wtorek, 4 sierpnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 93 Plac Świętego Wojciecha - cz. 2

Pogoda, ach pogoda… Deszczowa - a taka jest - sprawia, że wczasującym szyki psuje, rolnikom z jednej strony żniwa przerywa, a z drugiej podnosi plony okopowych i kukurydzy. I jak tu komu dogodzić, szepcą jedni, a drudzy optymistycznie głoszą, jutro będzie lepiej. Tym optymistycznym akcentem, po skończeniu mozolnej pracy nad albumem Strzelno to wielka rzecz, wracam do bloga, do Spacerków po Strzelnie. Zatem, kontynuując opowieść o dziejach placu Świętego Wojciecha ruszamy w miasto…

Po wytyczeniu układu przestrzennego „nowego“ Strzelna, dotychczasowa wieś została zapleczem gospodarczo-służebnym klasztoru sióstr norbertanek i obszarem jurydyki klasztornej poświadczonej przez źródła historyczne od przełomu XIV i XV w. do wieku XVIII, zwanej też zamkiem. Zlokalizowany był on wokół placu, współcześnie nazwanego Placem Świętego Wojciecha oraz w ulicach, Klasztornej i Ogrodowej. Oddzielały go od miasta lokacyjnego współczesne ulice, Magazynowa i Gimnazjalna. Na tzw. zamku znajdowała się siedziba urzędnika klasztornego zwanego burgrabią. Do jego obowiązków należał m.in. nadzór nad władzami miejskimi, wobec których był on reprezentantem władzy zwierzchniej, czyli prepozyta. Mieścił się tu również folwark klasztorny, stanowiący bezpośrednie zaplecze usługowo-żywnościowe konwentu i rezydencji prepozyta, którym zarządzali administratorzy cywilni.


Ordynacja miejska prepozyta Jana Luckawa z 1436 r. dawała pierwszeństwo w zakupach targowych klasztorowi oraz mieszkańcom osady przyklasztornej, dopiero w drugiej kolejności mogli zaopatrywać się mieszczanie i pozostali nabywcy. Ten przywilej po części nobilitował mieszkańców osady i wyraźnie odróżniał ich od mieszczan. Ludność zamieszkująca osadę przyklasztorną stanowiła liczną grupę zależną prawnie od klasztoru, czyli jurydykę klasztorną. Wśród jej mieszkańców znajdowało się wielu rzemieślników niezrzeszonych w cechach miejskich, służba prepozyta, czeladź dworska, służby kościelne oraz chłopstwo folwarczne, czyli ludność świadcząca pracę na rzecz klasztoru.

                                                                                                                  

Pośród mieszkańców szczególną pozycję zajmowali muzycy kapeli klasztornej, zwanej także kapelą zamkową. Chcąc aby byli dyspozycyjni i skupiali swoją uwagę na sprawowaniu liturgii, otrzymywali od prepozytów role i domy przy Strzelnie - zapewne była to współczesna ul. Ogrodowa i jej obręb. Jak ważna to była grupa społeczna świadczyć może fakt, że wielu z nich piastowało liczne urzędy miejskie: burmistrzów, wójtów, podwójtów, nauczycieli i pisarzy miejskich, a także wyżsi urzędnicy klasztorni burgrabiowie.



Wśród osób przewijających się w XV-wiecznych dokumentach klasztornych byli zapisywani, co prawda rzadko, nie określeni żadnym desygnatem stanowym jednak precyzyjnie terminem opisującym ich pozycję w miejscowej społeczności. Byli to np.: Jan Wróblewski i Łukasz Ostrowski, słudzy towarzyszący występującemu w roli świadka burgrabiemu klasztornemu. Szczególnym urzędnikiem prepozyta, zaangażowanym z tytułu wykonywanej funkcji w rozstrzyganie różnych kwestii codziennych, praktycznych, dotyczących życia miejskiego, był burgrabia klasztorny urzędujący w osadzie przyklasztornej. Urząd ten piastowali najczęściej ludzie opisywani terminem nobilis - szlachetny. Funkcję taką pełnili np.: w 1452 r. Bartłomiej Skarżyński, w 1483 r. Mikołaj Bronisławski, przed 1543 r. Adam Raszewski, w 1554 r. Feliks Baranowski, w 1680 i 1692 r. Jan Raczkowski. W XVII i XVIII w. funkcję burgrabiów pełnili zazwyczaj bliscy krewni prepozytów. Inną grupą byli administratorzy strzeleńskiego folwarku zamkowego, również opisywani jako nobilis - szlachetny: w 1744 r. Józef Wiktor, w 1750 i 1752 r. Michał Grykowski, w 1757 r. Adam Tański i Elżbieta z Rakowskich, a po jego śmierci w 1758 r. Antoni Piegłowski.



Osada przyklasztorna - zamek pod koniec XVI w. mogła liczyć około 120 -140 mieszkańców. W 1673 r. pogłówne „pod klasztorem“ płaciło 126 osób. W 1700 r. osadę przyklasztorną zamieszkiwało około 100 osób, a w 1773 r. tuż po I rozbiorze Polski zaludnienie osady wynosiło 127 osób. Kondycję ludnościową osady, podobnie jak i miasta, pogarszały nadto często zdarzające się epidemie zarazy, stosunkowo częste najazdy okolicznej szlachty, a także znaczne straty ludnościowe w okresie wojen szwedzkich.

Po I rozbiorze Polski w 1772 r., w styczniu roku następnego Strzelno wraz z przyległym obszarem zostało wcielone do monarchii pruskiej. Wkrótce też przestała funkcjonować jurydyka klasztorna, tzw. zamek, który w części folwarcznej został podporządkowany Urzędowi Domenalnemu z siedzibą w folwarku zamkowym, nazwanym Waldau - po 1919 r. Strzelno Klasztorne. Po kasacie klasztoru i zagarnięciu reszty majątku ziemskiego należącego dotychczas do norbertanek, Prusacy pozostawili proboszczom strzeleńskim ok. 89 ha ziemi uprawnej, co dało początek funkcjonowania folwarku proboszczowskiego. Sami duchowni nie zajmowali się jego prowadzeniem, dzierżawiąc jego areał. Temu tematowi poświęcę oddzielny artykuł.  

Ostatecznie część zwartej zabudowy zamku z późniejszymi ulicami, Ogrodową, Klasztorną i Placem Świętego Wojciecha przyłączono do miasta Strzelna.  Ukształtowanie się placu przyniosła druga połowa XIX w. Już w 1852 r. za staraniem ks. proboszcza Józefa Kapczyńskiego (1799-1861) została wybudowana nowa szkoła, która zajęła południowo-zachodnią część placu. Wcześniej dzieci uczyły się w zabudowaniach poklasztornych, w dość prymitywnych warunkach. Dziś po niej nie ma już śladu. Rozebrana została pod koniec lat 50-tych XX w., niemniej jednak przyczyniła się do ostatecznego ukształtowania placu w formie współczesnej. Oddzieliła niejako pierzeję południową ul. Ogrodowej od placu. Później, w latach 80-tych XIX w., boisko przyszkolne zabudowano jeszcze jednym budynkiem szkolnym, który do dzisiaj stoi w tym miejscu. 

Kolejna przebudowa placu miała miejsce w 1902 r. kiedy to wystawiono w jego północno-zachodniej części pomnik św. Wojciecha. Zabiegi około wystawienia pomnika czynił już przed 1897 r. ks. proboszcz Władysław Woliński, który zainicjował jego budowę czcząc w ten sposób 900. rocznicę śmierci Patrona Polski. Zawsze 23 kwietnia od 1897 r. do miejsca, w którym miano wystawić pomnik, po nieszporach odbywała się uroczysta procesja z chorągwiami. Kiedy tenże stanął na wysokim piaskowcowym piedestale, udawano się do jego stóp, śpiewając Bogurodzicę i pienia do św. Wojciecha. Tradycję tę kultywowano aż do 1939 r., kiedy to 28 października Niemcy figurę strącili. 

Tradycja miejscowa łączy św. Wojciecha ze starą legendą, którą spisał w 1835 r. Józef Łukaszewicz (1799-1873), polski historyk, publicysta, bibliotekarz i wydawca i opublikował na łamach „Przyjaciela Ludu“. Oto jej oryginalne brzmienie:

Na dziedzińcu klasztornym stoi piękna figura Matki Boskiej, w roku 1635 przez Szymona Kołudzkiego, kanonika gnieźnieńskiego z białego marmuru wystawiona, kilkanaście łokci wysoka. Obok tej figury leżą trzy ogromne kamienie polne. Na jednym z nich widać wklęsłość podobną do śladu, kołem wozowym wytłoczonego. Według powieści miejscowej ślad ten na kamieniu sięga odległych bardzo wieków i pochodzi z następującej przyczyny. Święty Wojciech jechał z Gniezna na Strzelno do Prus w zamiarze nawrócenia mieszkańców pogańskich tego kraju do wiary świętej. Na polach strzelińskich nieostrożny woźnica wjechał kołem jednym na ogromny kamień i wywrócił pojazd. Na pamiątkę tego zdarzenia, wyciśnięty został na kamieniu na zawsze ślad koła. Kamień ten sprowadzono później na miejsce, w którym się dziś znajduje. Dotychczas okoliczny lud wiejski ma kamień ten w największym poszanowaniu i przyznaje mu właściwość lekarską. Pociera go nożami, lub innymi narzędziami żelaznymi, zbiera starannie utarty proch, pije go w wodzie jako lekarstwo na febry, i bywa częstokroć uzdrawianym; albowiem wiara jego uzdrowiła go.

 

Nowy pomnik św. Wojciecha ufundowany został przez społeczeństwo miasta i dekanatu strzeleńskiego na 1000-lecie męczeńskiej śmierci Patrona Polski w kwietniu 1997 r. Głównym inicjatorem tego dzieła był proboszcz miejscowy ks. kanonik Alojzy Święciechowski oraz Społeczny Komitet Ochrony Zabytków i Odbudowy Pomnika Św. Wojciecha, który zawiązał się 11 kwietnia 1994 r. W jego skład weszli: ks. kan. A. Święciechowski, dr Ryszard Cyba - przewodniczący, Ewaryst Iwiński, Marian Kasprzyk, Stanisław Lewicki, Kazimierz Chudziński, Edmund Filipczak, Leszek Boesche - skarbnik, Jan Stiller, Stanisław Skorupka, Franciszek Pruczkowski, Jan Harasimowicz. Po kilku miesiącach dokooptowano: Wojciecha Rutkowskiego, którego firma była wykonawcą prac budowlanych i montażowych; Jana Sulińskiego - plastyka, na którego barkach spoczęła oprawa plastyczna przedsięwzięcia i Mariana Przybylskiego organizatora uroczystości okolicznościowych około realizowanego programu promocyjnego. Choć społeczny komitet w swych założeniach programowych stawiał sobie liczne cele, to generalnie skupił się na odbudowie pomnika. Pamiętam, jak razem z Marianem Kasprzykiem jeździliśmy w 1995 i 1996 r. na niedzielne msze św. do Wójcina, Strzelec i Rzadkwina, za kwestą i ze sprzedażą cegiełek.

 

W przeddzień 1000 letniej rocznicy męczeńskiej śmierci św. Wojciecha, 22 kwietnia 1997 r., w Strzelnie miała miejsce wielka uroczystość odsłonięcia pomnika Patrona Polski. Pomnik zaprojektował Józef  Fukś z Gdańska-Oliwy, natomiast odlew wykonała Firma Art-Product Autorska Pracownia Rzeźby i Odlewania Brązu Roberta Sobocińskiego w Śremie. Odlew Świętego ma 2,60 m.


środa, 29 lipca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 92 Plac Świętego Wojciecha - cz. 1


Sporo czasu, bo aż trzy tygodnie minęły od ostatniego wpisu na blogu. Przypomnę, że nasz spacer ulicą Kościelną, idąc jej lewą stroną od Rynku, zakończyliśmy dochodząc do Placu Świętego Wojciecha. Zanim wrócimy prawą stroną ulicy do Rynku, zatrzymamy się na tymże placu. W odległym średniowieczu był on najważniejszym placem w Strzelnie, który niejako, dla osady przyklasztornej, którą była wieś Strzelno, spełniał wielorakie funkcje przejęte później przez miasto Strzelno i jego rynek. Ale zanim to nastało funkcjonowała właśnie w tym miejscu owa osada wymieniana po raz pierwszy w bulli z 1193 r., czyli pierwotne Strzelno


Dziś niewielu, może kilkoro mieszkańców kojarzy to miejsce z początkami Strzelna. Zorganizowana osada Strzelno w swych początkach sięga pierwszej ćwierci XII w., a być może wieku XI. Rozlokowana była po północnej i zachodniej stronie wzgórza klasztornego, współcześnie zwanego Wzgórzem Świętego Wojciecha. Precyzyjniej określając, mógł to być obszar wokół dzisiejszego placu. Norbertanki osiedlając się w Strzelnie u początków drugiej połowy XII w. zastały wieś z górującym w niej drewnianym kościółkiem, wokół którego rozłożyły się domostwa z  taberną - karczmą. W starych annałach zapisanych ręką Jana Długosza odnotowane zostały daty, które cofają nas w czasy panowania Bolesława Krzywoustego. Pod rokiem 1124 kronikarz, korzystając z zapisków zawartych w „Kronice wielkopolskiej“, a dokonanych przez Jana z Czarnkowa, podał pierwszą informację o Strzelnie. Nazwana „zapiskiem strzeleńskim“ posiada ona znikomą wartość źródłową, niemniej stała się przyczynkiem do powstania dokumentu, uznanego za falsyfikat, a rzekomo wystawionego przez Aleksandra, księcia kujawskiego. Książę w intencji duszy swej matki, spoczywającej w strzeleńskim kościele, miał ufundować tutaj opactwo norbertańskie - premonstrateńskie. Postać księcia uznana została za mityczną, niemniej jednak w 1748 r. wystawiono mu epitafium, wpisując tym samym księcia w tradycję strzeleńską.


Druga zapiska Jana Długosza, opatrzona datą dzienną 16 marca, jest bardziej zasobna w informacje i bliższa prawdzie aniżeli ta pierwsza oraz umożliwia precyzyjniejsze ustalenie początków Strzelna. Autor umieścił ją pośród innymi zapiskami podanymi pod rokiem 1133 informując, że palatyn Piotr Włostowic (komes Piotr Duńczyk ze Skrzynna) ufundował we wsi Strzelno kościół pod wezwaniem Św. Krzyża i Najświętszej Marii Panny. Poświęcenia świątyni dokonał biskup kruszwicki Świdger, do diecezji którego Strzelno należało, a uczynił to w obecności biskupa lubuskiego Bernarda.


Dotychczasowe badania archeologiczne nie potwierdziły istnienia w obrębie wzgórza klasztornego wcześniejszych budowli niż obecne romańskie, datowane na przełom XII i XIII w. Ten fakt utwierdza nas, że pierwotny kościół p. w. Świętego Krzyża i Najświętszej Marii Panny ufundowany przez Piotra Włostowica mógł znajdować się jedynie we wsi Strzelno, o której położeniu wspominałem wyżej. Najstarszy z opisów Strzelna zawarty jest w bulli protekcyjnej papieża Celestyna III, wystawionej na Lateranie 9 kwietnia 1193 r. na prośbę przeoryszy strzeleńskiej Beatrycze. W dokumencie tym znajdujemy m.in. wiadomość, że norbertanki zostały obdarowane placem, na którym był zbudowany klasztor, oraz wsią Strzelno z karczmą. Przybyłe przed 1193 r. (pomiędzy 1150 r., a 1180 r.)  norbertanki zamieszkały najprawdopodobniej we wsi Strzelno przy kościele ufundowanym w 1133 r., przejmując go jednocześnie do pełnienia funkcji zakonnych. W tym czasie trwały prace budowlane na pobliskim wzgórzu, a sama wieś z karczmą i kościołem parafialnym pełniła w tej części Kujaw bardzo ważną rolę w strukturach organizacyjnych Kościoła. Po zbudowaniu rotundy na wzgórzu klasztornym przeniesiono kościół parafialny wraz z tytułem  Świętego Krzyża do nowej świątyni.

Nie wszyscy orientują się, ale ta uliczka od ulicy Magazynowej to również obszar Placu Świętego Wojciecha
Po przeniesieniu konwentu na nowe miejsce nastąpiła zmiana funkcji pierwotnej osady strzeleńskiej, a miało to miejsce najprawdopodobniej w drugiej dekadzie XIII w. Osadę - wieś zwaną Strzelno można najpewniej identyfikować z jurydyką klasztorną, poświadczoną przez źródła historyczne od przełomu XIV i XV w. do wieku XVIII, zwaną też zamkiem, ponieważ tam m.in. znajdowała się siedziba urzędnika klasztornego zwanego burgrabią. Mieścił się tu również folwark klasztorny, stanowiący bezpośrednie zaplecze usługowo-żywnościowe konwentu i rezydencji prepozyta. Tak więc po opuszczeniu przez konwent wsi Strzelno i przeniesieniu się na wzgórze klasztorne dotychczasowy charakter jej zmienił się zasadniczo - powstało na tym obszarze gospodarcze i osadnicze zaplecze klasztoru, które rozciągło się na wschodnie i południowe tereny wokół wzgórza. W XIII i pierwszej połowie XIV w. na zachód od wzgórza klasztornego począł kształtować się zaczątek przyszłego miasta.


Kiedy książę Konrad Mazowiecki nadał Strzelnu w 1212 r. przywilej targowy, całe życie gospodarcze toczyło się po stronie północno-wschodniej i zachodniej stronie wzgórza klasztornego. Dlatego też możemy domniemywać, że pierwsze wczesnośredniowieczne targi były związane z funkcjonowaniem domeny klasztornej - pierwotnego Strzelna (osady przyklasztornej). Ordynacja miejska prepozyta Jana Luckawa z 1436 r. dawała pierwszeństwo w zakupach targowych klasztorowi oraz mieszkańcom osady przyklasztornej, dopiero w drugiej kolejności mogli zaopatrywać się mieszczanie i pozostali nabywcy. Ten przywilej po części nobilitował mieszkańców osady i wyraźnie odróżniał ich od mieszczan. Ludność zamieszkująca osadę przyklasztorną stanowiła liczną grupę zależną prawnie od klasztoru, czyli jurydykę klasztorną. Wśród jej mieszkańców znajdowało się wielu rzemieślników nie zrzeszonych w cechach miejskich, służba prepozyta, czeladź dworska, służby kościelne oraz chłopstwo folwarczne.


Zapoczątkowanie procesów miastotwórczych w XIII w., w obrębie współczesnego naszym czasom rynku, spowodowało pomniejszenie rangi wsi i jej głównego placu na korzyść miasta Strzelna. Osada przyklasztorna zlokalizowana po północno-wschodniej, zachodniej i południowej (ul. Ogrodowa) stronie wzgórza nie podlegała jurysdykcji miejskiej i rządziła się prawami narzuconymi przez prepozytów. Generalnie zamieszkiwała ją ludność świadcząca pracę na rzecz klasztoru. Pośród mieszkańcami szczególną pozycję zajmowali muzycy kapeli klasztornej, zwanej także kapelą zamkową. Chcąc aby byli dyspozycyjni i skupiali swoją uwagę na sprawowaniu liturgii, otrzymywali od prepozytów role i domy przy Strzelnie - zapewne była to współczesna ul. Ogrodowa i jej obręb. Jak ważna to była grupa społeczna świadczyć może fakt, że wielu z nich piastowało liczne urzędy miejskie: burmistrzów, wójtów, podwójtów, nauczycieli i pisarzy miejskich, a także wyżsi urzędnicy klasztorni, np. burgrabiowie.

czwartek, 9 lipca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 91 Ulica Kościelna - cz. 7



Pomnik św. Wojciecha i kamienica Konkiewiczów u wlotu w ulicę Kościelną
Kontynuując opowieść o kamienicy Konkiewiczów nie sposób pominąć innych osób, które w niej mieszkały. W latach 1975-1987, po zawarciu związku małżeńskiego również tutaj zamieszkałem na pierwszym piętrze. Przygarnęła mnie teściowa Stefania Wanda Gabryszak, wygospodarowując dla mnie i Marysi duży pokój od ulicy. Sama z synem Andrzejem zamieszkała w drugim pokoju, który miał okno w suficie. Połowę swego dzieciństwa spędziły tutaj nasze dzieci, Joasia i Marcin, ze szczególnym podkreśleniem zabaw na niewielkim i ciasnym podwórzu. Mieliśmy wpłacone pieniądze na książeczce mieszkaniowej i czekaliśmy za własnym M-4 w bloku prawie 12 lat. W międzyczasie szwagier Andrzej ożenił się i wyprowadził do Mogilna. Długie lata teściowa chorowała i zmarła w 1982 r., tuż po urodzeniu się naszej córeczki Joasi. Moja mama, która była przy jej śmierci powiedziała nam, że gdy dowiedziała się o narodzinach wnuczki, z uśmiechem na twarzy i wielkim spokojem odeszła z tego świata.

Na podwórzu
W moich wspomnieniach związanych z sąsiadami na trwałe zapisała się niedziela 13 grudnia 1981 r. Śnieg leżał na ulicach. W sobotę wieczorem spotkaliśmy się z braćmi u Wojtka w mieszkaniu. Posiedzieliśmy do północy i kiedy wracaliśmy, o tym, co w tym czasie w kraju wydarzyło się nic nie wiedzieliśmy. Rano obudziło nas walenie do drzwi i głos sąsiadki Pelagii Waszak:
- Panie Przybylski, obudźcie się, wojna, wojna, w Polsce wprowadzili stan wojenny! - doniosłym głosem oznajmiała nam sąsiadka.
W te pędy wstaliśmy, otworzyłem drzwi, w których stanęła p. Pelagia i trzymając jedną rękę na piersi ponowiła komunikat, dodając:
- Nic nie działa, tylko radio, w którym powiedzieli, że wprowadzili stan wojenny.

Włączyłem telewizor, ale zamiast obrazu na wszystkich kanałach był śnieg. Przed ósmą pojawił się na ekranie obraz kontrolny i po nim zobaczyliśmy w odbiornikach Jaruzelskiego, który odczytał swoje wystąpienie. Byliśmy wszystkim zaskoczeni, bo nie wiedzieliśmy co tak naprawdę oznacza to, że wprowadzono jakiś stan wojenny. Nie wiedzieliśmy co dalej. Włączyłem radio i nastawiłem je na Wolną Europę. Nic nie było słychać, jedynie szum zakłóceń. Przez okno zacząłem obserwować ulicę, ale jakiegoś nadzwyczajnego poruszenia nie zauważyłem. Była niedziela i ludzie, jakby nigdy nic, szli do kościoła. Rano bracia Michał i Antoni, którzy spali w domu rodzinnym, pojechali na zbiorowe polowanie, na zające, zorganizowane przez miejscowe Koło Łowieckie „Szarak“. Z pól zegnali ich milicjanci i żołnierze, o czym opowiem przy innej okazji.   

Po jakiejś chwili ponownie przyszła p. Pelagia i oznajmiła nam, że u Edmunda Konkiewicza nie działa telefon - tak jakby go wyłączyli. Obudzony Marcin chciał obejrzeć Teleranek, ale niestety zamiast widoku kogucika na płocie, żglił się tylko obraz kontrolny. Zaczęła się normalna domowa krzątanina po domu i jak to w niedzielę, Marysia zaczęła przygotowywać śniadanie. Około 12:30, kiedy ludzie wychodzili z kościoła pod dom zajechał gazik wojskowy. Do drzwi dało się słychać pukanie, a po ich otworzeniu stanęło w nich dwoje uzbrojonych, policjant i żołnierz… Zabrali mnie… Wróciłem wieczorem… Ale to już na inną opowieść

Pierwsza od prawej Pelagia Waszak podczas uroczystości z okazji uruchomienia przedszkola w Strzelnie
Pamiętam, jak dziś, że kiedy zamieszkałem na Kościelnej dobrosąsiedzką znajomością obdarzyła mnie sąsiadka p. Pelagia Waszak. Była osobą niezwykłą i znałem ją już wcześniej. W życiu niejedno przeszła. Przed wojną i w czasie okupacji ciężko pracowała jako robotnica cegielni miejskiej, tej na Sybili. W czasie okupacji wracając o zmierzchu z pracy była świadkiem jak policjant niemiecki przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Dąbrowskiego zastrzelił młodą Żydówkę. W latach 90. minionego stulecia w ogrodzie przy blokowisku Osiedla Piastowskiego podczas prac budowlanych odkopano te szczątki. Okazało się, że p. Pelagia mówiła mi prawdę…
 


Po wojnie stała się działaczką partyjną i aktywistką organizacji kobiecej. Zachowało się kilka zdjęć z p. Pelagią, która musiała stać wysoko w hierarchii organizacyjnej skoro zajmowała miejsce na trybunie i maszerowała w pierwszym szeregu. Wówczas też rozpoczęła pracę jako ekspedientka sklepu monopolowego. Z tego okresu znam wiele anegdot, jak to p. Pelagia przeganiała ze sklepu pijanych, żonatych mężczyzn, którym nie chciała sprzedać już więcej wódki. Wysyłała ich do domu, do żon i dzieci, a pomagał jej w tym jej pupil pies Puszek. Nie było na nią silnych. Później Puszek zginął śmiercią tragiczną, wyskakując z pierwszego piętra, podczas ujadania na widok idących od strony kościoła zakonnic. Ciekawymi wątkami naszych sąsiedzkich kontaktów były przyjazdy siostrzeńca p. Pelagii, Stanisława. Na co dzień Stanisław mieszkał w Oleśnicy i jego wizyty wywoływały u sąsiadki wielką radość. Cieszyły ją również moje spotkania z gościem, który każdorazowo odwdzięczał mi się za pomoc jaką staraliśmy się z małżonką świadczyć staruszce - ot jak to sąsiedzi; a ta wdzięczność to wspólne wypicie flaszeczki… Dopowiem jeszcze, że u p. Pelagii w pokoju-sypialni na nocnym stoliku stał piękny, nadzwyczajnych rozmiarów „pozłacany“ krzyż pod szklaną kopułą. Piękny misternie wykonany, wzbudzał u wszystkich wielki zachwyt. Sąsiadka wspominała, że od chwili, kiedy go otrzymała dzień w dzień odmawiała przy nim pacierze, a poglądy polityczne były jej prywatną sprawą i odstawiała je na bok podczas rozmowy z Bogiem.

Rozpisałem się o sąsiadce, którą, co jakiś czas przywołuje Jej krewniak Dariusz Mikołajczak z Mogilna. Co prawda mieszkało tu w przeszłości wiele innych rodzin, jednakże p. Pelagia najbardziej zapisała się w mojej pamięci. To była dobra sąsiadka… Ostatnio Dariusz przysłał mi kilka zdjęć rodzinnych ze Stanisławem. Niestety jakość nie pozwala na ich publikację. Na piętrze obok p. Peli mieszkał z siostrą i synem Krzysztofem fryzjer, który zajmował się również moimi włosami Józef Lewandowski. Krzysztof kolegował się z moim szwagrem Andrzejem Gabryszakiem. Niestety obaj już nie żyją, zmarli w pełni życia…

By zakończyć spacerek i opowieść o tej kamienicy poruszę jeszcze kilka krótkich wątków. W oficynie, w podwórzu swoją siedzibę mieli kominiarze ze Spółdzielni Pracy Kominiarzy w Bydgoszczy. Byli to bardzo fajni i weseli panowie. Jak mawiali, zajmowali się czyszczeniem wszelakich kominów, kontrolą szczelności i prawidłowego ich funkcjonowania. Szefował im p. Promiński, członek OSP i muzyk w orkiestrze dętej.
A wracając do Konkiewiczów wspomnę syna Edmunda, Bogusława, z wykształcenia górnika-elektryka, który powrócił do rodzinnego Strzelna w okresie przemian ustrojowych i zgodnie z tradycją rodzinną kontynuował zawód rzeźnicki. Prowadził zakład masarski wraz ze sklepem. Produkował wyśmienite i tanie wyroby z wysuwającą się na czoło pośród kiełbasami - zwyczajną. Jak ona pachniała, że nie wspomnę o smakowitości. Niestety, zakład zamknął, a klienci utyskiwali: - i kumu to panie przeszkodzało? 
W okresie PRL-u mieścił się tutaj sklep spożywczy, a pod koniec lat 90-tych komis, później sklep z artykułami dekoracyjnymi. Do dziś w lokalu obok sklepu-hurtowni funkcjonuje Studio Pielęgnacji Włosa Katarzyny Proszkiewicz-Lewandowskiej, z której ojcem Michałem pracowałem przed laty w geesie.
I tym wątkiem kończę opowieść o ostatniej kamienicy po północnej stronie ulicy Kościelnej. Niebawem przejdziemy na drugą stronę i skierujemy się ku Rynkowi.

sobota, 4 lipca 2020

Lwy z Kujaw w nowej odsłonie

Tadeusz Pętkowski z lwem Simbą

Przed rokiem pisałem o pasjach myśliwskich właściciela majątku ziemskiego Wola Kożuszkowa w powiecie strzeleńskim Jana Pętkowskiego i jego brata Tadeusza, właściciela sąsiedniego Kożuszkowa. Ostatnio podczas kwerendy do albumu Strzelno to wielka rzecz trafiłem na ciekawą informację, która definitywnie wyjaśnia los pary lwów z Woli Kożuszkowej w powiecie strzeleńskim. Znalazłem ją w „Wielkopolskiej Ilustracji“ z listopada 1929 r., która informowała, że lwy przywiezione z Afryki do Woli Kożuszkowej jako młode zwierzęta przez Jana Pętkowskiego ostatnio stały się mieszkańcami Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu. Była to wielkoformatowa sensacja skoro zdjęcie bestii z kujawskiego majątku ziemskiego w towarzystwie brata właściciela, Tadeusza Pętkowskiego znalazło się na stronie tytułowej tygodnika ilustrowanego. Wewnątrz trafiłem na kolejne zdjęcie oraz opis wydarzenia związanego z wizytą u Pętkowskich na Kujawach dyrektora poznańskiego ZOO Kazimierza Szczerkowskiego i młodego asystenta z Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu dr. Wiesława Rakowskiego.

Goście przed dworem w Woli Kożuszkowej...
Panowie odwiedzili Wolę Kożuszkową z zamiarem nabycia pary lwów dla poznańskiego ZOO oraz zbadania ich kondycji. Dr. Rakowski zatytułował ten krótki artykuł dość frywolnie: Lew nie taki groźny jak go malują… z podtytułem - Nowe nabytki poznańskiego Ogrodu Zoologicznego. Dla naświetlenia całej tematyki lwiej transakcji zacytuję całą relację młodego doktora.
Najoryginalniejszą i najmilszą pamiątką, którą p. [dr Jan - MP.] Pętkowski przywiózł z dzikich i odludnych okolic afrykańskich, - jest przepiękna para lwów. Simba i jego miła współtowarzyszka, Leda, bawi obecnie na wywczasach we wsi Kożuszkowo Wola. Tutaj w obszernym parku spędza ta para wśród bogatych zagajników i drzew beztroskliwe, wesołe życie.
Młodziuchne te lewki wyrosły już na wspaniałe okazy. On pyszni się bogatą grzywą - ona natomiast grozi bieluteńkimi, ostrymi kiełkami każdemu śmiałkowi, który zechciałby zakłócić błogi spokój wiejski. Przybyliśmy z dyrektorem Ogrodu Zoologicznego ażeby obejrzeć i zakupić lwy do naszego zwierzyńca, prawdziwe afrykańskie, nie zakupione lecz schwytane dziko. I nasze zdziwienie a raczej przerażenie! Ledwo zamknęły się za nami wrota parku, podskakuje ku nam w olbrzymich susach jakieś zwierzę. - Cóż to!
- A niechże panowie się nie obawiają - to Simba lub pospolicie na wsi zwany „Cymbał“, mój sympatyczny towarzysz podróży i gość z Afryki - mówi p. Pętkowski
Dopiero teraz widzimy, jak Simba przyzwyczaił się do towarzystwa ludzi, jak się łasi do swego pana. Tak jak gościnnie przyjął nas Simba - tak niedowierzająco na nas spogląda jego małżonka. Po chwili dopiero nabiera do nas nie tylko zaufanie, ale nawet robi grzeczną i miłą minkę do fotografii, pozwala bezkarnie ciągnąć się za ogon, a nawet i pogłaskać. Mili to i grzeczni goście, gdyby tylko nie tak żarłoczni, dzienna ich porcja to 15 kg wołowiny a na zakąskę nieraz indyk, gołąbek, lub inne jakie ptactwo.

Stoją od lewej: dr Wiesław Rakowski,  Kazimierz Szczerkowski, dr. Jan Pętkowski i Tadeusz Pętkowski w towarzystwie kujawskich lwów

Teraz już wiemy, że głównym powodem sprzedaży lwów do ZOO był ich przysłowiowy lwi apetyt, czyli koszt utrzymania, który z upływem miesięcy rósł niemiłosiernie. Tak więc, można powiedzieć, że o lwach z Woli Kożuszkowej już wszystko wiemy. Jedyną niewiadomą jest ich kres życia, którego możemy się tylko domyśleć. Jeżeli przeżyły wojnę to zostały niechybnie zastrzelone przez Sowietów, którzy nakazali zastrzelić wszystkie wielkie drapieżniki. Oprócz drapieżników zastrzelono także wiele innych zwierząt, które uznano za potencjalnie niebezpieczne.

I na zakończenie dopowiem, że do braci Pętkowskich i ich polowań jeszcze wrócę. Tymczasem poznajcie sylwetki gości, którzy odwiedzili w 1929 r. Wolę Kożuszkową i zakupili dla ZOO parę kujawskich lwów:
Wiesław Rakowski (18.04.1903-17.08.1948) był paleontologiem, zoologiem, kustoszem Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, po II wojnie światowej dyrektorem poznańskiego ZOO (1945-1948). W muzeum pracował od 1924 roku, początkowo na stanowisku asystenta prof. Edwarda Lubicza-Niezabitowskiego, prowadził też własne badania, w 1928 r. na Uniwersytecie Poznańskim obronił pracę doktorską: Narzutowe Głowonogi Wielkopolski. W muzeum gromadził, preparował, opisywał, katalogował, konserwował i w końcu – fotografował – eksponaty pochodzące z wykopalisk, wypraw podróżników i z poznańskiego ogrodu zoologicznego.
Kazimierz Szczerkowski (1877-28.07.1952) - zoolog, w latach 1922-1940 dyrektor poznańskiego ZOO (wysiedlony do GG). Po wojnie w latach 1945-1951 wicedyrektor poznańskiego ogrodu zoologicznego, współzałożyciel Międzynarodowej Unii Dyrektorów Ogrodów Zoologicznych w Bazylei, prekursor międzynarodowej współpracy mającej na celu uratowanie ginącego żubra, autor pierwszego ilustrowanego przewodnika po poznańskim ogrodzie zoologicznym, projektant woliery dla ptaków wodnych i błotnych postawionej na terenie ZOO w 1924 r.

Pierwszą opowieść o lwach znajdziecie pod linkiem: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/05/lwy-z-woli-kozuszkowej.html


wtorek, 30 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 90 Ulica Kościelna - cz. 6






Ostatnia po lewej stronie ul. Kościelnej kamienica pod numerem 9. należy od niepamiętnych lat do rodziny Konkiewiczów. Cała parcela, na której stoi kamienica i przylepiony do niej od strony Placu Świętego Wojciecha parterowy dom, stanowiły dawniej część wydzielonej strefy, przyległej do strefy miejskiej, zwanej Amtsgrundami (Amtsgrund). Kamienica była oznaczona numerem policyjnym 1a, dom parterowy 1ab. Dopiero po 1919 r. włączono całą posesję do ul. Kościelnej. 


Do dziś mieszkający w niej potomkowie Konkiewiczów z XVIII w., a zatem są oni przedstawicielami jednego z najstarszych rodów mieszczańskich Strzelna. Po raz pierwszy potwierdzenie ich bytności w Strzelnie znajdujemy w metrykaliach i w spisie mieszkańców miasta z 1773 r., w którym wymieniony został Pawła Konkiewicza i jego siedmioosobowa rodzina. Jego potomkami byli Jan, Tomasz i Bartłomiej Konkiewiczowie. Bartłomiej w małżeństwie z Marianną Wesołowską miał ur. w 1818 r. syna Michała. Ów Michał w wieku 27 lat w 1846 r. Poślubił Agnieszkę Rólską, córkę Michała i Wiktorii z Madalkiewiczów. Ci z kolei małżonkowie mieli syna Antoniego oraz córki: Franciszkę, Praxedę i Annę. Antoni urodził się w 1856 r. i w wieku 25 lat, 18 maja 1881 r. poślubił w Gębicach 22-letnią Kordulę Lange, córkę Jana i Karoliny z Sonnenbergów. Ze związku Antoniego i Korduli urodziło się siedmioro dzieci: Wacław, Roman, Jan, Marianna, Wiktor, Władysław i Ignacy.



Antoni Konkiewicz podobnie jak jego przodkowie kontynuował rodzinny fach, czyli rzeźnictwo oraz wyszynk, prowadząc karczmę. Na przełomie XIX i XX stulecia przebudował całą posesję, stawiając na starych fundamentach karczmy, obok istniejącego od strony placu później nazwanego imieniem Świętego Wojciecha, okazałą kamienicę z dwoma lokalami użytkowymi. Do niej od strony zachodniej przystawiona jest parterowa oficyna. Z ojcem działalność kontynuowali synowie, Władysław i Jan. Ostatecznie rzeźnictwem zajął się Jan, a Władysław prowadził handel kolonialny, łakocie, restaurację i destylacyę. W swej ofercie polecał m.in.: dobrze pielęgnowane wina węgierskie, wina francuskie, szampańskie i mozelskie. Piwa angielskie, czeskie, bawarskie i grodziskie. Wódki swojskie i francuskie. Rumy, araki, koniaki... Dodatkowym chwytem reklamowym, jaki zastosował w swoim przedsięwzięciu marketingowym, była informacja o wygodnym zajeździe i wielkiej stajni.

Z reklamy firmy dowiedzieć możemy się, iż Antoni, prowadził interes rzeźnicki. Skupował: tłuste i chude bydło, płacąc podług noty berlińskiej najwyższe ceny. Także sprzedawał: bydło i świnie pod dogodnymi warunkami. W tym domu urodził się dr Roman Konkiewicz, lekarz, publicysta, wybitny polski działacz społeczny i polityczny pierwszej połowy XX w. Uczestnik powstania wielkopolskiego w Strzelnie i powstań śląskich. Wielki społecznik i działacz charytatywny. Został przez gestapo rozstrzelany 27 października 1939 r. w forcie VII w Poznaniu.

Dr med. Roman Konkiewicz (1887-1939)
W poczcie znakomitych strzelnian znajdujemy wielu, o których tak po prawdzie niewiele wiemy. Ich nazwiska sporadycznie przewijają się w dziejach naszego miasta, a także regionu, kraju i to właściwie tyle. Dopiero zgłębiając wiedzę o tych znakomitościach, poznajemy ich losy i ile dla Ojczyzny uczynili. Jedną z takich postaci jest dr Roman Konkiewicz.

Strzelnianin i Wielkopolanin, którego korzenie rodzinne głęboko są osadzone w dziejach naszego miasta. Ukończył studia lekarskie w Lipsku i Berlinie. W czasie I wojny światowej wcielony do armii pruskiej. Po zakończeniu wojny, uczestniczył w Powstaniu Wielkopolskim i powstaniach śląskich. W okresie międzywojennym znany lekarz, działacz społeczny i charytatywny. Współredagował wydawane w Poznaniu „Nowiny Lekarskie”. Wybuch II wojny światowej zastał go w Poznaniu, gdzie aresztowali go Niemcy. W listopadzie 1939 r. został rozstrzelany.

Tyle w wielkim skrócie. Dr Konkiewicz pozostawał postacią nieobecną w pamięci historycznej strzelnian i Wielkopolan. Posiada on wprawdzie hasło osobowe w „Polskim Słowniku Biograficznym”, a także zwięzłe życiorysy w innych wydawnictwach, lecz brakowało szczegółowego opracowania jego postaci. W końcu, w 2011 r. dokonał tego Włodzimierz Witczak publikując artykuł Roman Konkiewicz (1887-1939), doktor medycyny, działacz niepodległościowy i społecznik w "Acta Medicorum Polonorum" - R. 1/2011. Opracowanie to, dla przybliżenia sylwetki, w części biograficznej cytuję poniżej.

Ale, co najważniejsze i godne podkreślenia, w tym roku 4 kwietnia Rada Miasta Poznania jednogłośnie podjęła uchwałę o nadaniu nazwy ulicy imieniem Romana Konkiewicza. Leży ona na Osiedlu Strzeszyn (Golęcin) w Poznaniu. A co my strzelnianie? Daję pod rozwagę decydentom, by może i w Strzelnie nadać nazwę nowej ulicy, obiektowi, który powstanie w przyszłości, lub umieścić tablicę pamiątkową na kamienicy przy ul. Kościelnej, w które na świat przyszedł Wielki Strzelnianin. Przy okazji można by nawiązać kontakt z Poznaniem...    

Dr Roman Konkiewicz
Roman Konkiewicz urodził się w dniu 6 grudnia 1887 r. w kilkutysięcznym powiatowym Strzelnie na Kujawach, w wielodzietnej rodzinie rzeźnika i oberżysty Antoniego, i Korduli z Langów. Edukację gimnazjalną rozpoczął w Progimnazjum w Trzemesznie. Kontynuował ją od 1905 r. w Królewskim Gimnazjum w Gnieźnie, gdzie w 1908 r. zdał egzamin maturalny. W okresie nauki należał do konspiracyjnego Towarzystwa Tomasza Zana (TTZ), organizacji służącej samokształceniu młodzieży w zakresie historii, języka i literatury polskiej. W Gnieźnie udzielał lekcji literatury i historii Polski młodszym kolegom, przekazywał im także stosowne wydawnictwa książkowe. Już wówczas zainteresował się zagadnieniami społecznymi: na jednym z comiesięcznych zebrań członków TTZ wygłosił wykład „Położenie socjalne robotników wiejskich i miejskich w Poznańskiem”. Medycynę studiował na wydziałach lekarskich uniwersytetów w Lipsku i Berlinie, uzyskując w 1913 r. dyplom lekarza. W tymże roku zdał w Berlinie państwowy egzamin lekarski, uprawniający do wykonywania zawodu. W Lipsku w latach 1911-1912 był prezesem Polsko-Akademickiego Stowarzyszenia Naukowego „Unitas”. W czasach gimnazjalnych i studenckich korzystał ze stypendium Towarzystwa Pomocy Naukowej im. Karola Marcinkowskiego – otrzymał z tego tytułu łącznie 1 025 marek, co wobec ówczesnych kosztów studiów medycznych stanowiło kwotę raczej niewielką. W 1914 r. uzyskał w Berlinie stopień doktora medycyny. (Rozprawa stanowiąca podstawę promocji najprawdopodobniej nie ukazała się drukiem, bowiem nie wymienia jej żadna z dostępnych bibliografii). Od 1910 r. był aktywnym członkiem Związku Młodzieży Polskiej „ZET”, organizacji pozostającej pod politycznym wpływem narodowej demokracji. W 1911 r. uczestniczył w zjeździe „Ogniwa” we Lwowie, na którym przemawiał w imieniu młodzieży polskiej z terenów pozostających w granicach Rzeszy Niemieckiej. Utrzymywał kontakty z polskojęzycznym środowiskiem studentów górnośląskich we Wrocławiu. W 1913 r. wszedł w skład redakcji ukazującego się w Poznaniu miesięcznika „Brzask”. Czasopismo to, wydawane od październiku 1911 r. przez Józefa Walkowiaka i przeznaczone dla polskiej młodzieży akademickiej, prezentowało orientację narodową.

Po ukończeniu studiów Konkiewicz przyjechał w dniu 1 kwietnia 1914 r. do Poznania. Prawdopodobnie ze względów materialnych i z powodu trudności w rozwinięciu przynoszącej wystarczające dochody praktyki zawodowej już w tymże roku przeniósł się do niewielkiej miejscowości Rothwasser (dziś Czerwona Woda w powiecie zgorzeleckim) w powiecie gubińskim na Górnych Łużycach. W 1914 r. miejscowość ta liczyła 2 419 mieszkańców. Zastępując tam lekarza niemieckiego, ułatwiał rekrutom narodowości polskiej uniknięcie wcielenia do armii i służby frontowej. Postępowanie takie – niezależnie od motywów – nie było jednak w pełni zgodne z zasadami etyki lekarskiej (a także z prawem), choć niektórzy lekarze-Polacy stosowali takie praktyki. Po roku 1918 działalność taka bywała nawet podstawą dla przypisywania sobie zasług niepodległościowych i ubiegania się o wyróżnienia. Podczas pracy w Rothwasser utrzymywał jednak kontakty z Poznaniem i miejscowymi działaczami „ZET-u”, m.in. doktorem Ignacym Nowakiem, późniejszym uczestnikiem akcji powstańczej i plebiscytowej na Górnym Śląsku.

