piątek, 10 sierpnia 2018

Ciekawostka z przeszłości - w odpowiedzi "Pałukom"



W lipcu 2017 r. mieszkanka Gaju Julita Erdmann przesłała mi za pośrednictwem Messengera zdjęcie z pytaniem, co ono przedstawia? Po powiększeniu, przyjrzałem się dokładniej prezentowanemu na zdjęciu emblematowi i doszedłem do wniosku, że jest to szyld - tabliczka znamionowa firmy, która na przełomie XIX i XX w. funkcjonowała w Strzelnie. Przedstawia on w centralnym polu odwzorowanie rotundy św. Prokopa i w otoku napis Propopp Fahrradfabrik, zaś pod wizerunkiem świątyni kolejny napis Prokopp J. Heinricht Strelno - Posen. Po przetłumaczeniu niemieckojęzycznych napisów doszedłem do wniosku, że jest to tabliczka znamionowa z roweru marki "Prokopp", który został wykonany w Strzelnie przez Fahrradfabrik, czyli Fabrykę Rowerów, której właścicielem był J. Heinricht. Odpisałem nadawczyni przesyłki, podając swoje spostrzeżenia i zaznaczyłem, że nie znam tej firmy i muszę trochę poszperać, by dowiedzieć się czegoś więcej.

 Emblemat wykopany na polu - foto "Pałuki" Paweł Lachowicz.
W międzyczasie poszperałem w prasie z okresu zaborów, księgach adresowych i innych publikacjach i udało mi się rozszyfrować owe tajemnicze nazwisko. Minął rok i oto w "Pałukach" na ostatniej stronie ukazał się artykuł o tajemniczo brzmiącym tytule: Emblemat wykopany na polu autorstwa Pawła Lachowicza. Jak informuje redaktor, ów tajemniczy emblemat znalazł podczas prac polowych Arkadiusz Erdmann. Nadto pisze, że pomimo wielu pytań skierowanych do wielu strzelnian, nie udało mu się nic konkretnego o emblemacie dowiedzieć. Szkoda, że z pytaniem nie zwrócił się do mnie, zapewne odpowiedziałbym na zagadkę, która dla mnie nie była już tajemnicą od blisko roku. Niemniej jednak prosi na zakończenie artykułu o kontakt, uważając, że każda informacja w temacie znaleziska dla Redakcji będzie cenna.

Zatem, spieszę z informują co udało mi się ustalić. Początkowo domniemywałem, że Heinricht był Niemcem, ale jak się okazuje był to Polak - Katolik. Na imię miał Johan - Jan i był kupcem strzeleńskim, który ową fabryczkę, szumnie nazywaną Fabryką Rowerów, prowadził na zapleczu swego sklepu przy ul. Świętego Ducha 25/26 (obecnie nr 1.). Na starej pocztówce z początku XX w. widoczny jest jego dom oraz sklep, przed którym stoją oferowane do sprzedaży rowery. Powiększając pocztówkę odczytujemy nawet szyld sklepu - "J. Heinricht".
                         

Po prawej wystawka rowerów przed sklepem J. Heinrichta przy ul. Świętego Ducha 1.
Rodzina jego liczył 7 osób - 3 mężczyzn i 4 kobiety. Miał córki, Wandę i Irenę, które uczęszczały do 8. i 6. klasy Koedukacyjnej Szkoły Wydziałowej w Strzelnie. Niestety, pozostałych członków rodziny nie udało mi się odszukać. Zapewne z Johanem seniorem mieszkał jego syn, również Johan, który miał owe córki.

W Selbständige des Kreises Strelno 1895 - czyli w księdze adresowej Samozatrudnieni w powiecie strzeleńskim 1895 znajdujemy w Kruszwicy dwóch Heinrichtów, a byli to: Heinricht Schlosser - ślusarz oraz Heinricht W. Manufaktur und Modewaren - warsztat i artykuły modne (modniarstwo). Niestety w tej samej pozycji wydawniczej w Strzelnie nie wymienia się Johana Heinrichta. Również w wydanej w 1903 r. Adressbuch für die Stadt Inowrazlaw und die Kreis Inowrazlaw und Strelno... nie znajdujemy Heinrichta. Są za to wymienieni Niemcy o podobnym nazwisku, różniącym się końcówką - brak litery "t": Albert Heinrich - Kreisbote - Gazeta Powiatowa - wydawca i drukarz oraz Wilhelm Heinrich - Ackerbürger - rolnik miejski, obywatel żyjący z roli.
  
Czy zatem strzelnianin J. Heinricht wcześniej był mieszkańcem Kruszwicy? Pierwszą wzmiankę o nim jako strzelnianinie znajdujemy dopiero pod 1909 r. W marcu tegoż roku otrzymał on Honorowy Dyplom Mistrzowski w 50 rocznicę mistrzostwa przyznany przez Bydgoską Izbę Rzemieślniczą - Bromberg Handwerk. Wówczas został wymieniony jako mieszkaniec Strzelna, który od 1859 r. posiadał tytuł mistrza mechanika. J. Heinricht reprezentując Strzelno wystawiał 4 lipca 1909 r. na Targach Przemysłowych w Inowrocławiu swoje wyroby. Prezentacja miała miejsce w olbrzymiej sali Hotelu Basta i częściowo na placu przy ul. Zygmunta. Wystawiał w dziale III wyroby z żelaza, stali, ślusarstwo, kowalstwo, blacharstwo i t. d.

Karta pocztowa, której wydawcą był Heinricht.
 Heinricht był również wydawcą karty pocztowej z widokiem Wzgórza św. Wojciecha, opisanej jako Strzelno - Kościół katolicki. Czy był nim senior, czy junior Johan - Jan, dzisiaj zapewne nie ustalimy. Nazwisko to zostało również wymienione w Kalendarzu Strzelna na 1910 r. Na ostatnie stronie Kalendarza znajduje się całostronicowa reklama firmy. Firmę określono jako jedyną polską fabrykę kołowców Prokopp w Strzelnie. Polecała ona kołowce własnego wyrobu, znane z dobroci i wytrwałości, przy rocznej gwarancji, premiowane na Wystawie Przemysłowej w Inowrocławiu.


Zatem, konkludując plon moich dociekań - Heinrichtowie osiedlili się w Strzelnie w przedziale czasowym 1903-1909 i przed 1910 r. Jan rozpoczął składanie rowerów Prokopp z części dostarczanych przez zewnętrznych producentów.

wtorek, 7 sierpnia 2018

O organach, organistach i bazylice mniejszej



Przed tzw. mocniejszym uderzeniem, czyli artykule o Parku 750-lecia w Strzelnie, dzisiaj nieco "taktów muzycznych". Tak muzycznych, choć mowa będzie o organach i organiście, czyli dwóch bytów stworzonych dla siebie. Organy, jakie by niebyły zawsze budowane są przez mistrzów tej profesji, czyli organmistrzów. Natomiast grają na nich muzycy, zwani organistami. Do pełnienia funkcji organisty kościelnego przygotowują diecezjalne szkoły organistowskie oraz średnie i wyższe szkoły muzyczne i to przeważnie na kierunku organy lub muzyka kościelna. Generalnie w naszych świątyniach śpiewają i grają absolwenci tych pierwszych szkół.

I jak to w każdym zawodzie bywa również organistów po diecezjalnych szkołach organistowskich możemy sklasyfikować jako tych: z powołania - czyli mistrzów, z chęci gry i śpiewu - w miarę dobrych, z pobożności - oraczy i z zapełnienia luki - wyjców. Jak jest w Strzelnie to wszyscy słyszymy... Niestety, aktualnie organisty etatowego nie mamy i kogo ks. proboszcz załatwi, ten gra. Grę i śpiew każdego z dochodzących możemy sami ocenić, pod warunkiem, że uczestniczymy w liturgiach śpiewanych. Szczególnie uroczysty wydźwięk ma świętowanie niedzieli jako Dnia Pańskiego. Wyjątkowość zgromadzenia eucharystycznego w tym dniu zostaje podkreślona przez liturgię śpiewaną. Starannie przygotowane śpiewy, które sprzyjają dzieleniu się jedną wiarą i miłością, mają być owocem współpracy wszystkich osób odpowiedzialnych za muzyczne ukształtowanie świętych obrzędów.

Generalnie strzeleńskich organistów oceniamy dobrze. Bardzo cenimy sobie gościnnie grających w Strzelnie muzyków, czy to Tomek z Inowrocławia, siostrzenica ks. proboszcza, czy organista katedralny z Koszalina - z zawodu lekarz medycyny. Pamiętam czasy, kiedy w Strzelnie mieliśmy siostrę zakonną elżbietankę. To były chyba lata 60. minionego stulecia - anielski głos, wirtuozeria i króciutkie koncerty po mszach. Uczta dla ucha, to mało powiedziane...


Obecnie mamy bardzo poważny remont chóru kościelnego oraz trwający już od 2016 r. remont organów. Wykonano je w 1866 r. według projektu Wilhelma Sauer`a. I choć to odległe lata to zachowały się one w stanie niemalże oryginalnym. Instrument jest o trakturze mechanicznej, wiatrownicach stożkowych, z wolno stojącym kontuarem przed szafą organową z dwoma manuałami o łącznej liczbie głosów wynoszącej 19, z dwuczerpakowym i dwufałdowym miechem, o napędzie elektrycznym. A ja pamiętam jak ministranci chodzili na chór i nożnie dmuchali wory powietrzne...

Starania ks. kan. Ottona Szymków są ogromne około odrestaurowania całego ponorbertańskiego zespołu budowli sakralnych i klasztornych zgromadzonych w tak dużej liczbie na Wzgórzu Świętego Wojciecha w Strzelnie. To dzięki tym zabiegom strzeleński zespół budowli poklasztorny został wpisany na elitarną listę Pomników Historii. Obecnie czynione są starania o nadanie strzeleńskiej świątyni tytułu Bazyliki Mniejszej - Basilica Minior. Niewątpliwie, wyremontowane organy nadadzą jej blasku brzmienia pięknej liturgii śpiewanej.

A skoro o organach i organistach to przywołam wydarzenie opisane 15 sierpnia 1926 r. w "Dzienniku Bydgoskim" i opatrzone jakże wymownym tytułem:

Samemu sobie zagrał marsz żałobny. Niezwykła śmierć organisty.

W jednym z bawarskich miasteczek, położonych w uroczych górach, prawdziwą atrakcją dla turystów był mały kościółek, a raczej jego organista, który umiał z jego skromnych i niekunsztownych organów wydobywać dźwięki tak cudne, iż słuchaczom zdawało się, że uczestniczą w koncercie wielkiej muzyki kościelnej. Bo zaiste niepoślednim artystą był organista Helling, który do miasteczka przybył lat temu kilkanaście i o którym prócz nazwiska, wpisanego do księgi meldunkowej, nic nikomu nie było wiadome.

Helling, człowiek o srebrzącym się już włosie, żył cicho, odludnie, nikomu z niczego się nie zwierzał, ale wszyscy byli przekonani, że jakaś wielka burza życiowa rzuciła go jako rozbitka w to ciche ustronie. Jedyną jego pasją była gra na organach. Często ciszę wieczorną, dnia powszedniego przerywały cudne symfonie i oratoria, dolatujące z wnętrza kościółka, To była mowa, to były zwierzenia cichego samotnika.

Aż oto niedawno tonami ukochanego instrumentu pożegnał ten niezwykły człowiek padół płaczu. Była to śmierć prawdziwie dramatyczna. W miasteczku odbywał się pogrzeb jednego z dostojniejszych obywateli. Podczas egzekwii w kościele zgromadziła się tłumnie ludność miejscowa. Helling na chórze grał marsz żałobny Chopina. A gra jego była dnia tego jeszcze cudniejsza, niż zwykle, przepojona jakimś naprawdę nadziemskim uczuciem i siłą. Nagle, przy ostatnim niemal akordzie dźwięki zerwały się, zamilkły...

Gdy cisza przedłużała się, ksiądz i kilku parafian, zaniepokojeni pospieszyli na, chór. Gdy tam przybyli, oczom ich przedstawił się smutny widok. Przy organach zobaczyli bezwładne ciało organisty, z głową na klawiaturze, z rękami obwisłymi, a bliższe badanie przekonało obecnych, że duch już uleciał ze swej ziemskiej powłoki do tego Pana nad Panami, którego chwałę dźwięki jego instrumentu przez tyle lat światu głosiły.

piątek, 3 sierpnia 2018

Wielkie inwestycje Strzelna...



Ciągle zaskakują mnie stare widoki Strzelna. Niekoniecznie muszą to być obrazy utrwalone obiektywem aparatu fotograficznego. Fakt, zdjęcia najbardziej wiernie odzwierciedlają przeszłość i teraźniejszość naszego miasta i nie da się na nich nic ukryć, szczególnie teraźniejszą degrengoladę estetyczną. Przykładem chociażby niegdysiejsza urokliwość zieleni miejskiej. A przypomnę, że onegdaj nasze miasto zielenią stało, z licznymi parkami i ogrodami prywatnymi, w których odbywały się imprezy, koncerty, uroczystości i wszelakie spotkania. Prasa z przełomu XIX i XX w. oraz z lat międzywojennych była pełna informacji o działalności plenerowej strzelnian...

Ale ja dzisiaj o pocztówce sprzed ponad 110 lat. Dosłownie znalazłem ją wczoraj podczas opracowywania biogramu powstańca wielkopolskiego Juliana Kornaszewskiego. Wykonana ona została ok. 1906 r. techniką litograficzną. Zatem, zrobione wcześniej zdjęcie zostało odwzorowane w rysunku - grafice na gładko wypolerowanym kamieniu wapiennym i odbite na papierze. Urok ich jest wielki i ze szczegółami pokazują nam dany obiekt i otaczającą go architekturę. Nie jest to oczywiście obraz idealny, ale jak na zdjęciu było drzewo, czy krzew, to znalazły się na litografii, jak był bruk zamiast drogi, czy ulicy polnej - również itd., itp.


Pocztówka przedstawia zewnętrzny obraz dwóch potężnych inwestycji jakie miasto Strzelno zrealizowało na początku XX w. A mowa jest o zwodociągowaniu i zgazyfikowaniu miasta. Konkretnie przedstawia ona kilka obiektów, wieżę wodociągową (wieża, park, stodoła) i gazownię miejską (park z kapliczką, 3 budynki, zbiornik na gaz). W realizację inwestycji zaangażowany był znany strzeleński budowniczy Wacław Kornaszewski - ojciec "mojego" powstańca wielkopolskiego Juliana. Zrealizowane zostały one w latach 1901-1902. Dokumentację projektową przygotowała niemiecka firma O. Smreker z Mannheim. Oddane do użytku zostały w 1903 r.


Co w tych dwóch obrazkach znajdujemy niezwykłego? Otóż o ile same budynki są nam znane, to otoczenie budzi naszą ciekawość i zarazem zachwyt - jaka piękna zieleń miejska! Pierwszy obraz to wieża ciśnień i założony wokół niej, tuż po zakończeniu inwestycji, park. A więc, widzimy drzewka, krzewy, ławki, delikatne ogrodzenie i piękną fontannę. Późniejsze pocztówki wykonane w technice fotografii również ten obraz odtwarzają. Bardzo ciekawa, jak dla mnie, jest widoczna na drugim planie stodoła. Pamiętam ją, jak jeszcze taką funkcję magazynową pełniła. Późniejszy jej właściciel, pan Zakrzewski przebudował ją na budynek mieszkalny, a były to chyba lata 70. XX w.


Rewelacyjnym jest drugi widoczek - popularna gazownia, obecnie siedziba Zarządu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej (tę część mieszkaniową przeniósł burmistrz Matczak na garnuszek Gminy - pomylone z poplątanym - napiszę  o tym manewrze niebawem). Na pierwszym planie przepięknie zaaranżowana zieleń miejska - spacerniak na Placu Świętokrzyskim. Jego centralnym punktem jest kapliczka postawiona w miejscu kościółka św. Krzyża rozebranego w 1815 r. Wokół niej alejka na kształt koła oraz specjalnie formowane drzewa. Drugi plan zajmują dwa po dziś istniejące budynki. Za nimi nieistniejąca gazownia - budynek, w którym produkowany był gaz, koks i smoła w specjalnych piecach koksowych oraz metalowy okrągły zbiornik na oczyszczony gaz, wysyłany stąd siecią gazową do poszczególnych mieszkań i obiektów.

Założony po zakończeniu inwestycji park - spacerniak nazwany został urzędowo Wilhelmsplatz - Plac Wilhelma. Uczyniono to na cześć cesarza niemieckiego Wilhelma I (popularnego Wilusia), który posiadał w Strzelnie również swój spiżowy pomnik w Rynku.
Tyle o pocztówce, czy raczej karcie pocztowej, przypadkowo odkrytej, ale jakże ważnej dla udokumentowania dziejów naszego miasta. Nawiązując zaś do współczesnej zieleni miejskiej, dla jej opisania wystarczą słowa - o zgrozo. Ostatnio zatrzymał mnie sąsiad i prosił bym coś o tym napisał - Maryś, tak dalej być nie może. Park na Klasztornym woła o pomstę do Nieba... - opowiadał mi sąsiad przez pół godziny. No i jak tu nie pisać - co uczynię niebawem. Tym bardziej, że swego czasu tyle mówiło się o rewitalizacji... 

niedziela, 29 lipca 2018

Archeolodzy na grodzisku w Kołudzie Wielkiej



W ciepły, czwartkowy, słoneczny poranek melodyjny dźwięk telefonu rozwiał moje skupienie około pisarskie nad kolejnymi stronami opowieści o powstańcach... Dzwonił Mirek Możdżeń z Sielca z informacją, że archeolodzy z UMK prowadzą od kilku dni badania odkrywkowe na grodzisku w Kołudzie Wielkiej. Jednocześnie zaproponował byśmy razem z Heliodorem przyjrzeli się z bliska tym badaniom. Po godzinie Mirek był już po nas w Strzelnie i w trójkę udaliśmy się kilkanaście kilometrów za Strzelno, w miejsce zwane 'Okopami Szwedzkimi'. Dla niewtajemniczonych dodam, że w dziewiętnastym wieku tak nazywano pozostałości po średniowiecznych grodziskach, które w czasie potopu Szwedzi wykorzystywali jako miejsca na warowne obozowiska. Pruski kartograf Schroetter jako pierwszy oznaczył to miejsce na mapie z przełomu XVIII i XIX w. opisując je jako 'Alte Schanze' - Stare Wzgórze. W Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich to miejsce nie zostało opisane.

Alte Schanze - Fragment mapySchroetter z przełomu XVIII i XIX w.
Gdy przybyliśmy na pogranicze Kołudy Wielkiej i Sielca (gm. Janikowo) było już bardzo gorąco. Samochód zostawiliśmy przy Mirkowej kukurydzy i hajda ku 'Starej Noteci'. Po przejściu kilkuset metrów, polami Instytutu Zootechniki Państwowego Instytutu Badawczego Zakładu Doświadczalnego Kołuda Wielka dotarliśmy do doliny Starej Noteci, bujnie porośniętej drzewami i krzewami, cały czas idąc świeżo wydeptaną ścieżką. Nagle wyrosły przed nami wysokie równie porośnięte wały, poprzedzone głębokim rowem-fosą. Wdrapaliśmy się na nie i oczom naszym ukazało wnętrze z trzema odkrywkami archeologicznymi i kręcącymi się przy nich ludźmi. Nie była to dla mnie pierwszyzna, gdyż w przeszłości kilkanaście podobnych odkrywek odwiedziłem.





W grupie zapracowanych młodych ludzi szybko wyłuskaliśmy dwie nieco starsze postaci, ku którym skierowaliśmy nasze kroki. Po kurtuazyjnym powitaniu i przedstawienia się oraz z krótkim info, co nas tu sprowadza, rozpoczęliśmy kilkudziesięciominutową rozmowę. Jak się okazało trafiliśmy na obóz naukowy pracowników, doktorantów i studentów UMK w Toruniu z Wydziału Nauk Historycznych. Pracami tej grupy kierują dwaj naukowcy z Instytutu Archeologii dr Jacek Bojarski adiunkt z Zakład Archeologii Wczesnego Średniowiecza oraz dr Ryszard Kaźmierczak adiunkt z Pracowni Dokumentacji i Konserwacji.  

Archeolodzy pracują w ramach programu, którego celem jest przebadanie fragmentów grodziska w części bramy grodowej i ewentualne odsłonięcie fragmentu drewnianych konstrukcji umocnienia brzegu i przyczółka mostowego u wylotu bramy grodu, by ostatecznie odtworzyć przeprawę przez Starą Noteć. Jak dotychczas udało się znaleźć ślady spalenizny w bramie grodowej, ,ości zwierzęce i fragmenty ceramiki.

Informację o grodzie pierścieniowym w Kołudzie Wielkiej znajdujemy w wydanym w 1933 r. przewodniku po Inowrocławiu i Kujawach. Autor, Karol Kopeć pisze, że w Kołudzie Wielkiej znajduje się przedhistoryczne grodzisko ziemne, tzw. wał szwedzki, zwany również okopem szwedzkim.





W latach 1967 i 1969 przeprowadzono na jego obszarze badania sondażowe i pomiary oraz badania powierzchniowe. Grodzisko to znajduje się wśród łąk zwanych „Okolem”, 750 m na północny wschód od dworu i 50 m na zachód od Starej Noteci. Jego kształt jest pierścieniowy, otacza go szeroka fosa, liczy sobie w obwodzie 240 m i ma średnicę 50x85 m. Wały jego dochodzą do wysokości 8 m.




W jego obrębie znaleziono ułamki naczyń o czernionej powierzchni, bogato ornamentowane motywami jodełkowymi oraz grupami skośnych kresek. Nadto ułamki naczyń pozbawione ornamentu o gładzonej powierzchni oraz fragmenty naczyń o powierzchniach obmazywanych. Z kompletnych naczyń odkryto czerpak barwy brunatnej, nie zdobiony, wysokości 5 cm, średnicy wylewu 9,5 cm i dna 5 cm oraz naczynie jajowate o obmazywanej powierzchni, wysokie na 24 cm, średnicy wylewu 24 cm i dna 10 cm. Pochodzenie tych znalezisk określa się na podokres halsztacki D.

Datowanie znalezisk zdaje się utwierdzać w mniemaniu, iż gród w Kołudzie Wielkiej funkcjonował już w V stuleciu p.n.e. Zapewne i w okresie kształtowania się lokalnej kujawskiej formy kulturowej, tzw. grupy kruszańskiej (I w. p.n.e.), jak i w okresie późniejszym region kołudzki musiał odgrywać znaczącą rolę. Podobnie dziać się musiało w okresie wpływów rzymskich (I do III w. n.e.), ale, by w tym domniemaniu tkwić należałoby oprzeć się o głębsze badania archeologiczne regionu kołudzkiego. Najpewniej prowadzona na tym obszarze, przez wieki, intensywna uprawa gleby spowodowała zatarcie wielu nawarstwiających się na siebie śladów osadnictwa. Może aktualnie trwające badania rozjaśnią te domniemania.






Powierzchniowe badania archeologiczne prowadzone w 1969 r. wykazały, że gród halsztacki z V stulecia p.n.e. w okresie wczesnego średniowiecz zastąpiony został nową bardziej zmodyfikowaną budowlą. Pozostałością tej warowni są wały ziemne, których rozmiary zostały opisane już wyżej. O tym jakże znikomo udokumentowanym okresie nie posiadamy zbytniej wiedzy. Jedynym źródłem mówiącym o tych czasach jest dokument zwany „Geografem Bawarskim”. Z badań nad tym okresem dowiedzieć się możemy o funkcjonowaniu tzw. strefy kruszwickiej, która w okresie przedpiastowskim od VII do IX w. funkcjonowała wokół Gopła. Penetrujący te ziemie w połowie IX w. zachodni podróżni stworzyli dokument, nazwany Geografem Bawarskim, opisane zostało w nim m.in. potężne plemię Goplan, którego potęga opierała się o 400 civitates. Pod tym łacińskim słowem kryły się zapewne grody i ufortyfikowane osady służebne, jak również inne niewielkie skupiska poddanych kruszwickiego władcy. Najpewniej w tej liczbie znajdowały się również: osada i gród kołudzki. Odległość czasowa wydarzeń, jakie tu się rozegrały, jest tak daleką, iż obecnie jest prawie niemożliwe ustalenie przyczyn upadku grodziska w Kołudzie.

Na pewien trop naprowadza nas Kronika Galla Anonima i opisane w niej wydarzenia roku 1096. Z niej to dowiadujemy się o bogactwie i o rycerstwie w jakie opływała  Kruszwica oraz jej grody i o tym, że w ostatnich latach XI stulecia nastąpiła katastrofa. Wówczas gród nadgoplański wciągnięty został w spory dynastyczne między panującym Władysławem Hermanem a popieranym przez możnowładztwo synem jego Zbigniewem, w wyniku których doszło do zbrojnych starć. Pierwszy etap walki rozegrał się na Śląsku, skąd Zbigniew, nie znalazłszy dostatecznego oparcia, zbiegł na Kujawy i schronił się - chętnie przyjęty przez mieszkańców - w grodzie kruszwickim. Tutaj zdołał sobie zapewnić pomoc miejscowego rycerstwa. Dalsze wypadki z relacji Galla wyglądały następująco: Ojciec wszakże bolejąc, że Zbigniew tak bezkarnie uszedł oraz że go kruszwiczanie przyjęli, występując w ten sposób przeciw niemu samemu, z tymże samym wojskiem udał się w pościg za uciekającym Zbigniewem i z wszystkimi swymi siłami podstępuje pod gród kruszwicki. Zbigniew zaś, wezwawszy na pomoc cudze siły pogan i mając siedem szyków kruszwiczan, wyszedł z grodu i stoczył walkę z księciem Władysławem... tam też Bóg wszechmogący księciu Władysławowi tak wielkie okazał miłosierdzie, że wytępił nieprzeliczone mnóstwo przeciwników, a z jego żołnierzy poległo tylko bardzo niewiele. Tak wiele zaś rozlano ludzkiej krwi i taka masa trupów wpadła do przyległego grodowi jeziora, że od tego czasu wzdrygał się każdy dobry chrześcijanin jeść ryby z owej wody. W ten sposób Kruszwica, opływająca w bogactwo i rycerstwo, doprowadzona została prawie do wyglądu pustkowia. Zbigniew zaś ocalony, z nieliczną garstką uciekając do grodu, nie był pewien czy życie stracił, czy który z członków.





W zakończeniu opisu krwawej bitwy z 1096 r. Gall wyraźnie stwierdza, że Kruszwica z dawnego bogatego ośrodka stała się niemal pustkowiem. Jeszcze silniej rozmiary klęski uwypukla w swojej kronice Jan Długosz, dodając, iż miasto za sprzyjanie Zbigniewowi oddane zostało na łup wojskom i odarte z bogactwa i ozdób. Zapewne skutki wydarzeń 1096 r. były jeszcze bardziej poważne. Równie silnie musiały ucierpieć wszystkie okoliczne warownie, w tym gród w Kołudzie. Zdobyty przez wojów Władysława Hermana został zapewne złupiony i spalony, a broniąca go załoga wycięta w pień. Po tych spustoszeniach na wiele lat zamarło tu życie. Tereny nad Notecią porosły drzewami i krzewami, zamieniając obszar w jeden wielki nieużytek. Tracąc, za Kruszwicą, na znaczeniu strategicznym, gród nigdy już nie został odbudowany. Jednakże w pobliżu miejsca tego, życie się z czasem odrodziło.

Od lewej Mirek Możdżeń, główny inicjator naszych archeologicznych peregrynacji i ja, mówiący Wam do zobaczenia i usłyszenia.
Dodam jeszcze, że dzień rozpoczął się uroczo i nic nie zapowiadało zdarzenia niezbyt przyjemnego. Odnowiła mi się kontuzja sprzed dwóch lat. W lewej łydce coś strzyknęło i masz babo placek. Już czwarty dzień, dwa razy dziennie smaruję łydkę specjalną maścią żelową otrzymaną od Mirka. Wielu już ona pomogła, choć przeznaczona na "końskie dolegliwości", czuję, że i mi pomaga. Na razie rower w odstawce... 

Zdjęcia autorstwa Heliodora Rucińskiego 

piątek, 27 lipca 2018

Zmarł artysta rzeźbiarz Krzysztof Jakubik (1951-2018)



W miniony poniedziałek po długiej chorobie w wieku 67 lat zmarł Krzysztof Jakubik, wybitny polski artysta rzeźbiarz i medalier, autor m.in. strzeleńskich tablic pamiątkowych poświęconych znakomitym obywatelom Strzelna. 

Mogę śmiało powiedzieć, że Krzysztof Jakubik był Przyjacielem Strzelna. Ślady przez Niego pozostawione odlane są w spiżu i utrwalone tablicami pamiątkowymi na murach strzeleńskich kamienic. Pracownię artysty w centrum Poznania odwiedziłem kilka razy, a wizyt te udokumentowane zostały wieloma zdjęciami. On sam po wielokroć bywał w naszym mieście, zafascynowany miejscową sztuką romańską. Nasze kontakty na niwie artystycznej zapoczątkował honorowy obywatel Strzelna Kazimierz Chudziński i znakomity regionalista Przemysław Majcherkiewicz, dzięki któremu poznaliśmy artystę.

Owe ślady pozostawione w Strzelnie przez znakomitego rzeźbiarza i medaliera to cztery spiżowe tablice upamiętniające dra Jakuba Cieślewicza i Halinę Gorlachową na kamienicach przy ul. Świętego Ducha, Antoniego Słowińskiego przy ul. Kościelnej oraz ostatnio przez niego zrealizowana tablica poświęcona Franciszkowi Pruczkowskiemu umieszczona na kamienicy - róg Świętego Ducha i Cegiełki. Jego wcześniejsze kontakty z Mogilnem zaowocowały takimi dziełami jak: Pomnik Księdza Prałata Piotra Wawrzyniaka w mogileńskim parku, Obelisk poświęcony Świętemu Janowi Pawłowi II na mogileńskim Rynku, tablica pamiątkowa poświęcona Kurtowi Lewinowi. W tym roku ukończył dla Mogilna piękny model realizowany w odlewni Pomnika Powstańca Wielkopolskiego.


Tablicę odsłania lek. med. Ryszard Cyba. 
 Dziesiątki jego dzieł zdobią: Poznań, Śrem, Licheń, Trzemeszno i wiele innych miejscowości, muzeów oraz zbiorów prywatnych. Jego dzieła były eksponowane na wystawach indywidualnych m.in.: w Norymberdze, Moskwie, Poznaniu, Krakowie i Warszawie. Uczestniczył też w wystawach zbiorowych rzeźby. Jego dorobek artystyczny to również ok. 1000 medali i małych form rzeźbiarskich. Najokazalszym zaś piętnastometrowym dziełem jest Pomnik jego autorstwa poświęcony Armii Krajowej w Licheniu.
   
Krzysztof Jakubik urodził się 24 maja 1951 r. w Poznaniu. W 1981 r. na ówczesnej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych ukończył studia z wyróżnieniem.
Był wiceprezydentem Zarządu Krajowego Związku Polskich Artystów Rzeźbiarzy w Warszawie. Artysta był także członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Medalierów FIDEM. Za swą twórczość uhonorowany został wieloma nagrodami w kraju i zagranicą. Trzykrotnie był stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mimo wielu nagród i sławy pozostawał człowiekiem niezwykle skromnym, otwartym i życzliwym każdemu. Jego przyjaciel Przemysław Majcherkiewicz tak wspomina artystę:

Z Krzysztofem poznaliśmy się zupełnie przypadkowo w 1997 r. Poprzez moją poznańską Rodzinę, poznałem Krzysztofa, człowieka niezwykle skromnego, spokojnego, ciepłego, wrażliwego, słuchającego drugiego człowieka, Wielkopolanina z krwi i kości. Był dumny z faktu, że będzie mógł tworzyć pierwszy na świecie pomnik poświęcony księdzu prałatowi Piotrowi Wawrzyniakowi. (...)  

W kwietniu 2018 r. spotkaliśmy się po raz ostatni w Jego poznańskiej pracowni. A byłem u Artysty razem z przedstawicielami Komitetu Budowy Pomnika Powstańca Wielkopolskiego realizowanego dla Mogilna. Dokonaliśmy wówczas formalnego odbioru modelu w skali 1:1. Byli z nami również odlewnicy, którzy następnego dnia model zabrali do odlewni na Śląsku. Już wówczas był bardzo chory, nie narzekał, a Jego ciepło wręcz nas tuliło.

W poznańskiej pracowni Krzysztofa Jakubika, stoją od lewej: Marian Przybylski, Przemysław Majcherkiewicz, Stanisław Jasiński, Leszek Duszyński, Andrzej Jakubowski, Jan Szymański i Marian Weber.
W pozycji siedzącej autor Pomnika. (foto Wydział Promocji UM w Mogilnie).
Pogrzeb śp. Krzysztofa Jakubika, artysty rzeźbiarza odbędzie się na cmentarzu Junikowo w Poznaniu, w nadchodząca środę, 1 sierpnia o godz. 13:15. 
Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie!

czwartek, 26 lipca 2018

Nareszcie ruszyły roboty na Świętej Anny i Ściankach



Ruszyły prace związane z przebudową ulic Świętej Anny i południowo-wschodniej części ul. Ścianki. Nic więcej tylko cieszyć się, choć w miarę jedzenia, jak mawiali klasycy, apetyt rośnie i zdałoby się całe Ścianki zrobić, że nie wspomnę o przyległościach. Zatem cieszmy się i ewentualnie ostrzmy apetyty...




A historia przebudowy tej ulicy sięga roku 2009, czyli, bez mała z planowaniem i dokumentacją blisko dziesięciu lat. To w połowie listopada - przed dziewięcioma laty - Zakład Energetyki Cieplnej rozpoczął budowę sieci wodociągowej z przyłączami w ul. Św. Anny. Celem inwestycji było - o zgrozo dla nawierzchni - uporządkowanie gospodarki wodociągowej w ciągu ulicy, poprzez włączenie nowej sieci wodociągowej do istniejącej sieci wodociągowej w obrębie ul. Michelsona i wykonanie nowych przyłączy do posesji położonych przy przedmiotowej ulicy. Już wówczas było szereg niedomówień na linii inwestor - wykonawca.





I tak oto zaczęło się wieloletnia gehenna strzelnian, związane z zerwaną i nie odtworzoną nawierzchnią jezdni. Usunięty w czasie robót bruk i asfalt zastąpił tłuczeń wapienny, lasujący się po każdych opadach atmosferycznych. Nic to apele mieszkańców, nic to uszkodzone samochody i wywracający się ludzie. Priorytetem były drogi wiejskie, a miasto leżało odłogiem - gwoli sprawiedliwości, przebudowano ulice na Osiedlu Tysiąclecia: Mickiewicza, Prusa oraz części osiedlowej Zakrzewskiego.



Ale wróćmy do tego co z cudu mniemanego jawi się obrazem realistycznym. Na przełomie lat 2017/2018 w głębokich wykopach ulicy Świętej Anny i południowo-wschodniej części ul. Ścianki poprowadzono rozdzielcze kolektory kanalizacji ściekowej i deszczowej. Od kilku dni ruszyły przerwane roboty, tym razem związane z nawierzchnią ulic. Ulica Świętej Anny będzie szeroka na 5 m i wykonana zostanie z kostki betonowej kolorowej, ograniczonej na całej długości krawężnikami najazdowymi. Środkiem jezdni pójdzie ściek z kostki kamiennej, a wąskie chodniki zastąpią pasy zieleni. Zaś ul. Ścianki w swojej części zostanie odtworzona, czyli wykorytowana i ograniczona krawężnikami z chodnikami oraz wylana asfaltem. Zakończenie robót zaplanowane jest według dokumentacji przetargowej na połowę listopada. Myślę, że skończone zostaną przed wyborami - a jak niech ludziska wiedzą...

Szczęść Boże pracownikom firmy, realizującym to zadanie!

Foto.: Heliodor Ruciński