czwartek, 24 października 2019

Jaruzelscy z Siemionek - cz. 2



Moje zainteresowania kulturą ziemiańską sięgają odległych lat. Szczególne zainteresowanie tą grupą społeczną przyszło z początkiem lat 70-tych XX w., wraz z odbywaniem przeze mnie praktyk zawodowych oraz stażu pracy w wielkoobszarowych państwowych gospodarstwach rolnych, które powstały na bazie byłych majątków ziemskich. Dziś nie ma już pegeerów, nie powróciło również ziemiaństwo i dlatego też nie kryję tego, że od lat zbieram materiały do mego życiowego dzieła, jakim ma być książka, którą skryłem pod roboczym tytułem „Ziemiaństwo powiatu strzeleńskiego". Sporo materiału zgromadziłem również o ziemiaństwie powiatu mogileńskiego i inowrocławskiego. Od lat piszę o czymś, co zostało bezpowrotnie wymazane z krajobrazu kulturowego mojej małej ojczyzny, a co funkcjonowało jeszcze w pamięci mych rodziców. 

Dzisiaj czas na kolejną część opowieści o Jaruzelskich z Siemionek:

W DRODZE DO SIEMIONEK
W lutym 1904 r. Władysław Jaruzelski został usunięty z gimnazjum radomskiego za udział w demonstracjach. Dalej naukę kontynuował indywidualnie. W latach 1909-1912 odbywał praktykę rolniczą w Kieleckiem, w majątku Skorbaczów koło Stopnicy należącym do wuja Adama Lipińskiego. Tam był świadkiem zastrzelenia Adama przez pracownika majętności.

W 1919 r. wstąpił jako ochotnik do 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Będąc ułanem - ochotnikiem walczył przeciwko Ukraińcom w rejonie Kowel-Łuck, gdzie został ranny w rękę. Po przepędzeniu nawałnicy bolszewickiej z dopiero, co odrodzonej Polski osiadł w Warszawie. Tutaj też podjął studia rolnicze w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. W tym też czasie zbliżył się do PSL-„Wyzwolenie". W 1922 r. redagował i wydawał tygodnik „Poradnik Kółek i Stowarzyszeń Rolniczych", którego siedziba mieściła się w Warszawie przy ulicy Kopernika 30.

Drogą kontaktów, poprzez rodzinę swej narzeczonej, dowiedział się o możliwości nabycia majątków poniemieckich w Poznańskiem. Takowa okazja nadarzyła się i zaraz po ślubie z Janiną Anną Heleną Jaźwiecką, który miał miejsce 7 lipca 1923 r. w warszawskim kościele św. Aleksandra, wydzierżawił majętność Siemionki nad Gopłem w powiecie strzeleńskim.

Mapa Siemionek. Stan z ok. 1795 r. 

DZIEJE SIEMIONEK W PIGUŁCE
Dzieje Siemionek sięgają okresu wpływów rzymskich, czyli II w. n.e. Funkcjonowanie ówczesnej osady miało związek z przebiegającym w pobliżu „szlakiem bursztynowym”. Zdają się świadczyć o tym odkryte w 1951 r. naczynia i skarb monet rzymskich w pobliżu Siemionek. Miejscowej ludności zdarzało się już wcześniej wyorywać pojedyncze monety.

Nazwa miejscowości wykształciła się w średniowieczu i według ks. prof. Stanisława Kozierowskiego jest nazwą odimienną i wywodzi się od imienia pierwszego zasiadcy. Był nim Siemon, czyli Symeon, współczesny naszym czasom Szymon, rycerz książęcy.

Pod koniec średniowiecza znajdujemy tutaj ród Siemieńskich, w 1489 r. Jana z Siemieniewic, a w 1557 r. Katarzynę Sziemieńską, córkę nieżyjącego Jana, która była żoną Zacheusza Budzisławskiego posesora Rucewa w powiecie kruszwickim. W 1560 Szymona, obok którego dzierżył pewne części Dobrosławski. W 1610 r. wieś rozdzielona była na Siemianki i Siemianice. Obie te części należały wówczas do Jana Kościewskiego de Kościeszyce, syna Jerzego (z pobliskich parafialnych Kościeszek). Kościewscy dzierżyli Siemionki do połowy XVII w. W 1655 r. spotykamy tutaj Andrzeja Piotrkowskiego.

W czasach Polski przedrozbiorowej wieś należała do Prusinowskich. W połowie XVIII w. spotykamy tutaj obok Jana i Andrzeja właściciela drugiej części wsi, Wojciecha Kiełczowskiego wraz z żoną Franciszką Żegocką. Po upadku Księstwa Warszawskiego, około 1820 r. majętność Siemionki przeszła w ręce niemieckie. Osadnicy pruscy okolicę zamieszkiwali już od 1781 r., szczególnie pobliskie Włostowo i Sierakowo. Generalnie pochodzili oni z Wirtembergii, z Baden-Durlach.

Pierwszym znanym właścicielem Siemionek wywodzącym się z tej nacji był niejaki Schlieper, wymieniony w 1840 r. W 1859 r. znajdujemy tutaj nowego właściciela, również Niemca, Ewalda Wentschera. Wówczas majątek nosił miano „Rittergut”, czyli „Dobra rycerskie”. Takowa nobilitacja nadawana była przez króla pruskiego, a później cesarza niemieckiego za specjalnym reskryptem gabinetowym. Kolejna informacja z 1872 r. określa areał folwarku na 1 808 mórg z tego użytków rolnych 723 morgi, łąk i pastwisk 493 morgi o raz lasów 592 morgi. Nadto znajdowała się przy majętności cegielnia, która dała początek zabudowie murowanej. Po tym okresie rozwój majętności nabrał tempa, a cegielnia zaopatrywała również okoliczne majątki i gospodarstwa bauerskie i włościańskie. Dzięki tej adnotacji możemy określić wiek nieistniejącej zabudowy folwarku, jak i samego dworu, uznając ich pochodzenie na lata 70-te XIX w.

Z opisu pochodzącego z przełomu XIX/XX w. dowiadujemy się, że majętność Siemionki położona jest przy ujściu rzeczki Rechty do Gopła. Należy do parafii w Kościeszkach i składa się z miejsc zwanych: Mnich z dwoma domami i dziewięcioma mieszkańcami oraz z Seehof z dwoma domami i 50. mieszkańcami. Same zaś Siemionki liczyły 9 domów, które zamieszkiwało 178 osób, w tym 38 protestantów. Cała majętność liczyła 462 ha i posiadała własną cegielnię, kopalnię torfu na Potrzymiechu, mleczarnię oraz prowadziła chów i tucz bydła. Pewne grunty majętności znajdowały się również w granicach wsi włościańskiej, Włostowo. W 1903 r. właścicielem Siemionek była Lisette Wentscher, która wydzierżawiła majętność Bernhardowi Reiter’owi, zaś w 1907 r. Aleksandrowi Lange, u którego zarządcą był Polak Zwierzykowski.

Majętność Siemionki po 1919 r. została przejęta przez Skarb Państwa Polskiego. Właścicielka, Niemka, opuściła na zawsze Kujawy, nie przyjmując obywatelstwa polskiego. Ustanowiono dla majątku nazwę urzędową i w nomenklaturze administracyjnej posługiwano się dla jej określenia nazwą, Majętność Urzędu Osadniczego.



DWÓR W SIEMIONKACH I JEGO OTOCZENIE
Jego datowanie możemy odnieść do lat 50-tych XIX w. Zapewne wówczas powstała część parterowa dworu. Natomiast piętrowe skrzydło, dobudowane od strony wschodniej, mogło zostać wystawione około 30-40 lat później. Wówczas też, całość uległa przebudowie. Wszystkie prace budowlane przeprowadzono za ówczesnego właściciela majętności, Ewalda Wentschera. Z zachowanego opisu dworu z maja 1929 r. dowiadujemy się, że jest to budynek murowany z cegły palonej na fundamencie kamiennym, w głównym zrębie parterowy z dachem dwuspadowym krytym dachówką i na wystawkach papą o wymiarze 21,6 x 11,8 x 4,7 m. Do bryły głównej od wschodu przylega murowana z cegły, piętrowa przybudówka o wymiarach 13,8 x 9,0 x 5,2 m, z niskim dwuspadowym dachem pokrytym papą. Dwór w swoim wnętrzu posiadał 12 pokoi oraz pompę do wody ze zlewem. Jego stan oceniono jako średni z uwagą, że wnętrza wymagają remontu. Podwórze folwarczne oddzielone było od parku parkanem murowanym z cegły o wysokości 1,8 m.

Według opisu śp. dra Jerzego Jaruzelskiego, dwór, przed którym znajdował się ogromny klomb, oddzielony był od leżących po stronie południowej zabudowań folwarcznych, murowanym płotem i szpalerem krzewów. W części wschodniej były to stare akacje i kępy bzów, zaś po stronie zachodniej, bzy przeplatane krzewami ozdobnymi. Przed dwór prowadził od bramy wjazdowej podjazd, który następnie otaczał klomb i łączył się z wewnętrzną wschodnio-zachodnią drogą komunikacyjną. Biegła ona ukośnie od bramy wjazdowej po stronie wschodniej szpaleru krzewów i bzów rozdzielających część dworską od folwarcznej, ku Gopłu. Owalny klomb obsadzony był różami, piwoniami i innymi wieloletnimi roślinami, które od wiosny do jesieni zdobiły go paletą kolorowych kwiatów oraz pieczołowicie strzyżonym bukszpanem.

Na osi dworu, przy podjeździe znajdował się ganek. Ta przecudna oaza zieleni, która przetrwała po dzień dzisiejszy w nieco zmienionej szacie, założona została około połowy XIX w. W części południowo zachodniej parku znajdował się staw pełen karasi i rechoczących wiosną żab. Granicę tej swoistej oazy wyznaczało pasmo bzów i krzewów ozdobnych. Wewnątrz znajdował się starodrzew z platanem, wiązami, jesionami i innymi drzewami mieniącymi się w jesieni różnorodnością barw liści. Urządzony był na modłę angielską o krajobrazowym charakterze z licznymi ganeczkami spacerowymi. Opiekę nad parkiem sprawował ogrodnik będący pod bacznym okiem pani domu. Pani Janina pozwalała przebywać w obszarze przydworskiej zieleni: bażantom, kuropatwom i ulubionym perliczkom zwanym panterkami. Utrapieniem dla tego zakątka były dzikie króliki, kopiące nieustannie głębokie nory.

Dwór w Siemionkach - 1968 r.







Kiedy dwaj pierwsi synowie państwa Jaruzelskich osiągnęli wiek młodzieńczy, ojciec postanowił zbudować im kort tenisowy, który został zlokalizowany w odległym zakątku parku, w prawym narożniku. Jednakże nie został on do 1939 r. ukończony. Po dziś w parku znajduje się drzewo z ogromną tajemniczą blizną na kształt krzyża gotyckiego. Zapewne rozegrało się w tym miejscu bliżej nieznane, (być może mroczne) wydarzenie, które czas i pamięć ludzka zatarły. Miejscowa anegdota niesie wieść o ukrytych w tym miejscu „skarbach“, co należałoby raczej przypisać ludzkiej fantazji.

Dwór posiadał 12 pokoi. W jego części parterowej od frontu znajdował się hol, od którego rozchodziły się w typowym dla dworów układzie amfiladowym pokoje: sypialnia dzieci, bawialnia, sypialnia dziedziców, salon I oraz gabinet pana domu. Parter od strony parku zajmowały: salon II, jadalnia, kredens, spiżarnie (zimne). Natomiast na piętrze skrzydła dworskiego mieściły się pokoje gościnne wraz z pokojami rządców i administratora.

Służbę we dworze stanowili zaufani państwa. Prym pośród pracownikami domowymi wiodła zarządzająca Franciszka Czubachowska, której brat był miejscowym włodarzem. Jej polecenia i zarządzenia wykonywały pokojówki, pośród którymi znajdowała się Michalina Kwiatkowska. W szczególnej gestii zarządzającej znajdowały się pomieszczenia kuchenne zlokalizowane w prawym, wschodnim skrzydle dworu, w części parterowej i piwnicznej. W tej ostatniej znajdowały się pomieszczenia magazynowe, pralnia, magiel i inne utensylia. Co do części kuchennej, to poza samą kuchnią, miejsce tam znalazła również piekarnia i wędzarnia oraz spiżarnie i kredens – pokój z szafami i serwantkami pełnymi zastaw stołowych, sztućców, obrusów, serwet i wszelkich naczyń porcelanowych, kryształowych i szklanych podawanych do stołu na różne okazje i wizyty.

Kuchnia zaopatrywana była bezpośrednio z folwarku, a latem i jesienią również z ogrodu. Co piątek rybacy z pobliskiego Gopła dostarczali wcześniej zamówione ryby. Pańskie hobby, czyli łowiectwo, było również źródłem zaopatrzenia spiżarni w dziczyznę. Dziedzic w swym gabinecie przechowywał broń i amunicję myśliwską, wśród której znajdowała się dubeltówka, karabinek myśliwski i sztucer. Miał kilka ulubionych psów myśliwskich - wyżłów. 

Mieszkańcy dworu korzystali w komunikowaniu się ze światem zewnętrznym z licznych pojazdów. Tuż przy dużej ogromnej stajni mieściła się mniejsza wraz z wozownią. W budynku tym znajdowały się konie wierzchowe oraz cztery najpiękniejsze konie wyjazdowe, które zaprzęgane były do karety, wolantu, bryczek, sań i innych powozów. Niedaleko też, za folwarkiem, przy samej bramie wjazdowej mieszkał stangret, Nawrotek.

Po wojnie we dworze zamieszkali parcelanci. W 1966 r. po wyprowadzeniu ostatnich lokatorów przystąpiono do przebudowy dworu, przygotowując obiekt pod potrzeby Stacji Naukowo-Badawczej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W jego wnętrzu znalazły miejsce pracownie: hydrobiologiczna,, limnologiczna, ornitologiczna oraz stacja meteorologiczna. Wygospodarowano tu również dwa mieszkania dla dwóch rodzin pracowników. Przebudowano poddasze nad piętrową przybudówką, zmieniając jej architekturę. Wówczas to zmieniono dach papowy z niskiego na ostry i pokryto go dachówką.
CDN

wtorek, 22 października 2019

Jaruzelscy z Siemionek - cz. 1

W parku przed dworem w Siemionkach. Lata 30. XX w. Janina Jaruzelska z trójką synów: Januszem, Andrzejem i najmłodszym Jerzym. 

Uważam, że nie ma piękniejszego zajęcia od uprawiania regionalizmu, czyli badania i spisywania dziejów swoich małych ojczyzn. Dla mnie tą maleńką - małą ojczyzną jest miasto Strzelno, a także rozłożona wokół niego gmina, powiat mogileński i sąsiednie miejscowości związanych z istniejącym niegdyś powiatem strzeleńskim. Ogrom wiedzy o moim regionie udało mi się zebrać, ale nie wiem, czy uda mi się ją utrwalić i przekazać potomnym. Biję się ciągle z myślami, czy pisać o samym Strzelnie, czy sięgać dalszych horyzontów? Zapewne zauważyliście, że moje spacerki po Strzelnie przeplatam innymi opisami, których akcja rozgrywa się w odleglejszych, acz nie aż tak dalekich stronach. Ostatnio moją uwagę absorbuje Mogilno i dzieje tamtejszego sportu, szczególnie „Pogoni“ i „Noteci“ Gębice. Będą dwie kolejne monografie…

Dla przysłowiowej higieny, w formie odskoczni, w chwilach przerwy staram się pisać o czymś innym, w myśl hasła, że człowiek nie tylko sportem żyje. Dzisiaj wracam do dziejów Siemionek i związanych z tą miejscowością Jaruzelskich. Pisałem o tej wsi przed kilkoma laty. W międzyczasie przybyło mnóstwo informacji, które dają szerszy i bogatszy wgląd w dzieje Siemionek. Do powrotu namawiała mnie również podświadomość, która nie dawała mi spokoju, szczególnie po śmierci ostatniego z synów właściciela majętności Władysława Jaruzelskiego, Jerzego Marii. Odszedł on z tego świata przed kilkoma miesiącami, 4 stycznia 2019 r. To między innymi moje kontakty z nim, zaowocowały rozjaśnieniem wiedzy o Siemionkach z okresu kiedy majętność należała do jego ojca.

CIEŃ GENERAŁA 
Przed laty trapiła mnie zagadka, która zawierała się w pytaniu:, kim byli Jaruzelscy, właściciele Siemionek w gminie Jeziora Wielkie, uroczej miejscowości położonej na zachodnim brzegu Gopła? Szukanie odpowiedzi w końcu dało rezultat - udało mi się rozwikłać, bądź, co bądź tę tajemnicę. Przy tejże okazji rozwiał się mit, jakoby ojciec generalski miał być właścicielem tegoż majątku ziemskiego. A był on powtarzany od połowy lat 70-tych i nigdy nie znalazł potwierdzenia w jakimkolwiek opracowaniu. Zapewne, gdyby twórca tej tezy zagłębił się w dzieje rodu Jaruzelskich, pieczętujących się herbem Ślepowron, gdzieś w odległych czasach znalazłby wspólnego przodka dla dwu różnych Władysławów Jaruzelskich.

Z pewną satysfakcją powiem, że przed kilkoma laty nawiązałem kontakt z synem ostatniego dziedzica dóbr Siemionki nad Gopłem, którego wiedza przyczyniła się do „okraszenia" mej pracy. Był nim śp. dr Jerzy Maria Jaruzelski, który potwierdził, że mit generalski to wybujała fantazja, gdyż przedstawiciele „Wojciechowej" gałęzi nigdy w Siemionkach nie przebywali. W blisko godzinnej rozmowie telefonicznej, którą wówczas przeprowadziłem, dr Jerzy Maria Jaruzelski, urodzony w 1931 r. w Siemionkach, niezwykle barwnie opisał mi majętność widzianą w 1939 r. oczami ośmioletniego chłopca i późniejszego czternastoletniego młodzieńca w 1945 r. Wiedza ta, zabarwiła białe plamy na mapie dziedzictwa kulturowego naszej nadgoplańskiej ziemi.

OCZAMI MŁODEGO JERZEGO
Pamiętam, jakby, to było dzisiaj, a miałem przecież w 1939 r. 8 lat. Pamięć ta została utrwalona wzrokiem 14-letniego młodzieńca z 1945 r. Przed dworem, po jego stronie południowej był wielki gazon, który rozdzielał część dworską od folwarcznej. Zawsze obsadzony był pięknymi wielobarwnymi kwiatami. Kiedy zamknę oczy widzę kuźnię z masywnym ceglanym spichrzem stojącym na kamiennym fundamencie. Po wschodniej i zachodniej stronie podwórza folwarcznego stały solidne murowane budynki inwentarskie: stajnia i wielka obora. Na wprost, na stronie południowej, wieloklepiskowa ogromna stodoła. Dziś pozostał jeno przebudowany dwór i szczęśliwie ocalały park. Po zabudowie folwarcznej nie ma śladu, w miejscu tym stoją nowoczesne zabudowania depeesu...

Ostatnio byłem tam z córką i to niedawno, nie zwracając niczyjej uwagi. Rozmawiałem z przesympatyczną panią i dopiero na zakończenie rozmowy wspomniałem, że oto w tych oknach był... Kobieta osłupiała... Pożegnaliśmy się i odjechaliśmy do uroczego Strzelna, a stamtąd do Markowic do Klasztoru... - Wspominał w rozmowie telefonicznej syn Władysława Mikołaja Jaruzelskiego, ostatniego dziedzica na Siemionkach, dr Jerzy Maria Jaruzelski.

POTĘGA NAZWISKA
Jaruzelscy swą powojenną sławę zawdzięczają raczej generałowi Wojciechowi, niż swoim bohaterskim przodkom, którzy nieraz kładąc swe życie na ołtarzu Ojczyzny, przynosili jej większy prestiż niż generalskie lampasy. O heroizmie przedstawicieli tegoż rodu świadczą bogate ich dzieje. Pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych opowiadano, że przed wojną w majątku Siemionki wakacje spędzał sam przyszły generał Wojciech Jaruzelski, jednakże te bajania możemy schować między kartki baśniowych rozważań.

Popularyzatorem tezy jakoby rodzice generała z synem Wojciechem często bywali nad Gopłem był wieloletni sołtys Siemionek, Leon Sarnowski, który rzekomo widział młodziutkiego Wojciecha na przedwojennych wywczasach w majętności Jaruzelskich. Niewątpliwie, mówienie o generalskich powiązaniach miało dodać, w peerelowskich uwarunkowaniach, prestiżu gminie i poniekąd stało się swego rodzaju chwytem marketingowym. Powielali te bajania kolejni pierwsi sekretarze i naczelnicy, jak to mile Wojtuś spędzał wakacje nad Gopłem. Po dziś dzień utrzymuje się w świadomości wielu jezioran tenże mit. Ale jakoś dziwnie nikt nie spytał się ówczesnego „pierwszego sekretarza", czy faktycznie bywał on w przedwojennych Siemionach?

Właściciel Siemionek nosił identyczne imię, co ojciec generała, Władysław. Oboje różnili się drugim imieniem. Ten znad Gopła nosił imiona Władysław Mikołaj i był synem Jarosława, zaś drugi był Władysławem Mieczysławem, a do tego synem Wojciecha, na którego cześć imię nosił wnuk generał. Tak więc, wiemy już, że niebyli to bracia, a ich ewentualnych koligacji należałoby szukać w odleglejszych czasach.

KORZENIE
Jaruzelscy z Siemionek swoje korzenie wywodzą z ziemi opatowskiej. Przynajmniej od połowy XIX w. posiadali tam majątek Piskrzyn liczący 150 ha. Miejscowość ta wchodziła w skład parafii Modliborzyce. Jej właścicielem był ojciec naszego bohatera, Jarosław Jaruzelski. Urodził się on 25 kwietnia 1850 r. w Piskrzyniu i był już sędziwym, gdy przyszło mu pożegnać się z tym światem 29 stycznia 1926 r. Jarosław w 1877 r. poślubił Stefanię z Jabłuszewskich, która wywodziła się z miejscowości Kaliszany w Lubelskiem. Małżonkom urodziła się 15 grudnia 1878 r. córka Janina, lecz wkrótce po porodzie młoda matka zmarła. W 1880 r. Jarosław ożenił się po raz drugi. Wybranką jego była Józefa Telesfotowa z Zeydowskich. Józefa pochodziła z Warszawy, gdzie na świat przyszła 4 stycznia 1862 r. Z tego małżeństwa urodziło się pięcioro synów: Jerzy Julian, Janusz Melchior, Jarosław Lucjan, Józef Marian i najmłodszy, nasz bohater, Władysław Mikołaj, który świat ujrzał 9 września 1888 r. w Warszawie. Trzej pierwsi urodzili się we dworze w Piskrzyniu i zostali ochrzczeni w świątyni parafialnej w Modliborzycach, zaś Józef i Władysław w Warszawie.

W 1885 r. w majętności Jarosława w Piskrzyniu wybuch pożar, który niemalże doszczętnie strawił cały folwark. Spłonęła gorzelnia i zabudowania drewniane, a ostał się jeno dwór. Józefa przeniosła się wraz z dziećmi do Warszawy. Jarosław pozostał na miejscu i borykał się z odbudową. Około 1891 r. sprzedał całość i podjął się zarządzania majętnością Kiełbów pod Radomiem. Było to kilka folwarków składających się na blisko 3000 mórg.

W 1897 r. cała rodzina zamieszkała w Radomiu. Jarosław kierował wówczas drukarnią Grodzickiego i jak odnotowano w sztambuchu rodzinnym, zamieszkanie to wiązało się z kształceniem dzieci. Z nastaniem nowego wieku, w przeciągu niespełna trzech lat, 1905-1907, matka i trzej bracia naszego bohatera, Władysława, zmarli na suchoty. Wcześniej Józef z Januszem przyjaźnili się z rodziną polskiego socjalisty Kazimierza Kelles-Krauza i za działalność w PPS w Radomiu zostali zesłani do Baku. Z całej rodziny przy życiu pozostali: głowa rodziny Jarosław, który zmarł w 1926 r.; przyrodnia siostra Janina, bezpotomnie zmarła ok. 1960 r.; brat Janusz, inż. kolejowy, zamieszkały w okresie międzywojennym w Wilnie, zmarły w 1969 r. w Białymstoku oraz Władysław.
CDN

sobota, 19 października 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 59. Ogrody i działki

Rok 1946. W ogrodzie u wujostwa Jaśkowiaków przy młynie, ul. Inowrocławska. W środku para narzeczonych Irena Woźna i Ignacy Przybylski - moi rodzice. Po bokach siedzą Anna z domu Woźna Jaśkowiak z synem Rogerem, Zygmunt Jaśkowiak z córką Krystyną. W drugim rzędzie klęczą Marta - matka i Anna - córka Jaśkowiakówne.  

 Dzisiaj podczas spacerku po Strzelnie proponuję zajrzeć na zaplecze opisywanych kamienic i przejść przez podwórza do ogrodów, które stanowiły część rekreacyjno-użytkową właścicieli poszczególnych posesji. Nie każda miejska parcela posiadała takie miejsca zielone. Uzależnione to było od wielkości działki i jej usytuowania w gęstej zabudowie miejskiej. Pamiętajmy również, że wielu mieszczan parało się rolnictwem, tym samy ich podwórza były zapełnione budynkami gospodarczymi i nie starczało miejsca na ogrody. Podobnie parcele przemysłowców z zapleczem produkcyjnym wypełniającym podwórza. Niemniej jednak większość posesji miała takie ogrody, szczególnie te na obrzeżach miasta. Znajdowały się one również na zapleczu kamienic w Rynku, ul. Kościelnej, św. Dycha, czy Inowrocławskiej.

Ogród Jaśkowiaków. Po herbatce 1932 r. Siedzi od lewej pani domu Marta Jaśkowiak.
Wielu właścicieli nieruchomości z racji liczby lokatorów, jacy zamieszkiwali w poszczególnych posesjach, do tego liczby lokali handlowo-usługowych znajdujących się w budynkach nie zajmowali zbyt wielkich mieszkań. Ten stan rzeczy powodował, że spotkania sąsiedzkie i rodzinne już od wiosny, aż po jesień odbywały się w ogrodach przydomowych. Choć były one niewielkie, to stanowiły swego rodzaju miejsca przyjęć, herbatek przy cieście, czy miłych dla ucha deklamacji i śpiewów. Każdy z takich ogrodów posiadał altanę, chroniącą biesiadników przed zbyt silnie palącym słońcem lub niespodzianym deszczem. Była ona również magazynem dla mebli ogrodowych: stolików ławeczek i metalowo drewnianych składanych krzeseł. Przed Altaną znajdowała się spora polanka, która w pogodne dni zastawiona była tymi meblami. Była ona obsadzona kępami bzów oraz drzewami owocowymi dającymi dodatkowy cień. W każdym takim ogrodzie w nasłonecznionej od południa części piętrzyło się na drewnianych konstrukcjach winogrono z pietyzmem doglądane przez pana domu, który w jesieni produkował z niego smakowite wina.

1929 r. Młode Polki. Wspólne zdjęcie z ks. Franciszkiem Wasielą w jednym ze strzeleńskich ogrodów.
 W tych niewielkich enklawach zieleni znajdowała się również mała architektura ogrodowa, której utrzymaniem zajmowały się córki właścicieli. Tak, więc były to klomby i gazony pełne donic i waz cementowych wypełnionych przeróżnymi kwiatami ozdobnymi. Jeden ze szpalerów ogrodowych wysadzony był piwoniami, popularnie zwanymi bijonami, których kwiaty noszono do kościoła na dekorację ołtarzy, a szczególnie do przybrania miasta w dzień Bożego Ciała. Dzieci używały płatków tegoż kwiatu do sypania kwiatków podczas procesji liturgicznych. Takim kwiatem, który stanowił przedmiot rywalizacji w niepisanych zawodach najpiękniejszego kwiatu ogrodowego była lilia św. Antoniego. Pamiętam, że jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. ogrody przydomowe na obrzeżach miasta były pełne tych kwiatów. Bardzo dużo sadzono różnokolorowych, wieloletnich kosaćców, zwanych popularnie irysami. Również panny pielęgnowały grządki z goździkami ogrodowymi, astrami, wiosennymi cegiełkami i jesiennymi michałkami. Dumą pań domu były również róże.

Największymi i najsłynniejszymi ze względu na publiczną działalność były ogrody przy lokalach gastronomicznych, z których prym wiodły 4 takie miejsca. Najstarszym był ogród przy ulicy Ścianki 1 należący do Z. Barańskiego obecnie do Lipińskich-Janików. Kolejnym, ogród zwany „Parkiem Miejskim" przy placu Daszyńskiego - w miejscu tym znajduje się obecnie ul. Zacisze. Ten ogród cieszył się największym wzięciem. Tu odbywały się niemalże wszystkie uroczystości społeczności polskiej, pokazy strażackie i sokole oraz wszelakie wiece. Podróżni i niemiecka część mieszkańców Strzelna miała swoje miejsca, a mianowicie ogród przy restauracji dworcowej tzw. „Dom Niemiecki“ - obecnie park przy Urzędzie Miejskim, na rogu ulic: Doktora Jakuba Cieślewicza i Kolejowej oraz ogród park na zapleczu Domu Stowarzyszeń Niemieckich (Vereienhausie) przy ul. Gimnazjalnej - obecny Dom Kultury.

Szczepan Kowalski ze swoimi pszczołami. Ogród na Wzgórzu św. Wojciecha.
Ogród przy ulicy Ścianki funkcjonował już w latach osiemdziesiątych XIX w. Swego rodzaju działalność kulturalną prowadził w nim cukiernik Z. Barański, a dowiedzieć się możemy o niej z anonsu z maja 1889 r. zamieszczonego w „Nadgoplaninie“. Czytamy w nim, że zorganizowano tam w dwie kolejne niedziele majowe: Wielkie Koncerty w wykonaniu kapeli wojskowej czarnych huzarów z Poznania pod dyrekcją kapelmistrza Oppermann'a. Początek imprezy miał miejsce o godz. 18:00, zaś ogród o zmierzchu oświetlono bengalskimi ogniami i lampionami. Za wstęp należało zapłacić 50 fenigów, a przedsprzedaż biletów prowadzona była w lokalach Franciszka Wegnera, Antoniego Psuji, Barańskiego i Leona Doleckiego.

Moi rodzice w ogrodzie u Jaśkowiaków - 1947 r.
Wielu strzelnian w swoich ogrodach miało po kilka, a nawet kilkanaście uli z pszczołami, takie miejskie pasieki na użytek własny. Pożytek z tego był ogromny, bo poza miodem pszczoły zapylały wszelkie kwiaty i to te na rabatach, jak i na drzewach owocowych. Stojące w ogrodach ule oddzielano wysokimi płotami od sąsiadów, by owady nie były dla nich uciążliwe. Obecnie większe pasieki wyniosły się za miasto, choć tu i ówdzie można jeszcze napotkać po kilka uli w przydomowych ogrodach.

Rodzinny Ogród Działkowy przy ul. Inowrocławskiej





Rodzinny Ogród Działkowy przy ul Zygmunta Zakrzewskiego



Ogródki przy ul. Klonowej


Ogródki przy ul. Słonecznej


Współcześnie formę rekreacji, spotkań rodzinnych, sąsiedzkich i w gronie przyjaciół wielu strzelnian odbywa na niezwykle popularnych ogródkach działkowych. Pierwsze pomysły założenia ogródków działkowych dla strzelnian zrodziły się już w latach przedwojennych. Plany te zrealizowano dopiero w 1966 r. W Strzelnie są cztery takie ogrody działkowe. Dwa z nich są zrzeszone w Polskim Związku Działkowców. Najstarszy z nich zlokalizowany jest u wylotu ze Strzelna na Toruń-Bydgoszcz, pomiędzy ul. Inowrocławską i Alejami Morawskiego - Rodzinny Ogród Działkowy im. 1000-Lecia. Jego początki sięgają 1966 r. i jest to największy z ogrodów. Z kolei drugi z ogrodów zlokalizowany jest przy ul. Klonowej i założony został w latach 80. minionego stulecia przez pracowników ówczesnej Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ w Strzelnie. Trzeci najmłodszy, to Rodzinny Ogród Działkowy „Cegiełka“ przy ul Zakrzewskiego, w pobliżu byłej cegielni i byłego Prebudu. Czwarty z ogrodów znajduje się przy osiedlu przy ul. Słoneczna i pierwotnie był ogrodem pracowników PGR Strzelno.

Wiosną na działce u Dawida
 Najbardziej aktywnym w formie organizowania spotkań sąsiedzkich jest ogród przy ul. Inowrocławskiej. Zarząd tego ogrodu organizuje cyklicznie spotkania i biesiady, które integrują działkowiczów. Do 1998 r. i ja posiadałem również na nim działkę. Obecnie bywam gościnnie u rodziny, szczególnie u wnuka Dawida i syna Tomasza, którzy działki przejęli po rodzicach.  

środa, 16 października 2019

Wybory i po wyborach



Parafrazując pewne świąteczne powiedzenie śmiało możemy powiedzieć: wybory i po wyborach. Tak jak po labie świątecznej, tak i po wyborach bierzemy się do pracy i niezależnie od sympatii politycznych budujemy normalność. Demokracja rządzi się swoimi prawami i czy komuś się to podoba, czy nie największy odsetek tych, co chcieli, poszedł do urn i oddał swe głosy z myślą o sobie i swoich najbliższych. Tak, tak, a zarazem niestety, na pierwszym planie ja i moja rodzina, a nie jakiś ogół skrywający się pod pojęciem Naród, Ojczyzna, czy partia polityczna. A przecież wszyscy wiemy, że bez polityki, bez partii o różnych opcjach nie ma Państwa i nie ma zdrowego rozwoju społeczeństwa; bez Narodu i Ojczyzny nie byłoby nas.

Mnie osobiście nie bawi polityka, ani uzewnętrznianie się ze swoimi przekonaniami, czy raczej orientacjami politycznymi. Tę sferę nauki społecznej przesłaniam kotarą i nie rżę na portalach społecznościowych o swych poglądach. Bóg tworząc człowieka i to choć na swój wzór i podobieństwo, w swej doskonałości uczynił go niedoskonałym, czyli takim, który nigdy nie stanie się Mu równym. Takie ukształtowanie człowieka było początkiem wszelkiego nieładu, również tego politycznego. Z tej racji, człowiek cokolwiek wymyśli i zbuduje nie jest idealne ani doskonałe.

Żyję już wiele lat i nie daję się omamić hasłom rozwieszanym na płotach i głoszonym w przeróżnych mediach, zarówno tym o łatwych kredytach, oddawaniu mniej niż się dostało, jak i tym głoszonym przez rozpędzonych polityków. Moja wiara w Boga jest bezdyskusyjna, natomiast wszelka inna wiara, jak na ten przykład w obiecanki, cacanki głoszone przez polityków, podlega szerokiej, a do tego wewnętrznej analizie i dyskusji. Nie wykrzykuję, że jedni jak i drudzy picują i biorą nas pod „kranik“, ani nie udzielam się w tym względzie w szerokiej dyskusji. Na tyle jestem myślącym, czy jak inni wolą, inteligentnym, że sam oceniam i żaden doradca nie jest mi potrzebny. Przecież brałem nauki u najlepszego nauczyciela, Życia i trwa ta edukacja już od ponad 67 lat.

Wszystko, co dziś posiadam to dobra wynikłe z pracowitości mojej rodziny. Na to wszystko między innymi i ja zapracowałem, i tak było do czasu wcześniejszego przejścia na emeryturę po 45 latach pracy, a nie po 47 latach, do których chciano mnie ustawowo przymusić - pierwsze spełnienie obietnicy obecnie rządzących. Moje wnuczęta otrzymują 500+, z małżonką otrzymaliśmy po 13-tej emeryturze, a zanosi się na 14-tą. Co jeszcze…
Z podobnej normalności skorzystały miliony obywateli i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie owo nachalne żądanie wdzięczności. Nic nie ma za darmo. Wcześniej, czy później zgłosi się posiadacz cyrografu, a czyni to, co cztery lata i zażąda wdzięczności za wcześniej otrzymane dary. Zatem, myślmy i oceniajmy z rozwagą, nie czyńmy niczego na oślep, obserwujmy i przygotowujmy się do następnych wyborów.
Czy będzie obwodnica Strzelna? Oto jest pytanie i pamiętajmy, że zależy to od polityków i to tych rządzących, ale również i od nas, od naszych postaw…

Z krajobrazów wsi i miast zaczynają pomału znikać banery wyborcze. Zapominamy o twarzach i głoszonych hasłach. Wracamy do normalności, by tu na dole budować naszą małą ojczyznę. I proszę nie wytykać nam komu to wszystko zawdzięczamy, bo my to wiemy - samym sobie!     


poniedziałek, 14 października 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 58 Ulica Świętego Ducha - cz. 14




Kolejnym domem, który przykuwa naszą uwagę jest niewielka piętrowa kamieniczka z poddaszem i bardzo ozdobną elewacją frontową. Oznaczona numerem 18, dawniej policyjnym 60, wystawiona została pod koniec XIX w. i gdyby nie elementy historyzmu ją zdobiące przeszlibyśmy obok niej obojętnie. W przeszłości, jak i współcześnie kamieniczka spełniała dwie funkcje, handlową i mieszkalną. W części podwórzowej nie posiadał oficyn, a parcelę zachodnią wypełniał piękny ogród. Parter kamieniczki zajmują dwa pomieszczenia handlowe, które rozdziela korytarz wewnętrzny z klatką schodową. Narożniki parteru oraz boki wejścia głównego wypełniają silnie boniowane cztery pasy, a narożniki piętra gładkie pilastry z korynckimi kapitelami. Uwagę przykuwają w pełni zachowane niezwykle ozdobne, nawiązujące do historyzmu obramowania okienne piętra, jak i poddasza oraz gzymsy wyróżniające poszczególne kondygnacje. Ozdobą szczytu dachowego są dwie kule rozmieszczone na skrajach frontonu.


Najstarsza pisana wzmianka o zabudowie tej parceli sięgająca 1800 r. Wymieniony został wówczas właścicielem tej posesji Polak - katolik Bołuski. Po nim, dom wraz z ogrodem trzymał również Polak - katolik obywatel Franciszek Grieger z żoną Apolonią z Wielowiejskich, wspomniany w 1889 r. Następnie posesja przeszła w ręce Żyda Josepha Moritza. Jest on wymieniony w spisie ludności z w 1910 r. Obok niego mieszkał tutaj kupiec Ignacy Cieślewicz, którego reklamę z 1910 r. zamieszczam oraz Albin Radomski, drogista prowadzący w tym domu drogerię „Victoria", do czasu przeniesienia jej do budynku teścia, pod nr 14. Radomski w 1904 r. poślubił Helenę Bartoszewską, a w latach trzydziestych kupił kamienicę w Rynku pod numerem 24 wraz z octownią (1932 r.) należącą wówczas do Bolesława Pińkowskiego - juniora.


Albin Radomski urodził się 15 grudnia 1882 r. w Mogilnie. Był synem Sylwestra i Teresy. Po ukończeniu szkoły powszechnej odbył praktykę drogeryjną w Gnieźnie, Żninie i Mogilnie. W 1904 r. zamieszkał w Strzelnie i począł rozkręcać interes drogeryjny. Był nie tylko kupcem, ale również urzędnikiem miejskim. Piastował stanowisko kierownika Gazowni Miejskiej i Wodociągów w Strzelnie (1928 r.) Był radnym i przewodniczącym Rady Miejskiej w Strzelnie, a następnie zastępcą burmistrza. Jako radny powiatowy reprezentował powiat strzeleński w Towarzystwie Popierania Budowy Kanału Żeglugowego Warta-Gopło-Wisła z siedzibą w Bydgoszczy, w którym pełnił funkcję zastępcy sekretarza.
Albin Radomski
Helena Radomska
Na niwie społecznej piastował funkcję prezesa Towarzystwa Kupców w Strzelnie (1928 r.). Zasiadał w Izbie Przemysłowo-Handlowej w Bydgoszczy, udzielając się szczególnie w ramach Wydziału Sprawozdawczego i Rejestrowego. Jako osoba ciesząca się ogromnym zaufaniem prezesował Radzie Nadzorczej Banku Ludowego w Strzelnie, był członkiem zarządu Kurkowego Bractwa Strzeleckiego i Związku Drogerzystów Rzeczypospolitej Polski, prezesem Akcji Katolickiej. Aktywnie działał w Związku Ochrony Kresów Zachodnich, Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół“, Komisji Rewizyjnej Towarzystwa Przemysłowców. Politycznie utożsamiał się z Związkiem Ludowo-Narodowym, którego był sekretarzem. 30 stycznia 1929 r. obchodził 25 lecie założenia swojej placówki kupieckiej w Strzelnie.

Albin Radomski z córką Wandą. 1936 r. Krynica Górska.
Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Z ramienia organizacji powstańczej były członek Straży Ludowej i Rady Ludowej w Strzelnie. Będąc już kombatantem zrzeszony został w strzeleńskim Kole Powstańców i Wojaków. Wszedł w skład komisji historycznej dokumentującej przebieg powstania na terenie byłego powiatu strzeleńskiego (1935 r.). Po likwidacji powiatu strzeleńskiego został radnym powiatowym w Mogilnie i działał w Komitecie Powiatowym do Walki z Bezrobociem w Mogilnie.

Na niwie rodzinnej był bratem przyrodnim rzeźnika Lucjana Radomskiego i wujem przedwojennego burmistrza Strzelna, Stanisława Radomskiego. Zaliczał się do grupy bogatych mieszczan. Już w 1939 r. stał się jedną z pierwszych ofiar zbrodni hitlerowskich w okupowanym Strzelnie. Będąc zakładnikiem, 20 października 1939 r. został rozstrzelany w lesie Babiniec koło Cienciska.

W latach międzywojennych omawiana kamieniczka przeszła w ręce Dominika Ojrzanowskiego, komornika sądowego. W latach powojennych jej właścicielką była córka Helena Ojrzanowska, sprzedawczyni w placówce „Ruch“ przy Rynku 21. Moja najdalsza pamięć, sięgająca lat sześćdziesiątych, przywołuje, że mieścił się tutaj sklep obuwniczy PSS, a później WPHW oraz punkt Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ tzw. „Praktyczna Pani“ świadczący usługi w zakresie krawiectwa, repasacji pończoch i wypożyczania naczyń kuchennych, sprzętu AGD itp. Po 1990 r. sklep obuwniczy prowadzili Starkowie, a po punkcie GS powstał sklep z odzieżą dziecięcą. Po sklepie odzieżowym prowadzony był handel artykułami pochodzenia niemieckiego, a obecnie na powrót wróciły ciuchy i artykuły pokrewne.



Zofia Głodek - kierowniczka ONG


Zatrzymajmy się nieco dłużej przy punkcie szumnie nazwanym Ośrodek Nowoczesna Gospodyni w Strzelnie. Na początek nieco informacji encyklopedycznych, co kryło się pod pojęciem Ośrodek Nowoczesnej Gospodyni. Otóż, 30 maja 1945 roku powstała w Strzelnie Gminna Spółdzielnia "Samopomoc Chłopska", która dopiero od 1 stycznia 1948 roku, po połączeniu się z prężną - o tradycjach sięgających okresu zaborów - spółką rolniczo-handlową „Rolnik Kujawski“ rozwinęła skrzydła w dziele skupu i zaopatrzenia miasta Strzelna oraz gmin Strzelno-Południe i Strzelno-Północ w środki do produkcji rolnej. Poza stricte gospodarczą działalnością od 1964 r., kiedy to na IV Kongresie Spółdzielczości Zaopatrzenia i Zbytu rzucono hasło „Frontem do rolnictwa“ geesy zaczęły tworzyć w swoich strukturach dział kulturalno-usługowy. Tak w 1965 r. strzeleński gees zaczął rozwijać działalność społeczno-wychowawczą i kulturalno-oświatową. Na tym polu szczególny nacisk położono na tworzenie Klubów Rolnika, w których koncentrowało się życie kulturalno oświatowe. Kluby te miały stać się wiejskimi ośrodkami kultury. Pierwsze takie kluby powstały w tymże roku w Strzelnie, Młynicach, Gaju i Nożyczynie, a kolejne dwa w 1967 r. 




W 1966 r. podczas Walnego Zgromadzenia Delegatów GS "SCh" podjęto uchwałę o uruchomieniu  Ośrodka Nowoczesnej Gospodyni. Jego działalność zainaugurowano w 1967 r. Początkowo w oparciu o zaplecze Klubu Rolnika w Strzelnie, który mieścił się w podwórzu siedziby gees przy ul. Świętego Ducha (wówczas ul. 15 Grudnia) na piętrze, nad Rozlewnią PiWG. Wkrótce wynajęto pomieszczenia przy tej samej ulicy pod numerem 18 i tam urządzono Ośrodek Nowoczesnej Gospodyni z wypożyczalnią naczyń i sprzętu AGD oraz repasację pończoch i usługi krawieckie. Uroczyste otwarcie nastąpiło 15 lutego 1968 r. 




Pierwszą kierowniczką Ośrodka została Zofia Głodek. W placówce poza nią zatrudnione były jeszcze dwie panie, krawcowa i jej pomoc. Ośrodek prowadził ścisłą współpracę z Kołami Gospodyń Wiejskich, organizując prelekcje, spotkania i kursy w szeroko pojętym zakresie gotowania, pieczenia, krawiectwa, robótek ręcznych, haftu, a także spotkania z ciekawymi ludźmi, szkolenia bhp, higieny itp.

Ośrodek szczególny bum przeżył w latach 80. minionego stulecia, pod nowym kierownictwem pani Henryki Krotowskiej. Wówczas wybudowano w podwórzu siedziby geesu świetlicę wraz z zapleczem kuchenno-magazynowo-biurowym, przenosząc całość do nowego obiektu. Ośrodek zaprzestał swoją działalność wraz z postępującym upadkiem, a w konsekwencji likwidacją Spółdzielni pod koniec lat 90. XX w. 

Obecnie cała posesja przy ul. św. Ducha 18 znajduje się w rękach pochodzącej z Rzeszynka rodziny Glanców.

piątek, 11 października 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 57 Ulica Świętego Ducha - cz. 13



Dzisiaj zatrzymujemy się przy posesji oznaczonej numerem 16 (dawniej był to numer policyjny 61) zabudowanej nowym i do końca niewykończonym jeszcze domem mieszkalnym, przypominającym swą architekturą willę. Jest to budowla w części piętrowa z parterowym fragmentem frontowym nakryta dwuspadowymi dachami. Do dzisiaj nie zachowały się zdjęcia dawnej zabudowy tej posesji, dlatego też pozwólcie, że zacytuję fragment listu, jaki w maju 2010 r. skierował do mnie Mieczysław Graczyk, syn byłego właściciela Michała, a którego treść pozwoliła, choć w części przybliżyć to miejsce.

W ogrodzie przy ul. Św. Ducha 16 - na ławeczce siedzą państwo Szczepańscy z córkami Wiktorią i Barbarą, po bokach stoją państwo Graczykowie, kucają Mieczysław Radomski i Radomiła Radomska.
  Dzięki Panu mogę nadal, chociaż tylko „wirtualnie" być w moim ukochanym, rodzinnym mieście! Nasz dom, który opuściłem „za nauką" przed ponad 60 laty, już nie istnieje. Idąc od Rynku prawą stroną ulicy Św. Ducha, mijam (w pamięci z lat 30-tych)  m.in. sklepy: materiałów piśmiennych Raczkowskiego, piekarnię Brodniewicza, „wielobranżowy" Muszyńskiego, stolarnię Kulińskiego, drogerię Radomskiego, zakład blacharski Szczepańskiego. Potem był nasz dom. Rodzice kupili go w latach 20-tych od rzeźnika Krischa. Prowadzili dwa sklepy: z obuwiem i krótko z galanterią. Po przeciwnej stronie ulicy był sklep Łagockiego z  trumnami, dalej rzeźnictwo Lechowskiego i  piekarnia Lewandowicza.

Po wkroczeniu Niemców nieruchomość przejął okupacyjny zarządca, a ojca Michała
Graczyka gestapowcy, w tym policjant Doberschtein okrutnie pobili i chorego, z odbitymi nerkami zmusili do prac porządkowych, a następnie wywieźli na „roboty przymusowe“ do Lipska. Po powrocie i sprzedaży domu, mieszkał z nami w Katowicach, do śmierci w 1971 r.

 Tyle wspomnień; wiem, że Strzelno z tamtych lat już nie wróci. Bez „spacerowego“ dworca kolejowego i z obrzydliwymi silosami, straciło wiele uroku. Pozostają w pamięci miłe chwile spędzone w harcerskim gronie, m.in. nad Jeziorem Ostrowskim, co sobie z p. Gwidonem  Trzeckim korespondencyjnie przypominamy.

Wracając do najstarszych dziejów tej posesji, to na pożółkłych kartkach magistrackich znajdujemy zapis, iż w 1800 r. parcela ta wraz ze stojącą na niej zabudową należała do mieszczanina Franciszka Musiałkiewicza i jego małżonki Marianny z domu Cenzer. Jego następca syn Guilhelmus (Wilhelm) sprzedał dom i ogród Izraelicie, rzeźnikowi Krischowi. Tenże pomiędzy latami 1889 a 1902 zmarł, dom zaś dzierżyła do czasu sprzedaży Graczykom wdowa po nim Bertha. Tutaj rozpoczął swoją działalność gospodarczą jako drogerzysta Albin Radomski, o którym pisałem wcześniej. W spisie mieszkańców z 1910 r. figuruje jako właścicielka pani Krisch (Krisek) z córką. Nie mieszkał wówczas w tym domu żaden mężczyzna. Zapewne to wdowa po rzeźniku Krischu sprzedała posesję Michałowi Graczykowi.

Przyjezierze, lipiec 1957 r. - od lewej państwo Teresińscy, Barbara Szczepańska, Mieczysław Graczyk, Radomiła Radomska.
Dom, o którym pisze Pan Mieczysław już nie istnieje i tak po prawdzie, to ja tego budynku nie pamiętam. Musiał być stary, że został rozebrany. Pozostała po nim jedynie oficyna, w której mieszkali kolejni właściciele posesji, rodzina ogrodników Niewiadomskich, małżonków Mieczysława i Władysławy. Posesję nabyli w 1960 r. i prowadzili tutaj ogrodnictwo. Urządzili tutaj ogród, a w nim szklarnie z kwiatami i inspekty z rozsadą. Kiedy doszli do rozkwitu, a nad prosperującym interesem szczególną pieczę sprawowała pani Władysława, wybudowali na Bławatkach dom mieszkalny oraz założyli duży sad. W ogrodnictwie przy ul Św. Ducha można było nabyć kwiaty o każdej porze dnia, a szczególnie goździki i róże, również wiele innych produktów, a szczególnie warzywa. Śmierć pani Niewiadomskiej w 1972 r. przerwała prosperitę ogrodnictwa. Jeszcze kilka lat ono funkcjonowało, prowadzone przez córkę i zięcia, Marię i Marka Kawałków, ale już nie z takim rozmachem.

Na początku lat osiemdziesiątych XX w. posesję nabył miejscowy lekarz, Witold Zubowicz. Całość zakupił z myślą wystawienia pięknego domu i uruchomienia tu również ogrodnictwa. Rozebrał oficynę i wystawił dom w stanie surowym, również wystawił przestronne szklarnie, jednak choroba lekarza i późniejsza śmierć plany zniweczyła. W 2009 r. małżonka po śp. doktorze Witoldzie posesję sprzedała miejscowemu kupcowi, panu Prillowi. W części parterowej domostwa prowadzony jest sklep meblowy, a na placyku przed nim funkcjonuje małe targowisko.

środa, 9 października 2019

Miłość, która zabija… Krew kochanków splamiła leśną murawę



Na śródleśnym cmentarzu ewangelickim w Wymysłowicach pod Ciechrzem, pośród nielicznymi już dzisiaj nagrobkami, znajdujemy niewielki głaz z wyrytym nań napisem:

Hubert Gramowski
geb. 17.09.1904
gest. 15.05.1933

Zapewne wielu odwiedzających ten cmentarz stając przy kamieniu zadaje sobie pytanie: - Kto spoczywa pod tym głazem i co było przyczyną śmierci, że tak młody człowiek zszedł z tego świata? Od lat zebrane przeze mnie informacje na temat tej osoby czekały na swoją kolej, by w końcu ujrzeć światło dzienne…


Wydarzenie, które dzisiaj przypominam i które związane jest ze spoczywającym snem wiecznym pod tym głazem ma przebieg sensacyjny. Rozegrało się przed blisko 90-laty i rozeszło się wielkim echem po Kujawach i Polsce. Miało ono miejsce 15 maja 1933 r. w niewielkim lasku należącym do nadgoplańskich Lachmirowic, a te z kolei do niemieckiej rodziny Hinschów, Maxa, a po nim Gustawa. Tłem krwawej tragedii była miłość dwojga młodych ludzi, Elli Neumann, córki zamożnego gospodarza z Racic, zakochanej bez pamięci w młodym leśniku Hubercie Gramowskim. Ojciec Huberta, Brunon był również leśniczym i znanym hodowcą psów, członkiem Towarzystwa Kynologicznego przy Polskim Związku Myśliwych w Poznaniu. Mieszkał w leśniczówce Wymysłowice, w lesie Kobylarz należącym do majętności Hildegardy i Clausa von Heydebrecków z pobliskich Markowic k. Strzelna. Wszyscy bohaterowie tej opowieści byli narodowości niemieckiej i posiadali obywatelstwo polskie.


Ówczesna prasa prześcigała się w doniesieniach o zabójstwie 28-letniego leśniczego, którego miała dokonać jego narzeczona, niejednokrotnie konfabulując. Oto jeno z nich, zamieszczone na łamach poznańskiego „Nowego Kuriera“:
On - przystojny chłopiec, za którym głowę straciła już niejedna dziewczyna odpłacał się Elli uczuciem szczerym i gorącym. Sielanka miłosna trwała jednak bardzo krótko. Od pewnego czasu Gramowski zaczął wyraźnie Ellę zaniedbywać, a ludzie coraz częściej widywali pana leśniczego w towarzystwie jakiejś dziewczyny z miasta. Zakochana na zabój w swoim chłopcu z lasu Neumannówna nie mogła tego przeboleć. Gwałtowny temperament Elli pożądał zemsty za wszelką cenę. W poniedziałek dopilnował Gramowskiego w lesie lachmirowickim. Szedł z inną dziewczyną. Neumannówna błyskawicznie dobyła browninga i pociągnęła za cyngiel.

Strzał był celny. Śmiertelnie zraniony w płuca, Gramowski skonał w kilka sekund później.
W przystępie ostatecznej rozpaczy Neumannówna strzeliła do siebie. l ten strzał był celny. Kiedy na odgłos strzałów rewolwerowych ludzie pobiegli do lasu, znaleźli na splamionej krwią murawie już tylko zastygłe zwłoki kochanków. Wstrząsająca tragedia miłosna wywołała w całej okolicy kolosalne wrażenie.

Nieco inne i bliższe prawdy zakończenie tragedii opublikowano w gnieźnieńskim „Lechu“: Z ciężką raną zdążyła jeszcze dowlec się do domu. Zaalarmowano natychmiast policję i pomoc lekarską. Wyprawa ratunkowa do lasu była bezskuteczna - znaleziono tam już tylko zastygłe zwłoki leśnika. Stan Elli jest bardzo poważny.


Ale prawdziwy przebieg tego wydarzenia poznajemy dopiero z procesu sądowego. Otóż, jego obserwatorem był również dziennikarz z „Dziennika Kujawskiego“, który taką oto złożył relację poprzedzając ją krzykliwym tytułem:

Tragiczne dzieje nieszczęsnej miłości - Kobieta na ławie oskarżonych - Radość i smutki miłości - Nożem w żebra - Śmiertelny finał w lesie - Tajemnica

…Bydgoski Sąd Okręgowy na sesji wyjazdowej w Inowrocławiu rozpatrywał wczoraj sensacyjną sprawę o zabójstwo młodego leśniczego śp. Huberta Gramowskiego.
Śmiertelne strzały, które 15 czerwca br. padły w lesie majętności Lachmirowice pod Kruszwicą znalazły swój sądowy epilog. Ławy dla publiczności w dużej sali Sądu Grodzkiego zapełniły się szczelnie przede wszystkim ze względu na miłosne tło tragedii. Zanim bowiem wśród żywej zieleni znaleziono zimne zwłoki leśniczego i jego ciężko ranną narzeczoną - rozwinęła się przedtem między dwojgiem młodymi dwuletnia intryga miłosna, pełna zwykłych kłótni, przeprosin, a przechodząca obfitą gamę wzruszeń - rozpaczy, nadziei i zazdrości.

Przy stole sędziowskim zasiadają: przewodniczący - wiceprezes Sądu Okręgowego Szechowicz, sędzia okręgowy Gajewski i sędzia grodzki Witaszek. Oskarża podprokurator Galuba, broni mecenas Mielcarek. 20-letnia Ella Neumann z Racic, narzeczona śp. Huberta oskarżona jest o to, że pod wpływem zazdrości zastrzeliła swego narzeczonego śp. Huberta. Usiłując potem pozbawić się życia, ciężko się postrzeliła.

Młoda kobieta na ławie oskarżonych! Nic więc dziwnego, że przypatrujemy się jej ciekawie. Drobna szatynka o ładnej, inteligentnej twarzy. Żywe oczy w ładnej oprawie, profil energicznie zarysowany, z wysokiego czoła odgarnięte włosy, całość robi sympatyczne wrażenie. Często nerwowo przygryza usta, a blada zmizerowana twarz, na której widnieje wielkie napięcie, żywe budzi współczucie… Padają twarde słowa oskarżenia, zaczyna się indagacja [wypytywanie]. Na pytanie sędziego czy rozumie po polsku, uśmiecha się z zakłopotaniem (ładny ma uśmiech), mówiąc „ein bischen“… Przywołano więc tłumacza. Oskarżona do winy się nie przyznaje, po czym cichym głosem opowiada słoneczne i chmurne dzieje nieszczęsnej swej miłości.

Ze śp. Hubertem Gramowskim zapoznała się na ślubie swej siostry w 1931 r. i zaraz na drugi dzień się z nim zaręczyła, utrzymując z nim później bliższe stosunki. W 1932 r. pojechała z narzeczonym do Wymysłowic do jego rodziców, którzy ją bardzo dobrze przyjęli. Ale w tydzień po tym Ella otrzymała list od Huberta, że nie może się z nią ożenić bez 10-tysięcznego posagu, poza tym rodzice jego są przeciwni małżeństwu, a szef zmniejszył mu wynagrodzenie z 100zł. na 50 zł. Następstwem tego listu było zerwanie, ale tego samego jeszcze dnia Hubert przyszedł do Elli, płakał i przepraszał, po czym nastąpiła znów zgoda.

Wreszcie nadszedł ów fatalny poniedziałek 15 czerwca rb., zasnuty mgłą i siepiący deszczem. W dniu tym poszła do Lachmirowic do Marii Plötzel, u której mieszkał Hubert. Zobaczywszy się z narzeczonym, wręczyła mu rewolwer swego brata, o który ją przedtem prosił. Potem oboje wyszli. Gdy weszliśmy w las - opowiada podniecona Ella - Hubert stanął nagle i powiedział:
- Rodzice nie chcą pozwolić na małżeństwo, ja bez ciebie żyć nie mogę - a wyciągnąwszy browninga - tą oto bronią pozbawimy się życia…
Strasznie się przelękłam, zaczęłam płakać i więcej już nic nie pamiętam.
Sędzia Szechowicz: - A co było dalej, skąd Pani dostała postrzał?
- Zapewne wzięłam rewolwer i strzeliłam do siebie, ale na pewno nie wiem, wszystko to było dziełem jednej chwili…
Sędzia: - A czy Pani nie chciała zabić narzeczonego?
- Ja nigdy takich myśli nie miałam, nigdy, nigdy… - wzruszonym głosem odpowiada Ella, podniecona z gorączkowymi rumieńcami na twarzy. Jest to punkt kulminacyjny zeznań oskarżonej, cała sala, prokurator i obrońca stojąc, wsłuchują się z natężeniem w jej słowa.

Następuje przesłuchanie świadków. Wdowa Maria Neumann, siwa już matka oskarżonej, ze śladami dawnej urody twarzy i siostra Gertruda, korzystając z przysługującego im prawa, odmawiają zeznań, w przeciwieństwie do brata Elli, Fritza, który na ogół potwierdza jej zeznania. Popołudniu w dniu zabójstwa spotkał swą siostrę Gertrudę prowadzącą wzburzoną Ellę, która krzyczała: - strzelaliśmy się z Hubertem. Świadek pobiegł wtedy z niejakim Rothenbuschem na miejsce czynu. Na skraju lasu leżały zimne już zwłoki Huberta, obok z lewej strony rewolwer świadka, otwarty scyzoryk a w nogach flinta. Browning ten wziął do ręki, kładąc go potem znów na dawne miejsce. Gdy świadek wrócił do domu zastał już Ellę w łóżku i nieprzytomną. Od tego też czasu aż do dnia rozprawy nie zamienił z nią ani słowa.

Z zeznań gospodyni śp. Huberta, Marii Piötzke wynika, że młody leśniczy co raz więcej stygł w miłosnych zalotach do Elli, nie mając zupełnie zamiaru się z nią ożenić. Przyjaciel zabitego Helmut Hermann opowiada, że Hubert początkowo chciał się z Ellą ożenić, później jednak wycofał się i swój stosunek z nią likwidował powoli, bojąc się, by się nie utopiła. Według świadka, Gramowski opowiadał, jakoby Ella groziła mu śmiercią, jeżeli będzie chodził z innymi dziewczętami. W tej chwili oskarżona na wezwanie sądu, przeczy stanowczo, mówiąc: - Nigdy nie mówiłam takich rzeczy, ja nigdy nie byłam zazdrosna, bo zbyt wiele miałam do Huberta zaufania, to on właśnie… Denat miał się też wyrazić do świadka m.in.: - jeśli dostanę kulą, to ona też musi umrzeć, dam jej nożem pod żebra. Świadek Rotheubusch nic nowego nie wnosi, natomiast świadek Eryk Piötzke zeznaje, że śp. Hubert oświadczył mu kiedyś: - mam już wszystkiego dość, najlepiej dam sobie kulę w łeb.

W sali poruszenie, bo wchodzi świadek Brunon Gramowski, siwy pan z zawiesistym wąsem, ojciec denata. Świadek zeznający po niemiecku nie patrzy na oskarżoną, która znów nie odrywa od niego oczu. Syn jego nie chciał już później ożenić się z Ellą, bał się jedynie, by nie zemściła się na nim. Gramowscy sprzeciwiali się małżeństwu przede wszystkim z powodu antypatii jaką żywili do całej rodziny Neumannów. Śp. Hubert gorąco kochał swych rodziców, toteż świadek nie wierzy w jego samobójstwo.

Po przesłuchaniu świadków na wniosek mecenasa Mielcarka odczytano orzeczenie dra Sitka lekarza powiatowego w Strzelnie gdzie leżała w szpitalu Neumannówna, że oskarżona cierpiała na zanik pamięci. Sąd nie przychylił się do wniosku mecenasa Mielcarka o przerwanie rozprawy i powołanie dra Sitka, jako biegłego.

Następnie zabrał głos prokurator, wnosząc mimo wielu okoliczności łagodzących o surowy wymiar kary, życiem ludzkim bowiem nie wolno szafować.
 Mecenas Mielcarek w doskonałym przemówieniu usiłował wykazać brak winy oskarżonej. To właśnie po stronie denata ciągle była zabawa z bronią, jak o tym zeznali świadkowie. A nawet, gdyby przyjąć, że czyn jej zarzucany popełniła, to uczyniła to w każdym razie bez udziału woli. Proszę więc - zakończył mecenas Mielcarek - o uwolnienie z braku dowodów winy.

Po naradzie sąd skazał oskarżoną na 2 lata więzienia z zawieszeniem na 3 lata. Obrońca założył apelację, oskarżona odpowiadająca z wolnej stopy przyjęła wyrok spokojnie.

Miłość od pierwszego wejrzenia, zazdrość, strzały… śmierć! Nie wiadomo co działo się w duszy kobiety, która patrzyła w sali sądowej na ojca swego zabitego narzeczonego, którego tak przecież kochała - kobiety, której wiosenną radość życia spłoszyły strzały śmiertelne… Wyrok zapadł, ale nie możemy uwolnić się od wątpliwości. Czy istotnie zazdrość? Kto zabił? Nie wiemy wahamy się - tajemnica! Na ławie oskarżonych zasiadła kobieta.. (s)