niedziela, 24 grudnia 2023

Bożonarodzeniowe tradycje

Czym są święta Bożego Narodzenia dla Kujawiaka, czy szerzej kreśląc krąg, Polaka, nie muszę definiować. Wystarczy powiedzieć, że są wszystkim, co najmilsze, najpiękniejsze, najbardziej tajemnicze, a wówczas będziemy cieszyć się cudem przyjścia na świat Bożej Dzieciny, nawet w ostatnią godzinę dnia świątecznego.

Przymykając powieki malują się nam obrazy z dzieciństwa. Porównujemy je z ostatnimi Świętami, które po prawdzie niewiele różnią się od tych sprzed lat - wiadomo, tradycja. Z tak zasnutymi powiekami wspominamy najbliższych: dziadków, rodziców, rodzeństwo i krewnych, szczególnie tych samotnych, którzy święta zawsze spędzali z nami.

Pierwszym zwiastunem zbliżających się świąt były i są roraty, czyli msza św. wotywna o Najświętszej Maryi Pannie w Adwencie, które dawniej odprawiane były rano. Na kilka tygodni przed świętami mama zarabiała ciasto na pierniki, a kiedy „przyszedł czas", było rozwałkowywane na płaty, z których foremkami wycinaliśmy przeróżne wzory: choinki, gwiazdki, księżyce, serduszka, katarzynki, rybki i lukrowane białą oraz czekoladową polewą. Po tej czynności przystępowała do sprzątania całego mieszkania. Myła okna, zmieniała firany, odkurzała, pastowała podłogi, które z kolei myśmy na zmianę froterowali. Pracą wymagającą wprawy było politurowanie wielkiego na 12 osób stołu.

W międzyczasie kościelny przynosił bielusieńkie, różnych rozmiarów opłatki Bożonarodzeniowe. Największy nasz podziw budziły te duże opłatki, na których powierzchni przedstawione były scenki z narodzenia Chrystusa. Mama nabywała ich kilkanaście, dla każdego po jednym i kilka na zapas, dla ewentualnych gości.

Kiedy w domu znalazły się już opłatki, trzeba było przygotować żłóbek pod choinkę. Dodatkową atrakcją wykonanej ręcznie makiety żłóbka było podświetlenie szopki małą żaróweczką. Na tydzień przed przyjściem na świat Bożej Dzieciny wszyscy, jak jeden mąż, szli do spowiedzi. Przed wyjściem do kościoła należało przeprosić rodziców za popełnione grzechy. Każdy z nas podchodził do mamy i taty, i całował w podaną przez rodzica rękę, wymawiając sentencję: Przepraszam za wszystkie grzechy i nieposłuszeństwa, przyrzekam poprawę! 

Tak oczyszczeni mogliśmy przystąpić do ubrania choinki. Drzewko kupował ojciec, a później, po jego śmierci, kuzyn Roger. Żywa choinka sięgała do sufitu i była tak ogromna, że mogliśmy się za nią schować. Starsi bracia, co roku dorabiali ogromnych rozmiarów kolorowy, papierowy łańcuch, który był jej główną ozdobą. Na gałązkach zawieszaliśmy barwne bombki, papierowe aniołki, bałwanki, gwiazdorki, pierniki lukrowane, cukierki w kolorowych papierkach, jabłka i mocowaliśmy wielobarwne, spiralnie kręcone, świeczki. Na sam koniec na szczycie choinki zatykany był szklany czub.

Na trzy dni przed wigilią pieczone były kruche ciastka i makowce. Dzień przed Wigilią pieczony był placek drożdżowy. Zaś kilka dni wcześniej kupowane były karpie. Przedostatniego wieczornego dnia moczone były suszone grzyby i groch.

W dzień Wigilii, z samego rana pomagaliśmy, jak kto umiał, w przygotowaniu wieczerzy wigilijnej. Część sprzątała, starsi palili w piecach i sprzątali całe mieszkanie, najmłodsi przypominali sobie ze śpiewników kolędy. Było, co niemiara opowieści, kto, co chciałby dostać od gwiazdora. A w Kuchni? Cóż to tam się wyczyniało, jakie stamtąd zapachy omiatały całe mieszkanie. Na sam przód mama gotowała kapustę z grzybami, kapustę z grochem i same grzyby. Następnie przygotowywała śledzie w oleju, śmietanie i zalewie octowej, tzw. rolmopsy - ojca ulubiona przekąska, robiła makaron łazanki, szykowała karpia do szarego sosu. Daniem głównym był zawsze karp smażony, podawany z ziemniakami lub chlebem z dodatkami: kapustą z grzybami i samymi grzybami. Były zupy: z suszonych owoców, grzybowa i rybna oraz śledzie podawane na różne sposoby.

Po kolacji siadaliśmy wokół choinki i nucąc kolędy oczekiwaliśmy Gwiazdora. Ten zaś po przyjściu, z pękatego worka wydawał po kolei od najmłodszego, pięknie zapakowane prezenty. Kiedy uporaliśmy się z prezentami oraz nabawiliśmy się, ponownie siadaliśmy do stołu. Mama podawała pierniki, ciastka i wszelkie ciasto, a do tego owoce, orzechy, cukierki i czekoladę. W trakcie śpiewaliśmy radosne pieśni, pastorałki i kolędy. Już na półgodziny przed północą wychodziliśmy na Pasterkę - najcudowniejszą liturgię świąteczną. Po zapaleniu się świateł w świątyni gromkimi głosami zaczynaliśmy śpiewać „Bóg się rodzi moc truchleje..." 

Od lat, w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia udaję się z żoną na cmentarz i wszystkim naszym najbliższym, przy ich grobach cichutko śpiewam po jednej zwrotce ich ulubionych kolęd. Ta cała stara świąteczna Bożonarodzeniowa tradycja towarzyszy mi do dziś. Zastanawiam się jedynie, czy ona przetrwa, czy poniesioną zostanie w przyszłość przez nasze dzieci i wnuki, którym od lat ją przekazujemy. 

Dla rodziny, przyjaciół, znajomych i czytelników bloga




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz