czwartek, 13 lutego 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 72 Ulica Świętego Ducha - cz. 25



Apteka Romańska, to kolejny, choć stosunkowo młody, budynek godny uwagi, a to z racji mieszczącej się w nim apteki, której korzenie tak naprawdę sięgają XIX w. oraz galerii autorskiej rzeźb i obrazów autorstwa miejscowego aptekarza Jana Harasimowicza. Z chwilą likwidacji apteki Pod Orłem, to ona kontynuowała stare strzeleńskie tradycje farmaceutyczne. Budynek apteki Romańskiej oznaczony numerem 31A został wybudowany na początku lat 90. minionego stulecia. Cały parter zajmują pomieszczenia apteczne, zaś na piętrze znajdują się dwa mieszkania współwłaścicieli, Jana Harasimowicza i Bogumiły Reinholz oraz słynna pracownia malarsko-rzeźbiarska mistrza Jana.

Opisując Rynek w części 10. nieco przybliżyłem sylwetkę farmaceuty Jana Harasimowicza. Dzisiaj dopełnię opowieść o Janie, honorowym obywatelu naszego miasta. Ale zanim do tego przejdę, nieco historii o tym miejscu. Dzieje tej części posesji sięgają połowy XV w. Z 1450 r pochodzi pierwsza informacja mówiącą o tym, że kasztelan lądzki Przedpełek z Kopydłowa legował 2 sierpnia m.in. na rzecz szpitala w Strzelnie 10 grzywien. W trzy lata później w miejscu tym został wystawiony szpital dla ubogich pw. Świętego Ducha. Szczegóły tej fundacji znajdziecie w części 1. i 2. opowieści o tejże ulicy. W miejsce drewnianego szpitala przed 1828 r. wystawiono nowy murowany budynek, który przetrwał do czasów II wojny światowej. Niemcy rozebrali go, zakładając w tym miejscu skwer zieleni, wystawili również od strony ulicy nowy - zastępując stary z drugiej połowy lat 30. - drewniany kiosk. który stał tam do lat siedemdziesiątych XX w. Prowadzono w nim sprzedaż wyrobów tytoniowych, gazet i słodyczy. Miejsce te zostało uporządkowane i zamienione w skwer. Po wojnie kiosk prowadzony był przez osobę prywatną p. Rosińskiego, a od lat 50., aż po końcówkę lat 80. minionego stulecia przez PSS „Społem” i był typowym kioskiem spożywczym. Po wojnie na skwerze przy kiosku odbudowano krzyż, zniszczony w 1939 r. przez Niemców, a który stał niegdyś przed gmachem Kasy Chorych. Z początkiem lat 90-tych - w związku z budową apteki - krzyż został ponownie przeniesiony, tym razem na granicę z posesją  nr 31, kiedy to na skwerze została wybudowana „Apteka Romańska”.

Z dziejami tego miejsca związane jest jeszcze jedno wydarzenie. Było to jesienią 1945 r., kiedy do Strzelna przybył oddział żołnierzy organizacji podziemnej, dowodzony przez Leona Wesołowskiego pseudonim „Wichura“. W wyniku obławy - kotła dowódca oddziału zginął, jego zwłoki ubecy złożyli pod krzyżem, gdzie obecnie stoi apteka. Zwłoki te miały zwabić w to miejsce pozostałych żołnierzy zabitego. Podstęp się jednak nie udał, a ludność zaczęła znosić w to miejsce kwiaty. Już dla zatarcia śladów, funkcjonariusze, by zapobiec rozprzestrzenieniu się kultu tego miejsca, w ciszy i mrocznej ciemności postanowili ciało po cichu pogrzebać na miejscowym tzw. nowym cmentarzu za miastem (szczegóły tej opowieści znajdziecie na blogu pod linkiem https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/03/zonierz-wyklety-leon-wesoowski-1924-1945.html).


Wróćmy do apteki i sławetnego mistrza „Magistra“ Jana, któremu poświęcę kilka kolejnych akapitów, by w ten sposób przybliżyć sylwetkę kolejnego honorowego obywatela naszego miasta.

Jan Harasimowicz urodził się 13 stycznia 1940 r. w Stajkach na Wileńszczyźnie, jako syn Jana i Marii z domu Pupin. Tam przeżył pacyfikację wsi przeprowadzonej przez Niemców, a która późniejszymi relacjami matki na trwałe zapisała się w jego pamięci. Oto jak wspomina tamte dni:
- Miałem wtedy dwa lata. Mój ojciec od 1939 r. był w niemieckiej niewoli. Partyzanci powiadomili mieszkańców Stajek o grożącym im niebezpieczeństwie. Uratowała mnie moja dzielna mama Maria. Przez błota i lasy przedzieraliśmy się w nocy do sąsiedniej wsi. To było pięć kilometrów dzielących życie od śmierci. Niektórzy po prostu nie uwierzyli partyzantom i zostali. Wieś liczyła około stu osób. Większość stanowili Polacy. Prawie wszyscy zostali żywcem spaleni w stodole. Kiedy byłem w Mińsku w 1982 r., pojechałem w rodzinne strony. Po wsi nie było śladu. Stajki przestały istnieć.

Ojciec Jana przetrwał wojnę i dzięki znajomości języka niemieckiego dostał pracę poza obozem w gospodarstwie rolnym w okolicach Ornety. Zimą uciekł i w przebraniu pomocnika maszynisty dojechał do Białegostoku, a stamtąd dotarł do wsi Dowiaty, gdzie schroniła się rodzina Harasimowiczów. Tam się spotkali, a po zakończeniu działań wojennych, w 1945 r. zamieszkali w Wilnie.


Podczas naszych spotkań w strzeleńskiej aptece Jan często wspominał tamte czasy, a szczególnie głód, panujący w Wilnie w latach 1946-1947: - Władze stalinowskie wprowadziły kartki żywnościowe i na nie co trzy dni dostawaliśmy 300 gramów chleba i to na rodzinę. W Wilnie chodziłem do szkoły. Wówczas mieszkało tam bardzo dużo Polaków. Szkoła stopnia podstawowego była czteroklasowa. W pierwszej klasie uczyłem się po polsku, a nauczycielami byli Polacy. Pod koniec roku szkolnego nauczycielka z płaczem poinformowała nas, że w myśl nowego prawa nie możemy już uczyć się po polsku, tylko po litewsku. Tak więc, musieliśmy rozpocząć ponownie klasę pierwszą, tym razem w języku  litewskim. W szkole nie można było mówić po polsku, jedynie po litewsku. Wówczas grupa rodziców pojechała do Moskwy, by przedstawić sytuację polskich uczniów na Litwie. Tam przekonano Rosjan i polskie dzieci na Wileńszczyźnie mogły na powrót uczyć się po polsku.

Po ukończeniu szkoły podstawowej Jan rozpoczął naukę w średniej szkole na Antokolu. W 1959 r. zapadła decyzja, by nie przyjąć obywatelstwa Radzieckiego, rodzina Harasimowiczów wyjechała do Polski. Osiedlili się w Bydgoszczy, gdzie ojciec kupił dom. Tam zajął się ogrodnictwem szklarniowym. Jan został przyjęty do VI Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy i tam kontynuował przerwaną naukę. Po maturze uzupełniał naukę w dwuletnim technikum farmaceutycznego na placu Wolności w Bydgoszczy. Przez rok pracował w aptece „Pod Łabędziem”, a następnie w aptece przy Wełnianym Rynku.

W 1966 r. rozpoczął studia w Akademii Medycznej w Gdańsku, na Wydziale Farmacji. Studia były pięcioletnie. Dyplom magistra farmacji odebrałem w 1971 r. Po studiach powrócił do Bydgoszczy. Tutaj podjął dalszą pracę w miejscowych aptekach oraz zawarł związek małżeński z Mieczysławą z Lubomirskich. W roku 1973 Jan Harasimowicz zamieszkał w Strzelnie, gdzie został kierownikiem apteki „Pod Orłem”. W licznych wywiadach mawiał: - Ze Strzelnem związałem się na stałe. Kujawy to moja drugą „mała Ojczyzna”. Mam tutaj rodzinę, córki, zięciów, wnuki. Wszyscy to Kujawiacy. Wszystkie córki są farmaceutkami.


Obok farmacji sztuka stała się jego drugą pasją. W Gdańsku zaczął tworzyć ikony, w Bydgoszczy zainteresował się rzeźbą, a dopiero w Strzelnie podczas nocnych dyżurów w aptece czas poświęcał swoim zainteresowaniom artystycznym. Na zapleczu zrobił sobie warsztacik i tam rzeźbił, a później również malował. Inspiracją dla jego twórczości stały się strzeleńskie kolumny romańskie z miejscowej bazyliki. Detale z nich zaczął rzeźbić w formie płaskorzeźb, które wykonywał w drzewie lipowym. Ponorbertański kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Maryi Panny z romańskimi kolumnami oraz rotunda św. Prokopa wywarły ogromny wpływ na twórczość Jana Harasimowicza. Jego prace przeniknięte są duchem romańskim, choć nie gardzi wzorcami czerpanymi również z pięknych rycin zawartych w starodrukach farmaceutycznych i medycznych.

Pracownia rzeźbiarza na zapleczu nowej, tej przy ul. Świętego Ducha Apteki Romańskiej to miejsce niezwykłe. Tutaj spotyka się z przyjaciółmi, spędza czas nad artystycznymi medytacjami, który plonem są płaskorzeźby Ostatniej Wieczerzy Pańskiej, wizje dawnych pracowni farmaceutycznych, gabinetów medycznych, przeplatające się z krzyżami i postaciami rzeźb Chrystusa Frasobliwego. Jedna z takich rzeźb stoi na murku, pod krzyżem przy aptece, a przy Placu św. Wojciecha, przy opłotowaniu strzegą zespołu poklasztornego monumentalne figury wojów piastowskich, którzy z okazji 750-lecia nadania Strzelnu praw miejskich również wyszły spod dłuta mistrza Jana. Dodać należy, że i z tej okazji na rogatkach miasta (poznańskiej i konińskiej) ustawiono zaprojektowane przez niego kapliczki przydrożne z jego płaskorzeźbami.


Prace artysty Jana Harasimowicza cenione są zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. Trafić na nie możemy między innymi w Muzeum Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Muzeum Farmacji Wielkopolskiej Okręgowej Izby Aptekarskiej w Poznaniu, w kolekcjach prywatnych, a także w muzeach zagranicznych, na przykład w Watykanie, Japonii, RPA, Norwegii czy we Francji. Trzy płaskorzeźby Jana Harasimowicza zostały wręczone papieżowi Janowi Pawłowi II. Artysta jest również autorem projektu statuetki Galena, przyznawanej w województwie kujawsko-pomorskim laureatom tytułu Aptekarz Roku. Za wkład w rozwój kultury polskiej 18 grudnia 2008 r. został odznaczony medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, nadawanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. 20 lutego 2014 r. podczas uroczystej sesji Rady Miejskiej w Strzelnie w murach Domu Kultury, strzeleńscy radni jednogłośnie podjęli uchwałę w sprawie nadania Janowi Harasimowiczowi Honorowego Obywatelstwa Miasta Strzelna. 

Przy okazji apteki w rynku pisałem już o Janie Harasimowiczu jako znanym działaczu ruchu solidarnościowego. Jest on swoistą legendą tego ruch w mieście i regionie. Cenią go szczególnie jego klienci i to nie tylko jako farmaceutę, ale również jako znakomitego doradcę w zapobieganiu i w wychodzeniu z chorób. Jest bardzo wrażliwy na cierpienie chorego. Proboszcz miejscowy ks. kan. Otton Szymków, również honorowy obywatel naszego miasta tak powiedział o naszym „Magistrze“:  - To jest człowiek ogromnego serca. Dla najuboższych potrafi oddać wszystko. Ugotuje zupę, przygotuje coś do zjedzenia. Niejeden człowiek pukający do niego od drugiej strony apteki nie pozostaje odesłany z niczym. I lekarstwa, które rozdaje potrzebującym. One nie są sprzedawane, on je rozdaje. Ale też potrafi bardzo dobre nalewki zrobić.


Zdjęcia: Heliodor Ruciński i "Farmacja Wielkopolska", 2018, Nr 4-5.

wtorek, 11 lutego 2020

Prymas Tysiąclecia Kardynał Stefan Wyszyński na ziemi strzeleńskiej



W minioną niedzielę w kościołach odczytany został list Prymasa Polski przygotowujący do beatyfikacji Czcigodnego Sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wsłuchując się w jego treść przypomniało mi się, że pisałem onegdaj o Prymasie Tysiąclecia w książce o Markowicach, o Jego pobytach w sanktuarium. W swoich notatkach odnotowałem również wizyty w Strzelnie. Dysponując tym materiałem postanowiłem, by wrócić do niego i przypomnieć te wydarzenia w niniejszym artykule.

22 października 1948 r. zmarł Prymas Polski August Hlond. Jego następcą został biskup lubelski ks. Stefan Wyszyński. Mianowany został 12 listopada 1948 r. Urząd prymasa wiązał się z równoczesnym objęciem arcybiskupstw gnieźnieńskiego i warszawskiego. Ingres do katedry gnieźnieńskiej zaplanowany został na 2 lutego 1949 r. W drodze do Gniezna 1 lutego w godzinach popołudniowych z Inowrocławia przez Markowice przejeżdżał przez Strzelno. Tłum zgromadzonych na Rynku mieszkańców owacyjnie witał Prymasa. Jego samochód zatrzymał się na chwilę, a dostojny gość wysiadł z niego i pobłogosławił strzelnian, po czym odjechał, kierując się przez Kwieciszewo, Mogilno, Wylatowo do Trzemeszna.

27 maja 1953 r. Strzelno. Powitanie Prymasa przez młodzież. Obok dostojnego gościa stoi ks. proboszcz Józef Jabłoński.
28 lipca 1952 r. w drodze do Warszawy Prymas zatrzymał się na Wzgórzu Świętego Wojciecha w Strzelnie i tutaj zapoznał się ze stanem odbudowy świątyń. Jego troska o te budowle była wielka i w kolejnych latach często i nieoficjalnie odwiedzał nasze miasto, sprawdzając jak postępują prace remontowe i budowlane po zniszczeniach wojennych i odkryciach  archeologicznych. Ksiądz Prymas wówczas zanotował w swoim dzienniku: W Strzelnie oglądałem nową kolumnę romańską, odkrytą w ścianie prezbiterium, od strony prawej kaplicy [kaplica św. Barbary]. Jest to dowód, że był to dobrze zachowany kościół romański. Ze Strzelna udał się do Kruszwicy. W przeddzień zbliżającego się Tysiąclecia głosił w jednym ze swoich kazań: - czynimy wszystko, aby w Gnieźnie, Kruszwicy, Strzelnie i innych historycznych miejscach, gdzie są kamienienie dawnego budownictwa wydobyć je na wierzch i pokazać pokoleniu Tysiąclecia.


Ponownie nasze miasto odwiedził przed aresztowaniem, w maju 1953 r. Przybył tutaj 27 i przebywał do 28 maja, a to z okazji odbywającego się w Strzelnie Kongresu Maryjnego. Hasłem przewodnim Kongresu było Dzień Modłów do Maryi Królowej Polski o uproszenie pokoju i błogosławieństwa zbiorów. Była sobota, kiedy pod Wzgórze św. Wojciecha zajechał samochód z Prymasem. Tłumy strzelnian z wielką radością witało swojego pasterza. Wśród witających była moja mama z ciocią Pelą, jak nazywaliśmy sąsiadkę Pelagię Piwecką, a w wózku, ja, niespełna roczne niemowlę. Z wielokrotnych opowiadań mamy wiem, że przebudził mnie hałas i zacząłem niemiłosiernie płakać, na co zareagował Prymas. Podszedł do nas, wziął mnie pod paszki, podniósł do góry i powiedział do mnie: - Taki gość przybywa do ciebie, a ty tak go witasz. Ponoć od tego czasu, jako dziecko już nie zapłakałem, a ciuszki, w które byłem ubrany, wymienione za komplet nowych, stały się swoistą relikwią dla cioci Peli.

Następnego dnia w niedzielę pojechaliśmy znowu na wzgórze, by uczestniczyć w uroczystej sumie z nauką. Spałem w jej trakcie jak suseł, a kiedy mama z ciocią, ze mną w wózku i z tłumem wiernych, brały udział w procesji do pięciu ołtarzy przebudziłem się i spokojnie słuchałem śpiewów. Po wielokroć Prymas przejeżdżał przez Strzelno udając się na wizytacje, pogrzeby, czy konsekracje kościołów.


Jest jeszcze jedno miejsce na ziemi strzeleńskiej, które odwiedzał kardynał Stefan Wyszyński Prymas Polski, a mianowicie Markowice - Sanktuarium Maryjne. Ale zanim do wizyty u Kujawskiej Madonny doszło, poprzedził je piątek, 25 września 1953 r. kiedy to o godz. 22.30 kilku przedstawicieli władzy przekroczyło progi domu arcybiskupiego w przy ul. Miodowej w Warszawie. Decyzją rządu z dnia 24 września Prymas został bezprawnie zawieszony w czynnościach arcybiskupich oraz usunięty z Warszawy. Kilka minut po północy, czyli już 26 września ks. Prymas został wywieziony ze swojej siedziby, a około godz. 4:00 przywieziono go do klasztoru kapucynów w Rywałdzie Królewskim. Miejscowość ta stała się pierwszym miejscem przetrzymywania kardynała Wyszyńskiego. Nie trwało to jednak długo, gdyż już 12 października Prymasa przewieziono do klasztoru w Stoczku Warmińskim. 7 października 1954 r. do Prudnika, a 27 października 1955 r. do Komańczy. Po dojściu Gomułki do władzy w październiku 1956 r. nastąpiło krótkotrwałe polepszenie relacji między państwem a Kościołem katolickim. W jego ramach m.in. zwrócono „Tygodnik  Powszechny” prawowitym właścicielom, wyrażono zgodę na powstanie Klubów Inteligencji Katolickiej. 26 października Prymas wyszedł na wolność. Po powrocie na stolicę prymasowską Prymas stał się niejako ojcem Narodu, a samo uwięzienie, wbrew intencjom władz, doprowadziło do wzrostu jego autorytetu wśród społeczeństwa.

Markowice - odpust 6 lipca 1958 r.



19  grudnia 1956 r. Prymas, w towarzystwie biskupa gnieźnieńskiego Antoniego Baraniaka i ks. prałata Władysława Padacza, przejechał przez Strzelno i Markowice, udając się do Bydgoszczy. Po trzyletnim odosobnieniu ponownie rozpoczął peregrynacje po ziemi polskiej. W niedzielę, 6 lipca 1958 r. Prymas przybył na odpust ku czci Matki Boskiej Markowickiej do kujawskich Markowic. Z tej wizyty zachowało się kilka zdjęć, z których wynika, że dostojny gość wygłosił niezwykle płomienne kazanie. 10 lat wcześniej, 2 października 1948 r. sanktuarium odwiedził ks. August kard. Hlond. Ówczesny prymas wyraził życzenie wobec superiora ks. Władysława Szymarskiego i proboszcza ks. Józefa Napierały, aby zbierać i notować z ostatnich lat doznane nadzwyczajne łaski.

Wielkim wydarzeniem dla czcicieli Maryi Pani Kujaw były uroczystości związane z ukoronowaniem łaskami słynącej figury, umiłowanej przez Kujawian, Matki Boskiej Markowickiej. Koronatorem Jej był Prymas Tysiąclecia ks. Stefan kardynał Wyszyński, któremu asystowało kilkunastu biskupów, dziesiątki duchowieństwa i sióstr zakonnych. Pomimo ogromnych przeszkód, jakie ówczesne władze stawiały przed Kościołem i robieniu wszystkiego, by nie dopuścić wiernych do uczestnictwa w uroczystościach, Markowice w dniu koronacji 27 czerwca 1965 r. nawiedziło łącznie 30 tys. pielgrzymów.

Markowice - koronacja, 27 czerwca 1965 r.



Uroczysta koronacja i msza św. rozpoczęły się o godz. 11:00. Przybyłego Prymasa przywitały m.in. dzieci recytując wiersze i wręczając mu kwiaty, a także przedstawiciel rady parafialnej oraz młodzież. Następnie w procesji dostojny gość udał się do świątyni i przeniósł figurę Matki Bożej na plac koronacyjny, gdzie wystawiony był polowy ołtarz. Tam Prymas koronował figurę nadając jej tytuł „Pani Kujaw Królowej Miłości i Pokoju”. Następnie podczas mszy św., celebrowanej przez abp Antoniego Baraniaka, kard. Wyszyński wygłosił kazanie poświęcone kultu maryjnemu. Po mszy św. odśpiewano „Apel Jasnogórski” oraz głośno i gremialnie pieśń „Boże coś Polskę”. W tym czasie biskupi udzielili wiernym  pasterskiego błogosławieństwa. Na koniec uroczystości koronacyjnych odbyło się stanowe oddanie przysięgi Matce Boskiej. Całość zakończyły się nieszporami i mszą św. o godz. 15:00. W uroczystości uczestniczyło 150 księży i 60 alumnów oraz 80 zakonnic. Po obiedzie w klasztorze Prymas raz jeszcze ukazał się wiernym, zaprosił tutejszy chór do wspólnego zdjęcia. Podczas uroczystości otrzymał on kopię figury ukoronowanej Matki Boskiej Markowickiej, która od tego czasu towarzyszyła w jego pracy umysłowej - twórczej stojąc na eksponowanym miejscu w warszawskim gabinecie prymasowskim.

W najbliższym czasie ponownie wrócę do Sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego i opiszę koronację cudownej figury Matki Boskiej Markowickiej.

niedziela, 9 lutego 2020

Opowiedziane na ławeczce - cz. 1. Strzelno Mistrzem Gospodarności



Nic tak nie goi ducha, jak powroty do historii, do dziejów naszej małej ojczyzny, naszego miasta, jednym słowem - podwórka. Było to cztery lata temu, kiedy usiadłem na wirtualnej ławeczce i usłyszałem pytanie skierowane do mnie przez młodego równie wirtualnego mieszkańca siadającego przy mnie:
- Co to był za ów głośny onegdaj tytuł Mistrz Gospodarności?
Nie musiałem się długo zastanawiać, toć pamiętałem dyplomy wiszące na ścianach gabinetu ówczesnych ojców miasta, potwierdzające nadanie tytułu i wypisane na nich kwoty z wieloma zerami przyznane przez wojewodę za zdobycie tegoż tytułu. Mało tego znałem kulisy działań zawierających się w haśle: - co zrobić, by taki tytuł otrzymać? Dodam jeszcze, że przystąpienie do konkursu obligowało wszystkie miasteczka do działań i wykazanie się efektami przed wysokim jury. Był to wymyślony przez ówczesną decydentów sposób na propagowanie i kultywowanie sukcesów osiąganych przez władze gmin i małych miasteczek, szczególnie w okresie gierkowskim i w myśl wykrzyczanego zapytania:
-Pomożecie? i uzyskanej od tłumu odpowiedzi -Pomożemy!

Przedszkole Nr 2 - 1974 r.

Konkurs zapoczątkowano już w latach sześćdziesiątych XX w. Po 1975 r., kiedy zlikwidowano szczebel powiatowy i na wzór amerykański powołano - zamiast stanów - 49 małych województw, władze dały szanse wykazania się wojewodom, że reforma administracyjna to ogromny sukces, to mobilizacja społeczeństwa do pracy około siebie, w swoich środowiskach, to wyzwolenie dotychczas drzemiących w nim sił do pracy społecznej, do tego Aby Polska była silna i ludziom żyło się dostatniej. Podpięto się pod myśl z minionego dziesięciolecia z nową werwą i bardziej propagandowo.

Budowa w czynie społecznym ulicy Jana Kasprowicza

Wojewodowie, co roku ogłaszali konkursy pod hasłem Mistrz Gospodarności. Przystępowały do nich gminy miejskie, a konkretnie aktyw z naczelnikami miast na czele. Oczywiście organ wspierany był przez miejscowe czynniki polityczne. Kapituła wojewódzka oceniała poszczególne miasta na podstawie przesłanych sprawozdań, w których dominującą rolę odgrywały czyny społeczne. Bazą do ustalenia efektów tych czynów była ilość uczestników czynu razy ilość przepracowanych godzin razy z góry ustalona stawka godzinowa. Dawało to oszałamiające kwoty. Te wyliczenia mistrzowie zawdzięczali swoim sekretarzom i tzw. ołówkom (silnie zaostrzonym). Owi urzędnicy nie szczędzili swej fantazji wspieranej długością rysika i te efekty - częstokroć mocno naciągane - wyliczali. W taki to sposób i nasze miasto kilkakrotnie zdobywało ten prestiżowy wówczas tytuł, m.in. w 1976 r., - tytuł - Gmina Strzelno Mistrzem Gospodarności 1975 roku.

Czyn partyjny 1977 r. - budowa ulicy Parkowej



Strzelno - jak opisywano miejscowość w propagandzie sukcesów połowy lat siedemdziesiątych - to miasteczko nieduże, około 6,5 tys. mieszkańców, położone na Kujawach Zachodnich w województwie bydgoskim. Jego cecha: miasto czyste, schludne, wypucowane, no i gospodarne. Ówczesne podejście do smaku i estetyki nijak się miało do kanonów okresu międzywojennego, czy ówczesnej Europy Zachodniej. „Zgniły zachód“ był niedostępny dla ówczesnych obywateli naszego kraju. Zresztą podobnie jak i wschód i inne kraje demoludu, dokąd dostać się można było jedynie w wizytach oficjalnych - „pociągami przyjaźni“.

Zatem, mając ograniczony dostęp do nowinek zachodnich musieliśmy sobie jakoś radzić. Takim wzorem, do którego próbowaliśmy równać były zdjęcia i pocztówki naszego miasta z lat międzywojennych oraz wspomnienia ludzi starszych, którzy opowiadali jak to za Wilusia, czy Piłsudskiego w naszym mieście bywało.

Budowa w czynie społecznym Ogrodu Jordanowskiego


Przyjeżdżający do Strzelna oficjele, a nawet tylko ci przejeżdżający, napominali ojców miasta, by zrobili coś z tymi wyzierającymi spod farb reklamami pamiętającymi zamierzchłe czasy wilusiowe. I tak się zaczęło. Wykorzystując mizerotę zaopatrzeniową i technologie z przysłowiowych czasów króla ćwieczka zaczęto szaremu i zapomnianemu miastu nadawać bardziej odświętnego wyglądu. O zgrozo, rozebrano świątynię ewangelicką, wybudowano fontannę na Rynku, która od początku uruchomienia była felerną i - oczywiście szumnie to nazywając - zaczęto remontować kamieniczki. Cały pic polegał na tym, by odmalować elewacje frontowe, a resztę pozostawiano bez zmian. A tą resztą były wnętrza kamienic, oficyny i całe podwórza. Parki miejskie stały się przyjazne dla mieszkańców, stadion przybrał krasy, wybudowano na starej strzelnicy Bractwa Kurkowego Ogródek Jordanowski z brodzikiem dla dzieci, nowe przedszkole, etc. Oj działo się działo: były nowe drogi, chodniki, oświetlenie ulic miejskich, neony na frontonach placówek handlowych, restauracji, kawiarń, pomnik itd., itp.





Kiedy już tego mistrza dostaliśmy w mieście i na jego rogatkach pojawiły się kolorowe tablice informacyjne głoszące przyjezdnym: Strzelno Mistrz Gospodarności. No i najważniejsze, wraz z dyplomem zastrzyk pieniężny w postaci kilkuset tysięcy złotych, który był zaczynem do wzięcia udziału w kolejnej edycji konkursu... Pamiętam rok 1982, Gierka już nie było, bida, aż piszczało, stan wojenny, a „Gazeta Pomorska“ donosiła: - Po raz piąty Strzelno zajęło pierwsze miejsce w województwie w konkursie „Gmina - Mistrz Gospodarności“. Zdobycie kolejnej nagrody w wysokości 2 mln zł zbiegło się z obchodami 750-lecia miasta.

Osobiście z sentymentem wracam do tamtych czasów, nie pluję, nie przeklinam, jeno wspominam okres mojej młodości, bo przecież nie żyłem na emigracji, ale w moim kraju w mojej Ojczyźnie, Polsce.

środa, 5 lutego 2020

Solidne miasto Strzelno sprzed 200-laty



Mamy zatem przedwiośnie. Dzisiaj znalazłem pierwszy kobierzec przebiśniegów, i to takich wyrośniętych. W Parku 750-lecia trafiłem na nową i w miarę estetyczną tabliczkę informującą, gdzie spacerowicz wchodzi. Poza tym jest fajnie, dużo czytam i dużo piszę. Daje mi to ogromną satysfakcję. To z książek i obserwacji dowiaduję się, że otaczający nas świat jest pełen magii, tajemnic i niewyobrażalnych zdarzeń, i że to wszystko istnieje obok nas. Czy jednak może do niego wejść każdy, poznać go i w nim się zadomowić? Jest to trudne przedsięwzięcie i choć dzieli nas od niego niewielka odległość oraz blisko stojąca, niewidoczna, czy wręcz przezroczysta ściana, nie można jej tak po prostu pokonać. Swą wysokością sięga kosmosu, a głębokością jądra ziemi, do tego długa jest, jak promień słońca. Ma ona swoją nazwę, która skrywa się w prostocie, w klucz układających się liter. To nim można otworzyć ten jeden, jedyny zamek, w równie niewidocznej, acz wyczuwalnej furtce. Tą tajemniczą nazwą jest magiczne słowo - wyobraźnia. I kiedy już obdarzeni tą magią odnajdziemy tę niewidoczną furtkę w przezroczystej ścianie i otworzymy ją, znajdziemy się w świecie, który istniał przed setkami i tysiącami lat, a po którym pozostały niewidoczne dla oka przeciętnego śmiertelnika, bo okryte mgłą tajemnicy, ślady.

Ten świat to historia, to wszystko to, co onegdaj wydarzyło się, nie pozostawiając po sobie zapisanych i w miarę łatwych do odczytania stronic. Mimo to, to coś istnieje, jest obok nas i tylko my sami, posiadając wiedzę i wyobraźnię, możemy rozwiać mgliste powłoki i wydobyć na zewnątrz - opisać wszystko to, co nasza uświęcona ziemia i przepastne archiwa skrywają. Sam po wielokroć otwierałem i otwieram tę niewidoczną, w niewidocznej, sięgającej kosmosu i jądra ziemi, a do tego długiej jak promień słońca ścianie, furtkę. W majestacie dostojeństwa wchodziłem w ten magiczny świat i odkrywałem, zapisując wszystko co ujrzałem i co wyobraźnia mi podpowiedziała na niekończących się stronach tomów I, II, III, etc. 


Przed czterema laty dokonując kwerendy źródeł do pisanej wówczas kolejnej książki wpadł mi w ręce Opis Xięstwa Warszawskiego (tytuł w oryginale). Książka ukazała się w 1809 r. w Poznaniu i wyszła spod pióra Jerzego Beniamina Flatta. Autor był postacią nietuzinkową, Wielkopolaninem, który zjechał swój region i Księstwo Warszawskie wszerz i wzdłuż, a do tego był twórcą-założycielem obecnej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie.

Wertując karty tej książki dotarłem do opisu miasta Strzelna. Oto, co ów autor napisał o naszym mieście, przekazując jego obraz z przełomu XVIII i XIX wieku, czyli, jak ono wyglądało przed 200 laty:
Strzelno, miasto narodowe, okolica żyzna, ma 1200 mieszkańców. Żyją oni po większej części z rolnictwa, kupiectwa i propinacji. Mają się dobrze. Miasto dobrze zbudowane i brukowane
Gwoli doczytania, owa propinacja, to nic innego jak produkcja używek alkoholowych, nadanych starą ordynacją miejską. Czyli, mieszkańcy Strzelna nadal korzystali ze starego prawa i mogli produkować piwo i gorzałkę. Zwróćcie Państwo uwagę na ówczesną solidność naszego miasta, dobrze zbudowanego i posiadającego ulice brukowane, czyli utwardzone, bez dziur w jezdniach i bez kałuż po opadach.


 Autor opisując Inowrocław nie wspomniał o brukowanych ulicach tegoż miasta, choć zaznaczył, że i ono dobrze zbudowane, i liczyło wówczas 2900 mieszkańców, czyli było jeszcze raz - z lekką nawiązką - tak duże jak Strzelno. Ówczesne miasto Gębice miało 600 mieszkańców, a powiatowe dziś Mogilno liczyło zaledwie 800 mieszkańców. W Kruszwicy było ich tylko 300.

Zachodzi zatem pytanie, czy dzisiaj możemy również napisać, że my strzelnianie mamy się dobrze i nasze ulice są w tak znakomitej kondycji? Pytanie to kieruję do Państwa przemyślenia i ewentualnego wyciągnięcia własnych tez.

wtorek, 4 lutego 2020

Dzieje powstańczego sztandaru z Młynów



Nieistniejąca figura Najświętszego Serca Jezusowego w Młynach, na granicy z wsią Młynice.

2 stycznia 2009 r. po 70 latach skrzętnego przechowywania publiczne światło dzienne ujrzał stary, zabytkowy sztandar Koła Towarzystwa Powstańców i Wojaków z Młynów. Okazja ku temu była szczególna. W tym dniu w Strzelnie obchodziliśmy 90. rocznicę Powstania Wielkopolskiego 1918-1919. Wspaniałą oprawą dla sztandaru weterana była asysta licznych pocztów sztandarowych oraz kompani honorowej Garnizonu Inowrocław wystawionej przez 56. Kujawski Pułk Śmigłowców Bojowych. Sztandar uczestniczył w uroczystościach pod Pomnikiem Poległych powstańców Wielkopolskich na starym strzeleńskim cmentarzu, przy odsłanianiu obelisku przy szpitalu oraz w mszy św. za Ojczyznę w bazylice pw. św. Trójcy i NMP. Pod koniec mszy św. proboszcz strzeleński ks. kan. Otton Szymków zaprezentował od ołtarza ten piękny i w idealnym stanie zachowany sztandar Koła TPiW z Młynów. W tym dniu chorążym sztandaru był potomek powstańców młyńskich Michał Drzewiecki z linii Głuszków, którzy ten sztandar przez lata okupacji i peerelu przechowali.


Od tego momentu sztandar zdeponowany jest w parafii strzeleńskiej i bierze udział w ważnych uroczystościach i rocznicach. Obecnie jego chorążym jest strzelnianin pochodzący z Młynic Jan Siedliński, a asystę stanowią panie z Młynów Anna Drzewiecka i Joanna Grodzka (z rodziny Głuszków - Drzewieckich). Ostatnio sztandar brał udział w obchodach 101. rocznicy Powstania Wielkopolskiego - 2 stycznia 2020 r. Ta aktywność sztandaru, a szczególnie jego trzyosobowego pocztu skłoniła mnie do przywołanie dziejów tegoż sztandaru, na jego chwałę i chwałę tych, co go z zawieruchy dziejowej uratowali.

