piątek, 4 grudnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 110 Ulica Inowrocławska - cz. 6


Kamieniczka schludna, dobrze utrzymana to kolejne domostwo, a właściwie posesja, czyli wydzielony teren z budynkami i placem oznaczona dwoma numerami. Współczesny numer 9, dawniej policyjny 81, przypisany jest ulicy Inowrocławskiej i tak właściwie odnosi się do znajdującego się na parterze tejże kamienicy lokalu handlowego. Główne wejście do kamienicy i do oficyn podwórzowych znajduje się jednak od ul. Cestryjewskiej i dlatego zgodnie z obowiązującą zasadą obecnie kamienica ma przypisany numer ewidencyjny 1 właśnie do tej ulicy. Do 1913 r. stało tu parterowe domostwo z lokalem handlowym, a w podwórzu zabudowania fabryczki destylacyjnej zajmującej się produkcją alkoholu. Tutaj produkowano spirytus, a z niego wódkę. Posesja i prowadzona w niej działalność należały do żydowskiej rodziny Rubenów.

 

Antenatem tego rodu był Aron Hirsch Ruben, mąż Ernestyny Levy. Małżonkowie Mieli syna Rudolfa urodzonego w 1846 r. Tenże w 1875 r. poślubił Cecylie Rachfalską (lat 21), córkę Markusa i Rosali Rosenfeld. Rudolf został wymieniony w 1895 r. jako właściciel sklepu z towarami kolonialnymi i towarami specjalistycznymi oraz właściciel wspomnianej już wyżej destylarni. Synem Rudolfa i Cecylii był Richard, kupiec, który odnotowany został w latach 1906-1908 jako radny miejski. To on w latach 1914-1915 wystawił w miejsce starego nowy dom - piętrową kamienicę z użytkowym poddaszem. Jest to dom dwukondygnacyjny, trójosiowy, podpiwniczony i nakryty dwuspadowym, ceramicznym dachem, w którym od frontu widoczne są dwie symetrycznie rozstawione lukarny. Charakterystyczną dla tego obiektu jest loggia górą zaokrąglona, niegdyś otwarta, a obecnie przeszklona oraz również zaokrąglone górą pseudo nisze z witrynami sklepowymi w części parterowej budynku. W szczycie ściany północnej kamienicy okno z dwoma bocznymi okienkami, nad którym forma kartusza herbowego z wyrytą datą roczną 1914-15, czyli latami budowy kamienicy. Również od strony północnej do budynku przylega podpiwniczone skrzydło dwukondygnacyjne nakryte ceramicznym dachem mansardowym. W podwórzu oficyna południowa oraz dwa budynki gospodarcze. 

 

W okresie międzywojennym posesję nabył pochodzący z pobliskiego Ostrowa Józef Rutkowski, powstańca wielkopolskiego, oficerem Wojska Polskiego w stanie spoczynku. Wcześniej stacjonował w garnizonie Dęblin. To on po opuszczeniu Strzelna przez burmistrza Radomskiego, przez kilka dni września 1939 r., do czasu wkroczenia Niemców do miasta, pełnił obowiązki burmistrza komisarycznego. Józef Rutkowski razem z moim ojcem Ignacym i innymi strzelnianami został później aresztowany i osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym, w austriackim Mauthausen-Gusen. Od 1945 do 1955 r. na parterze tegoż domu mieściła się siedziba Gminy Strzelno-Północ, która jako jednostka administracji terenowej obejmowała gromady leżące w północnej części współczesnej gminy Strzelno. Na jej czele stał adwokat i obrońca prywatny Franciszek Lasocki, przedwojenny sekretarz powiatu mogileńskiego. Ale to, co ja najbardziej zapamiętałem, to sklep spożywczy PSS „Społem“, który swoje funkcjonowanie rozpoczął po 1955 r. W mojej pamięci utkwił mi kierownik sklepu Urbański. To do niego biegaliśmy po śledzie z beczki, również i kapustę kiszoną, która stała w beczce obok śledzi. Po chleb kilogramowy, drożdże na placek - zwane młodziami, marmeladę ze skrzynki drewnianej, cukier luzem w tytki pakowany, syrop buraczany z wiaderka i wiele innych towarów spożywczych, którego dziś w takiej formie nie sposób nabyć. Obecnie na parterze mieści się sklep metalowy i narzędziowy.

Z domem tym związane są cztery pokolenia rodziny Rutkowskich, a mianowicie: wspomniany Józef, jego syn Ewaryst - lekarz, wnuk Wojciech - właściciel firmy budowlanej MURMAN i prawnuk Mikołaj. W dalszej części przybliżę biogramy dwóch przedstawicieli tego rodu.

 

Józef Rutkowski (1896-1991)

W spuściźnie po powstańcu wielkopolskim Józefie Rutkowskim, w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu zachował się 15-stronicowy maszynopis jego autorstwa zatytułowany: Zarys Powstania Wielkopolskiego - historii wojennej 59-go Pułku piechoty. Praca ta została napisana i wysłana na konkurs jaki został zorganizowany w 50 rocznicę Powstania Wielkopolskiego przez "Głos Wielkopolski" i ZBoWiD w 1968 r. Jest to bezcenne źródło wiedzy o Powstaniu Wielkopolskim w Strzelnie i okolicy. Uzupełnione innymi wspomnieniami oraz treściami uzasadnień wniosków o odznaczenia strzelnian Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym dopełnia wiedzę o tym wielkim i zwycięskim zrywie strzelnian.

 

Józefowi Rutkowskiemu nie było pisane należeć do przedwojennych organizacji kombatanckich, a to z racji, iż był on zawodowym wojskowym, a ci mieli ograniczone możliwości należenia do partii i organizacji społecznych. Dopiero po przejściu w stan spoczynku 5 maja 1936 r. mógł wstąpić do Związku Weteranów Powstań Narodowych Rzeczypospolitej Polskiej 1914-1919 Koło w Strzelnie. Urodził się 22 lutego 1896 r. w Ostrowie w powiecie strzeleńskim w rodzinie rolnika Ignacego i Józefy z domu Nadolna. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Ostrowie. W wieku 16 lat wyjechał do Globach w Niemczech, gdzie pracował w jednej z fabryk oraz w kopalni węgla. W 1915 r. jako rocznik poborowy został wcielony do armii niemieckiej i wraz ze swoim oddziałem wysłany na front zachodni - francuski pod Verdun. 10 maja 1918 r. podano w Verlustlisten (Lista strat) Nr 23503, że Obergefreiter (starszy kapral) Józef Rutkowski z Ostrowa został w jednej z potyczek lekko ranny. Rana okazała się na tyle dotkliwa, iż został skierowany do lazaretu wojskowego i tam przychodził do zdrowia.

 

4 grudnia 1918 r. powrócił z frontu do rodzinnego Ostrowa i podjął się pracy niepodległościowej. Wtórował mu młodszy brat Franciszek, wówczas 16-latek. Józef skupił wokół siebie liczne grono ostrowian. W swojej pracy konkursowej Rutkowski napisał: Zaczynają tworzyć się po miastach i wsiach Straże Bezpieczeństwa i Straże Ludowe, zasilane przez zdemobilizowanych żołnierzy powracających do domu, często z bronią w ręku. Powstawały Rady Robotniczo-Żołnierskie składające się z przybyłych z frontów żołnierzy. Później rady te przekształciły się w ochotnicze oddziały powstańcze. Choć niedostatecznie uzbrojone i wyekwipowane, bo często całym uzbrojeniem były stare rewolwery, albo nawet widły, przedstawiały jednak dużą wartość moralną. Z relacji Józefa Barteckiego  z Ostrowa wynika, że kapral Józef Rutkowski zaczął organizować ostrowski oddział powstańczy 29 grudnia 1918 r. Bartecki do wniosku o odznaczenie WKP podał, że w dniu 29 grudnia 1918 r. wstąpił ochotniczo do "Kompanii Ostrowskiej" pod dowództwem Józefa Rutkowskiego. W dniu 31 grudnia 1918 r. brał udział w oswobodzeniu Ostrowa.

 

Kiedy 2 stycznia 1919 r. do Ostrowa dotarła wieść o wybuchu powstania w Strzelnie i toczących się w mieście walkach, Rutkowski skrzyknął ostrowian i wyruszył na ich czele, na Strzelno. Niestety, dotarli do miasta razem z oddziałem wójcińskim, ale walki miały się już ku końcowi. Miasto opanowali powstańcy z Gniezna, Wrześni, Mogilna, Wylatowa, Gębic, Kwieciszewa i Młynów dowodzeni przez ppor. Pawła Cymsa. Niemniej jednak, zdążyli moralnie wesprzeć walczących i jeszcze nawąchać się prochu.

Rutkowski wraz ze swoimi ludźmi przyłączył się do jednostki dowodzonej przez Cymsa. Jak napisał w swoich wspomnieniach: był to oddział umundurowany, uzbrojony w karabiny i dubeltówki i składający się z osób, które powróciły z frontu zachodniego I wojny światowej. Starsi i żonaci powrócili do wsi i by okolicę uprzątnąć z nieprzyjaciela. Następnie wyruszyli przez Witkowo, Włostowo, na Kruszwicę, a stamtąd dotarli do Mątew. W dniach 5-6 stycznia 1919 r. Józef Rutkowski wziął udział w krwawych walkach o Inowrocław. Po zdobyciu miasta w formacji "Baonu Nadgoplańskiego" pod dowództwem kpt. Kazimierza Dratwińskiego wziął udział w walkach z Grenzschutzem na odcinku frontu północnego Gniewkowo - Wielowieś, Nowa Wieś. Później w szeregach 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich (17 stycznia 1920 r. zmienił nazwę na 59. Pułk Piechoty Wielkopolskiej) pod dowództwem mjr. Stanisława Wrzalińskiego. W marcu 1919 r. Józef Rutkowski przeniesiony został do sekcji uzbrojenia Naczelnego Dowództwa Zbrojenia nr 1. w Brześciu nad Bugiem i tam jednocześnie kontynuował naukę. W stopniu chorążego skierowano go do Jednostki Wojskowej w Dęblinie. W 1936 r. został przeniesiony do cywila na tzw. rentę wojskową i zamieszkał w Strzelnie.

 

We wrześniu 1939 r. ewakuując się ze Strzelna, burmistrz Stanisław Radomski przekazał rządy nad miastem Józefowi Rutkowskiemu. Po zajęciu miasta przez Niemców w 1940 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu w Inowrocławiu. Stamtąd 5 września 1940 r. wywieziony trafił do obozów koncentracyjnych, Dachau i Mauthausen-Gusen. Tam przebywał do czasu wyzwolenia obozu przez Amerykanów, do 5 maja 1945 r.

Po powrocie do kraju wstąpił w szeregi Związku Weteranów Powstań Wielkopolskich, a od 1947 r. był prezesem Koła Byłych Więźniów Politycznych w Strzelnie, które wraz z ZWPW od 2 września 1949 r. zostały wchłonięte przez nowopowstałą organizację kombatancką ZBoWiD. W Kole ZBoWiD w Strzelnie nadal pełnił obowiązki prezesa, aż do 1971 r., kiedy to zrezygnował z tej funkcji. 9 marca 1947 r. został zweryfikowany jako powstaniec wielkopolski pod numerem ewidencyjnym 7740/5781 przez ZWPN Zarząd Główny w Poznaniu. Od 1946 r. pracował jako wójt Gminy Strzelno-Północ. W 1952 r., w czasach stalinowskich otrzymał karne zwolnienie z pracy. Później znalazł zatrudnienie w Zakładach Przemysłu Ziemniaczanego w Krochmalni w Bronisławiu, skąd w 1962 r. przeszedł na emeryturę.

 

Uchwała Rady Państwa nr: 11.10-0.909 z dnia 10 listopada 1958 r. Józef Rutkowski został odznaczony Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym 1918-1919 za czynny udział z bronią w ręku w Powstaniu Wielkopolskim. Podobne wyróżnienie spotkało jego brata Franciszka, wspomnianego Józefa Barteckiego, a także 10 innych ostrowian i około 170 strzelnian. Zmarł 25 marca 1991 r. w Strzelnie i został pochowany na starej strzeleńskiej nekropoli przy ul. Kolejowej w Strzelnie.

 

Lekarz medycyny Ewaryst Klaudiusz Rutkowski (1926-2010) 

Na kilka dni przed Wigilią 2009 r. spotkałem pana doktora, jak przemierzał ulice miasta zmierzając w odwiedziny do znajomych. Wymieniliśmy ze sobą, jak to mieliśmy w zwyczaju, kilka pogodnych uwag o nas samych i naszych kondycjach zdrowotnych. W zwyczaju pana doktora było zapytanie o moje ciśnienie i inne parametry funkcjonowania organizmu, a mijających młodych mieszkańców upominał o noszeniu nakrycia głowy w mroźne i chłodne dni. Taki już miał zwyczaj z instruowaniem napotkanych mieszkańców, również o szkodliwości palenia papierosów i niehigienicznym trybie życia. Wówczas też, z troską poinformował mnie o zgonie jednej z zacnych mieszkanek Strzelna. Piorunująca informacja o nagłej chorobie doktora dotarła do mnie tuż po świętach Bożonarodzeniowych. Ciężki stan, pobyt w bydgoskim szpitalu nie rokował nadziei na wyzdrowienie. 19 stycznia 2010 r. w wieku 83 lat opuścił świat żywych i udał się do Domu Pana.

 

Doktor Ewaryst Rutkowski był człowiekiem niezwykle pogodnym, ale również i zatroskanym. Szczególnie na sercu leżały mu dwie sprawy: kondycja współczesnej służby zdrowia powiązana ze stanem zdrowotnym mieszkańców oraz kondycja samego miasta i gminy. Był niezwykle aktywnym uczestnicząc do ostatnich dni w życiu miasta i w sprawowaniu swej misji lekarskiej, misji niesienia pomocy bliźniemu. Ta jego aktywność w osiąganiu celów towarzyszyła mu już w młodzieńczych latach. Sam zawsze powtarzał, że żadna praca nie hańbi, jeżeli wykonuje się ją dla dobra współbraci, nie czyniąc przy tym szkody osobom trzecim. 

Dawniej byliśmy niedalekimi sąsiadami, z tej samej ulicy. Nasi ojcowie przyjaźnili się. Tę przyjaźń scementował pobyt obojga w czasie wojny w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen. Przeżyli gehennę obozowej zagłady dzięki wzajemnemu wsparciu i pomocy ich przyjaciela doktora Antoniego Gościńskiego. Mama opowiadała mi, że młody Ewaryst, jako student w wakacje imał się każdej pracy. Częstokroć widywała go pogodnie usposobionego, jak przemierzał raźnym krokiem Rynek z zawadiacko przełożonymi przez ramię narzędziami, zarobkując podczas prac żniwnych u okolicznych rolników. 

Urodził się 26 października 1926 r. w miejscowości Stawy w parafii Ryki niedaleko Dęblina. Rodzicami jego byli, Józef  Rutkowski oficer Wojska Polskiego i były powstaniec wielkopolski, który służył w jednostce wojskowej Dęblin, matką zaś Władysława z Kwiatkowskich. W 1936 r. rodzice, po przejściu ojca na rentę wojskową, powrócili w rodzinne strony i zamieszkali w Strzelnie w zakupionej kamienicy przy ul. Inowrocławskiej 9. Tutaj też młody Ewaryst kontynuował naukę w miejscowej szkole podstawowej. Okupację hitlerowską spędził z matką i rodzeństwem na wygnaniu w miejscowości Pölitz (Police) pod Szczecinem. Tam też przeżył wielokrotne naloty dywanowe na wielkie zakłady petrochemiczne produkujące benzynę. 

Po zakończeniu działań wojennych rodzina szczęśliwie powróciła do Strzelna. Tutaj Ewaryst kontynuował naukę w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym, a po jego ukończeniu, jako jeden z najzdolniejszych uczniów podjął w 1949 r. studia na Akademii Medycznej, Wydziale Lekarskim w Poznaniu. Zamieszkał na stancji przy ul. Arciszewskiego 9/1. Jeszcze jako student zawarł 20 grudnia 1952 r. związek małżeński z Ludmiłą Hartwich. Małżonka doktora była nauczycielem w Szkole Podstawowej nr 1 w Strzelnie. Oboje wychowali dwójkę dzieci, córkę Magdalenę i syna Wojciecha, inżyniera budownictwa, właściciela znanej strzeleńskiej firmy budowlanej MURMAN, której jedną ze specjalności jest rewitalizacja obiektów zabytkowych.

 Po ukończeniu Akademii Medycznej i uzyskaniu tytułu lekarza medycyny z prawem wykonywania zawodu nr 886 podjął pracę w rodzinnym Strzelnie. Całe swoje życie zawodowe od tegoż czasu poświęcił mieszkańcom miasta i gminy Strzelno. Realizując się zawodowo, dał się poznać jako dobry lekarz. Był kierownikiem Przychodni Rejonowej w Strzelnie - popularnego ośrodka zdrowia. Przy braku na ówczesnym rynku krajowym nowoczesnych środków farmakologicznych, pomagał chorym sprowadzać je ze strefy dolarowej, ratując tym sposobem wielu swoich pacjentów. Już w późniejszym okresie zaskarbił sobie życzliwość wielu mieszkańców miasta i gminy, a szczególnie pracowników Zakładów Przemysłu Ziemniaczanego w Bronisławiu i okolicznych rolników. Niezależnie od pogody udawał się do tej wsi i przyjmował w gabinecie zakładowym licznych pacjentów. Po dziś dzień w tej miejscowości wspomina się doktora Rutkowskiego.

 

W latach 60. XX w. w podziemiach budynku przychodni uruchomił Klub „Eskulap“, miejsce spotkań całego personelu medycznego. To tutaj tętniło życie kulturalne i artystyczne ówczesnej inteligencji strzeleńskiej. Było to miejsce wymiany doświadczeń, jak również miejsce spotkań towarzyskich.

Po przejściu dra Alfreda Fiebiga na emeryturę, objął po tym znakomitym lekarzu oddział pulmonologiczny Szpitala Rejonowego w Strzelnie, tworząc później w tym miejscu oddział zakaźny, któremu znakomicie ordynował. Robiąc specjalizację w zakresie chorób zakaźnych wypowiedział wszystkim odmianom tych chorób bezwzględną walkę. Przez wiele lat, poza pracą szpitalną przyjmował pacjentów w Przychodni Rejonowej, we wspomnianym Bronisławiu, jako lekarz zakładowy oraz prowadząc praktykę prywatną. 

W 1982 r. zmarła małżonka, a on po przejściu na emeryturę nie zaniechał dalszej posługi medycznej wobec swoich wiernych pacjentów. Mało tego, zaktywizował się w działalności społecznej zostając od 1998 r. radnym pierwszej kadencji Rady Powiatu Mogileńskiego. Szczególnie pracowitym był w komisji zdrowia. Jego zabiegi zmierzały ku ratowaniu szpitala strzeleńskiego przed ewentualną likwidacją. To dzięki doktora uporowi przeprowadzono remont kapitalny, wręcz odbudowę oddziału wewnętrznego z uruchomieniem dwóch sal intensywnej terapii. Oddział został wyposażony w nowoczesne urządzenia, a technologie zastosowane podczas remontu były tymi z XXI w. Cały remont z udziałem pozyskanych ogromnych środków sponsorowanych wykonała firma MURMAN.

