wtorek, 1 lutego 2022

Po Strzelnie chodzono z szopką…

Kolędowanie, jeden z najdawniejszych zwyczajów, jest ciągle żywy, a niektóre jego formy doczekały się wpisu na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego.

W wielu regionach Polski, np. na Kaszubach, w Borach Tucholskich, na Podlasiu są miejsca, gdzie w Boże Narodzenie nikogo nie dziwi widok zamaskowanych postaci odzianych w kożuchy, płaszcze ze słomy, z maszkarami zwierzęcymi lub kolorowymi gwiazdami w rękach. Wędrują po drogach, zachodzą do domów i składają życzenia. 

Jako młodzieniaszek pamiętam chodzących po Strzelnie kolędników. Było to na przełomie lat 50. i 60. minionego stulecia, czyli około 60 lat temu. Było ich dwóch - jeden chodził z pięknie wykonanym i kolorowym żłóbkiem drugi z kręcącą się na długiej tyczce wielobarwną gwiazdą betlejemską. Ubrani w długie kożuchy ciągnęli za sobą sznur ciekawskiej dzieciarni. Kolędnicy ci odwiedzali wskazane mieszkania i domy. Generalnie było tak, że pierwsza z odwiedzonych pań domu mówiła do kogo mają iść, a spotkają się z hojną dłonią. Przeważnie zaczynali od młyna, od domu cioci Jaśkowiakowej, a następnie szli do rzemieślników, których wówczas było w Strzelnie kilkudziesięciu i kończyli na rynku w Aptece pod Orłem u państwa Stęczniewskich.

Zdarzało się, że kolędnicy zaczynali chodzić z szopką już w adwencie, na kilka dni przed świętami, choć regułą był czas odwiedzin od drugiego dnia świąt do święta Ofiarowania Pańskiego tj. do 2 lutego. Po wejściu do domów śpiewali, a czasem też przedstawiali krótkie jasełka o narodzinach Jezusa, a w zamian byli obdarowywani jakimś groszem i wiktuałami. Kolędowaniem najczęściej zajmowali się młodzi chłopcy. Jednak z szopkami chodzili też dorośli z sąsiednich wsi i miast. Pamiętam że kolędnicy przychodzili ze Sławska Dolnego i Wielkiego, a nawet przyjeżdżali z Inowrocławia i Kruszwicy, odwiedzając po drodze wioski i przysiółki. Kolędników miały także poszczególne wsie, a ich obszar działania zamykał się w granicach parafii.

Kolędnicy najczęściej sami wykonywali szopki, które były różnej wielkości, przeważnie proste w formie, zbite z kilku deseczek lub sklejki. Byli też tacy, którzy nabywali model żłóbka w sklepie z dewocjonaliami i wycięte jego elementy naklejali na sklejkę, a następnie wyżynali poszczególne figurki cieniutkimi brzeszczotami. Szopki przedstawiały stajenkę betlejemską z figurkami Świętej Rodziny, Trzech Króli i zwierząt, przytwierdzonymi na stałe lub ruchome. Większość z kolędników figurki wycinała z tektury, robiła z drewna lub gliny, a następnie malowano lub ubierano w stroje uszyte ze szmatek i kawałków futra.

Pamiętam, że kolędnicy chodzili z szopkami wyróżniającymi się dbałością o formę i proporcję, a także o kolorystykę. Wszystko to miało przyciągać wzrok widza i budzić zachwyt pań domu. Zwyczaj chodzenia z szopką był u nas powszechny w latach międzywojennych i tuż po wojnie. Zaczął zanikać w tzw. latach stalinowskich, po których ponownie wybudził się na kilka lat. Niestety, dzisiaj już nikt o nim nie pamięta, a obrazy z tamtych lat możemy jedynie znaleźć na starych rycinach i obrazach…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz