piątek, 21 lutego 2020

Ziemiaństwo nadgoplańskie - prelekcja



Już jesienią ubiegłego roku obiecałem dyrektorowi Andrzejowi Sieradzkiemu z Nadgoplańskiego Parku Tysiąclecia, że bliżej wiosny i kiedy znajdę wolne okienko w przepełnionym kalendarzu skorzystam z zaproszenia i odwiedzę gościnne kruszwickie progi NPT. Styczniowy telefon sprawił, że ustaliliśmy datę prelekcji na 20 lutego:
- Tak będę z wykładem o „Ziemiaństwie nadgoplańskim“ i z miłą chęcią wygłoszę go słuchaczom Uniwersytety Trzeciego Wieku.

Do Kruszwicy udałem się z Heliodorem Ruciński. Dojechaliśmy ulicą Wodną nad brzeg Gopła, do siedziby NPT. Na piętro, do świetlicy zaczęli schodzić się słuchacze UTW. Ogromna większość to panie - ok. 30 osób - zaś w dużej mniejszości panowie - nie więcej jak z gośćmi 10. W krótkiej rozmowie z dyrektorem, dowiedziałem się, że już jesienią przeniosą się w bardziej komfortowe warunki, do nowo budowanej i w części restaurowanej nowej siedziby przy Mysiej Wieży.






Wprowadzeniem do mojego wykładu był przedwojenny felieton, który wyszedł on spod pióra Tadeusz Komorowski (Piast, 1931, Nr 28). Z racji jego aktualności pozwolę sobie go w tym miejscu również przywołać:

FELIETON - Wieczór nad Gopłem

Wparta dumnie w błękit gwiaździstego nieba wieża
Mysią nazwana, długie przetrwała wieki,...
Chociaż ruiny zębiska szczerzą,
ona jakby zapatrzona w przestwór daleki,
w pomroce wieków kryje dziejów wątek,
pisanych rylcem czasu na zmurszałej cegle,
wśród ruin omszałych pamiątek...

            Na dalekim horyzoncie, wieczorna zorza blednie ustępując miejsca ciemnościom, które zaczynają otulać cały świat. Jakby niewidzialną ręką posiane ukazują się gwiazdy na
granatowym sklepieniu nieba.
Świat kładzie się do snu.
            Stoję nad brzegiem Gopła które go drobne fale gnane lekkim podmuchem wiatru szumią jakoś posennie jakby o tysiącznych tonach organy.
            Wsłuchany w rytmiczną melodię jeziora rozmarzony ciszą unoszę się myślą w dalekie minione dni, które widziały te fale…
            Szczęk mieczów, jęk umierających rycerzy - to wszystko jakby dawniej wchłonięte przez tajemniczą głębię jeziora, zaczyna teraz stamtąd wypływać, by dziwną muzyką fal
powtórzyć mi jakąś rycerską epopeję.
            Patrzę w dal: kilka dzikich kaczek wyrwawszy się z pośród trzcin, łopocząc skrzydłami uleciało w rozmigotaną przestrzeń co raz dalej... dalej... aż znikło mi z oczu, roztapiając się zupełnie w przestrzeni...
            Po drodze oczy moje spotkały się z ciemną masą rysującą się na tle mrocznego nieba; - była to Mysia wieża, dźwigająca brzemię długich wieków owiana legendą; cicha i spokojna przegląda się w toniach Gopła zdając się prowadzić rozmowę o tych co minęli, a których krew wsiąkła w jej omszałe cegły. I patrzy ona wieża oczami tych cegieł na tę Polskę współczesną, zdając się pytać w drzew poszumie dlaczego jest tak a nie inaczej?
Dlaczego Naród z kajdan niewoli rozkuty bratnią nienawiść jak trujący kwiat hoduje w sercu... Dlaczego?
            - Ocknąłem się z zadumy; spojrzałem na jezioro które nadal szumiało w daleką omroczoną przestrzeń... i powlokłem się ku domowi.
            Raz jeszcze z oddali doszedł mnie szum Gopła jakby na pożegnanie...

A potem, przy kawie i pączkach poszło jak z płatka. Przy ogromnym zainteresowaniu i zaangażowaniu się słuchaczy - zadających pytania - moja opowieść i pokaz multimedialny trwały raptem 1,5 godz. Czas szybko przeleciał, a temat głęboki i rozległy, jak Gopło przed 1000 lat. Opracowany i ciągle uzupełniany temat ziemiaństwa powiatu strzeleńskiego to kilkaset stron maszynopisu, to również dziesiątki zdjęć i tych starych z mojej kolekcji i tych nowszych, współczesnych, które w dużej części pochodzą ze znakomitego portalu Polskie Zabytki i zostały wykonane przez redaktora Marka Kujawę. Do tego portalu i ja również jakiś drobniutki kamyszek dorzucam.

W związku z rozległym tematem, dla chociażby zobrazowania prelekcji załączam zdjęcia, które towarzyszyły mojemu wykładowi. Zapraszam do ich obejrzenia:











































































































































   

poniedziałek, 17 lutego 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 73 Ulica Świętego Ducha - cz. 26



Kolejny dzień spacerowych rozpraw - po dziejach naszego miasta - przybliży nam historie dwóch domostw. Cofając się ku Rynkowi zatrzymujemy się przed posesjami oznaczonymi numerami 31 i 29. Są to domy parterowe z dachami dwuspadowymi, zaś parcele, na których je postawiono zabudowane zostały w części podwórzy oficynami i budynkami gospodarczymi. Niegdyś wielorodzinne, poza funkcjami mieszkalnymi spełniały również funkcje lokali handlowych, usługowych i hotelarsko-restauracyjnych. Po wielu przebudowach zatraciły swój dawny charakter. Obie posesje zostały wybudowane na terenie dawnych ogrodów szpitala św. Ducha o czym świadczy ich stara numeracja policyjna. Sam szpital posiadał stary numer policyjny 49, później kiedy ogrody ciągnące się w kierunku Rynku zostały zabudowane kolejnymi dwoma parterowymi posesjami, nadano im numery: 49b i 49c, zaś szpitalowi 49a.


Właścicielem posesji 49b o współczesnym numerze 31 był Tomasz Kępiński, który w spisie mieszkańców z 1903 r. wymieniany jest, jako posiadacz nieruchomości. W domu tym mieszkał i prowadził warsztat siodlarsko-tapicerski Antoni Piwecki, który wykonywał również cały asortyment uprzęży końskich. Był on spokrewniony poprzez małżeństwo z Ksawerą Latosińską, córką Ignacego z sąsiadami z naprzeciwka Latosińskimi, a także ze znanym i zamożnym mieszczaninem Michałem Barczykowskim, członkiem Rady Miejskiej. Dom wraz z oficynami zamieszkiwało w 1910 r. 35 osób w ośmiu rodzinach. W celu wygospodarowania tak dużej ilości mieszkań, przebudowano poddasze domu głównego na mieszkania. W tym celu powiększono kubaturę strychu poprzez pseudo piętro w postaci rozciągającej się nieomal na całej długości dachu mansardy, wykonanej w formie muru pruskiego.


Sam dom w swej bryle architektonicznej zachował wygląd z połowy XIX w. Zmieniła się jedynie fasada frontowa poprzez dodanie dużych witryn sklepowych oraz pokrycie dachowe, które niegdyś było ceramiczne, a obecnie jest wykonane z płyt eternitowych. Budynek został utrwalony na kilku zdjęciach z początku XX w. i na zdjęciu z lat 30., które możemy obejrzeć w załącznikach.

W tle zdjęcia omawiane budynki przy ul. Św. Ducha 29 i 21.
Po wojnie dom należał do fryzjera Jana Zakrzewskiego, który prowadził tutaj zakład fryzjerski, ze słynną reklamą „ondulacji trwałej”. W latach 80-tych XX w. rozpoczął tu działalność prywatny sklep w branży wyposażenia mieszkań, rodziny Tylkowskich, który w kolejnym pokoleniu działa do dziś, jako sklep wielobranżowy. Obok w korytarzu w latach 90-tych, współwłaściciel posesji p. Iwanojko uruchomił wypożyczalnię kaset wideo. Później rozbudował ją o dodatkowy lokal. Dziś w tych pomieszczeniach mieści się komis antykwaryczny. 



Idąc dalej zatrzymujemy się przed domem nr 29, niegdyś policyjnym 49c. Był on własnością Józefa Wegnera, którzy prowadził w nim hotel i restaurację. Tutaj też znajdowała się przez pewien czas siedziba Banku Ludowego. W lokalu gastronomicznym Wegnera odbywały się posiedzenia władz bankowych, zarządu, rady nadzorczej, jak również zebrania strzeleńskiego Kółka Rolniczego. Z końcem XIX w. posesję nabyła rodzina Tylliów i założyła w pomieszczeniach słynny w owym czasie „Hotel”. Prowadził go Władysław i Apolonia z Muszyńskich Tyllia. Tutaj mieściły się pokoje gościnne, sala restauracyjna z wyszynkiem oraz sklep detaliczny prowadzony przez małżonkę Apolonię, polecający handel towarami kolonialnymi, winami, cygarami, likierami i wódkami.

Bolesław Tyllia (1900-1940)

Tylliowie mieli syna Bolesława (1900-1940), znakomitego muzyka i dyrygenta. Urodził się on 10 marca 1900 r. w Strzelnie. Studiował fortepian i dyrygenturę w konserwatorium we Wrocławiu. W 1918 r. włączył się w nurt niepodległościowy, a następnie wziął udział w Powstaniu Wielkopolskim. U początku swej kariery związał się z Poznaniem gdzie rozpoczął pracę w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Początkowo był korepetytorem solistów, potem kapelmistrzem. Dyrygował także orkiestrą poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia oraz miejską orkiestrą symfoniczną. W 1933 r. wyjechał na krótko do Włoch w celu doskonalenia warsztatu dyrygenckiego. Po powrocie osiadł na stałe w Warszawie i był dyrygentem w Teatrze Wielkim. Zmarł nagle w styczniu 1940 r. w Warszawie.


Prowadził w Poznaniu prawykonania takich dzieł scenicznych, jak: oper „Margier” Konstantego Gorskiego, „Jakub lutnista” Henryka Osieńskiego czy baletu „Tatry” Feliksa Nowowiejskiego. Łącznie miał w repertuarze przeszło pół setki dzieł scenicznych. Sam również komponował. Obszerny biogram muzyka opracował Stanisław Kaszyński i w zakończeniu jego napisał:
Współcześni w jego osobowości trafnie dostrzegali dwie wyraźnie przebijające się charakterystyczne cechy: absolutną bezinteresowność osobistą i najgłębiej, najszlachetniej rozumiany patriotyzm.
Ten wybitny, choć ciągle niedostatecznie przypominany strzelnianin, zasługuje w pełni, by jednej z ulic rodzinnego miasta nadać jego imię…

Bolesław Tyllia i skrzypaczka Irena Dubiska, Ciechocinek 1935 (Fot. NAC). 
 W 1920 r. dom nabył Józef Nadolski senior, który osiedlił się w tym roku Strzelnie. Przybył on wraz z rodziną z głębi Niemiec z miejscowości Eickel. Małżonką jego była Wiktoria z domu Najczik. Nadolscy pochodzili z leszczyńskiego, z Wielkopolski i do Niemiec wyjechali za pracą. Małżonkowie mieli trzech synów i córkę: Józefa juniora, Jana, Helenę zamężną Frankowską i Czesława. Józef ur. się w 1907 r. i należał do grupy strzeleńskich animatorów życia kulturalnego, był instrumentalistą i grał w miejscowym Kółku Muzycznym. Po 1945 r. zatrudniony był w jednym z inowrocławskich zakładów, jako pracownik umysłowy. Częstokroć przechodząc pod oknami domu Nadolskich dawało się słyszeć muzykę, graną podczas prób. To pan Józef wygrywał na swym instrumencie. Pamiętam jego charakterystyczną sylwetkę i biały szal, który nosił fantazyjnie przewinięty wokół szyi i wyłożony na zewnątrz, zaś w dłoniach trzymał kremowe rękawiczki ze skórki renifera. Brat jego Czesław był znanym w Strzelnie dentystą, prowadzącym przez lata prywatną praktykę. Jego małżonka Irena z Turków należała do znanych działaczek społecznych. Cechowała się wysoką kulturą osobistą. Prowadziła sklep obuwniczy, przy ul. Świętego Ducha 6. Była działaczką Stronnictwa Demokratycznego, radną powiatową w latach 1965-1975 oraz od 1973 r. przez kilkanaście lat radną miasta i gminy.


Po wojnie w budynku tym prowadzony był sklep spożywczy PSS „Społem”. Przez wiele lat sprzedawała w nim Ludmiła Makowska. W połowie lat 80-tych dom nabył rolnik Łaszkiewicz z Wójcina. W latach 90-tych XX w. po PSS zaczęła prowadzić w tym miejscu swą działalność prywatna firma usługowo-handlowa Eugeniusza Wiatrowskiego z branży RTV. W kilka lat później kolejną placówkę handlową otworzyła „Zgoda” Zenona Kazikowskiego. Zaś po przejęciu nieruchomości przez wnuka Łaszkiewicza, Dariusza, z początkiem obecnego stulecia, uruchomił on w tym miejscu lokal gastronomiczny z tarasem konsumpcyjnym od podwórza oraz klubem nocnym w piwnicy budynku. Początkowo cieszył się on dużą popularnością wśród młodzieży. Działalność ta została po kilku latach zlikwidowana, a w jej miejscu powstał sklep wędliniarski firmy „Marwoj”. Również swe podwoje zamknęła w tym miejscu „Zgoda”, a otworzyła firma kredytowa. Kolejną placówką która otworzyła tutaj swoją działalność jest Centrum Terapii „Animus“.

Zdjęcia współczesne: Heliodor Ruciński

czwartek, 13 lutego 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 72 Ulica Świętego Ducha - cz. 25



Apteka Romańska, to kolejny, choć stosunkowo młody, budynek godny uwagi, a to z racji mieszczącej się w nim apteki, której korzenie tak naprawdę sięgają XIX w. oraz galerii autorskiej rzeźb i obrazów autorstwa miejscowego aptekarza Jana Harasimowicza. Z chwilą likwidacji apteki Pod Orłem, to ona kontynuowała stare strzeleńskie tradycje farmaceutyczne. Budynek apteki Romańskiej oznaczony numerem 31A został wybudowany na początku lat 90. minionego stulecia. Cały parter zajmują pomieszczenia apteczne, zaś na piętrze znajdują się dwa mieszkania współwłaścicieli, Jana Harasimowicza i Bogumiły Reinholz oraz słynna pracownia malarsko-rzeźbiarska mistrza Jana.

Opisując Rynek w części 10. nieco przybliżyłem sylwetkę farmaceuty Jana Harasimowicza. Dzisiaj dopełnię opowieść o Janie, honorowym obywatelu naszego miasta. Ale zanim do tego przejdę, nieco historii o tym miejscu. Dzieje tej części posesji sięgają połowy XV w. Z 1450 r pochodzi pierwsza informacja mówiącą o tym, że kasztelan lądzki Przedpełek z Kopydłowa legował 2 sierpnia m.in. na rzecz szpitala w Strzelnie 10 grzywien. W trzy lata później w miejscu tym został wystawiony szpital dla ubogich pw. Świętego Ducha. Szczegóły tej fundacji znajdziecie w części 1. i 2. opowieści o tejże ulicy. W miejsce drewnianego szpitala przed 1828 r. wystawiono nowy murowany budynek, który przetrwał do czasów II wojny światowej. Niemcy rozebrali go, zakładając w tym miejscu skwer zieleni, wystawili również od strony ulicy nowy - zastępując stary z drugiej połowy lat 30. - drewniany kiosk. który stał tam do lat siedemdziesiątych XX w. Prowadzono w nim sprzedaż wyrobów tytoniowych, gazet i słodyczy. Miejsce te zostało uporządkowane i zamienione w skwer. Po wojnie kiosk prowadzony był przez osobę prywatną p. Rosińskiego, a od lat 50., aż po końcówkę lat 80. minionego stulecia przez PSS „Społem” i był typowym kioskiem spożywczym. Po wojnie na skwerze przy kiosku odbudowano krzyż, zniszczony w 1939 r. przez Niemców, a który stał niegdyś przed gmachem Kasy Chorych. Z początkiem lat 90-tych - w związku z budową apteki - krzyż został ponownie przeniesiony, tym razem na granicę z posesją  nr 31, kiedy to na skwerze została wybudowana „Apteka Romańska”.

Z dziejami tego miejsca związane jest jeszcze jedno wydarzenie. Było to jesienią 1945 r., kiedy do Strzelna przybył oddział żołnierzy organizacji podziemnej, dowodzony przez Leona Wesołowskiego pseudonim „Wichura“. W wyniku obławy - kotła dowódca oddziału zginął, jego zwłoki ubecy złożyli pod krzyżem, gdzie obecnie stoi apteka. Zwłoki te miały zwabić w to miejsce pozostałych żołnierzy zabitego. Podstęp się jednak nie udał, a ludność zaczęła znosić w to miejsce kwiaty. Już dla zatarcia śladów, funkcjonariusze, by zapobiec rozprzestrzenieniu się kultu tego miejsca, w ciszy i mrocznej ciemności postanowili ciało po cichu pogrzebać na miejscowym tzw. nowym cmentarzu za miastem (szczegóły tej opowieści znajdziecie na blogu pod linkiem https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/03/zonierz-wyklety-leon-wesoowski-1924-1945.html).


Wróćmy do apteki i sławetnego mistrza „Magistra“ Jana, któremu poświęcę kilka kolejnych akapitów, by w ten sposób przybliżyć sylwetkę kolejnego honorowego obywatela naszego miasta.

Jan Harasimowicz urodził się 13 stycznia 1940 r. w Stajkach na Wileńszczyźnie, jako syn Jana i Marii z domu Pupin. Tam przeżył pacyfikację wsi przeprowadzonej przez Niemców, a która późniejszymi relacjami matki na trwałe zapisała się w jego pamięci. Oto jak wspomina tamte dni:
- Miałem wtedy dwa lata. Mój ojciec od 1939 r. był w niemieckiej niewoli. Partyzanci powiadomili mieszkańców Stajek o grożącym im niebezpieczeństwie. Uratowała mnie moja dzielna mama Maria. Przez błota i lasy przedzieraliśmy się w nocy do sąsiedniej wsi. To było pięć kilometrów dzielących życie od śmierci. Niektórzy po prostu nie uwierzyli partyzantom i zostali. Wieś liczyła około stu osób. Większość stanowili Polacy. Prawie wszyscy zostali żywcem spaleni w stodole. Kiedy byłem w Mińsku w 1982 r., pojechałem w rodzinne strony. Po wsi nie było śladu. Stajki przestały istnieć.

Ojciec Jana przetrwał wojnę i dzięki znajomości języka niemieckiego dostał pracę poza obozem w gospodarstwie rolnym w okolicach Ornety. Zimą uciekł i w przebraniu pomocnika maszynisty dojechał do Białegostoku, a stamtąd dotarł do wsi Dowiaty, gdzie schroniła się rodzina Harasimowiczów. Tam się spotkali, a po zakończeniu działań wojennych, w 1945 r. zamieszkali w Wilnie.


Podczas naszych spotkań w strzeleńskiej aptece Jan często wspominał tamte czasy, a szczególnie głód, panujący w Wilnie w latach 1946-1947: - Władze stalinowskie wprowadziły kartki żywnościowe i na nie co trzy dni dostawaliśmy 300 gramów chleba i to na rodzinę. W Wilnie chodziłem do szkoły. Wówczas mieszkało tam bardzo dużo Polaków. Szkoła stopnia podstawowego była czteroklasowa. W pierwszej klasie uczyłem się po polsku, a nauczycielami byli Polacy. Pod koniec roku szkolnego nauczycielka z płaczem poinformowała nas, że w myśl nowego prawa nie możemy już uczyć się po polsku, tylko po litewsku. Tak więc, musieliśmy rozpocząć ponownie klasę pierwszą, tym razem w języku  litewskim. W szkole nie można było mówić po polsku, jedynie po litewsku. Wówczas grupa rodziców pojechała do Moskwy, by przedstawić sytuację polskich uczniów na Litwie. Tam przekonano Rosjan i polskie dzieci na Wileńszczyźnie mogły na powrót uczyć się po polsku.

Po ukończeniu szkoły podstawowej Jan rozpoczął naukę w średniej szkole na Antokolu. W 1959 r. zapadła decyzja, by nie przyjąć obywatelstwa Radzieckiego, rodzina Harasimowiczów wyjechała do Polski. Osiedlili się w Bydgoszczy, gdzie ojciec kupił dom. Tam zajął się ogrodnictwem szklarniowym. Jan został przyjęty do VI Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy i tam kontynuował przerwaną naukę. Po maturze uzupełniał naukę w dwuletnim technikum farmaceutycznego na placu Wolności w Bydgoszczy. Przez rok pracował w aptece „Pod Łabędziem”, a następnie w aptece przy Wełnianym Rynku.

W 1966 r. rozpoczął studia w Akademii Medycznej w Gdańsku, na Wydziale Farmacji. Studia były pięcioletnie. Dyplom magistra farmacji odebrałem w 1971 r. Po studiach powrócił do Bydgoszczy. Tutaj podjął dalszą pracę w miejscowych aptekach oraz zawarł związek małżeński z Mieczysławą z Lubomirskich. W roku 1973 Jan Harasimowicz zamieszkał w Strzelnie, gdzie został kierownikiem apteki „Pod Orłem”. W licznych wywiadach mawiał: - Ze Strzelnem związałem się na stałe. Kujawy to moja drugą „mała Ojczyzna”. Mam tutaj rodzinę, córki, zięciów, wnuki. Wszyscy to Kujawiacy. Wszystkie córki są farmaceutkami.


Obok farmacji sztuka stała się jego drugą pasją. W Gdańsku zaczął tworzyć ikony, w Bydgoszczy zainteresował się rzeźbą, a dopiero w Strzelnie podczas nocnych dyżurów w aptece czas poświęcał swoim zainteresowaniom artystycznym. Na zapleczu zrobił sobie warsztacik i tam rzeźbił, a później również malował. Inspiracją dla jego twórczości stały się strzeleńskie kolumny romańskie z miejscowej bazyliki. Detale z nich zaczął rzeźbić w formie płaskorzeźb, które wykonywał w drzewie lipowym. Ponorbertański kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Maryi Panny z romańskimi kolumnami oraz rotunda św. Prokopa wywarły ogromny wpływ na twórczość Jana Harasimowicza. Jego prace przeniknięte są duchem romańskim, choć nie gardzi wzorcami czerpanymi również z pięknych rycin zawartych w starodrukach farmaceutycznych i medycznych.

Pracownia rzeźbiarza na zapleczu nowej, tej przy ul. Świętego Ducha Apteki Romańskiej to miejsce niezwykłe. Tutaj spotyka się z przyjaciółmi, spędza czas nad artystycznymi medytacjami, który plonem są płaskorzeźby Ostatniej Wieczerzy Pańskiej, wizje dawnych pracowni farmaceutycznych, gabinetów medycznych, przeplatające się z krzyżami i postaciami rzeźb Chrystusa Frasobliwego. Jedna z takich rzeźb stoi na murku, pod krzyżem przy aptece, a przy Placu św. Wojciecha, przy opłotowaniu strzegą zespołu poklasztornego monumentalne figury wojów piastowskich, którzy z okazji 750-lecia nadania Strzelnu praw miejskich również wyszły spod dłuta mistrza Jana. Dodać należy, że i z tej okazji na rogatkach miasta (poznańskiej i konińskiej) ustawiono zaprojektowane przez niego kapliczki przydrożne z jego płaskorzeźbami.


Prace artysty Jana Harasimowicza cenione są zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. Trafić na nie możemy między innymi w Muzeum Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Muzeum Farmacji Wielkopolskiej Okręgowej Izby Aptekarskiej w Poznaniu, w kolekcjach prywatnych, a także w muzeach zagranicznych, na przykład w Watykanie, Japonii, RPA, Norwegii czy we Francji. Trzy płaskorzeźby Jana Harasimowicza zostały wręczone papieżowi Janowi Pawłowi II. Artysta jest również autorem projektu statuetki Galena, przyznawanej w województwie kujawsko-pomorskim laureatom tytułu Aptekarz Roku. Za wkład w rozwój kultury polskiej 18 grudnia 2008 r. został odznaczony medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, nadawanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. 20 lutego 2014 r. podczas uroczystej sesji Rady Miejskiej w Strzelnie w murach Domu Kultury, strzeleńscy radni jednogłośnie podjęli uchwałę w sprawie nadania Janowi Harasimowiczowi Honorowego Obywatelstwa Miasta Strzelna. 

Przy okazji apteki w rynku pisałem już o Janie Harasimowiczu jako znanym działaczu ruchu solidarnościowego. Jest on swoistą legendą tego ruch w mieście i regionie. Cenią go szczególnie jego klienci i to nie tylko jako farmaceutę, ale również jako znakomitego doradcę w zapobieganiu i w wychodzeniu z chorób. Jest bardzo wrażliwy na cierpienie chorego. Proboszcz miejscowy ks. kan. Otton Szymków, również honorowy obywatel naszego miasta tak powiedział o naszym „Magistrze“:  - To jest człowiek ogromnego serca. Dla najuboższych potrafi oddać wszystko. Ugotuje zupę, przygotuje coś do zjedzenia. Niejeden człowiek pukający do niego od drugiej strony apteki nie pozostaje odesłany z niczym. I lekarstwa, które rozdaje potrzebującym. One nie są sprzedawane, on je rozdaje. Ale też potrafi bardzo dobre nalewki zrobić.


Zdjęcia: Heliodor Ruciński i "Farmacja Wielkopolska", 2018, Nr 4-5.

niedziela, 9 lutego 2020

Opowiedziane na ławeczce - cz. 1. Strzelno Mistrzem Gospodarności



Nic tak nie goi ducha, jak powroty do historii, do dziejów naszej małej ojczyzny, naszego miasta, jednym słowem - podwórka. Było to cztery lata temu, kiedy usiadłem na wirtualnej ławeczce i usłyszałem pytanie skierowane do mnie przez młodego równie wirtualnego mieszkańca siadającego przy mnie:
- Co to był za ów głośny onegdaj tytuł Mistrz Gospodarności?
Nie musiałem się długo zastanawiać, toć pamiętałem dyplomy wiszące na ścianach gabinetu ówczesnych ojców miasta, potwierdzające nadanie tytułu i wypisane na nich kwoty z wieloma zerami przyznane przez wojewodę za zdobycie tegoż tytułu. Mało tego znałem kulisy działań zawierających się w haśle: - co zrobić, by taki tytuł otrzymać? Dodam jeszcze, że przystąpienie do konkursu obligowało wszystkie miasteczka do działań i wykazanie się efektami przed wysokim jury. Był to wymyślony przez ówczesną decydentów sposób na propagowanie i kultywowanie sukcesów osiąganych przez władze gmin i małych miasteczek, szczególnie w okresie gierkowskim i w myśl wykrzyczanego zapytania:
-Pomożecie? i uzyskanej od tłumu odpowiedzi -Pomożemy!

Przedszkole Nr 2 - 1974 r.

Konkurs zapoczątkowano już w latach sześćdziesiątych XX w. Po 1975 r., kiedy zlikwidowano szczebel powiatowy i na wzór amerykański powołano - zamiast stanów - 49 małych województw, władze dały szanse wykazania się wojewodom, że reforma administracyjna to ogromny sukces, to mobilizacja społeczeństwa do pracy około siebie, w swoich środowiskach, to wyzwolenie dotychczas drzemiących w nim sił do pracy społecznej, do tego Aby Polska była silna i ludziom żyło się dostatniej. Podpięto się pod myśl z minionego dziesięciolecia z nową werwą i bardziej propagandowo.

Budowa w czynie społecznym ulicy Jana Kasprowicza

Wojewodowie, co roku ogłaszali konkursy pod hasłem Mistrz Gospodarności. Przystępowały do nich gminy miejskie, a konkretnie aktyw z naczelnikami miast na czele. Oczywiście organ wspierany był przez miejscowe czynniki polityczne. Kapituła wojewódzka oceniała poszczególne miasta na podstawie przesłanych sprawozdań, w których dominującą rolę odgrywały czyny społeczne. Bazą do ustalenia efektów tych czynów była ilość uczestników czynu razy ilość przepracowanych godzin razy z góry ustalona stawka godzinowa. Dawało to oszałamiające kwoty. Te wyliczenia mistrzowie zawdzięczali swoim sekretarzom i tzw. ołówkom (silnie zaostrzonym). Owi urzędnicy nie szczędzili swej fantazji wspieranej długością rysika i te efekty - częstokroć mocno naciągane - wyliczali. W taki to sposób i nasze miasto kilkakrotnie zdobywało ten prestiżowy wówczas tytuł, m.in. w 1976 r., - tytuł - Gmina Strzelno Mistrzem Gospodarności 1975 roku.

Czyn partyjny 1977 r. - budowa ulicy Parkowej



Strzelno - jak opisywano miejscowość w propagandzie sukcesów połowy lat siedemdziesiątych - to miasteczko nieduże, około 6,5 tys. mieszkańców, położone na Kujawach Zachodnich w województwie bydgoskim. Jego cecha: miasto czyste, schludne, wypucowane, no i gospodarne. Ówczesne podejście do smaku i estetyki nijak się miało do kanonów okresu międzywojennego, czy ówczesnej Europy Zachodniej. „Zgniły zachód“ był niedostępny dla ówczesnych obywateli naszego kraju. Zresztą podobnie jak i wschód i inne kraje demoludu, dokąd dostać się można było jedynie w wizytach oficjalnych - „pociągami przyjaźni“.

Zatem, mając ograniczony dostęp do nowinek zachodnich musieliśmy sobie jakoś radzić. Takim wzorem, do którego próbowaliśmy równać były zdjęcia i pocztówki naszego miasta z lat międzywojennych oraz wspomnienia ludzi starszych, którzy opowiadali jak to za Wilusia, czy Piłsudskiego w naszym mieście bywało.

Budowa w czynie społecznym Ogrodu Jordanowskiego


Przyjeżdżający do Strzelna oficjele, a nawet tylko ci przejeżdżający, napominali ojców miasta, by zrobili coś z tymi wyzierającymi spod farb reklamami pamiętającymi zamierzchłe czasy wilusiowe. I tak się zaczęło. Wykorzystując mizerotę zaopatrzeniową i technologie z przysłowiowych czasów króla ćwieczka zaczęto szaremu i zapomnianemu miastu nadawać bardziej odświętnego wyglądu. O zgrozo, rozebrano świątynię ewangelicką, wybudowano fontannę na Rynku, która od początku uruchomienia była felerną i - oczywiście szumnie to nazywając - zaczęto remontować kamieniczki. Cały pic polegał na tym, by odmalować elewacje frontowe, a resztę pozostawiano bez zmian. A tą resztą były wnętrza kamienic, oficyny i całe podwórza. Parki miejskie stały się przyjazne dla mieszkańców, stadion przybrał krasy, wybudowano na starej strzelnicy Bractwa Kurkowego Ogródek Jordanowski z brodzikiem dla dzieci, nowe przedszkole, etc. Oj działo się działo: były nowe drogi, chodniki, oświetlenie ulic miejskich, neony na frontonach placówek handlowych, restauracji, kawiarń, pomnik itd., itp.





Kiedy już tego mistrza dostaliśmy w mieście i na jego rogatkach pojawiły się kolorowe tablice informacyjne głoszące przyjezdnym: Strzelno Mistrz Gospodarności. No i najważniejsze, wraz z dyplomem zastrzyk pieniężny w postaci kilkuset tysięcy złotych, który był zaczynem do wzięcia udziału w kolejnej edycji konkursu... Pamiętam rok 1982, Gierka już nie było, bida, aż piszczało, stan wojenny, a „Gazeta Pomorska“ donosiła: - Po raz piąty Strzelno zajęło pierwsze miejsce w województwie w konkursie „Gmina - Mistrz Gospodarności“. Zdobycie kolejnej nagrody w wysokości 2 mln zł zbiegło się z obchodami 750-lecia miasta.

Osobiście z sentymentem wracam do tamtych czasów, nie pluję, nie przeklinam, jeno wspominam okres mojej młodości, bo przecież nie żyłem na emigracji, ale w moim kraju w mojej Ojczyźnie, Polsce.

środa, 5 lutego 2020

Solidne miasto Strzelno sprzed 200-laty



Mamy zatem przedwiośnie. Dzisiaj znalazłem pierwszy kobierzec przebiśniegów, i to takich wyrośniętych. W Parku 750-lecia trafiłem na nową i w miarę estetyczną tabliczkę informującą, gdzie spacerowicz wchodzi. Poza tym jest fajnie, dużo czytam i dużo piszę. Daje mi to ogromną satysfakcję. To z książek i obserwacji dowiaduję się, że otaczający nas świat jest pełen magii, tajemnic i niewyobrażalnych zdarzeń, i że to wszystko istnieje obok nas. Czy jednak może do niego wejść każdy, poznać go i w nim się zadomowić? Jest to trudne przedsięwzięcie i choć dzieli nas od niego niewielka odległość oraz blisko stojąca, niewidoczna, czy wręcz przezroczysta ściana, nie można jej tak po prostu pokonać. Swą wysokością sięga kosmosu, a głębokością jądra ziemi, do tego długa jest, jak promień słońca. Ma ona swoją nazwę, która skrywa się w prostocie, w klucz układających się liter. To nim można otworzyć ten jeden, jedyny zamek, w równie niewidocznej, acz wyczuwalnej furtce. Tą tajemniczą nazwą jest magiczne słowo - wyobraźnia. I kiedy już obdarzeni tą magią odnajdziemy tę niewidoczną furtkę w przezroczystej ścianie i otworzymy ją, znajdziemy się w świecie, który istniał przed setkami i tysiącami lat, a po którym pozostały niewidoczne dla oka przeciętnego śmiertelnika, bo okryte mgłą tajemnicy, ślady.

Ten świat to historia, to wszystko to, co onegdaj wydarzyło się, nie pozostawiając po sobie zapisanych i w miarę łatwych do odczytania stronic. Mimo to, to coś istnieje, jest obok nas i tylko my sami, posiadając wiedzę i wyobraźnię, możemy rozwiać mgliste powłoki i wydobyć na zewnątrz - opisać wszystko to, co nasza uświęcona ziemia i przepastne archiwa skrywają. Sam po wielokroć otwierałem i otwieram tę niewidoczną, w niewidocznej, sięgającej kosmosu i jądra ziemi, a do tego długiej jak promień słońca ścianie, furtkę. W majestacie dostojeństwa wchodziłem w ten magiczny świat i odkrywałem, zapisując wszystko co ujrzałem i co wyobraźnia mi podpowiedziała na niekończących się stronach tomów I, II, III, etc. 


Przed czterema laty dokonując kwerendy źródeł do pisanej wówczas kolejnej książki wpadł mi w ręce Opis Xięstwa Warszawskiego (tytuł w oryginale). Książka ukazała się w 1809 r. w Poznaniu i wyszła spod pióra Jerzego Beniamina Flatta. Autor był postacią nietuzinkową, Wielkopolaninem, który zjechał swój region i Księstwo Warszawskie wszerz i wzdłuż, a do tego był twórcą-założycielem obecnej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie.

Wertując karty tej książki dotarłem do opisu miasta Strzelna. Oto, co ów autor napisał o naszym mieście, przekazując jego obraz z przełomu XVIII i XIX wieku, czyli, jak ono wyglądało przed 200 laty:
Strzelno, miasto narodowe, okolica żyzna, ma 1200 mieszkańców. Żyją oni po większej części z rolnictwa, kupiectwa i propinacji. Mają się dobrze. Miasto dobrze zbudowane i brukowane
Gwoli doczytania, owa propinacja, to nic innego jak produkcja używek alkoholowych, nadanych starą ordynacją miejską. Czyli, mieszkańcy Strzelna nadal korzystali ze starego prawa i mogli produkować piwo i gorzałkę. Zwróćcie Państwo uwagę na ówczesną solidność naszego miasta, dobrze zbudowanego i posiadającego ulice brukowane, czyli utwardzone, bez dziur w jezdniach i bez kałuż po opadach.


 Autor opisując Inowrocław nie wspomniał o brukowanych ulicach tegoż miasta, choć zaznaczył, że i ono dobrze zbudowane, i liczyło wówczas 2900 mieszkańców, czyli było jeszcze raz - z lekką nawiązką - tak duże jak Strzelno. Ówczesne miasto Gębice miało 600 mieszkańców, a powiatowe dziś Mogilno liczyło zaledwie 800 mieszkańców. W Kruszwicy było ich tylko 300.

Zachodzi zatem pytanie, czy dzisiaj możemy również napisać, że my strzelnianie mamy się dobrze i nasze ulice są w tak znakomitej kondycji? Pytanie to kieruję do Państwa przemyślenia i ewentualnego wyciągnięcia własnych tez.