niedziela, 14 marca 2021

Znikające ślady…

Do poniższego rozważania skłoniło mnie stare załączone powyżej zdjęcie, które otrzymałem ostatnio od Rainera Zobla z Niemiec. Z kolei Rainer otrzymał w spuściźnie po strzelnianinie śp. Klausie Mantheyu spory zbiór zdjęć związanych ze Strzelnem i okolicą. Sukcesywnie trafiają one do mnie i stają się inspiracją do pisania tekstów z sentymentalną nutką powrotów…

Pamiętam, kiedy jako młokos często zaglądałem z ciekawością do stojącego na rynku kościoła ewangelickiego. Sprofanowana świątynia wypełniona była przeróżnymi towarami, a moim oczom rzucał się wypisany wówczas na łuku tęczowym, poprzedzającym prezbiterium ołtarzowe nierozpoznawalny przeze mnie napis. Jego treść przyszło mi rozszyfrować dopiero przed kilku laty. Kościoła już od lat nie było, a w moje ręce wpadła pocztówka przedstawiająca jego wnętrze z częściowo niewidocznym owym napisem. Gdy dokładnie wpatrzyłem się w niego zauważyłem na końcu cytatu skrót imienia - Joh. i liczbę - 14.6. Bezsprzecznie był to fragment ewangelii według św. Jana. Widoczny był początek sentencji: Ich bin der… i jej koniec …Leben. Joh. 14.6. Sięgnąłem po Biblię i otworzyłem ją: - Jan rozdział 14, werset 6 i przeczytałem fragment: - Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Sięgnąłem po niemiecką wersję, a tam stoi: - Ich bin der Weg, ich bin die Wahrheit, und ich bin das Leben. Joh. 14.6 - czyli polskie: - Ja jestem drogą, prawdą i życiem.

 

Jest lato 1969 roku. Rynek strzeleński, dzień powszedni, godziny popołudniowe. Mężczyzna i kobieta przemierzają na skos rynek, udając się w sobie znanym kierunku. Dwójka urwisów, z których jeden jest tylko w krótkich spodenkach zabawia się kopaniem kamieni. Ktoś wolnym krokiem przechodzi obok otwartych na oścież drzwi apteki w kierunku restauracji nazywanej przez miejscowych „barem po schodkach“. Przy tej okazji zobaczy jak postępują prace remontowe w pomieszczeniach po sklepie żelaza, który przygotowywany jest pod potrzeby szybkiej gastronomi, czyli baru. Właśnie skończono malowanie szyldu, który oznajmia wszem i wobec, że w tym miejscu będzie już niebawem „bar popularny“. Obok pod numerem 4, przed lokalem restauracyjnym stoi grupka mężczyzn. Wahają się, czy wpierw iść do fryzjera pana Henia, czy na jednego głębszego. To są ostatnie dni restauracji, którą zastąpi bar, a w opróżnionych po niej pomieszczeniach znajdzie lokum sklep metalowo-motoryzacyjny.

Dalej, przed sklepem mięsno-wędliniarskim PSS „Społem“ - dawniej należącym do państwa Ruszkiewiczów, którzy dziś są sprzedawcami w tej placówce - stoi samochód dostawczy marki „Żuk“. Zapewne przyjechał do wymiecionego z towaru i pustego sklepu, po równie puste skrzynki. W ciemno strzelając nie pomylę się jeżeli powiem, że sklep dzisiaj oferował kaszankę, leberę, smalec, mielonkę, kości i wołowinę rosołową. Być może była jeszcze parówkowa i zwyczajna. Obok pod kamienicą nr 7 stoi oparty o rurę, zabezpieczającą witrynę przed uszkodzeniem szyby, znudzony mężczyzna, być może emeryt i gapi się bezwiednie przed siebie. W pamięci ma nie tak dawny widok kościoła ewangelickiego, który swoją potężną bryłą przysłaniał drugą stronę rynku, a teraz, proszę, rozebrany daje panoramiczny obraz na cały centralny plac miasta.

Po kościele została do usunięcia resztka gruzu. Przez ostatnie 23 lata swojej egzystencji świątynia eksploatowana była przez GS „SCh“ jako magazyn zbożowy, a następnie jako zaplecze spółdzielczego sklepu, którego kierownikiem był legendarny p. Michał Dziadura. Po zakończeniu działań wojennych i wywiezieniu Niemców do obozów w Łagiewnikach i Potulicach, ówczesna władza wybebeszyła wnętrze kościoła z całego wyposażenia. Ogromny pająk dostał się parafii katolickiej, organy poszły do kościoła poewangelickiego w Orchowie i tam są do dzisiaj. Co stało się z resztą? Niestety nie udało mi się ustalić.

Do dzisiaj zadaję sobie szereg pytań, na które oczywiście znajduję odpowiedzi, ale niestety są one skażone wielowiekową antyniemieckością, która i na mnie ciąży. Zastanawiam się, co byłoby, gdyby budowla przetrwała, jaką rolę odgrywałaby w życiu mieszkańców? Może byłoby tutaj muzeum, może galeria, a może sala koncertowa. Uczciwie rzecz biorąc żałuję, że świątynia ewangelicka nie przetrwała…

Mniemam, że na centralny plac miasta niebawem powróci w sposób symboliczny owa piękna budowla. Proponuję podpatrzeć inne miasta, które nieistniejące budowle upamiętniają tablicami z opisem, co w tym miejscu się znajdowało (np. Bydgoszcz i tablica upamiętniająca kościół pojezuicki).  

3 komentarze:

  1. Bardzo podobny był kościół ewangelicki na rynku w Kruszwicy. Rozebrany pewnie z tych samych powodów co w Strzelnie. Zwróciłem uwagę na wspomnianych przez Pana różnych mężczyznach, którzy wystawali tak jakby bez powodu na Rynku, nie mając może nic do roboty. Przypomniało mi się jak przyjeżdżaliśmy z rodzicami do cioci do Strzelna i jak szliśmy obowiązkowo na cmentarze, to mijaliśmy właśnie zawsze kilku mężczyzn, którzy oparci o metalowe rurki przy witrynach sklepowych obserwowali dookoła "świat". Ojciec zawsze ich porównywał do "elegantów z Mosiny" lub "penerów poznańskich". To było przynajmniej dla mnie, tak charakterystyczne dla Strzelna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym wystawaniu strzelnian płci męskiej pod witrynami sklepowymi pisała już prasa przedwojenna, natomiast panie słynęły z wyglądania przez okno. Czyniły to godzinami, kładąc sobie pod łokcie miękką poduszkę.

      Usuń
  2. Super zdjęcie ze znakiem drogowym do Inowrocławia, dynamiczne. Dziękuję za artykuł !

    OdpowiedzUsuń