sobota, 19 października 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 59. Ogrody i działki

Rok 1946. W ogrodzie u wujostwa Jaśkowiaków przy młynie, ul. Inowrocławska. W środku para narzeczonych Irena Woźna i Ignacy Przybylski - moi rodzice. Po bokach siedzą Anna z domu Woźna Jaśkowiak z synem Rogerem, Zygmunt Jaśkowiak z córką Krystyną. W drugim rzędzie klęczą Marta - matka i Anna - córka Jaśkowiakówne.  

 Dzisiaj podczas spacerku po Strzelnie proponuję zajrzeć na zaplecze opisywanych kamienic i przejść przez podwórza do ogrodów, które stanowiły część rekreacyjno-użytkową właścicieli poszczególnych posesji. Nie każda miejska parcela posiadała takie miejsca zielone. Uzależnione to było od wielkości działki i jej usytuowania w gęstej zabudowie miejskiej. Pamiętajmy również, że wielu mieszczan parało się rolnictwem, tym samy ich podwórza były zapełnione budynkami gospodarczymi i nie starczało miejsca na ogrody. Podobnie parcele przemysłowców z zapleczem produkcyjnym wypełniającym podwórza. Niemniej jednak większość posesji miała takie ogrody, szczególnie te na obrzeżach miasta. Znajdowały się one również na zapleczu kamienic w Rynku, ul. Kościelnej, św. Dycha, czy Inowrocławskiej.

Ogród Jaśkowiaków. Po herbatce 1932 r. Siedzi od lewej pani domu Marta Jaśkowiak.
Wielu właścicieli nieruchomości z racji liczby lokatorów, jacy zamieszkiwali w poszczególnych posesjach, do tego liczby lokali handlowo-usługowych znajdujących się w budynkach nie zajmowali zbyt wielkich mieszkań. Ten stan rzeczy powodował, że spotkania sąsiedzkie i rodzinne już od wiosny, aż po jesień odbywały się w ogrodach przydomowych. Choć były one niewielkie, to stanowiły swego rodzaju miejsca przyjęć, herbatek przy cieście, czy miłych dla ucha deklamacji i śpiewów. Każdy z takich ogrodów posiadał altanę, chroniącą biesiadników przed zbyt silnie palącym słońcem lub niespodzianym deszczem. Była ona również magazynem dla mebli ogrodowych: stolików ławeczek i metalowo drewnianych składanych krzeseł. Przed Altaną znajdowała się spora polanka, która w pogodne dni zastawiona była tymi meblami. Była ona obsadzona kępami bzów oraz drzewami owocowymi dającymi dodatkowy cień. W każdym takim ogrodzie w nasłonecznionej od południa części piętrzyło się na drewnianych konstrukcjach winogrono z pietyzmem doglądane przez pana domu, który w jesieni produkował z niego smakowite wina.

1929 r. Młode Polki. Wspólne zdjęcie z ks. Franciszkiem Wasielą w jednym ze strzeleńskich ogrodów.
 W tych niewielkich enklawach zieleni znajdowała się również mała architektura ogrodowa, której utrzymaniem zajmowały się córki właścicieli. Tak, więc były to klomby i gazony pełne donic i waz cementowych wypełnionych przeróżnymi kwiatami ozdobnymi. Jeden ze szpalerów ogrodowych wysadzony był piwoniami, popularnie zwanymi bijonami, których kwiaty noszono do kościoła na dekorację ołtarzy, a szczególnie do przybrania miasta w dzień Bożego Ciała. Dzieci używały płatków tegoż kwiatu do sypania kwiatków podczas procesji liturgicznych. Takim kwiatem, który stanowił przedmiot rywalizacji w niepisanych zawodach najpiękniejszego kwiatu ogrodowego była lilia św. Antoniego. Pamiętam, że jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. ogrody przydomowe na obrzeżach miasta były pełne tych kwiatów. Bardzo dużo sadzono różnokolorowych, wieloletnich kosaćców, zwanych popularnie irysami. Również panny pielęgnowały grządki z goździkami ogrodowymi, astrami, wiosennymi cegiełkami i jesiennymi michałkami. Dumą pań domu były również róże.

Największymi i najsłynniejszymi ze względu na publiczną działalność były ogrody przy lokalach gastronomicznych, z których prym wiodły 4 takie miejsca. Najstarszym był ogród przy ulicy Ścianki 1 należący do Z. Barańskiego obecnie do Lipińskich-Janików. Kolejnym, ogród zwany „Parkiem Miejskim" przy placu Daszyńskiego - w miejscu tym znajduje się obecnie ul. Zacisze. Ten ogród cieszył się największym wzięciem. Tu odbywały się niemalże wszystkie uroczystości społeczności polskiej, pokazy strażackie i sokole oraz wszelakie wiece. Podróżni i niemiecka część mieszkańców Strzelna miała swoje miejsca, a mianowicie ogród przy restauracji dworcowej tzw. „Dom Niemiecki“ - obecnie park przy Urzędzie Miejskim, na rogu ulic: Doktora Jakuba Cieślewicza i Kolejowej oraz ogród park na zapleczu Domu Stowarzyszeń Niemieckich (Vereienhausie) przy ul. Gimnazjalnej - obecny Dom Kultury.

Szczepan Kowalski ze swoimi pszczołami. Ogród na Wzgórzu św. Wojciecha.
Ogród przy ulicy Ścianki funkcjonował już w latach osiemdziesiątych XIX w. Swego rodzaju działalność kulturalną prowadził w nim cukiernik Z. Barański, a dowiedzieć się możemy o niej z anonsu z maja 1889 r. zamieszczonego w „Nadgoplaninie“. Czytamy w nim, że zorganizowano tam w dwie kolejne niedziele majowe: Wielkie Koncerty w wykonaniu kapeli wojskowej czarnych huzarów z Poznania pod dyrekcją kapelmistrza Oppermann'a. Początek imprezy miał miejsce o godz. 18:00, zaś ogród o zmierzchu oświetlono bengalskimi ogniami i lampionami. Za wstęp należało zapłacić 50 fenigów, a przedsprzedaż biletów prowadzona była w lokalach Franciszka Wegnera, Antoniego Psuji, Barańskiego i Leona Doleckiego.

Moi rodzice w ogrodzie u Jaśkowiaków - 1947 r.
Wielu strzelnian w swoich ogrodach miało po kilka, a nawet kilkanaście uli z pszczołami, takie miejskie pasieki na użytek własny. Pożytek z tego był ogromny, bo poza miodem pszczoły zapylały wszelkie kwiaty i to te na rabatach, jak i na drzewach owocowych. Stojące w ogrodach ule oddzielano wysokimi płotami od sąsiadów, by owady nie były dla nich uciążliwe. Obecnie większe pasieki wyniosły się za miasto, choć tu i ówdzie można jeszcze napotkać po kilka uli w przydomowych ogrodach.

Rodzinny Ogród Działkowy przy ul. Inowrocławskiej





Rodzinny Ogród Działkowy przy ul Zygmunta Zakrzewskiego



Ogródki przy ul. Klonowej


Ogródki przy ul. Słonecznej


Współcześnie formę rekreacji, spotkań rodzinnych, sąsiedzkich i w gronie przyjaciół wielu strzelnian odbywa na niezwykle popularnych ogródkach działkowych. Pierwsze pomysły założenia ogródków działkowych dla strzelnian zrodziły się już w latach przedwojennych. Plany te zrealizowano dopiero w 1966 r. W Strzelnie są cztery takie ogrody działkowe. Dwa z nich są zrzeszone w Polskim Związku Działkowców. Najstarszy z nich zlokalizowany jest u wylotu ze Strzelna na Toruń-Bydgoszcz, pomiędzy ul. Inowrocławską i Alejami Morawskiego - Rodzinny Ogród Działkowy im. 1000-Lecia. Jego początki sięgają 1966 r. i jest to największy z ogrodów. Z kolei drugi z ogrodów zlokalizowany jest przy ul. Klonowej i założony został w latach 80. minionego stulecia przez pracowników ówczesnej Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ w Strzelnie. Trzeci najmłodszy, to Rodzinny Ogród Działkowy „Cegiełka“ przy ul Zakrzewskiego, w pobliżu byłej cegielni i byłego Prebudu. Czwarty z ogrodów znajduje się przy osiedlu przy ul. Słoneczna i pierwotnie był ogrodem pracowników PGR Strzelno.

Wiosną na działce u Dawida
 Najbardziej aktywnym w formie organizowania spotkań sąsiedzkich jest ogród przy ul. Inowrocławskiej. Zarząd tego ogrodu organizuje cyklicznie spotkania i biesiady, które integrują działkowiczów. Do 1998 r. i ja posiadałem również na nim działkę. Obecnie bywam gościnnie u rodziny, szczególnie u wnuka Dawida i syna Tomasza, którzy działki przejęli po rodzicach.  

środa, 16 października 2019

Wybory i po wyborach



Parafrazując pewne świąteczne powiedzenie śmiało możemy powiedzieć: wybory i po wyborach. Tak jak po labie świątecznej, tak i po wyborach bierzemy się do pracy i niezależnie od sympatii politycznych budujemy normalność. Demokracja rządzi się swoimi prawami i czy komuś się to podoba, czy nie największy odsetek tych, co chcieli, poszedł do urn i oddał swe głosy z myślą o sobie i swoich najbliższych. Tak, tak, a zarazem niestety, na pierwszym planie ja i moja rodzina, a nie jakiś ogół skrywający się pod pojęciem Naród, Ojczyzna, czy partia polityczna. A przecież wszyscy wiemy, że bez polityki, bez partii o różnych opcjach nie ma Państwa i nie ma zdrowego rozwoju społeczeństwa; bez Narodu i Ojczyzny nie byłoby nas.

Mnie osobiście nie bawi polityka, ani uzewnętrznianie się ze swoimi przekonaniami, czy raczej orientacjami politycznymi. Tę sferę nauki społecznej przesłaniam kotarą i nie rżę na portalach społecznościowych o swych poglądach. Bóg tworząc człowieka i to choć na swój wzór i podobieństwo, w swej doskonałości uczynił go niedoskonałym, czyli takim, który nigdy nie stanie się Mu równym. Takie ukształtowanie człowieka było początkiem wszelkiego nieładu, również tego politycznego. Z tej racji, człowiek cokolwiek wymyśli i zbuduje nie jest idealne ani doskonałe.

Żyję już wiele lat i nie daję się omamić hasłom rozwieszanym na płotach i głoszonym w przeróżnych mediach, zarówno tym o łatwych kredytach, oddawaniu mniej niż się dostało, jak i tym głoszonym przez rozpędzonych polityków. Moja wiara w Boga jest bezdyskusyjna, natomiast wszelka inna wiara, jak na ten przykład w obiecanki, cacanki głoszone przez polityków, podlega szerokiej, a do tego wewnętrznej analizie i dyskusji. Nie wykrzykuję, że jedni jak i drudzy picują i biorą nas pod „kranik“, ani nie udzielam się w tym względzie w szerokiej dyskusji. Na tyle jestem myślącym, czy jak inni wolą, inteligentnym, że sam oceniam i żaden doradca nie jest mi potrzebny. Przecież brałem nauki u najlepszego nauczyciela, Życia i trwa ta edukacja już od ponad 67 lat.

Wszystko, co dziś posiadam to dobra wynikłe z pracowitości mojej rodziny. Na to wszystko między innymi i ja zapracowałem, i tak było do czasu wcześniejszego przejścia na emeryturę po 45 latach pracy, a nie po 47 latach, do których chciano mnie ustawowo przymusić - pierwsze spełnienie obietnicy obecnie rządzących. Moje wnuczęta otrzymują 500+, z małżonką otrzymaliśmy po 13-tej emeryturze, a zanosi się na 14-tą. Co jeszcze…
Z podobnej normalności skorzystały miliony obywateli i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie owo nachalne żądanie wdzięczności. Nic nie ma za darmo. Wcześniej, czy później zgłosi się posiadacz cyrografu, a czyni to, co cztery lata i zażąda wdzięczności za wcześniej otrzymane dary. Zatem, myślmy i oceniajmy z rozwagą, nie czyńmy niczego na oślep, obserwujmy i przygotowujmy się do następnych wyborów.
Czy będzie obwodnica Strzelna? Oto jest pytanie i pamiętajmy, że zależy to od polityków i to tych rządzących, ale również i od nas, od naszych postaw…

Z krajobrazów wsi i miast zaczynają pomału znikać banery wyborcze. Zapominamy o twarzach i głoszonych hasłach. Wracamy do normalności, by tu na dole budować naszą małą ojczyznę. I proszę nie wytykać nam komu to wszystko zawdzięczamy, bo my to wiemy - samym sobie!     


poniedziałek, 14 października 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 58 Ulica Świętego Ducha - cz. 14




Kolejnym domem, który przykuwa naszą uwagę jest niewielka piętrowa kamieniczka z poddaszem i bardzo ozdobną elewacją frontową. Oznaczona numerem 18, dawniej policyjnym 60, wystawiona została pod koniec XIX w. i gdyby nie elementy historyzmu ją zdobiące przeszlibyśmy obok niej obojętnie. W przeszłości, jak i współcześnie kamieniczka spełniała dwie funkcje, handlową i mieszkalną. W części podwórzowej nie posiadał oficyn, a parcelę zachodnią wypełniał piękny ogród. Parter kamieniczki zajmują dwa pomieszczenia handlowe, które rozdziela korytarz wewnętrzny z klatką schodową. Narożniki parteru oraz boki wejścia głównego wypełniają silnie boniowane cztery pasy, a narożniki piętra gładkie pilastry z korynckimi kapitelami. Uwagę przykuwają w pełni zachowane niezwykle ozdobne, nawiązujące do historyzmu obramowania okienne piętra, jak i poddasza oraz gzymsy wyróżniające poszczególne kondygnacje. Ozdobą szczytu dachowego są dwie kule rozmieszczone na skrajach frontonu.


Najstarsza pisana wzmianka o zabudowie tej parceli sięgająca 1800 r. Wymieniony został wówczas właścicielem tej posesji Polak - katolik Bołuski. Po nim, dom wraz z ogrodem trzymał również Polak - katolik obywatel Franciszek Grieger z żoną Apolonią z Wielowiejskich, wspomniany w 1889 r. Następnie posesja przeszła w ręce Żyda Josepha Moritza. Jest on wymieniony w spisie ludności z w 1910 r. Obok niego mieszkał tutaj kupiec Ignacy Cieślewicz, którego reklamę z 1910 r. zamieszczam oraz Albin Radomski, drogista prowadzący w tym domu drogerię „Victoria", do czasu przeniesienia jej do budynku teścia, pod nr 14. Radomski w 1904 r. poślubił Helenę Bartoszewską, a w latach trzydziestych kupił kamienicę w Rynku pod numerem 24 wraz z octownią (1932 r.) należącą wówczas do Bolesława Pińkowskiego - juniora.


Albin Radomski urodził się 15 grudnia 1882 r. w Mogilnie. Był synem Sylwestra i Teresy. Po ukończeniu szkoły powszechnej odbył praktykę drogeryjną w Gnieźnie, Żninie i Mogilnie. W 1904 r. zamieszkał w Strzelnie i począł rozkręcać interes drogeryjny. Był nie tylko kupcem, ale również urzędnikiem miejskim. Piastował stanowisko kierownika Gazowni Miejskiej i Wodociągów w Strzelnie (1928 r.) Był radnym i przewodniczącym Rady Miejskiej w Strzelnie, a następnie zastępcą burmistrza. Jako radny powiatowy reprezentował powiat strzeleński w Towarzystwie Popierania Budowy Kanału Żeglugowego Warta-Gopło-Wisła z siedzibą w Bydgoszczy, w którym pełnił funkcję zastępcy sekretarza.
Albin Radomski
Helena Radomska
Na niwie społecznej piastował funkcję prezesa Towarzystwa Kupców w Strzelnie (1928 r.). Zasiadał w Izbie Przemysłowo-Handlowej w Bydgoszczy, udzielając się szczególnie w ramach Wydziału Sprawozdawczego i Rejestrowego. Jako osoba ciesząca się ogromnym zaufaniem prezesował Radzie Nadzorczej Banku Ludowego w Strzelnie, był członkiem zarządu Kurkowego Bractwa Strzeleckiego i Związku Drogerzystów Rzeczypospolitej Polski, prezesem Akcji Katolickiej. Aktywnie działał w Związku Ochrony Kresów Zachodnich, Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół“, Komisji Rewizyjnej Towarzystwa Przemysłowców. Politycznie utożsamiał się z Związkiem Ludowo-Narodowym, którego był sekretarzem. 30 stycznia 1929 r. obchodził 25 lecie założenia swojej placówki kupieckiej w Strzelnie.

Albin Radomski z córką Wandą. 1936 r. Krynica Górska.
Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Z ramienia organizacji powstańczej były członek Straży Ludowej i Rady Ludowej w Strzelnie. Będąc już kombatantem zrzeszony został w strzeleńskim Kole Powstańców i Wojaków. Wszedł w skład komisji historycznej dokumentującej przebieg powstania na terenie byłego powiatu strzeleńskiego (1935 r.). Po likwidacji powiatu strzeleńskiego został radnym powiatowym w Mogilnie i działał w Komitecie Powiatowym do Walki z Bezrobociem w Mogilnie.

Na niwie rodzinnej był bratem przyrodnim rzeźnika Lucjana Radomskiego i wujem przedwojennego burmistrza Strzelna, Stanisława Radomskiego. Zaliczał się do grupy bogatych mieszczan. Już w 1939 r. stał się jedną z pierwszych ofiar zbrodni hitlerowskich w okupowanym Strzelnie. Będąc zakładnikiem, 20 października 1939 r. został rozstrzelany w lesie Babiniec koło Cienciska.

W latach międzywojennych omawiana kamieniczka przeszła w ręce Dominika Ojrzanowskiego, komornika sądowego. W latach powojennych jej właścicielką była córka Helena Ojrzanowska, sprzedawczyni w placówce „Ruch“ przy Rynku 21. Moja najdalsza pamięć, sięgająca lat sześćdziesiątych, przywołuje, że mieścił się tutaj sklep obuwniczy PSS, a później WPHW oraz punkt Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ tzw. „Praktyczna Pani“ świadczący usługi w zakresie krawiectwa, repasacji pończoch i wypożyczania naczyń kuchennych, sprzętu AGD itp. Po 1990 r. sklep obuwniczy prowadzili Starkowie, a po punkcie GS powstał sklep z odzieżą dziecięcą. Po sklepie odzieżowym prowadzony był handel artykułami pochodzenia niemieckiego, a obecnie na powrót wróciły ciuchy i artykuły pokrewne.



Zofia Głodek - kierowniczka ONG


Zatrzymajmy się nieco dłużej przy punkcie szumnie nazwanym Ośrodek Nowoczesna Gospodyni w Strzelnie. Na początek nieco informacji encyklopedycznych, co kryło się pod pojęciem Ośrodek Nowoczesnej Gospodyni. Otóż, 30 maja 1945 roku powstała w Strzelnie Gminna Spółdzielnia "Samopomoc Chłopska", która dopiero od 1 stycznia 1948 roku, po połączeniu się z prężną - o tradycjach sięgających okresu zaborów - spółką rolniczo-handlową „Rolnik Kujawski“ rozwinęła skrzydła w dziele skupu i zaopatrzenia miasta Strzelna oraz gmin Strzelno-Południe i Strzelno-Północ w środki do produkcji rolnej. Poza stricte gospodarczą działalnością od 1964 r., kiedy to na IV Kongresie Spółdzielczości Zaopatrzenia i Zbytu rzucono hasło „Frontem do rolnictwa“ geesy zaczęły tworzyć w swoich strukturach dział kulturalno-usługowy. Tak w 1965 r. strzeleński gees zaczął rozwijać działalność społeczno-wychowawczą i kulturalno-oświatową. Na tym polu szczególny nacisk położono na tworzenie Klubów Rolnika, w których koncentrowało się życie kulturalno oświatowe. Kluby te miały stać się wiejskimi ośrodkami kultury. Pierwsze takie kluby powstały w tymże roku w Strzelnie, Młynicach, Gaju i Nożyczynie, a kolejne dwa w 1967 r. 




W 1966 r. podczas Walnego Zgromadzenia Delegatów GS "SCh" podjęto uchwałę o uruchomieniu  Ośrodka Nowoczesnej Gospodyni. Jego działalność zainaugurowano w 1967 r. Początkowo w oparciu o zaplecze Klubu Rolnika w Strzelnie, który mieścił się w podwórzu siedziby gees przy ul. Świętego Ducha (wówczas ul. 15 Grudnia) na piętrze, nad Rozlewnią PiWG. Wkrótce wynajęto pomieszczenia przy tej samej ulicy pod numerem 18 i tam urządzono Ośrodek Nowoczesnej Gospodyni z wypożyczalnią naczyń i sprzętu AGD oraz repasację pończoch i usługi krawieckie. Uroczyste otwarcie nastąpiło 15 lutego 1968 r. 




Pierwszą kierowniczką Ośrodka została Zofia Głodek. W placówce poza nią zatrudnione były jeszcze dwie panie, krawcowa i jej pomoc. Ośrodek prowadził ścisłą współpracę z Kołami Gospodyń Wiejskich, organizując prelekcje, spotkania i kursy w szeroko pojętym zakresie gotowania, pieczenia, krawiectwa, robótek ręcznych, haftu, a także spotkania z ciekawymi ludźmi, szkolenia bhp, higieny itp.

Ośrodek szczególny bum przeżył w latach 80. minionego stulecia, pod nowym kierownictwem pani Henryki Krotowskiej. Wówczas wybudowano w podwórzu siedziby geesu świetlicę wraz z zapleczem kuchenno-magazynowo-biurowym, przenosząc całość do nowego obiektu. Ośrodek zaprzestał swoją działalność wraz z postępującym upadkiem, a w konsekwencji likwidacją Spółdzielni pod koniec lat 90. XX w. 

Obecnie cała posesja przy ul. św. Ducha 18 znajduje się w rękach pochodzącej z Rzeszynka rodziny Glanców.

piątek, 11 października 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 57 Ulica Świętego Ducha - cz. 13



Dzisiaj zatrzymujemy się przy posesji oznaczonej numerem 16 (dawniej był to numer policyjny 61) zabudowanej nowym i do końca niewykończonym jeszcze domem mieszkalnym, przypominającym swą architekturą willę. Jest to budowla w części piętrowa z parterowym fragmentem frontowym nakryta dwuspadowymi dachami. Do dzisiaj nie zachowały się zdjęcia dawnej zabudowy tej posesji, dlatego też pozwólcie, że zacytuję fragment listu, jaki w maju 2010 r. skierował do mnie Mieczysław Graczyk, syn byłego właściciela Michała, a którego treść pozwoliła, choć w części przybliżyć to miejsce.

W ogrodzie przy ul. Św. Ducha 16 - na ławeczce siedzą państwo Szczepańscy z córkami Wiktorią i Barbarą, po bokach stoją państwo Graczykowie, kucają Mieczysław Radomski i Radomiła Radomska.
  Dzięki Panu mogę nadal, chociaż tylko „wirtualnie" być w moim ukochanym, rodzinnym mieście! Nasz dom, który opuściłem „za nauką" przed ponad 60 laty, już nie istnieje. Idąc od Rynku prawą stroną ulicy Św. Ducha, mijam (w pamięci z lat 30-tych)  m.in. sklepy: materiałów piśmiennych Raczkowskiego, piekarnię Brodniewicza, „wielobranżowy" Muszyńskiego, stolarnię Kulińskiego, drogerię Radomskiego, zakład blacharski Szczepańskiego. Potem był nasz dom. Rodzice kupili go w latach 20-tych od rzeźnika Krischa. Prowadzili dwa sklepy: z obuwiem i krótko z galanterią. Po przeciwnej stronie ulicy był sklep Łagockiego z  trumnami, dalej rzeźnictwo Lechowskiego i  piekarnia Lewandowicza.

Po wkroczeniu Niemców nieruchomość przejął okupacyjny zarządca, a ojca Michała
Graczyka gestapowcy, w tym policjant Doberschtein okrutnie pobili i chorego, z odbitymi nerkami zmusili do prac porządkowych, a następnie wywieźli na „roboty przymusowe“ do Lipska. Po powrocie i sprzedaży domu, mieszkał z nami w Katowicach, do śmierci w 1971 r.

 Tyle wspomnień; wiem, że Strzelno z tamtych lat już nie wróci. Bez „spacerowego“ dworca kolejowego i z obrzydliwymi silosami, straciło wiele uroku. Pozostają w pamięci miłe chwile spędzone w harcerskim gronie, m.in. nad Jeziorem Ostrowskim, co sobie z p. Gwidonem  Trzeckim korespondencyjnie przypominamy.

Wracając do najstarszych dziejów tej posesji, to na pożółkłych kartkach magistrackich znajdujemy zapis, iż w 1800 r. parcela ta wraz ze stojącą na niej zabudową należała do mieszczanina Franciszka Musiałkiewicza i jego małżonki Marianny z domu Cenzer. Jego następca syn Guilhelmus (Wilhelm) sprzedał dom i ogród Izraelicie, rzeźnikowi Krischowi. Tenże pomiędzy latami 1889 a 1902 zmarł, dom zaś dzierżyła do czasu sprzedaży Graczykom wdowa po nim Bertha. Tutaj rozpoczął swoją działalność gospodarczą jako drogerzysta Albin Radomski, o którym pisałem wcześniej. W spisie mieszkańców z 1910 r. figuruje jako właścicielka pani Krisch (Krisek) z córką. Nie mieszkał wówczas w tym domu żaden mężczyzna. Zapewne to wdowa po rzeźniku Krischu sprzedała posesję Michałowi Graczykowi.

Przyjezierze, lipiec 1957 r. - od lewej państwo Teresińscy, Barbara Szczepańska, Mieczysław Graczyk, Radomiła Radomska.
Dom, o którym pisze Pan Mieczysław już nie istnieje i tak po prawdzie, to ja tego budynku nie pamiętam. Musiał być stary, że został rozebrany. Pozostała po nim jedynie oficyna, w której mieszkali kolejni właściciele posesji, rodzina ogrodników Niewiadomskich, małżonków Mieczysława i Władysławy. Posesję nabyli w 1960 r. i prowadzili tutaj ogrodnictwo. Urządzili tutaj ogród, a w nim szklarnie z kwiatami i inspekty z rozsadą. Kiedy doszli do rozkwitu, a nad prosperującym interesem szczególną pieczę sprawowała pani Władysława, wybudowali na Bławatkach dom mieszkalny oraz założyli duży sad. W ogrodnictwie przy ul Św. Ducha można było nabyć kwiaty o każdej porze dnia, a szczególnie goździki i róże, również wiele innych produktów, a szczególnie warzywa. Śmierć pani Niewiadomskiej w 1972 r. przerwała prosperitę ogrodnictwa. Jeszcze kilka lat ono funkcjonowało, prowadzone przez córkę i zięcia, Marię i Marka Kawałków, ale już nie z takim rozmachem.

Na początku lat osiemdziesiątych XX w. posesję nabył miejscowy lekarz, Witold Zubowicz. Całość zakupił z myślą wystawienia pięknego domu i uruchomienia tu również ogrodnictwa. Rozebrał oficynę i wystawił dom w stanie surowym, również wystawił przestronne szklarnie, jednak choroba lekarza i późniejsza śmierć plany zniweczyła. W 2009 r. małżonka po śp. doktorze Witoldzie posesję sprzedała miejscowemu kupcowi, panu Prillowi. W części parterowej domostwa prowadzony jest sklep meblowy, a na placyku przed nim funkcjonuje małe targowisko.

środa, 9 października 2019

Miłość, która zabija… Krew kochanków splamiła leśną murawę



Na śródleśnym cmentarzu ewangelickim w Wymysłowicach pod Ciechrzem, pośród nielicznymi już dzisiaj nagrobkami, znajdujemy niewielki głaz z wyrytym nań napisem:

Hubert Gramowski
geb. 17.09.1904
gest. 15.05.1933

Zapewne wielu odwiedzających ten cmentarz stając przy kamieniu zadaje sobie pytanie: - Kto spoczywa pod tym głazem i co było przyczyną śmierci, że tak młody człowiek zszedł z tego świata? Od lat zebrane przeze mnie informacje na temat tej osoby czekały na swoją kolej, by w końcu ujrzeć światło dzienne…


Wydarzenie, które dzisiaj przypominam i które związane jest ze spoczywającym snem wiecznym pod tym głazem ma przebieg sensacyjny. Rozegrało się przed blisko 90-laty i rozeszło się wielkim echem po Kujawach i Polsce. Miało ono miejsce 15 maja 1933 r. w niewielkim lasku należącym do nadgoplańskich Lachmirowic, a te z kolei do niemieckiej rodziny Hinschów, Maxa, a po nim Gustawa. Tłem krwawej tragedii była miłość dwojga młodych ludzi, Elli Neumann, córki zamożnego gospodarza z Racic, zakochanej bez pamięci w młodym leśniku Hubercie Gramowskim. Ojciec Huberta, Brunon był również leśniczym i znanym hodowcą psów, członkiem Towarzystwa Kynologicznego przy Polskim Związku Myśliwych w Poznaniu. Mieszkał w leśniczówce Wymysłowice, w lesie Kobylarz należącym do majętności Hildegardy i Clausa von Heydebrecków z pobliskich Markowic k. Strzelna. Wszyscy bohaterowie tej opowieści byli narodowości niemieckiej i posiadali obywatelstwo polskie.


Ówczesna prasa prześcigała się w doniesieniach o zabójstwie 28-letniego leśniczego, którego miała dokonać jego narzeczona, niejednokrotnie konfabulując. Oto jeno z nich, zamieszczone na łamach poznańskiego „Nowego Kuriera“:
On - przystojny chłopiec, za którym głowę straciła już niejedna dziewczyna odpłacał się Elli uczuciem szczerym i gorącym. Sielanka miłosna trwała jednak bardzo krótko. Od pewnego czasu Gramowski zaczął wyraźnie Ellę zaniedbywać, a ludzie coraz częściej widywali pana leśniczego w towarzystwie jakiejś dziewczyny z miasta. Zakochana na zabój w swoim chłopcu z lasu Neumannówna nie mogła tego przeboleć. Gwałtowny temperament Elli pożądał zemsty za wszelką cenę. W poniedziałek dopilnował Gramowskiego w lesie lachmirowickim. Szedł z inną dziewczyną. Neumannówna błyskawicznie dobyła browninga i pociągnęła za cyngiel.

Strzał był celny. Śmiertelnie zraniony w płuca, Gramowski skonał w kilka sekund później.
W przystępie ostatecznej rozpaczy Neumannówna strzeliła do siebie. l ten strzał był celny. Kiedy na odgłos strzałów rewolwerowych ludzie pobiegli do lasu, znaleźli na splamionej krwią murawie już tylko zastygłe zwłoki kochanków. Wstrząsająca tragedia miłosna wywołała w całej okolicy kolosalne wrażenie.

Nieco inne i bliższe prawdy zakończenie tragedii opublikowano w gnieźnieńskim „Lechu“: Z ciężką raną zdążyła jeszcze dowlec się do domu. Zaalarmowano natychmiast policję i pomoc lekarską. Wyprawa ratunkowa do lasu była bezskuteczna - znaleziono tam już tylko zastygłe zwłoki leśnika. Stan Elli jest bardzo poważny.


Ale prawdziwy przebieg tego wydarzenia poznajemy dopiero z procesu sądowego. Otóż, jego obserwatorem był również dziennikarz z „Dziennika Kujawskiego“, który taką oto złożył relację poprzedzając ją krzykliwym tytułem:

Tragiczne dzieje nieszczęsnej miłości - Kobieta na ławie oskarżonych - Radość i smutki miłości - Nożem w żebra - Śmiertelny finał w lesie - Tajemnica

…Bydgoski Sąd Okręgowy na sesji wyjazdowej w Inowrocławiu rozpatrywał wczoraj sensacyjną sprawę o zabójstwo młodego leśniczego śp. Huberta Gramowskiego.
Śmiertelne strzały, które 15 czerwca br. padły w lesie majętności Lachmirowice pod Kruszwicą znalazły swój sądowy epilog. Ławy dla publiczności w dużej sali Sądu Grodzkiego zapełniły się szczelnie przede wszystkim ze względu na miłosne tło tragedii. Zanim bowiem wśród żywej zieleni znaleziono zimne zwłoki leśniczego i jego ciężko ranną narzeczoną - rozwinęła się przedtem między dwojgiem młodymi dwuletnia intryga miłosna, pełna zwykłych kłótni, przeprosin, a przechodząca obfitą gamę wzruszeń - rozpaczy, nadziei i zazdrości.

Przy stole sędziowskim zasiadają: przewodniczący - wiceprezes Sądu Okręgowego Szechowicz, sędzia okręgowy Gajewski i sędzia grodzki Witaszek. Oskarża podprokurator Galuba, broni mecenas Mielcarek. 20-letnia Ella Neumann z Racic, narzeczona śp. Huberta oskarżona jest o to, że pod wpływem zazdrości zastrzeliła swego narzeczonego śp. Huberta. Usiłując potem pozbawić się życia, ciężko się postrzeliła.

Młoda kobieta na ławie oskarżonych! Nic więc dziwnego, że przypatrujemy się jej ciekawie. Drobna szatynka o ładnej, inteligentnej twarzy. Żywe oczy w ładnej oprawie, profil energicznie zarysowany, z wysokiego czoła odgarnięte włosy, całość robi sympatyczne wrażenie. Często nerwowo przygryza usta, a blada zmizerowana twarz, na której widnieje wielkie napięcie, żywe budzi współczucie… Padają twarde słowa oskarżenia, zaczyna się indagacja [wypytywanie]. Na pytanie sędziego czy rozumie po polsku, uśmiecha się z zakłopotaniem (ładny ma uśmiech), mówiąc „ein bischen“… Przywołano więc tłumacza. Oskarżona do winy się nie przyznaje, po czym cichym głosem opowiada słoneczne i chmurne dzieje nieszczęsnej swej miłości.

Ze śp. Hubertem Gramowskim zapoznała się na ślubie swej siostry w 1931 r. i zaraz na drugi dzień się z nim zaręczyła, utrzymując z nim później bliższe stosunki. W 1932 r. pojechała z narzeczonym do Wymysłowic do jego rodziców, którzy ją bardzo dobrze przyjęli. Ale w tydzień po tym Ella otrzymała list od Huberta, że nie może się z nią ożenić bez 10-tysięcznego posagu, poza tym rodzice jego są przeciwni małżeństwu, a szef zmniejszył mu wynagrodzenie z 100zł. na 50 zł. Następstwem tego listu było zerwanie, ale tego samego jeszcze dnia Hubert przyszedł do Elli, płakał i przepraszał, po czym nastąpiła znów zgoda.

Wreszcie nadszedł ów fatalny poniedziałek 15 czerwca rb., zasnuty mgłą i siepiący deszczem. W dniu tym poszła do Lachmirowic do Marii Plötzel, u której mieszkał Hubert. Zobaczywszy się z narzeczonym, wręczyła mu rewolwer swego brata, o który ją przedtem prosił. Potem oboje wyszli. Gdy weszliśmy w las - opowiada podniecona Ella - Hubert stanął nagle i powiedział:
- Rodzice nie chcą pozwolić na małżeństwo, ja bez ciebie żyć nie mogę - a wyciągnąwszy browninga - tą oto bronią pozbawimy się życia…
Strasznie się przelękłam, zaczęłam płakać i więcej już nic nie pamiętam.
Sędzia Szechowicz: - A co było dalej, skąd Pani dostała postrzał?
- Zapewne wzięłam rewolwer i strzeliłam do siebie, ale na pewno nie wiem, wszystko to było dziełem jednej chwili…
Sędzia: - A czy Pani nie chciała zabić narzeczonego?
- Ja nigdy takich myśli nie miałam, nigdy, nigdy… - wzruszonym głosem odpowiada Ella, podniecona z gorączkowymi rumieńcami na twarzy. Jest to punkt kulminacyjny zeznań oskarżonej, cała sala, prokurator i obrońca stojąc, wsłuchują się z natężeniem w jej słowa.

Następuje przesłuchanie świadków. Wdowa Maria Neumann, siwa już matka oskarżonej, ze śladami dawnej urody twarzy i siostra Gertruda, korzystając z przysługującego im prawa, odmawiają zeznań, w przeciwieństwie do brata Elli, Fritza, który na ogół potwierdza jej zeznania. Popołudniu w dniu zabójstwa spotkał swą siostrę Gertrudę prowadzącą wzburzoną Ellę, która krzyczała: - strzelaliśmy się z Hubertem. Świadek pobiegł wtedy z niejakim Rothenbuschem na miejsce czynu. Na skraju lasu leżały zimne już zwłoki Huberta, obok z lewej strony rewolwer świadka, otwarty scyzoryk a w nogach flinta. Browning ten wziął do ręki, kładąc go potem znów na dawne miejsce. Gdy świadek wrócił do domu zastał już Ellę w łóżku i nieprzytomną. Od tego też czasu aż do dnia rozprawy nie zamienił z nią ani słowa.

Z zeznań gospodyni śp. Huberta, Marii Piötzke wynika, że młody leśniczy co raz więcej stygł w miłosnych zalotach do Elli, nie mając zupełnie zamiaru się z nią ożenić. Przyjaciel zabitego Helmut Hermann opowiada, że Hubert początkowo chciał się z Ellą ożenić, później jednak wycofał się i swój stosunek z nią likwidował powoli, bojąc się, by się nie utopiła. Według świadka, Gramowski opowiadał, jakoby Ella groziła mu śmiercią, jeżeli będzie chodził z innymi dziewczętami. W tej chwili oskarżona na wezwanie sądu, przeczy stanowczo, mówiąc: - Nigdy nie mówiłam takich rzeczy, ja nigdy nie byłam zazdrosna, bo zbyt wiele miałam do Huberta zaufania, to on właśnie… Denat miał się też wyrazić do świadka m.in.: - jeśli dostanę kulą, to ona też musi umrzeć, dam jej nożem pod żebra. Świadek Rotheubusch nic nowego nie wnosi, natomiast świadek Eryk Piötzke zeznaje, że śp. Hubert oświadczył mu kiedyś: - mam już wszystkiego dość, najlepiej dam sobie kulę w łeb.

W sali poruszenie, bo wchodzi świadek Brunon Gramowski, siwy pan z zawiesistym wąsem, ojciec denata. Świadek zeznający po niemiecku nie patrzy na oskarżoną, która znów nie odrywa od niego oczu. Syn jego nie chciał już później ożenić się z Ellą, bał się jedynie, by nie zemściła się na nim. Gramowscy sprzeciwiali się małżeństwu przede wszystkim z powodu antypatii jaką żywili do całej rodziny Neumannów. Śp. Hubert gorąco kochał swych rodziców, toteż świadek nie wierzy w jego samobójstwo.

Po przesłuchaniu świadków na wniosek mecenasa Mielcarka odczytano orzeczenie dra Sitka lekarza powiatowego w Strzelnie gdzie leżała w szpitalu Neumannówna, że oskarżona cierpiała na zanik pamięci. Sąd nie przychylił się do wniosku mecenasa Mielcarka o przerwanie rozprawy i powołanie dra Sitka, jako biegłego.

Następnie zabrał głos prokurator, wnosząc mimo wielu okoliczności łagodzących o surowy wymiar kary, życiem ludzkim bowiem nie wolno szafować.
 Mecenas Mielcarek w doskonałym przemówieniu usiłował wykazać brak winy oskarżonej. To właśnie po stronie denata ciągle była zabawa z bronią, jak o tym zeznali świadkowie. A nawet, gdyby przyjąć, że czyn jej zarzucany popełniła, to uczyniła to w każdym razie bez udziału woli. Proszę więc - zakończył mecenas Mielcarek - o uwolnienie z braku dowodów winy.

Po naradzie sąd skazał oskarżoną na 2 lata więzienia z zawieszeniem na 3 lata. Obrońca założył apelację, oskarżona odpowiadająca z wolnej stopy przyjęła wyrok spokojnie.

Miłość od pierwszego wejrzenia, zazdrość, strzały… śmierć! Nie wiadomo co działo się w duszy kobiety, która patrzyła w sali sądowej na ojca swego zabitego narzeczonego, którego tak przecież kochała - kobiety, której wiosenną radość życia spłoszyły strzały śmiertelne… Wyrok zapadł, ale nie możemy uwolnić się od wątpliwości. Czy istotnie zazdrość? Kto zabił? Nie wiemy wahamy się - tajemnica! Na ławie oskarżonych zasiadła kobieta.. (s)     

wtorek, 8 października 2019

Skarby dziedzictwa - Siedluchna


Siedluchna rok 1833.
Jeszcze w latach międzywojennych Siedluchnę - miejsce położone na południowy-zachód od Cienciska i nazywane Siedluchną Dworem zamieszkiwało 56 ludzi. Dzisiaj to zaledwie budynek dawnego dworu przebudowanego na leśniczówkę - mieszkanie służbowe pracownika służby leśnej Nadleśnictwa Miradz - otoczony gęstym lasem. W kierunku południowym, tuż za ścianą lasów Leśnictwa leży miejscowość o podobnie brzmiącej nazwie, którą odróżnia końcówka nazwy, w której 'a' zostało zastąpione literką 'o' - Siedluchno oraz przynależność administracyjna. Ta miejscowość należy do gminy Orchowo, zaś nasza leśna osada do gminy Mogilno.


Nasza Siedluchna przez kilkaset lat znajdowała się w obszarze administracyjnym Strzelna, a jej przypisanie Mogilnu nastąpiło w 1954 r. W czasach średniowiecza i Rzeczypospolitej Szlacheckiej miejscowość leżała w powiecie inowrocławskim, a od 1886 r. w powiecie strzeleńskim, w dystrykcie Strzelno II. W latach międzywojennych i do roku 1954 była to gmina Strzelno-Południe.

Początki - we władaniu klasztorów
W dokumencie księcia wielkopolskiego Mieszka III Starego wystawionym 28 kwietnia 1145 r. wśród posiadłości klasztoru kanoników Regularnych z Trzemeszna znajdujemy po raz pierwszy Siedluchnę, zapisaną jako Sedlicovo. W XIII w. miejscowość ta w drodze zamiany znalazła się w dobrach klasztoru sióstr norbertanek ze Strzelna. W dokumencie z 1459 r. miejscowość została zapisana jako Syedluchna. W dawnych latach zapisywana była jako Siedluchno, później nazwa została ustalona w formie Siedluchna, co zostało potwierdzone rozporządzeniem Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu 14 lipca 1920 r. W czasie okupacji Niemcy zmienili nazwę folwarku na Birkenwalddorf - Brzozowa Wieś Leśna.

Siedluchna ok. 1795 r
 Około 1560 r. było tutaj dwóch zagrodników, 3 łany osiadłe i 3 łany sołtysie. Siedluchna po pierwszym rozbiorze Polski około 1780 r. została włączona do pruskiego Urzędu Domeny Królewskiej w Strzelnie (tzw. Rent-Amtu) i stała się folwarkiem wieczysto dzierżawnym. Co 3 lata obwieszczano możliwość dzierżawienia tych dóbr. Około 1830 r. znajdowały się tutaj 4 domy, w których mieszkało 34 ludzi, w tym 3 ewangelików i 31 katolików. Dominium było enklawą rolną otoczoną lasami pruskiego Królewskiego Nadleśnictwa Strzelno, przemianowanego później na Nadleśnictwo Miradz.



 Majątek ziemski Siedluchna
W połowie XIX w. nabyli majątek od rządu pruskiego Mliccy. Pochodzili oni z osówieckiej linii Kajetana Jarmułt-Mlickiego herbu Dołęga. Pierwszym z tego rodu znanym z imienia właścicielem Siedluchny był Jan (1808-1874), wymieniony w Księdze Adresowej w 1865 r. Mieszkał on w Ostrówku nad Gopłem, gdzie miał swoją siedzibę. Zmarł 21 czerwca 1874 r. i po nim majętność przejął syn Augustyn Gustaw (1850-1898). Po jego śmierci, która nastąpiła nagle podczas pobytu w Mogilnie 21 czerwca 1898 r., dobra te nabył Niemiec Gustaw Zempel. Majątek liczył wówczas 117,28 ha Zempel w 1895 r. wymieniany był wśród członków strzeleńskiego koła niemieckiego towarzystwa Hakata (KHT). Już w 1912 r. znajdujemy tutaj jako właścicieli rodzinę Molendów. W 1913 r. mieszkał tutaj Walenty Molenda i jego brat Franciszek, którzy byli członkami Kółka Rolniczego w Ostrowie. Walenty jako właściciel majętności posiadał wówczas 550 mórg. W latach międzywojennych Siedluchna była obszarem dworskim, liczyła 136 ha i należała do Walentego Molendy. Mieszkało tutaj 56 ludzi.

Były dwór w Siedluchnie, obecnie leśniczówka.
Leśnictwo Siedluchna
Po 1945 r. Siedluchna została przejęta na cele reformy rolnej. Znaczna część gruntów pomajątkowych po 1949 r. został zalesiona, a w zabudowaniach pofolwarcznych powstała siedziba leśnictwa Siedluchna. Leśnictwo liczyło w latach 80. minionego stulecia 1142,88 ha, a po reorganizacji w 1996 r. 821,38 ha. Pierwszym leśniczym był tutaj od 1 czerwca 1949 r. do 31 lipca 1968 r. Stanisław Lisek. Po nim leśniczym został Janusz Smółka, który ten urząd sprawował do 2002 r. Po likwidacji leśnictwa w 2002 r. Smółka został leśniczym leśnictwa Ostrowo. Lasy leśnictwa podzielono między leśnictwa: Ostrowo, Przedbórz i Kurzebiela. Obecnie po dworze i leśniczówce znajduje się tutaj osada leśna z mieszkaniem dla służby leśnej.

Leśniczówka w Siedluchnie.
Stare podanie z wątkiem Siedluchny
Stare podanie przenosi nas w okolice Cienciska - Siedluchny. Ze wszystkich stron, z wyjątkiem wąskiego pasa gruntów ornych na Jaworowie, poprzedzonych gruntami uprawnymi zwanymi Kamionka, wieś Ciencisko otaczają lasy - w części mieszane, w części sosnowe. Podobnie było z Siedluchną. Jak przystało na wieś z tradycjami wiele miejsc, pól i części lasów okolic Cienciska ma swoje, sięgające odległych czasów, nazwy znane tylko miejscowej ludności. I tak, część lasu na północy ze stawem śródleśnym zwie się Skopie, do lasu po stronie południowej za tzw. Babińcem przylgnęła nazwa Amerykan. Jak przekazują najstarsi mieszkańcy Cienciska nazwa tego miejsca wywodzi swój rodowód z sensacyjnego wydarzenia, jakie rozegrało się w tym lesie na początku XX w.

Jego przebieg był następujący: Do karczmy w Ciencisku trafił bogaty emigrant powracający z za oceanu – „Amerykan”. Wiedziony informacją, że właściciel sąsiadującej z wsią posiadłości Siedluchna, pragnie majętność sprzedać, zapragnął nabyć ją i tutaj osiedlić się. Fama o bogatym gościu lotem błyskawicy rozeszła się po Ciencisku, ściągając do gościńca wielu mieszkańców ciekawych przybysza. Wśród bywalców karczmy znalazło się dwoje przebiegłych przewodników, którzy za drobną odpłatnością zgodzili się zaprowadzić Amerykanina do wymarzonej przez niego posiadłości. Zapadał już zmrok, kiedy cała trójka dotarła do drogi leśnej, wiodącej od wsi do majętności. W połowie drogi leśnej przewodnikami zawładnęła chęć łatwego wzbogacenia się. Zaatakowali więc niedoszłego dziedzica Siedluchny, raniąc go śmiertelnie. Zagarnęli cały dorobek emigranta i uszli z miejsca zbrodni. Po roku znaleziono martwego gościa, a do lasu otaczającego miejsce zbrodni przylgnęła nazwa Amerykan.

W 1922 r. tak to wydarzenie opisywała prasa:
TAJEMNICZE ZNALEZIENIE ZWŁOK w LESIE MlRADZKIM
W dniu 19 czerwca r.b. (1922) zauważyły dzieci szkolne z Gębic, będące na wycieczce w lesie, w zagaju pomiędzy Cienciskiem a Siedluchną w oddziale 176 wystające z ziemi nogi człowieka zakopanego, które zostały prawdopodobnie przez dziki wyryte i nadgryzione. Powiadomiona o wypadku policja państwowa udała się na miejsce i stwierdziła przez odkopanie, że są to przypuszczalnie zwłoki, zaginionego przed rokiem w dotąd nie wyjaśniony sposób Polaka-Amerykanina Tomasza Borowskiego, zamieszkałego w Poznaniu przy ulicy Łąkowej, który przybył do powiatu naszego w celu nabycia gospodarstwa.

Ponieważ według zasięgniętych informacji, zamordowany miał przy sobie znaczną sumę pieniędzy na zakup gospodarstwa, a których przy trupie nie znaleziono, należy przypuszczać, że morderstwo nastąpiło w celu rabunkowym.

piątek, 4 października 2019

Wiktor Zbierski (1866-1923)

1907 r. Towarzystwo Robotników Katolickich w Strzelnie, skupiające w swych szeregach rzemieślników. Na tle rotundy św. Prokopa.

Wielu strzelnian, którzy w przeszłości poświęcili się dla dobra miasta i Ojczyzny pozostaje dla współczesnych postaciami bezimiennymi. Nieliczni, którzy sięgają po opracowania regionalne trafiają na te nazwiska, lecz niestety niewiele mogą powiedzieć o tych ludziach. Jedną z takich bezimiennych jak dotychczas postaci był Wiktor Zbierski, który dzięki temu artykułowi stanie się rozpoznawalnym dla strzelnian.

Urodził się w 1866 r. w Strzelnie. Był synem Antoniego i Wiktorii z domu Turajskiej. Rodzicie związek małżeński zawarli w 1866 r. w kościele parafialnym pw. św. Trójcy w Strzelnie. Ojciec z zawodu był garncarzem i prowadził własny warsztat w mieście przy ulicy Ślusarskiej 104 (nr policyjny). Tam też miał własny dom. Pierwsze nauki pobierał w miejscowej szkole ludowej. Po jej ukończeniu zaczął uczyć się zawodu garncarza, korzystając z wiedzy ojca, który już wówczas był mistrzem w tym fachu. W tym czasie ojciec był orędownikiem polskiej bankowości i w 1889 r. zasiadał w Radzie Nadzorczej Banku Ludowego w Strzelnie.

W 1893 r. Wiktor zawarł związek małżeński z strzelnianką Ludwiką Lewandowską ur. w 1872 r., córką Aleksandra i Marii z domu Mańkowska. Początkowo wspólnie z ojcem, a następnie samodzielnie prowadził w Strzelnie zakład garncarski. Podobnie jak rodzic angażował się w życiu społeczno-gospodarczym miasta Strzelna i należał do licznych miejscowych stowarzyszeń.    

Pod koniec 1918 r. włączył się w ruch patriotyczno-niepodległościowy. Był członkiem Miejskiej Rady Ludowej w Strzelnie i z jej ramienia 15 listopada 1918 r., po zawieszeniu w czynnościach burmistrza Samuela Bethkego, wszedł w skład miejscowego magistratu, na którego czele stanął nowy polski burmistrz Bolesław Pińkowski - senior. Bezpośrednio uczestniczył w przejmowaniu z rąk niemieckich władzy oraz agend podległych samorządowi strzeleńskiemu. W działalności niepodległościowej wspierały go żona Ludwika i córka Maria. Były one z ramienia strzeleńskiego dowództwa powstańczego członkiniami zespołu kucharek przygotowujących posiłki nowo zwerbowanym powstańcom wielkopolskim z 1 i 2 kompanii strzeleńskiej, wchodzących w skład Batalionu Nadgoplańskiego. Za szczególne oddanie się tej sprawie 7 sierpnia 1927 r. Maria Zbierska została udekorowana Odznaką Zasługi za czynny udział w Powstaniu Wielkopolskim.

  
Wiktor Zbierski zmarł w wieku 56 lat 18 lipca 1923 r. w Strzelnie. Nazajutrz po pogrzebie korespondent strzeleński „Dziennika Kujawskiego“ na łamach gazety napisał:
W ubiegłą sobotę odprowadziliśmy na wieczny spoczynek zwłoki znanego i poważanego obywatela naszego miasta, członka Magistratu śp. Wiktora Zbierskiego.
Pogrzeb poprzedziło przeprowadzenie zwłok z domu żałoby do kościoła parafialnego, w którym za spokój duszy zmarłego odprawił ks. kanonik [Stanisław Kostka] Kopernik żałobną mszę św. z wigiliami. Po nabożeństwie wyruszył kondukt żałobny na cmentarz parafialny. Nad grobem w krótkich lecz treściwych słowach podniósł ks. kanonik sumienne i gorliwe spełnianie przez zmarłego obowiązków, nałożonych nań przez sprawowanie urzędów w Magistracie i towarzystwach, do których należał, poczym koło śpiewu „Harmonia“ wykonało na 4 głosy: „W mogile ciemnej“.
W pogrzebie brały udział oprócz rodziny zmarłego, miejscowe towarzystwa z sztandarami, przedstawiciele Magistratu i Rady Miejskiej oraz liczne rzesze obywatelstwa.
Zmarły, którego znaliśmy jako dobrego Polaka, gorącego patriotę i zacnego obywatela, zapewnił sobie wśród obywatelstwa pamięć niezatartą. Niech Mu ziemia polska, którą tak gorąco ukochał i której dobra zawsze pragnął, lekką będzie.

Początek lat 50. XX stulecia. Młode Polki w Strzelnie - w środku od lewej siedzą: ks. proboszcz Józef Jabłoński, ks. wikariusz Benedykt Domek, Maria Zbierska...
 Pamiętam ze swoich dziecięcych i młodzieńczych lat córkę Wiktora, panią Marię (Manię) Zbierską. Była kobietą niezwykle dystyngowaną, miłującą Boga i Kościół - nas ludzi dobrej wiary. Pisał o niej Kazimierz Chudziński w naszej wspólnie napisanej książce Strzeleńska nekropolia, przybliżając jej działalność na niwie licznych organizacji katolickich. Warto pójść do Biblioteki Miejskiej, sięgnąć po tę książkę, poczytać o strzelniankach i strzelnianach - o znakomitym i zasłużonym obywatelstwie naszego miasta.