Józef Siemianowski w gronie Członków Syndykatu Dziennikarzy Krakowskich - siedzi pierwszy od prawej w okularach ze szpiczastą bródką. |
W kolejnej części Spacerku po
Strzelnie rozwinę opowieść o wspomnianym w poprzedniej części bracie Wandy
Siemianowskiej, Józefie. Czynię to również dlatego, że choć nie zamieszkał on w
Strzelnie, w którym osiadła jego rodzina, to bywał tutaj, a także pisywał do
strzeleńskiego „Nadgoplanina“, publikowane na jego łamach artykuły i wiersze.
Pięknie wspominał Józefa Siemianowskiego jego przyjaciel z dzieciństwa, brat
rodzony Stanisława Przybyszewskiego, Leon Wawrzyniec Przybyszewski. Leon
był postacią tragiczną, niechlubnie zapisaną w dziejach dwudziestolecia międzywojennego. Kilka
lat po pogrzebie Stanisława, braciszek zmarłego, zdefraudował pieniądze
zebrane ze składki publicznej na grobowiec brata. Prawdopodobnie w 1945 r.
uciekł do Niemiec i tam wkrótce dokonał żywota.
Leon był chrześniakiem matki
Józefa, Michaliny z Rygiewiczów Siemianowskiej i tak ten fakt wspominał:
Między
rodziną Przybyszewskich a rodziną Siemianowskich istniała głęboka i serdeczna
przyjaźń, czego dowodem chociażby to, że śp. Józefa Siemianowskiego podawała do
chrztu w Górze matka nasza, Dorota, a piszącego te słowa niosła po raz pierwszy
do kościoła matka śp. Siemianowskiego - Michalina, niewiasta ogromnych zalet
serca i duszy.
W mojej pamięci zapisały się słowa
wujka Mariana Strzeleckiego, wnuka Michaliny, który wspominając Leona Przybyszewskiego
mówił, iż ów w trakcie pobierania nauk często słał listowne prośby do swojej
matki chrzestnej, by ta wsparła finansowo jego dodatkowe korepetycje, i by tego
faktu nie wyjawiała rodzicom. Michalina słała w tajemnicy regularnie wsparcie
do czasu, kiedy dowiedziała się, że nicpoń pieniądze tracił na hulanki i
swawole, zaniedbując naukę. Matka chrzestna szybko puściła w niepamięć podstęp
chrześniaka, co niewątpliwie wynikło z opisanych wyżej jej ogromnych zalet serca i duszy.
Po śmierci Józefa Siemianowskiego,
Leon na łamach „Gazety Powszechnej“ (1931, Nr 232) napisał: Onegdaj (5 października 1931 r. -M.P.) z rana zmarł po długich i bolesnych cierpieniach jeden z najbardziej
zasłużonych dziennikarzy tutejszych, b. korespondent „Dziennika Poznańskiego“,
jeden z tych, co przeszedł całą Golgotę cierpień i katuszy za czasów pruskich,
śp. Józef Siemianowski. Był on synem tej samej ziemi, która wydala dwóch jemu
współczesnych potentatów słowa, a zatem Jana Kasprowicza i Stanisława Przybyszewskiego.
Józef urodził się 13 stycznia 1866
r. w Szarleju nad Gopłem, blisko Kruszwicy, gdzie ojciec jego dzierżawił majątek,
należący do śp. Józefa Kościelskiego. Pierwsze
nauki Józef pobierał w szkole ludowej w Łojewie, oddalonym o 3 kilometry od
Szarleja. Nauczycielem jego był Józef Przybyszewski, ojciec Stanisława i Leona,
który widząc zamiłowanie do literatury polskiej dawał młodemu Józefowi do przeczytania
wszystko, co miał w swej bogatej bibliotece, a zatem dzieła Kraszewskiego, Mickiewicza,
Liebelta, Słowackiego, Cieszkowskiego itd., itd.
- Ja sam, jako 6-cioletni chłopak, dźwigałem niejednokrotnie na zlecenie
ojca roczniki „Kłosów“ z Łojewa do Szarleja, a potem i do Arturowa, dokąd
rodzice Józefa przenieśli się przed osiedleniem się na stałe w Strzelnie - wspominał
Leon Przybyszewski.
Po ukończeniu szkoły powszechnej w Łojewie
od 1876 r. Józef kontynuował naukę w gimnazjum inowrocławskim, gdzie poznał
Jana Kasprowicza. Szkoły tej obaj ci zdolni uczniowie skończyć jednakże nie mogli
z powodu trudności, stawianych im przez profesorów, zaciekłych hakatystów.
Józef Wakacje spędzał częściowo w domu
Przybyszewskich, częściowo w uroczym
Arturowie, administrowanym przez ojca
Mikołaja. Tam to, w Arturowie obcował całymi dniami z młodszym o kilka lat od siebie
Stanisławem Przybyszewskim, tam też powstawały pierwsze utwory literackie i pierwsze
wiersze, pisywane przez rywalizujących ze sobą uczniów gimnazjum w Inowrocławiu
i Toruniu (Przybyszewski uczęszczał pierwotnie do gimnazjum w Toruniu). Po
opuszczeniu gimnazjum - dzięki pomocy Józefa KościeIskiego - pełnił funkcję bibliotekarza
w Kórniku, po czym wspólnie z Adamem Napieralskim rozpoczął praktykę dziennikarską
u założyciela „Orędownika“ dr. Romana Szymańskiego. Z Poznania w 1898 r. przeniósł
się na Górny Śląsk, gdzie był redaktorem „Dziennika Śląskiego“, a następnie
„Katolika“. Jako dziennikarz wykazywał niepospolite zdolności publicystyczne i wielki
patriotyzm, który porwał go w kierunku ruchu narodowo-polskiego, wynosząc na czołowe
miejsce w akcji, zmierzającej do odprusaczenia Górnego Śląska. Józef Siemianowski
kierowany nowymi hasłami patriotycznymi założył w 1903 r. w Gliwicach pismo codzienne
„Głos Śląski“. Organ ten nie ustawał, mimo groźby policyjnych władz niemieckich,
w nawoływaniu, aby Ślązacy uczyli dzieci swoje po polsku. Każda groźba niemiecka
wywoływała na łamach „Głosu Śląskiego“
nowe apele do walki o prawa polskich dzieci i o spolszczenie polskich dusz. Władze
pruskie, doprowadzone uporem redaktora do ostateczności, osadziły go w więzieniu,
w którym przesiedział przeszło 6 miesięcy o wodzie i chlebie.
O tym, co przeżywał w lochach niemieckich,
pisał Siemianowski w kilku felietonach „Dziennika Poznańskiego“. Po opuszczeniu
murów więziennych udał się do Krakowa, gdzie pracował w „Głosie Narodu“ i w „Nowej
Reformie“. Później był redaktorem „Wielkopolanina“ w Poznaniu. Po odrodzeniu Polski
pracował śp. Siemianowski pierwotnie w wydziale prasowym Naczelnej Rady Ludowej.
Praca przygotowawcza przed plebiscytem
na Górnym Śląsku porwała go znowu na
starą ziemię Piasta, gdzie piastował stanowisko redaktora naczelnego w wychodzącym
w Katowicach „Polaku“. W redagowaniu gazety współpracował z Wojciechem
Korfantym.
Po powrocie do Poznania od 1923 r. objął
redakcję „Wiarusa Polskiego”, następnie pracował w „Gazecie Powszechnej”, a w
ostatnich latach życia powrócił do „Orędownika”, gdzie prowadził dodatek
tygodniowy „Ruch Robotniczy”. W ostatnich latach życia związał się ze
Stronnictwem Narodowym, z ramienia tej partii wchodził w skład komitetów
przygotowujących wybory do rad miejskich i sejmu. Józef Siemianowski był
publicystą świetnie przygotowanym do pracy dziennikarskiej. Należał do plejady tych
nielicznych w owym czasie dziennikarzy, którzy podejmowali pracę w zawodzie po
gruntownym przygotowaniu i należytych studiach. Po śmierci Józefa
Siemianowskiego, która nastąpiła 5 października 1931 r., tak oto wspominał
zmarłego Leon Przybyszewski:
- Wyliczenie niepospolitych zasług zmarłego kolegi zajęłoby nam szpalty.
Całe życie jego płynęło mu wśród ustawicznych borykań z trudnościami natury
materialnej. Wszystko co miał, składał na ołtarzu Ojczyzny. Nie dano mu w
zamian za to nawet tyle, żeby mógł wiązać koniec z końcem. Ostatnie lata były
dlań bodaj najcięższe, całe miesiące bowiem zmagał się z ciężką chorobą - astmą. Marzył, biedny, gdyśmy po raz ostatni
gwarzyli przy cieple rozpromienionego słońca w ogrodzie ulubionej przezeń „Grandki“,
że spisze, co wie, co pamięta o przeżyciach swoich z Janem Kasprowiczem i
Stanisławem Przybyszewskim, że przeprowadzi walkę o zdjęcie anatemy, rzucanej
tak niesprawiedliwie i niegodziwie przez pewien
odłam ugrupowania politycznego w Wielkopolsce na wielkiego jego towarzysza z
lat młodości, ułożonego przed kilku dniami do grobu w Górze - tymczasem śmierć
nie ubłagana wydarła mu pióro z ręki i nie pozwoliła spełnić misji, której się
w swym szlachetnym porywie chciał podjąć. A szkoda, wielka szkoda. Zmarły autor
„Śniegu“ i „Złotego Runa“ - Stanisław Przybyszewski kochał śp. Józefa miłością
bratnią i utrzymywał z nim do końca życia najbliższy kontakt. Ileż miałby zatem
do powiedzenia ten schodzący dziś do grobu trzeci wielki syn nadgoplańskiej
ziemi, zbyt mało znany i zbyt mało doceniany nawet przez tych, dla których
targał swe zdrowie i życie. Z jarzma, w którego wprzęgła konieczność zarobkowania
na chleb, nie wyzwolono go aż po ostatnie dni. Taki to już snąć los pisarza
polskiego i polskiego publicysty. Teraz dopiero, ukołysany do wiecznego
wypoczynku, dozna spokoju, którego tak pragnął, a którego mu życie nie dało.
Requicscat!
Requiescat!
Józef Siemianowski pochowany został
na starym cmentarzu św. Marcina w Poznaniu. Kondukt żałobny prowadził ks.
infułat Józef Kłos, prepozyt Kapituły Metropolitalnej Poznańskiej, redaktor
naczelny „Przewodnika Katolickiego“. Przy wynoszeniu trumny z domu żałoby Chór
Opery Poznańskiej śpiewał pieśń żałobną. Na trumnie złożono liczne wińce od
rodziny, przyjaciół i organizacji. W kondukcie kroczyła żona Ludwika z
Lubińskich z synami Janem i Mieczysławem, bracia Stanisław i Tadeusz, siostry
Wanda i Helena, liczni członkowie rodziny, przyjaciele i pracownicy
poszczególnych redakcji, członkowie stowarzyszeń i Rady Miejskiej…