Gdy wracam wspomnieniami do dzieciństwa i lat młodzieńczych moja ulica zdaje się być bardziej kolorową i w niczym nie przypominająca dzisiejszej szarości. Co by nie powiedzieć o niej, nie jest ona najpiękniejszą, ale czy miłością darzymy tylko to, co górnej półki sięga? Przecież nasze różnorakie upodobania nie tylko kręcą się wokół urody, czyli krasy i piękna. Nasza miłość sięga głębiej, do wnętrza i dopiero tam odkrywa i poznaje to coś, co wyzwala w nas to uwielbienie, miłość do miejsc dzieciństwa, młodości, dorastania, w końcu do miejsca jesieni, niekiedy pięknej, złotej, a niekiedy chorej i pełnej bólu i cierpienie. Swego czasu ktoś, gdzieś powiedział, że najlepsza miłość rodzi się z bólu i cierpienia... A może, to ja wymyśliłem?
Spacerując dalej ulicą Inowrocławską kierujemy się pod kolejną kamieniczkę oznaczoną numerem 5, a dawniej policyjnym 79. Okryta szarością, stara, bez jakiegokolwiek uroku, ale kiedy spojrzę na nią okiem dzieciaka, nastoletniego chłopaka, całkiem inaczej mi się przedstawia, a to dlatego, że zaglądam w jej głębię. Sięgam do czasów dzieciństwa, przyjaźni, kolegów z podwórza, znajomych, którzy już tutaj nie mieszkają, a których spotykam na mieście, czy spacerując alejkami cmentarnymi na tablicach inskrypcyjnych... Dom w niczym nie przypomina wcześniejszych dwóch domostw. Budynek skromny czteroosiowy, podpiwniczony, nakryty dachem papowym z nieomalże gładką, pozbawioną ozdób elewacją frontową. Otwory okienne pierwszego piętra oraz podparapetowe nisze obwiedzione są górą i bokami natynkowym listwowaniem rowkowym. Elewację wieńczy skromny gzyms drewniany. Parter budynku silnie przebudowany z zamurowaną witryną sklepową, po której pozostały dwa stopnie wejściowe. W podwórzu połączonym łącznikiem z bramą wjazdową od ul. Szkolnej niewielka piętrowa oficyna i budynki gospodarcze.
Kamieniczka, a właściwie dom, który zamieszkiwała jedna rodzina, został wystawiony w drugiej połowie XIX w. i stanowił własność Salomona Borchardta i jego syna Aleksandra (Alexa). Była to rodzina wyznania mojżeszowego, która do Strzelna przybyła w drugiej połowie XIX. Salomon urodził się w 1837 r. w Debrznie w powiecie człuchowskim, a zmarł 28 września 1918 r. w Strzelnie. Salomon wraz z żoną i córką utrzymywali się z renty, natomiast syn Alex z małżonką i czwórką dzieci prowadzili rzeźnictwo. Jedna z córek, Hertha (ur. 24 grudnia 1904 r.) była w 1915 r. uczennicą Szkoły Wydziałowej. Już z początkiem lat 20. minionego stulecia Borchardtowie opuścili Strzelno, a dom nabyli Sawiccy - rzeźnik Andrzej Sawicki i krawiec Franciszek Sawicki. Jeszcze w latach siedemdziesiątych XX w., w podwórzu tej posesji znajdowała się wędzarnia, w której wyśmienite kiełbasy, boczki i szynki konserwował Jan Sawicki, ówczesny właściciel tejże posesji. Mistrz Sawicki robił wyroby na moje wesele. Dwa wieprzki przerobił na wędliny i mięsiwa wszelakie, a najsmaczniejsze były podroby: salceson ozorkowy czarny, pasztetowa i kaszanka w grubym flaku. Po przyjęciu weselnym sporo wędliny, szczególnie białej kiełbasy zostało. I na to zaradził nasz mistrz Jan, który kazał dostarczyć wszystko do swej wędzarni i tak poddymił, iż paluszki lizać.
Kolejny dom przy ul. Inowrocławskiej oznaczony numerem 7, dawniej policyjnym 80 to parterowy dom nakryty dwuspadowym dachem, pokrytym dachówką cementową. Dawniej poza funkcją mieszkalną, jedno ze znajdujących się tu pomieszczenie było lokalem użytkowym - sklepem piekarniczym. Dom posiada elewacja frontowa pięcioosiowa z pozostałościami dawnej dekoracji, w formie belek nadokiennych. Na parceli, na której został wystawiony, znajdowały się jeszcze w latach międzywojennych budynki oznaczone numerami policyjnymi 80a, 80b i 80c. Największy z nich Nr 80b zamieszkiwały trzy rodziny i zlokalizowany był on przy ul. Ścianki - dzisiaj już nie istnieje. Zaś pozostałe dwa niewielkie domostwa i budynek piekarni znajdowały się pomiędzy numerami 80 i 80b, po stronie północnej parceli.
Właścicielem całości był piekarz Robert Würtz. Znajdująca się w podwórzu piekarnia, jeszcze po wojnie przez kilka lat prowadzona była przez Franciszka Iwińskiego. Później on sam, jak i warsztat jego popadły w niełaskę. Ale stąd wyszli dwaj kolejni piekarze, jego synowie: Zbigniew i Antoni oraz cukiernik Kazimierz. Zbigniew, w zawodzie piekarskim realizował się do czasu przejścia na emeryturę. Prowadził z rodziną własną, dużą piekarnię i ciastkarnię w byłym budynku piekarni geesowskiej, który odkupił od likwidatora spółdzielni. Tym samym uratował obiekt od niełaski i do dziś piekarnia prowadzona przez zięcia jest jedyną tego typu placówką w mieście i regionie strzeleńskim. Warto przywołać czasy przedwojenne, kiedy to w Strzelnie funkcjonowało 10 piekarni: I. Bielawski - ul. Szeroka, Wł. Brodniewicz - ul. Św. Ducha, J. Dębiński - ul. Kościelna, M. Lewandowicz - ul. Św. Ducha, J. Mayer - ul. Szeroka (Gimnazjalna), A. Pruss - ul. Szeroka, L. Springer - ul. Św. Ducha, J. Stanek - ul. Inowrocławska, St. Wróblewski - ul. Ślusarska i R. Würtz - ul. Inowrocławska.
Ale wracając do tegoż domu, przypomniało mi się, że już pod koniec lat 50. XX w. domu tym, w byłym sklepie piekarniczym zaczął funkcjonować punkt Totalizatora Sportowego. Tutaj można było zagrać w Totolotka i Łuczniczkę. Punkt ten prowadziła pani Barbara Lipińska. W latach 60. rozpoczął tu funkcjonować punkt sprzedaży ratalnej tzw. „ORS“ - Obsługa Ratalnej Sprzedaży. Była to wówczas nowość w rynkowej poza bankowej sprzedaży deficytowych towarów na tzw. raty. Punkt ten prowadziła pani Sabina Grzybowska. Pierwszym takim chodliwym towarem ratalnym były tranzystorowe odbiorniki radiowe, słynne „Koliberki". Również telewizory i sprzęt z kategorii AGD. Dzisiaj dom ten znajduje się we władaniu wnuczki Franciszka Iwińskiego i jest typowym budynkiem mieszkalnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz