Markowice w dobie Powstania Wielkopolskiego |
Obraz tamtych dni - zrywu
powstańczego z lat 1918-1919 w okolicach Kościeszek i Markowic - możemy
przywołać dzięki zachowanym wspomnieniom wikariusza ludziskiego, a zarazem
rezydenta markowickiego ks. Wacława Morkowskiego. Jego obszerne fragmenty
znalazły się na stronach napisanej przez niego przed śmiercią pracy o Powstaniu
Wielkopolskim. Praca ta ukazała się w odcinkach w 1939 r. na łamach „Dziennika
Kujawskiego“ i zatytułowana została Rycerskie
przebudzenie na Kujawach z podtytułem Wspomnienia
kapelana 3 pułku strzelców wielkopolskich. W niniejszym artykule przybliżę
fragmenty pamiętnika ks. Morkowskiego tyczące okolic Kościeszek i Markowic.
Pomijam Kruszwicę, gdyż temat powstańcy z tego miasta jest stosunkowo dobrze
znany.
Markowice, dnia 2 stycznia 1919 r.
Z Poznania od dnia 27 grudnia 1918
r. nie docierają do wsi dzienniki, odczuwany jest brak pewnych wiadomości o
przebiegu walk w Poznaniu i postępie powstania na prowincji.
Wówczas nic jeszcze od zwykłych
zajęć codziennych nie odrywało mieszkańców Markowic. Zaproszony przez ks.
Panieńskiego, proboszcza z Polanowic i administratora w Kościeszkach, ks.
wikariusz Morkowski wyjechał przez Sławsk Wielki, aby razem z ks. dziekanem
Schwartzem, drogą na Kruszwicę stanąć w Kościeszkach nad Gopłem, gdzie przy
wielkim napływie wiernych pomoc w konfesjonałach tamtejszych świadczyli.
Nazajutrz miało się odbyć w kościele uroczyste nabożeństwo z okazji powrotu
żołnierzy tamtejszej parafii z wojny światowej.
Kiedy po ukończonej posłudze w
kościele zajechali księża do Golejewa i zasiedli do stołu, aby w gościnnym
dworze Józefa Zabłockiego przed drogą powrotną wieczorem przyjąć posiłek, do
jadalni wpadł wzburzony i podniecony dr Bogdan Amrogowicz, obywatel ziemski z
Rzeszynka z wiadomościami, które momentalnie wszystkich postawiły na nogi,
również tych, co nie zdążyli jeszcze zaspokoić głodu.
- Pod Strzelnem - mówił pełen
zapału p. Amrogowicz - strzelanina! Ludność miasta wraz z powstańcami idącymi
od Gniezna dzisiejszej nocy zaatakuje Grenzschutz w Strzelnie. Wzywa się wsie,
aby przybyły z posiłkami.
Takie rzuciwszy wezwanie i
niespodziewaną nowinę poprosił ks. dziekana Schwartza na stronę. Wyspowiadał
się, wymienił z kapłanem pożegnalny uścisk dłoni. Z karabinem na ramieniu
dosiadł konia i jak strzała poleciał po swoich ludzi, i pod Strzelno. Tymczasem
księża postanowili, że każdy z nich w swojej parafii natychmiast zorganizuje
oddziały ochotników, kto zdąży wyprawi je jeszcze tej nocy na Strzelno, reszta
będzie je miała od jutra w pogotowiu.
Ks. Morkowski wsiadł do powozu
dziekana Schwartza, aby na jego zaproszenie dotrzymać mu towarzystwa do Sławska
Wielkiego, a tam czekały już na niego konie z Markowic.
Po drodze kapłani rozważali szanse
walki o Strzelno.
- Ludzi i żołnierzy - mówi dziekan
zamyślony - z rzemiosłem wojennym znakomicie obeznanych mamy aż nadto, ale skąd
wezmą strzelnianie - skąd my weźmiemy broń do naszych?
- Broni nie mamy, to prawda -
odpowiedział wikary - ale przecież Niemcy są strachem podszyci i po klęsce na
Zachodzie coraz niewyraźnie czują się wśród nas.
Wśród cichej, pogodnej i mroźnej nocy
zimowej niepokojące zaczęły udzielać się podróżnym obawy. Tu i tam mijali żołnierzy niemieckich
z obładowanymi tornistrami na plecach, ale bez karabinów, wymykających się
cichaczem w pojedynkę, po dwóch lub trzech w stronę Inowrocławia. Na torze
kolejowym zauważyli nieoświetloną motorówkę [drezynę - M.P.], ostrożnie posuwającą
się w stronę Kruszwicy.
Centrum Markowic w dobie Powstania Wielkopolskiego |
Załogi niemieckie w Inowrocławiu i
Strzelnie wystrzeliwały rakiety świetlne, które na niebie usianym gwiazdami, jasnymi
błyskami na chwilę rozjaśniały kontury zabudowań miejskich. W tych momentach,
jakże dalekie dają oku ludzkiemu perspektywy równin kujawskich, na których ani
wzniesienia, ani pagórka, tylko osady bogate i ludne wsie, wzrok hamują. Z
wieży kościoła markowickiego doskonale były widziane: Inowrocław, Strzelno,
Kruszwica. Iluminacja ta bawiła, a przecież to sygnały wojenne, kto wie, może
groźne dla naszych.
- Inowrocław - powiedział do
dziekana ks. Morkowski - mając silną załogę, mógłby pod Strzelno wysłać
posiłki, wtedy klęska powstańców pod miastem byłaby nieunikniona.
- Dowódca niemiecki - snuje swą
myśl ks. dziekan - zdaje sobie chyba sprawę z tego, że sam na wulkanie siedzi,
że osłabienie własnej załogi przyspieszyłoby powstanie ludności w Inowrocławiu.
- Tak jest - przyznaje wikariusz -
wyjść z Inowrocławia nie mogą, chyba na swoją zgubę. Łatwo mogliby bowiem zostać
w drodze przez ludność wiejską otoczeni i przy niewielkim nawet udziale uzbrojonych
powstańców, rozbrojeni.
W liście swoim z 16 grudnia 1935 r.
ks. dziekan Schwartz pisał do ks. Morkowskiego, że przypomina sobie, kiedy
późnym wieczorem wracali z Kościeszek zauważyli również jadący do Kruszwicy
wagon motorowy. W nocy na 3 stycznia palił się stóg słomy w Kobylnikach. Stróż
nocny zapukał do okna sypialni proboszcza, donosząc o tym wypadku. Był to znak,
że Polacy mają rozbrajać Niemców po wioskach i rano już maszerował przez Sławsk
uzbrojony oddział powstańców ze sztandarem narodowym - Widząc to, ze łzami
radości w oczach uklęknąłem przy oknie i dziękowałem Panu Bogu, żem się
doczekał tej chwili - pisał ks. dziekan Schwartz.
Było już dobrze po północy, kiedy młody
wikariusz stanął w Markowicach. Tam w starych, grubych murach poklasztornych
Ojców Karmelitów do kościoła przylegających, znajdowało się jego mieszkanie.
- Mija prawie 100 lat - pomyślał -
kiedy was Prusacy stąd wygnali, ale teraz nastąpi odwet.
Przechodząc zaś obok sklepień,
gdzie pod kościołem wraz z zakonnikami rycerze dawni, kasztelani i inni godni
Polacy po robocie dni swoich w długim i nieprzerwanym śnie odpoczywali, prosił
ich kapłan - od czasu do czasu bowiem odwiedzał ich, zaglądał do trumien
otwartych i był w dobrych z nimi stosunkach - aby instancją swoją i protekcją
wsparli powstańców, by Sprawiedliwość Najwyższa krzywdę wyrządzoną Polsce
naprawiła, a wierni i wolni Polacy im za to wspaniałe to mieszkanie przez
Prusaków ograbione, w Polsce wolnej uświetnią.
Ks. Morkowski postanowił zbudzić kościelnego
markowickiego, Jana Kowalskiego, w przekonaniu, że będzie on miał wiadomości o
sytuacji pod Strzelnem i ewentualnie polecenie dla niego. Nie mylił się.
- Wieczorem - powiedział Kowalski -
zjawił się w Markowicach administrator majątku Ludzisko, Czesław Benedykciński.
Gdy księdza nie zastał w domu uradziliśmy, by wysłać pod Strzelno wywiadowców
na rowerach.
Markowice w dobie Powstania Wielkopolskiego - mleczarnia Winiarskiego i dom urzędniczy |
- Wasza akcja - rzekł ksiądz do
kościelnego - zacznie się jutro od rana.
- Czyżby uderzyć we dzwony - pyta
się Kowalski - i zaalarmować parafię?
- Dzwonieniem - odpowiedział kapłan
- postawilibyśmy również Niemców na nogi, a choć tutaj jest ich niewielu, są to
grube ryby. Dzwonami głosić będziemy zwycięstwo! Chorągiew też trzeba zawczasu
przygotować i to narodową. Wywiesimy ją na wieży kościoła, a tym czasem zabrać
musimy się do roboty i to ostrożnie.
Uzgodnili jeszcze z Kowalskim
nazwiska ludzi pewnych, odważnych i zaufanych, a syn jego Zygmunt otrzymała
polecenie zwołać ich o brzasku, tj. zaraz po mszy św. do klasztoru. Po tym
zarządzeniu ks. Morkowski ułożył się do snu.
Markowice, 3 stycznia 1919 r.
Kiedy przebudzony ciężkimi krokami
w sypialni ks. Morkowski otworzył oczy, przy łóżku jego stał żołnierz w
mundurze pruskim. Zatknięte za pasem granaty nadawały tej postaci, przy
panującym w pokoju mroku, grozy.
- Strzelno padło! - błysnęło przez
myśl przebudzonego. Kapłana nie odzywał się, starając się odzyskać przytomność.
- Jak on tu się dostał? Jak reagować na tę nieproszoną, niezwykłą wizytę? I już
chciał się odezwać, gdy w tym usłyszał:
- Niech będzie pochwalony! - Słuch
go nie mylił, był to swój
- Wzięliśmy Strzelno tej nocy, oto
rozkaz dla księdza - powiedział ranny przybysz i wręczył księdzu papier od
Straży Ludowej w Strzelnie z poleceniem wystawienia oddziału ochotników z
parafii i przeprowadzenia rekwizycji broni u Niemców. Żołnierzem, który stał
przed kapłanem był kapral Bruk z oswobodzonego Strzelna.
Wikariusz zerwał się z łóżka jak
oparzony, a kiedy po mszy św. wyszedł przed kościół, cała wieś przebudzona
niezwykłą nowiną, wśród wrzawy i gwaru wypełniła obszerny plac przykościelny.
Po kilku radosnych słowach apelu wygłoszonego do zebranych na wieść o zdobyciu
Strzelna, ks. Morkowski wezwał byłych żołnierzy, by na ochotnika przystąpili do
przejęcia władzy w Markowicach, wstąpili do organizacji powstańczej i Straży
Ludowej oraz bezzwłocznie przeprowadzili rekwirowanie broni u Niemców z obszaru
parafii.
Zgłosili się wszyscy byli żołnierze
i dojrzała młodzież. Nikt z nich nie miał karabinu, więc uzbroili się w to, co
kto miał. Przemysław Winiarski, właściciel mleczarni miał najlepszą broń, bo
sztucer dalekosiężny i rewolwer żandarmerii pruskiej. Żandarm mieszkał w jego
domu i zapewne to jemu tę broń zabrał. Nade wszystko imponował trąbką przybraną
kokardą narodową i grą na niej porywał zebranych do działań. Władysław
Sobociński w szpadę i rewolwer się uzbroił, Andrzej Bandoch z bagnetem się
stawił, który z okopów wojennych przywiózł sobie do sprawiania wieprzów. Widząc
to inni zawrócili na piętach i wkrótce stawili się: Władysław Steinborn z
ojcowską dubeltówką na plecach i z kieszeniami wypchanymi nabojami, to samo
Antoni Szydłowski i Aleksander Stiller - późniejszy wachmistrz Pułku Ułanów w
Bydgoszczy. Franciszek Świtalski, Józef Szczepaniak i Franciszek Pawlak browningów
próbowali, a Wojciech i Marcin Zgodzińscy, Pawłowski i Zygmunt Kowalski
staroświeckie mając rewolwery rej wodzili wśród tych, co tylko z pałkami i
kijami stanęli w szeregu. Nie upłynęło pół godziny i partia była gotowa.
Podział oddziału na cztery grupy z
przydziałem stosownych instrukcji był dziełem jednej chwili. Pierwsza partia
ruszyła na Niemojewko i Kruszę Zamkową, druga przeciw kolonistom do Kruszy
Duchownej (Lindenthal), i do Tupadeł (Sagenfeld), trzecia do Żernik oraz
czwarty, najsilniejszy, do dworu markowickiego z Winiarskim na czele.
Pałac Wilamowitzów-Moellendorffów i Clausa von Heydebrecka w dobie Powstania Wielkopolskiego |
Ks. Morkowski zalecił powstańcom,
by ci podczas rekwirowania broni kierowali się rozwagą i rycerskością. Dla
samego kapłana sytuacja była wielce kłopotliwa. Znał osobiście dziedziców
Markowic i Kruszy Zamkowej - pułkownika Clausa von Heydebrecka i Carla Cordsa,
u których często bywał goszczony. Cords należał do ludzi spokojnych, za to
Heydebreck łatwo wpadał w gniew i bywał wybuchowy. Ksiądz wysłał wprawdzie do
dworu łącznika, gdy jednak ten nie wracał, wyczekiwanie zwiększyło u niego
niepokój i rad nie rad sam puścił się w stronę dworu.
Tymczasem powstańcy przerażonej
dziedziczce Hildegardzie von Heydebreck i jej córkom zapowiedzieli, że przy
najmniejszej próbie oporu puszczą z dymem dwór i ich cały dobytek. Po tej
przestrodze bezzwłocznie przeszukali mieszkanie, zabierając zgromadzoną broń,
przeważnie myśliwską i do tego bardzo cenną. W międzyczasie nie obyło się bez
scen spięcia. Pułkownik szybko zorientował się, że ma do czynienia z
markowiczanami, w których rozpoznał również swoich pracowników folwarcznych, a
także wyczuł, iż byli oni inspirowani do działań przez ks. wikarego. Wówczas
też posypały się w ich kierunku gromy, nie oszczędzające również kapłana.
Heydebreck w powstanie narodowe nie wierzył i dlatego działań markowiczan w tym
względzie nie rozumiał. Widział w nich rewolucję socjalistyczną, która
patriotom polskim miała wyrosnąć ponad głowę. Samego ks. Morkowskiego
ostrzegał, że za zamiar użycia broni myśliwskiej do walki z ludźmi grożą
wielkie sankcje wynikające z prawa międzynarodowego i przyszłość powstańców
malował w czarnych kolorach. Wywiązała się między nimi ostra rozmowa i po
krótkiej wymianie zdań pułkownik, po zezwoleniu na zatrzymanie jednego browninga
do obrony osobistej, uspokoił się. Sprawami zbrojnej walki pomiędzy Niemcami i
Polakami więcej się nie zajmował.
Do zbrojowni urządzonej w dawnym
refektarzu klasztornym zaczęła napływać broń zarekwirowana Niemcom. Zakrystian,
który z zawodu był krawcem zamienił igłę na bagnet, stając się pierwszym
rusznikarzem i stróżem składnicy broni.
Zarząd Okręgu Pomorskiego Związku Weteranów Powstań Narodowych RP 1914-1919. Pierwszy od lewej w dolnym szeregu Przemysław Winiarski. |
U kolonistów w Kruszy Duchownej
również znaleziono wiele broni. Sam Stiller znalazł ukryte w studni 4 karabiny.
Oba oddziały dostarczyły do zbrojowni markowickiej pełen wóz przeróżnej broni.
Rekwizycja broni odniosła podwójny skutek, powstańców zaopatrzyła w broń, a
Niemcom do reszty odebrała ducha. Ks. Morkowski rozdzielił broń pomiędzy 70
powstańców i w ten sposób uformowany został oddział markowicki, nad którym
komendę objął Przemysław Winiarski, późniejszy sierżant, a następnie
podporucznik Wojska Polskiego. Nowo upieczony dowódca nie posiadał doświadczenia
wojskowego. Z racji prowadzenia własnej mleczarni i zaopatrywania w masło
wojska i mieszkańców Inowrocławia był odraczany od służby wojskowej. Był
organizatorem służby bezpieczeństwa - Straży Ludowej w Markowicach, wywiadowcą
i po przejęciu miejscowej poczty jej zawiadowcą. Ks. Morkowski przywołując
sylwetkę Winiarskiego tak go opisał: - najchętniej przecież stawał na środku
wsi i na zbiórkę trąbił, ruch wtedy i życie wrzało w naszej wsi, przedtem tak
spokojnej.
3 stycznia 1919 r. na pocztę w Markowicach
przyszedł telegram od inowrocławskiej Rady Żołniersko-Ludowej, donoszący o
rozejmie, zawartym tegoż dnia o godz.1:30 pomiędzy emisariuszami Naczelnej rady
Ludowej w Poznaniu a majorem Grollmanem, dowódcą załogi niemieckiej w
Inowrocławiu.
Markowice, 4 stycznia 1919 r.
W tym dniu ks. Wacław Morkowski
dopinał organizację służby bezpieczeństwa - Straży Ludowej i łączności.
Markowice wróciły znowu do normalnego życia i funkcjonowania. Około południa
przybył z Inowrocławia do klasztoru, do mieszkania ks. Morkowskiego mecenas
Koszutski, delegat Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu. Celem jego wizyty było
przekonanie kapłana, by ten hamująco wpłynął na zapędy miejscowych powstańców
marszu na Inowrocław. Przy kieliszku wina, wysłuchał gościa i przedstawił mu swój
punkt widzenia na działania zbrojne powstańców oraz na decyzje NRL. Ks.
Morkowski był rad, że markowiczanie zdążyli przejąć władzę we wsi, przed
podpisaniem rozejmu w Inowrocławiu…
Markowice, 5 stycznia 1919 r.
Przed brzaskiem, w szarym mroku
tonęła jeszcze wieś, kiedy Przemysław Winiarski krocząc środkiem ulicy
obwieszczał swoją sygnałówką zbiórkę wszystkich mężczyzn. Po chwili wszyscy
pośpieszyli na plac przed kościołem, miejsce spotkań i wieców od czasu wybuchu
powstania. Głos zabrał ks. Morkowski, który zapoznał wszystkich z postępami
powstańców, którzy pod komendą ppor. Pawła Cymsa przygotowywali szturm na
Inowrocław.
- Wszyscy pójdziemy! - odezwał się
ktoś z tłumu. Poparli go inni dodając - śpieszmy się, na wozach pojedziemy!
- Ale ksiądz z nami! - wołał jeden
ze starszych gospodarzy, co całą wojnę w domu przesiedział, bo nie było w
magazynach niemieckich munduru na jego wzrost i tuszę.
- Bez księdza nie pojedziemy! -
przyklasnęli wszyscy!
- Szabla mi się nie należy - odparł
ksiądz słowami ks. Marka, kapelana
konfederatów barskich, dodając - nie przez nią Pan Bóg uderzy.
Z braku szabli kapłan wybrał
browning myśliwski. Po odprawionej w kościele służbie Bożej i modłach
polecających powstańców Boskiej opiece, gdy wozy stały już gotowe, wszyscy jak
jeden mąż ruszyli z wesołą gwarą i pośpiechem…
Z Markowic, podczas niemieckiej
ofensywy nadnoteckiej, pod Kcynią poległo dwóch powstańców, Stanisław (Józef)
Bandoch - 7 lutego 1919 r. i Wojciech Zgodziński - 20 lutego 1919 r. Jak
zanotował w swoich wspomnieniach ks. Morkowski: - Zgodzińskiego tylko można było do Markowic sprowadzić i uroczystym na
cmentarzu przy kościele uczcić pogrzebem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz