piątek, 13 lipca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 19 Rynek - cz. 16



I tak oto w letnich upałach nastąpiła przerwa. Oczekiwany deszcz poprawił kondycję upraw polowych, zazieleniły się ponownie trawniki. Temperatura pozwala na dłuższe spacery i rowerowe wypady. Wczoraj byłem w Kruszwicy. Na jazdę bocznymi drogami przez: Starczewo - Młynice - Rechtę - Sukowy - Łagiewniki, krótki relaks na Rynku i nad Jeziorem Gopło oraz powrót, poświęciłem 4 godziny. Wiele wrażeń estetycznych, a szczególnie pięknie prezentujący się plac centralny miasta, że nie wspomnę Półwyspu Rzępowskiego, wywołują obrazy kruszwickie.


Ale przenieśmy się na Rynek w Strzelnie, gdyż dzisiaj przy tym siąpiącym deszczyku jest nieco czasu na kolejny spacerek. A zatrzymujemy się przy ostatnim po stronie pierzei północnej od jej strony wschodniej budynku oznaczonym numerem 7. W wydanych w 1974 r. przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Zabytkach architektury województwa bydgoskiego pod hasłem Strzelno czytamy, że dom ten jest prawdopodobnie najstarszym z miejskich. Jego rodowód sięga końca XVIII w. Charakterystycznym elementem architektonicznym tego piętrowego domu jest potężny czterospadowy dach. Niegdyś pokryty dachówką ceramiczną prezentował się okazalej. Przed laty, w dobie mody na eternit, ów zastąpił dostojną karpiówkę.


Jeszcze przed kilkudziesięcioma laty elewacja frontowa prezentowała się nieco inaczej niż obecnie. Otóż, po stronie zachodniej parteru znajdowało się pomieszczenie handlowo usługowe z witryną i drzwiami wejściowymi., co możecie zobaczyć na starych zdjęciach. Dom ów należał już w pierwszej połowie  XIX w. do rodziny Vollertów. Odnotowani oni zostali w ewangelickich księgach metrykalnych i byli Niemcami, choć śmiem przypuszczać, iż pierwsi strzeleńscy Vollertowie byli małżeństwem mieszanym. Otóż antenat tego rodu Eduardus Vollert w 1838 r. poślubił katoliczkę Nepomucenę Pawłowską. Ceremonia zaślubin odbyła się w kościele św. Trójcy w Strzelnie. On miał wówczas 28 lat i był synem Ernesta i Christiny Ellert, zaś wybranka 22 lata i córką Michała i Apolonii z Bilickich. Małżonkowie mieli trzech synów Antona ur. w 1845 r., Josepha Johana ur. w 1849 r. i Gustawa Rudolfa ur. w 1855 r. Dzieci wychowane zostały w wierze ojca i czuli się Niemcami.

Najstarszy z braci Anton przejął po ojcu interes zegarmistrzowski, który kontynuował w rodzinnej posesji przy Rynku 7. W 1874 r. zawarł związek małżeński z 20-letnią Niemką Huldą Zinser, córką Emanuela. Po ojcu również był aktywistą miejskim i zasiadał w radzie miejskiej. Tyle, co udało mi się ustalić o właścicielach tej kamieniczki. Już po wojnie w domu tym zamieszkała rodzina Urbaniaków. Bardzo dobrze znałem Andrzeja, późniejszego męża Zofii i ojca ks. Krzysztofa. W latach młodości byliśmy razem ministrantami. Oczywiście Andrzej z racji wieku był w tej grupie starszych kiedy ja zaczynałem posługę. Z jego żoną - a wtedy mieszkali już przy ul. Inowrocławskiej - pracowałem w geesie. Była ona kierownikiem działu transportowego. Bardzo dużo czasu zajmowało nam sprawne operowanie środkami transportowymi - rozładunki wagonów, akcja żniwna itd., itp. Również przez pewien czas - zanim wyprowadził się do Jastrowia - mieszkał tutaj ze swoją rodziną mój młodszy brat śp. Tadziu. Przypominam sobie niejedną u niego nasiadówkę i niedzielne odwiedziny... Ale to już było i nie wróci więcej...

Jeszcze dziś z nieco innej beczki. Od kilku lat uprawiam również poezję, którą tak po prawdzie rozpocząłem 50 lat temu będąc jeszcze uczniem technikum. Napisałem kilkadziesiąt wierszy okolicznościowych z okazji, urodzin, imienin, rocznic, odwiedzin przyjaciół, wierszy z podtekstem politycznym, a także wierszy o moim mieście. Dziś prezentuję pierwszy z cyklu miejskiego, Strzeleńskie szyldy. 


Strzeleńskie szyldy 
Proste ulice z piękną historią
Przemierzam co dzień z wielką radością.
Spod starej farby szyld się przebija,
Nikt go nie czyta, z dala omija. 
     Ja zaś znajduję w literach starych,
     Że tu sprzedawał Skowroński Marych.
     Dalej w narożnym dużym budynku
     Był sklep z ciuchami, tuż obok szynku. 
Szukając w murach starych kamienic,
Znajduję wszystko, co da się wymienić.
Rzeźnika, co stawał rano przed sklepem,
Kusząc przechodniów kiszką, kotletem. 
     Piekarza, co nocą chleby wypiekał,
     Krawca, co z rana klienta już czekał.
     W butikach wielu ubrań dostatek,
     Zaś w kolonialkach co przywiózł statek.
Śledzie, kapustę, Masło i sery twarde
Sprzedawał Żyd, dodając musztardę.
Cynamon, kawę, cukier i żółte cytryny,
Kupiłeś w sklepie u ryżej Maryny.
     Tak to uważny przechodniu drogi,
     Idąc ulicą nie patrz pod nogi.
     Rzuć swoim okiem na stare napisy,
     Poznasz historię prosto z ulicy.

środa, 11 lipca 2018

Relikty popeerelowskie - cz. 1



Długie rowerowe spacery sprawiają, że co rusz trafiam na ciekawe i pełne tajemnic obiekty, budowle i miejsca, które w przeszłości wiele znaczyły dla miejscowych środowisk. Przykładem mogą być obeliski, budowle "pomnikowe", czy wręcz pomniki. Współcześni na tyle do nich przywykli, że przestali zwracać na nie uwagę. Starsi, z małymi wyjątkami, zapomnieli, a młodsi nie wczytując się w treść inskrypcji wyrytych na nich nie wiedzą, dlaczego te obiekty w tych miejscach stoją i co upamiętniają? Są i takie, które zostały okradzione z metalowych tablic, z których mogliśmy dowiedzieć się na jaką cześć obeliski te zostały wystawione. Dla mnie są one znane z lat młodości, gdyż po wielokroć na nie napotykałem, z pasją objeżdżając w tamtych czasach motocyklem pogranicze Kujaw i Wielkopolski.



Przez ostatnie kilka tygodni objeżdżam ponownie, tym razem rowerem, drogi gminne i powiatowe gęstą siecią łączące miejscowości na terenie gminy i powiatu, trafiając ponownie na te miejsca. Pierwszym napotkanym obiektem, który pragnę dzisiaj przywołać jest wymurowany z kostki granitowej pomniczek u początku drogi z Górek w gminie Strzelno do Ołdrzychowa w gminie Janikowo. W wykazie inwestycji drogowych z lat 1954-1974 znajdujemy tę drogę jako Górki-Góry o długości 1,9 km, którą wybudowano w latach 1967-1968. Z tablicy pamiątkowej dowiadujemy się, że droga została wybudowana czynem społecznym mieszkańców wsi PGR Górki dla uczczenia V Zjazdu PZPR (młodemu czytelnikowi wyjaśniam ten skrót - Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) i 25-Lecia PRL (Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej). Jak odnotowano na tablicy, wartość czynu społecznego i nakładów inwestycyjnych wyniosła 1 200 000 zł.


W czynie społecznym powstały dzisiejsze Aleje Morawskiego.
 Dla ciekawości dodam, że to w gminie Strzelno Południe, która obejmowała część obecnej gminy Strzelno i gminę Jeziora Wielkie, w 1953 r. zapoczątkowano akcję budowy dróg lokalnych w czynie społecznym w powiecie mogileńskim. Wówczas to 312 osób w dniach 3-6 lipca 1953 r. wybudowało drogę łączącą Rzeszyn z Krzywym-Kolanem. Robotami przy tej budowie kierowali wówczas Antoni Wesołowski, sekretarz PPRN i kierownik Rejonu Dróg w Mogilnie Felicjan Goliński.

Przy drogach wybudowanych w powiecie w czynie społecznym pozostało do dzisiaj wiele pomników, pod którymi byłem i o których niebawem napiszę. Nie podchodzę do nich z jakimś wielkim sentymentem, nie mniej jednak są one dla współczesnych swoistą ciekawostką z lat minionych i niejako "dokumentem" przywołującym coś, o czym dzisiaj trudno pomyśleć - czyn społeczny. W dziesiątkach czynów społecznych wybudowano wiele dróg, mających dziś rangę dróg powiatowych, czy gminnych. Wiele z nich zostało zapomnianych, a były też takie, które zostały później włączone w sieć dróg krajowych, jak chociażby dzisiejsze Aleje Morawskiego - od Placu Świętokrzyskiego do ronda przy stacji paliw w ciągu drogi Nr 25.


poniedziałek, 9 lipca 2018

Strzelno w latach 30. XX w. i współcześnie


To niezwykłe zdjęcie z kolekcji miłośnika naszego miasta Tomka Nowaka z Inowrocławia jest swoistym rarytasem. Ukazuje ono urok międzywojennego Strzelna oraz liczne budynki i budowle, które bezpowrotnie zniknęły z krajobrazu miejskiego. Zrobione zostało w połowie lat 30. minionego wieku. Czy z dachu kamienicy? Osobiście uważam, że wykonano je kilkanaście metrów wyżej niż poziom najwyższego dachu po tej stronie Rynku - być może z balonu lub  samolotu.

Nieistniejący zbór ewangelicki - czerwonymi sześciokątami oznaczyłem budynki już nieistniejące.
Przez kilkadziesiąt lat poszukiwałem zdjęcia, na którym widoczna byłaby synagoga. Dopiero w tym roku trafiłem na to oto zdjęcie z widoczną synagogą i wieloma nieistniejącymi już budynkami i budowlami. Wystawione ono zostało na "ebayu", a nabył je wspomniany Tomek, strzelnianin mieszkający w Inowrocławiu. O prezentowanej rozdzielczości trafiło do mnie za pośrednictwem Heliodora Rucińskiego, który kopię zrobił z oryginału.

Z białymi ścianami i dużymi oknami nieistniejąca już synagoga.
Zdjęcie to przedstawia zaledwie część naszego miasta. Nieistniejące budynki i budowle oznaczyłem czerwonym sześciokątem. Widać na nim i na jego fragmentach dbałość ówczesnych władz o strefę komunalną czyli o place i ulice. Jak się wpatrzycie w dachy najwyższych kamienic po zachodniej pierzei Rynku i ul Inowrocławskiej to zauważycie na nich konstrukcje metalowe z rzędami białych porcelanowych kielichów. Co to takiego? Otóż były to telegraficzne, telefoniczne i radiowe linie napowietrzne. Później zastąpiły je słupy, które nagminnie zaczęto stawiać po II wojnie światowej wzdłuż ulic niemalże całego miasta. Dzisiaj tzw. przewody telekomunikacyjne idą w ziemi pod chodnikami i co najgorsze to niektóre studzienki z dostępem do nich są w fatalnym stanie, a jedna z nich przy ul. Świętego Ducha od kilkunastu dni jest zarwana. Oznaczono to miejsce taśmą ostrzegawczą i tak to szpecąc nasze miasto dziwo stoi i czeka na jakieś nieszczęście. Oczywiście, przy opieszałości właściwych służb, czyli Firmy Orange Polska - dawnej Telekomunikacji Polskiej SA.