Wiec w Strzelnie grudzień 1918 r., na którym przemawiał dr Roman Konkiewicz
W 1918 r. Konkiewicz służył w armii niemieckiej, lecz w końcu tego roku przebywał w rodzinnym Strzelnie (prawdopodobnie po ustaniu działań wojennych przyjechał odwiedzić rodzinę). Na wieść o wybuchu walk powstańczych w Poznaniu nakłonił i zmobilizował miejscową ludność polską do rozbrojenia liczącej około 90 żołnierzy niemieckiej załogi dowodzonej przez porucznika Koppego. Był jednym z mówców na wiecu zorganizowanym przez miejscowego „Sokoła” w dniu 29 grudnia 1918 r. Jego rola w tych wydarzeniach nie została jednak wyraźniej dostrzeżona – Władysław Driesen, uczestnik akcji powstańczej w Strzelnie zupełnie o Konkiewiczu nie wspomniał; z kolei współczesny autor opracowania dotyczącego ówczesnych wypadków w mieście wymienił go (wraz z miejscowym doktorem Jakubem Cieślewiczem i felczerem, a de facto czeladnikiem fryzjerskim, Edmundem Boesche) tylko jako niosącego pomoc rannym powstańcom. Miasto zostało opanowane ostatecznie wieczorem w dniu 2 stycznia 1919 r., kosztem dwóch poległych, przez połączone powstańcze plutony gnieźnieński i wrzesiński pod dowództwem Mieczysława Słabęckiego, przy niewielkim współudziale oddziału dowodzonego przez Pawła Cymsa. Konkiewicz objął wówczas przewodnictwo Rady Ludowej w Strzelnie (do lutego 1919 r.); wszedł ponadto w skład Wydziału Wykonawczego Rady Robotniczo-Żołnierskiej na powiaty inowrocławski i strzeleński. W 1919 r. w stopniu porucznika był lekarzem naczelnym powstańczego Szpitala Polowego nr 3 w Kcyni.

Po likwidacji niemieckiej administracji na terenach Wielkopolski Konkiewicz zaangażował się w działalność na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Państwa Polskiego. Był jednym z organizatorów pomocy dla uchodźców po pierwszym powstaniu śląskim, przebywających w obozach na przygranicznych terenach Polski.17 W październiku 1919 r. Wojciech Korfanty powołał Sekretariat Plebiscytowy dla Górnego Śląska. Miał on przygotować utworzenie w Bytomiu Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Szefem Wydziału Organizacyjnego został Konkiewicz (zwano go „prawą ręką Korfantego”). Głównym zadaniem tego wydziału było zakładanie powiatowych komitetów plebiscytowych oraz działalność propagandowa. W 1920 r. uczestniczył jako wykładowca i egzaminator w trzymiesięcznym kursie sanitarnym Polskiego Czerwonego Krzyża, szkolącym personel pomocniczy na potrzeby przewidywanych ponownych działań powstańczych. Po przegranym przez Polskę plebiscycie (20 marca 1921 r.) na polecenie Korfantego organizował konferencje dotyczące losu ludności polskiej pozostałej po niemieckiej stronie granicy. Obok Konkiewicza uczestniczyli w nich m.in. znani z udziału w akcjach niepodległościowych lekarze śląscy, Ignacy Nowak i Maksymilian Wilimowski. Opracowano nawet wstępny projekt statutu Towarzystwa Górnoślązaków w Opolu; organizacja ta pozostała jednak tylko w sferze planów. W trzecim powstaniu był szefem Biura Prezydialnego Naczelnej Władzy na Górnym Śląsku; pełnił także funkcję lekarza naczelnego 2 pułku powstańczego (zabrskiego) im. Tadeusza Kościuszki, dowodzonego przez kapitana Pawła Cymsa. Funkcja lekarza wojskowego została Konkiewiczowi zaproponowana najprawdopodobniej przez samego Cymsa, który miał sposobność poznania jego zdolności organizacyjnych podczas powstańczych wydarzeń w Strzelnie. Działalność na rzecz Górnego Śląska kontynuował także po klęsce działań powstańczych: na wiecu zorganizowanym w Poznaniu przez Komitet Obrony Górnego Śląska byłej Dzielnicy Pruskiej w dniu 25 października 1921 r. wygłosił – obok Korfantego – przemówienie w obronie tamtejszej ludności polskiej.

Kurs lekarsko-sportowy w Poznaniu, 1934 r. II w I rzędzie w jasnym gaeniturze dr Roman Konkiewicz
W Poznaniu doktor Konkiewicz osiadł na stałe w 1922 r., po uprzedniej nostryfikacji dyplomu lekarskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zamieszkał przy ul. Wierzbięcice 37a (po 1936 r. przeniósł się tamże pod numer 23). Rozpoczął tu praktykę prywatną, którą łączył z obowiązkami lekarza Kasy Chorych. Rozwinął ponadto szeroką działalność społeczną, polityczną i organizacyjną. Ostatecznej krystalizacji uległy jego przekonania polityczne: odszedł od bliskich mu w czasach studenckich poglądów endeckich i związał się z niewielką liczebnie grupą młodej inteligencji wielkopolskiej sympatyzującej z Józefem Piłsudskim, która jeszcze w czasach pruskich w dniu 20 października 1918 r. utworzyła w Poznaniu Związek Młodej Polski. Jego członkowie wywodzili się głównie z kręgów TTZ i absolwentów wyższych uczelni niemieckich, uczestników niejawnych Grup Narodowych. Nie jest wykluczone, iż zmiana przekonań dokonała się u lekarza pod wpływem bardzo przezeń cenionego Wojciecha Korfantego, który sam w latach dwudziestych XX w. zerwał z ruchem endeckim, skłaniając się ku chrześcijańskiej demokracji.

Ul. Wierzbięcice w Poznaniu, przy której mieszkał dr Roman Konkiewicz
Po zamachu majowym, w czerwcu 1926 r. część działaczy wywodzących się z tego Związku utworzyła Związek Naprawy Rzeczypospolitej. Na czele nowej organizacji stanęli Roman Konkiewicz, dowódca w powstaniu wielkopolskim i drugim powstaniu śląskim Mieczysław Paluch, oraz lekarze Leon Surzyński i Ireneusz Wierzejewski. W sierpniu 1928 r. Związek Naprawy Rzeczypospolitej połączył się z Partią Pracy, tworząc Zjednoczenie Pracy Wsi i Miast. Prezesem zarządu wojewódzkiego Zjednoczenia, które nota bene przetrwało tylko przez dwa lata, został doktor Konkiewicz. Był także członkiem Rady Wojewódzkiej Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Głównym obszarem działalności społeczno-politycznej Konkiewicza pozostawał jednak sięgający początkami swojej działalności roku 1921 Polski Związek Zachodni (Związek Obrony Kresów Zachodnich). Pełnił funkcję prezesa zarządu wojewódzkiego tej organizacji i wchodził w skład zarządu głównego, wybranego w 1925 r. W tymże roku na zjeździe delegatów w Warszawie znalazł się w składzie Rady Naczelnej Związku. Wraz z nim członkami Rady Naczelnej zostali znani z wcześniejszej działalności narodowej i plebiscytowej na Górnym Śląsku lekarze Bronisław Hager i Henryk Jarczyk. Na walnym zjeździe Związku w dniach 18-19 listopada 1934 r. ponownie wybrano go do dwudziestodziewięcioosobowej Rady Naczelnej, a 8 grudnia, po ukonstytuowaniu się dziewięcioosobowego Zarządu Głównego Związku, Konkiewicz znalazł się w jego składzie. Za zasługi na rzecz tej organizacji otrzymał także godność jej członka honorowego. W dniu 6 września 1936 r. Konkiewicz stanął na czele Frontu Demokratycznego, skupiającego część wielkopolskich członków byłych organizacji: Związku Młodej Polski, Związku Naprawy Rzeczypospolitej oraz Zjednoczenia Pracy Wsi i Miast. Przed nowymi wyborami do Rady Miejskiej Poznania, zapowiedzianymi na dzień 20 grudnia 1936 r., które jednak zostały odwołane ze względów formalno-proceduralnych przez Najwyższy Trybunał Administracyjny, kandydował z listy prorządowego Narodowego Obozu Pracy; we w władzach miasta nigdy nie zasiadał.

Roman Konkiewicz od 1922 r. należał do Związku Lekarzy Zachodniej Polski. Ta organizacja zawodowa, założona w kwietniu 1919 r. z inicjatywy lekarzy wielkopolskich, stała się później częścią Związku Lekarzy Państwa Polskiego. W latach 1926-1927 Konkiewicz pełnił w nim funkcję wiceprezesa Okręgu Wielkopolskiego, następnie – do 1930 r. – prezesa, a w latach 1934-1939 wchodził w skład Zarządu Głównego. Za zasługi organizacyjne otrzymał godność członka honorowego Związku.

Od 1928 r. Konkiewicz był członkiem Izby Lekarskiej Poznańsko-Pomorskiej na powiat i miasto Poznań, następnie członkiem zarządu, wreszcie, w latach 1935- 1939, jej prezesem. W dniu 16 grudnia 1934 r. odbyły się w Poznaniu wybory do Rady Okręgowej Izby. W głosowaniu wzięło udział 790 lekarzy (na 1212 uprawnionych); wybrano 33 członków Rady i 17 zastępców. Zarząd V kadencji ukonstytuował się w dniu 17 lutego 1935 r. Konkiewicz zastąpił na stanowisku prezesa profesora higieny ogólnej Uniwersytetu Poznańskiego Pawła Gantkowskiego, który kierował Izbą od 1929 r. Rada Izby wyznaczyła ośmiu swych przedstawicieli – wśród nich Konkiewicza i Gantkowskiego - do Naczelnej Izby Lekarskiej w Warszawie. Należy dodać, iż w początkach 1939 r. powstał projekt podziału Izby na Poznańską i Pomorską, z planowaną siedzibą w Toruniu. Zarząd i prezes Izby zdecydowanie się temu sprzeciwili, a ich zdanie zyskało poparcie Naczelnej Izby Lekarskiej. Władze państwowe zignorowały jednak protest i na mocy rozporządzenia Ministerstwa Opieki Społecznej z dnia 15 czerwca 1939 r. dokonano rozdziału. Dla sprawnego przeprowadzenia tych zmian w dniu 3 lipca 1939 r. powołano doktora Leona Surzyńskiego na stanowisko komisarza nowej Izby Poznańskiej i likwidatora dotychczasowej.

Już w latach dwudziestych XX w. dokonywano reformy społecznej służby zdrowia i systemu Kas Chorych. Konkiewicz jako aktywny społecznie lekarz, a następnie prezes Izby zajmował zasadniczo przychylne tym zmianom stanowisko, lecz w obawie przed nadmierną rozbudową części administracyjnej Kas, co mogłoby skutkować ograniczeniami wolności lekarskiej profesji, poszukiwał rozwiązania tych problemów w uporządkowaniu wzajemnych relacji Izb Lekarskich i Kas Chorych, przy zachowaniu pełni praw samorządowych Izb. Zabierał głos w tych kwestiach w publikacjach ogłaszanych w poznańskich „Nowinach Lekarskich” i organie Związku Lekarzy Państwa Polskiego, „Nowinach Społeczno-Lekarskich”. Czynił to tym łatwiej, że od 1924 r. był naczelnym i odpowiedzialnym redaktorem działu społeczno-lekarskiego „Nowin Lekarskich”. W 1925 r. pisał: „Tylko ten lekarz będzie mógł skutecznie leczyć pacjentów, który nie ma ani przełożonych nad sobą, ani też nie jest skrępowany żadnymi formułkami lub przepisami. (…) Jeżeli Kasy chcą należycie spełnić swoje zadania i nie obniżyć poziomu naukowego i etycznego stanu lekarskiego, muszą zrozumieć, że lekarz kasowy nie może być urzędnikiem Kasy. Czynność lekarza kasowego musi być upodobniona do pracy w praktyce prywatnej”. Publikował ponadto w poznańskich tygodnikach „Sprawa Polska” i „Przegląd Poranny”. W latach 1924-1937 był członkiem zwyczajnym Wydziału Lekarskiego Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

W dniu 14 stycznia 1934 r. Konkiewicz wziął udział w I Zjeździe Niepodległościowców byłej Dzielnicy Pruskiej w Poznaniu, w przygotowaniach do którego uczestniczył. Wszedł wówczas w skład komitetu badań historii polskich ruchów niepodległościowych.

Uroczystość Poświęcenia Kliniki Ortopedycznej na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego - 1935 z udziałem dr. Romana Konkiewicza
Dr Konkiewicz był także powszechnie znany z działalności filantropijnej – zabiegał o zaspokojenie zdrowotnych potrzeb uboższych warstw poznańskiej społeczności; wspomagał własnym sumptem studentów medycyny (także z kręgów rodzinnych), ułatwiał rozpoczęcie samodzielnej praktyki młodym lekarzom. Jego postać jako osoby znanej z działalności lekarskiej i charytatywnej wśród ówczesnego społecznego marginesu Poznania została kilkakrotnie wymieniona w pamiętnikarskiej relacji Marii Rataj zatytułowanej „Zaułki grzecznego miasta. Wspomnienia”. Potrzeby w tym zakresie – nawet w stosunkowo zamożnym Poznaniu – były ogromne, zwłaszcza podczas kryzysu ekonomicznego w latach trzydziestych XX w. Dla ich zobrazowania (choćby tylko w odniesieniu do jednego problemu – gruźlicy) można odwołać się do wspomnień doktor Sabiny Skopińskiej, czynnej zawodowo w mieście i okolicznych wsiach w tym okresie. Zaabsorbowany wielokierunkową działalnością publiczną i społeczną, nie pozostawił po sobie spuścizny naukowej. Teksty Konkiewicza zamieszczane w „Nowinach Lekarskich” i „Nowinach Społeczno-Lekarskich” miały charakter zdecydowanie publicystyczny lub polemiczny. Pomimo upływu dziesiątków lat niektóre zawarte w jego artykułach stwierdzenia pozostają aktualne. W 1935 r., pisząc na temat gospodarki finansowej Kas Chorych, zauważył krytycznie: „Zbiurokratyzowanie, ociężałość, brak elastyczności, marnowanie pieniędzy na rzeczy nieistotne, oto cechy charakterystyczne naszych instytucji ubezpieczenia chorobowego. (…) Inwestycje budowlane, przeprowadzane w szerokich rozmiarach we wszystkich ośrodkach naszego kraju, pochłonęły ogromne sumy pieniężne bez jakiegokolwiek pożytku dla ubezpieczonych i kraju. (…) Prawie każda Kasa Chorych uważała sobie za punkt honoru, wybudować własny gmach, który z dumą określano jako ‘pałac zdrowia’; a budowano wszędzie nieracjonalnie i drogo”.

Początek II wojny światowej zastał Konkiewicza w Poznaniu. Nie zgodził się na ewakuację wraz z władzami administracyjnymi, choć był zapewne świadomy osobistego zagrożenia, bowiem jego działalność podczas Powstania Wielkopolskiego, powstań śląskich i późniejsza, w Związku Obrony Kresów Zachodnich, nie stanowiła dla Niemców tajemnicy i stała się przyczyną uznania go za wroga Rzeszy. Jego nazwisko znalazło się na sporządzonej przed wojną przez policję niemiecką liście obejmującej ponad 8 700 osób tej kategorii („Sonderfahndungsbuch”). Kilka tygodni po zajęciu miasta przez wojska niemieckie Konkiewicz został aresztowany w dniu 23 października 1939 r. i osadzony w Forcie VII w Poznaniu. Według jednej z relacji zgłosił się sam na wezwanie Gestapo, bowiem zamierzający go zatrzymać funkcjonariusze poprzedniego dnia nie zastali go w domu. Po krótkim śledztwie został rozstrzelany w zbiorowej egzekucji w dniu 27 października 1939 r. (oficjalnie stracono go za próbę ucieczki; krążyła też wersja o samobójczej śmierci przez powieszenie). Miejsce jego pochówku pozostaje nieznane; straconych grzebano zwykle w zbiorowych grobach w podpoznańskich lasach, a większość zwłok została w późniejszych czasach ekshumowana i spalona. Nazwisko lekarza widnieje na tablicy komemoratywnej wmurowanej w istniejącym w Forcie VII Muzeum Martyrologii Wielkopolan.

Fort VII w Poznaniu. Panorama Muzeum Martyrologii
Roman Konkiewicz nie założył rodziny; można przypuszczać, iż wszechstronna działalność lekarska, polityczna i społeczna były dlań ważniejsze niż sprawy osobiste. Jego działalność publiczna została uhonorowana odznaczeniem go Krzyżem Niepodległości i Orderem Odrodzenia Polski V klasy.

W latach powojennych postaci dr. Romana Konkiewicza nie uhonorowano w stosowny sposób. Stało się tak zapewne z przyczyn politycznych, bowiem różne organizacje, w których działał i sprawował funkcje, uznawane były przez ówczesne władze komunistyczne za prawicowe, a nawet reakcyjne. Nieprzychylnie oceniano także działalność reaktywowanego Związku Obrony Kresów Zachodnich, który ostatecznie uległ likwidacji przez wcielenie go w 1950 r. do Ligi Morskiej. W dniu 18 lipca tegoż roku – uznane za relikt lat międzywojennych – zostały rozwiązane Izby Lekarskie, a po ich reaktywacji na mocy ustawy sejmowej z dnia 17 maja 1989 r. i późniejszych zmianach ustrojowych nikt z nowych władz – nie tylko samorządu lekarskiego – nie uznał za stosowne przypomnienie we właściwy sposób zasług wieloletniego prezesa Izby Lekarskiej Poznańsko-Pomorskiej, działacza niepodległościowego i społecznika. Ogólne przedstawienie sylwetki Romana Konkiewicza w okolicznościowym (i niskonakładowym) wydawnictwie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej w 2000 r. to zbyt mało wobec formatu postaci.


CD opowieści o tej kamienicy w kolejnej części

sobota, 27 czerwca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 90 Ulica Kościelna - cz. 6

Józef Siemianowski w gronie Członków Syndykatu Dziennikarzy Krakowskich - siedzi pierwszy od prawej w okularach ze szpiczastą bródką. 


Józef Siemianowski 
W kolejnej części Spacerku po Strzelnie rozwinę opowieść o wspomnianym w poprzedniej części bracie Wandy Siemianowskiej, Józefie. Czynię to również dlatego, że choć nie zamieszkał on w Strzelnie, w którym osiadła jego rodzina, to bywał tutaj, a także pisywał do strzeleńskiego „Nadgoplanina“, publikowane na jego łamach artykuły i wiersze. Pięknie wspominał Józefa Siemianowskiego jego przyjaciel z dzieciństwa, brat rodzony Stanisława Przybyszewskiego, Leon Wawrzyniec Przybyszewski. Leon był postacią tragiczną, niechlubnie zapisaną w dziejach dwudziestolecia międzywojennego. Kilka lat po pogrzebie Stanisława, braciszek zmarłego, zdefraudował pieniądze zebrane ze składki publicznej na grobowiec brata. Prawdopodobnie w 1945 r. uciekł do Niemiec i tam wkrótce dokonał żywota.

Leon był chrześniakiem matki Józefa, Michaliny z Rygiewiczów Siemianowskiej i tak ten fakt wspominał:
Między rodziną Przybyszewskich a rodziną Siemianowskich istniała głęboka i serdeczna przyjaźń, czego dowodem chociażby to, że śp. Józefa Siemianowskiego podawała do chrztu w Górze matka nasza, Dorota, a piszącego te słowa niosła po raz pierwszy do kościoła matka śp. Siemianowskiego - Michalina, niewiasta ogromnych zalet serca i duszy.

W mojej pamięci zapisały się słowa wujka Mariana Strzeleckiego, wnuka Michaliny, który wspominając Leona Przybyszewskiego mówił, iż ów w trakcie pobierania nauk często słał listowne prośby do swojej matki chrzestnej, by ta wsparła finansowo jego dodatkowe korepetycje, i by tego faktu nie wyjawiała rodzicom. Michalina słała w tajemnicy regularnie wsparcie do czasu, kiedy dowiedziała się, że nicpoń pieniądze tracił na hulanki i swawole, zaniedbując naukę. Matka chrzestna szybko puściła w niepamięć podstęp chrześniaka, co niewątpliwie wynikło z opisanych wyżej jej ogromnych zalet serca i duszy.

 
Po śmierci Józefa Siemianowskiego, Leon na łamach „Gazety Powszechnej“ (1931, Nr 232) napisał: Onegdaj (5 października 1931 r. -M.P.) z rana zmarł po długich i bolesnych cierpieniach jeden z najbardziej zasłużonych dziennikarzy tutejszych, b. korespondent „Dziennika Poznańskiego“, jeden z tych, co przeszedł całą Golgotę cierpień i katuszy za czasów pruskich, śp. Józef Siemianowski. Był on synem tej samej ziemi, która wydala dwóch jemu współczesnych potentatów słowa, a zatem  Jana Kasprowicza i Stanisława Przybyszewskiego.

Józef urodził się 13 stycznia 1866 r. w Szarleju nad Gopłem, blisko Kruszwicy, gdzie ojciec jego dzierżawił majątek, należący do  śp. Józefa Kościelskiego. Pierwsze nauki Józef pobierał w szkole ludowej w Łojewie, oddalonym o 3 kilometry od Szarleja. Nauczycielem jego był Józef Przybyszewski, ojciec Stanisława i Leona, który widząc zamiłowanie do literatury polskiej dawał młodemu Józefowi do przeczytania wszystko, co miał w swej bogatej bibliotece, a zatem dzieła Kraszewskiego, Mickiewicza, Liebelta, Słowackiego, Cieszkowskiego itd., itd.
- Ja sam, jako 6-cioletni chłopak, dźwigałem niejednokrotnie na zlecenie ojca roczniki „Kłosów“ z Łojewa do Szarleja, a potem i do Arturowa, dokąd rodzice Józefa przenieśli się przed osiedleniem się na stałe w Strzelnie - wspominał Leon Przybyszewski.

Po ukończeniu szkoły powszechnej w Łojewie od 1876 r. Józef kontynuował naukę w gimnazjum inowrocławskim, gdzie poznał Jana Kasprowicza. Szkoły tej obaj ci zdolni uczniowie skończyć jednakże nie mogli z powodu trudności, stawianych im przez profesorów, zaciekłych hakatystów.

Józef Wakacje spędzał częściowo w domu Przybyszewskich, częściowo w uroczym
Arturowie, administrowanym przez ojca Mikołaja. Tam to, w Arturowie obcował całymi dniami z młodszym o kilka lat od siebie Stanisławem Przybyszewskim, tam też powstawały pierwsze utwory literackie i pierwsze wiersze, pisywane przez rywalizujących ze sobą uczniów gimnazjum w Inowrocławiu i Toruniu (Przybyszewski uczęszczał pierwotnie do gimnazjum w Toruniu). Po opuszczeniu gimnazjum - dzięki pomocy Józefa KościeIskiego - pełnił funkcję bibliotekarza w Kórniku, po czym wspólnie z Adamem Napieralskim rozpoczął praktykę dziennikarską u założyciela „Orędownika“ dr. Romana Szymańskiego. Z Poznania w 1898 r. przeniósł się na Górny Śląsk, gdzie był redaktorem „Dziennika Śląskiego“, a następnie „Katolika“. Jako dziennikarz wykazywał niepospolite zdolności publicystyczne i wielki patriotyzm, który porwał go w kierunku ruchu narodowo-polskiego, wynosząc na czołowe miejsce w akcji, zmierzającej do odprusaczenia Górnego Śląska. Józef Siemianowski kierowany nowymi hasłami patriotycznymi założył w 1903 r. w Gliwicach pismo codzienne „Głos Śląski“. Organ ten nie ustawał, mimo groźby policyjnych władz niemieckich, w nawoływaniu, aby Ślązacy uczyli dzieci swoje po polsku. Każda groźba niemiecka
wywoływała na łamach „Głosu Śląskiego“ nowe apele do walki o prawa polskich dzieci i o spolszczenie polskich dusz. Władze pruskie, doprowadzone uporem redaktora do ostateczności, osadziły go w więzieniu, w którym przesiedział przeszło 6 miesięcy o wodzie i chlebie.

O tym, co przeżywał w lochach niemieckich, pisał Siemianowski w kilku felietonach „Dziennika Poznańskiego“. Po opuszczeniu murów więziennych udał się do Krakowa, gdzie pracował w „Głosie Narodu“ i w „Nowej Reformie“. Później był redaktorem „Wielkopolanina“ w Poznaniu. Po odrodzeniu Polski pracował śp. Siemianowski pierwotnie w wydziale prasowym Naczelnej Rady Ludowej. Praca przygotowawcza przed plebiscytem
na Górnym Śląsku porwała go znowu na starą ziemię Piasta, gdzie piastował stanowisko redaktora naczelnego w wychodzącym w Katowicach „Polaku“. W redagowaniu gazety współpracował z Wojciechem Korfantym.




Po powrocie do Poznania od 1923 r. objął redakcję „Wiarusa Polskiego”, następnie pracował w „Gazecie Powszechnej”, a w ostatnich latach życia powrócił do „Orędownika”, gdzie prowadził dodatek tygodniowy „Ruch Robotniczy”. W ostatnich latach życia związał się ze Stronnictwem Narodowym, z ramienia tej partii wchodził w skład komitetów przygotowujących wybory do rad miejskich i sejmu. Józef Siemianowski był publicystą świetnie przygotowanym do pracy dziennikarskiej. Należał do plejady tych nielicznych w owym czasie dziennikarzy, którzy podejmowali pracę w zawodzie po gruntownym przygotowaniu i należytych studiach. Po śmierci Józefa Siemianowskiego, która nastąpiła 5 października 1931 r., tak oto wspominał zmarłego Leon Przybyszewski:
- Wyliczenie niepospolitych zasług zmarłego kolegi zajęłoby nam szpalty. Całe życie jego płynęło mu wśród ustawicznych borykań z trudnościami natury materialnej. Wszystko co miał, składał na ołtarzu Ojczyzny. Nie dano mu w zamian za to nawet tyle, żeby mógł wiązać koniec z końcem. Ostatnie lata były dlań bodaj najcięższe, całe miesiące bowiem zmagał się z ciężką chorobą -  astmą. Marzył, biedny, gdyśmy po raz ostatni gwarzyli przy cieple rozpromienionego słońca w ogrodzie ulubionej przezeń „Grandki“, że spisze, co wie, co pamięta o przeżyciach swoich z Janem Kasprowiczem i Stanisławem Przybyszewskim, że przeprowadzi walkę o zdjęcie anatemy, rzucanej tak niesprawiedliwie i niegodziwie przez pewien odłam ugrupowania politycznego w Wielkopolsce na wielkiego jego towarzysza z lat młodości, ułożonego przed kilku dniami do grobu w Górze - tymczasem śmierć nie ubłagana wydarła mu pióro z ręki i nie pozwoliła spełnić misji, której się w swym szlachetnym porywie chciał podjąć. A szkoda, wielka szkoda. Zmarły autor „Śniegu“ i „Złotego Runa“ - Stanisław Przybyszewski kochał śp. Józefa miłością bratnią i utrzymywał z nim do końca życia najbliższy kontakt. Ileż miałby zatem do powiedzenia ten schodzący dziś do grobu trzeci wielki syn nadgoplańskiej ziemi, zbyt mało znany i zbyt mało doceniany nawet przez tych, dla których targał swe zdrowie i życie. Z jarzma, w którego wprzęgła konieczność zarobkowania na chleb, nie wyzwolono go aż po ostatnie dni. Taki to już snąć los pisarza polskiego i polskiego publicysty. Teraz dopiero, ukołysany do wiecznego wypoczynku, dozna spokoju, którego tak pragnął, a którego mu życie nie dało.
Requicscat! Requiescat!

Józef Siemianowski pochowany został na starym cmentarzu św. Marcina w Poznaniu. Kondukt żałobny prowadził ks. infułat Józef Kłos, prepozyt Kapituły Metropolitalnej Poznańskiej, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego“. Przy wynoszeniu trumny z domu żałoby Chór Opery Poznańskiej śpiewał pieśń żałobną. Na trumnie złożono liczne wińce od rodziny, przyjaciół i organizacji. W kondukcie kroczyła żona Ludwika z Lubińskich z synami Janem i Mieczysławem, bracia Stanisław i Tadeusz, siostry Wanda i Helena, liczni członkowie rodziny, przyjaciele i pracownicy poszczególnych redakcji, członkowie stowarzyszeń i Rady Miejskiej…