie sankcje wynikające z prawa międzynarodowego i przyszłość powstańców malował w czarnych kolorach. Wywiązała się między nimi ostra rozmowa i po krótkiej wymianie zdań pułkownik, po zezwoleniu na zatrzymanie jednego browninga do obrony osobistej, uspokoił się. Sprawami zbrojnej walki pomiędzy Niemcami i Polakami więcej się nie zajmował.

Do zbrojowni urządzonej w dawnym refektarzu klasztornym zaczęła napływać broń zarekwirowana Niemcom. Zakrystian, który z zawodu był krawcem zamienił igłę na bagnet, stając się pierwszym rusznikarzem i stróżem składnicy broni.

Zarząd Okręgu Pomorskiego Związku Weteranów Powstań Narodowych RP 1914-1919. Pierwszy od lewej w dolnym szeregu Przemysław Winiarski.
 Szczególnie obfity łup powstańcy zdobyli w Kruszy Zamkowej. Odbywało się tam dzień wcześniej, 2 stycznia polowanie. Z Polaków brał w nim udział proboszcz parafii ludziskiej ks. Narcyz Putz. Według jego relacji - myśliwi pod wieczór zamykali ostatni kocioł i kończyli polowanie, gdy od Strzelna przygalopował na spienionym koniu tamtejszy żandarm z raportem o powstańcach zbliżających się od strony Mogilna. Niemców ogarnęła konsternacja, szczególnie landrata i nadleśniczego. Pytając się proboszcza, co robić? - usłyszeli odpowiedz, że kto wobec Polaków sumienie ma czyste niech spokojnie pozostanie na miejscu. Pospiesznie porozjeżdżali się wszyscy. Do stołu przygotowanego we dworze na kilkanaście osób zasiadł gospodarz domy z jednym tylko biesiadnikiem ks. Putzem. Cała broń, którą przerażeni myśliwi pozostawili we dworze w Kruszy Zamkowej stała się łupem powstańców z Markowic.

U kolonistów w Kruszy Duchownej również znaleziono wiele broni. Sam Stiller znalazł ukryte w studni 4 karabiny. Oba oddziały dostarczyły do zbrojowni markowickiej pełen wóz przeróżnej broni. Rekwizycja broni odniosła podwójny skutek, powstańców zaopatrzyła w broń, a Niemcom do reszty odebrała ducha. Ks. Morkowski rozdzielił broń pomiędzy 70 powstańców i w ten sposób uformowany został oddział markowicki, nad którym komendę objął Przemysław Winiarski, późniejszy sierżant, a następnie podporucznik Wojska Polskiego. Nowo upieczony dowódca nie posiadał doświadczenia wojskowego. Z racji prowadzenia własnej mleczarni i zaopatrywania w masło wojska i mieszkańców Inowrocławia był odraczany od służby wojskowej. Był organizatorem służby bezpieczeństwa - Straży Ludowej w Markowicach, wywiadowcą i po przejęciu miejscowej poczty jej zawiadowcą. Ks. Morkowski przywołując sylwetkę Winiarskiego tak go opisał: - najchętniej przecież stawał na środku wsi i na zbiórkę trąbił, ruch wtedy i życie wrzało w naszej wsi, przedtem tak spokojnej.

3 stycznia 1919 r. na pocztę w Markowicach przyszedł telegram od inowrocławskiej Rady Żołniersko-Ludowej, donoszący o rozejmie, zawartym tegoż dnia o godz.1:30 pomiędzy emisariuszami Naczelnej rady Ludowej w Poznaniu a majorem Grollmanem, dowódcą załogi niemieckiej w Inowrocławiu.

Markowice, 4 stycznia 1919 r.

W tym dniu ks. Wacław Morkowski dopinał organizację służby bezpieczeństwa - Straży Ludowej i łączności. Markowice wróciły znowu do normalnego życia i funkcjonowania. Około południa przybył z Inowrocławia do klasztoru, do mieszkania ks. Morkowskiego mecenas Koszutski, delegat Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu. Celem jego wizyty było przekonanie kapłana, by ten hamująco wpłynął na zapędy miejscowych powstańców marszu na Inowrocław. Przy kieliszku wina, wysłuchał gościa i przedstawił mu swój punkt widzenia na działania zbrojne powstańców oraz na decyzje NRL. Ks. Morkowski był rad, że markowiczanie zdążyli przejąć władzę we wsi, przed podpisaniem rozejmu w Inowrocławiu…

Markowice, 5 stycznia 1919 r.

Przed brzaskiem, w szarym mroku tonęła jeszcze wieś, kiedy Przemysław Winiarski krocząc środkiem ulicy obwieszczał swoją sygnałówką zbiórkę wszystkich mężczyzn. Po chwili wszyscy pośpieszyli na plac przed kościołem, miejsce spotkań i wieców od czasu wybuchu powstania. Głos zabrał ks. Morkowski, który zapoznał wszystkich z postępami powstańców, którzy pod komendą ppor. Pawła Cymsa przygotowywali szturm na Inowrocław.
- Wszyscy pójdziemy! - odezwał się ktoś z tłumu. Poparli go inni dodając - śpieszmy się, na wozach pojedziemy!
- Ale ksiądz z nami! - wołał jeden ze starszych gospodarzy, co całą wojnę w domu przesiedział, bo nie było w magazynach niemieckich munduru na jego wzrost i tuszę.
- Bez księdza nie pojedziemy! - przyklasnęli wszyscy!
- Szabla mi się nie należy - odparł ksiądz słowami  ks. Marka, kapelana konfederatów barskich, dodając - nie przez nią Pan Bóg uderzy.

Z braku szabli kapłan wybrał browning myśliwski. Po odprawionej w kościele służbie Bożej i modłach polecających powstańców Boskiej opiece, gdy wozy stały już gotowe, wszyscy jak jeden mąż ruszyli z wesołą gwarą i pośpiechem…



Z Markowic, podczas niemieckiej ofensywy nadnoteckiej, pod Kcynią poległo dwóch powstańców, Stanisław (Józef) Bandoch - 7 lutego 1919 r. i Wojciech Zgodziński - 20 lutego 1919 r. Jak zanotował w swoich wspomnieniach ks. Morkowski: - Zgodzińskiego tylko można było do Markowic sprowadzić i uroczystym na cmentarzu przy kościele uczcić pogrzebem.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz