sobota, 27 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 90 Ulica Kościelna - cz. 6

Józef Siemianowski w gronie Członków Syndykatu Dziennikarzy Krakowskich - siedzi pierwszy od prawej w okularach ze szpiczastą bródką. 


Józef Siemianowski 
W kolejnej części Spacerku po Strzelnie rozwinę opowieść o wspomnianym w poprzedniej części bracie Wandy Siemianowskiej, Józefie. Czynię to również dlatego, że choć nie zamieszkał on w Strzelnie, w którym osiadła jego rodzina, to bywał tutaj, a także pisywał do strzeleńskiego „Nadgoplanina“, publikowane na jego łamach artykuły i wiersze. Pięknie wspominał Józefa Siemianowskiego jego przyjaciel z dzieciństwa, brat rodzony Stanisława Przybyszewskiego, Leon Wawrzyniec Przybyszewski. Leon był postacią tragiczną, niechlubnie zapisaną w dziejach dwudziestolecia międzywojennego. Kilka lat po pogrzebie Stanisława, braciszek zmarłego, zdefraudował pieniądze zebrane ze składki publicznej na grobowiec brata. Prawdopodobnie w 1945 r. uciekł do Niemiec i tam wkrótce dokonał żywota.

Leon był chrześniakiem matki Józefa, Michaliny z Rygiewiczów Siemianowskiej i tak ten fakt wspominał:
Między rodziną Przybyszewskich a rodziną Siemianowskich istniała głęboka i serdeczna przyjaźń, czego dowodem chociażby to, że śp. Józefa Siemianowskiego podawała do chrztu w Górze matka nasza, Dorota, a piszącego te słowa niosła po raz pierwszy do kościoła matka śp. Siemianowskiego - Michalina, niewiasta ogromnych zalet serca i duszy.

W mojej pamięci zapisały się słowa wujka Mariana Strzeleckiego, wnuka Michaliny, który wspominając Leona Przybyszewskiego mówił, iż ów w trakcie pobierania nauk często słał listowne prośby do swojej matki chrzestnej, by ta wsparła finansowo jego dodatkowe korepetycje, i by tego faktu nie wyjawiała rodzicom. Michalina słała w tajemnicy regularnie wsparcie do czasu, kiedy dowiedziała się, że nicpoń pieniądze tracił na hulanki i swawole, zaniedbując naukę. Matka chrzestna szybko puściła w niepamięć podstęp chrześniaka, co niewątpliwie wynikło z opisanych wyżej jej ogromnych zalet serca i duszy.

 
Po śmierci Józefa Siemianowskiego, Leon na łamach „Gazety Powszechnej“ (1931, Nr 232) napisał: Onegdaj (5 października 1931 r. -M.P.) z rana zmarł po długich i bolesnych cierpieniach jeden z najbardziej zasłużonych dziennikarzy tutejszych, b. korespondent „Dziennika Poznańskiego“, jeden z tych, co przeszedł całą Golgotę cierpień i katuszy za czasów pruskich, śp. Józef Siemianowski. Był on synem tej samej ziemi, która wydala dwóch jemu współczesnych potentatów słowa, a zatem  Jana Kasprowicza i Stanisława Przybyszewskiego.

Józef urodził się 13 stycznia 1866 r. w Szarleju nad Gopłem, blisko Kruszwicy, gdzie ojciec jego dzierżawił majątek, należący do  śp. Józefa Kościelskiego. Pierwsze nauki Józef pobierał w szkole ludowej w Łojewie, oddalonym o 3 kilometry od Szarleja. Nauczycielem jego był Józef Przybyszewski, ojciec Stanisława i Leona, który widząc zamiłowanie do literatury polskiej dawał młodemu Józefowi do przeczytania wszystko, co miał w swej bogatej bibliotece, a zatem dzieła Kraszewskiego, Mickiewicza, Liebelta, Słowackiego, Cieszkowskiego itd., itd.
- Ja sam, jako 6-cioletni chłopak, dźwigałem niejednokrotnie na zlecenie ojca roczniki „Kłosów“ z Łojewa do Szarleja, a potem i do Arturowa, dokąd rodzice Józefa przenieśli się przed osiedleniem się na stałe w Strzelnie - wspominał Leon Przybyszewski.

Po ukończeniu szkoły powszechnej w Łojewie od 1876 r. Józef kontynuował naukę w gimnazjum inowrocławskim, gdzie poznał Jana Kasprowicza. Szkoły tej obaj ci zdolni uczniowie skończyć jednakże nie mogli z powodu trudności, stawianych im przez profesorów, zaciekłych hakatystów.

Józef Wakacje spędzał częściowo w domu Przybyszewskich, częściowo w uroczym
Arturowie, administrowanym przez ojca Mikołaja. Tam to, w Arturowie obcował całymi dniami z młodszym o kilka lat od siebie Stanisławem Przybyszewskim, tam też powstawały pierwsze utwory literackie i pierwsze wiersze, pisywane przez rywalizujących ze sobą uczniów gimnazjum w Inowrocławiu i Toruniu (Przybyszewski uczęszczał pierwotnie do gimnazjum w Toruniu). Po opuszczeniu gimnazjum - dzięki pomocy Józefa KościeIskiego - pełnił funkcję bibliotekarza w Kórniku, po czym wspólnie z Adamem Napieralskim rozpoczął praktykę dziennikarską u założyciela „Orędownika“ dr. Romana Szymańskiego. Z Poznania w 1898 r. przeniósł się na Górny Śląsk, gdzie był redaktorem „Dziennika Śląskiego“, a następnie „Katolika“. Jako dziennikarz wykazywał niepospolite zdolności publicystyczne i wielki patriotyzm, który porwał go w kierunku ruchu narodowo-polskiego, wynosząc na czołowe miejsce w akcji, zmierzającej do odprusaczenia Górnego Śląska. Józef Siemianowski kierowany nowymi hasłami patriotycznymi założył w 1903 r. w Gliwicach pismo codzienne „Głos Śląski“. Organ ten nie ustawał, mimo groźby policyjnych władz niemieckich, w nawoływaniu, aby Ślązacy uczyli dzieci swoje po polsku. Każda groźba niemiecka
wywoływała na łamach „Głosu Śląskiego“ nowe apele do walki o prawa polskich dzieci i o spolszczenie polskich dusz. Władze pruskie, doprowadzone uporem redaktora do ostateczności, osadziły go w więzieniu, w którym przesiedział przeszło 6 miesięcy o wodzie i chlebie.

O tym, co przeżywał w lochach niemieckich, pisał Siemianowski w kilku felietonach „Dziennika Poznańskiego“. Po opuszczeniu murów więziennych udał się do Krakowa, gdzie pracował w „Głosie Narodu“ i w „Nowej Reformie“. Później był redaktorem „Wielkopolanina“ w Poznaniu. Po odrodzeniu Polski pracował śp. Siemianowski pierwotnie w wydziale prasowym Naczelnej Rady Ludowej. Praca przygotowawcza przed plebiscytem
na Górnym Śląsku porwała go znowu na starą ziemię Piasta, gdzie piastował stanowisko redaktora naczelnego w wychodzącym w Katowicach „Polaku“. W redagowaniu gazety współpracował z Wojciechem Korfantym.




Po powrocie do Poznania od 1923 r. objął redakcję „Wiarusa Polskiego”, następnie pracował w „Gazecie Powszechnej”, a w ostatnich latach życia powrócił do „Orędownika”, gdzie prowadził dodatek tygodniowy „Ruch Robotniczy”. W ostatnich latach życia związał się ze Stronnictwem Narodowym, z ramienia tej partii wchodził w skład komitetów przygotowujących wybory do rad miejskich i sejmu. Józef Siemianowski był publicystą świetnie przygotowanym do pracy dziennikarskiej. Należał do plejady tych nielicznych w owym czasie dziennikarzy, którzy podejmowali pracę w zawodzie po gruntownym przygotowaniu i należytych studiach. Po śmierci Józefa Siemianowskiego, która nastąpiła 5 października 1931 r., tak oto wspominał zmarłego Leon Przybyszewski:
- Wyliczenie niepospolitych zasług zmarłego kolegi zajęłoby nam szpalty. Całe życie jego płynęło mu wśród ustawicznych borykań z trudnościami natury materialnej. Wszystko co miał, składał na ołtarzu Ojczyzny. Nie dano mu w zamian za to nawet tyle, żeby mógł wiązać koniec z końcem. Ostatnie lata były dlań bodaj najcięższe, całe miesiące bowiem zmagał się z ciężką chorobą -  astmą. Marzył, biedny, gdyśmy po raz ostatni gwarzyli przy cieple rozpromienionego słońca w ogrodzie ulubionej przezeń „Grandki“, że spisze, co wie, co pamięta o przeżyciach swoich z Janem Kasprowiczem i Stanisławem Przybyszewskim, że przeprowadzi walkę o zdjęcie anatemy, rzucanej tak niesprawiedliwie i niegodziwie przez pewien odłam ugrupowania politycznego w Wielkopolsce na wielkiego jego towarzysza z lat młodości, ułożonego przed kilku dniami do grobu w Górze - tymczasem śmierć nie ubłagana wydarła mu pióro z ręki i nie pozwoliła spełnić misji, której się w swym szlachetnym porywie chciał podjąć. A szkoda, wielka szkoda. Zmarły autor „Śniegu“ i „Złotego Runa“ - Stanisław Przybyszewski kochał śp. Józefa miłością bratnią i utrzymywał z nim do końca życia najbliższy kontakt. Ileż miałby zatem do powiedzenia ten schodzący dziś do grobu trzeci wielki syn nadgoplańskiej ziemi, zbyt mało znany i zbyt mało doceniany nawet przez tych, dla których targał swe zdrowie i życie. Z jarzma, w którego wprzęgła konieczność zarobkowania na chleb, nie wyzwolono go aż po ostatnie dni. Taki to już snąć los pisarza polskiego i polskiego publicysty. Teraz dopiero, ukołysany do wiecznego wypoczynku, dozna spokoju, którego tak pragnął, a którego mu życie nie dało.
Requicscat! Requiescat!

Józef Siemianowski pochowany został na starym cmentarzu św. Marcina w Poznaniu. Kondukt żałobny prowadził ks. infułat Józef Kłos, prepozyt Kapituły Metropolitalnej Poznańskiej, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego“. Przy wynoszeniu trumny z domu żałoby Chór Opery Poznańskiej śpiewał pieśń żałobną. Na trumnie złożono liczne wińce od rodziny, przyjaciół i organizacji. W kondukcie kroczyła żona Ludwika z Lubińskich z synami Janem i Mieczysławem, bracia Stanisław i Tadeusz, siostry Wanda i Helena, liczni członkowie rodziny, przyjaciele i pracownicy poszczególnych redakcji, członkowie stowarzyszeń i Rady Miejskiej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz