piątek, 16 kwietnia 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 132 Ulica Gimnazjalna cz. 8

Walenty Gąsiorowski z pracownikiem mleczarni w Strzelnie i synem Edwardem - od prawej.

W poprzedniej części opisałem skąd się wzięli Rouss,owie i Gąsiorowscy na Kujawach i początki ich działalności gospodarczej. Możemy śmiało powiedzieć, że Józef Ruoss (1848-1902) i jego małżonka Jadwiga z domu Sommer (1850-1887) to udokumentowani prekursorzy nowoczesnego strzeleńskiego mleczarstwa, wywodzącego się swoimi korzeniami z samej Szwajcarii. Współcześnie, niestety ta gałąź przemysłu spożywczego w regionie całkowicie zamarła. 

Dziś tę opowieść kontynuuję, przywołując wspomnienia Rajmunda, syn Walentego Gąsiorowskiego. Według niego, podjęcie działalności przetwórczej w Wójcinie: podyktowane było bliskością granicy z Kongresówką i możliwością pozyskania dostawców mleka z tamtych terenów, gospodarczo zacofanych, na których nie rozwijały się jeszcze wówczas mleczarnie. Oba państwa zaborcze (Prusy i Rosja) stosowały dość liberalną politykę, jeśli chodzi o wymianę handlową nadgranicznych miejscowości. Tak więc majątki położone blisko Wójcina dostarczały mleko wprost do mleczarni Walentego Gąsiorowskiego. Dla tych dalej położonych Walenty założył filie w Skulsku i Ślesinie, a nawet wydzierżawił mleczarnię od Stanisława Kromkowskiego w Nieborzynie, nastawione na produkcję śmietany, którą co drugi dzień dowożono do Wójcina. Przerabiano wówczas około 8000 litrów mleka, z czego powstawało około 300 kilogramów masła. Po niespełna 2 latach Walenty odkupuje mleczarnię Kromkowskiego i zakłada tam filię. W 1898 roku zakłada następną filię w Rosji i to w dobrach kazimierzowskich. Mleko do Wójcina dostarczała też mleczarnia Leona Ruoss,a (syna Józefa) ze Ślesina. 

Walenty Gąsiorowski z najbliższą rodziną w Wójcinie 

W osiem lat po ślubie Marii z Rouss i Walentego Gąsiorowskich, w 1902 roku zmarł Józef Ruoss, będący w tym czasie właściciel mleczarni w Strzelnie przy ul. Ślusarskiej. Po nim mleczarnię objął syn, Leon. W tym czasie syn Karol był właścicielem mleczarni pod Gnieznem. Nie radził sobie Leon, więc w 1909 roku przedsiębiorstwo odkupił od niego Walenty Gąsiorowski z Wójcina. Ponieważ Gąsiorowscy z dziećmi nadal mieszkali w Wójcinie, Walenty powierzył prowadzenie mleczarni w Strzelnie szwagierce Marcie Ruoss oraz zatrudnionemu w niej fachowcowi, niejakiemu panu Bachora. Produkcja we wszystkich placówkach prowadzonych przez Walentego była na tyle duża, że dodatkowo, poza Wójcinem i Strzelnem uruchomił sklep w Poznaniu.

Sklep nabiałowy Walentego Gąsiorowskiego w Poznaniu

Otworzył go w 1911 roku przy ul. Św. Marcin. Był to pierwszy polski sklep przetworów mlecznych – masła i serów. Kierownictwo nad nim powierzył kuzynowi żony, Józefowi Ruoss, wcześniej pracującemu w mleczarni w Wójcinie. Później Józef tenże sklep odkupił od Walentego. Co jest niezwykle ciekawe, Walenty dostarczał również wyroby mleczarskie do Londynu. Podobno był także sędzią w konkursach na wyroby mleczarskie, organizowanych na późniejszych Targach Poznańskich. 

Wybuch I wojny zakończył okres prosperity mleczarni Walentego Gąsiorowskiego. Główną tego przyczyną było wyłączenie przez władze artykułów spożywczych, w tym mleka i jego przetworów z wolnego handlu. Zaczęły obowiązywać urzędowe ceny na mleko, bardzo nieopłacalne dla dostawców. Walenty Gąsiorowski był zmuszony zamykać filie mleczarni w okolicy Wójcina.

Podczas I wojny światowej. W mundurze żołnierza armii pruskiej. Stoi w środku, piąty od lewej strony Marian Gąsiorowski.

 Jak wspominał syn Walentego, Rajmund: Wyłączenie mleka z wolnego obrotu towarowego zmusiło Walentego Gąsiorowskiego do zamknięcia mleczarni w Wójcinie. Chcąc zapewnić warunki bytowe rodzinie, wydzierżawia gospodarstwo proboszczowskie. Mleczarnia wójcińska przerabiała tylko mleko miejscowe, a w 1917 została całkiem unieruchomiona. Filie w Rosji uległy likwidacji. Mleczarnia w Strzelnie odczuwała słabnące dostawy mleka, tak że właściwie stała się już tylko placówką handlową, jednak utrzymała się do końca wojny, co zawdzięczała upadkowi konkurencyjnej spółdzielczej, niemieckiej mleczarni, która już w 1915 roku została unieruchomiona.

Walenty Gąsiorowski z synami

Już po wojnie i powstaniu oraz nabyciu poniemieckiej mleczarni, jakiś czas Walenty prowadzi oba zakłady, potem ten po teściu Józefie Rouss’o odsprzedał. Nowy właściciel Franciszek Wiśniewski dość szybko zaprzestał w niej produkcji, jednakże wkrótce na powrót ją uruchomił. W 1921 roku Walenty z rodziną przeniósł się do Strzelna. Na probostwie w Wójcinie pozostał najstarszy syn, Marian. W Strzelnie Walenty również wydzierżawił gospodarstwo proboszczowskie. Gąsiorowscy zamieszkali na probostwie. Tam cała rodzina spędzała wakacje i święta, dzieci zjeżdżały się ze studiów, a przy tym i dalsza rodzina Marii i Walentego.  Częstym gościem bywał proboszcz ks. prałat Ignacy Czechowski z siostrą.

U Gąsiorowskich w ogrodzie - Walenty i Maria Gąsiorowscy, ks. prałat Ignacy Czechowski oraz rodzina

Gospodarstwo proboszczowskie dochodów nie przynosiło, raczej względy ambicjonalne Walentego decydowały o tej dzierżawie. Gospodarzem rolniczym nie był, miał ludzi, a on tylko zarządzał. Gdy nadarzył się chętny do dzierżawy, Józef Czub, przejął od Walentego proboszczowską posiadłość. Walenty przeniósł się do mleczarni, gdzie wraz z rodziną zamieszkał, mając bezpośrednio interes na oku.

Marian Gąsiorowski w mundurze podporucznika po odznaczeniu Krzyżem Walecznych za bitwę radzymińską przez gen. Hallera, który również awansował go z sierżanta na podporucznika. Później Marian był sołtysem w Trlągu, podczas wojny wyrugowany ze swojego majątku. Wrócił nań po wojnie na kilka miesięcy, gdyż okazało się, że ma za dużo ziemi!

W Strzelnie Walenty należał do Stowarzyszenia Upiększania Miasta, Spółki Melioracyjnej Strzelno-Łąkie, której prezesował oraz do Bractwa Kurkowego. Prowadził mleczarnię aż do wybuchu II wojny i zajęcia Strzelna przez Niemców. Mleczarnia otrzymała wówczas niemieckiego nadzorcę,  tzw. Trojchendera, który nazywał się Rataj. Rodzina Walentego została z mieszkania eksmitowana. Zamieszkali przy tej samej ulicy, lecz wkrótce przyszli Niemcy i powiedzieli „Zu scheine (za ładne) dla Polaka’’. Walenty był znanym obywatelem w mieście, z Niemcami żadnego zatargu nie miał, dlatego też, jeden z miejscowych Niemców Julius Küchel, budowniczy z ul. Powstania Wielkopolskiego zdecydował ich osadzić w swojej nieruchomości, niewielkiej chałupce tuż przy ulicy, z dwoma – trzema pokojami, dużą kuchnią i ogródkiem.

Maria Walenty Gąsiorowscy

Walenty nadal nadzorował pracę mleczarni, szwagier Feliks Ruoss i Edward Gąsiorowski zajmowali się produkcją. Zimą 1940 roku Niemcy wywozili Polaków, kazali się też spakować Gąsiorowskim. Uratował ich Feliks Ruoss. Trojchender widząc, że Feliks też się pakuje, kazał mu zostać, gdyż mleczarnia musiała działać, ale ten odmówił, twierdząc, że musi jechać z chorą siostrą i jej rodziną. W obawie przed konsekwencjami przestojów w mleczarni Trojchender Rataj załatwił, że cała rodzina została w Strzelnie. Maria z Ruoss Gąsiorowska zmarła w 1944 roku, tuż po 50 rocznicy ślubu.

W rocznicę 50-lecia małżeństwa. Walenty i Maria Gąsiorowscy.

Według wspomnień wnuczki Walentego, Ireny dowiadujemy się, że: - 21 stycznia 1945 roku weszli do Strzelna Rosjanie, mieszkali u nas. O Jezu, jaka bieda. Zaraz zrabowali całą mleczarnię, pączki piekli na maśle. Urzędowali w mleczarni. U nas mieszkał taki pułkownik, starszyna. Był chory, kaszlał. Mówił: „Jak w doma, jak w doma”. I jeszcze, że Polska będzie ,,bolszaja” (po rosyjsku – duża). Myśmy się bali, że bolszewicka, człowiek ich języka nie rozumiał. Cztery miesiące po wejściu Rosjan do Strzelna zmarł 26 maja 1945 roku Walenty Gąsiorowski, właściciel strzeleńskiej mleczarni.

CDN

 

czwartek, 15 kwietnia 2021

„Polski nie utworzył jeden człowiek“

Jacek Malczewski, Autoportret z Polonią

Prawdopodobnie to mój wiek i moje doświadczenie życiowe sprawiają, że staram się stronić od polityki, którą postrzegam podobnie jak najstarszy zawód. Dlaczego? Otóż dlatego, że i w polityce i w qrestwie zadowoloną jest zawsze jedna strona, a ewentualny konsensus jedynie potwierdza ten fakt. Do żadnej partii nie należę, nie wiecuję, nie udzielam się na portalach, a jeżeli już coś napiszą to nie politycznie, jeno wzburzeniowo… Poglądy? Oczywiście, że mam i wynikają one z filozoficznego i podpartego wiarą podejścia do życia, do ważnych spraw, które dotykają mnie, moich najbliższych oraz tą małą i wielką Ojczyznę. Zawsze opowiadam się po prostu po tej stronie, którą przysłowiowym „paluchem“ wskazuje mój i tylko mój intelekt, a mówiąc inaczej, a może bardziej encyklopedycznie - moja zdolność oparta na uzyskanej i rozsądnie wykorzystywanej wiedzy, rozumienie myśli i ciągłe poznawanie Świata.

Równe 90 lat temu w naszym, inowrocławskim „Dzienniku Kujawskim“ jeden z legionistów opisał sytuację w kraju - w II Rzeczypospolitej. Obraz wówczas przedstawiony wypisz, wymaluj znajduje swoją aktualność dzisiaj - w III Rzeczypospolitej, nazywanej również IV RP. Dzisiaj przytaczam w całości pogląd na postrzeganie pojęć „podły zdrajca“, czy „opozycjonista“ jaki krążył w naszej Ojczyźnie w przedwojennej dobie podnoszenia kraju z ruin:

W lutym 1917 roku wstąpiłem, jako 16-letni chłopiec do legionów. Byłem dumny, że - jak tysiące innych - będę walczył za Polskę.

Po internowaniu wraz z innymi i po powstaniu państwa polskiego, wstąpiłem w listopadzie 1918 roku jako ochotnik do wojska polskiego i w kilka tygodni potem walczyłem już w pierwszym Batalionie Krakowskim pod Gródkiem Jagiellońskim. Sześć lat służyłem Ojczyźnie w szeregach - i może nie najgorzej, skoro wyróżniono mnie w rozkazie 10 kompani 4. p. leg. pol.

W 10 lat po wyjściu z wojska usłyszałem z ust innego legionisty, żem „podły zdrajca“, a to dlatego, że podczas wyborów byłem mężem zaufania listy „opozycyjnej“. A drugi legionista, obecny przy rozmowie, zagroził mi: - „My pana zniszczymy! pan pójdzie bez koszuli, my panu żyć nie damy, bo pan zdradził marszałka! “

Dalej stwierdza b. legionista, że nie służył ani marszałkowi, ani żadnej innej osobie, lecz służył Ojczyźnie i jej nadal będzie służyć.

Nie każąc za to sobie płacić ani posadami, ani koncesjami, ani przywilejami.

To jedno!

A drugie: Polski nie stworzył jeden człowiek. Złożyło się na to męczeństwo tych, którzy byli przed nami i wysiłek współczesnych, między innymi i nas, legionistów. Wszystkich legionistów! Każdy z nas ma jakiś udział w odbudowie niepodległości Polski. I brat mój jeden, który zmarł z ran, odniesionych w legionach i brat mój drugi, który jako 15-letni chłopak przystał do powstańców śląskich i był ciężko ranny i inni, którzy swe życie oddali lub nieśli w ofierze i „Orlęta“ lwowskie… I ja, skromny sługa Ojczyzny, który nosił szary mundur, roszcząc sobie pretensje do tego, że w drobnej cząstce przyczyniłem się do odbudowy Polski.

Ojczyźnieśmy służyli, nie człowiekowi. I któż dziś śmie rzucać w twarz miano „zdrajcy“ mnie, czy innym mnie podobnym - i za co? Za to, że jako obywatel państwa, kieruję się w sprawach politycznych swoim przekonaniem i swoim sumieniem!

Wojciech Kossak, Szarża pod Rokitną

 W tym momencie legionista sięga do swoich wspomnień:

 Powiadacie, żem „zdrajca“, bom dziś nie w obozie sanacyjnym. Ja byłem w „obozie“, ale wtedy, gdy to nie dawało przywilejów, ani urzędów, ani koncesyjek - gdy to wymagało ofiary.

Wtedy nie było między nami różnic. Wtedy kwitło prawdziwe koleżeństwo.

Pamiętam, udało mi się uciec z obozu dla internowanych legionistów, który był w Krakowie, przy ulicy Siemiradzkiego.

Schwytano mnie i po 3-dniach przyprowadzono z powrotem skutego do obozu. Osadzono mnie w areszcie. Dowiedziało się o tym wielu współtowarzyszy legionowych internowanych w obozie. Wyszli na dziedziniec przed kancelarie komendanta i kilka godzin krzyczeli, by mnie wypuścić. W porę obiadową nikt z menażką nie poszedł do kuchni. Wzburzenie rosło i wreszcie „Herr Major“, komendant obozu, musiał mnie wypuścić. Inny to był obóż i w owym „obozie“ nie brakło mnie, ani go nie „zdradziłem“.

Rzecz charakterystyczna, były legionista podkreśla z naciskiem, że wówczas nie widział w obozie tych, którzy się w „obozie sanacyjnym“ dzisiaj tak się rozpierają.

No comment!


środa, 14 kwietnia 2021

Zmarł Stanisław Dziedzic - przyjaciel Strzelna i regionu

W Krakowie 8 kwietnia w wieku 68 lat zmarł Stanisław Dziedzic, przyjaciel Strzelna, Mogilna i pogranicza kujawsko-wielkopolskiego, twórca Biblioteki Kraków, wcześniej wieloletni dyrektor Wydziału Kultury i Dziedzictwa Narodowego, historyk literatury, publicysta, kulturoznawca, nauczyciel akademicki. Po raz pierwszy gościliśmy Stanisława Dziedzica w Strzelnie w 1994 roku. Później był kolejny rok i kolejny, a wszystko za sprawą Stanisława Kaszyńskiego, inicjatora cyklu wydarzeń kulturalnych na naszym terenie - „Krakowskich Prezentacji“. Jego twórczość zainspirowała mnie do powstania albumu Strzelno to wielka rzecz.

 

Do Krakowa Stanisław Dziedzic przybył na początku lat siedemdziesiątych XX wieku z Dąbrowy k/Rzeszowa. Przyjechał i pozostał, jak zwykło się mówić o Stanisławie Dziedzicu. Odbył studia polonistyczne i dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po ich skończeniu podjął pracę w szkolnictwie, przez cały czas współpracując z redakcjami różnych czasopism. Najlepiej scharakteryzował Stanisława prof. Franciszek Ziejka - polski uczony, historyk literatury polskiej, w latach 1999-2005 rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który we wstępie do najnowszej książki Stanisława Dziedzica Kraków to jest wielka rzecz tak o nim napisał:

…najwięcej czasu poświęcił jednak  instytucjom samorządowym  miejskim i  wojewódzkim, kierując przez lata  wydziałami kultury m. Krakowa czy województwa krakowskiego. Stanisław Dziedzic posiada także piękną kartę pracownika Uniwersytetu Jagiellońskiego – i to zarówno jako  nauczyciela akademickiego (w Instytucie  Spraw Publicznych) jak i  w administracji: przez kilka lat był wszak wicedyrektorem Biura Jubileuszowego UJ, które tak wspaniale przygotowało  Jubileusz 600-lecia Odnowienia Akademii Krakowskiej. Przy tym wszystkim przez całe lata Stanisław Dziedzic uprawiał pisarstwo. I to pisarstwo dobrej, wysokiej próby. To chyba zresztą najważniejsza strona jego osobowości. Stanisław Dziedzic jest bowiem w gruncie rzeczy przede wszystkim pisarzem. (…)

Biblioteka Miejska w Strzelnie - 22 października 1994 roku. Od prawej Anna Walentynowicz, Stanisław Dziedzic i Stanisław Pijanowski

Do Strzelna po raz pierwszy przyjechał z grupą Krakowian 22 października 1994 roku w związku z otwarciem wystawy części zbiorów Stanisława Pijanowskiego z Głuchej Puszczy. Krakowianie nawiązali kontakty z naszym miastem już w 1992 roku, wzbogacając swą obecnością cykl imprez kulturalnych odbywających się pod wspólnym i rozpoznawalnym hasłem „Krakowskie Prezentacje”. Prekursorami tych spotkań organizowanych przez Stanisława Kaszyńskiego byli: Ferdynand Nawratil, dyrektor Nowohuckiego Centrum Kultury, prof. Bolesław Faron, były minister oświaty oraz Stanisław Dziedzic, publicysta, krytyk literacki i teatralny, wieloletni pracownik samorządowy sektora kultury Urzędu Miasta Krakowa oraz Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego.

Markowice 2005 rok
Od lewej Lidia, Marcin i Anna Przybylscy oraz Stanisław Dziedzic

Rok 1995 był szczególnie obfity w wielkie wydarzenia kulturalne w ramach „Dni Strzelna” i „Krakowskich Prezentacji”. Gościł wówczas u nas Stanisław Dziedzic w towarzystwie: znakomitego krakowskiego artysty Janusz Jutrzenka-Trzebiatowski, który przywiózł ze sobą wystawę „Pejzaż polski”, artystów Teatru Starego w Krakowie Jerzego Nowaka i Tadeusz Malaka, prof. Tadeusza Bujnickiego; organmistrza Wojciecha Widłaka - wykładowcy, prof. Akademii Muzycznej w Krakowie, prof. Jana Miodka, któremu towarzyszyła zauroczona strzeleńskimi zabytkami przesympatyczna małżonka Teresa oraz redaktor Marii Pańczyk z Radia Katowice. Spotykaliśmy się wielokrotnie, jak chociażby w 2005 roku w Markowicach i w Lasach Miradzkich, czy ostatnio 1 lipca 2013 roku w Krakowie, kiedy to Stanisław przyjmował nas w miejscu swojej pracy - „Stołecznym Królewskim“ Ratuszu Miasta Krakowa.

1 lipca 2013 roku w Krakowie z wizytą u Stanisława Dziedzica: Marian i Lidia Przybylscy, Przemysław i Elżbieta Majcherkiewiczowie oraz Stanisław Kaszyński

 

Stanisław Dziedzic urodził się 13 października 1953 roku w Dąbrowie k. Rzeszowa. Na Uniwersytecie Jagiellońskim ukończył filologię polską i dziennikarstwo oraz studia podyplomowe z zakresu organizacji i zarządzania w krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Był doktorem nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Od 1977 roku czynnie uprawia zawód dziennikarza, łącząc go z pracą pedagogiczną oraz w różnych jednostkach administracyjnych. W latach 1989-1998 był zastępcą, a następnie dyrektorem wojewódzkich wydziałów ds. kultury i turystyki w Krakowie. W latach 1998-2000 piastował funkcję wicedyrektora Biura Jubileuszowego 600-lecia Odnowienia Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niemalże w tym samym czasie, tj. w okresie 1998–2003 był nauczycielem akademickim w Instytucie Spraw Publicznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z kolei w latach 2000-2004 wiceprezesował Radiu Kraków S.A. To wówczas (2002 r.) z grupą radnych powiatowych odwiedziliśmy Stanisława w Krakowie. W tym też czasie (1999-2003) był członkiem Rady Nadzorczej Telewizji Polskiej S.A. W latach 2004-2016 dyrektorował Wydziałowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Urzędzie Miasta Krakowa. Od 1 stycznia 2017 roku był dyrektorem Biblioteki Kraków. Od 2001 roku wchodził w skład Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, a od 2016 roku członkiem jego prezydium. Był również nauczycielem akademickim na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Tarnowie.

Dwaj Stanisławowie - Dziedzic i Kaszyński, a na stole moje Lasy Miradzkie...

Stanisław Dziedzic był inicjatorem i organizatorem niezliczonych przedsięwzięć kulturalnych w Krakowie, regionie i naszym pograniczu kujawsko-wielkopolskim. Były to m.in.: koordynatorem prawdziwego fenomenu kulturowego pod Wawelem - krakowskich nocy - „Nocy Muzeów Krakowskich“, „Nocy Teatrów”, „Krakowskich Nocy Jazzu”, „Nocy Cracovia Sacra” i „Nocy Poezji”. Za całokształt swojej pracy i działalności odznaczony został m.in. Krzyżem Kawalerskim OOP i Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis“, wyróżniony m.in. Złotym Laurem Fundacji Kultury Polskiej „Za mistrzostwo w sztuce pisarskiej” oraz Złotym Medalem „Zasłużony dla Archidiecezji Krakowskiej”.

Autor ponad tysiąca publikacji, w tym kilkuset o charakterze naukowym i popularnonaukowym zamieszczanych na łamach ponad dziewięćdziesięciu czasopism i gazet, periodyków oraz wydawnictw naukowych. Teksty Stanisława Dziedzica tłumaczono na piętnaście języków. Autor bądź współautor 24 książek. Jego dziełem było opracowanie w zakresie edytorskim i naukowym niepublikowanych wcześniej młodzieńczych wierszy Karola Wojtyły.

Pogrzeb śp. Stanisława Dziedzica odbędzie się 21 kwietnia, w środę, o godz. 14:00 na Cmentarzu Salwatorskim.

 

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Stanisław Birzyński kierownik Katolickiej Szkoły Elementarnej w Ciechrzu

Rok 1912 w szkole w Ciechrzu - chór i orkiestra szkolna ze Stanisławem Birzyńskim
        

Szkoła w Ciechrzu już nie istnieje, w minionym roku uchwałą Rady Miejskiej w Strzelnie została zlikwidowana. Zatem, mówiąc kolokwialnie, ki czort, by o niej pisać. W swojej działalności jako regionalista wielokrotnie z tą placówką miałem do czynienia, pisałem o niej w licznych artykułach. Dzisiaj, choć czynić tego nie muszę, przywołam fragment z jej dziejów i to za sprawą czystego przypadku. Otóż, przy okazji przygotowywania artykułu o ciechrzańskich znakach wiary trafiłem na dawniej zebrany materiał, o jednym z kierowników tejże szkoły. W tym roku, gdyby szkoła istniała obchodzilibyśmy 100-rocznicę opuszczenia murów tej placówki - wówczas była to Katolicka Szkoła Elementarna - i samą wieś przez wieloletniego nauczyciela i kierownik Stanisława Birzyńskiego. Przeżył tutaj, wraz ze swoją rodziną blisko ćwierć wieku. To jego wpisy znajdujemy w kronice szkolnej, a szczególnie te z 1919 roku, mówiące o powrocie na łono szkolne nauki w języku polskim.

Nowy budynek Katolickiej Szkoły Elementarnej w Ciechrzu

Stanisław Birzyński urodził się 7 maja 1875 roku w Konstantynowie pod Osielskiem w powiecie wyrzyskim jako syn nauczyciela Stanisława Birzyńskiego i Antoniny Motławskiej. Ojciec nauczycielem w Konstantynowie był od września 1874 roku i przepracował w tej szkole do kwietnia 1921 roku, czyli 46 lat i 7 miesięcy. Wówczas to przeszedł na emeryturę i zamieszkał w Bydgoszczy. Przy nim Stanisław odebrał pierwsze szlify w nauce, którą kontynuował w gimnazjum w Nakle, a następnie w Seminarium Nauczycielskim w Kcyni. Po skończeniu seminarium nauczycielskiego rozpoczął w 1896 roku pracę na etacie nauczyciela i kierownika w Szkole Ludowej w Ciechrzu w powiecie strzeleńskim na Kujawach.

Główna ulica w Ciechrzu u progu XX wieku - ok. 1906 roku

 W dwa lata później, 19 lipca 1898 roku jako nauczyciel w Ciechrzu poślubił w Żerkowie w powiecie jarocińskim Józefę Hechmann. Małżonka była rodowitą mieszkanką Żerkowa i urodziła się 5 marca 1877 roku. Była córką Jakuba Hechmanna i Zuzanny Ciesielskiej (zmarła 28 września 1966 roku w Bydgoszczy). Młodzi po ślubie mieszkali w Ciechrzu i tutaj urodziła się siódemka ich dzieci. Syn Władysław Leon urodzony 28 maja 1901 roku był powstańcem wielkopolskim. Później służył w 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich w Gnieźnie. Był członkiem Koła ZWPN RP 1914-1919 w Nakle.

Stanisław Birzyński z żoną Józefą i dziećmi na progu mieszkania w szkole w Ciechrzu - 1913 r.

 Latem 1906 roku oddano do użytku nowy, parterowy budynek szkolny, co miało wpływ na poprawę warunków socjalno-bytowych uczniów jak i rodziny Stanisława Birzyńskiego, który zamieszkał w nowych murach. Już jesienią tego roku w szkole wybuchł strajk dzieci, którzy protestowali w obronie nauki w języku polskim. Był on aktem sprzeciwu skierowanym wobec procesu germanizacji polskich szkół, wywołany zakazem używania języka polskiego na lekcjach religii w szkołach ludowych w Poznańskiem i na Pomorzu. Ta akcja protestacyjna była powszechna w regionie i największy rozmiar przybrała w Strzelnie, gdzie przeciągnęła się aż do kwietnia 1907 roku.

Ale tym, co zapamiętać powinniśmy najbardziej, to wpis jaki Birzyński dokonał w Kronice Szkolnej w styczniu 1919 roku: - A zatem koniec z niemczyzną! Zwycięstwo naszych Rodaków nad Grenzschutzem w Poznaniu odniosło takie hasło, że za przykładem powstały polskie miasta jak grzyby z ziemi. Strzelno odbito 2 stycznia, Kruszwicę i Inowrocław zaś w dni następne, tak, że Kujawy razem pozbawione zostały wrogiego nam Grenzschutzu i wstąpiły wspólnie do ukochanej naszej Ojczyzny, za którą serca nasze z utęsknieniem wzdychały. Z uczuć tych i radości zgłosiły mi się zaraz następujące pieśni dla moich szkolnych dziatek na powitanie naszej ukochanej Polski. 

Pierwsze linijki tekstu w Kronice szkolnej Katolickiej Szkoły Elementarnej w Ciechrzu wpisane w języku polskim: "A zatem koniec z niemczyzną"

 Pod tym tekstem znajdujemy tekst pieśni, którą dzieci śpiewały po wyzwoleniu Ciechrza z zaleceniem by wykonywać ją na melodię „Jeszcze Polska nie zginęła“:

1.

Pikielhauba kark skręciła w tej straszliwej wojnie.

Koalicji moc wystąpiła dla Polaków hojnie.

ref.

Marsz, marsz ojczysty

Kraju polski wyjdź czysty

Z rąk swojego wroga

Za pomocą Boga

2.

Zajaśnieją nasze lica gdy pan Foch wypowie -

Dla Polski stara granica, wnoszę to na zdrowie.

ref.

Marsz, marsz ojczysty…

3.

Boże Ojcze nasz wszechmocny, któryś strącił wrogów,

Spraw niech stąpi w jedność mocny duch do polskich progów.

ref.

Marsz, marsz ojczysty…

Podwórze szkolne z obejściem Stanisława Birzyńskiego. On sam z żoną i dziećmi na bryczce

 Stanisław Birzyński po blisko 25 lat pracy w Szkole Katolickiej Elementarnej i Powszechnej w 1921 roku został zwolniony z etatu nauczycielskiego w Ciechrzu i przeniesiony na stanowisko kierownika Szkoły Powszechnej w podbydgoskim Osielsku. Wkrótce objął identyczne stanowisko w Łęgnowie pod Bydgoszczą. W Łęgnowie od 1925 roku był również rendantem kasy gminnej. Po przejściu w stan spoczynku, Birzyński zorganizował w Nakle nad Notecią sześcioklasową Prywatną Szkołę Przygotowawczą im. Stanisława Staszica, która przygotowywała dzieci do szkoły wydziałowej i gimnazjum. W 1932 roku został sekretarzem nowopowstałego Oddziału Ligi Morskiej i kolonialnej w Nakle. Czynnie uczestniczył w pracach założycielsko-organizacyjnych i działalności Uniwersytetu Powszechnego w Nakle. W 1936 roku był referentem oświatowym Koła Związku Weteranów Powstań Narodowych RP 1914-1919 w Nakle. Był również wiceprzewodniczącym Koła Przyjaciół Harcerzy w Nakle.

W lutym 1937 roku zrezygnował ze stanowiska kierownika PSP i opuścił Nakło. Kierownictwo szkoły objął zastępczo nauczyciel Król, a Birzyński Zamieszkał w Bydgoszczy. We wrześniu 1937 roku został odznaczony honorową odznakę „Za walkę o polską szkołę“. W uzasadnieniu wyróżnienia odnotowano, że emerytowany rektor - kierownik Stanisław Birzyński zasłużył sobie na odznaczenie, nie było bowiem lepszego opiekuna młodzieży wiejskiej na Kujawach przed wojną.

Stanisław Birzyński przeżył wojnę. Na emeryturze był organistą w kościele w Cielu, gdzie zmarł 29 listopada 1950 roku. Pochowany został na Cmentarzu Nowofarnym w Bydgoszczy w pobliżu swoich rodziców. Z nim pochowana jest jego żona i córka z mężem.

Zdjęcia rodzinne Stanisława Birzyńskiego pochodzą ze zbiorów prawnuczki Ewy Malinowskiej


sobota, 10 kwietnia 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 131 Ulica Gimnazjalna cz. 7


Tuż za ogrodem, stanowiącym integralną część omawianej ostatnio posesji, trafiamy pod budynek oznaczony numerem 13. Dawniej nosił on numer porządkowy 208 i na pierwszy rzut oka widać, że był to budynek przemysłowo-mieszkalny. Cechą charakterystyczną obiektu jest rampa towarowa, przypięta do części centralnej i północnej frontu budynku. Niegdyś jego czytelność była bardziej wyrazista, gdyż z tyłu przypięty doń był duży, okrągły i ceglany komin przemysłowy. Budynek ten został wystawiony pod koniec XIX w., około 1895 roku. Inwestorem była niemiecka spółdzielnia mleczarska i na owe czasy była to nowoczesna mleczarnia, prowadząca skup i przerób mleka. Piętrowa część środkowa mleczarni została wystawiona w formie dwuosiowego ryzalitu nakrytego dwuspadowym, ceramicznym dachem. W trójkącie części strychowej znajduje się oculus, doświetlający poddasze. Część południowa jest parterowa i również nakryta ceramicznym, krzyżującym się z częścią piętrową dachem. Posiada ona poddasze mieszkalne, tworząc całość z piętrem ryzalitu. Natomiast parterowa część północna budynku nakryta jest płaskim dachem papowym. Obecnie dachy ceramiczne zastąpione zostały pokryciem blaszanym.

W wykazie mieszkańców tej posesji z 1910 roku znajdujemy tutaj siedmioosobową rodzinę mleczarza, Niemca Jozefa Patzenbeina. Wiadomo, że spółdzielnia mleczarska została założona przez kolonistów niemieckich z okolic Strzelna, a szczególnie z tych pochodzących z pierwszej fryderycjańskiej fali osadniczej: Stodólna i Stodół, Ciechrza i Podbielska, do których dołączyli Niemcy z Łakiego, Cienciska, Bławat, Kijewic, Wronowów i Młynic. Żywot jej był krótki, gdyż już w 1915 roku zaniechała przerobu mleka. Spadek produkcji i jej nieopłacalność miała związek z reglamentacją i wprowadzeniem cen urzędowych. To z kolei wynikało z działań wojennych i powołaniem do wojska wielu kolonistów.

Z końcem marca 1916 roku spółdzielcza mleczarnia została postawiona w stan likwidacji, a budynek wystawiono na licytację. Udział w niej, obok kupca niemieckiego Paula Melzera, który również prowadził w Strzelnie restaurację, wziął Polak Walenty Gąsiorowski mleczarz i dzierżawca probostwa z Wójcina. Niestety obiekt przeszedł w ręce Paula Melzera, który po zwycięstwie Powstania Wielkopolskiego postanowił odsprzedać mleczarnię. Chętnym nadal był Walenty Gąsiorowski, który ostatecznie w styczniu 1919 roku nabył ją za 35 000 marek. Nowo kupiony obiekt nadal stał nieczynny, gdyż w posiadanych przez Gąsiorowskiego mleczarniach w Strzelnie i Wójcinie przerób mleka z przyczyn powojennego braku surowca niemal zanikł, a jedynie odbywała się sprzedaż mleka. 

 Dawny budynek mleczarni - 2008 rok

Ale zanim przejdziemy do szczegółowej historii tego miejsca, nieco o współczesności. Dziś obiekt pełni funkcję handlowo-mieszkalną. Należy do pochodzącej ze Stodół rodziny Czobotów, która prowadzi w nim działalność handlową - zaopatrzenie w szeroko pojęte materiały budowlane i remontowe. Firma prowadzi również prace budowlano-montażowe. Cały budynek został gruntownie wyremontowany i prezentuje się okazale. Elewacje przybrały nowych pastelowych barw, zniknął komin przemysłowy, ale zachowane zostały dawne zdobienia. 

W tym miejscu, korzystając z materiałów nadesłanych mi przez panią Grażynę Grabowską z Krakowa, pozwolę sobie nieco rozwinąć temat działalności mleczarskiej na terenie Strzelna i w najbliższej okolicy rodzin Ruoss i Gąsiorowskich. Zacznę od tej pierwszej rodziny. Otóż antenatem Ruoss’ów ze Strzelna był Szwajcar Józef Ruoss, który najpierw osiadł na Dolnym Śląsku. Tam prowadził mleczarnie, najpierw w Rakoszycach, a potem w Kostomłotach. Do niego dołączyli tam jego 3 bracia. Dwaj zostali na Dolnym Śląsku, a Józef z Jakubem udali się na Kujawy.

Józef Ruoss urodził się 9 maja 1848 roku w Szwajcarii. Jego małżonką była Jadwiga z domu Sommer (1850-1887). Po przybyciu na Kujawy osiadł w majątku ziemskim Bożejewice, własności Heleny z Kościelskich Potworowskiej. Tam znajdowała się mleczarnia należąca do tegoż dominium, której prowadzenia podjął się Józef. W tym samym czasie brat Jakub osiadł gdzieś pod Mogilnem. Z czasem Józef przejął również dzierżawę mleczarni w Sławsku Wielkim. Była to w sumie zlewnia mleka, którą prowadziły córki Józefa - Maria i Jadwiga (późniejsza żona Bernarda Fiebiga). Wcześniej Maria prowadziła ją z bratem Karolem, a po jego wyjeździe dołączyła do niej Jadwiga. W 1894 roku Józef uruchomił już własną mleczarnię w Strzelnie.

Ulica Ślusarska 10. W tym miejscu znajdowała się mleczarnia Józefa Ruoss

Mleczarnia Józefa Ruoss mieściła się przy ulicy Ślusarskiej pod numerem policyjnym 105, obecnie jest to nr 10. Dokładniej była ona zlokalizowana na narożniku tejże ulicy z ulicą Spichrzową. Cała parcela, na której stał dom mieszkalny z mleczarnią tyłem przylegała do obecnej ulicy Magazynowej.  Dom parterowy był typowy dla zabudowy tej ulicy. Po zabudowaniach i mleczarni nic nie pozostało. Na fundamentach domu mieszkalnego pod koniec lat 80. XX wieku Stanisław Klause wybudował nowy dom. Stare budynki rozebrał. Całość wcześniej zakupił on od miasta.

Józef Ruoss (1848-1902)

Józef Ruoss zmarł 18 lutego 1902 roku w Strzelnie. Po nim mleczarnię objął syn Leon, zaś syn Karol był już wówczas właścicielem mleczarni pod Gnieznem. Wcześniej, bo w 1894 roku prowadząca w Sławsku Wielkim zlewnię mleka córka Maria Ruoss wyszła za mąż za mleczarza Walentego Gąsiorowskiego. Młodzi ślub wzięli w Kruszwicy i po nim zamieszkali w Sławsku Wielkim. Walenty Gąsiorowski 1865-1945Walenty Gąsiorowski urodził się 9 stycznia 1865 roku. Był synem Jana i Rozalii. Rodzina pochodziła z okolic Niechanowa i Witkowa. Jego wszyscy bracia: Michał, Feliks, Wojciech, Franciszek oraz siostra Maria wyemigrowali do Ameryki. W Lucas Toledo w Ohio założyli rodziny. Walenty jako szesnastolatek udał się na naukę ogrodnictwa przy dworze w Niechanowie. Wkrótce przeniósł się do mleczarni w tym samym majątku. Potem kształcił się w zawodzie mleczarza pod Hanowerem. Po skończeniu służby wojskowej w stopniu porucznika osiadł w Mirosławicach pod Strzelnem, gdzie był zarządcą dworskiej mleczarni u Juliana Reichsteina.

Jadwiga Ruoss z domu Sommer (1850-1887)

To wówczas bliżej zaprzyjaźnił się z rodziną Józefa Ruoss’a i tak poznał córkę Józefa, Marię, z którą, jak już wyżej wspomniałem, zawarł w 1894 roku związek małżeński. Młodzi do końca dzierżawy zlewni w Sławsku, tam mieszkali. W październiku 1896 roku Walenty Gąsiorowski przeniósł się do Wójcina, gdzie dziedzic Skrzydlewski wybudował dopiero co nową mleczarnię. Walenty urządził ją i rozpoczął przerób mleka. Początkowo była ona o napędzie konnym, potem motorowym i parowym. 

Jeszcze w Sławsku urodził się ich pierworodny syn Marian, uczestnik powstania wielkopolskiego, odznaczony przez gen. Hallera za bohaterstwo w bitwie radzymińskiej, podczas wojny polsko-bolszewickiej. W Wójcinie przyszły na świat kolejne dzieci: Elżbieta, Leon (zginął podczas I wojny), Stanisław (poległ w kampanii wrześniowej), Bronisław, Józef, Rajmund, Edward i Maria.

Foto.: Heliodor Ruciński i zbiory Grażyny Grabowskiej z Krakowa

CDN

 

czwartek, 8 kwietnia 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 130 Ulica Gimnazjalna cz. 6

Święta, święta i po świętach! Wykrzykiwało wielu już od poniedziałkowego popołudnia. Dlaczego? Nieudane były, czy takie krótkie? Z racji tej, że bardzo lubię świąteczny nastrój, pięknie i smakowicie zastawiony stół, to jeszcze we wtorek trwałem w świątecznym uniesieniu. W środę odwiedziłem kogo trzeba, diagnozy nie otrzymałem, za to skierowanie do kogo trzeba i późnym popołudniem wyruszyłem w wirtualny spacer, by kontynuować przechadzkę po Strzelnie, spacerując ul. Gimnazjalną. Dzisiaj czwartek, trochę czasu minęło, zatem przypomnę, że podczas ostatniego spacerku zatrzymaliśmy się przy posesji nr 9 i wspólnie wysłuchaliśmy opowieści o pięknym domostwie - takim małym klasztorku sióstr elżbietanek. Mieliśmy również okazję poznać dzieje tego zakonu na terenie Strzelna. Po bytności sióstr w Strzelnie pozostały już tylko znikome ślady w postaci tej posesji oraz pomniczka nagrobnego na starej strzeleńskiej nekropolii przy ulicy kolejowej. Onegdaj było ich 9 solidnych i granitowych, pozostał jeden, niewielki z wypisanymi nań nazwiskami 12 zakonnic. Zjawisko zacierania śladów jest dla mnie niezrozumiałe, po prostu nie pojmuję tego. Zresztą nie jest to jedyny przykład zacierania śladów. Do tematu wrócę, gdyż przygotowuję obszerny artykuł o podobnych postępowaniach, jak chociażby z Pomnikiem… 

Ale, o tym to po tym, jak mawiali klasycy, zatem stańmy przy kolejnej posesji która oznaczona jest numerem 11. Dawniej ten niewielki dom parterowy, którego pierwotny wygląd został całkowicie zatarty, nosił numer policyjny 210. Został wybudowany pod koniec XIX w. przez niejakiego Volbrechta, o którym niestety nie udało mi się nic dowiedzieć. Poza właścicielem mieszkały tutaj jeszcze dwie rodziny. Już w czasach współczesnych całą nieruchomość nabyła rodzina Malewiczów. Pan Jerzy Malewicz prowadził Zakład Usług Remontowych - Remont w branży elektryczno-instalacyjnej i jest osobą znaną w naszym mieście.

Marian Wojciechowski

Z posesją tą związany był mieszkający tutaj w latach 1955-1990  zegarmistrz strzeleński Marian Wojciechowski. Był to człowiek niezwykły, o ciepłym usposobieniu, który swoich klientów, jak i napotkanych znajomych zawsze obdarzał garścią pociesznych humoresek. Tzw. kawały sypały się z jego rękawa, niczym kartki z przepastnych tomów opatrzonych tytułami, „Humor i satyra”. Dzięki uprzejmości członka TMMS Tomka Nowaka z Inowrocławia zamieszczę dzisiaj opracowany jego piórem ciekawy biogram, tej jakże niezwykłej i ciepłej osoby:

 

Marian Wojciechowski urodził się 28 marca 1907 roku w Strzelnie. Był najstarszym dzieckiem Bolesława Wojciechowskiego i Stanisławy z domu Janiak. Miał czworo rodzeństwa: Zofię (1909-1938), Helenę (1910-1993), Stefanię (1912-1974) oraz Wiktora (1914-1915). Rodzina mieszkała przy ul. Cegiełka. Ojciec Mariana był z zawodu zdunem, zajmował się też okresowo bednarstwem oraz pracował jako woźnica. Ojciec odbył zasadniczą służbę wojskową w 1899 roku w 42. Regimencie Piechoty (5. Pomorskim) stacjonującym w Stralsundzie. Zginął w pierwszej wojnie światowej, dnia 25 grudnia 1916 roku w trakcie walk o przełęcz Galbenn w Rumunii i tam został pochowany.

Stanisława z domu Janiak Wojciechowska
Bolesław Wojciechowski


Marian był faworyzowany przez matkę od momentu, kiedy po śmierci młodszego brata Wiktora został jej jedynym synem (Wiktor zmarł jako niemowlę na krwawą biegunkę wywołaną przez kozie mleko podane omyłkowo przez matkę). Po ukończeniu szkoły ludowej Marian jako jedyny z rodzeństwa otrzymał dalszą edukację. Uczęszczał do nieznanej nam dziś szkoły średniej (być może Koedukacyjna Szkoła Wydziałowa w Strzelnie), po czym matka wysłała go do nauki w zawodzie zegarmistrza i złotnika, który wówczas zapewniał szybki awans społeczny i stabilną przyszłość. Marian terminował u dwóch znanych zegarmistrzów strzeleńskich: Ignacego Latosińskiego oraz Władysława Lasockiego. W trakcie nauki zaprzyjaźnił się z Janem Strzeleckim, z którym po zdobyciu pełnych kwalifikacji przeniósł się do Torunia, by prowadzić wspólny zakład zegarmistrzowsko-jubilerski.

Pełną humoru przygodę handlową jaką obaj panowie przeżyli w Toruniu zawarłem w części 52. Spacerku po Strzelnie, przy okazji opisu w części 8. ulicy Świętego Ducha. Zapraszam do powrotu do tegoż artykułu:

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/08/spacerkiem-po-strzelnie-cz-52-ulica.html

 

W 1937 roku Marian powrócił do Strzelna by założyć własny zakład zegarmistrzowsko-jubilerski przy ul. Świętego Ducha 12 (obecnie nr 11). W trackie okupacji miał zostać wysłany do obozu koncentracyjnego, ale uniknął zsyłki dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego i dalej pracował we własnym zakładzie. W lutym 1943 roku Marian został wysłany do przymusowej pracy przy produkcji zegarów do zapalników czasowych w zakładach zbrojeniowych w Poznaniu, gdzie pracował aż do momentu wyzwolenia. Po wojnie powrócił do Strzelna, gdzie nadal zajmował się zegarmistrzostwem. Był wieloletnim członkiem chóru „Harmonia”. Grał także na skrzypcach.

 

W 1955 roku poślubił Pelagię z domu Olszewską (pv. Malka) i zamieszkał z nią oraz dwójką jej dziećmi: Henryką i Kazimierzem przy ul. gen. Karola Świerczewskiego 11 (obecnie ul. Gimnazjalna). W 1990 roku przeprowadził się wraz z małżonką do bloku na Osiedlu Piastowskim. Zmarł 24 listopada 1999 roku w Strzelnie, w wieku 92 lat.

Miałem ogromną przyjemność odwiedzać go w pracowni zegarmistrzowskiej oraz spotykać na ulicach miasta, jak i pod blokiem, naprzeciwko którego i ja mieszkałem – byliśmy sąsiadami. Z wielu przeprowadzonych z nim ciekawych rozmów dowiedziałem się o przedwojennym życiu naszego miasta. Starszy Pan był żywą legendą tamtych lat i do dzisiaj przed moimi oczami stoi Jego sylwetka - postać ponadprzeciętnego strzelnianina.

Zdjęcie kolor.: Heliodor Ruciński; zdjęcia archiwalne ze zbiorów Tomasza Nowaka


sobota, 3 kwietnia 2021

Święcone - święconka

Już na wstępie spieszę z wyjaśnieniem tytułowych terminów. Otóż, święconym i święconką nazywamy pokarmy święcone w Wielką Sobotę w kościołach i domach, a w miejscach oddalonych - na wsiach: pod krzyżami, figurami i kapliczkami przydrożnymi. Współcześnie proboszczowie wyznaczają, jako miejsca święceń również świetlice, budynki szkolne lub inne, jak np. podwórza lub ogrody. Obecnie wiele pisze się i mówi o polskiej tradycji związanej z tym zwyczajem. Jednak musimy sobie uświadomić, że choć sięga on niepamiętnych czasów, to w granicach współczesnej Polski nie był tak powszechny. Nie praktykowano święcenia pokarmów onegdaj tak powszechnie na Śląsku i Kaszubach, a na terenach przyłączonych po II wojnie światowej zwyczaj ten przyszedł wraz z osadnikami.

Gdybyśmy cofnęli się 200-300 lat wstecz, to nie dalibyśmy wiary, że tak było. Dwór pański i owszem święcił i spożywał, ale pamiętajmy, że większość ówczesnego społeczeństwa traktowana była na równi z niewolnikami. Tak, tak, a mówię o chłopach pańszczyźnianych. Obraz tamtych czasów poznajemy dzięki angielskiemu podróżnikowi Williamowi Coxe'owi, który opisał obraz wsi polskiej końca XVIII wieku: Nieludzki i wprost niewyobrażalny wyzysk. Praca tak ciężka, że do podobnej nie zmuszano nawet zwierząt. Żałosne zarobki, brak jakiejkolwiek opieki i horrendalne warunki życia. Polscy chłopi pańszczyźniani nie byli wcale zdrowi, silni i zahartowani. W przededniu upadku Rzeczypospolitej przedstawiali obraz nędzy i rozpaczy. Ale, że mamy świąteczny nastrój oszczędzę czytelnikowi dalszych opisów, gdyż ich przytoczenie zepsułoby nasze apetyty na wielkanocne jadło.

Dodam jeszcze, że lepiej działo się chłopu - kmieciowi wcześniej w XVI wieku. W tym okresie na wsi panował dostatek i był to ostatni okres Pierwszej Rzeczpospolitej, jadano lepiej i chłopi żyli godnie. Pańszczyzna w owym czasie wynosiła od jednego do dwóch dni w tygodniu w zależności od folwarku. Ale już w XVII wieku prawo polskie nakazywało chłopom 10 dni nieodpłatnej pracy w tygodniu na rzecz właścicieli ziemskich. Chcąc temu sprostać kmiecie do pracy na pańskim folwarku zabierali członków swoich rodzin. W Europie zachodniej pańszczyznę zniesiono pod wpływem odrodzeniowych prądów myślowych już w XIV i XV wieku. Natomiast w Polsce, której bogactwo opierało się na nieodpłatnej pracy kmieci w wielkich gospodarstwach ziemskich, została ona zniesiona dopiero w XIX wieku. I to od tego czasu zaczęło się na wsi poprawiać. Ale w Złotym Wieku kmiecie (przyszli włościanie) mieli się jeszcze całkiem nieźle. Co prawda jedli mniej mięsa niż mieszkańcy dworów, ale niedostatki białka uzupełniali nabiałem, fasolą i grochem. Nie używali też zamorskich przypraw tylko rodzime zioła. Przygotowywali kiszonki, suszyli i wędzili ryby. Większość współczesnych zup takich jak żur, kapuśniak, barszcz i grochówka są spuścizną kuchni chłopskiej tamtego okresu, podobnie jak przepisy na kiszonki, racuchy, naleśniki, podpłomyki, kluski i pierogi.

 

Zatem, jeżeli dzisiaj mówimy o wielowiekowej tradycji musimy przymrużyć oczęta. Ta wielowiekowa tradycja w powszechnym kultywowaniu suto zastawionych stołów wielkanocnych to dopiero wiek XIX, choć i wówczas z tym bogactwem różnie bywało. Bieda człowiekowi zawsze towarzyszyła i towarzyszy. Ale przejdźmy do tego, co my pamiętamy i co nam rodzice i dziadkowie przekazali o wielkanocnych tradycjach. Tak więc, święcone pokarmy, mają nam zapewnić przez cały rok płodność, obfitość, zdrowie oraz dostatek. Dlatego też trzeba poświęcić je w Wielką Sobotę, a w tym roku również w Wielką Niedzielę. Co powinno znaleźć się w koszyku lub na stole, wyliczmy to. Na pierwszym miejscu chleb, jako podstawowy pokarm, który dla chrześcijan jest najważniejszym symbolem, przedstawiającym ciało Chrystusa. Gwarantuje on pomyślność i dobrobyt. Oczywiście nie niesiemy, czy nie kładziemy na stole całego bochna. Do święcenia odkrawamy kawałek z chleba, który będziemy jeść podczas wielkanocnego śniadania. Z kolei na chlebie pieprz i sól, które służą do przyprawienia jajek oraz innych potraw, które spożywamy przy wielkanocnym stole. Czarny zmielony pieprz w święconce symbolizuje gorzkie zioła oraz niewolniczą pracę. Natomiast sól dodaje potrawom smaku, chroni przed zepsuciem i ma właściwości oczyszczające. Kiedyś wierzono, że potrafi odstraszyć zło. Bez soli nie ma życia. Dla chrześcijan symbolizuje sedno życia i prawdy, stąd też mówimy o „soli ziemi“ - tak Jezus nazwał swoich uczniów, wybrańców. W koszyku i na stole nie może zabraknąć jajka, które zapewnia płodność. Symbolizuje życie i choć weszło do święconki najpóźniej, najbardziej kojarzy się ze Świętami Wielkanocnymi. Pamiętajmy, że do koszyczka wkładamy jajka ugotowane na twardo i pisanki, zaś na stół podajemy ugotowane na miękko, no i to, co z koszyka. Nieodłączną przyprawą wielkanocną jest - o czym powinniśmy pamiętać - chrzan, którego korzeń symbolizuje krzepę i siłę. Ma przynieść nam dobre zdrowie. Wzmacnia właściwości potraw - szczególnie tych tłuściejszych, które są w wielkanocnej święconce. 

A teraz przejdźmy do tego przysłowiowego clou, czyli do szeroko pojętych wędlin. Najpopularniejsze, to oczywiście szynki i kiełbasy, czyli głównie wyroby z wieprzowiny, które mają przynosić zdrowie, płodność i dostatek. Na czoło wysuwa się szynka gotowana i kiełbasa biała parzona. Mile widziane są wszelakie wędzonki i pasztety - niekoniecznie w koszyku, ale na stole w towarzystwie popularnej zylcy. W tym miejscu przypominam również o baranku, choć on z masła. Koniecznie dodajcie również ser (choć może on być w formie ciasta - sernika), gdyż jest on oznaką przyjaźni, porozumienie między człowiekiem a przyrodą. Gwarantuje zdrowie i rozwój, szczególnie w gospodarstwach wiejskich stada domowych zwierząt: krów, kóz i owiec, od których pochodzi. Na stół wielkanocny trafia również żur, czyli nie postna, ale silnie kraszona kiełbasą i skwarkami z wędzonego boczku zupa, z dodatkiem jajka i plasterka gotowanego schabu - może być szynka. 

Święconka bez ciasta, to jak niedziela bez mszy. W dawnych latach stanowiło przewagę smakołyków świątecznych na stołach wielkanocnych. W moim domu rodzinnym był oddzielny stolik, który zastawiony był babami, mazurkami i plackami. Wyczytałem, że pojawiło się ono w koszyczkach dość niedawno - w każdym bądź razie pamiętam je zawsze. Jest ono ponoć znakiem umiejętności i doskonałości. Nie chodzi tu o gotowe wypieki i słodkości, ale ów kawał ciasta domowego wypieku, najlepiej w postaci baby lub mazurka, ze nie wspomnę o serniku. 

Do koszyczka ze święconką dodawane są także inne potrawy lub ozdoby, a przez dzieci wrzucane cukierki i jajka-niespodzianki). Jednak w myśl tradycji, w święconce najpierw musi się znaleźć siedem głównych pokarmów, które wyżej już wymieniłem. Co zaś tyczy dekoracji stołu to pamiętajmy o wiosennych kwiatach, zielonej rzeżusze, które pięknie uzupełnią świąteczny stół, przy którym podzielimy się z najbliższymi poświęconym jajkiem i innymi pokarmami. I znowu te słowo clou, czyli: puszyste bazie, gałązki brzozy z młodymi zielonymi listkami i bukszpan, a pomiędzy tym wszystkim baranek z czerwoną chorągiewką przyozdobioną krzyżykiem i napisem Alleluja…

Reprodukcje obrazów: 

Święcone, B. Rychter-Janowska; Święcone, Teodor Axentowicz,

 

wtorek, 30 marca 2021

Wojenny personel szpitala strzeleńskiego

Dr Romuald Edward Matuszewski

Wiele zdarzeń, to czysty przypadek, o czym chyba każdy z nas się przekonał. Ale są sytuacje, w których ów niekiedy drobny przypadek naprowadza nas na właściwe obranie drogi do celu. Przez wiele lat starałem się rozwikłać tajemnicę funkcjonowania szpitala wojennego w Strzelnie, czyli instytucji, która funkcjonowała zaledwie kilkanaście dni, a uczyniła tak wiele dobrego dla rannych, wycieńczonych ucieczką, chorym, a szczególnie dla kobiet rodzących. Przypadkiem było, że do Strzelna w pierwszych dniach września 1939 roku trafił zespół poznańskich lekarzy, którzy ewakuowali się z zagrożonej strefy wojennej. Nie mieli w planach zatrzymywać się tutaj, a jednak pozostali i włączyli się w prawidłowe funkcjonowanie Szpitala Powiatowego, który pozbawiony lekarzy, zmobilizowanych już w sierpniu, borykał się z ogromnymi trudnościami personalnymi.

We wrześniu 1939 roku przez Strzelno przelewały się setki kolumn uciekinierów z Pomorza, Bydgoszczy i z pogranicza zachodniego. Wiele ludzi starych, wycieńczonych porzucano pod szpitalem, podobnie działo się z dziećmi, również z noworodkami urodzonymi gdzieś po drodze. Kobiety z powikłaniami oczekiwały w szpitalu i na kwaterach prywatnych. Całkowicie wstrzymano wszelkie planowane operacje i zabiegi. Jedyny w dużym powiecie szpital z braku lekarzy stał się niewydolny, a jedyny personel medyczny stanowiły siostry elżbietanki, które dwoiły i troiły się, by ulżyć rannym i chorym. Przewodzący przejeżdżającej przez Strzelno grupie lekarzy znany poznański lekarz dr Romuald Matuszewski widząc gehennę sióstr namówił ich, by ci pozostali w Strzelnie, w nowoczesnym szpitalu i wypełnili przysięgę Hipokratesa.

I tak też się stało na czele Szpitala Powiatowego w Strzelnie stanął dr Romuald Edward Matuszewski - ginekolog i położnik, rodowity Kujawiak pochodzący z Włocławka, a ostatnie lata zamieszkały w Poznaniu. Asystowali mu dwaj lekarze, dr Witold Łażewski i dr Jerzy Wesołowski oraz dwoje lekarzy stażystów, Barbara Słonka i Janusz Piskorski. Zespół ten przejął opiekę nad szpitalem pozbawionym lekarzy, gdyż dr Antoni Gościński i dr Aleksander Ast zostali zmobilizowani i brali udział w wojnie obronnej. Podobnie było z lekarzami rodzinnymi. Dr Matuszewski zastrzegł sobie osobiste przyjmowanie rannych pacjentów. Pouczał ich, szczególnie z terenu walk z okolic Trzemeszna i Mogilna, ż muszą być przyjmowani pod innymi nazwiskami. Gdy wkroczą tu Niemcy, muszą posługiwać się wyłącznie nowymi nazwiskami i oświadczać, ze zostali ranni na skutek bombardowania. W procedury te wtajemniczone zostały dwie osoby, siostra Cezaria z chirurgii i wolontariuszka-pielęgniarka Pola Wieczorkiewicz. Tej ostatniej dr Matuszewski polecił zbierać wśród mieszkańców Strzelna odzież cywilną, w którą zaopatrzono rannych wojskowych. 

Wśród pacjentów i personelu z wielkim oddaniem, niosąc posługę duszpasterską uwijali się dwaj wikariusze strzeleńscy pełniący jednocześnie funkcje kapelanów szpitalnych ks. Sylwester Kinecki i ks. Florian Alfons Kałdoński. Od 6 września nasilił się w mieście ruch uciekinierów z tzw. ściany zachodniej. Od 8 września wzmogło się zagęszczenie w szpitalu, spowodowane hospitalizacją uciekinierów: ludzi w podeszłym wieku, dzieci i kobiet ciężarnych. Kilkoro z nich zmarło. Pomiędzy 8 a 13 września odnotowano kilkanaście urodzeń dzieci, których matki pochodziły z powiatów: wyrzyskiego, obornickiego, kostrzyńskiego, inowrocławskiego, bydgoskiego, szubińskiego oraz z Kcynii, Szubina i Żnina. Dr Matuszewski wraz z lekarzami i personelem pomocniczym, w tym z siostrami elżbietankami, troili się, by podołać wzmożonej pracy. Pośród chorymi znaleźli się również ranni żołnierze i cywile - obrońcy ziemi mogileńskiej. Dr Matuszewski donosił 8 września burmistrzowi Stanisławowi Radomskiemu, że po przejściu w dniu 7 września fali uciekinierów, personel medyczny znalazł pod szpitalem podrzucone zwłoki dwojga dzieci, niemowląt płci męskiej w wieku 2 i 7 miesięcy. Wskazywał jednocześnie, iż są to dzieci uciekinierów z pogranicza polsko-niemieckiego.

Wojenny personel Szpitala Powiatowego w Strzelnie we wrześniu 1939 r. tuż przed wkroczeniem wojsk niemieckich. Siedzą od lewej: lekarz stażystka Barbara Słonka, siostra Nemezja - przełożona, lekarz prowadzący dr Romuald Edward Matuszewski z Poznania - ginekolog i położnik, ks. kapelan Sylwester Kinecki. Stoją od lewej: lekarz stażysta Janusz Piskorski (wkrótce po zakończeniu wojny zmarł), siostry Fabiana, Katarzyna, Stefania, Bolesława, dr Witold Łażewski, siostra Cezaria. W trzecim rzędzie od lewej dr Jerzy Wesołowski, Zbigniew Grzybowski - intendent.

Ewakuując się ze Strzelna, burmistrz Radomski przekazał rządy nad miastem komisarycznemu burmistrzowi Józefowi Rutkowskiemu i jego zastępcy Karolowi Teresińskiemu. Rutkowski był oficerem w stanie spoczynku i znał świetnie realia wojny. Wiedział, że Straż Obywatelska - „Błękitny Ochotniczy Oddział Obrony Kraju“, nie jest w stanie stawić czoła dobrze uzbrojonemu Wehrmachtowi. Namówił, wszystkich o zachowanie spokoju i nie atakowanie wkraczających do miasta Niemców. Wielu uciekinierów z dalszych stron, jak i funkcyjni pracownicy oraz zaangażowani społecznicy opuścili miasto, wiedząc o tym, że w razie odwetu, to oni pierwsi zostaną ukarani. Jak wspominali mieszkańcy, po naradzie z miejscowymi Niemcami burmistrz komisaryczny Rutkowski wraz z Teresińskim wyjechali naprzeciw wojskom niemieckim, by upewnić ich, że nic im nie grozi ze strony strzelnian i bezpiecznie mogą zająć miasto. Tak, więc Niemcy bez wystrzału wkroczyli do Strzelna i zostali oficjalnie przywitani, przez swoich ziomków mieszkających tutaj od kilku pokoleń.

Po wkroczeniu Wehrmachtu do miasta natychmiast wyznaczeni wojskowi przystąpili do sprawdzania ksiąg przyjęć do szpitala. Wyszukiwali oni z dostarczonych im przez Niemców listy nazwisk podejrzanych o udział w walkach przeciw Wehrmachtowi. Nie znaleźli takowych, dzięki wcześniejszej zapobiegliwości poznańskiego lekarza. Wśród rannych był również żołnierz niemiecki z amputowaną ręką, który potwierdził dobre traktowanie jakie go spotkało ze strony lekarzy i personelu medycznego - sióstr elżbietanek. Po bezowocnych przeszukiwaniach Niemcy oświadczyli dr. Matuszewskiemu, że może w szpitalu pozostać i nim kierować.

Jak długo pozostawał w Strzelnie tego nie udało mi się ustalić. Po dwóch miesiącach pracy w niemieckim szpitalu wojskowym, pod koniec listopada powrócił do Strzelna dr Antoni Gosciński, a od grudnia 1939 r. szpitalowi szefował już lekarz niemiecki, chirurg Georg Bergmann, który przybył tutaj z Łotwy. Najprawdopodobniej listopad był ostatnim miesiącem pobytu dra Matuszewskiego i jego ekipy. Po aresztowaniu w 1940 roku dra Antoniego Gościńskiego w Strzelnie pozostał jeszcze Polak dr Tadeusz Łyczyński, o którym przedwojenna prasa pisała, iż był jako lekarz Kasy Chorych „usłużnym lekarzem“ dla miejscowych Niemców. Oto, co w 1934 roku o nim napisano: - W Strzelnie wykonuje swą praktykę i gra rolę wielkiego działacza oraz społecznika lekarz dr Łyczyński. Pan ten dał się ostatnio poznać społeczeństwu kujawskiemu z innej strony. Stwierdzono mianowicie, że dla przypodobania się Niemcom, zaczął dr Łyczyński pisać recepty w języku niemieckim, jak np. …, auf Rechnung der Herrschaft Markiwitz-Strzelno, Markt - ze względu na regułę Markiwitza. Dr Łyczyński, chociaż jest „zasłużonym“ działaczem B.B., został podobno przez starostę ukarany grzywną. Jak było naprawdę chyba nie sposób już dzisiaj ustalić.

 

Z niemałym trudem udało mi się po mozolnej kwerendzie opracować biogram dra Romualda Edwarda Matuszewskiego, który zamyka temat szpitala wojennego w Strzelnie.

Romuald Edward Matuszewski, urodził się 5 lutego 1877 roku we Włocławku. Dyplom doktora nauk medycznych otrzymał w 1904 roku. Jako specjalista ginekolog i położnik pracował w Szpitalu Kolejowym w Poznaniu. Wówczas mieszkał przy ul. Wielkie Garbary 40, później w Alejach Marszałka Piłsudskiego 3. Był również lekarzem Oddziału Poznańskiego PKO.

W Korporacji Akademickiej Aesculapia był filistrem honorowym oraz drugim prezesem Koła Filistrów 1938-39. Był członkiem poznańskiego zespołu redakcyjnego ogólnopolskiego czasopisma „Nowiny Społeczno-Lekarskie“, członkiem Poznańsko-Pomorskiej Rady Izby Lekarskiej, członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu. W 1933 roku został prezesem Komisji Naukowo-Wystawowej wystawy „Przyroda, Zdrowie i Opieka Społeczna“ otwartej na terenie Targów poznańskich. Tam też witał z prezydentem Poznania Cyrylem Ratajskim Prezydenta RP prof. Ignacego Mościckiego. W grudniu 1938 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Polonia Restituta.

Z początkiem września 1939 roku przybył do Strzelna z żoną i towarzyszącym mu zespołem medyczno-pomocniczym. Tutaj dał się poznać jako znakomity organizator wojennego szpitala, działającego na bazie Szpitala Powiatowego. Po zajęciu miasta przez Wehrmacht, pozwolono dr Matuszewskiemu pozostać w szpitalu i sprawować w nim funkcję kierowniczą. Później lekarz wyjechał ze Strzelna Generalnej Guberni. Zamieszkał w Warszawie przy ul. Brackiej 18. Zginął pod gruzami kamienicy przy ul. Malczewskiego 3 w czasie Powstania Warszawskiego. Jego śmierć miała miejsce na przełomie sierpnia i września 1944 roku. Po ekshumacji spoczął na Cmentarzu Powązkowskim.