Przy okazji warto ponarzekać na inne kłujące w oczy elementy miejskie, a są nimi ulice. Otóż za obecnej władzy, którą od 16 lat sprawuje ten sam burmistrz stan ulic śródmieścia przedstawia się fatalnie. W centrum miasta, niektóre z nich zamieniły się w polne, a mianowicie ul. Ścianki i Świętej Anny, dołączając do ul. Świętego Andrzeja. W ubiegłym roku rozpoczęto w ich ciągu budowę kanalizacji, zakończoną wiosną tego roku. I co dalej? Otóż nic, roboty wykończeniowe przerwano, a ulice po prostu stały się polnymi. Osobiście uważam, że gdyby włodarz naszego miasta choć raz w tygodniu przespacerował się ulicami tego czym zarządza, to wyłuskałby braki i niedociągnięcia, porozmawiał z ludźmi, wysłuchał ich bolączek, zobaczył sypiący się balkon komunalnej posesji przy Rynku 3, elewacje komunalne wołające o pomstę do nieba i ulicę Piekarską, którą nożna byłoby naprawić - kładąc od nowa kostkę kamienną lub tzw. polbruk - gdyby się chciało coś mieszkańcom dobrego zrobić, tak jeszcze przed "wyborami". Urągający estetyce miejskiej Rynek z tablicą reklamującą coś czego już niema i z błędną historią Strzelna miał być zrewitalizowany. I co? I kolejne nic... Tak mógłbym wymieniać, wymieniać i wymieniać, chyba, że...


Powiem, więcej - przez ostatnie 16 lat nie spotkałem go nigdy, lustrującego ulice naszego, a przez niego zarządzanego miasta. Wielu się z tego nabija, mówiąc, przecież on zawsze stoi przy palących się kamienicach. To prawda, stoi, ale z tego nic nie wynika, zgliszcza pozostają zgliszczami, albo są rozbierane. Przy tej okazji kieruję pytanie, co z ruiną-zgliszczami kamienicy przy ul. Inowrocławskiej? Wiem, że jest ona prywatna, ale jak to mówią, dobry gospodarz by dawno sobie poradził z tą miejską szpetotą.

Po pożarze w 2011 r. czyli siedem lat temu tak o tej ruinie napisano w "Gazecie Pomorskiej": Władze Strzelna od dawna chciały, żeby właściciel dokonał rozbiórki budynku. Spraw trafiła nawet do sądu, który poparł stanowisko ratusza. Właściciel odwołał się. Dziś natomiast zapadła doraźna decyzja o rozbiórce spalonego piętra budynku. Była obawa, że może zawalić się ona wprost na przechodniów i przejeżdżające auta. Ulica Inowrocławska, przy której stoi spalony dom, jest główną arterią komunikacyjną Strzelna...
I kto tu kogo wpuszcza w maliny?

Żal, że przy okazji tak pięknych zdjęć poruszam takie tematy...

czwartek, 5 lipca 2018

Opowiedziane w Prokopie - cz. 2



Po raz pierwszy opowiedziane 18 lipca 2010 r.
Przed ponad 40 laty mój młodszy brat śp. Tadziu przyniósł z Biblioteki Miejskiej książkę, której tytuł „Klasztor i kobieta" pióra Stanisława Wasylewskiego bardzo mnie zainteresował. "Podpożyczyłem" ją od brata i z wielką pilnością przeczytałem. Zawarta w niej treść wywarła na mnie ogromne wrażenie, pozwoliła mi wyobraźnią autora, podpartą faktami historycznymi, poznać początki Strzelna norbertańskiego. Za każdym razem, kiedy siadałem w Prokopie, a zdarzało mi się to dość często (ostatnio w ubiegłym tygodniu w środę), przed oczyma mymi przesuwały się obrazy historyczne z początków tego miejsca. Zawsze były one wzmocnione opisami, jakie zapamiętałem z książki Wasylewskiego, w fragmentach mówiące o średniowiecznej kobiecie i Strzelnie.

By opowiedzieć wam o tajemniczych dla wielu początkach Strzelna i legendach z tym miejsce związanych sięgnijmy do skarbca regionalnego, którym to są zbiory dokumentów, opracowań historycznych i wydawnictw związanych z pograniczem kujawsko-wielkopolskim. Gro cymeliów znajduje się w moich zbiorach, jak chociażby Księga Zakonna Ordynarium z przełomu XVII i XVIII stulecia, wyłuszczająca nam reguły i statuty norbertańskie tyczące się każdej Sanctimonialis - zakonnicy tutaj osiadłej, jak i wiele opracowań już onegdaj przeze mnie przygotowanych.

Zacznijmy od opisania obszaru - granicami współczesnymi wyznaczonego - Strzelna i Strzelna Klasztornego, jak kształtował się przed tysiącem lat, czyli na długo przed osadzeniem w Strzelnie panien przestrzegających regułę Norberta z Xanten. Było to w okresie wczesnego średniowiecza. Jeziora Gopło nazywane wówczas Mare Polonorum, miało lustro wodne o ok. 6m wyższe niż obecnie. Znaczna część wschodnia obszaru otaczającego wzgórze nazwane później Wzgórzem św. Wojciecha stanowiła teren podmokły i bagienny z licznymi stawami i jeziorkami. Przy granicy z gruntami wsi Sławsko Małe początek swój brała rzeczka Rechta, która w połowie przecinała obszar zwany Struga i kierowała się, oblewając osadę Rechta, na nieistniejące już dzisiaj Rucewo, następnie: Mirosławice, Chrosno i Sierakowo uchodząc pod Włostowem i Siemionkami do Gopła. Do dzisiaj można zaobserwować, co kilka lat, zalewanie pradoliny Rechty, tzw. Strugi, podczas silnych wiosennych roztopów ogromnymi ilościami wody, która przez kilka tygodni tworzy jedno wielkie jezioro. Stan ten trwa od niepamiętnych lat i pojawia się cyklicznie, z większym lub mniejszym nasileniem. W owym czasie w silnie zalesionym terenie rzeźbiło koryta kilka strumieni wypływających ze źródeł w okolicach wzgórza Jedno z takich źródeł jeszcze do niedawna wypływało na południe, około 200m od Wojciechowego wyniesienia.


Pierwotna osada zwana Strzelno w swych opisanych początkach sięga pierwszej ćwierci XII w., a ta legendarna wieków jeszcze wcześniejszych. Rozlokowana była zaledwie o kilkadziesiąt metrów na północny wschód od wzgórza, współcześnie zwanego Wzgórzem św. Wojciecha. Precyzyjniej określając, mógł to być obszar późniejszego podwórza gospodarczego folwarku klasztornego, a następnie majątku Waldau (Strzelno Klasztorne). Odnosząc się do najwcześniejszych dziejów Strzelna znajdujemy w nich informacje mówiące o osadzie Strzelno będącej miejscem, z którego wywodzą się korzenie miasta Strzelna i wsi Strzelno Klasztorne. Pierwsze informacje o Strzelnie znajdujemy w zapiskach zawartych w „Rocznikach" Jana Długosza, z których pierwsza, zamieszczona pod rokiem 1124, fantastyczna, opowiada m.in. o przeniesieniu, przez komesa Piotra Duńczyka ze Skrzynna (palatyna Piotra Włostowica), ze wsi Chalino do miejsca zwanego Strzelno, klasztoru premonstrateńskiego (norbertańskiego). Już z zapiski tej wynika, że jakaś wieś Strzelno musiała istnieć przed 1124 r., której właścicielem musiał być sam inicjator przenosin eremu, Piotr Włostowic, lub jego przodkowie. Gdyby hipotetycznie przyjąć jeszcze wcześniejszy rodowód dla Strzelna, to właściciela tejże wsi należałoby upatrywać w osobie ojca Piotra - we Włoście. O fantastyczności tej zapiski utwierdza nas fakt, że w 1124 r. reguła Premonstratensów i ich zakon jeszcze nie istniały, powstały dopiero w 1127 r.

Druga zapiska Jana Długosza, opatrzona datą dzienną 16 marca, jest bardziej zasobna w informacje i bliższa prawdzie aniżeli ta pierwsza oraz umożliwia precyzyjniejsze ustalenie początków Strzelna. Autor umieścił ją pośród innymi zapiskami podanymi pod rokiem 1133, informując, że palatyn Piotr Włostowic (komes Piotr Duńczyk ze Skrzynna) ufundował we wsi Strzelno kościół pod wezwaniem Św. Krzyża i Najświętszej Marii Panny. Poświęcenia świątyni dokonał biskup kruszwicki Świdger, do diecezji którego Strzelno należało, a uczynił to w obecności biskupa lubuskiego Bernarda. Akt poświęcenia nowo powstałego kościoła był w liturgii ściśle związany z określeniem jego uposażenia. Dlatego też fakt jakichś nadań na rzecz pierwotnego kościoła strzeleńskiego zdaje się nie ulegać wątpliwości.

Próbując odtworzyć owe nieznane bliżej uposażenie można określić jedynie jego komponenty i domniemanych benefaktorów. Jeśli już dokonano pewnych darowizn w ziemi, to była to raczej tylko część Strzelna z nadania Piotra Włostowica. O ile uposażenie w postaci ziemi leżało w gestii osób świeckich dysponentem drugiej kategorii nadań - dziesięcin, był biskup. Dziesięciny te kościół św. Krzyża i Najświętszej Marii Panny mógł otrzymać z daru biskupa Świdgera. Uposażenie pierwotne parafialnego kościoła we wsi Strzelno, zostało wchłonięte przez późniejszą fundację klasztorną. Nastąpiło to w wyniku przejęcia tamtejszego kościoła i parafii przez norbertanki.


Dotychczasowe badania archeologiczne nie potwierdziły istnienia w obrębie wzgórza klasztornego wcześniejszych budowli niż obecne romańskie, datowane na przełom XII i XIII w. Fakt ten utwierdza nas, że pierwotny kościół p.w. św. Krzyża i Najświętszej Marii Panny ufundowany przez Piotra Włostowica mógł znajdować się jedynie we wsi Strzelno, o której położeniu wspominałem wyżej. Najstarszy z opisów najdawniejszego Strzelna zawarty jest w bulli protekcyjnej papieża Celestyna III, wystawionej na Lateranie 9 kwietnia 1193 r. na prośbę przeoryszy strzeleńskiej Beatryczy. W dokumencie tym znajdujemy m.in. wiadomość, że norbertanki zostały obdarowane placem, na którym był zbudowany klasztor, oraz wsią Strzelno z karczmą. Przybyłe przed 1193 r. (pomiędzy 1150 r., a 1180 r.)  norbertanki zamieszkały najprawdopodobniej we wsi Strzelno przy kościele ufundowanym w 1133 r., przejmując go jednocześnie do pełnienia funkcji zakonnych. W tym czasie trwały prace budowlane na pobliskim wzgórzu, a sama wieś z karczmą i kościołem parafialnym pełniła w tej części Kujaw bardzo ważną rolę w strukturach organizacyjnych Kościoła. Po zbudowaniu rotundy na leżącym nieopodal wzgórzu, przeniesiono kościół parafialny wraz z tytułem św. Krzyża do nowej świątyni.

Po przeniesieniu konwentu na nowe miejsce nastąpiła zmiana funkcji pierwotnej osady strzeleńskiej, a miało to miejsce najprawdopodobniej w drugiej dekadzie XIII w. Historyk inowrocławski Czesław Sikorski upatrywał lokalizację przednorbertańskiego Strzelna na terenie współcześnie istniejącej osady zwanej obecnie Strzelno Klasztorne. Jak twierdzi Dariusz Karczewski hipoteza ta może zyskać znamiona dowodu naukowego lub zostać odrzuconą po uprzednio przeprowadzonych badaniach archeologicznych.
(...)
CDN

poniedziałek, 2 lipca 2018

Odpust w Markowicach



W minioną niedzielę pod przewodnictwem Metropolity Poznańskiego abpa Stanisława Gądeckiego odprawiona została suma odpustowa ku czci Matki Boskiej Markowickiej Królowej Miłości i Pokoju Pani Kujaw. Nasz rodak został niezwykle ciepło powitany u stóp ołtarza polowego. W słowach  wypowiedzianych przez Marzenę Bykowską wielokrotnie przywoływany był związek Arcybiskupa z Sanktuarium, który zainicjowany przez rodziców trwa do dzisiaj. W homilii wysłuchanej przez rzesze wiernych Metropolita Poznański nawiązał do tegorocznej 100 rocznicy odzyskania niepodległości oraz do 100 rocznicy Powstania Wielkopolskiego. Przeprowadził pątników przez dzieje państwa i narodu począwszy od I rozbioru Polski, przez zrywy powstańcze aż po czasy współczesne. Tegoroczny odpust po raz piąty zostały przygotowany przez księży diecezjalnych pod przewodnictwem kustosza markowickiego ks. prałata Jacka Dziela, który od 2013 r. godnie zastępują Ojców Oblatów. Akcentem końcowym uroczystości z udziałem Przewodniczącego Episkopatu Polski abpa Stanisława Gądeckiego było posadzenia "dębu niepodległości"





Tegoroczne uroczystości odpustowe podobnie jak minionymi latami były pełne modlitewnego skupienia. Kilka konfesjonałów pod przysłowiową chmurką było niezwykle obleganych. Kilka tysięcy pielgrzymów spełniło akt pokuty i przyjęło do swego serca Jezusa Chrystusa. Nie przeszkodził niewielki deszczyk, który podczas sumy odpustowej obmył pątników. Tysiące stały u stóp ołtarza polowego oraz setki u konfesjonałów. Zarówno spowiednicy, jak i wierni zgodni byli co do przenośni zawartej w nowotestamentowym obmyciu ciał w wodach Jordanu, a padającym z nieba deszczem. Pomimo pochmurnego nieba i niższej niż to bywało przed kilkoma dniami temperatury wszyscy trwali przy Królowej Miłości i Pokoju Pani Kujaw.

Wśród pielgrzymów można było zauważyć wielkich dobrodziei Sanktuarium w Markowicach wraz z rodzinami; nadto burmistrza Strzelna Ewarysta Matczaka z małżonką, starostę Tomasza Barczaka, wicestarostę Krzysztofa Szarzyńskiego, wicemarszałka Dariusza Kurzawę oraz pełnomocnika wojewody Jacka Tarczewskiego. Byli radni gminni i powiatowi oraz niezliczone rzesze pielgrzymów, którzy od soboty nawiedzali Kujawską Częstochowę – Markowice. Nie zabrakło folkloru odpustowego z dziesiątkami straganów handlowych i gastronomicznych. 


    
Każdego roku, w pierwszą niedzielę lipca Markowice nawiedzają tysiące pielgrzymów. Przybywają oni tutaj niemalże z całego pogranicza kujawsko-wielkopolskiego, jak i również z różnych zakątków kraju, by pokłonić się Pani Kujaw Królowej Miłości i Pokoju. Jest to niedziela odpustowa, której kontynuację znajdujemy w tydzień później, kiedy do Markowic przybywają ludzie chorzy i starsi, by prosić Piękną Madonnę o łaskę zdrowia. Od lat dla wielbicieli kultu Maryi te dwie niedziele są dniami szczególnie radosnymi, dniami bezpośredniej rozmowy z Tą, która wyjednuje wiele łask u Syna swego Jezusa Chrystusa. W te dni niebo nad Sanktuarium Matki Boskiej Markowickiej przybiera kształt baldachimu, osłaniającego rzesze pątników gromadzących się u stóp pięknego ołtarza polowego. Ojciec Kazimierz Łabiński OMI wieloletni kustosz sanktuarium, miejsce to nazwał Bezcennym Skarbem Ziemi Kujawskiej. 



Do miejsca tego, za sprawą pierwszego oblackiego proboszcza parafii markowickiej ojca Jana Nawrata OMI, przylgnęła nazwa, Kujawska Częstochowa. Jak zapisano onegdaj: Markowice od wieków związane z obyczajem wsi kujawskiej, są jednocześnie ze swoim zespołem klasztornym malowniczym akcentem tutejszego krajobrazu. Takie są też w wierszach urodzonego niedaleko stąd Jana Kasprowicza. Z rodzinnego Szymborza do Markowic chadzał wysadzoną jarzębinami drogą, której wizja żyje w jego poezji.

Łaskami słynąca figura Matki Boskiej Markowickiej stanowi centrum kultowe tegoż sanktuarium, będącym zarazem miejscem gorącej modlitwy mieszkańców Kujaw i pogranicza kujawsko-wielkopolskiego. Wokół niego ogniskują różne formy nabożeństw, zwyczajowo śpiewanych pieśni, procesji, pielgrzymek i odpustów. Dzieje Markowickiego Sanktuarium to liczne wota składane w dowód wdzięczności Matce Najświętszej, to wpisy do księgi cudów i łask dokumentujące nadprzyrodzone wydarzenia, to wreszcie odrębnie prowadzona kronika, będąca żywą historią miejscowego Kościoła i dziejów tutejszego ludu. Kult Maryi związany jest nierozdzielnie z dziejami i kulturą tych ziem i jej mieszkańcami. Szczególną cześć Markowickiej Pani oddawano w chwilach ciężkich dla narodu. Pod Jej opiekę uciekał się lud w chwilach klęsk żywiołowych i zawirowań politycznych, ufając, że sprawi Ona, iż nadejdą czasy lepsze, wolne od wszelkich katastrof. Dzięki zawierzeniu Maryi przetrwaliśmy lata niewoli pruskiej i zniewolenia totalitarnego. To z Nią przeżywaliśmy długie radosne lata pontyfikatu Papieża Polaka, Jana Pawła II – dziś Świętego. Rozproszeni po Polsce i Świecie pielgrzymujemy do niej z najodleglejszych zakątków by osobiście oddać Umiłowanej Pani pokłon i cześć.




16 sierpnia 1964 r. w jednym z najsłynniejszych polskich sanktuariów maryjnych w Kalwarii Zebrzydowskiej Prymas Polski ks. Kardynał Stefan Wyszyński wypowiedział słowa, w orbicie, których znalazło się również Sanktuarium Markowickie, a mianowicie: Jakże jesteśmy szczęśliwi, że właśnie Polska ma tyle ośrodków głębokiej, rzetelnej czci Maryi. Patrzę na sanktuaria maryjne, jak gdyby na wielkie Betlejem, jak na olbrzymie kołyski, rozstawione po całym kraju, gdzie rodzi się Chrystus dla Polski drugiego tysiąclecia. Widzę rzesze zmierzające w pielgrzymim szlaku do sanktuariów maryjnych. Jestem spokojny i powtarzam po laicku: Jeszcze Polska nie zginęła. I powtarzam po Bożemu: Jest Bóg w narodzie, jest Jego Matka.





Pielgrzymi przybywający do tego świętego miejsca, szczególnie w dni odpustowe, ale nie tylko, wyrażali swoją pobożność w postaci konkretnych ofiar, próśb, dziękczynień i adoracji. Prośby stanowiły liczne intencje, szczególnie mszalne. Objawami dziękczynienia były rozmaite wota w postaci plakietek, ryngrafów czy cennych obrazów. Natomiast adoracja uzewnętrzniała się w kontemplacji tego miejsca świętego, figury Pięknej Madonny i w żarliwej modlitwie. Pielgrzymi powracając do domów byli i są napełnieni dobrym słowem i „dotykiem” Maryi Panny, niosąc cudowny i korzystny wpływ tego świętego miejsca do swych rodzin, miejsc pracy oraz między ludzi.





Pierwsze kroniki markowickie podały, że 132 chorych uprosiło sobie łaskę powrotu do zdrowia. Z polecenia biskupa Macieja Łubieńskiego przyjechała do Markowic w 1635 r. Komisja Biskupia celem zbadania na miejscu uzdrowień. 32 wypadki uznała „za cudowne”, inne za znaki wielkiej łaski Bożej. 21 maja 1649 r. w warszawskiej nuncjaturze apostolskiej nuncjusz papieski arcybiskup adrianopolitański Jan de Jorres wydając stosowny dekret, zezwolił na publiczny kult Matki Boskiej Markowickiej. Świadectwa 14 cudów z lat 1728-1793 świadczą o ciągłości łask, jakimi obdarzała Markowicka Pani swych wielbicieli. Również grom łask znajdujemy we współczesnych księgach.






Wśród rzesz pielgrzymów przybywali tutaj przedstawiciele tak znamienitych rodów kujawskich, wielkopolskich i pomorskich, że wystarczy wymienić: Bnińskich, Czarnkowskich, Działyńskich, Kołudzkich, Kossowskich, Kościelskich, Leszczyńskich, Opalińskich, Rozdrażewskich, Sapiehów, Sędziwojów, Szamarzewskich, Trzebickich, Tymińskich, Tuczyńskich, Weiherów... Już jako młodzieniec pielgrzymował wraz ze swoją babcią Heleną z Kościelskich Potworowską dziedziczką Bożejewic późniejszy wojewoda poznański i prezes ogólnopolskiej Akcji Katolickiej Adolf hrabia Bniński. Wielokrotnie pielgrzymowali tutaj: Stanisław Przybyszewski i wspomniany Jan Kasprowicz. Szczególną czcią darzyło Sanktuarium okoliczne ziemiaństwo. Wreszcie wszyscy bezimienni włościanie, mieszczanie i robotnicy, którzy najliczniej nawiedzali swoją Dobrodziejkę w dniach odpustu i święta Matki Boskiej Szkaplerznej.


Również współcześnie przybywają tutaj biskupi, Prymasi Polski, włodarze okolicznych miast i gmin. Szczególną estymą miejsce to darzyli prymasi Stefan Wyszyński, Józef Glemp i Józef Muszyński, arcybiskup Stanisław Gądecki. Po wielekroć przebywał do Markowic prymas Wojciech Polak oraz wielu innych dostojników Kościoła. Wdzięczna Królowa Miłości i Pokoju Pani Kujaw po matczynemu tuli do serca wszystkich swoich wielbicieli.

sobota, 30 czerwca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 18 Rynek - cz. 15



Pomimo wielu obowiązków związanych z moimi tegorocznymi planami wydawniczymi, co rusz dopisuję do kalendarza dodatkowe prośby i zlecenia o pomoc w opracowaniu kolejnych tematów. Czy temu wszystkiemu podołam? Myślę, że jak będę się trzymał terminów i narzuconego rygoru, to wszystko się uda. Ostatnio bardzo intensywnie pracuję nad biogramami zamordowanych przez oprawców hitlerowskich księży z Diecezji Bydgoskiej. Przyjąłem to zadanie już w minionym roku i początkowo dotyczyło jednego biogramu, a ostatnio dopisałem do niego cztery kolejne. Będąc ostatnio w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie przeliczyłem swoje siły na zamiary i w związku z ogromem materiału dzienną normę wykonałem zaledwie w 50%. Trzeba będzie jeszcze kilka razy odwiedzić archiwum i to w najbliższym czasie, by te biogramy były pełne i zasługiwały na ich umieszczenie w wydawnictwie jubileuszowym Diecezji Bydgoskiej.

Dzisiejsza sobota to luzik, zatem czas na kolejną opowieść o naszym mieście. Spacerując Rynkiem zatrzymujemy się pod numerem 6. Widok szczególny, gdyż w całej wielopiętrowej zabudowie nasza uwagę przykuwa swoista perełka, parterowe niewielkie domostwo. Jest to jeden z dwóch parterowych budynków w ciągu zabudowy Rynku. Co ciekawe jedyny, jaki w niezmienionym kształcie przetrwał do dzisiaj i liczy około 150, a może i więcej lat. Ten niewielki dom z witryną sklepową ma równie bogatą historię, co stare strzeleńskie kamieniczki.

O tyle budzi on naszą ciekawość, że zamieszkiwali go przedstawiciele nieistniejącej już strzeleńskiej społeczności żydowskiej. Pod koniec XIX w. dom należał do Abrahama Nanny, a następnie do jego zięcia Abrahama Cohna. Przedstawicieli tegoż rodu znajdujemy w Strzelnie więcej, a pośród nimi Gersona, który był kupcem i jego brat Hermana parającego się szklarstwem. Najbardziej nas interesujący Abraham z Rynku 6 był ostatnim miejscowym rabinem strzeleńskiej gminy wyznaniowej. Stał on na czele kahału oraz parał się handlem zwierzętami, która to profesja tak właściwie stanowiła główne źródło utrzymania jego licznej rodziny. Miał same córki. Cohnowie w latach 30-tych XX w. sprzedali posesję Polakowi, Antoniemu Ruszkiewiczowi i opuścili Strzelno. W okresie międzywojennym byli jedyną rodziną ortodoksyjną. Sam Abraham był autentycznym Żydem posługujący się częściej niż pozostali Żydzi językiem jidysz, a tradycyjny strój, długa broda i pejsy oraz tradycyjne nakrycie głowy (mycka podobna do piuski i cylinder) wyróżniały go wśród współwyznawców. Tu warto zaznaczyć, iż najstarsi miejscowi Żydzi jak i niektórzy młodzi chłopcy nosili także charakterystyczne pejsy oraz mycki na głowach. Pozostali współplemieńcy zarówno w ubiorze jak i wyglądzie zewnętrznym nie wyróżniali się pośród pozostałymi mieszkańcami Strzelna.


Antoni Ruszkiewicz, nabywając posesje od Cohna uruchomił w niej interes rzeźnicki, wcześniej prowadzony u Nyki przy ul. Inowrocławskiej 1. Również po wojnie realizował się w tej profesji, jednakże szybko działalność tą upaństwowiono, zakazując prywatnego obrotu mięsem i jego przetworami. Sklep przejęła PSS „Społem", zatrudniając w nim małżonków Ruszkiewiczów. Z chwilą przemian ustrojowych na własny rachunek działalność gospodarczą w branży wędliniarskiej podjęli małżonkowie Edward i Ewa z Filipiaków Ruszkiewiczowie. Kontynuowali ją do czasu przejścia na emeryturę podtrzymując tym samym starą tradycję rodzinną Ruszkiewiczów. Po nich sklep dzierżawiony był jako butik, salon gier, a obecnie działa w nim lodziarnia.

Z Ewą uczęszczałem przez pięć lat do Państwowego Technikum Rolniczego w Bielicach. Pochodzi Ona ze znakomitej rodziny Filipiaków z Ośniszczewka. Ostatnio zapraszała nas na kawę, a my do dzisiaj z tej gościny jeszcze nie skorzystaliśmy... Podczas tych spotkań wytwarza się autentycznie domowa atmosfera, którą wypełniają nasze wspomnienia, rozmowy o dniu dzisiejszym i o wszystkim co ludzkie i co przystoi naszemu wiekowi. W trakcie jednego z takich spotkań kiedy już komplet koleżeństwa wypełnił pokój gościnny wsłuchaliśmy się we wspomnienia Ewy, która w nawiązaniu do rodzinnych wspomnień przywołała rodziców, swych braci i siostry, wspaniałą rodzinę i stryja.

Wiedzieliśmy, że za sprawą wujka kardynała Bolesława Filipiaka, Ewa kila razy wyjeżdżała do Rzymu. Przypomniała nam jak poznała Marcello Mastroianni, wielkiego włoskiego aktora, który razu pewnego odwiedził rezydencję wujka. Opowiedziała o wielkim przeżyciu, jakim było zaproszenie wujka z Ewą na popołudniową kawę do pałacu papieskiego. Gospodarz ówczesny, papież Paweł VI darzył wielką przyjaźnią monsignore Filipiaka. Młodziutka wówczas Ewa bardzo przeżyła spotkanie z Ojcem Świętym, choć wcześniej kilkakrotnie spotykała się z papieżem w Ogrodach Watykańskich, do których przylegała również rezydencja wujka.

Pamiętam razu pewnego, jak Ewa wróciła po wakacjach do szkoły z przepastnymi albumami pełnymi kolorowych zdjęć z podróży i pobytu we Włoszech. Wiele z nich zrobionych było w Ogrodach Watykańskich i to z samym papieżem Pawłem VI, a także z monsignore Bolesławem Filipiakiem – wujkiem, bratem jej ojca. Ewa z Filipiaków Ruszkiewicz jest bardzo skromną osobą i wielu strzelnian zna ją z okresu, kiedy podtrzymując tradycje rodzinne małżonka, prowadziła wespół z nim sklep rzeźnicki. Zapewne niewielu wie z jak znakomitej rodziny wywodzi się. Piękny opis jej rodzinnego domu dał sam wujek, opisując w jednej ze swych książek dom rodzinny Filipiaków w Ośniszczewku, przygotowujący się do Wigilii i podczas samej Wigilii. To mi przyszło w zaszczycie odczytać ten fragment książki, podczas pamiętnego spotkania.
  
Stoi od lewej sekretarz prymasa ks. dr Bolesław Filipiak. W środku Prymas Polski ks. kardynał August Hlond.
Kardynał Bolesław Filipiak urodził się 1 września 1901 r. w Ośniszczewku. Uczęszczał do Gimnazjum Królewskiego w Inowrocławiu, dzisiejszego I LO im. Jana Kasprowicza. Studiował w Seminarium Duchownym w Poznaniu i Gnięźnie. 29 maja 1926 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk bp. Antoniego Laubitza w Gnieźnie. Przez następne cztery lata pełnił funkcję wikariusza, najpierw krótko w Jarocinie, a następnie przy Farze w Bydgoszczy. Przez krótki okres czasu był też na zastępstwie w Panigrodziu oraz Ostrowie Wielkopolskim. Następnie od 1930 r. studiował w Papieskim Instytucie Świętego Apolinarego w Rzymie, gdzie w 1935 r. uzyskał tytuł naukowy doktora obojga praw. W latach 1935–1946 był sekretarzem kardynała Augusta Hlonda, prymasa Polski.

Izba Pamięci kard. Bolesława Filipiaka w Brudni.
 Po wojnie był członkiem trybunału archidiecezjalnego i kanonikiem kapituły katedralnej w Gnieźnie i prezydentem trybunału trzeciej instancji ds. małżeństw Od 1947 r. zasiadał on w Rocie Rzymskiej, a od 1967 był jej dziekanem. Pełnił funkcję prezydenta Trybunału Apelacyjnego Państwa Watykańskiego. Po latach wspominał: Przyjechałem tu, by jako reprezentant Polski – z woli ówczesnych kardynałów Prymasa Hlonda i Sapiehy – zająć fotel polski w najwyższym trybunale papieskim. Zacząłem skromnie – jako ostatni z sędziów, by z biegiem lat po drabinie starszeństwa dojść do szczytu. W 1976 r. została mu udzielona sakra biskupia przez papieża Pawła VI. Następnie 24 maja został wyniesiony przez papieża Pawła VI do godności kardynała. Ze względu na zły stan zdrowia nie uczestniczył w konklawe po śmierci Pawła VI. Zmarł 12 października 1978 roku w Poznaniu, w pierwszym dniu konklawe po śmierci Jana Pawła I. Jego pogrzeb odbył się w dniu wyboru papieża z Polski. Pochowany został obok przyjaciela abp. Antoniego Baraniaka w Katedrze Poznańskiej.
  
Ciekawostką jest to, że kilkakrotnie nawiedził Kujawską Częstochowę - Sanktuarium Matki Boskiej Markowickiej. 30 kwietnia 2013 r. w rodzinnej parafii św. Michała Archanioła w Brudni z udziałem rodziny i dostojników kościelnych została otwarta sala poświęcona pamięci kardynała Bolesława Filipiaka. Znalazły się tam pamiątki po śp. kardynale Filipiaku przekazane przez rodzinę.