Koło Towarzystwa Powstańców i Wojaków w Młynach zostało założone w 1926 r. przez niestrudzonego w tych działaniach na terenie ówczesnego powiatu strzeleńskiego prezesa TPiW ze Strzelna Władysława Trzeckiego. Na zebraniu organizacyjnym wybrano prezesa Koła, którym został Marcin Dopierała, skarbnikiem Jan Dopierała, a komendantem Antoni Nowak. Po roku działalności, w niedzielę 23 stycznia 1927 r. odbyto w Młynach walne zebranie TPiW. Zgromadzenie zagaił prezes druh Marcin Dopierała. Wyczerpujące sprawozdania zdali, skarbnik Jan Dopierała i komendant dh Antoni Nowak. Stwierdzono, że Towarzystwo rozwija się znakomicie i liczy 50 członków. Wówczas też miano nadzieję, że do następnego walnego zebraniu liczba członków podwoi się lub potroi. Oczywiście na myśli miano aktywną w działaniach tzw. drużynę młodych.

 Zebrani życzyliby sobie, aby również starsi wiekiem obywatele brali czynny udział w ruchu wojackim. Ustępującemu zarządowi udzielono absolutorium i dokonano wyboru nowego zarządu, w skład którego weszli: prezes Marcin Dopierała, wiceprezes Jan Nadolny, sekretarz Wawrzyniec Głuszek, skarbnik Jan Dopierała, referent oświatowy kierownik szkoły Stanisław Kabza, komendant Antoni Nowak, zastępca komendanta Lewandowicz. Ławnikami zostali: Rembacz i Nowakowski, zaś do Komisji Rewizyjnej weszli: Pogodziński, Gręzicki i Dzikowski, a Sąd Koleżeński tworzyli: Marcin Dopierała, Rembacz i Góralski. 
  
Figura przy domu Siudzińskich w Młynach, pod którą 12 września 1927 r. odbyła się ceremonia poświęcenia i wręczenia sztandaru TPiW Kołu w Młynach. Na zdjęciu Młode Polki z Młynów.
W tym samym roku miało miejsce uroczyste poświęcenie ufundowanego przez członków i społeczeństwo sztandaru Towarzystwa Powstańców i Wojaków w Młynach. Sztandar wykonały hafciarki z pracowni przyparafialnej, która zajmowała się naprawą haftowanych ornatów, kap i sztandarów parafialnych. Przy tym wykonywała również nowe sztandary dla okolicznych parafii i licznych organizacji i towarzystw. Po wykonaniu sztandaru dla Młynów podniośle obchodzono jego poświęcenie, które miało miejsce w dniu 12 września 1927 r. Na uroczystość do Młynów przybył prezes okręgowy TPiW por. Żurkowski z Inowrocławia. Można było także zauważyć obecność inspektora szkolnego p. Daszyńskiego, ks. prob. Romuald Sołtysińskiego z Siedlimowa oraz delegatów Straży Pożarnych z okolicy, Hallerczyków oraz przedstawicieli Kółek Rolniczych.




Początek święta miał miejsce pod zajazdem Jana Rogozińskiego. Przy udziale bratnich stowarzyszeń ze Strzelna, z Bronisławia, Kościeszek i Ciechrza uformował się pochód, który przy dźwiękach orkiestry wyruszył do figury położonej nieopodal szkoły. Pochodem kierował prezes TPiW ze Strzelna Władysław Trzecki. Uroczystość poprzedził śpiew miejscowego chóru pod batutą kierownika Szkoły Powszechnej p. Kabzy. W obecności rodziców chrzestnych aktu poświęceni sztandaru dokonał proboszcz strzeliński ks. Radca Ignacy Czechowski, w przemowie swej przypominając tym, którzy pod tym sztandarem skupiać się będą, aby pracowali dla dobra Ojczyzny i na chwałę Boga.

Następnie głos zabrał prezes okręgu inowrocławskiego TPiW, kierując swe słowa do prezesa miejscowego Towarzystwa Marcina Dopierały, po czym wręczył mu sztandar dodając, aby dotrzymał mu wierności i pracował dla dobra i rozwoju Towarzystwa. Podniosłym momentem było wręczenie dyplom weteranowi z 1864 r. honorowemu członkowi miejscowego koła TPiW Nikodemowi Modrzejewskiemu. Wyróżniony serdecznie podziękował, ciesząc się, że przy takiej uroczystości o nim niezapomniano. Udekorowano także Odznaką Powstańca Broni zasłużonych członków: Rembacza, Nadolnego, Gręzickiego, Lewandowicza, Dopierałę, Nowakowskiego i Kulasika, do których w serdecznych słowach przemówił por. Żurkowski.


O godz. 18:00 rozpoczęło się uroczyste posiedzenie młyńskiego TPiW, które zagaił prezes miejscowego Koła Marcin Dopierała. Na przewodniczącego zebrania wybrano por. Żurkowskiego, który z kolei na sekretarza powołał Wawrzyńca Głuszka, na ławników zaś ks. Radcę Czechowskiego i ks. prob. Sołtysińskiego. W swoim wystąpieniu por. Żurkowski prosił młodzież, aby tłumnie wstępowała w szeregi oddziału młodszych TPiW. Zebranie zakończyła deklamacją wiersza „Nasz sztandar“ w wykonaniu p. Józef Dopierała. Na zakończenie odbyła się zabawa taneczna, na której bawiono się ochoczo do białego dnia.


Od tego dnia Koło przez kolejne trzy lata pracowało intensywnie kultywując tradycje powstańcze i wojackie. Sztandar uczestniczył w uroczystościach i rocznicach oraz odprowadzał na wieczne miejsca spoczynków swoich członków. Zastój działalności Towarzystwa przyniósł wraz z wielkim kryzysem ekonomicznym rok 1930. Przebudzenie ze swoistego letargu przyniósł dopiero rok 1934. W pierwszych dniach stycznia skrzyknęli się członkowie i odbyli nadzwyczajne walne zebranie TPiW w Młynach. Dokonano wyboru nowego Zarządu Koła, do którego weszli: prezes Marcin Dopierała, zastępca prezesa Wojciech Nadolny, sekretarz Wawrzyniec Głuszek, zastępca sekretarza Jan Gręzicki, skarbnik Jan Nadolny, komendant Antoni Nowak i jako ławnicy: kpt. Leon Głowacki, Wojciech Skonieczny i Jan Rogoziński.


Przed wybuchem II wojny światowej sztandar TPiW w Młynach przechowywany był w domu rodzinnym Wawrzyńca Głuszka. W sierpniu 1939 r. on sam został zmobilizowany i wziął udział w wojnie obronnej, po której znalazł się na terenie Związku Radzieckiego, gdzie przebywał przez dwa lata. Tam wstąpił w szeregi tworzonej Armii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa, z którą przez Persję i Afrykę dotarł do Anglii. Po przeszkoleniu służył w dywizjonie lotniczym jako podoficer. W międzyczasie sztandar ukryty przez rodzinę szczęśliwie doczekał się końca wojny. Wawrzyniec do kraju wrócił w 1947 r. Czekał na niego, szczęśliwie ocalony sztandar Koła TPiW z Młynów. W tym też roku wstąpił w szeregi Koła Związków Powstańców Wielkopolskich 1918-1919 w Strzelnie. 5 maja 1948 r. został zweryfikowany przez Komisję Weryfikacyjną przy Zarządzie Głównym Związku Powstańców Wielkopolskich 1918-1919 w Poznań i otrzymał, zaświadczenie nr 7061. Sztandar nadal przechowywany był w domu Głuszków. Nie wyjawienie tego faktu stało się ratunkiem dla cennej relikwii - sztandaru. Od 1957 r. był prezesem reaktywowanego Kółka Rolniczego w Młynach oraz członkiem Spółdzielni Mleczarskiej. Odznaczony: Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, Brązowym Krzyżem Zasługi, Medalem za Wojnę 1939-1945, Gwiazdą Francji, belgijskim Krzyżem Komandorii i Medalem Lotniczym.
Zmarł 12 sierpnia 1966 r. w Młynach. Został pochowany na starym cmentarzu w Strzelnie przy ul. Kolejowej.

Prezentacja sztandaru TPiW z Młynów na wystawie poświęconej 100. rocznicy Powstania Wielkopolskiego - 2 stycznia 2019 r. w SP z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Jana Dałkowskiego w Strzelnie
A sztandar? W zaciszu domowym, przechowywany przez kolejne pokolenia Głuszków - Drzewieckich przeleżał aż do czasów współczesnych. To dzięki nim możemy dzisiaj oddawać cześć sztandarowi, pod którym maszerowali weterani Powstania Wielkopolskiego 1918-19191 r.

niedziela, 2 lutego 2020

Glinica, Szmańdowo i Sybila


Nazwy miejscowe w obrębie miasta Strzelna: Glinica, Szmańdowo i Sybila wypadły całkowicie z obiegu przed wieloma już laty. Dzisiaj jedynie najstarsi mieszkańcy wskażą gdzie leży Sybila, a o pozostałych miejscach mało kto, cokolwiek wie. O ile znajdujemy wytłumaczenie na dwie pierwsze nazwy, o tyle tą trzecią - Sybila, możemy jedynie odnieść do przepowiedni: - co cię będzie czekać, jak utracisz wszystko i staniesz się bezdomnym? Ale o tym i księgach Sybilli będzie niżej.

Glinica
Już chyba nikt ze strzelnian nie potrafiłby wskazać miejsca niegdyś zwanego Glinica. Przyznam się, że i ja nie znałem tej nazwy, jak i lokalizacji. Aż tu nagle w jednym z przedwojennych dzienników trafiłem na informację, która rozjaśniła mi wszystko.


Glinica to południowa część miasta w obrębie współczesnej ulicy Sportowej, niegdyś Targowiska. Obejmowała obszar po gliniankach, czyli dołach pokopalnianych - wyrobiskach po wybranej glinie do produkcji cegieł. W połowie XIX w. funkcjonowała tutaj cegielnia, a widomymi śladami po wyrobiskach jest zrekultywowany teren strzelnicy Bractwa Kurkowego, czyli dojście do stadionu miejskiego od torów kolejowych przy ul. Sportowej. Cały plac, niegdyś zwany Targowiskiem to również zrekultywowany obszar pokopalnianych dołów. Niemcy nazywali to miejsce Zehen-Gruben, czyli Plac i Doły, a miejscowi potocznie nazywali ten obszar Glinicą. Po północnej stronie dołów, na tzw. placu wybudowano w 1925 r. Remizę OSP, a po stronie Zachodniej w latach 1928-1929 piętrową kamienicę dla urzędników Powiatowej Kasy Chorych.


Po wschodniej stronie współczesnej ulicy Sportowej, od Placu Daszyńskiego po tory kolejowe, czyli do ulicy Klonowej rozciągał się teren hotelowo-restauracyjny z ogrodem zwanym Parkiem Miejskim i ogrodnictwo Piątkowskiego. Doły pokopalniane zajmowały również współczesny obszar parkingów i marketu Mila przy ul. Raj. Rekultywowano je jeszcze w latach międzywojennych, zasypując doły pokopalniane gruzem, popiołem i tzw. szlaką wielkopiecową oraz śmieciami stałymi. Budując na przełomie lat 80. i 90. XX w. nową remizę popełniono błąd stawiając w części obszaru pokopalnianego południową część budynku. Pamiętam, że po kilku latach ściana południowa tąpnęła o kilka centymetrów.



Od czasów międzywojennych, aż do końca lat 80. XX w. na Glinicy - Targowisku rozkładały się tzw. wesołe miasteczka: karuzele, beczki śmierci i strzelnice. Tutaj do początku lat 70 funkcjonował popularny Spęd - Punkt Skupu Żywca GS „SCh“. Również tutaj znajdowało się targowisko, na którym po przeniesieniu z Rynku odbywały się dwa razy w tygodniu targi. Tu znajdowała się również drewniana „buda“, w której handlowano rąbanką, czyli mięsem - wieprzowiną pochodzącą z własnego chowu i uboju.


Szmańdowo
Po raz pierwszy z tą nazwą spotkałem się podczas kwerendy archiwalnej szukając materiałów do dziejów Klubu Sportowego „Kujawianka“ Strzelno. Było to kilka lat temu. Ponownie trafiłem na informację o Szmańdowie pod koniec tego roku. Tym razem przy kwerendzie do dziejów klubów „Pogoń“ Mogilno i „Noteć“ Gębice. O tyle mnie te informacje zainteresowały, że w latach 1929-1934 kilkakrotnie wzmiankowano, że na Szmańdowie Magistrat strzeleński planuje założyć ogród jordanowski i wybudować boisko do piłki nożnej.


Szmańdowo to obszar leżący u zbiegu ulic Powstania Wielkopolskiego i Topolowej. Obecnie zajmowany jest przez budynki Enea S.A., Lecznicę Zwierząt, halę widowiskowo-sportową i boisko Orlik. Była to jedna wielka parcela ciągnąca się na południe od zabudowań folwarku proboszczowskiego po ówczesną ulicę Młyńską (od 13 września 1930 r. zmieniono nazwę na ul. Powstania Wielkopolskiego) i stanowiła własność miasta. Prawdopodobnie nazwa tego obszaru wzięła się od nazwiska ostatniego właściciela tej parceli. Na jej części zabudowanej mieściły się dwa domy dla ubogich mieszkańców Strzelna oraz zabudowania gospodarcze.

Szmańdowo - fragment Ogrodu Jordanowskiego od strony ul. Powstania Wielkopolskiego w 1939 r.
 W 1928 r. władze miejskie postanowiły cały teren Szmańdowa sprzedać, dzieląc go na parcele budowlane. Komisja Ubogich przy Radzie Miejskiej wyceniła poszczególne parcele i zgłosiła je do przetargu. Część północna, czyli ta od strony folwarku proboszczowskiego, składająca się z dwóch niezabudowanych parceli znalazła nabywców, a na pozostałe działki, niestety nie było chętnych. W następnym 1929 r. kierownictwo strzeleńskiej placówki Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego ujęło w planach na lata 1929-1930 budowę stadionu sportowego i urządzanie na nim  szeregu zawodów lekkoatletycznych oraz założenie ogrodu jordanowskiego. W maju tegoż roku burmistrz Radomski przedstawił tę propozycję Radzie Miejskiej. Wówczas też radni podjęli uchwałę o rozbiórce zabudowań miejskich na Szmańdowie, by w ich miejscu założyć ów ogród jordanowski. Jednocześnie zaplanowano na jednej z wolnych parceli Szmańdowa pobudować nowy dom dla ubogich.


W marcu 1930 r. stare gospodarcze budynki miejskie na Szmańdowie rozebrano i Magistrat ogłosił publiczną licytację na sprzedaż za gotówkę najwięcej dającemu gruzu i cegły z tej rozbiórki. Sprawa zagospodarowania parcel zaczęła się przeciągać, a to z powodu wielkiego kryzysu ekonomicznego, jaki wówczas dotknął świat, w tym i nasze prowincjonalne miasteczko. Podczas posiedzenia Rady Miejskiej w Strzelnie, 13 września 1930 r. radny Jan Zieliński Jan poruszył sprawę Szmańdowa. Rada wówczas uchwaliła, aby Magistrat miejsce to uporządkował. Na tej samej sesji podjęto również uchwałę o przemianowaniu ul. Młyńskiej na ul. Powstania Wielkopolskiego.

Boisko piłkarskie na Szmańdowie - około 1946 r.
 W międzyczasie zaszła pilna potrzeba zbudowania nowego większego boiska sportowego, z którego mogłaby korzystać szersza rzesza miejscowych sportowców. Poza Strzeleńskim Klubem Sportowym w mieście futbol uprawiała również młodzież ze Związku Młodzieży Polskiej, z Chrześcijańskiego Zjednoczenia Zawodowego (tworząc w 1929 r. Klub Sportowy pod nazwą ,,Kujawia“) oraz Klub Sportowy „Polonia“. Nowe boisko miało służyć także lekkoatletom z OSP oraz licznym organizacjom paramilitarnym zgrupowanym w strukturach miejskich i powiatowych PWiWF. Małe boisko piłkarskie przy ul. Stodolnej nie mieściło już dużych imprez PWiWF, a płyta nie odpowiadała ówczesnym standardom.

Boisko piłkarskie na Szmańdowie - druga połowa lat 40. XX w.
 W 1931 r. Rada postanowiła, by nie budować nowego domu dla ubogich na Szmańdowie, a dobudować kilka mieszkań do wybudowanego na przełomie 1928/1929 r. domu dla ubogich na Sybili. Ostatecznie projekt ten zrealizowano w 1932 r. Ciągły brak środków odsuwał w czasie zagospodarowania Szmańdowa. Ostatecznie udało się to dokonać dopiero w 1934 r. Jak czytamy w marcowym numerze gnieźnieńskiego dziennika „Lech“: - Dotychczasowe boisko przy ul. Stodolnej zostało przez Zarząd Miejski zniesione. Na jego miejsce zostanie oddane do użytku boisko przy ul. Powstania Wielkopolskiego w tak zwanym Ogrodzie Jordanowskim. Strzeleński Ogród Jordanowski był terenem ogrodzonym, a na nim boisko, staw, piaskownice, przyrządy sportowe, grządki do uprawy roślin, wystawki dla ptaków, zimą tor saneczkowy i ślizgawka, ławeczki i wiele innych atrakcji oraz budynek w postaci dużej werandy. W późniejszych relacjach prasowych co raz częściej zaczęła pojawiać się oficjalna nazwa Boisko na Szmańdowie.

Sybila
Nazwa miejsca znajdującego się w obrębie granic miasta Strzelna - Sybila zapisywana prze jedno 'l', to niewielki obszar gruntów zlokalizowanych w obrębie Bławatek przy drodze polnej łączącej Strzelno - Plac Świętokrzyski z Bronisławiem. Były to parcele należące do Miasta. Dwie z nich oznaczone numerami 9 i 10 wydzierżawiane były na cele rolnicze i tuż przy nich znajdowała się Cegielnia Miejska. Obecnie w pobliżu tego miejsca znajdują się pozostałości zabudowań niewielkiego gospodarstwa rolnego oraz nieczynne wysypisko śmieci, które urządzone zostało na tzw. gliniankach, dołach pokopalnianych tejże cegielni.


W latach międzywojennych Sybila przypisana była do III Miejskiego Okręgu Wyborczego obejmującego ulice: Klasztorną, Plac Świętego Wojciecha, Magazynową, Spichrzową, Ślusarską, Cegiełkę, Kościelną, Świętego Ducha oraz Bławaty i Sybila.  Na przełomie lat 1928/1929 na jednej z parcel przy polnej drodze do Bronisławia, Magistrat wybudował parterowy, wielomieszkaniowy dom dla bezdomnych, później powiększony o kilka mieszkań, o czym pisałem przy okazji Szmańdowa. W tym samym czasie w pobliżu tego domu wybudowana została Cegielnia Miejska - nazywana Cegielnią na Sybili.

W kwietniu 1929 r. Magistrat wydzierżawił niezabudowane parcele miejskie Nr 9 i 10 o areale 3. mórg na cele rolnicze, jako pola uprawne. Po wojnie w latach 50. i 60., kiedy cegielnia była już nieczynna i obiekt stał w ruinie, miejsce to nadal zwano Sybilą. Jako dzieciaki zażywaliśmy w tamtejszych stawach pokopalnianych letnich kąpieli.

Skąd wzięło się określenie Sybila dla tych parceli miejskich? Niestety, nie trafiłem na żadne źródła, które naprowadziłoby na logiczne wytłumaczenie tej nazwy. Ale zapewne wielu słyszało o przepowiedniach królowej Saby, nazywanej również Sybillą lub Michaldą. W starożytności sybillami nazywano wieszczki, które w ekstazie przepowiadały niemal zawsze tragiczne wydarzenia. Nie było to, więc początkowo imię własne lecz nazwa profesji. Sybille wśród słuchaczy budziły lęk i respekt. Najbardziej znanymi wyroczniami był zbiór ksiąg pergaminowych przechowywany w Rzymie, który otrzymał ostatni król rzymski. Księgi sybilijskie spłonęły w 83 r. p.n.e.


Znane obecnie przepowiednie Sybilli oparte są na amsterdamskim wydaniu z 1689 r. Jedna z tych wróżb przepowiada zepsucie moralne i ogólną demoralizację ludzkości. Być może ta wizja odnosiła się do strzeleńskich bezdomnych i ich odosobnienia - oddzielenia od reszty społeczeństwa.

Nazwa ta pisana prze jedno 'l' odnosiła się do dwóch miejsc. Pierwszym z nich były trzy parcele przy gazowni miejskiej. Jedna z parcel była zabudowana parterowym budynkiem wielomieszkaniowym i leżała przy drodze do Bławat i Ciechrza. Dwie kolejne parcele oznaczone numerami 9 i 10 o łącznym areale trzech mórg magdeburskich przylegały do tej zabudowanej i północnej, tylnej krawędzi parceli Gazowni, pomiędzy drogą na Pakość i drogą do Ciechrza. Drugim miejscem była Cegielnia Miejska leżąca w obrębie wsi Bławatki przy drodze polnej od Placu Świętokrzyskiego do Bronisławia. Zlokalizowana ona była w pobliżu starego wysypiska, które urządzone zostało na tzw. gliniankach, dołach pokopalnianych.

Bławatki - Sybila. Pozostałości dołów - glinianki. Tutaj znajdowała się Cegielnia Miejska zwana Sybilą