wtorek, 11 sierpnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 95 Ulice Klasztorna i Ogrodowa oraz Wzgórze Świętego Wojciecha (cz. 1 Szczepan Kowalski)

W ostatniej części Spacerku zakończyłem opowieść o dziejach związanych z Placem Świętego Wojciecha, a konkretnie o folwarku proboszczowskim. Dzisiejsza opowieść o Wzgórzu Wojciechowym to temat rzeka. Dzieje tego miejsca wypełniły już setki stron licznych opracowań o budowlach tutaj wystawionych i o ludziach tu mieszkających. Zatem, ja w swojej dzisiejszej opowieści ograniczę się jedynie do zaprezentowania tego miejsca jako Pomnika Historii, pomijając wiele innych jakże ważnych wątków dziejowych, odsyłając czytelnika do bibliotek, by wypożyczyć i poczytać książki o tym miejscu. 

Lata 30. XX w. Fragment ul. Klasztornej przyklejony do Wzgórza Świętego Wojciecha

Zacznę od ulic Klasztornej i Ogrodowej, z których pierwsza przylega od strony północnej do Wzgórza, a druga odchodzi od Placu po jego stronie południowej ku ul. Gimnazjalnej. Klasztorną w przeszłości nazywano Budami i była to tzw. nazwa potoczna, niewystępująca w spisach oficjalnych. Skąd ta nazwa? Otóż, w porównaniu z innymi ulicami, jej zabudowa była stosunkowo nędzna i składała się z małych, niewielkich domostw dwu i trzyizbowych. Dopiero początek XX w. przyniósł jej niewielkie zmiany, w postaci kilku bardziej okazałych domów. Dzisiaj możemy powiedzieć, że jest to najstarsza część miasta, a w przeszłości pierwszej osady - wsi Strzelno. W czasie zaborów opisana została jako Klostergrund, czyli grunty klasztorne i nazwa ta obowiązywała do 1919 r. W latach międzywojennych, z racji swego położenia nazwana została ulicą Klasztorną, czyli leżącą przy dawnym klasztorze norbertanek. Południową stronę ulicy stanowi zwarta zabudowa i ogranicza ją skarpa Wzgórza Świętego Wojciecha, to też poszczególne parcele leżące po tej stronie leżące są niewielkie, z maleńkimi podwórzami, w części zabudowanymi budynkami gospodarczymi. Parcele po stronie północnej mają większe kształty, budynki stoją w pewnej odległości od siebie. Ulica w przeszłości nie stanowiła zwartej zabudowy i przypominała typową wiejską ulicówkę, co odzwierciedla usytuowanie budynków na mapie katastralnej Grützmachera z lata 1827/1828.


Początek pierzei południowej

Dawniej mieszkała przy niej liczna służba, świadcząca swą pracę na rzecz klasztoru i dworu prepozyta. Ich status społeczny zmienił się z chwilą kasaty klasztoru i wówczas gross z mieszkańców została zatrudniona w dominium Waldau (Strzelno Klasztorne), a także w samym mieście. Z lat międzywojennych pochodzi informacja, że na jednej z parcel, po ulewnym deszczu zapadł się grunt i odkrył rzekomo przepastne wnętrze ziemi. Wówczas po mieście rozeszła się sensacyjna informacja, iż jest to odcinek legendarnego tunelu, który w dalekiej przeszłości miał łączyć klasztor strzeleński z klasztorem markowickim. To o nim często wspominał śp. Szczepan Kowalski, kościelny i przewodnik po Wzgórzu Świętego Wojciecha i jego zabytkach. Przypominam sobie owe opowieści, gdy jako ministrant wielokrotnie towarzyszyłem panu Szczepanowi w przeróżnych pracach oraz podczas oprowadzania licznych  wycieczek. W jednej z nich wspominał czasy wypraw tatarskich na Polskę. Zapobiegliwe norbertanki miały wówczas wybudować podziemne przejście ze Strzelna do Markowic, by podczas najazdów tym przejściem przedostawać się do markowickiego klasztoru i tam chronić się przed skośnookimi.

Pod górkę do Placu Świętego Wojciecha - ul. Klasztorna

Oczywiście była to fantastyczna opowieść nie znajdująca potwierdzenia w źródłach. Najazdy tatarskie na Polskę miały miejsce w XIII w. i nie dosięgły nigdy naszych terenów. Natomiast początek dziejów klasztoru markowickiego to wiek XVII, czyli 400 lat później. Zatem, poplątanie z pomieszaniem i wplecenie dziejów norbertanek witowskich przedstawionych na XVIII w. obrazie Męczeństwo norbertanek witowskich, znajdującym się w Strzelnie. Obraz przedstawia najazd Tatarów, którzy w 1240 roku zniszczyli klasztor w Witowie (obecnie diecezja łódzka) i wymordowali jego mieszkańców. Pod datą 26 stycznia obchodzono później kult Świętych Norbertanek Witowskich, które wierne swoim ślubom czystości osiągnęły palmę męczeństwa i spoczęły w podziemiach witowskiej świątyni. Opat Antoni Józef D. Kraszewski powołując się na starodawny manuskrypt strzeliński podał imię jednej z pomordowanych - Moniki - w chwili śmierci obdarzonej szczególną łaską Boga. Według starych kronik, trzy ocalałe zakonnice schronić się miały w lesie, w dole, nazywanym od tego czasu przez ludność „dołem panieńskim“. Według Kraszewskiego, przejeżdżający przez bory wojewoda sandomierski Dzierżko, brat biskupa Wita, miał zabrać zagubione w puszczy zakonnice do Buska, gdzie norbertanie ustąpili miejsca zakonnicom, sami się przenosząc do spustoszonego Witowa, którzy odbudowali klasztor.

Wschodni kraniec ul. Klasztornej

I tak, obraz, zapadnięty grunt pobudziły fantazję kościelnego, który upewniony odczytanym napisem na obrazie Błogosławione Panny Witowskie, Norbertanki, Męczennice Polskie wybudził z uśpienia dawną opowieści o rzekomych lochach ciągnących się do Markowic. Zapewne umknęła mu późniejsza informacja, o rewelacyjnym odkryciu, z której dowiadujemy się, że przybyli na wezwanie władz archeolodzy z Poznania stwierdzili, że owe zapadlisko to nie żaden loch, tylko murowany sklep - piwnica po dawniej stojącym w tym miejscu domostwie.

Przechodząc do czasów nam bliższych wspomnę, że na tzw. klinie, na samym początku ulicy przed posesją nr 2, w której mieszkają moje kuzynki Krysia i Marysia Nowak, znajdował się od lat 60. XX w. dobrze prosperujący zakład kamieniarski p. Pułkownika. Specjalizował się on w produkcji nagrobków. Później, po wybudowaniu domu przy ul. Gimnazjalnej właściciel przeniósł tam produkcję. I ostatni wątek z tej ulicy, to wspomnienie mieszkającego przy niej przed laty Szczepana Kowalskiego, któremu poświęcę nieco więcej czasu. Jego dom znajdował się po drugiej stronie ulicy vis a vis zakładu p. Pułkownika - pod numerem 3. Niestety, do dziś nie pozostał po nim ślad…    

 

Szczepan Kowalski – legendarny kościelny i przewodnik

Wśród strzelnian ponadprzeciętnych, którzy przed laty odeszli do Domu Pana znajduje się postać, którą niewielu już pamięta, a która zapisała się złotymi zgłoskami w annałach strzeleńskich, kujawskich i polskich. Powstaniec wielkopolski, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, żołnierz września, a po wojnie kościelny w parafii św. Trójcy w Strzelnie. Wielu strzelanin zapamiętało ppor. Szczepana Kowalskiego jako postać niezwykle barwną i szczerze oddaną parafii i strzeleńskim zabytkom. Dla wielu wymienienie naszego bohatera z imienia i nazwiska, po tak wielu latach może niewiele mówić, nawet tym starszym. Natomiast, kiedy dopowiemy, iż był to wieloletni kościelny, starsi natychmiast przypominają sobie tę postać.


Szczepan Kowalski opowiada legendę o św. Wojciechu 

Zapewne, dlatego, że osobiście znałem pana Szczepana i sporo czasu, jako ministrant przy jego boku spędziłem, pozwolę sobie na miarę pamięci przypomnieć tę bardzo skromną, ale jakże znamienitą i pełną anegdot postać. Po wielokroć wsłuchiwałem się w opowieści pana kościelnego, który dzierżąc w ręku wielki pęk kluczy oprowadzał po wzgórzu klasztornym wycieczki i to te szkolne, jak również dorosłych z kraju i zagranicy. Dzięki tym opowieściom utrwaliłem w sobie zamiłowanie do historii i regionalizmu, do poszukiwania prawdy historycznej wypaczanej przez system w nie tak dalekiej przeszłości - okresu międzywojennego. Do dzisiaj udało mi się przechować maszynopis, w którym opisane zostały dzieje Strzelna i wzgórza klasztornego, a które były esencją opowieści przewodnika Szczepana Kowalskiego podczas oprowadzania turystów. Przelania na papier tej opowieści dokonała moja kuzynka Krysia Nowak, gdzieś na przełomie lat 60. i 70. minionego stulecia.

Z ministrantami 

Na sam początek troszkę danych biograficznych, które dopełnią obrazu naszego bohatera. Szczepan Kowalski urodził się 17 grudnia 1899 roku w Strzelnie. Jego rodzicami byli Wojciech i Jadwiga Mucha. Rodzice związek małżeński zawarli z początkiem 1899 roku w kościele św. Marka Ewangelisty w Polanowicach. Uczęszczał do Szkoły Katolickiej Elementarnej, w której nauka trwała na poziomie niższym, a następnie wyższym 6 lat. 

Kazimierz Kowalski w rozmowie ze Szczepanem Kowalskim ok. 1960 r.

 Kiedy wybuchło Powstanie Wielkopolskie 19-letni Szczepan chwycił za broń i nazajutrz po wyzwoleniu Strzelna 3 stycznia 1919 roku wstąpił do formowanego w Młynach oddziału dowodzonego przez jednorękiego inwalidę z okresu Wielkiej Wojny Józefa Owczarskiego. Była to tzw. kompania młyńska, która podporządkowana została oddziałom dowodzonym przez ppor. Piotra Cymsa. 3 stycznia dowodzone przez Cymsa oddziały z Młynów, Strzelna, Gniezna, Wrześni, Trzemeszna i Mogilna wyruszyły przez Młyny, Włostowo na Kruszwicę, rozbrajając po drodze kolonistów niemieckich. Do miasta dotarły w godzinach popołudniowych. Stąd wyruszyli na Odsiecz Inowrocławiowi. …Do ataku na miasto pierwsi ruszyli do boju ochotnicy z Młynów, których prowadził nieustraszony, jednoręki inwalida - Józef Owczarski. Wpadli oni jak błyskawica w brawurowym ataku na wiadukt kolejowy od strony Bydgoszczy i pierwsi dostali się w krzyżowy ogień niemieckich karabinów maszynowych, strzelających do nich z kierunku dworca kolejowego i ulicy Dworcowej. Powstańcy, nie bacząc na ulewę spadającego na nich ołowiu uderzyli i doszli pod sam dworzec kolejowy. Wdzierając się do środka budynku zdobyli go w bardzo ciężkich walkach.

Przy ołtarzu

Nie trwało to długo. Niemcy odbili dworzec. Podczas walk padło kilku powstańców z oddziału młyńskiego, zaś sam dowódca wraz z podwładnymi dostał się do niewoli. Jak czytamy w uzasadnieniu wniosku o odznaczenie Szczepana Kowalskiego Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, po wyzwoleniu Inowrocławia: walczył on jeszcze w okolicach Inowrocławia. Następnie wstąpił do formowanego 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich, w którym odbywał służbę do 1921 roku. 

Wiadomym jest, że po wyzwoleniu Inowrocławia Szczepan Kowalski wstąpił do 4 kompanii dowodzonej przez Józefa Owczarskiego 1. Pułk Grenadierów Kujawskich, którego dowódcą został porucznik Paweł Cyms. Brał on udział w walkach pod Złotnikami Kujawskimi, Łabiszynem i Brzozą Bydgoską, o wyzwolenie Bydgoszczy. 7 lutego 1919 roku 1. Pułk Grenadierów Kujawskich przemianowano na 5 Pułk Strzelców Wielkopolskich, w którego szeregach znalazł się również nasz bohater. Paweł Cyms uhonorowany rangą kapitana, pełnił w nowym pułku funkcję dowódcy batalionu. 17 stycznia 1920 roku Pułk zostaje przemianowany w słynny inowrocławski 59 Pułk Piechoty Wielkopolskiej. Uczestniczy w zajmowaniu terenów Pomorza i obsadzeniu odcinka granicy na zachód od Chojnic.

W towarzystwie wikariuszy przed szpitalem strzeleńskim

 W dniach 7-9 marca 1920 roku nasz bohater wraz z 59. Pułkiem Piechoty Wielkopolskiej wyruszył do Małopolski Wschodniej na obszar Złoczów - Brody, by wziąć udział na rubieżach wschodnich w wojnie z nawałnicą bolszewicką. Po dwutygodniowym pobycie Pułk został przeniesiony do Miropola. Stamtąd wziął udział w ofensywie ukraińskiej i w walkach o Kijów. Pułk uczestniczy w wypadzie na Berezynę. Po ofensywie Bolszewików zajął pozycje na zachodnim brzegu Bugu. Następnie wycofał się pod Warszawę i wziął udział w Bitwie Warszawskiej. Stąd, jako oddział pościgowy gromi Sowietów na linii Stanisławów – Jadów – Łochów – Brok. Uczestniczy w boju o Łomżę i odcięciu 4. armii sowieckiej od granicy pruskiej. Od 24 września do 11 października 1920 roku wziął udział w licznych walkach i potyczkach, ostatecznie zatrzymując się w okolicach Rakowa, gdzie zastał go rozejm. 9-10 grudnia 1920 roku 59 Pułk Strzelców Wielkopolskich wrócił do Inowrocławia, a wraz z nim Szczepan Kowalski.

Po zwolnieniu do rezerwy Szczepan Kowalski uhonorowany licznymi odznaczeniami powrócił do Strzelna i pracował tutaj jako robotnik. Niebawem, bo 13 kwietnia 1923 roku zawarł związek małżeński z Józefą Drzewiecką. Małżonkowie wychowali trójkę dzieci: syna Mariana i córki Jadwigę zamężną Szkudlarek oraz Wandę Stanisławę zamężną Niemczyk. W sierpniu 1939 roku został zmobilizowany i wraz z 59. Pułkiem Piechoty odbył kampanię wrześniową. Po zakończeniu walk dostał się do niewoli niemieckiej, z której wkrótce został zwolniony. Powrócił do Strzelna i przez całą okupację pracował jako robotnik u Niemca Schultza, w zakładzie utylizującym padlinę, w tzw. „Rakarni” pod Miradzem.

 

Po zakończeniu działań wojennych nadarzyła się okazja i został kościelnym przy parafii św. Trójcy w Strzelnie. Zastąpił on przedwojennego kościelnego Szmatułę, którego syn Stanisław (1918.05.08. – 1942.02.26) był kierowcą u ks. prałata Ignacego Czechowskiego i został zamordowany w niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau. Parafia znajdowała się w opłakanym stanie. Niemcy wycofując się podpalili kościół – rotundę św. Prokopa. Ogromne budowle poklasztorne i bazylika wymagały remontów, do tego Strzelno na wiele lat stało się miejscem prac archeologiczno-architektonicznych. Uniwersalizm rzemieślniczy Szczepana Kowalskiego sprawił, że był on tzw. „złotą rączką” realizującą przez wiele lat prace remontowe w branżach: budowlanej, stolarskiej, hydraulicznej, ślusarskiej, elektrycznej, dekarskiej itd. Posiadał również własne hobby - pszczoły, które doglądał u siebie i w pasiece proboszczowskiej. 

Przy ciągłym deficycie materiałów budowlanych i całkowitym brakiem ich przydziałów w ówczesnym systemie rozdzielnictwa i nieprzychylności ze strony władz wobec Kościoła taki fachowiec był istnym skarbem dla proboszcza ks. Józefa Jabłońskiego. Strzeleńskiego kościelnego cechowała niezwykła pracowitość. Po kilkanaście godzin spędzał na niekończących się remontach, do tego posługa kościelna, opieka nad ministrantami, udział w ceremoniach ślubnych, chrzcinach, pogrzebach itd., itp. Podczas prac restauracyjnych rotundy św. Prokopa oraz prac archeologicznych na krok nie odstępował naukowców podpatrując ich w pracy i wsłuchując się w ich wywody dotyczące dziejów strzeleńskich zabytków. Szczepan Kowalski był tym, który naprowadził naukowców na późniejsze odkrycia. To on wskazał pęknięcia ścian i filarów, pod którymi kryły się bezcenne kolumny romańskie, czy tympanon z portalem północnym. Kontakty z historykami zaowocowały poznaniem przez kościelnego historii średniowiecza i wieków późniejszych. Jako samouk zgłębił poprzez książeczkę ks. prałata Ignacego Czechowskiego Historię kościołów strzelińskich – ówczesne kompendium wiedzy o strzeleńskich dziejach i jego zabytkach - i inne opracowania niezbędną wiedzę historyczną, by móc pełnić również funkcję przewodnika po pełnym zabytków wzgórzu.

Małżonkowie Kowalscy Józefa i Szczepan

 Oprowadzając wycieczki, czynił to z wielką pasją i ogromnym zaangażowaniem. Wiedzę podstawową przyozdabiał legendami, pełnymi tajemnic anegdotami i licznymi ciekawostkami z przeszłości miasta i okolicy. Dla każdej grupy miał inną opowieść i za każdym razem zwiedzanie kończył zaproszeniem do ponownych odwiedzin, gdyż czas, jaki poświęcił wycieczce nie pozwolił na zwiedzenie wszystkiego i opowiedzenie jeszcze wielu ciekawszych historii.

Szczepan Kowalski, poza wyżej wymienionymi obowiązkami w okresie letnim uprawiał pszczelarstwo. Niewielką pasiekę miał w ogródku przydomowym. Mieszkał na parterze wikariatu, w byłych zabudowaniach klasztoru ss. Norbertanek. Już wczesną jesienią wraz z małżonką zajmował się wypiekaniem opłatków wigilijnych. Na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem objeżdżał z pękatą walizką okoliczne wsie i obchodził domostwa w mieście sprzedając pięknie opakowane wzorzyste białe opłatki. Ta działalność była jego dodatkowym dochodem, przy dość skromnej gaży kościelnego, wypłacanej, co miesiąc przez proboszcza. Z tych dochodów kościelny własnym sumptem utwardził kilkudziesięciometrowe przejście od bramy do wejścia głównego do kościoła, by wierni nie musieli po deszczu brnąć w błocie. W tym celu systemem domowym wykonał płytki chodnikowe i wyłożył nimi przejście.

Niedzielny spacer i odwiedziny...

 Jednego roku wracałem wraz z już wówczas emerytowanym kościelnym z Mogilna. Ja wracałem ze szkoły, zaś weteran służby i pracy z jakiejś uroczystości. Zapytałem: - a skąd to pan wraca – na co mój towarzysz podróży odrzekł: - z uroczystości, podczas której otrzymałem odznaczenie. Spojrzałem na pierś kościelnego i zauważyłem pośród wieloma innymi odznaczeniami jedno świeżo przypięte szpileczką do marynarki. Kiedy spytałem za co tyle tych odznaczeń, usłyszałem odpowiedz: - za powstanie, wojnę od władzy ludowej… -w tym momencie mój rozmówca odpiął marynarkę i rozchylając połę pokazał rząd medali przypiętych od środka – a te to otrzymałem za powstanie i wojnę z bolszewikami od Piłsudskiego. Nie wolno mi ich nosić na wierzchu, gdyż władza ludowa ich nie uznaje, to kazałem żonie przyszyć je od podszewki, są bliżej serca – z dumą wyrzekł te słowa stary weteran. Zdarzenie to stało się jedną z wielu anegdot, często powtarzanych w środowiskach patriotycznych.

W 1966 roku oficjalnie przeszedł na emeryturę, jednakże dalej pracował na etacie kościelnego i przewodnika. W 1968 roku na zorganizowanym kursie przewodników turystycznych 9 osób ze Strzelna uzyskało uprawnienia przewodników turystycznych na województwo bydgoskie. Wśród tych osób był legendarny strażnik strzeleńskich zabytków, długoletni przewodnik po Wzgórzu św. Wojciecha Szczepan Kowalski. Będąc już na emeryturze kościelny wraz z małżonką zamieszkał w kupionym przez siebie niewielkim domku. Zlokalizowany on był przy ulicy Klasztornej 3, w pobliżu wzgórza klasztornego, tak, że emeryt miał blisko do zabytków, po których nadal oprowadzał wycieczki.

 

Już będąc w stanie spoczynku, Uchwałą Rady Państwa z 24 czerwca 1972 roku za udział w Powstaniu Wielkopolskim Szczepan Kowalski został awansowany na stopień oficerski – podporucznika. Dopiero 19 grudnia 1974 roku Uchwałą Rady Państwa nr: 0/2385 został odznaczony Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym. Zmarł 24 kwietnia 1976 roku w Strzelnie.

piątek, 7 sierpnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 94 Plac Świętego Wojciecha - cz. 3


Folwark proboszczowski

Folwark plebański, nazywany również folwarkiem proboszczowskim był to obszar gruntów rolnych i zabudowania gospodarcze, pierwotnie zlokalizowane w północnej części wzgórza poklasztornego i przy tej stronie Placu Świętego Wojciecha. Ziemia folwarczna o areale ok. 88 ha znajdowała się po południowej stronie miasta i rozciągała się od granicy miasta aż do granicy lasu - Laskowo. Był to pas ziemi pomiędzy gruntami Laskowa, a Zofijówką. Zorganizowanie folwarku nastąpiło tuż po kasacie klasztoru sióstr norbertanek w Strzelnie, która miała miejsce w 1837 r. Wówczas z zabranych przez zaborcę gruntów ostatniego norbertańskiego folwarku Naskrętne wydzielono wspomniany grunt i uposażono nim pierwszego strzeleńskiego proboszcza diecezjalnego, którym został dotychczasowy prepozyt klasztoru, ks. Franciszek Ksawery Salmoński.

 

W prawym górnym narożniku kuźnia folwarczna i czworak

Tradycją było wydzierżawianie folwarku osobom, które dawały gwarancję dobrego gospodarowania na roli i w folwarku. Jak dotychczas udało mi się ustalić trzech dzierżawców, a byli nimi: Franciszek Waligura, Walenty Gąsiorowski i Jan Czub (Hallerczyk).

Najciekawsze informacje o funkcjonowaniu dzierżawy proboszczowskiej uzyskałem od Pani Grażyny Grabowskiej z Krakowa, prawnuczki Walentego Gąsiorowskiego, która przesłała mi wyciąg z umowy zawartej 1 lipca 1921 r. z proboszczem miejscowym ks. Stanisławem Kopernikiem na dzierżawę folwarku proboszczowskiego. Najprawdopodobniej umowa w swoim zasadniczym zrębie była powtórzeniem zapisów z wcześniejszych kontraktów dzierżawnych zawartych z poprzednikami Gąsiorowskiego na proboszczowskim folwarku. Z jej treści dowiadujemy się, że Walenty Gąsiorowski przejął w dzierżawę role należące do probostwa strzelińskiego liczące 88 hektarów i 60 arów obszaru a położone w Strzelnie z trzema domami komorniczymi, kuźnią i budynkami gospodarczymi na lat 12, tj. od 1 lipca 1921 r. do 30 czerwca 1933 r. Z dzierżawy wykluczone zostały: dziedziniec przed kościołem, plac około Kościółka św. Prokopa, salka przy kościele i drewniki pod nią się znajdujące, tak zwany kwietnik, plebania z małym budynkiem gospodarczym, podwórkiem i ogródkiem od strony południowej, dwa ogrody za kościołem opasane murem. Ogółem obszar wykluczonych parcel wynosił około 2 hektary, 48 arów i 90 m2, i nie był wliczony w areał folwarku o powierzchni 88 hektarów i 60 arów. Domami komorniczymi należącymi do folwarku były obecne budynki wielorodzinne przy ulicy Magazynowej 4 i 6 oraz budynek przy ul. Klasztornej 1.

 

Zagłębiając się w zapisy umowy zauważyć można bardzo istotną informację o prawdopodobnym czasie, kiedy folwark sprzed kościoła, ze strony północnej, został przeniesiony na stronę południową Wzgórza Świętego Wojciecha. Choć nie została podana dokładna data to czytamy:

- Gdy wielki budynek gospodarczy na podwórzu z północnej strony dziedzińca zostanie zniesiony, podwórze to również wykluczone będzie z dzierżawy. Dopóki to nie nastąpi dzierżawca obowiązany jest dbać o porządek na owym podwórzu, jak tego bliskość Kościoła wymaga. Nie wolno mu na owym podwórzu wytłoków przechowywać.

Następca ks. Kopernika, ks. Ignacy Czechowski w swojej książeczce Historia kościołów Strzelińskich nie wspomina o wybudowaniu nowego folwarku i rozbiórce wielkiego budynku gospodarczego z oborami i stajniami. Zatem, nowy folwark wybudował przy obecnej ulicy Parkowej róg z Topolową w latach 1922-1923 ks. Stanisław Kopernik. Współcześnie budynki nowego folwarku tzw. probostwa oznaczone są numerami Parkowa 2 - dom dzierżawców (w głębi posesji) i Parkowa 4 - niegdyś obora i stajnia (w ostatnich latach zamienione na mieszkania). Przewidując w 1921 r. w umowie zawartej z Gąsiorowskim rozbiórkę budynku na folwarku, proboszcz ks. Kopernik planował już wówczas budowę nowego folwarku, która praktycznie zapoczątkowana została w roku następnym. Po zakończeniu budowy dzierżawca przeniósł się do nowych pomieszczeń, a opuszczony stary budynek inwentarski został rozebrany. Następca ks. Kopernika, ks. Ignacy Czechowski mógł przystąpić do prac związanych z przebudową placu, remontów świątyń i wystawienia nowego parkanu od strony Placu Świętego Wojciecha.

Walenty Gąsiorowski lustrujący pola na Laskowie. Siedzi w kapeluszu pośrodku

Dzierżawa probostwa obciążona była licznymi zobowiązaniami i należnościami względem właściciela majątku, czyli proboszcza. Dzierżawca zobowiązany był stawić do dyspozycji stajnię w czasie odpustów i innych wydarzeń na pomieszczenie koni przybyłych księży i szczególnych gości. Czynsz dzierżawny ustanowiony był na poziomie 320 cetnarów (1 cetnar = 51 kg czyli ok. 16 ton) żyta rocznie, względnie tyle pieniędzy, ile owo żyto w dniu płatności rat kwartalnych według ceny maksymalnej lub, gdyby jej nie było, ceny targowej w Strzelnie. Nadto dzierżawca był zobowiązany dostarczać właścicielowi (beneficjentowi): 4 litry świeżego, nieodtłuszczonego słodkiego mleka dziennie i 2 funty świeżego masła tygodniowo do kuchni beneficjenta. Ponadto rocznie 16 cetnarów pszenicy i 8 cetnarów jęczmienia 150 cetnarów ziemniaków. Rocznie na żądanie do 30 furmanek, każda kryta i zaprzężonym w parę dobrych koni, na odległość do trzech mil (1 mila = 1,6 km), furmanki po materiały opałowe (drewno i węgiel) i do młyna ora słomę wedle potrzeby do użytku domowego i na ściółkę.

Żniwa na Laskowie

I to nie wszystko, gdyż corocznie dzierżawca musiał nawozić obornikiem ogród proboszczowski za kościołem i do 1 listopada, zaorać, a wiosną ziemniaki zasadzić, powłóczyć i obradlić. Aby uniknąć sporów, dzierżawca dostarczał koni i woźnicę, a beneficjent pozostałych ludzi. A nadto organiście i kościelnemu po dwie morgi na ziemniaki z uprawą jak wyżej i zwózkę ziemniaków do domu. W razie sporów co do kwot dzierżawy sprawy rozstrzygała władza duchowna po ewentualnym zasięgnięciu opinii rzeczoznawcy z wykluczeniem drogi sądowej.

 

Omłoty w polowej stodole na Laskwie

I już na zakończenie tego tematy kilkanaście słów o dzierżawcach. Franciszek Waligóra znany jest z wydarzeń noworocznych, które poprzedziły w Strzelnie wybuch Powstania Wielkopolskiego. Otóż 1 stycznia 1919 r. rozzuchwaleni żołnierze Grenzschutzu około godz. 22:00 urządzili sobie strzelaninę do przejeżdżającego bryczką ulicami miasta dzierżawcy Waligóry. W wyniku tej strzelaniny zranili ciężko konia, który następnego dnia wyzionął ducha. 

Walenty Gąsiorowski

Więcej danych zachowało się o dzierżawcy Walentym Gąsiorowskim - (1865-1945). Był on synem Jana i Rozalii, rodzina pochodziła z okolic Niechanowa i Witkowa. Jako szesnastoletni młodzieniec udał się na naukę do ogrodnika przy dworze w Niechanowie. Wkrótce przeniósł się do mleczarni w tym samym majątku. Potem kształcił się w zawodzie mleczarza pod Hannowerem. Po skończeniu służby wojskowej zamieszkał w Mirosławicach pod Strzelnem, gdzie prowadził dworską mleczarnię u Juliana Reichsteina. Po ślubie z Marią Ruoss przeniósł się do Sławska Wielkiego i tam prowadził zlewnię mleka. W październiku 1896 r. Walenty przeniósł się do Wójcina, gdzie w majątku Skrzydlewskiego prowadził mleczarnię oraz wziął w dzierżawę folwark proboszczowski.

W podwórzu nowego folwarku przy ul. Parkowej

W 1909 r. odkupił od szwagra Leona Ruoss mleczarnię w Strzelnie (przy ul. Ślusarskiej), którą prowadził mleczarz Bachora, a Walenty z rodziną nadal mieszkał w Wójcinie. W 1919 r. odkupił od Niemca Melzera mleczarnię w Strzelnie (przy ul. Szerokiej). W 1921 r. Walenty z rodziną przeniósł się do Strzelna. Na probostwie w Wójcinie pozostał najstarszy syn, Marian. W Strzelnie Walenty również wydzierżawił gospodarstwo proboszczowskie. Rodzina zamieszkała „na probostwie”. Tam cała rodzina cała rodzina spędzała wakacje i Święta, dzieci zjeżdżały się ze studiów, a i dalszej rodziny Marii i Walentego było sporo.  Częstym gościem bywał ksiądz Czechowski z ojcem i siostrą. Gospodarstwo proboszczowskie dochodów wielkich nie przynosiło, raczej względy ambicjonalne Walentego decydowały o tej dzierżawie. Rolnikiem on nie był, dlatego gospodarkę powierzył zaufanemu pracownikowi, a sam zajął się zarządzaniem finansami i mleczarnią. Po wygaśnięciu umowy dzierżawnej nie podjął się dalszego gospodarowania na roli. Probostwo przejął od niego nowy dzierżawca Jan Czub ze Strzelna. Więcej o Walentym Gąsiorowskim i jego rodzinie będziecie mogli przeczytać przy okazji spacerku ulicą Szeroką (współczesną Gimnazjalną) przy okazji mleczarni.

 

Probostwo - były folwark proboszczowski przy ul. Parkowej

O Janie Czubie wiadomo, że był mieszkańcem Strzelna i przejął dzierżawę po Gąsiorowskim. Gospodarzył na niej do 1939 r. oraz po wojnie, do czasu zabrania probostwa przez Skarb Państwa Polskiego. Był on członkiem Koła Związku Hallerczyków w Strzelnie. Po wojnie zaangażował się w działalność odradzającego się przedwojennego Rolnika, czyli Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik Kujawski“ w Strzelnie. Był zastępcą członka Rady Nadzorczej Spółdzielni, a od 1947 r. członkiem tejże Rady. Po połączeniu się Rolnika z geesem Czub wszedł w skład nowej Rady Nadzorczej GS „Samopomoc Chłopska“.

wtorek, 4 sierpnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 93 Plac Świętego Wojciecha - cz. 2

Pogoda, ach pogoda… Deszczowa - a taka jest - sprawia, że wczasującym szyki psuje, rolnikom z jednej strony żniwa przerywa, a z drugiej podnosi plony okopowych i kukurydzy. I jak tu komu dogodzić, szepcą jedni, a drudzy optymistycznie głoszą, jutro będzie lepiej. Tym optymistycznym akcentem, po skończeniu mozolnej pracy nad albumem Strzelno to wielka rzecz, wracam do bloga, do Spacerków po Strzelnie. Zatem, kontynuując opowieść o dziejach placu Świętego Wojciecha ruszamy w miasto…

Po wytyczeniu układu przestrzennego „nowego“ Strzelna, dotychczasowa wieś została zapleczem gospodarczo-służebnym klasztoru sióstr norbertanek i obszarem jurydyki klasztornej poświadczonej przez źródła historyczne od przełomu XIV i XV w. do wieku XVIII, zwanej też zamkiem. Zlokalizowany był on wokół placu, współcześnie nazwanego Placem Świętego Wojciecha oraz w ulicach, Klasztornej i Ogrodowej. Oddzielały go od miasta lokacyjnego współczesne ulice, Magazynowa i Gimnazjalna. Na tzw. zamku znajdowała się siedziba urzędnika klasztornego zwanego burgrabią. Do jego obowiązków należał m.in. nadzór nad władzami miejskimi, wobec których był on reprezentantem władzy zwierzchniej, czyli prepozyta. Mieścił się tu również folwark klasztorny, stanowiący bezpośrednie zaplecze usługowo-żywnościowe konwentu i rezydencji prepozyta, którym zarządzali administratorzy cywilni.


Ordynacja miejska prepozyta Jana Luckawa z 1436 r. dawała pierwszeństwo w zakupach targowych klasztorowi oraz mieszkańcom osady przyklasztornej, dopiero w drugiej kolejności mogli zaopatrywać się mieszczanie i pozostali nabywcy. Ten przywilej po części nobilitował mieszkańców osady i wyraźnie odróżniał ich od mieszczan. Ludność zamieszkująca osadę przyklasztorną stanowiła liczną grupę zależną prawnie od klasztoru, czyli jurydykę klasztorną. Wśród jej mieszkańców znajdowało się wielu rzemieślników niezrzeszonych w cechach miejskich, służba prepozyta, czeladź dworska, służby kościelne oraz chłopstwo folwarczne, czyli ludność świadcząca pracę na rzecz klasztoru.

                                                                                                                  

Pośród mieszkańców szczególną pozycję zajmowali muzycy kapeli klasztornej, zwanej także kapelą zamkową. Chcąc aby byli dyspozycyjni i skupiali swoją uwagę na sprawowaniu liturgii, otrzymywali od prepozytów role i domy przy Strzelnie - zapewne była to współczesna ul. Ogrodowa i jej obręb. Jak ważna to była grupa społeczna świadczyć może fakt, że wielu z nich piastowało liczne urzędy miejskie: burmistrzów, wójtów, podwójtów, nauczycieli i pisarzy miejskich, a także wyżsi urzędnicy klasztorni burgrabiowie.



Wśród osób przewijających się w XV-wiecznych dokumentach klasztornych byli zapisywani, co prawda rzadko, nie określeni żadnym desygnatem stanowym jednak precyzyjnie terminem opisującym ich pozycję w miejscowej społeczności. Byli to np.: Jan Wróblewski i Łukasz Ostrowski, słudzy towarzyszący występującemu w roli świadka burgrabiemu klasztornemu. Szczególnym urzędnikiem prepozyta, zaangażowanym z tytułu wykonywanej funkcji w rozstrzyganie różnych kwestii codziennych, praktycznych, dotyczących życia miejskiego, był burgrabia klasztorny urzędujący w osadzie przyklasztornej. Urząd ten piastowali najczęściej ludzie opisywani terminem nobilis - szlachetny. Funkcję taką pełnili np.: w 1452 r. Bartłomiej Skarżyński, w 1483 r. Mikołaj Bronisławski, przed 1543 r. Adam Raszewski, w 1554 r. Feliks Baranowski, w 1680 i 1692 r. Jan Raczkowski. W XVII i XVIII w. funkcję burgrabiów pełnili zazwyczaj bliscy krewni prepozytów. Inną grupą byli administratorzy strzeleńskiego folwarku zamkowego, również opisywani jako nobilis - szlachetny: w 1744 r. Józef Wiktor, w 1750 i 1752 r. Michał Grykowski, w 1757 r. Adam Tański i Elżbieta z Rakowskich, a po jego śmierci w 1758 r. Antoni Piegłowski.



Osada przyklasztorna - zamek pod koniec XVI w. mogła liczyć około 120 -140 mieszkańców. W 1673 r. pogłówne „pod klasztorem“ płaciło 126 osób. W 1700 r. osadę przyklasztorną zamieszkiwało około 100 osób, a w 1773 r. tuż po I rozbiorze Polski zaludnienie osady wynosiło 127 osób. Kondycję ludnościową osady, podobnie jak i miasta, pogarszały nadto często zdarzające się epidemie zarazy, stosunkowo częste najazdy okolicznej szlachty, a także znaczne straty ludnościowe w okresie wojen szwedzkich.

Po I rozbiorze Polski w 1772 r., w styczniu roku następnego Strzelno wraz z przyległym obszarem zostało wcielone do monarchii pruskiej. Wkrótce też przestała funkcjonować jurydyka klasztorna, tzw. zamek, który w części folwarcznej został podporządkowany Urzędowi Domenalnemu z siedzibą w folwarku zamkowym, nazwanym Waldau - po 1919 r. Strzelno Klasztorne. Po kasacie klasztoru i zagarnięciu reszty majątku ziemskiego należącego dotychczas do norbertanek, Prusacy pozostawili proboszczom strzeleńskim ok. 89 ha ziemi uprawnej, co dało początek funkcjonowania folwarku proboszczowskiego. Sami duchowni nie zajmowali się jego prowadzeniem, dzierżawiąc jego areał. Temu tematowi poświęcę oddzielny artykuł.  

Ostatecznie część zwartej zabudowy zamku z późniejszymi ulicami, Ogrodową, Klasztorną i Placem Świętego Wojciecha przyłączono do miasta Strzelna.  Ukształtowanie się placu przyniosła druga połowa XIX w. Już w 1852 r. za staraniem ks. proboszcza Józefa Kapczyńskiego (1799-1861) została wybudowana nowa szkoła, która zajęła południowo-zachodnią część placu. Wcześniej dzieci uczyły się w zabudowaniach poklasztornych, w dość prymitywnych warunkach. Dziś po niej nie ma już śladu. Rozebrana została pod koniec lat 50-tych XX w., niemniej jednak przyczyniła się do ostatecznego ukształtowania placu w formie współczesnej. Oddzieliła niejako pierzeję południową ul. Ogrodowej od placu. Później, w latach 80-tych XIX w., boisko przyszkolne zabudowano jeszcze jednym budynkiem szkolnym, który do dzisiaj stoi w tym miejscu. 

Kolejna przebudowa placu miała miejsce w 1902 r. kiedy to wystawiono w jego północno-zachodniej części pomnik św. Wojciecha. Zabiegi około wystawienia pomnika czynił już przed 1897 r. ks. proboszcz Władysław Woliński, który zainicjował jego budowę czcząc w ten sposób 900. rocznicę śmierci Patrona Polski. Zawsze 23 kwietnia od 1897 r. do miejsca, w którym miano wystawić pomnik, po nieszporach odbywała się uroczysta procesja z chorągwiami. Kiedy tenże stanął na wysokim piaskowcowym piedestale, udawano się do jego stóp, śpiewając Bogurodzicę i pienia do św. Wojciecha. Tradycję tę kultywowano aż do 1939 r., kiedy to 28 października Niemcy figurę strącili. 

Tradycja miejscowa łączy św. Wojciecha ze starą legendą, którą spisał w 1835 r. Józef Łukaszewicz (1799-1873), polski historyk, publicysta, bibliotekarz i wydawca i opublikował na łamach „Przyjaciela Ludu“. Oto jej oryginalne brzmienie:

Na dziedzińcu klasztornym stoi piękna figura Matki Boskiej, w roku 1635 przez Szymona Kołudzkiego, kanonika gnieźnieńskiego z białego marmuru wystawiona, kilkanaście łokci wysoka. Obok tej figury leżą trzy ogromne kamienie polne. Na jednym z nich widać wklęsłość podobną do śladu, kołem wozowym wytłoczonego. Według powieści miejscowej ślad ten na kamieniu sięga odległych bardzo wieków i pochodzi z następującej przyczyny. Święty Wojciech jechał z Gniezna na Strzelno do Prus w zamiarze nawrócenia mieszkańców pogańskich tego kraju do wiary świętej. Na polach strzelińskich nieostrożny woźnica wjechał kołem jednym na ogromny kamień i wywrócił pojazd. Na pamiątkę tego zdarzenia, wyciśnięty został na kamieniu na zawsze ślad koła. Kamień ten sprowadzono później na miejsce, w którym się dziś znajduje. Dotychczas okoliczny lud wiejski ma kamień ten w największym poszanowaniu i przyznaje mu właściwość lekarską. Pociera go nożami, lub innymi narzędziami żelaznymi, zbiera starannie utarty proch, pije go w wodzie jako lekarstwo na febry, i bywa częstokroć uzdrawianym; albowiem wiara jego uzdrowiła go.

 

Nowy pomnik św. Wojciecha ufundowany został przez społeczeństwo miasta i dekanatu strzeleńskiego na 1000-lecie męczeńskiej śmierci Patrona Polski w kwietniu 1997 r. Głównym inicjatorem tego dzieła był proboszcz miejscowy ks. kanonik Alojzy Święciechowski oraz Społeczny Komitet Ochrony Zabytków i Odbudowy Pomnika Św. Wojciecha, który zawiązał się 11 kwietnia 1994 r. W jego skład weszli: ks. kan. A. Święciechowski, dr Ryszard Cyba - przewodniczący, Ewaryst Iwiński, Marian Kasprzyk, Stanisław Lewicki, Kazimierz Chudziński, Edmund Filipczak, Leszek Boesche - skarbnik, Jan Stiller, Stanisław Skorupka, Franciszek Pruczkowski, Jan Harasimowicz. Po kilku miesiącach dokooptowano: Wojciecha Rutkowskiego, którego firma była wykonawcą prac budowlanych i montażowych; Jana Sulińskiego - plastyka, na którego barkach spoczęła oprawa plastyczna przedsięwzięcia i Mariana Przybylskiego organizatora uroczystości okolicznościowych około realizowanego programu promocyjnego. Choć społeczny komitet w swych założeniach programowych stawiał sobie liczne cele, to generalnie skupił się na odbudowie pomnika. Pamiętam, jak razem z Marianem Kasprzykiem jeździliśmy w 1995 i 1996 r. na niedzielne msze św. do Wójcina, Strzelec i Rzadkwina, za kwestą i ze sprzedażą cegiełek.

 

W przeddzień 1000 letniej rocznicy męczeńskiej śmierci św. Wojciecha, 22 kwietnia 1997 r., w Strzelnie miała miejsce wielka uroczystość odsłonięcia pomnika Patrona Polski. Pomnik zaprojektował Józef  Fukś z Gdańska-Oliwy, natomiast odlew wykonała Firma Art-Product Autorska Pracownia Rzeźby i Odlewania Brązu Roberta Sobocińskiego w Śremie. Odlew Świętego ma 2,60 m.


środa, 29 lipca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 92 Plac Świętego Wojciecha - cz. 1


Sporo czasu, bo aż trzy tygodnie minęły od ostatniego wpisu na blogu. Przypomnę, że nasz spacer ulicą Kościelną, idąc jej lewą stroną od Rynku, zakończyliśmy dochodząc do Placu Świętego Wojciecha. Zanim wrócimy prawą stroną ulicy do Rynku, zatrzymamy się na tymże placu. W odległym średniowieczu był on najważniejszym placem w Strzelnie, który niejako, dla osady przyklasztornej, którą była wieś Strzelno, spełniał wielorakie funkcje przejęte później przez miasto Strzelno i jego rynek. Ale zanim to nastało funkcjonowała właśnie w tym miejscu owa osada wymieniana po raz pierwszy w bulli z 1193 r., czyli pierwotne Strzelno


Dziś niewielu, może kilkoro mieszkańców kojarzy to miejsce z początkami Strzelna. Zorganizowana osada Strzelno w swych początkach sięga pierwszej ćwierci XII w., a być może wieku XI. Rozlokowana była po północnej i zachodniej stronie wzgórza klasztornego, współcześnie zwanego Wzgórzem Świętego Wojciecha. Precyzyjniej określając, mógł to być obszar wokół dzisiejszego placu. Norbertanki osiedlając się w Strzelnie u początków drugiej połowy XII w. zastały wieś z górującym w niej drewnianym kościółkiem, wokół którego rozłożyły się domostwa z  taberną - karczmą. W starych annałach zapisanych ręką Jana Długosza odnotowane zostały daty, które cofają nas w czasy panowania Bolesława Krzywoustego. Pod rokiem 1124 kronikarz, korzystając z zapisków zawartych w „Kronice wielkopolskiej“, a dokonanych przez Jana z Czarnkowa, podał pierwszą informację o Strzelnie. Nazwana „zapiskiem strzeleńskim“ posiada ona znikomą wartość źródłową, niemniej stała się przyczynkiem do powstania dokumentu, uznanego za falsyfikat, a rzekomo wystawionego przez Aleksandra, księcia kujawskiego. Książę w intencji duszy swej matki, spoczywającej w strzeleńskim kościele, miał ufundować tutaj opactwo norbertańskie - premonstrateńskie. Postać księcia uznana została za mityczną, niemniej jednak w 1748 r. wystawiono mu epitafium, wpisując tym samym księcia w tradycję strzeleńską.


Druga zapiska Jana Długosza, opatrzona datą dzienną 16 marca, jest bardziej zasobna w informacje i bliższa prawdzie aniżeli ta pierwsza oraz umożliwia precyzyjniejsze ustalenie początków Strzelna. Autor umieścił ją pośród innymi zapiskami podanymi pod rokiem 1133 informując, że palatyn Piotr Włostowic (komes Piotr Duńczyk ze Skrzynna) ufundował we wsi Strzelno kościół pod wezwaniem Św. Krzyża i Najświętszej Marii Panny. Poświęcenia świątyni dokonał biskup kruszwicki Świdger, do diecezji którego Strzelno należało, a uczynił to w obecności biskupa lubuskiego Bernarda.


Dotychczasowe badania archeologiczne nie potwierdziły istnienia w obrębie wzgórza klasztornego wcześniejszych budowli niż obecne romańskie, datowane na przełom XII i XIII w. Ten fakt utwierdza nas, że pierwotny kościół p. w. Świętego Krzyża i Najświętszej Marii Panny ufundowany przez Piotra Włostowica mógł znajdować się jedynie we wsi Strzelno, o której położeniu wspominałem wyżej. Najstarszy z opisów Strzelna zawarty jest w bulli protekcyjnej papieża Celestyna III, wystawionej na Lateranie 9 kwietnia 1193 r. na prośbę przeoryszy strzeleńskiej Beatrycze. W dokumencie tym znajdujemy m.in. wiadomość, że norbertanki zostały obdarowane placem, na którym był zbudowany klasztor, oraz wsią Strzelno z karczmą. Przybyłe przed 1193 r. (pomiędzy 1150 r., a 1180 r.)  norbertanki zamieszkały najprawdopodobniej we wsi Strzelno przy kościele ufundowanym w 1133 r., przejmując go jednocześnie do pełnienia funkcji zakonnych. W tym czasie trwały prace budowlane na pobliskim wzgórzu, a sama wieś z karczmą i kościołem parafialnym pełniła w tej części Kujaw bardzo ważną rolę w strukturach organizacyjnych Kościoła. Po zbudowaniu rotundy na wzgórzu klasztornym przeniesiono kościół parafialny wraz z tytułem  Świętego Krzyża do nowej świątyni.

Nie wszyscy orientują się, ale ta uliczka od ulicy Magazynowej to również obszar Placu Świętego Wojciecha
Po przeniesieniu konwentu na nowe miejsce nastąpiła zmiana funkcji pierwotnej osady strzeleńskiej, a miało to miejsce najprawdopodobniej w drugiej dekadzie XIII w. Osadę - wieś zwaną Strzelno można najpewniej identyfikować z jurydyką klasztorną, poświadczoną przez źródła historyczne od przełomu XIV i XV w. do wieku XVIII, zwaną też zamkiem, ponieważ tam m.in. znajdowała się siedziba urzędnika klasztornego zwanego burgrabią. Mieścił się tu również folwark klasztorny, stanowiący bezpośrednie zaplecze usługowo-żywnościowe konwentu i rezydencji prepozyta. Tak więc po opuszczeniu przez konwent wsi Strzelno i przeniesieniu się na wzgórze klasztorne dotychczasowy charakter jej zmienił się zasadniczo - powstało na tym obszarze gospodarcze i osadnicze zaplecze klasztoru, które rozciągło się na wschodnie i południowe tereny wokół wzgórza. W XIII i pierwszej połowie XIV w. na zachód od wzgórza klasztornego począł kształtować się zaczątek przyszłego miasta.


Kiedy książę Konrad Mazowiecki nadał Strzelnu w 1212 r. przywilej targowy, całe życie gospodarcze toczyło się po stronie północno-wschodniej i zachodniej stronie wzgórza klasztornego. Dlatego też możemy domniemywać, że pierwsze wczesnośredniowieczne targi były związane z funkcjonowaniem domeny klasztornej - pierwotnego Strzelna (osady przyklasztornej). Ordynacja miejska prepozyta Jana Luckawa z 1436 r. dawała pierwszeństwo w zakupach targowych klasztorowi oraz mieszkańcom osady przyklasztornej, dopiero w drugiej kolejności mogli zaopatrywać się mieszczanie i pozostali nabywcy. Ten przywilej po części nobilitował mieszkańców osady i wyraźnie odróżniał ich od mieszczan. Ludność zamieszkująca osadę przyklasztorną stanowiła liczną grupę zależną prawnie od klasztoru, czyli jurydykę klasztorną. Wśród jej mieszkańców znajdowało się wielu rzemieślników nie zrzeszonych w cechach miejskich, służba prepozyta, czeladź dworska, służby kościelne oraz chłopstwo folwarczne.


Zapoczątkowanie procesów miastotwórczych w XIII w., w obrębie współczesnego naszym czasom rynku, spowodowało pomniejszenie rangi wsi i jej głównego placu na korzyść miasta Strzelna. Osada przyklasztorna zlokalizowana po północno-wschodniej, zachodniej i południowej (ul. Ogrodowa) stronie wzgórza nie podlegała jurysdykcji miejskiej i rządziła się prawami narzuconymi przez prepozytów. Generalnie zamieszkiwała ją ludność świadcząca pracę na rzecz klasztoru. Pośród mieszkańcami szczególną pozycję zajmowali muzycy kapeli klasztornej, zwanej także kapelą zamkową. Chcąc aby byli dyspozycyjni i skupiali swoją uwagę na sprawowaniu liturgii, otrzymywali od prepozytów role i domy przy Strzelnie - zapewne była to współczesna ul. Ogrodowa i jej obręb. Jak ważna to była grupa społeczna świadczyć może fakt, że wielu z nich piastowało liczne urzędy miejskie: burmistrzów, wójtów, podwójtów, nauczycieli i pisarzy miejskich, a także wyżsi urzędnicy klasztorni, np. burgrabiowie.

czwartek, 9 lipca 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 91 Ulica Kościelna - cz. 7



Pomnik św. Wojciecha i kamienica Konkiewiczów u wlotu w ulicę Kościelną
Kontynuując opowieść o kamienicy Konkiewiczów nie sposób pominąć innych osób, które w niej mieszkały. W latach 1975-1987, po zawarciu związku małżeńskiego również tutaj zamieszkałem na pierwszym piętrze. Przygarnęła mnie teściowa Stefania Wanda Gabryszak, wygospodarowując dla mnie i Marysi duży pokój od ulicy. Sama z synem Andrzejem zamieszkała w drugim pokoju, który miał okno w suficie. Połowę swego dzieciństwa spędziły tutaj nasze dzieci, Joasia i Marcin, ze szczególnym podkreśleniem zabaw na niewielkim i ciasnym podwórzu. Mieliśmy wpłacone pieniądze na książeczce mieszkaniowej i czekaliśmy za własnym M-4 w bloku prawie 12 lat. W międzyczasie szwagier Andrzej ożenił się i wyprowadził do Mogilna. Długie lata teściowa chorowała i zmarła w 1982 r., tuż po urodzeniu się naszej córeczki Joasi. Moja mama, która była przy jej śmierci powiedziała nam, że gdy dowiedziała się o narodzinach wnuczki, z uśmiechem na twarzy i wielkim spokojem odeszła z tego świata.

Na podwórzu
W moich wspomnieniach związanych z sąsiadami na trwałe zapisała się niedziela 13 grudnia 1981 r. Śnieg leżał na ulicach. W sobotę wieczorem spotkaliśmy się z braćmi u Wojtka w mieszkaniu. Posiedzieliśmy do północy i kiedy wracaliśmy, o tym, co w tym czasie w kraju wydarzyło się nic nie wiedzieliśmy. Rano obudziło nas walenie do drzwi i głos sąsiadki Pelagii Waszak:
- Panie Przybylski, obudźcie się, wojna, wojna, w Polsce wprowadzili stan wojenny! - doniosłym głosem oznajmiała nam sąsiadka.
W te pędy wstaliśmy, otworzyłem drzwi, w których stanęła p. Pelagia i trzymając jedną rękę na piersi ponowiła komunikat, dodając:
- Nic nie działa, tylko radio, w którym powiedzieli, że wprowadzili stan wojenny.

Włączyłem telewizor, ale zamiast obrazu na wszystkich kanałach był śnieg. Przed ósmą pojawił się na ekranie obraz kontrolny i po nim zobaczyliśmy w odbiornikach Jaruzelskiego, który odczytał swoje wystąpienie. Byliśmy wszystkim zaskoczeni, bo nie wiedzieliśmy co tak naprawdę oznacza to, że wprowadzono jakiś stan wojenny. Nie wiedzieliśmy co dalej. Włączyłem radio i nastawiłem je na Wolną Europę. Nic nie było słychać, jedynie szum zakłóceń. Przez okno zacząłem obserwować ulicę, ale jakiegoś nadzwyczajnego poruszenia nie zauważyłem. Była niedziela i ludzie, jakby nigdy nic, szli do kościoła. Rano bracia Michał i Antoni, którzy spali w domu rodzinnym, pojechali na zbiorowe polowanie, na zające, zorganizowane przez miejscowe Koło Łowieckie „Szarak“. Z pól zegnali ich milicjanci i żołnierze, o czym opowiem przy innej okazji.   

Po jakiejś chwili ponownie przyszła p. Pelagia i oznajmiła nam, że u Edmunda Konkiewicza nie działa telefon - tak jakby go wyłączyli. Obudzony Marcin chciał obejrzeć Teleranek, ale niestety zamiast widoku kogucika na płocie, żglił się tylko obraz kontrolny. Zaczęła się normalna domowa krzątanina po domu i jak to w niedzielę, Marysia zaczęła przygotowywać śniadanie. Około 12:30, kiedy ludzie wychodzili z kościoła pod dom zajechał gazik wojskowy. Do drzwi dało się słychać pukanie, a po ich otworzeniu stanęło w nich dwoje uzbrojonych, policjant i żołnierz… Zabrali mnie… Wróciłem wieczorem… Ale to już na inną opowieść

Pierwsza od prawej Pelagia Waszak podczas uroczystości z okazji uruchomienia przedszkola w Strzelnie
Pamiętam, jak dziś, że kiedy zamieszkałem na Kościelnej dobrosąsiedzką znajomością obdarzyła mnie sąsiadka p. Pelagia Waszak. Była osobą niezwykłą i znałem ją już wcześniej. W życiu niejedno przeszła. Przed wojną i w czasie okupacji ciężko pracowała jako robotnica cegielni miejskiej, tej na Sybili. W czasie okupacji wracając o zmierzchu z pracy była świadkiem jak policjant niemiecki przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Dąbrowskiego zastrzelił młodą Żydówkę. W latach 90. minionego stulecia w ogrodzie przy blokowisku Osiedla Piastowskiego podczas prac budowlanych odkopano te szczątki. Okazało się, że p. Pelagia mówiła mi prawdę…
 


Po wojnie stała się działaczką partyjną i aktywistką organizacji kobiecej. Zachowało się kilka zdjęć z p. Pelagią, która musiała stać wysoko w hierarchii organizacyjnej skoro zajmowała miejsce na trybunie i maszerowała w pierwszym szeregu. Wówczas też rozpoczęła pracę jako ekspedientka sklepu monopolowego. Z tego okresu znam wiele anegdot, jak to p. Pelagia przeganiała ze sklepu pijanych, żonatych mężczyzn, którym nie chciała sprzedać już więcej wódki. Wysyłała ich do domu, do żon i dzieci, a pomagał jej w tym jej pupil pies Puszek. Nie było na nią silnych. Później Puszek zginął śmiercią tragiczną, wyskakując z pierwszego piętra, podczas ujadania na widok idących od strony kościoła zakonnic. Ciekawymi wątkami naszych sąsiedzkich kontaktów były przyjazdy siostrzeńca p. Pelagii, Stanisława. Na co dzień Stanisław mieszkał w Oleśnicy i jego wizyty wywoływały u sąsiadki wielką radość. Cieszyły ją również moje spotkania z gościem, który każdorazowo odwdzięczał mi się za pomoc jaką staraliśmy się z małżonką świadczyć staruszce - ot jak to sąsiedzi; a ta wdzięczność to wspólne wypicie flaszeczki… Dopowiem jeszcze, że u p. Pelagii w pokoju-sypialni na nocnym stoliku stał piękny, nadzwyczajnych rozmiarów „pozłacany“ krzyż pod szklaną kopułą. Piękny misternie wykonany, wzbudzał u wszystkich wielki zachwyt. Sąsiadka wspominała, że od chwili, kiedy go otrzymała dzień w dzień odmawiała przy nim pacierze, a poglądy polityczne były jej prywatną sprawą i odstawiała je na bok podczas rozmowy z Bogiem.

Rozpisałem się o sąsiadce, którą, co jakiś czas przywołuje Jej krewniak Dariusz Mikołajczak z Mogilna. Co prawda mieszkało tu w przeszłości wiele innych rodzin, jednakże p. Pelagia najbardziej zapisała się w mojej pamięci. To była dobra sąsiadka… Ostatnio Dariusz przysłał mi kilka zdjęć rodzinnych ze Stanisławem. Niestety jakość nie pozwala na ich publikację. Na piętrze obok p. Peli mieszkał z siostrą i synem Krzysztofem fryzjer, który zajmował się również moimi włosami Józef Lewandowski. Krzysztof kolegował się z moim szwagrem Andrzejem Gabryszakiem. Niestety obaj już nie żyją, zmarli w pełni życia…

By zakończyć spacerek i opowieść o tej kamienicy poruszę jeszcze kilka krótkich wątków. W oficynie, w podwórzu swoją siedzibę mieli kominiarze ze Spółdzielni Pracy Kominiarzy w Bydgoszczy. Byli to bardzo fajni i weseli panowie. Jak mawiali, zajmowali się czyszczeniem wszelakich kominów, kontrolą szczelności i prawidłowego ich funkcjonowania. Szefował im p. Promiński, członek OSP i muzyk w orkiestrze dętej.
A wracając do Konkiewiczów wspomnę syna Edmunda, Bogusława, z wykształcenia górnika-elektryka, który powrócił do rodzinnego Strzelna w okresie przemian ustrojowych i zgodnie z tradycją rodzinną kontynuował zawód rzeźnicki. Prowadził zakład masarski wraz ze sklepem. Produkował wyśmienite i tanie wyroby z wysuwającą się na czoło pośród kiełbasami - zwyczajną. Jak ona pachniała, że nie wspomnę o smakowitości. Niestety, zakład zamknął, a klienci utyskiwali: - i kumu to panie przeszkodzało? 
W okresie PRL-u mieścił się tutaj sklep spożywczy, a pod koniec lat 90-tych komis, później sklep z artykułami dekoracyjnymi. Do dziś w lokalu obok sklepu-hurtowni funkcjonuje Studio Pielęgnacji Włosa Katarzyny Proszkiewicz-Lewandowskiej, z której ojcem Michałem pracowałem przed laty w geesie.
I tym wątkiem kończę opowieść o ostatniej kamienicy po północnej stronie ulicy Kościelnej. Niebawem przejdziemy na drugą stronę i skierujemy się ku Rynkowi.

sobota, 4 lipca 2020

Lwy z Kujaw w nowej odsłonie

Tadeusz Pętkowski z lwem Simbą

Przed rokiem pisałem o pasjach myśliwskich właściciela majątku ziemskiego Wola Kożuszkowa w powiecie strzeleńskim Jana Pętkowskiego i jego brata Tadeusza, właściciela sąsiedniego Kożuszkowa. Ostatnio podczas kwerendy do albumu Strzelno to wielka rzecz trafiłem na ciekawą informację, która definitywnie wyjaśnia los pary lwów z Woli Kożuszkowej w powiecie strzeleńskim. Znalazłem ją w „Wielkopolskiej Ilustracji“ z listopada 1929 r., która informowała, że lwy przywiezione z Afryki do Woli Kożuszkowej jako młode zwierzęta przez Jana Pętkowskiego ostatnio stały się mieszkańcami Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu. Była to wielkoformatowa sensacja skoro zdjęcie bestii z kujawskiego majątku ziemskiego w towarzystwie brata właściciela, Tadeusza Pętkowskiego znalazło się na stronie tytułowej tygodnika ilustrowanego. Wewnątrz trafiłem na kolejne zdjęcie oraz opis wydarzenia związanego z wizytą u Pętkowskich na Kujawach dyrektora poznańskiego ZOO Kazimierza Szczerkowskiego i młodego asystenta z Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu dr. Wiesława Rakowskiego.

Goście przed dworem w Woli Kożuszkowej...
Panowie odwiedzili Wolę Kożuszkową z zamiarem nabycia pary lwów dla poznańskiego ZOO oraz zbadania ich kondycji. Dr. Rakowski zatytułował ten krótki artykuł dość frywolnie: Lew nie taki groźny jak go malują… z podtytułem - Nowe nabytki poznańskiego Ogrodu Zoologicznego. Dla naświetlenia całej tematyki lwiej transakcji zacytuję całą relację młodego doktora.
Najoryginalniejszą i najmilszą pamiątką, którą p. [dr Jan - MP.] Pętkowski przywiózł z dzikich i odludnych okolic afrykańskich, - jest przepiękna para lwów. Simba i jego miła współtowarzyszka, Leda, bawi obecnie na wywczasach we wsi Kożuszkowo Wola. Tutaj w obszernym parku spędza ta para wśród bogatych zagajników i drzew beztroskliwe, wesołe życie.
Młodziuchne te lewki wyrosły już na wspaniałe okazy. On pyszni się bogatą grzywą - ona natomiast grozi bieluteńkimi, ostrymi kiełkami każdemu śmiałkowi, który zechciałby zakłócić błogi spokój wiejski. Przybyliśmy z dyrektorem Ogrodu Zoologicznego ażeby obejrzeć i zakupić lwy do naszego zwierzyńca, prawdziwe afrykańskie, nie zakupione lecz schwytane dziko. I nasze zdziwienie a raczej przerażenie! Ledwo zamknęły się za nami wrota parku, podskakuje ku nam w olbrzymich susach jakieś zwierzę. - Cóż to!
- A niechże panowie się nie obawiają - to Simba lub pospolicie na wsi zwany „Cymbał“, mój sympatyczny towarzysz podróży i gość z Afryki - mówi p. Pętkowski
Dopiero teraz widzimy, jak Simba przyzwyczaił się do towarzystwa ludzi, jak się łasi do swego pana. Tak jak gościnnie przyjął nas Simba - tak niedowierzająco na nas spogląda jego małżonka. Po chwili dopiero nabiera do nas nie tylko zaufanie, ale nawet robi grzeczną i miłą minkę do fotografii, pozwala bezkarnie ciągnąć się za ogon, a nawet i pogłaskać. Mili to i grzeczni goście, gdyby tylko nie tak żarłoczni, dzienna ich porcja to 15 kg wołowiny a na zakąskę nieraz indyk, gołąbek, lub inne jakie ptactwo.

Stoją od lewej: dr Wiesław Rakowski,  Kazimierz Szczerkowski, dr. Jan Pętkowski i Tadeusz Pętkowski w towarzystwie kujawskich lwów

Teraz już wiemy, że głównym powodem sprzedaży lwów do ZOO był ich przysłowiowy lwi apetyt, czyli koszt utrzymania, który z upływem miesięcy rósł niemiłosiernie. Tak więc, można powiedzieć, że o lwach z Woli Kożuszkowej już wszystko wiemy. Jedyną niewiadomą jest ich kres życia, którego możemy się tylko domyśleć. Jeżeli przeżyły wojnę to zostały niechybnie zastrzelone przez Sowietów, którzy nakazali zastrzelić wszystkie wielkie drapieżniki. Oprócz drapieżników zastrzelono także wiele innych zwierząt, które uznano za potencjalnie niebezpieczne.

I na zakończenie dopowiem, że do braci Pętkowskich i ich polowań jeszcze wrócę. Tymczasem poznajcie sylwetki gości, którzy odwiedzili w 1929 r. Wolę Kożuszkową i zakupili dla ZOO parę kujawskich lwów:
Wiesław Rakowski (18.04.1903-17.08.1948) był paleontologiem, zoologiem, kustoszem Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, po II wojnie światowej dyrektorem poznańskiego ZOO (1945-1948). W muzeum pracował od 1924 roku, początkowo na stanowisku asystenta prof. Edwarda Lubicza-Niezabitowskiego, prowadził też własne badania, w 1928 r. na Uniwersytecie Poznańskim obronił pracę doktorską: Narzutowe Głowonogi Wielkopolski. W muzeum gromadził, preparował, opisywał, katalogował, konserwował i w końcu – fotografował – eksponaty pochodzące z wykopalisk, wypraw podróżników i z poznańskiego ogrodu zoologicznego.
Kazimierz Szczerkowski (1877-28.07.1952) - zoolog, w latach 1922-1940 dyrektor poznańskiego ZOO (wysiedlony do GG). Po wojnie w latach 1945-1951 wicedyrektor poznańskiego ogrodu zoologicznego, współzałożyciel Międzynarodowej Unii Dyrektorów Ogrodów Zoologicznych w Bazylei, prekursor międzynarodowej współpracy mającej na celu uratowanie ginącego żubra, autor pierwszego ilustrowanego przewodnika po poznańskim ogrodzie zoologicznym, projektant woliery dla ptaków wodnych i błotnych postawionej na terenie ZOO w 1924 r.

Pierwszą opowieść o lwach znajdziecie pod linkiem: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/05/lwy-z-woli-kozuszkowej.html