Po wielokroć spotykałem się z doktorem Rutkowskim, po wielokroć wspominaliśmy naszych ojców, razem troszczyliśmy się o kondycję naszej małej ojczyzny. Liczne cenne informacje, jakie mi przekazał wykorzystałem w szeregu artykułach tyczących się dziejów Strzelna. Szczególny klimat panował w jego pokoju gościnnym, pełnym książek i obrazów oraz wielu bibelotów. Do końca uczestniczył w życiu społeczno-kulturalnym Strzelna, biorąc udział w uroczystościach, wystawach, prelekcjach. W okresie wiosenno-letnim dużo czasu poświęcał rekreacji, będąc często spotykanym w oazie zieleni miejskiej - ogródkach działkowych. Miejscem ze wszech miar gościnnym dla doktora była pracownia strzeleńskiego aptekarza Jana Harasimowicza oraz kilka zaprzyjaźnionych domów. Zaś w każdą niedzielę można było spotkać strzeleńskiego lekarza u Pani Kujaw - w markowickim sanktuarium Królowej Miłości i Pokoju.

 

wtorek, 1 grudnia 2020

Śp. Mariusz Wojciech Jackowski (1968-2020)


Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…

 

Trudno jest mówić, czy pisać o osobie, którą się znało, a która tak szybko odeszła. Nie sposób w myślach wszystko zebrać, gdyż jak grom z nieba uderza w nas fakt, że:

- jeszcze tak niedawno widzieliśmy się, jeszcze tak niedawno…

W tysiącletnich dziejach ludzkości nasze życie ziemskie jest chwilą. Pojawiamy się niczym meteory, by zabłysnąć i zniknąć. Szczęśliwi Bożym darem życia, czerpiemy z wszelkiego dobrodziejstwa, a swą pracą, pasjami, potomstwem pozostawiamy po sobie ślad. Znając Mariusza, Jego pracę, twórczą działalność jestem pewien, że odchodząc do Domu Pana pozostawił po sobie dobry, głęboki ślad. Jak długo o Nim będziemy pamiętać, tę pamięć pielęgnować, tak długo ów ślad po Mariuszu będzie widoczny, a On sam w swej wzmożonej potędze będzie wracał…

Mariusza, jego rodziców, siostry i braci znałem od dawna. Był czas, że mieszkaliśmy nawet niedaleko siebie, gdyż podwórze mojego domostwa leżało vis a vis Jego domu rodzinnego. Bliżej poznaliśmy się nieco później za pośrednictwem braci, Irka i Jacka, którzy byli i są bardzo żywymi animatorami życia kulturalnego naszego miasta. Pamięć moja przywołuje czasy, kiedy corocznie, przed Bożym Narodzeniem wspólnie budowaliśmy ogromne, pełne skalistych tarasów i wodnych źródełek żłóbki bożonarodzeniowe w strzeleńskiej bazylice. Współpracowaliśmy przy licznych uroczystościach, które wespół organizowała Parafia z Domem Kultury. Był on wówczas kościelnym przy Parafii pw. św. Trójcy w Strzelnie.

Jego ostatnie 16 lat, to zespołowa praca społeczna na niwie kulturalnej w Chórze Harmonia, działającym przy strzeleńskim Domu Kultury, któremu prezesował i nad którym sprawował pieczę organizacyjną. Dla Niego i członków Chóru twórcza praca w zespole, była i pozostaje ogromną odpowiedzialnością, a zarazem zaszczytem kontynuowania strzeleńskiej tradycji śpiewaczej sięgającej końca XIX w. Nie było święta, uroczystości, czy jubileuszu, by nie wystąpił głosząc Cześć Pieśni! Z Chórem koncertował na przeglądach, konkursach i festiwalach, przywożąc z nich cenne laury. Na niwie zawodowej prowadził własne przedsiębiorstwo, zajmujące się produkcją mebli na wymiar. Była to też forma pracy twórczej, pełna zmysłowości i estetycznych doznań. Mariusza zapamiętamy jako zawsze uśmiechniętego i spokojnego człowieka, którego opanowanie było wzorem dla pozostałych. Zawsze na pierwszym planie stawiał swoją rodzinę - żonę i dzieci; chętny do działania, występów i śpiewania - promował na niwie kulturalnej Strzelno i jego dziedzictwo. Nie stronił od niesienia pomocy, doradztwa i rozdawania wyważonego, dobrego słowa. Postrzegany jako człowiek cichy, cechował się zdrowym i taktownym poczuciem humoru. Z niesłabnącą energią i ogromnym zapałem kroczył przez całe swoje życie, niejednokrotnie pokonując stawiane na Jego drodze przeszkody. Mądrze czerpał ze źródła życia…

Mariusz Jackowski urodził się 19 stycznia 1968 r. w Strzelnie jako syn Tadeusza i Teresy z domu Nowak. Na chrzcie otrzymał również drugie imię Wojciech. Żonaty był z Lidią z domu Głowicką.

Zmarł 26 listopada 2020 r. Pogrzeb odbędzie się 4 grudnia 2020 r. Msza św. odprawiona zostanie o godz. 12:00 w bazylice pw. św. Trójcy, a po niej o godz. 13:00 ceremonia pogrzebowa na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej.

Małżonce Lidii, dzieciom i całej rodzinie składamy głębokie w żalu i z serca płynące wyrazy współczucia.

Lidia i Marian Przybylscy

Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie…   


środa, 25 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 109 Ulica Inowrocławska - cz. 5

 

Gdy wracam wspomnieniami do dzieciństwa i lat młodzieńczych moja ulica zdaje się być bardziej kolorową i w niczym nie przypominająca dzisiejszej szarości. Co by nie powiedzieć o niej, nie jest ona najpiękniejszą, ale czy miłością darzymy tylko to, co górnej półki sięga? Przecież nasze różnorakie upodobania nie tylko kręcą się wokół urody, czyli krasy i piękna. Nasza miłość sięga głębiej, do wnętrza i dopiero tam odkrywa i poznaje to coś, co wyzwala w nas to uwielbienie, miłość do miejsc dzieciństwa, młodości, dorastania, w końcu do miejsca jesieni, niekiedy pięknej, złotej, a niekiedy chorej i pełnej bólu i cierpienie. Swego czasu ktoś, gdzieś powiedział, że najlepsza miłość rodzi się z bólu i cierpienia... A może, to ja wymyśliłem?

Spacerując dalej ulicą Inowrocławską kierujemy się pod kolejną kamieniczkę oznaczoną numerem 5, a dawniej policyjnym 79. Okryta szarością, stara, bez jakiegokolwiek uroku, ale kiedy spojrzę na nią okiem dzieciaka, nastoletniego chłopaka, całkiem inaczej mi się przedstawia, a to dlatego, że zaglądam w jej głębię. Sięgam do czasów dzieciństwa, przyjaźni, kolegów z podwórza, znajomych, którzy już tutaj nie mieszkają, a których spotykam na mieście, czy spacerując alejkami cmentarnymi na tablicach inskrypcyjnych... Dom w niczym nie przypomina wcześniejszych dwóch domostw. Budynek skromny czteroosiowy, podpiwniczony, nakryty dachem papowym z nieomalże gładką, pozbawioną ozdób elewacją frontową. Otwory okienne pierwszego piętra oraz podparapetowe nisze obwiedzione są górą i bokami natynkowym listwowaniem rowkowym. Elewację wieńczy skromny gzyms drewniany. Parter budynku silnie przebudowany z zamurowaną witryną sklepową, po której pozostały dwa stopnie wejściowe. W podwórzu połączonym łącznikiem z bramą wjazdową od ul. Szkolnej niewielka piętrowa oficyna i budynki gospodarcze.

 

Kamieniczka, a właściwie dom, który zamieszkiwała jedna rodzina, został wystawiony w drugiej połowie XIX w. i stanowił własność Salomona Borchardta i jego syna Aleksandra (Alexa). Była to rodzina wyznania mojżeszowego, która do Strzelna przybyła w drugiej połowie XIX. Salomon urodził się w 1837 r. w Debrznie w powiecie człuchowskim, a zmarł 28 września 1918 r. w Strzelnie. Salomon wraz z żoną i córką utrzymywali się z renty, natomiast syn Alex z małżonką i czwórką dzieci prowadzili rzeźnictwo. Jedna z córek, Hertha (ur. 24 grudnia 1904 r.) była w 1915 r. uczennicą Szkoły Wydziałowej. Już z początkiem lat 20. minionego stulecia Borchardtowie opuścili Strzelno, a dom nabyli Sawiccy - rzeźnik Andrzej Sawicki i krawiec Franciszek Sawicki. Jeszcze w latach siedemdziesiątych XX w., w podwórzu tej posesji znajdowała się wędzarnia, w której wyśmienite kiełbasy, boczki i szynki konserwował Jan Sawicki, ówczesny właściciel tejże posesji. Mistrz Sawicki robił wyroby na moje wesele. Dwa wieprzki przerobił na wędliny i mięsiwa wszelakie, a najsmaczniejsze były podroby: salceson ozorkowy czarny, pasztetowa i kaszanka w grubym flaku. Po przyjęciu weselnym sporo wędliny, szczególnie białej kiełbasy zostało. I na to zaradził nasz mistrz Jan, który kazał dostarczyć wszystko do swej wędzarni i tak poddymił, iż paluszki lizać.

Kolejny dom przy ul. Inowrocławskiej oznaczony numerem 7, dawniej policyjnym 80 to parterowy dom nakryty dwuspadowym dachem, pokrytym dachówką cementową. Dawniej poza funkcją mieszkalną, jedno ze znajdujących się tu pomieszczenie było lokalem użytkowym - sklepem piekarniczym. Dom posiada elewacja frontowa pięcioosiowa z pozostałościami dawnej dekoracji, w formie belek nadokiennych. Na parceli, na której został wystawiony, znajdowały się jeszcze w latach międzywojennych budynki oznaczone numerami policyjnymi 80a, 80b i 80c. Największy z nich Nr 80b zamieszkiwały trzy rodziny i zlokalizowany był on przy ul. Ścianki - dzisiaj już nie istnieje. Zaś pozostałe dwa niewielkie domostwa i budynek piekarni znajdowały się pomiędzy numerami 80 i 80b, po stronie północnej parceli.  

 

Właścicielem całości był piekarz Robert Würtz. Znajdująca się w podwórzu piekarnia, jeszcze po wojnie przez kilka lat prowadzona była przez Franciszka Iwińskiego. Później on sam, jak i warsztat jego popadły w niełaskę. Ale stąd wyszli dwaj kolejni piekarze, jego synowie: Zbigniew i Antoni oraz cukiernik Kazimierz. Zbigniew, w zawodzie piekarskim realizował się do czasu przejścia na emeryturę. Prowadził z rodziną własną, dużą piekarnię i ciastkarnię w byłym budynku piekarni geesowskiej, który odkupił od likwidatora spółdzielni. Tym samym uratował obiekt od niełaski i do dziś piekarnia prowadzona przez zięcia jest jedyną tego typu placówką w mieście i regionie strzeleńskim. Warto przywołać czasy przedwojenne, kiedy to w Strzelnie funkcjonowało 10 piekarni: I. Bielawski - ul. Szeroka, Wł. Brodniewicz - ul. Św. Ducha, J. Dębiński - ul. Kościelna, M. Lewandowicz - ul. Św. Ducha, J. Mayer - ul. Szeroka (Gimnazjalna), A. Pruss - ul. Szeroka, L. Springer - ul. Św. Ducha, J. Stanek - ul. Inowrocławska, St. Wróblewski - ul. Ślusarska i R. Würtz - ul. Inowrocławska.

Ale wracając do tegoż domu, przypomniało mi się, że już pod koniec lat 50. XX w. domu tym, w byłym sklepie piekarniczym zaczął funkcjonować punkt Totalizatora Sportowego. Tutaj można było zagrać w Totolotka i Łuczniczkę. Punkt ten prowadziła pani Barbara Lipińska. W latach 60. rozpoczął tu funkcjonować punkt sprzedaży ratalnej tzw. „ORS“ - Obsługa Ratalnej Sprzedaży. Była to wówczas nowość w rynkowej poza bankowej sprzedaży deficytowych towarów na tzw. raty. Punkt ten prowadziła pani Sabina Grzybowska. Pierwszym takim chodliwym towarem ratalnym były tranzystorowe odbiorniki radiowe, słynne „Koliberki". Również telewizory i sprzęt z kategorii AGD. Dzisiaj dom ten znajduje się we władaniu wnuczki Franciszka Iwińskiego i jest typowym budynkiem mieszkalnym.

niedziela, 22 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 108 Ulica Inowrocławska - cz. 4

Listopad 1945 r. kondukt z prochami pomordowanych strzelnian. W pierwszym szeregu od prawej niosący urnę Ignacy Przybylski, za nim Marian Lipiński.

Po opisaniu kamienic Nr 1 i 3 przyszedł czas na przybliżenie sylwetek mieszkających tutaj trzech osób, a mianowicie Pelagii Piweckiej zwanej przez nas ciocią Pelą, mojego ojca Ignacego Przybylskiego i sąsiada ks. Stanisława Wiśniewskiego.

Pelagia Piwecka była dla nas dość zagadkową postacią. O ile chętnie opowiadała nam o swojej rodzinie, ciotkach, wujkach i wszelakiej maści krewnych, o tyle nic nie wspominała o swoich rodzicach. Więcej szczegółów dowiedzieliśmy się dopiero po jej śmierci. Urodziła się 6 stycznia 1896 r. w Strzelnie i była nieślubnym dzieckiem Zofii Piweckiej. Zapewne to ten fakt skrywała przed nami. Po przedwczesnej śmierci matki, została przygarnięta przez siostrę rodzicielki Praksedę z Piweckich Barczykowską. Uczęszczała do miejscowej szkoły katolickiej. W swoich wspomnieniach wracała do tych czasów, przywołując strajk szkolny i walkę w obronie nauki religii w języku polskim. Po ukończonej nauce pozostawała w cieniu rodziny, a mając do dyspozycji bogatą biblioteczkę domową dużo czytała, tym samym pogłębiała swą wiedzę w ramach samokształcenia. Dopiero po śmierci Michała Barczykowskiego stała się oficjalną towarzyszką ciotki Praksedy, występując oficjalnie przy jej boku i wszędzie jej towarzysząc.

Po zakończeniu działań wojennych podjęła się działalności handlowej. Przy ul. Inowrocławskiej Nr 3 uruchomiła niewielki sklepik z dewocjonaliami, czyli artykułami religijnymi: figurkami świętych, książeczkami do nabożeństwa, różańcami, obrazami i obrazkami świętych, krzyżami i lichtarzami, gromnicami oraz przeróżnymi świecami i świeczkami, kartami świątecznymi, religijnymi ozdobami choinkowymi, żłóbkami do wycięcia oraz sklejenia itd., itp. Oddzielny dział stanowiły drewniane zabawki dla dzieci, lalki i wózeczki, pistolety na kapiszony, domki dla lalek oraz wszelaka galanteria w postaci toreb i torebek, rękawiczek, pasków, paseczków i ozdób w postaci: korali, broszek, bransolet, pierścionków. W jej sklepie można było nabyć również przybory szkolne, papier ozdobny, a także drobne artykuły gospodarstwa domowego.

Druga od lewej w pierwszym szeregu Pelagia Piwecka na wycieczce członków PTTK w Oświęcimiu. Lata 50. XX w. Jedyne zachowane zdjęcie z Jej podobizną.

W krótkim czasie sklep stał się niezwykle popularnym w całym regionie. W dni targowe (wtorek, piątek) oraz w okresach komunijnych i przedświątecznych był po prostu oblegany. Trudne czasy walki z prywatną działalnością, czyli kapitalizmem sklepik przetrzymywał. Wiązało się to z jego podstawową branżą, czyli rozbudowanym działem dewocjonaliów, których uspołecznione sklepy nie prowadziły. Mimo tzw. domiarów podatkowych nakładanych na właścicielkę, ta nie poddawała się komunie i trwała. 

Pelagia Piwecka była osobą bardzo religijną i oddaną wierze Chrystusowej. Podczas kolęd w jej mieszkaniu odbywały się tzw. kawki z udziałem proboszcza. Przy tej okazji zawsze podawany był przepyszny tort orzechowy. Włączała się w sponsorowanie różnych przedsięwzięć na rzecz Kościoła i parafii. Pamiętam, że współfinansowała zakup obrazu św. Tadeusza Judy, który do dziś wisi w naszym kościele. Wsparciem finansowym włączyła się w powstanie w 1966 r. muzeum parafialnego. Nie szczędziła grosza na opracowanie Kroniki  1000-letnich dziejów Parafii Strzelno upamiętniającej wielki jubileusz - Milenium Chrztu Polski. W latach 1967-1969 napisał to wielotomowe dzieło (8 tomów) Telesfor Januszak i w maszynopisie znajduje się w bibliotece parafialnej. Była członkinią PTTK Oddział w Strzelnie.

Pelagia Piwecka zachorowała pod koniec 1969 r. Zmarła 1 stycznia 1970 r. i została pochowana na starym cmentarzy przy ul. Kolejowej w Strzelnie, obok rodziny Barczykowskich i swojej matki.  

 

Opowieść o naszym ojcu Ignacym Przybylskim wypełniłaby niejedną książkę. Jednakże ograniczę się do przedstawienia biogramu, który z racji swego bogactwa także muszę nieco okroić. Urodził się 8 lipca 1906 r. w Strzelnie jako syn Marcina mistrza szewskiego i Marianny z Jagodzińskich. Korzenie ojca po mieczu sięgają wielkopolskiego Głuchowa w parafii Komorniki oraz Trzebawa i Pożegowa w parafiach Łódz k. Stęszewa i Mosina; natomiast po kądzieli podstrzeleńskich miejscowości: Łąkiego, Ciechrza i Rzadkwina. Ojciec miał jeszcze rodzeństwo, starszego brata Leonarda, młodszego Kazimierza i siostrę Stefanię. Po ukończeniu szkoły powszechnej, w wieku 15 lat rozpoczął pracę jako praktykant - goniec, a następnie w charakterze młodszego urzędnika skarbowego w Wielkopolskiej Izbie Skarbowej Oddział Strzelno (Urząd Skarbowy). W tym czasie kontynuował naukę w szkole dokształcającej.   

W latach 1922-1927 był zatrudniony jako praktykant, asystent, a następnie kupiec zbożowy w Domach Zbożowych Hanasz i Wysocki i Domu Zbożowym Stanisława Smoniewskiego w Strzelnie. W tym czasie zdobył kwalifikacje kupieckie i księgowe. W latach 1928-1930 był księgowym w Młynie Parowym Juliana Suska w Nowem nad Wisłą. Po powrocie do Strzelna podjął pracę w charakterze pracownika biurowego w Hurtowni Tytoniu w Strzelnie (1930-1937). Następnie do wybuchu II wojny światowej w Zarządzie Miejskim w Strzelnie pełnił funkcję kierownika przedsiębiorstw komunalnych (gazowni, wodociągów i cegielni). W początkowym okresie okupacji z nakazu pracy prowadził księgowość majątków ziemskich klucza Piątnice, administrowanych przez Niemców (Budy, Proszyska, Radunek, Wycinki, Żółwiny).

Aresztowany 4 maja 1940 r. przeżył gehennę obozów koncentracyjnych: Szczeglin, Dachau, Mauthausen-Gusen, jako więzień polityczny o numerze obozowym 45570. W tym czasie kilkakrotnie uratowany został od niechybnej śmierci przez dra Antoniego Gościńskiego. Po wyzwoleniu 5 maja 1945 r. obozu Gusen przez Amerykanów pozostał do lipca na rekonwalescencji w Miejscowości Linz (Austria).

Ignacy Przybylski - zdjęcie zrobione po wyzwoleniu obozu Mauthausen-Gusen, w czerwcu 1945 r.

Do kraju powrócił w dzień swoich urodzin, 8 lipca 1945 r. Po kolejnym okresie rekonwalescencji od 1 września 1945 r. do 1954 r. pracował w PSS „Społem“ w Strzelnie jako członek zarządu i główny księgowy. W 1947 r. zawarł związek małżeński z Ireną Woźną córką Władysława i Marii z domu Martins. Małżonkowie mieli siedmioro dzieci - sześciu synów i najmłodszą córkę. W 1954 r. podjął pracę w Szpitalu Rejonowym w Strzelnie, który był wówczas wiodącą jednostką w powiecie mogileńskim, na stanowisku kierownika rachuby, a po reorganizacji głównego księgowego. Ze szpitalem strzeleńskim związał się aż do śmierci.

Przez całe swoje życie był aktywnym na niwie społecznej. Już w 1922 r. jako młodzieniec współorganizował przyszły Klub Sportowy „Kujawianka“. Początkowo była to drużyna piłkarska występująca pod nazwą SKS - Strzeleński Klub Sportowy. Zawodnikiem w I drużynie był młodszy brat Kazimierz. Wraz z siostrą Stefanią aktywnie uczestniczył w działalności PWiWF (Przysposobienie Wojskowe i Wychowanie Fizyczne). Był członkiem Chóru „Harmonia“ i działalność w nim kontynuował aż do śmierci. Do 1948 r. był członkiem chrześcijańsko-demokratycznego Stronnictwa Pracy. Po II wojnie światowej był członkiem Polskiego Związku Zachodniego, z którego ramienia nadzorował ekshumacje pomordowanych w czasie wojny strzelnian oraz prezesem Związku Byłych Więźniów Politycznych Niemieckich Obozów Koncentracyjnych i Więzień w Poznaniu, Koło w Strzelnie, a następnie członkiem ZBoWiD (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację). Na niwie społeczno- gospodarczej po ukończeniu szkolenia został biegłym księgowym i wykonywał roczne bilanse w licznych instytucjach i zakładach strzeleńskich. Był członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej oraz członkiem ZSL.

Zmarł 5 października 1966 r. w Strzelnie i został pochowany na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej. Pośmiertnie, 23 lipca 1986 r., odznaczony został Krzyżem Oświęcimskim.      

Ks. Stanisław Wiśniewski urodził się 15 kwietnia 1944 r. w Strzelnie w rodzinie mistrza krawieckiego Józefa i Anieli z Leszczyńskich. Byliśmy sąsiadami. Moja rodzina zajmowała cały parter kamienicy, a Wiśniewscy mieszkali nad nami, zajmując część mieszkania po Barczykowskich, od strony podwórza. Matka Stanisława pracowała, jako ekspedientka w geesowskim sklepie branży tekstylnej w Markowicach, później w Strzelnie. Wiśniewscy poza synem, mieli jeszcze dwie córki Czesławę zamężną Kabza i Annę zamężną Kluczykowska. Stanisław po ukończeniu szkoły podstawowej pobierał naukę w miejscowym liceum.

Był starszy, ode mnie o 8 lat i podobnie jak ja i moje rodzeństwo był ministrantem. Stanisław uczył nas wszystkich ministrantury i to tej łacińskiej, którą ja w części znam po dzień dzisiejszy. Pomagał mu w tym, drugi nasz sąsiad z przyległej ulicy, jego imiennik, Stanisław Gądecki - dzisiejszy arcybiskup i metropolita poznański, którzy razem z bratem naszym Antonim, prowadzili z nami, jako uczniami, łacińską szkółkę ministrantury. Z jednej Strony sąsiad Józef studził nasze zapędy huncwockie, z drugiej strony Stanisław naprowadzał nas na ścieżkę Bożą. Niewątpliwie, to Wiśniewskim w znaczącej części zawdzięczamy, że rodzice nie mieli z nami kłopotu.  

Ks. Stanisław Wiśniewski z rodzicami w dniu prymicji

Stanisław już od najmłodszych lat szykowany był przez rodziców do sprawowania przyszłej posługi kapłańskiej. Był zawsze blisko ks. Józefa Jabłońskiego, proboszcza strzeleńskiego i bardziej od nas udzielał się około kościoła. Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Stamtąd został przeniesiony do Pelplina, gdzie po ukończeniu studiów 7 czerwca 1970 r. został wyświęcony przez biskupa diecezji chełmińskiej ks. Kazimierza Józefa Kowalskiego. Była to wielka nobilitacja dla naszej kamienicy, co ja mówię - całej ulicy, miasta, a nawet parafii. Wówczas też, w seminarium znajdował się Stanisław Gądecki, drugi sąsiad. Pamiętam, że przyjęcie prymicyjne odbywało się z racji dużej liczby gości również w naszym mieszkaniu.

Ks. Stanisław Wiśniewski z bliskim w dniu prymicji. Strzelno, podwórze przy ul. Inowrocławskiej 1. Siedzą od lewej: klerycy SD w Gnieźnie A. Lipieński i Stanisław Gądecki, ks. proboszcz Józef Jabłoński, Aniela Wiśniewska - matka, ks. Stanisław, Józef Wiśniewski - ojciec...

Ks. Stanisław Wiśniewski pełnił swą posługę kapłańską w diecezji pelplińskiej. Pierwszą parafią, w której sprawował od czerwca 1970 r. do lipca 1974 r. wikariat była parafia pw. św. Rocha w Osieku. Następnie w latach 1974-1986 był wikariuszem w parafii pw. św. Antoniego w Toruniu. W 1986 r. został proboszczem w parafii pod wezwaniem Apostołów św. Piotra i Pawła w Konarzynach w obecnym powiecie chojnickim, województwie pomorskim. Krótko proboszczował w tej kaszubskiej krainie, zmarł nagle 21 czerwca 1988 r. i tam został pochowany. Po kilku latach sprowadzono jego szczątki doczesne do Strzelna i złożono je w rodzinnej ziemi, na nowym cmentarzu „za torami“, obok prałata ks. Ignacego Czechowskiego i radcy duchownego ad honores ks. Józefa Jabłońskiego - proboszczów strzeleńskich.

W 2008 r. brat Michał ze swą małżonką Anną byli w Konarzynach. U parafian pamięć o przedwcześnie zmarłym ks. Stanisławie kultywowana jest do dziś i choć nie spoczywa on w tamtejszej ziemi, to o jego konarzyńskim proboszczowaniu przypomina symboliczny grób przy kościele z płonącymi zniczami oraz tablica epitafijna.

poniedziałek, 16 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 107 Ulica Inowrocławska - cz. 3

Po śmierci Michała Barczykowskiego i przy braku potomka w linii męskiej, małżonka zmarłego postanowiła sprzedać nieruchomości przy ul. Inowrocławskiej 1 i 3 z gwarancją pozostania w dotychczas zajmowanym mieszkaniu do końca swoich dni. Całość nabył rzeźnik L. Nyka i zamieszkał na parterze w trzypokojowym mieszkaniu skomunikowanym ze sklepem rzeźnickim. W 1928 r. znajdujemy go wśród członków Cechu Rzeźnickiego w Strzelnie. W następnym roku próbował sprzedać dom parterowy, który wówczas stał jeszcze w podwórzu posesji od strony ul. Szkolnej. Jak dowiadujemy się z ogłoszenia posiadał on 5 ubikacji, w tym masarnię po Barczykowskim, w której znajdowały się maszyny rzeźnickie i motor gazowy z transmisją. Niestety, nie znalazł się nabywca na nieruchomość, która znajdowała się w nie najlepszym stanie.

Nyka po przejęciu interesu rzeźnickiego, zajął się generalnie hurtowym handlem bydłem i trzodom na zaopatrzenie wielkomiejskich rzeźni. Wkrótce jednak sprzedał całość Moszkowskim z Poznania. W imieniu Moszkowskiego kamienicą zarządzał dyrektor KKO Maksymilian Duszczak. W 1938 r. mieszkanie po Duszczaku, czyli cały parter zajęli Kazimierzostwo Przybylscy. Wraz z umową najmu (3 pokoje, kuchnia, spiżarka, łazienka oraz piwnica i strych) ciocia Marianna została zarządcą tej i przyległej kamienicy, z wpisaniem pełnomocnictw do księgi wieczystej tychże nieruchomości. W międzyczasie sklep rzeźnicki z zapleczem masarskim w parterowym domu wynajęty został Ruszkiewiczowi. Wujek Kazimierz (1908-1943), był obuwnikiem, najmłodszym bratem mojego ojca i piłkarzem w miejscowej drużynie. Razem z dziadkiem Marcinem prowadził warsztat szewski w Rynku Nr 8. Po śmierci dziadka w 1942 r. wujek dostał z Arbeitsamtu nakaz pracy w Cukrowni Janikowo, dokąd chodził i wracał codziennie pieszo. Była zima 1942/1943 i wujek tak się przeziębił, że ciężko zachorował. W wyniku powikłań zmarł po kilku miesiącach, 2 sierpnia 1943 r. Ciotka została sama z córką Jolantą (Jolentą ur. 29 listopada 1938 r.), do których przeprowadziła się moja babcia z ciocią Stefcią i tam już zostali. Po wojnie w 1946 r. ciotka z córeczką i swoimi rodzicami wyjechały na tzw. Ziemie Odzyskane, a administrację nad kamienicami przejęła po niej sąsiadka Pelagia Piwecka, wychowanica byłych właścicieli Barczykowskich. Ciotka Marianna do Strzelna już nigdy nie powrócił i ślad po niej, jak i po jej córce urwał się. Kiedy po latach trafiłem na nie, obie już nie żyły. Mieszkały w Kostrzynie nad Odrą, a Jolanta zmarła w 2001 r.

W okresie okupacji hitlerowskiej całe mieszkanie po Barczykowskich zajął Niemiec Goering, który był urzędnikiem miejskim i kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Strzelnie. Jeden pokoik zajęła Pelagia Piwecka, która pełniła rolę gospodyni domowej u Niemca. Przy okazji miała baczenie na całe wyposażenie mieszkania, które przywłaszczył sobie nowy lokator. Zdarzało się, że kiedy Niemiec sobie popił, to strzelał do rozwieszonych na ścianach licznych portretów przedstawicieli rodziny Barczykowskich. Po wojnie poprzestrzelane podobizny ciotek wisiały w zdobnych ramach w salonie panny Pelagii do końca lat sześćdziesiątych, budząc u nas ogromne zaciekawienie. 

W lipcu 1945 r. z obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen powrócił mój ojciec Ignacy i zamieszkał razem z babcią, czyli swoją mamą i siostrą przy ul. Inowrocławskiej 1. W roku następnym 1946 poślubił Irenę Woźną, naszą mamę, z którą miał siedmioro dzieci - sześciu chłopców i jedną córkę. I tak oto wszystko się zaczęło. Póki co o rodzinie nie będę pisał, bo musiałbym naszym wspomnieniom poświęcić kilkadziesiąt odcinków Spacerków po Strzelnie. W skrócie opowiem o obu kamienicach. 

Z przedwojennych mieszkańców w kamienicy pozostała jedynie pana Pelagia i moja ciotka Marianna ze swoją córką Jolantą, do których sprowadziła się babcia i ciocia Stefka. Później dołączył do nich mój ojciec Ignacy. Kwaterunek nakazał podzielić się Pelagii Piweckiej mieszkaniem z nowym lokatorem, którym został krawiec Józef Wiśniewski, ojciec późniejszego księdza Stanisława. Na drugim piętrze zamieszkały rodziny Szafrańskich i Gaców. Po wyjeździe ciotki Marianny na Ziemie Odzyskane administrację nad domami przejęła Pelagia Piwecka. W latach 60. XX w. przy braku wiadomości o właścicielach, administrowanie kamienicami przejęła moja mama i prowadziła ją do swojej śmierci. Kolejną administratorką została moja siostra i za jej rządów - ni z gruszki ni z pietruszki - znalazł się spadkobierca Moszczeńskich. Z dotychczasowych najemców mieszkań, w związku z wysokimi podwyżkami czynszu, wszyscy się stąd wynieśli. Moja siostra kupiła sobie mieszkanie i również się stąd wyniosła. Tak urwała się nasza rodzinna więź z tym miejscem… 

Przejdźmy jeszcze do następnej, skromniejszej kamienicy, która stwarza wrażenie przypiętej do pierwszej. Znajduje się ona pod numerem 3, który dawniej nosił numer policyjny 78b. Dom ten wystawiony została na tej samej parceli przez Michała Barczykowskiego pod koniec XIX w. i stanowiła niejako dodatkowe źródło dochodu, gdyż w całości był czynszowy. Czteroosiowa elewacja frontowa nawiązywała swym wyglądem do modnego wówczas eklektyzmu, z nieco skromniejszym niż jej sąsiadka wystrojem, ale równie zdobnym. Całość była podpiwniczona i trzykondygnacyjna. Parter posiadał silne boniowania i rozdzielał go od pierwszego piętra murowany gzyms. Nad oknami tego piętra umieszczone były proste, belkowe frontony, zaś pod gzymsowymi parapetami nisze podokienne. Górę elewacji wieńczył duży, drewniany gzyms. 

W części parterowej kamienica posiadała dwa niewielkie sklepiki z zapleczami, zaś na dwóch piętrach znajdowały się trzy mieszkania. Jeden ze sklepów i mieszkanie wynajmował zubożały szlachcic niemiecki Leopold von Schendel, który prowadził drobny handelek. Po jego śmierci interes nadal prowadziła żona Maria wraz z córką. W latach powojennych w pierwszym sklepiku handel prowadziła po wielokroć wymieniana już Pelagia Piwecka. Drugi sklepik został zamieniony na mieszkanie. Ciocia Pela, jak ją nazywaliśmy, handlowała dewocjonaliami, galanterią i zabawkami. Jako jednej z nielicznych udało się jej prowadzić ten interes przez cały okres walki systemu z „prywatą“. Jak mawiano, u Piweckiej można było zaopatrzyć się we wszystko. Dzieciarnia od wiosny do jesieni kupowała słynne bąki, które puszczał na chodnikach i asfalcie. Tutaj matki zaopatrywały swoje dzieci w akcesoria pierwszokomunijne oraz prezenty gwiazdkowe i wielkanocne. Oj długo wymieniać byłoby bogaty katalog oferowanego towaru. Placówka ta funkcjonowała do końca lat sześćdziesiątych XX w. i była niezwykle popularną wśród mieszkańców miasta i okolicy.

Po śmierci właścicielki sklepiku, pomieszczenie zostało wynajęte zegarmistrzowi p. Michalskiemu z Inowrocławia. W bramie posesji od ul. Inowrocławskiej moja mama wraz ze swoją siostrą Anną Jaśkowiak (zmarła w tym roku w wieku 98 lat) uruchomiły w specjalnie zbudowanym drewnianym kiosku kwiaciarnię. Handel kwiatami prowadziły do połowy lat 80, a następnie interes odstąpiły Lechowi Tomaszewskiemu. W mojej pamięci zapisały się jako mieszkańcy tej kamienicy rodziny: Szubargów, Karczewskich, Ostrowskich, Późniaków, Wiśniewskich i Rybczyńskich. W ostatnich 20. latach najemcy zmieniali się jakby był to hotel…

I już na zakończenie, po zegarmistrzu przy ul Inowrocławskiej 3, od końca lat 80. handel prowadziła do połowy lat 90. moja pierwsza małżonka Maria. Pamiętam, że w byłym sklepie rzeźnickim Barczykowskich, pod koniec lat 50. PSS-y uruchomiły sklep wędliniarski z wyrobami z koniny. Następnie nabijano tutaj słynne syfony - z kranową wodą gazowaną. potem działalność handlową prowadzili: Kazimierz Roszak, Piotr Płócienniczak, PPHU „Despol“, sklep obuwniczy Marii Przybylskiej… Od połowy lat 90. wielokrotnie zmieniały się branże w obu sklepach przy ul. Inowrocławskiej 1 i 3. Dzisiaj w pierwszym działa Kantor, a w drugim biuro ubezpieczeniowe. Przed dwoma laty nastąpiła zmiana właścicieli kamienic. Nowy nabywca przeprowadził kompleksowy remont i obiekty bardzo zaniedbane w ostatnim czasie nabrały krasy i nowego, schludnego wyglądu. 

    

czwartek, 12 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 106 Ulica Inowrocławska - cz. 2

W styczniu 2015 r. otrzymałem od Kingi Nowińskiej z Kruszwicy kilka starych zdjęć, które w części opisane przywołały z mojej pamięci obrazy z mieszkania przy ul. Inowrocławskiej 1, naszej sąsiadki Pelagii Piweckiej. Jako dzieciak i podlotek wiele czasu spędzałem u niej, wertując przepastne tomy bogato ilustrowanych albumów i książek historycznych, a także wsłuchując się w niedzielne, popołudniowe słuchowiska radiowe dla dzieci. Już po wojnie, kiedy w kamienicy zamieszkali moi rodzice, bardzo zaprzyjaźnili się z panią Pelagią. Była ona osobą samotną i często zapraszali ją do wspólnego stołu, szczególnie w dni świąteczne. Ta przyjaźń była tak wielka, że myśmy nazywali sąsiadkę ciotką - ciocią Pelą. Mój starszy brat Wojciech był nawet jej chrześniakiem. Z czasem wiedza o naszej rodzinie została poszerzona również o znajomość dziejów rodziny cioci Peli, która szczególnie mnie, jako dzieciaka, zabierała ze sobą w odwiedziny do swoich krewnych, na cmentarz do pomocy przy porządkowaniu kilkunastu grobów oraz na odczyty do PTTK. Niekończące się opowieści, które płynęły z ust ciotki zasiały we mnie bakcyla historii i pragnienie poznawania dziejów naszego miasta.

 

Przechodząc do bardziej szczegółowego opisu ulicy Inowrocławskiej (dawniej Pocztowej) zacznijmy od posesji pod współczesnym numerem 1, która w XIX w. nosił, tzw. nr policyjny 78. Początkowo była to duża parcela podzielona na trzy części, na których stały trzy parterowe domostwa - jedno od ul. szkolnej Nr 77 i dwa od ul. Pocztowej Nr 78 i 78b. Na starej mapie katastralnej z lat 1827/1828 widzimy, ze parcela ta zabudowana była trzema budynkami, w części z cegły i w części z tzw. pecy (cegły z wysuszonej gliny). Dwa z nich wystawione były przy ul. Szkolnej, zaś trzeci w rogu parceli przy ulic Szkolnej i Inowrocławskiej. Część parceli, na której później została wystawiona kamienica Nr 78b (współcześnie Inowrocławska 3) była niezabudowana. Pozostałością tej zabudowy był stojący jeszcze w latach 30. minionego stulecia od ul. Szkolnej budynek Nr 77. W latach 70. XIX w. parcelę nabył mistrz rzeźnicki Michał Barczykowski. Szybko dorobił się znacznego majątku i w 1880 r. wystawił w miejscu starego domu przy ul. Inowrocławskiej 1 (wówczas Pocztowej 78) jedną z pierwszych, jak na owe czasy bardzo okazałą kamienicę.

Jest to budynek na planie kwadratu, podpiwniczony trzykondygnacyjny, pięcioosiowy nakryty dachem papowym. Jeszcze do połowy lat 60. XX w. elewacja frontowa i boczna kamienicy prezentowała się bardzo okazale i swym stylem nawiązywała do eklektyzmu ze skromnymi cechami klasycystycznymi. Każdą kondygnację rozdzielał murowany gzyms, a z dwóch stron górę wieńczył gzyms drewniany, spoczywający na stiukowych konsolach.  Na uwagę zasługiwały otwory okienne, które na pierwszym piętrze wieńczyły fryzy z frontonami o cechach sans retoure i półokrągłymi, spoczywającymi na głowicach jońskich, które wieńczyły przyokienne pilastry. Pod parapetami znajdowały się wnęki podokienne. Elewacje parteru były silnie boniowane. Na wschodniej stronie ściany bocznej od strony ul. Szkolnej znajdowały się na każdej kondygnacji wnęki tzw. ślepych okien, podobnie zdobiona jak okna poszczególnych pięter frontowych.

W oczy rzucało się bardzo dekoracyjne wejście główne do kamienicy, które znajdowało się w prawym narożniku elewacji głównej. Poprzez zdobienia w całym pionie, do drugiego piętra, robiło ono wrażenie ryzalitu - wysuniętego przed lico budynku. Ponad gzymsem całość wieńczyła gzymsowana ścianka. Poprzez zdobne dwuskrzydłowe drewniane drzwi wchodziło się do reprezentacyjnego holu korytarza oświetlonego wiszącym pająkiem gazowym. Za wahadłowymi i przeszklonymi drzwiami znajdowała się drewniana klatka schodowa prowadząca na poszczególne kondygnacje, której stopnie wyłożone były dywanowym chodnikiem. Ciekawostką wartą przekazania jest wykorzystanie dwóch pomieszczeń piwnicznych na cele mieszkalno-użytkowe, tzw. suterena. W niej swój warsztat prowadził pantoflarz - produkujący tanie obuwie na spodach drewnianych. Wejście do warsztatu i mieszkania zlokalizowane było niezależnie od strony ulicy Inowrocławskiej, za pośrednictwem przyściennej przybudówki w formie wysuniętego portalu drzwiowego.  

Od strony rynku kamienica posiada ścięty narożnik zwieńczony frontonem w stylu surbaissé, którego szczyt zdobił metalowy kwiaton. Do narożnika, na wysokości pierwszego piętra przyklejony jest wykusz, wsparty na dwóch konsolach i zwieńczony spoczywającym na nim balkonem drugiego piętra. Budując swoją kamienicę, Michał Barczykowski tak kazał ją zaprojektować, by pomimo położenia u zbiegu ulic Pocztowej i Szkolnej, robiła wrażenie, jakby w części przynależną była do Rynku. W części parterowej narożnika znajduje się wejścia do lokalu użytkowego, dawniej sklepu rzeźnickiego. Ściana ta była jakby drugą fasadą. Ten złudny wygląd, przez całe dziesiątki lat wykorzystywany był, jako nierozłączny element Rynku. Podczas wszelkich świąt i uroczystości obficie dekorowany był specjalnymi zielonymi girlandami oraz przepięknymi, wyszywanymi w roślinne ornamenty pluszowymi kobiercami i żywymi kwiatami. Taki sposób dekoracji, szczególnie w Boże Ciało, kontynuowała do końca lat sześćdziesiątych pani Pelagia Piwecka, siostrzenica żony Michała Barczykowskiego, Praksedy z Piweckich. Co więcej, reklamując swoją firmę rzeźnicką właściciel podawał informację, że zlokalizowana jest ona przy Rynku, o czym dowiadujemy się z reklama firmy w Kalendarzu informacyjnym Strzelna na 1910 r. Na przełomie XIX i XX w. Barczykowski dobudował do kamienicy drugi dwupiętrowy dom czynszowy, współcześnie oznaczony numerem 3. Ale o tym domu będzie w kolejnej części spacerków ulicą Inowrocławską.

Od lewej Prakseda Barczykowska z córką Joanną, siostrą Felicją 1 v. Zydel 2 v. Wochelską z synem Czesławem  Zydlem
Joanna Barczykowska zamężna Kaźmierczak

Michał Barczykowski urodził się w 1849 r. i był z zawodu mistrzem rzeźnickim, prowadzącym poważną firmę w branży skupu i przerobu żywca. Specjalizował się w handlu hurtowym i detalicznym wołowiny i wieprzowiny, polecając przy okazji rozmaite najlepsze kiszki i wędliny własnego wyrobu. Prowadził zakrojoną na szeroką skalę kooperację, dostarczając rolnikom do chowu młode bydło i trzodę, a po jej odchowaniu odkupywał żywiec. W 1874 r. poślubił młodziutką, bo zaledwie 16-letnią Praksedę Piwecką, córkę Wojciecha i Ludwiki Michalskiej. Poza działalnością gospodarczą był wielce zaangażowanym w życie polityczne i gospodarcze miasta. Jego wszechstronna aktywność społeczna uwidoczniła się wraz ze zdobyciem znaczącej pozycji materialnej. W 1888 r. wchodził w skład Komitetu w sprawie obrony nauki języka polskiego i religii w szkołach. Był członkiem miejscowego Dozoru Kościelnego. Od połowy lat dziewięćdziesiątych XIX w. piastował funkcję radnego miejskiego. Był współzałożycielem i pierwszym prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół" w Strzelnie, długoletnim członkiem rady nadzorczej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik", a także członkiem zarządu Towarzystwa Przemysłowców w Strzelnie i członkiem rady nadzorczej miejscowego Banku Ludowego. Zajmował się również handlem nieruchomościami. Między innymi w maju 1916 r. drogą tzw. sprzedaży przymusowej nabył młyn od Władysława Orlikowskiego w Jeziorach Wielkich. Za całą posiadłość młyńską zapłacił 6 148 marek. Już w lipcu sprzedał ją z korzyścią młynarzowi Pawałowskiemu z tejże wsi.

Prakseda z Piweckich Barczykowska

Barczykowski zmarł 13 marca 1924 r. i został pochowany na cmentarzu przy ul. Kolejowej w Strzelnie. Nie pozostawił po sobie potomka w linii męskiej. Małżonkowie mieli córkę Joannę, zamężną Kaźmierczak oraz wychowanicę Pelagię Piwecką, siostrzenicę pani domu Praksedy z Piweckich Barczykowskiej. Rodzina Barczykowskich zajmowała całe pierwsze piętro kamienicy. Było to duże, piękne, pięciopokojowe mieszkanie z antrejką, czyli przedpokojem, kuchnią i spiżarką, do której było oddzielne wejście oraz łazienką. Uważani byli za jedną z najbogatszych polskich rodzin mieszczańskich. Sam Barczykowski nie miał w Strzelnie krewnych, za to jego żona Prakseda miała ich kilkoro, kuzynki, siostry Felicję Antoninę i Zofię. Piweccy w Strzelnie znaleźli się w połowie XIX w. i pochodzili z okolic Nowego Kramska i Chobienic w powiecie babimojskim. W 1843 r. rodzice Praksedy zawarli związek małżeński w Chobienicach i przenieśli się do Strzelna. Tutaj zamieszkał również brat Wojciecha, Onufry - żonaty z Marią Kubską. Dzisiaj na starym strzeleńskim cmentarzu znajdujemy jeszcze kilka miejsc spoczynku Piweckich z tych dwóch linii - Wojciecha i Onufrego.

W środku w mundurze oficerskim Czesław Zydel - 1916 r.

Starszą siostrą Praksedy była Felicja Antonina ur. w 1854 r., która w wieku 32 lat poślubiła starszego od siebie o 30 lat wdowca Kazimierza Zydla. Małżonkowie mieli dwoje dzieci, córkę i syna Czesława. Niestety Kazimierz wkrótce zmarł, a Felicja w 1896 r. poślubiła, tym razem młodszego od siebie 25-letniego Jana Wochelskiego, rodem pochodzącego z Pakości. Małżonkowie Wochelscy zamieszkali przy ul. Lipowej pod numerem 168. Czesław Zydel pod opieką ojczyma ukończył studia w Berlinie i został inżynierem. Po odbyciu służby wojskowej pracował przy budowie metra Berlińskiego. Jak wspominała ciocia Pela, Czesław podczas kąpieli utopił się w Sprewie, a rodzina bardzo to przeżyła. Pochowany został w Strzelnie na starym cmentarzu. 2 października 1932 r. zmarła matka Felicja Antonina z Piweckich 1 v. Zydel 2. v Wochelska. Spoczęła na starym cmentarzu obok syna Czesława. Jej córka z pierwszego małżeństwa po wojnie parała się krawiectwem i mieszkała na parterze domu przy ul. Inowrocławskiej 3. Po jej śmierci, a następnie po śmierci cioci Peli groby Zydlów, które i ja pomagałem pielęgnować, popadły w niełaskę i miejsca ich spoczynku zostały zajęte przez rodzinę Siekaczów. Dzisiaj w Strzelnie nie pozostał już po nich żaden trwały ślad, a z czasem i te moje zapiski zapewne ulegną zatarciu.

Jan Wochelski telefonista w Starostwie powiatowym w Strzelnie

Ostatnio trafiłem na informację o Janie Wochelskim, którą znalazłem w „Dzienniku Bydgoskim“ ze stycznia 1932 r. Z niej dowiadujemy się, że mieszkał on wraz z córką w gmachu Starostwa Powiatowego przy ul. Szerokiej (Gimnazjalnej) 8, gdzie zatrudniony był na etacie telefonisty. A oto i ta notatka zgoła sensacyjna notatka:

Nieznany osobnik dostał się do gmachu starostwa na strych, gdzie mieści się tam jeden pokój, należący do mieszkania telefonisty starostwa p. Jana Wochelskiego. Z tego zamkniętego na klucz pokoju wykradł złoczyńca pamiątki po zmarłym synu p. Wochelskiego i to 50 franków francuskich w jednej złotej monecie oraz 3 złote monety po 20 marek przedwojennych niemieckich. Poza tym 300 zł (trzysta złotych) oszczędności, i jedną parę złotych ślubnych obrączek. Przechodzącej korytarzem córce p. Wochelskiego złodziej ukłonił się i zapytał, czy nie ma skórek od zajęcy lub królików na sprzedaż. Gdy złodziej wyszedł, zauważono drzwi od pokoju otwarte, ale już było za późno.

CDN

piątek, 30 października 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 105 Ulica Inowrocławska - cz. 1


Lata 20. XX w. - ul. Inowrocławska, widok od strony starego magistratu ku rynkowi 

Było to w 2009 r., końcówka września kiedy zacząłem po raz pierwszy pisać kompleksowo o ulicy Inowrocławskiej. Wcześniej zbierałem o niej informacje, a najstarsze opisy jakie przetrwały w moich zbiorach dotyczą: starego magistratu, synagogi i społeczności żydowskiej. Do tej ulicy czuję ogromny sentyment. Przy niej wszystko się zaczęło, dla mnie, mojego rodzeństwa, mojej rodziny. Cała nasza siódemka tutaj w kamienicy pod numerem 1 przyszła na świat. Dzisiejszy jej wygląd już nie przypomina tego z lat dzieciństwa. Wiele elewacji nadaje jej posmak szarości, którą gdzieniegdzie przebija jasność pastelowych barw. Generalnie ciąg zabudowy obu pierzei wygląda jak szczerbata ulicznica. Wyburzony został kompleks starego magistratu oraz zniknęła kamienica pod numerem 10. Wąska gardziel na odcinku Rynek - Lipowa i potężny ruch samochodowy stwarzają ogromne zagrożenie dla istniejącej zabudowy. Właśnie ten pierwszy odcinek współtworzy śródmieście, czyli centrum miasta. Dalszy fragment ulicy o rozstrzelonej zabudowie to typowa wylotówka z miasta zakończona ogródkami działkowymi i rondem.

W latach międzywojennych była to bardzo ważna ulica dla powiatowego miasta Strzelna. Mieściło się przy niej kilka placówek handlowych, trzy piekarnie, trzech rzeźników, dwie restauracje zakład wyrobów betonowych i duży nowoczesny młyn parowy oraz kilku innych rzemieślników (krawcy, kominiarz). Mało tego, przy tej ulicy znajdowała się synagoga, dom modlitwy wyznawców judaizmu oraz bardzo ważne instytucje administracyjno-sądowe. W budynku starego magistratu swoje siedziby miały gminy zbiorowe, Strzelno-Północ i Strzelno-Południe, a w budynkach towarzyszących: Magistrat, Sąd Grodzki, Więzienie oraz Policja Państwowa.   

Przy tej oto ulicy urodziłem się, spędziłem wspaniałe lata dzieciństwa, lata dorastania, by w końcu i tutaj wkroczyć w dorosłe życie. Podobnie moi bracia, a siostra mieszkała tutaj jeszcze do 2008 r. Gdy przymknę oczy i wspomnieniami przeniosę się w lata 50. i 60. minionego stulecia widzi mi się ona bardziej kolorowa, z brukiem, czyli tzw. kocimi łbami, chodnikami wyłożonymi wielkimi płytami granitowymi i samochodami przejeżdżającymi na przemian z wozami konnymi, bryczkami i traktorami. Ach ta Inowrocławska, jej kolorystyka podwórzy i boczne uliczki pełne dzieciarni. Dziewczęta szalały na skakankach zrobionych ze sznurów do wieszania prania. Skocznie przebierając nóżkami bawiły się w klasy, zgrabnie wyrysowane na chodnikach. Natomiast chłopcy, okupowali stopnie kamiennych schodów przydomowych, używając ich, jako boiska do cymbergaja i dmuchanego, a także, jako stolika do gry w karty, pośród którymi dominowały: bośka, macao, wojna, Piotruś oraz tysiąc. Grano w piłkę nożną i w scyzoryk, ale spośród wszystkich gier królowały: piczka i palant. 

Kiedy nieco podrośliśmy, mając większą siłę uderzenia, przenieśliśmy się z palantem na Rynek, pod ewangelicki kościół. I niemniej ciekawa zabawa, która dominowała przez całą wiosnę i była niejako oznaką zbliżającego się lata, to puszczanie bąka na chodniku, a jak wylali asfalt to na nim. Ruch samochodowy był wówczas bardzo mały, w mieście były zaledwie 4 taksówki (Frelek, Turek, Wziętek i Zaród), karetka pogotowia, kilka ciągników w POM-ie i geesie, a resztę komunikacyjno-transportową stanowił tabor konny - można było bawić się nawet na jezdni.

Lata 30. XX w. - ul. Inowrocławska z lotu ptaka

Gdy któryś z chłopców miał starą, pozbawioną szprych, felgę od roweru, ten dopiero był paniskiem. Napędzając ją krótkim patykiem, ganiał z nią uliczkami miasta, robiąc przy tym hałas i rumor niemiłosierny. Za nim biegła wataha podwórkowych brudasów, wydając przy tym dźwięki podobne do pracy motoru. Wyróżnieniem dla najgłośniej warczących był moment, kiedy panisko, choćby na chwilę przekazał jemu patyk i ster nad felgą.  

A kiedy przychodziły wakacje letnie, jednym rowerem, w kilkoro z podwórza, gnaliśmy do miejscowego Sain Tropez, czyli do Łąkiego, by tam nad czyściutkim wówczas jeziorem i w okolicznych lasach hasać codziennie do godzin wieczornych. Rozrywką jesienną było palenie gary (ogniska z łęcin ziemniaczanych) na Cestryjewie i Seperokach. Kiedy uzyskało się odpowiednią ilość żaru, zagrzebywało się w nim ziemniaki i czekało, aż się upieką, bajając przy tym różne niestworzone rzeczy. Zimą, a zimy były wówczas o ho - ho, nie takie jak obecnie, ruszaliśmy w miasto oczekując na sanie konne. Gdy takowe przejeżdżały, dawaj, zaczepialiśmy za nimi swoje i hen za miasto. Miejscem wspólnych zimowych zabaw był południowy stok wzgórza klasztornego, który zamieniał się w tor saneczkowy oraz stawy w parku na Klasztornym. Na nich, niekiedy tylko na jednej łyżwie, bo drugą miał inny z braci, grywaliśmy w niezwykle popularnego hocheja (hokeja). Pamiętam, jak jednego roku, na godzinę przed kolędą, starszy brat Wojciech wpadł w przerębel. Kiedy się wydostał, był cały mokry. Szczękając zębami, przebiegł całe miasto, z Klasztornego na Inowrocławską i w domu szybko przebrał się ze zamarzających ciuchów. Przyjęliśmy księdza, i nic. Na drugi dzień wisiała mu jeno gluba u nosa, która tak właściwie, to była nieco dłuższa od tej codziennej, gdyż jemu zawsze coś u nosa wisiało.

Rok 1997.

Przechodząc do meritum sprawy, zacznijmy od dziejów najdawniejszych ul. Inowrocławskiej. Na planie Grützmachera z lat 1827/1828 zaznaczona została ona w kształcie takim, jaki przetrwał do naszych czasów. Jak wówczas Rynek i ul. Kościelna stanowiły zabudowę zwartą, tak przy ul. Inowrocławskiej znajdowały się tylko posesje wolno stojące. Niewątpliwie pierwotne wytyczenie tejże ulicy nastąpiło w tym samym czasie, co Rynku i innych przyległych do niego ulic, to jest na przełomie XIV i XV w. Wówczas stanowiła ona odcinek traktu do Sławska Małego i Kruszwicy, przypomnę, że do Inowrocławia wiódł trakt biegnący dzisiejszą ul. Michelsona w kierunku na Ciechrz. Jej pierwotna zwyczajowa nazwa zapewne związana była z jej kierunkiem i zwano ją na początku ul. Sławską. W dokumencie z 10 listopada 1764 r. nadającym miastu Strzelnu nowy przywilej w miejsce utraconego w pożarze, ulica została nazwana ulicą Kruszwicki (Kruszwicką). Wymieniona została obok Rynku, Świętoduski, Cestrejewa, Cegiełki i ul. Młyńskiej, stanowiących najstarszą grupę nazewniczą dla ulic miejskich. Jak wynika z tegoż dokumentu, mieszczanie posiadający przy niej domy zaliczeni zostali do uprzywilejowanych w kolejności, jak i samej, produkcji piwa. Nieruchomości usytuowane przy tejże ulicy były budowlami solidnymi i krytymi gontem, tarcicą lub darnią, gdyż tak stanowiło nadane wówczas prawo budowlane i przeciwpożarowe.

W latach dwudziestych XIX w. przy ul. Kruszwickiej znajdowało się 15 posesji, których, liczba wzrosła do 22 pod koniec tegoż stulecia. Po wybudowaniu u zbiegu ulic Inowrocławskiej i Lipowej budynku magistrackiego i stacji pocztowej, ulica zaczęła podnosić swoją rangę. Do rangi ulicy głównej, podniesiona została ona po zbudowaniu w latach 1846-1856 nowej szosy łączącej Poznań z Toruniem, a której wybrukowany odcinek przebiegał tą że ulicą, nazwaną wówczas Pocztową, z niemieckiego Poststrasse. Na początku lat dwudziestych XX w. zmieniono jej nazwę na ul. Inowrocławską, a miało to związek z wcześniejszym przeniesieniem siedziby poczty na ul. Świętego Ducha. Okupant niemiecki nadał jej od 1 października 1939 r. nazwę Fonstmeiste Strasse. Po wojnie powrócono do nazwy, Inowrocławska i tak już pozostało.

Foto współczesne: Heliodor Ruciński