środa, 27 czerwca 2018

Opowiedziane w Prokopie - cz. 1



Dziś wznawiam cykl wakacyjnych opowieści sygnowanych wspólnym tytułem "Opowiedziane w Prokopie", które wplatają się w najstarsze i tajemnicze dzieje Strzelna. W nich przewijać się będzie prawda historyczna z tą legendarną, które razem rozjaśnią nam mroczne dzieje Strzelna. Po raz pierwszy zamieściłem je przed ośmioma laty na nieistniejącym już blogu i wracam do tego cyklu, by młodsi czytelnicy mogli się z nimi zapoznać, a starszym polecam ku przypomnieniu. Zapraszam do lektury!



Po raz pierwszy opowiedziane 17 lipca 2010 r.
Było to dawno, jeszcze w latach sześćdziesiątych minionego stulecia i to w pierwszej ich połowie. Wówczas byłem ministrantem, a co za tym idzie, często gościłem na Wzgórzu Świętego Wojciecha. Przebywałem tam, by spełniać posługę ministrancką, ale również po to, by wsłuchiwać się, jako przypadkowy uczestnik grup turystycznych w opowieści przewodnika - miejscowego kościelnego, Szczepana Kowalskiego. A opowieści jego były tak fascynujące, że dech zapierały w mej młodzieńczej piersi. Potrafił w prawdziwe dzieje tegoż miejsca wpleść legendarne, żywota średniowiecznych fundatorów, i opowieści z życia panien norbertanek i mieszczan strzeleńskich.


Tak to, podczas mych „spotkań" z panem Szczepanem, poznawałem coś, co później stało się pasją mych dociekań około dziejowych, poznawałem dzieje Strzelna i okolicy. Kiedy nastał okres milenijnych przygotowań, to właśnie on zaprowadził mnie razu pewnego na salkę katechetyczną, gdzie na ścianie znajdowało się malowidło w swej treści nawiązujące do Chrztu Polski. Zapatrzony w to dzieło i wsłuchany w opowieść mego przewodnika przeniosłem się w czasy Mieszka i Dobrawy. W magicznej podświadomości stałem się członkiem książęcej drużyny i przemierzałem z nią kujawskie bezdroża i nadgoplańskie wertepy w poszukiwaniu pogańskich pagód i uroczysk, czyniąc wszystko w imię chrystianizacji dzikiego państwa Goplan. W młodzieńczym porywie, wytworzonym w mej podświadomości, jako misjonarz nowej dla pogan wiary, w miejsca po bożkach wkopywałem krzyże - symbole nowej religii. Ta fantazja zrodzona z mego zauroczenia historią zaowocować miała przelewaniem jej na papier dopiero w późniejszych czasach.

Razu pewnego zostałem poproszony, by pomóc panu kościelnemu i zadzwonić na Anioł Pański. Poleciałem biegiem tuż przed dwunastą do rotundy św. Prokopa, wdrapałem się po drabinach na wieżę i z godziną południową zacząłem razem z panem Szczepanem ciągnąć za linkę uruchamiającą dzwon. Co za frajda z tego dzwonienia, a szczególnie z momentu kiedy dobiegało ono końca. Wówczas uczepiony liny, siłą rozpędu spiżowego kolosa unosiłem się po sufit. Tak bujając się, swą przeciwwagą wytracałem rozbujany dzwon. Kiedy zeszliśmy na dół okazało się, że deszcz zaczął padać. Uprosiłem pana kościelnego, by pozwolił mi na czas deszczu pozostać w świątyni. Tak też się stało.


Potężne, kamienne mury nakryte kopułą z tajemniczymi absydami i dostojnym prezbiterium ołtarzowym, ciemna wnęka przyziemia wieży oraz nad nią równie dostojne półmrokiem okryte biforium, robiły na mnie niezwykłe wrażenie. Młodzieńcza fantazja i surowość tego kamiennego wnętrza rozjaśniona piaskowcowym romańskim ołtarzem zaczęły rysować w mej podświadomości obraz znany z opowieści przewodnika i wyczytany na stronach żywota zakonnic od św. Norberta. Smaku odległej epoki nadawał temu miejscu specyficzny półmrok znikomo rozjaśniony niepogodnym niebem przebijającym się przez wąskie, wysoko osadzone południowe okienka rotundy, a całość potęgował nastrój powagi miejsca i sacrum wydobywające się z płasko rzeźbionych obrazów szesnastowiecznej drogi krzyżowej. Masywna piaskowcowa chrzcielnica pamiętająca czasy Beatrycze - pierwszej przeoryszy strzeleńskiej, niczym strażnik u wrót świątyni przypominała o świętości skrywanej w jej wnętrzu - o wodzie cuda czyniącej.


W takim oto klimacie, w oczekiwaniu pogodnego nieba, siedząc na skromnej ławeczce ustawionej pomiędzy dwoma północnymi absydami zacząłem przeglądać obrazy i przeżywać głosy wydobywające się z wnętrza mej podświadomości. Utrwalony tym stanem rzeczy przeniosłem się do roku 1193. Kamienna rotunda z górującą wieżą i przyklejonym od strony wschodniej prezbiterium były nowo konsekrowaną świątynią noszącą patrocinę Krzyża Świętego. Tuż obok rosły mury bazyliki z dwiema symetrycznie przyklejonymi do transeptu potężnymi wieżami, podobnie jak rotunda z kamienia murowanymi. Obraz, jak na owe czasy, w całym niemalże państwie Polan niezwykły. Oto na jednym niewielkim wyniesieniu, w okolicy płaskiej niczym stół dwie świątynie wyrastały nadając okolicy rangę budującej się duchowej stolicy książęcej.


Potęga norbertańskiej fundacji swe korzenie miała w rodowodzie sióstr, którym przyszło życie poświęcić Bogu Najwyższemu i Jego synowi Jezusowi Chrystusowi. Panny świątobliwe, przekraczając furtę klasztorną wnosiły ze sobą znaczne posagi, będące dotychczas ich uposażeniem świeckimi. Pamiętajmy przy tym, że pochodziły one z najznamienitszych rodów, których pozycja sięgała nawet książęcych i królewskich koligacji. Już i pozycja tej pierwszej legendarnej przeoryszy Anny świadczy o jej wysokiej pozycji. Współfundatorka fortuny norbertańskiej, Beatrycze, która z książętami i komesami przy jednym stole zasiadała, oznajmiła wszem i wobec, że to właśnie jej, Annie daną niegdyś obietnicę spełnia budując te potężne świątynie. To zrealizowane przyrzeczenie w kamieniu odcisnęła, wmurowują w portal świątyni tympanon fundacyjny ze swoją i Anny podobizną.
CDN