Kto nie zna przysłów: Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała; Na pochyłe drzewo każda koza wlezie; Przyszła koza do woza; Wysoki jak brzoza, a głupi jak koza; Raz kozie śmierć… itd., itp.
Pozwólcie, że dzisiaj cofnę się ok. 60 lat wstecz, czyli do lat 60. minionego stulecia. W czasy, kiedy byłem oczarowany królikami i sam chowałem kilkanaście sztuk w specjalnie zbitych przeze mnie klatkach. Pierwszą parę otrzymałem od kolegi Andrzeja Jarlaczyka i kiedy przyszedł czas uboju podarowałem te sympatyczne stworzenia ciotkom, Ani z Młyna i Uli z Ogrodowej. Sam nigdy nie skosztowałem mięsa króliczego, a ponoć było bardzo smaczne.
W tamtych czasach w mieście i wielu wsiach uboższa ludność chowała kozy. W każdym bądź razie ja pamiętam z tych zwierząt kilkanaście stworów, beczących u rogatek miasta. Tak, tak, wielu ze starszych strzelnian całkowicie zapomniało, lub próbuje nie pamiętać o przemiłych, bardzo sympatycznych i niemalże wszystko pożerających zwierzętach domowych jakimi były kozy. Pewna część gospodarstw domowych otaczających centrum miasta posiadała w spisie inwentarza podwórzowego obok świń, królików, kur również kozy. Koza nabrała właściwego znaczenia, wartości i ceny oraz stała się wprost niezastąpiona, jako skromna w wymaganiach żywicielka rodziny już na przełomie XIX i XX w. szczególnie w rodzinach wielodzietnych. Wystarczyło mieć przysłowiowy chlewik, niewielki kawałek pola, czy dostęp do rowów i nieużytków, by jedną lub dwie kozy utrzymać. Ten pierwszy i zasadniczy kierunek użytkowania kóz to mleko, o którego dobrodziejstwie rozgadywały się akuszerki i położne. Ba, lekarze w latach powojennych wręcz namawiali, by dzieci o naturze chorobliwej karmić kozim mlekiem, gdyż stanowiło ono źródło wszelkiego dobrodziejstwa. Również dla dzieci zalecano mięso z młodych koźląt - samców, jako delikatne, pożywne i smakowite.
Pamiętam, jak opowiadano, że kozy, choć nie gryzły i nie szczekały, to zachowywały się jak psy - po prostu potrafiły bronić domostwa, głośno becząc na widok intruza i bodąc rogami nieproszonych gości. W mojej pamięci zapisały się widoki mojego dzieciństwa, które towarzyszyły mi od wiosny do późnej jesieni, a mianowicie kozy pasące się na rowach przydrożnych i śródpolnych okalających miasto. Kozy jedzą wszystko, co my nazywamy, że jest zjadliwe: trawę, zioła, chwasty, młode gałązki, korę, liście, owoce, warzywa, obierki, odpadki, a nawet tzw. pety papierosowe.
Przypominam sobie rozmowę z lat 60. minionego stulecia, kiedy to sąsiad sąsiadowi zachwalał kozy. Mówił on wówczas: - Panie sąsiedzie, te bydlątka nie wymagają wielu starań, są tanie w utrzymaniu, jedzą byleco, no i dają o wiele zdrowsze mleko niż krowy. A moim ulubionym śniadaniem jest muska (zupa mleczna) na kozim mleku. Masz pan dzieci, zatem dam panu radę, kup pan kozę albo ze dwie, a żadne z pociech nie będzie chorowało - po czym dodał: - Jo panie za namową doktora Fiebiga kupiłem z jego porynki dwie kozy, a jak się wykociły, to mliko nawet szwagrowi do jego rojbrów dawołym…
By nie być gołosłownym dodam, że kiedy 27 lutego 1957 roku zawiązało się Kółko Rolnicze Strzelno Miasto, to już na drugi dzień zaczęła przy nim działać Grupa Hodowców Drobnego Inwentarza, której przewodził Bogdan Brzeziński. To ona skupiała strzelnian parających się chowem: kóz, królików i ptactwa domowego.
Współczesnym rarytasem, który znajdujemy na półkach marketów w dziale nabiał są kozie sery. Spośród serów kozich najbardziej popularne są dwa rodzaje: świeże serki kanapkowe oraz dojrzewające sery pleśniowe, tak zwane rolady. Ich cechą charakterystyczną jest delikatna, biała pleśń. Sery z porostem białej pleśni to najbardziej rozpoznawalne sery pleśniowe – prawie każdy słyszał o klasycznych Brie czy Camembert. Te sery zawdzięczają swój niepowtarzalny i aromatyczny smak starannie wyselekcjonowanym składnikom i recepturom przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Mogą być wyrabiane z każdego rodzaju mleka, łącznie z kozim.
I już na zakończenie, poza tematem zasadniczym dopowiem, że w mieście było również kilka osłów. Pamiętam takiego stwora, który ciągnął wózek z drabiną i beczką smoły. Należał do dekarza Boruckiego. Jego przysmakiem były gazety, a najchętniej zjadał „Trybunę Ludu“. To na jej widok i po jej zjedzeniu najgłośniej ryczał: - io, ioo, iooo… Dlaczego? Głowili się nad tym dylematem miejscowi mędrcy. Aż razu pewnego, jeden z nich, po trzech głębszych doszedł do wniosku, że: - naczytało się bydle głupot i beczy, jakby na egzekutywie to właśnie jemu głosu udzielili.
Foto.: Zbiory NAC - Narodowe Archiwum Cyfrowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz