czwartek, 25 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 123 Ulica Inowrocławska - cz. 19


I tak oto zbliżamy się ku końcowi spacerku ulicą Inowrocławską. Pozostały do opisania trzy numery z czterema obiektami. Dzisiaj czas na numery 8 i 6, pozostanie na ostatni artykuł nr 4 z obiektami trzecim i czwartym, czyli synagoga i pierwszy blok komunalny - wielorodzinny dom wystawiony po wojnie w miejscu, gdzie stała żydowska świątynia. Ale dla zachowania porządku zacznijmy od parterowego domu oznaczonego numerem 8 - dawniej był to tzw. numer policyjny 90. Przed 200-laty stało tutaj domostwo należące do katolickiej rodziny Rymarkiewiczów. Nazwisko to zostało wymienione w spisie ludności miasta Strzelna dokonanym przez zaborcę pruskiego w maju 1773 roku i przewijało się w Strzelnie przez cały XIX w. Pierwszym poznanym z imienia Rymarkiewiczem był Walenty, którego syn Jakub ur. ok. 1817 r. poślubił w 1840 roku Józefę Pietrowską. Małżonkowie mieli dwóch synów, Tomasza i Władysława. Sam Jakub owdowiał i w 1875 roku poślubił wdowę Mariannę Wojtylak z domu Kowalską.

Około 1875 roku Rymarkiewicze sprzedali nieruchomość, której nabywcą został Johann Philipp Armbruster. Był on z zawodu rzeźnikiem i przedstawicielem kujawskiej linii niemieckiej rodziny Armbrusterów wyznania ewangelickiego. Ich przodek Jakub Armbruster przybył na Kujawy z Wirtembergii z Baden-Durlach w 1781 roku wraz z grupą pierwszych kolonistów i osiadł w nowotworzonej koloni Stodoły. Tam, jako chłop czynszowy, otrzymał wydzielone siedlisko pod zabudowę i ziemię. Jego potomkowie stąd przenieśli się do Strzelna. Interesujący nas rzeźnik Johann Philipp urodził się w 1841 roku i był synem Philippa i Rosiny z domu Lindemann. Jego dziadkiem był Johan Sebastian Armbruster syn owego kolonisty z 1781 roku. Johan Philipp w 1882 roku poślubił Berthe Auguste Giese córkę Eduarda browarnika, o którym pisałem wcześniej i Marii z domu Rothrss.

W domu tym zamieszkał również Zygmunt Barański, syn strzelnianina Marcina Barańskiego i Marii z domu Janowskiej. Urodził się on w Strzelnie w 1854 roku i z zawodu był cukiernikiem. W 1876 roku poślubił Annę Piechowską, lecz wkrótce młoda żona zmarła. W dwa lata później, w 1878 roku ponownie się ożenił. Jego wybranką została 23 letnia Wanda Rohr, córka Polaka, miejscowego nauczyciela i prężnego działacza społeczno-gospodarczego Adolfa i Antoniny Gościneckiej. Barański prowadził tutaj cukiernię i sklep kolonialny. W okresie letnim, na zapleczu domostwa w ogrodzie organizował koncerty i zabawy. Jak dowiadujemy się z „Nadgoplanina“ w lipcu 1888 r. w jedną z sobót odbył się w ogrodzie p. Barańskiego koncert, który mimo niekoniecznej pogody dosyć licznie był odwiedzony. Bo też gospodarz ogrodu dołożył wszelkich sił, żeby wieczór gościom uprzyjemnić: wyborne napoje i ciasta, pięknie oświetlony ogród, bengalskie ognie itp., wszystko to przyczyniało się bardzo do podniesienia ducha i humoru, a szczególnie melodie skoczne ożywiły dość licznie zebraną młodzież, która późno w noc w jak najlepsze się bawiła. Spodziewać się należy, ze p. Barański w nie za długim czasie znów nam wieczorek letni uprzyjemnić raczy.

W Księdze adresowej z 1895 r. obaj panowie Armbruster i Barański są nadal wymieniani w swoich branżach. W 1910 roku zamieszkiwały tutaj trzy pięcioosobowe rodziny: Philippa Armbrustera, Hermanna Renna i Karla Schreibera. W latach międzywojennych posesja nadal należała do Armbrusterów i mieszkał tutaj również rzeźnik Wiktor Żurawski. Urodził się on 15 lutego 1897 r. w Strzelnie jako syn Franciszka i Joanny z domu Durowicz. Uchwałą Rady Państwa nr: 07.06-0.869 z dnia 6 lipca 1972 roku został odznaczony Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym 1918-1919 za czynny udział z bronią w ręku w Powstaniu Wielkopolskim. W uzasadnieniu wniosku o odznaczenie Wiktora Żurawskiego WKP wnioskodawca oparł się na weryfikacji dokonanej na podstawie zaświadczenia Centralnego Archiwum Wojskowego, w którym stwierdzono, że Wiktor Żurawski brał czynny udział w Powstaniu Wielkopolskim jako ochotnik. Wcielony został do 9. kompanii 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich w Inowrocławiu. Pełnił funkcję dowódcy sekcji ciężkich karabinów maszynowych.

Obecnie nieruchomość podzielona jest pomiędzy dwóch właścicieli. Stojący do dzisiaj dom pochodzi z przełomu XIX/XX w. Jest to budynek parterowy, pięcioosiowy z charakterystyczną wewnętrzną bramą przejazdową na trzeciej środkowej osi. Nakryty dachem dwuspadowym, niegdyś ceramicznym, a obecnie pokryty eternitem. W pierwotnym wyglądzie posiadał w linii poddasza fryz z pięcioma okulusami doświetlającymi strych  (obecnie zamurowane) oraz na całej wysokości narożników zdobne boniowania. Cała fasada frontowa została ostatnimi laty pozbawiona dawnych elementów - zdobnych elewacyjnych listew wokółokiennych, boniowania i pokryta płytkami ceramicznymi. 

Przechodząc pod sąsiedni dom nr 6 zauważamy podobne, co w poprzednim, współczesne dekoracje z elementami płytek ceramicznych. Razem z przebudową elewacji wynikłą ze zmiany jego funkcji, w części z użytkowej na mieszkalną, zmienił się pierwotny wygląd elewacji frontowej. Budynek ten pochodzi z końca XIX w. i został wystawiony w stylu eklektycznym. Dawniej oznaczony był numerem policyjnym 91. Jest on parterowy, pięcioosiowy z użytkowym - mieszkalnym poddaszem, nakryty dwuspadowym dachem papowym. Szczególnie okazale prezentowała się jego elewacja frontowa. Jej narożniki na całej wysokości posiadało silne boniowanie. Parter od półpiętra poddasza rozdzielał gzyms. Uwagę przykuwał pas osi centralnej elewacji z wejściem głównym, który ukształtowany był w formie pozornego ryzalitu uwypuklonego pilastrami podtrzymującymi wysunięty nad lico gzyms oraz pilastry półpiętra, między którymi znajdowały się dwa okna. Całość wieńczył wystający ponad linię dachu zdobny fronton z dwoma bocznymi pylonami trapezoidalnymi. Pierwszą i drugą oś parteru stanowiła witryna sklepowa oraz wejście do sklepu piekarniczego. Obramowania tych otworów stanowiły dwie pary pilastrów podtrzymujących fryz. Zdobnie ukształtowane również były obramowania otworu drzwi wejściowych i okien mieszkania. Elewacja boczna, południowa posiadała w części parteru trzy ślepe otwory okienne oraz w części poddasza dwa okna i okulus u zwieńczenia frontonu.

Dom z parcelą zabudowaną budynkiem piekarni z częścią gospodarczą dawniej oznaczony był numerem policyjnym 91. Przed dwustu laty całość należała do Niemca ewangelika Klingera. Był on kowalem i tutaj prowadził swoją kuźnię. Ile pokoleń Klingerów tu pracowało - dwa może trzy. Jednym z nich był urodzony w 1837 roku Eduard, który w 1863 roku poślubił Augustę noszącą również to samo nazwisko. Później nieruchomość dostała się w ręce polskiej rodziny Arkuszewskich. Przebudowali oni całą parcelę wystawiając piekarnię, a później nowy dom, który wyżej opisałem. Piekarnię prowadził tutaj Antoni Arkuszewski urodzony w 1844 roku, który w 1872 roku w kościele pw. św. Trójcy w Strzelnie zawarł związek małżeński z dwudziestoletnią Józefą Mańkowską. Z metrykali katolickich wynika, że Arkuszewscy od kilku pokoleń mieszkali w Strzelnie. Przedstawicielką tej rodziny była Marianna, która w 1828 roku wyszła za Franciszka Wegnera, antenata znakomitego rodu strzeleńskiego. Antoni Arkuszewski był wymieniany jako piekarz w 1889 roku i w księgach adresowych w 1895 i 1903 roku. Przed 1910 rokiem całą nieruchomość nabył pochodzący z Sokolnik mistrz piekarski Józef Stanek. Urodził się 27 lutego 1881 roku w Sokolnikach w ówczesnym powiecie inowrocławskim (od 1886 r. strzelińskim), jako syn Jakuba i jego drugiej żony Józefy z Paluszaków. Po ukończeniu nauki w szkole katolickiej w Polanowicach udał się do Strzelna, gdzie uczył się zawodu piekarza. Po zdaniu egzaminu mistrzowskiego kontynuował rzemiosło piekarnicze po Arkuszewskich. Wypiekał chleb, bułki, a także uruchomił produkcję cukierniczą. Dość powiedzieć, że interes rozwijał się bardzo dobrze.

W 1907 roku poślubił Zuzannę Pawłowską, z którą miał trójkę dzieci: Mieczysława ur. 28 marca 1908 roku, Janinę ur. 12 października 1911 roku i Wiktora ur. 23 marca 1913 roku. Z wybuchem I wojny światowej, jako rezerwista armii niemieckiej został zmobilizowany i walczył na froncie zachodnim, na linii francusko-belgijskiej. W 1916 roku przekroczył linię frontu i zgłosił się do Francuzów. Dwukrotnie w 1917 i 1918 roku był wymieniany na Pruskiej liście strat jako żołnierz brakujący. Tam internowany, doczekał się formowania Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera i ochotniczo wstąpił w jej szeregi. Razem z Armią powrócił do kraju i pozostawał czynnym żołnierzem do 1920 roku. Brał udział w zabezpieczaniu granic ustalonych działaniami Powstania Wielkopolskiego, w przejmowaniu Pomorza oraz w wojnie polsko-bolszewickiej. 

Po zwolnieniu do cywila powrócił do rodziny i pomyślnie kontynuował działalność piekarniczo-cukierniczą. Na szybie witryny nadal figurował napis reklamowy Piekarnia chleba i ciast J. Stanek, tym razem bez niemieckiego tłumaczenia. W latach międzywojennych Józef Stanek z listy Chrześcijańskiej Demokracji był członkiem Rady Miejskiej w Strzelnie. Uczestniczył w pracach Komisji Sanitarnej RM. Był członkiem Koła Związku Hallerczyków w Strzelnie, w którym zasiadał w zarządzie i piastował funkcję skarbnika. Zachowała się relacja ze Święta Hallerczyków w Strzelnie, z której dowiadujemy się, że w dniu Wniebowstąpienia (niedziela 26 maja 1927 r.) obchodziło Strzelno uroczystość poświęcenia sztandaru Związku Hallerczyków - placówki Strzelno. W tymże dniu odbył się V walny zjazd chorągwi pomorskiej. Uroczystość poprzedzona została capstrzykiem, urządzonym w przeddzień obchodu przez drużyny Hallerczyków. Zbiórkę na pochód urządzono przed lokalem Piątkowskiego. Przybyli m.in. starosta strzeliński p. Kozłowski, komendant PKU - Inowrocław major Hoerl oraz zastępca gen. Hallera, płk Zaremba. Pochodem ruszono do kościoła fajnego, gdzie mszę św. odprawił ks. wikariusz Wasiela, a kazanie wygłosił oraz sztandar poświęcił ks. radca Czechowski. Na rynku odbyło się następnie wręczenie sztandaru przez prezesa chorągwi pomorskiej ppor. rez. Pałaszewskiego, prezesowi miejsc, placówki p. Palędzkiemu, który sztandar wręczył chorążemu p. Józefowi Stankowi. Nastąpiła przemowa płk. Zaremby oraz udekorowano Hallerczyków.

W czasie okupacji Stankowie zostali wysiedleni, a piekarnię przejął jeden z Łotyszów Baltendeutschów - Niemców bałtyckich. 9 października 1939 r. w walkach w obronie wybrzeża w wyniku odniesionych ran zmarł bosman Szczepan Stanek. Jego doczesne szczątki spoczywają na Cmentarzu Witomińskim w kwaterze Obrońców Wybrzeża 1939 roku. Po zakończeniu działań wojennych rodzina Sanków wznowiła produkcję piekarniczo-cukierniczą. 28 marca 1947 r. zmarł drugi syn Wiktor, który z żoną i dziećmi mieszkał w Łąkiem. Z początkiem lat 50. minionego stulecia w wyniku nałożonych domiarów zrezygnowano z prywatnej działalności. W rok później, 19 grudnia 1951 roku zmarł właściciel piekarni Józef Stanek. Piekarnię i sklep przejęła wówczas PSS „Społem“ i prowadziła je do 1976 roku. Ten okres znam z autopsji, gdyż jako dziecko, a później podlotek biegałem do sklepu piekarniczego po szneka z glancem (drożdżówka z kruszonką silnie lukrowana) oraz po duże, kilogramowe bochny chleba. Pamiętam, że za ladą była p. Powałowska nazywana przez strzelnian ciotką. W soboty mama piekła placki drożdżowe - po dwie blachy, które nosiliśmy do piekarni do Stanków. Przed świętami było tego multum, bo i babki, placki, ciasto biszkoptowe na torty, rogale… Wówczas nikt nie mówił żeby iść do piekarni PSS, wszyscy mówili po prostu - do piekarni Stanków, albo po prostu, do Stanków. Pamiętam, że do placków mama przyklejała karteczki z nazwiskiem, by rozpoznać przy odbiorze swoje placki. Do dziś mam przed oczyma ową kartkę ze skrótem imienia i pełnym nazwiskiem - Ir. Przybylska. Również pamiętam piekarzy w białych kitlach, a szczególnie jednego, niewielkiego wzrostu p. Malinowskiego z ul. Cegiełka. Ciągle chodził po piekarni z papierosem w ustach. O dziwo, że mu popiół nie wpadał do dzierży, w której wyrabiał ręcznie ciasto - no chyba, że…   

W 1968 roku zmarła Zuzanna, żona śp. Józefa Stanka. Całość zabudowań wraz z gruntem przeszła na córkę Janinę. Niestety, po trzech latach w tragicznych okolicznościach żywot dokonała Janina (19 czerwca 1971 r.). Od czerwca 1971 roku piekarnię wraz z domem i parcelą nabył rodzinnie (zapisem testamentowym) rolnik Benon Stanek z Młynic. Po 1976 roku nowy właściciel całość wydzierżawił cukiernikowi Mirosławowi Pilarskiemu, który powadził tutaj produkcję dobrej jakości całej palety wyrobów cukierniczych, a szczególnie pączków i strucli makowych. W połowie lat 80. nabył on nieruchomość po Lechowskich przy ul. Świętego Ducha i tam po przystosowaniu obiektu kontynuował produkcję cukierniczą. Obecnie cała nieruchomość spełnia funkcje mieszkalne i znajduje się w rękach dwóch córek śp. Benona Stanka: Marii i Agnieszki.   

Foto.: Heliodor Ruciński


poniedziałek, 22 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 122 Ulica Inowrocławska - cz. 18

Piękna pogoda nastraja do spacerów, jednakże roztopy nie pozwalają nam zajrzeć do parków, bo tam mokro. Zatem, pozostaje miasto i nadal zatłoczone ulice. Gdyby była obwodnica moglibyśmy pochodzić nawet jezdnią. Potrwa to jeszcze kilka, być może kilkanaście lat, dlatego nie czekając ruszamy i to najbardziej zatłoczoną - Inowrocławską. Podczas dzisiejszego spacerku, idąc ku Rynkowi poznamy dzieje dwóch domostw, w tym jednego, które niestety już nie istnieje. Zacznijmy od domu nr 12, który dawniej, jeszcze przed wprowadzeniem obecnie obowiązującego porządku nosił numer 88. Sięgnijmy po stary, pochodzący z 1898 roku opis opatrzony tytułem Ulica Pocztowa. Z niego dowiadujemy się, że przed 200-laty posesja należała do szewca Wawrzyńca Jarłowskiego. Do Strzelna przybył on z Gniezna w 1817 roku wraz ze swoją nowo poślubioną małżonką Katarzyną Tykocińską. W domu, który tutaj wystawili mieszkały jeszcze ich dwa pokolenia. Około 1870 roku nieruchomość nabył przybyły do miasta właściciel firmy budowlanej Jan Kriewald, Niemiec wyznania ewangelickiego. W 1883 roku wymieniony został jako budowniczy stawiający nową owczarnię na folwarku w Maszenicach należącym do majątku Głębokie pod Kruszwicą. W grudniu 1886 roku został on wybrany do Sejmiku nowo powstałego powiatu strzelińskiego i z jego ramienia został członkiem komisji ds. taksowania padłych na zarazę zwierząt oraz zabitych na rozkaz policji.

Po Kriewaldzie właścicielem posesji został Maks Wiedemayer, który prowadził tutaj gościniec. Wymieniony został w 1903 roku jako restaurator. Po nim nieruchomość nabył Niemiec Bernard Schufheiss, który prowadził tutaj tak jak poprzednik restaurację i kolonialkę. W 1927 roku po sprzedaży młyna Jaśkowiakowi całość nabył w drodze kupna od Niemca Józef Ogiński. On także był kontynuatorem tej samej działalności gospodarczej. Po nim działalność przejął syn Jan, który był członkiem strzeleńskiego Koła Związku Hallerczyków i sekretarzem Towarzystwa Hodowców Gołębi Pocztowych. Oba stowarzyszenia odbywały w salce restauracyjnej Ogińskich swoje zebrania. Nadto był sekretarzem Koła Chrześcijańskiej Demokracji. Józef miał jeszcze synów: Władysława, który prowadził sklep galanteryjny przy ul. św. Ducha oraz Bronisława członka Koła Związku Hallerczyków.

Stosunkowo późno Józef uregulował ostateczne scedowanie praw własności swojej sprzedanej Jaśkowiakowi firmy „Młyn Parowy J. Ogiński w Strzelnie“. Dopiero 16 lutego 1929 roku doprowadził do zmiany zapisów w rejestrze handlowym prowadzonym przez miejscowy Sąd Grodzki, z których wynikało, iż Bronisław Ogiński jako właściciel do 1/4 części tej firmy, sprzedał swoją część Józefowi Ogińskiemu kontraktem notarialnym z dnia 26 maja 1925 roku, a zatem Józef Ogiński jest jedynym właścicielem. W latach 30. minionego stulecia Ogińscy sprzedali dom Wziętkom. W latach powojennych w lokalu po kolonialce działalność usługową prowadziła PSS „Społem“. Tutaj znajdował się punkt szklarski. Już w latach przemian gospodarczych po szklarzu otworzył swój pierwszy sklep spożywczy Tadeusz Skonieczny z Łąkiego. Po pewnej przerwie placówka powróciła w to miejsce i funkcjonuje pod szyldem sklepu ogólnospożywczego.

Przechodząc dalej zatrzymujemy się przed wyrwą w zabudowie pierzei - pustą parcelą. Niegdyś oznaczone to miejsce było numerem policyjnym 89, a współcześnie numerem porządkowym 10. Wystające z ziemi  końcówki łączy gazu i energii elektrycznej oraz resztki murów dawnej zabudowy, spełniających rolę opłotowania zdają się mówić, że stał tu jeszcze do niedawna dom… Ta wolna przestrzeń odsłania przed nami obraz sąsiednich zabudowań podwórzowych oraz głębię sięgającą końcówki ulicy Magazynowej, z ostatnim w mieście kominem przemysłowym stojącym przy byłej rzeźni miejskiej. Najstarsze zapiski wskazują, że przed 200-laty stał już tutaj dom należący do rodziny Usorowskich - jednej z najstarszych w mieście. Co ciekawe, to poznajemy tę rodzinę w tragicznych dla niej okolicznościach. Otóż działo się to 19 marca 1698 roku, co odnotowano w Kruszwickich grodzkich relacjach, pożar strawił dobytek czterech mieszczan, w tym Usorowskiego. O tym pożarze pisałem przy okazji ul. Świętego Ducha 21, gdyż tam mieszkał w 1800 roku kolejny Usorowski, jak również trzeci przedstawiciel tej rodziny pod numerem 11 tej samej ulicy.

Gdyby ów z 1698 roku pożar dotyczył domostwa dziś omawianego, moglibyśmy powiedzieć, iż 300 lat temu historia tego domu od pożaru się zaczęła i współcześnie w 2011 roku pożarem się zakończyła. Ale zanim do tego tragicznego finału doszło, miejsce to kilka razy przechodziło przemiany. W 1800 roku Usorowski prowadził w tym miejscu szynk, czyli karczmę, która z racji swego położenia zapewne służyła podróżnym przybywającym do miasta. Interes rodzinny mogły prowadzić tutaj co najmniej cztery pokolenia Usorowskich. Około lat 70. XIX w. interes przejął po nich Żyd Schwalbe, kontynuując tzw. wyszynk. Z kolei w latach 90. starą karczmę odkupił od Schwalbego sąsiad, budowniczy Jan Kriewald i po rozebraniu starych zabudowań wystawił w ich miejsce okazały piętrowy dom, który miał być dla niego formą lokaty kapitału na chudsze lata.

Budynek został wystawiony w stylu eklektycznym pod koniec XIX w. i był typową jednopiętrową, podpiwniczoną, sześcioosiową kamienicą, nakrytą dwuspadowym dachem papowym, ze strychem użytkowym, o niezwykle bogato zdobiony frontonie, szczególnie w pasie okiennym pierwszego piętra. Na trzeciej osi od północy znajdowało się wejście główne do kamienicy. Posiadała ona jedno duże i jak na owe czasy luksusowe mieszkanie na pierwszym piętrze oraz cztery mieszkania na parterze. Część mieszkalna parteru pełniła funkcję gabinetowo-kancelaryjną. Parter zdobiły silne boniowania międzyokienne, solidne, murowane parapety oraz wnęki podokienne wypełnione girlandami. Podobnie przedstawiał się pas podokienny pierwszego piętra, z bogato zdobionymi otworami okiennymi, które wieńczyły dwa rodzaje pięknych, murowanych, kształtem naprzemiennych frontonów - surbaissé i sans retoure. Kondygnacje rozdzielał gładki fryz, a nad nim murowany gzyms. Górę zamykał kolejny fryz ze ślepymi płycinami okienkowymi oraz wielki drewniany, zdobny gzyms okapowy wsparty na równie zdobnych stiukowych wspornikach. W latach 60. minionego stulecia, boniowania parteru wyrównano tynkiem, zacierając urok tego rodzaju zdobienia.

Z początkiem XX w. przybył do Strzelna adwokat i notariusz dr Paul Eugen Bändel. Był on osobą samotną i zakupił od budowniczego Kriewalda nową, okazałą, a do tego elegancką kamienicę. Jak wynika ze spisu ludności miasta Strzelna w 1910 roku zamieszkiwał w niej sam. Znajdując się w grupie bogatych mieszczan wcześniej, bo w 1909 roku został wybrany na członka magistratu Strzeleńskiego. Funkcję tę sprawował 6 lat i po upływie kadencji, 16 marca 1915 roku ponownie został wybór na tę samą funkcję i ten sam sześcioletni okres. 22 kwietnia adwokat, notariusz dr Bändel został uroczyście wprowadzony do swojego biura magistrackiego. Funkcję tę sprawował do 1919 r. W międzyczasie był on jednym z członków grupy Niemców reprezentujących ugodowy stosunek do Polaków. Na jej czele stał dziedzic Markowic Claus von Heydebreck. To on w 1911 roku w specjalnym oświadczeniu wystąpił przeciwko strzeleńskiemu kierownictwu sławetnego Towarzystwa Hakata (HKT). Dr Bändel osobiście docierał do przedstawicieli narodowości niemieckiej w powiecie mogileńskim, zbierając podpisy pod protestacyjnym oświadczeniem dziedzica Markowic. W 1920 roku - już w spolszczonej formie imion - dr Paweł Eugeniusz Bändel zamieszkiwał w Bydgoszczy przy Nowym Rynku 11, gdzie był notariuszem Sądu Apelacyjnego w Poznaniu.   

 

W okresie międzywojennym mieszkał tutaj do 1929 r. lekarz dr Czesław Bydałek, który stąd przeniósł się do Inowrocławia.  Jak wieść miejska niesie, przed II wojną światową, w domu tym mieściło się ustronne miejsce szyldowane przysłowiową czerwoną latarnią. Jednym słowem burdel, lub, jak kto woli agencja towarzyska, o której usługach szeptali, przy kufelku miejscowego piwa, niespełnieni w małżeństwie mężczyźni. Ale i trzeba powiedzieć, że w okolicy, jak i samym Strzelnie, sporo mieszkało okrzepłych w stanie wolnym kawalerów, którym nie pilno było myśleć o zamążpójściu. I to generalnie oni zdobywali tutaj pierwsze szczeble wtajemniczenia w sztuce uprawiania poletka rozkoszy. Ile w tym prawdy? Dzisiaj nie sposób ustalić…

Od około 20 lat kamienica zaczęła popadać w ruinę. Jej oficjalny administrator i współwłaściciel Paweł Wiśniewski z niewiadomych przyczyn - zapewne z braku środków - przestał o nią dbać. Wszyscy lokatorzy się wyprowadzili, pozostał tylko on sam. Z roku na rok było coraz gorzej i nagle 25 lipca 2011 r. o godz. 5:30 strzelnian wybudziły wyjące syreny. Gro zaspanych, spod kołdry słyszało sygnały alarmowe pędzących w oddali samochodów. Pierwsza myśl – wypadek i u wielu tak pozostało, aż do spotkania sąsiadów, po wyjściu z domów do pracy, na ranne zakupy i na poranną modlitwę do kościoła. Szczęście w nieszczęściu w wyniku pożaru nikt na zdrowiu i życiu nie ucierpiał. Była początkowo taka obawa, nawet została sprowadzona kamera termowizyjna, jednakże okazało się, że właściciela tej kamienicy w czasie pożaru nie przebywał na miejscu. Co ciekawe kamienica przeznaczona była do rozbiórki, na co były podjęte przez właściwe organy stosowne decyzje. Jedynie odwołanie się właściciela opóźniało wykonanie tego, co niechybnie tę kamieniczkę czekało. Problem poniekąd rozwiązał pożar, choć słów tych - zasłyszanych od gapiów - bym nie powiedział. W sprawnej akcji gaśniczej udział brało kilka jednostek ratunkowo-gaśniczych. Oczywiście pierwsi zjawili się nasi druhowie od św. Floriana, których wspierali i dowodzenie akcją przejęli zawodowcy z PSP z Mogilna i Inowrocławia. Nadto na pomoc przybyły zastępy z Gębic o Ostrowa. Nie pierwsze i ostatnie to zdarzenie, które wspomagają druhowie z sąsiednich PSP i OSP. Ale najczarniejsza robota przypadła naszej braci strażackiej - zabezpieczyć pogorzelisko i udrożnić komunikację miejską. Tego dnia po pracy i ja w tym miejscu byłem i rzewną łezkę nad znikającym świadkiem historii miasta uroniłem.

Tej kamienicy media poświeciły kilkanaście artykułów, a to w związku z zagrożeniem jaki jej stan techniczny niósł dla przechodniów i przejeżdżających samochodów. Na portalach internetowych trwała nieustanna i zażarta dyskusja. Wieszano wszystko, co najgorsze na ówczesnej władzy i dopiero po zmianach ostatecznie problem rozwiązał nowy burmistrz Strzelna Dariusz Chudziński. W sierpnia 2019 roku kamienicę rozebrano… 

Foto.: Heliodor Ruciński


piątek, 19 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 121 Ulica Inowrocławska - cz. 17

Bractwo Kurkowe w Strzelnie od lewej Budzyński Edward - wiceprezes, Franciszek  Müller - Król Kurkowy, Franciszek Szydzik - skarbnik

Już przed laty miałem pewne trudności w rozszyfrowaniu dziejów posesji przy ul. Inowrocławskiej 16, dawniej oznaczonej numerem policyjnym 172 B. Rozstrzygnięcie przyniosła mi rozmowa jaką przeprowadziłem dawno temu z śp. Rafałem Konieczką, który powiedział mi, że jak wynika z opłat podatkowych uiszczanych przez Glanców dom ten należał również do ich zasobów majątkowych. Z tego wynika, że dawno temu był on również własnością żydowskiej rodziny Markowitzów i kupując od nich nieruchomość Glancowie stali się również jej właścicielami. Oba domostwa miały niegdyś wspólny wjazd, dzisiaj przynależy on tylko do posesji nr 18. W spisie ludności z 1910 r. wymieniono dwie rodziny tutaj zamieszkujące, Jana Wrzesińskiego i Andrzeja Bąkiewicza - obie liczyły po pięcioro członków. Dalej dzieje właścicielskie tego domu giną gdzieś w zawiłościach ksiąg wieczystych. Pamiętam, że mieszkała tutaj rodzina Karolewskich i do dzisiaj ich potomkowie tutaj zamieszkują. Przed kilkunastu laty w domu tym wybuchł pożar, w którego gaszeniu brało udział kilka okolicznych jednostek OSP i PSP. Po pożarze dom wyremontowano i nadal służy on potomkom rodziny Karolewskich.

Inowrocławska 16 - dom Karolewskich

Kolejna, duża powierzchniowo posesja oznaczona  numerem 14, a dawniej policyjnym - 87, należąca obecnie do rodziny Szydzików, miała równie skomplikowane dzieje, co poprzednia, niemniej jednak po nitce do kłębka i udało się jej dzieje uporządkować. Wcześniej krążyła informacja, że miało tutaj znajdować się gospodarstwo Augustynowiczów, co, jak się okazuje było po prostu nieuprawnionym wymysłem. Z wykazu nieruchomości opublikowanego w 1889 roku w „Nadgoplaninie“ dowiadujemy się, że cała tę parcelę zajmowała szacowna instytucja jaką była Poczta Pruska. Jej początki sięgają końca XVIII w. i była to typowa poczta listowa. Po kongresie wiedeńskim w Strzelnie zaczęła funkcjonować poczta konna, którą z chwilą połączenia Strzelna z Mogilnem zastąpiła poczta kolejowa. Na mapie katastralnej Grützmachera z lat 1827/1828, na końcu ulicy Inowrocławskiej, zwanej wówczas Kruszwicką znajdujemy dwa ostatnie zabudowania miejskie. Są to współczesne parcele Szydzików nr 14 i po Karolewskich nr 16.

4
Inowrocławska 14 - Dom Szydzików

 Zapewne już wówczas budynek nr 14 był po prostu siedzibą stacji Poczty Pruskiej. Na jej czele stał urzędnik - postwerwalter. Warto również zaznaczyć, że Poczta Pruska nie miała w terenie swoich placówek, jedynie wynajmowała stosowne pomieszczenia od właścicieli nieruchomości. Tak też było w Strzelnie, gdzie wynajmowano lokal służbowy i stosowne stajnie dla koni. Idąc zaś tropem „Nadgoplanina“ właścicielem całej nieruchomości był pisarz miejski Kersten - Polak katolik. Niestety nie udało mi się nic więcej o nim dowiedzieć. To od funkcjonującej w zabudowaniach Kierstena zhierarchizowanej pruskiej instytucji wzięła swą urzędową nazwę ulica, czyli poprzedniczka Inowrocławskiej - ulica Pocztowa. Jak czytamy w Opisaniu historyczno-statystycznym Wielkiego Księstwa Poznańskiego z 1846 roku w mieście znajdowała się poczta konna, która odwoziła i przywoziła przesyłki do i z: Inowrocławia, Mogilna oraz Kwieciszewa. Przewóz poczty dokonywał się konną pocztą wozową i posłanniczą. Posłańcy przenosili listy i małe paczki (do 6 funtów) oraz niewielkie sumy pieniędzy (do 50 talarów). Pocztą konną przewożono listy przez konnego pocztyliona lub małym powozem zaprzężonym w jednego lub dwa konie. Przewóz na dłuższych trasach odbywał się dyliżansami. Pod koniec XIX w. Pruska Poczta wynajęła kamienicę przy Świętego Ducha 32 (obecny budynek Poczty Polskiej SA) i tam przeniosła swoją placówkę. Wraz z postępem i rozwojem telefonii potrzeba było nowych pomieszczeń, by w nich umieścić stosowne urządzenia. Nadto rozszerzyła się gama ofertowa, a wraz z nią wzrosła liczba klientów, którzy już nie mieścili się w starych ciasnych pomieszczeniach.

Opuszczona przez pocztę posesja pod koniec XIX stulecia zabudowana była dwoma domami mieszkalnymi, parterową oficyną oraz budynkami gospodarczymi. Jako właściciel całej nieruchomości wymieniony został tutaj w 1903 i 1910 roku Gustaw Deutschmann - rymarz. Spotykamy go w ewangelickich księgach metrykalnych, z których wynika, że w 1874 r. jako 38-latek zawarł w Strzelnie związek małżeński z 35-letnią wdową Charlotte Kluge z domu Winter. Po nim znajdujemy tutaj Augusta Oswalda Wernera. W tradycji rodzinnej Szydzików, spisanej przez Henryka Ładę jest, że ich przodek Franciszek Szydzik przybył do Strzelna przed 1912 rokiem i to on jest tą osobą, która nabyła po Wernerze całą tę posesję. Tak więc, rozpoczęły się nowe dzieje całej nieruchomości, która w rękach Szydzików znajduje się już od ok. 109 lat. Zatem należy, co zrobię, przybliżyć Rodzinę, której korzenie sięgają Kwidzyna na Pomorzu. Stamtąd ich przodkowie przenieśli się do wsi Mikołajki (niegdyś w p. lubawskim), współcześnie leżącej w gminie Kurzętnik w powiecie nowomiejskim, województwie warmińsko-mazurskim.

Wnętrze sklepu kolonialnego Franciszka Szydzika (stoi pierwszy od prawej)

Franciszek Szydzik urodził się 20 września 1885 r. w Mikołajkach jako syn Józefa i Rozalii. W 1912 roku zawarł związek małżeński z Leokadią z domu Żelazna. Po sprowadzeniu się do Strzelna Franciszek pisał się z niemiecka - Schydzik, choć był Polakiem. Tutaj zajął się początkowo handlem i wyszynkiem. W nieistniejącej już posesji, którą właściciel rozebrał pod koniec lat 20. XX w., prowadził sklep kolonialny z wyszynkiem, czyli z małą gastronomią. Lokal do konsumpcji znajdował się na zapleczu sklepu, co widać na jednym z załączonych zdjęć pocztówkowych. Później przebranżowił się, stając się przemysłowcem - prowadził Fabrykę Wyrobów Cementowych, którą po krótkiej przerwie ponownie otworzył w 1934 r. Wówczas to, w gazecie „Lech“ odnotowano, że: Ze względu na ogromnie niskie ceny zdobędzie zapewne liczną klientelę. Nowemu przedsiębiorcy Szczęść Boże. Dodatkową branżą którą prowadził był hurtowy obrót naftą. Nadto Franciszek prowadził niewielkie gospodarstwo rolne, które powiększył w kwietniu 1939 roku, otrzymując z parcelacji części majątku Strzelno Klasztorne grunt o areale 4,9 ha. Po otrzymaniu nadziału zobowiązany był do wpłacenia poprzez Pocztową Kasę Oszczędności zadatku, który wynosił 10% wartości gruntu. Później zapłatę za ziemie miał uiszczać w ratach.

Po lewej fragment domu Szydzików - dawnej poczty i widok w głąb ulicy Inowrocławskiej (dawnej Pocztowej) - ok. 1910 r.  

Franciszek stał się bardzo aktywnym na niwie społecznej i szanowanym mieszkańcem naszego miasta. Był radnym Rady Miejskiej w Strzelnie z ramienia Listy Obywatelskiej - nie był wówczas członkiem żadnej partii, ani bloku politycznego. Z ramienia RM zasiadał jako członek gospodarczych komisji upadłościowych. Zasiadał jako członek Zarządu w miejscowym Kółku Rolniczym oraz członek Rady Nadzorczej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik“ i wiceprezesem RN Banku Ludowego w Strzelnie. Przez wiele lat prezesował najliczniejszej organizacji społecznej Towarzystwu Gimnastycznemu „Sokół“, aktywnie udzielał się jako członek wspierający i sponsor w miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. Był członkiem Klubu Kręglarzy, Kurkowego Bractwa Strzeleckiego,  Towarzystwa Przemysłowców i Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, prezesem Spółki Łowieckiej, zastępcą sekretarza Towarzystwa Właścicieli Domów. Należał również do Towarzystwa Hodowców Gołębi Pocztowych, w którym pełnił funkcję prezesa. Wielokrotnie wymieniany był również, jako sponsor miejscowej OSP i jej członek wspierający. Towarzyszyła mu swą aktywnością również małżonka Leokadia, która działała w sekcji żeńskiej „Sokoła“, Lidze Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej oraz w stowarzyszeniach kościelnych.   

Ówczesna prasa pełna była informacji o aktywnym uczestnictwie w życiu społecznym miasta Franciszka Szydzika. Np. na niwie Bractwa Kurkowego w czerwcu 1935 roku zdobył godność Króla Kurkowego. Organizował uroczystości takie jak: Opłatek w „Sokole“, walne zgromadzenia, popisy i pokazy, obchody rocznicowe i państwowe… Przykładem dobrej organizacji życia wewnętrznego kierowanych przez niego towarzystw może być ten oto opis prasowy jednej z uroczystości odbytej w styczniu 1935 roku:

- Do najmilszych uroczystości gwiazdkowych należy niewątpliwie tradycyjny obchód w Sokole. Na wstępie przemówił prezes Sokoła druh Franciszek Szydzik witając przede wszystkim wikariuszy ks. Niziółkiewicza i Czerniaka oraz licznie zebraną brać Sokolą która wypełniła salę po brzegi. Podniosłe przemówienie wygłosił ks. Niziółkiewicz, poczym przystąpił do łamania się z obecnymi opłatkiem. Następnie obecni zasiedli do suto zastawionych stołów, racząc się herbatką i tradycyjnym struclem. Zabrzmiały piękne tony naszych kolęd, poczym nastąpiły okolicznościowe deklamacje 3 chłopców i starszych druhów. Najwięcej humoru wywołały deklamacje założyciela gniazda tutejszego i członka honorowego druha Władysława Trzeckiego. Młodzież ćwiczącą obdarzono naturaliami. W miłym i harmonijnym nastroju bawiono się do późnego wieczoru. Na zakończenie odśpiewano „Rotę“ i „Wszystkie nasze dzienne sprawy“.

 

Bliskim krewnym Franciszka Szydzika - kuzynem był również urodzony w Mikołajkach w powiecie nowomiejskim (niegdyś p. lubawskim) ks. infułat Józef Szydzik (ur. 18 października 1871 w Mikołajkach, zm. 29 września 1939 w Bydgoszczy - rozstrzelany przez Niemców). Był on bardzo znanym księdzem katolickim, polskim działaczem narodowym, budowniczym Kalwarii Wielewskiej, zasłużonym proboszczem chełmżyńskim i fordońskim. Kapłan miał brata również Franciszka - księdza katolickiego w USA, siostrę Kazimierę - zakonnicę i przełożoną Klasztoru Zmartwychwstanek w Chicago (USA) oraz Bronisławę - siostrę zakonną w Katowicach.

Już po II wojnie światowej Franciszek Szydzik, w czasach tzw. odwilży współorganizował odrodzenie się życia kółkowego rolniczego w mieście. 27 lutego 1957 r. znalazł się w zespole założycielskim Kółka Rolniczego Strzelno Miasto, którego został wybrany prezesem.

Franciszek Szydzik zmarł 23 września 1972 roku. 

Dzisiaj posesja ta nadal znajduje się w rękach potomków Franciszka. Jednym z potomków Franciszka jest m.in. Roman Jan rocznik 1953, miejscowy działacz struktur PIS, były pracownik (emeryt) w Wydziale Organizacyjnym Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu. W ostatnich wyborach kandydował na urząd burmistrza Strzelna. Nadal aktywny zawodowo prowadzi restaurację szyldowaną jako Organizacja Magazyn i jest prywatnym przedsiębiorcą. Znajdujemy go również wśród członków Bractwa św. Jana Pawła II przy Sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II w Toruniu. 

Foto.: Heliodor Ruciński

środa, 17 lutego 2021

Okupacyjny burmistrz Strzelna Hermann Siemund (1941-1944)

Żołnierze Wehrmachtu przed wyjazdem z Mogilna do Strzelna

Po okrutnym i bezwzględnym burmistrzu z pierwszych lat okupacji Willym Schmiedeskampie (1939-1941) - który z urzędu został usunięty nie za okrutne postępowanie wobec rdzennych mieszkańców miasta, a za nadużycia finansowe, wakujące miejsce objął Hermann Siemund. I on okazał się wojennym ciemiężcą i panem życia i śmierci. Do tego stopnia był rozpasanym i bezwzględnym paniskiem, nawet wobec swoich ziomków, że ci zalewali skargami władze zwierzchnie, pisząc nawet do samego Gauleitera Artura Greisera w Poznaniu.

Przypadek sprawił, że podczas kwerendy w Archiwum Państwowym w Poznaniu trafiłem na teczkę opisaną Schmiedeskamp und Siegmund - komisarze obwodowi 1939-1944. Teczka ta znajduje się w zespole: Namiestnik Rzeszy w Okręgu Kraju Warty - Poznań. Już po przerzuceniu kilkunastu stron zauważyłem, że nazwisko Siegmund nie odpowiada temu z wnętrza, gdyż wszędzie pisane jest 'Siemund' - bez litery "g". Stwierdziłem jednak, że jest to drobnostka wynikła z błędnego opisania teczki. Kiedy przystąpiłem do tłumaczenia tekstów niemieckojęzycznych włosy zaczęły mi się jeżyć - toć to szuja nie lepsza od poprzednika, cwaniak przypisujący sobie zasługi mu nienależne. A kiedy wgryzłem się w jego ankietę personalną, przestałem się dziwić - hitlerowiec wyhodowany na ideologii zapisanej w Mein kampf. Zresztą poznajcie go sami…

W dniu 2 maja 1941 roku starosta mogileński wręczył Hermannowi Siemundowi zaświadczenie o mianowaniu go komisarycznym burmistrzem miasta Strzelna. Przy tej okazji starosta zapewnił Siemunda, że stałe zatrudnienie nastąpi najpóźniej w ciągu 6 miesięcy. Prawdopodobnie okoliczności spowodowane wojną opóźniły formalności i dopiero 1 kwietnia 1943 roku otrzymał on taką nominację na okres dwunastoletni, do 1 czerwca 1955 r. Nowy burmistrz Strzelna sprowadził się wraz z rodziną do miasta i zamieszkał przy Von Colersstrasse 8 - czyli przy ul. Kolejowej nr 8, w wilii sióstr Fredyk.   

Partyjna zgoda na ustanowienie Siemunda burmistrzem etatowym okupowanego miasta Strzelna - ze zbiorów Archiwum Państwowego w Poznaniu

 Hermann Siemund urodził się 26 października 1902 r. w miejscowości Bahn (Banie w powiecie gryfińskim) na Pomorzu jako syn ewangelików Fritza i Minny z domu Meissner.

Po ukończeniu szkoły powszechnej od 1 kwietnia 1917 roku jako praktykant pracował w administracji miasta Bahn. W międzyczasie ukończył gimnazjum, a później przez cztery semestry studiował na akademiach administracyjnych w Lipsku i Halle. Brał również udział w specjalnym kursie z zarządzania przez skarbników miejskich finansami w gminach, prowadzonym przez dra Koehlera w Lipsku. Pierwszy egzamin administracyjny zdał w dniu 25 września 1929 roku w Aschersleben z wynikiem dobrym, a drugi 26 września 1933 roku z oceną ogólnie dobrą. W 1938 roku został mianowany inspektorem miejskim w pięciotysięcznym Mehlsack - Pieniężno na Warmii. Od 8 grudnia 1939 roku do 30 kwietnia 1941 roku był dyrektorem urzędu w starostwie powiatowym w Zichenau - Ciechanowie. Stamtąd przybył do Strzelna jako burmistrz komisaryczne, a później jako burmistrz etatowy.

Dość barwnie przedstawiała się jego działalność polityczna, którą zaczął w latach 1923-1924 jako członek młodzieżówki Jungstahlhelm, organizacji wzorującej się na germańskich zakonach rycerskich. W tym czasie zaczął sondować przystąpienie do partii politycznych. Już od końca 1929 roku zaczął sympatyzować szeregom NSDAP, choć oficjalnie do partii tej został przyjęty dopiero 1 maja 1937 roku. Jednocześnie zaczął podejmować różne formy działań politycznych: w Wustrack, na terenie powiatu Mecklenburga-Strelitz, a następnie w Belgern-Elbe. Wbrew woli swojego ówczesnego przełożonego uczestniczył w spotkaniach organizowanych przez NSDAP, brał udział w dyskusjach, wiecach, zamieszkach i prowokacyjnych burdach, a nocami rozwieszał nazistowskie plakaty itp. Od 5 września 1933 roku do 1 grudnia 1938 roku był członkiem SA - Oddziału Szturmowego NSDAP. W tym czasie przeszedł wiele kursów - szkoleń jako SA-Mann, z których wyniósł późniejszy swój charakter i bezwzględną postawę w stosunku do Polaków, a nawet i swoich pobratymców. W dziedzinie sportowej w swojej karierze zdobył zaledwie brązową odznakę sportową SA. Jakby tej działalności było mało, 1 stycznia 1935 roku wstąpił do DAF - Niemieckiego Frontu Pracy oraz do NSV - Narodowosocjalistycznej Opieki Społecznej. Zaś od 1 grudnia 1938 roku został członkiem RDB - Związku Urzędników Niemieckich. Oczywiście, wszystkie te organizacje były satelitami NSDAP. Ostatnią organizacją, której szeregi zasilił 1 października 1940 roku była paramilitarna NSFK - Narodowosocjalistyczny Korpus Lotniczy. 

30 października 1936 r. zawarł związek małżeński z osiemnastoletnią Elsbeth Golze (ur. 13 marca 1918 r.). Początkowo żył w związku z siedemnastoletnią wówczas Elsbeth, która urodziła mu na osiem miesięcy przed ślubem pierwsze dziecko. Małżonkowie mieli siedmioro dzieci (Hrmanna, Armina, Sieglinde, Waltera, Manfreda, (NN?) i (NN? - ur. 26 września 1943 r. w Strzelnie)). Żona, jak przystało rasowej Niemce, należała do NSF - organizacji kobiecej afiliowanej przy NSDAP oraz Deutschs Frauenwerk - Niemieckiej Organizacji Kobiecej.

Opisanie "zasług" dla miasta Strzelna, w liście Siemunda do władz zwierzchnich - ze zbiorów Archiwum Państwowego w Poznaniu 

 Okupacyjnym władzom zwierzchnim początkowo wydawało się, że Strzelno otrzymało energicznego i pracowitego burmistrza, który oprócz dobrych wyników (?), rozwinął również osobistą inicjatywę. W odpowiedzi na postawione mu przez Niemców strzeleńskich zarzuty tak opisał Namiestnikowi Rzeszy Artura Greisera o swoich osiągnięciach (?):

Co zrobiłem dla Strzelna? - Kino, liceum [na wyrost, chyba chodziło o szkołę gospodarstwa wiejskiego dla dziewcząt - MP], nowoczesny budynek szkoły podstawowej [zbudowany w latach 1938-1939 przez władze polskie - MP], salę gimnastyczną, dobrze wyposażone miejsca spotkań [kasyno oficerskie w Rynku pod nr 19, gdzie obecnie znajdują się pomieszczenia biblioteczne i byłego sklepu elektrycznego - MP], chłodnię w rzeźni, 5 pieców retortowych w gazowni, bardzo piękne tereny zielone, remont cegielni, kilka ulic utwardzono - poprawiając ich stan i świeżo kładąc bruk, ratusz dobrze wyposażyłem i umeblowałem [zapewne meblami zgrabionymi Polakom - MP] oraz wiele innych. Pomagałem wszystkim mieszkańcom jak tylko mogłem. Organizowałem też działalność charytatywną, to dzięki mojemu zaangażowaniu Strzelno często zajmował pierwsze miejsce w zbiorach pieniędzy. Często były to kwoty 1000 - 2000 RM. Cieszę się zaufaniem obywateli i moja władza nigdy nie była dla nich zagrożeniem. Często byłem przedstawiany w gazetach z moimi osiągnięciami…

 

Jednakże sprawa wyglądał zgoła odmiennie, o czym dowiadujemy się z oficjalnych donosów pisanych do starosty mogileńskiego i wyższych urzędników. Wystawiając jedną z opinii Siemundowi, SS sturmbannführer Rolf-Heinz Höppner, szef SD w Poznaniu tak pisał o nim do Gaulaitera Artura Greisera:

(…) Wkrótce jednak pojawiły się poważne braki, szczególnie w zakresie przywództwa i siły charakteru. Siemund zaczął pełnić funkcję nieograniczonego władcy w Strzelnie. Relacje między nim a ludnością pogarszały się coraz bardziej i ostatecznie stały się nie do zniesienia. Na przykład uderzył 60-letniego kalekę wojenną na ulicy w obecności Polki i włamał się do mieszkania wdowy wojennej pod jej nieobecność. Zabronił korzystać Niemcowi z mieszkania sublokatorskiego, mimo że miał on zgodę na pokój od właścicielki - wdowy. W innym przypadku zrugał przywódcę RAD (Służba Pracy Rzeszy) i szefa policji, że ci przeciwstawili się jego woli w sprawie rozlokowania niemieckiego transportu schwartzmeerów - Niemców znad Morza Czarnego.

Niemcy czarnomorscy denerwują się z powodu złego ich traktowania przez Siemunda. Jeden z nich donosił, że naszedł go w nocy burmistrza: - „Nigdy w życiu nie wrzeszczano na mnie w ten sposób, nawet wśród bolszewików”. Wśród ludności panuje wielka gorycz z powodu despotycznego zachowania Siemunda i należałoby się zastanawiać, dlaczego dotychczas pozwala się mu na takie zachowanie. Ale nie tylko zwykli Niemcy w Strzelnie są oburzeni zachowaniem Siemunda, także osobistości wyższej rangi wątpią w jego przywództwo i złe cechy charakteru. Nie radzi on sobie również z podległymi mu pracownikami i doprowadza do ciągłych zmian kadrowych. Na przykład pracownicy biura burmistrza nieustannie przychodzą do komisarza obwodowego Strzelna-Gminy z prośbą o objęcie ich opieką. Jako powód podają, że nie mogli dłużej znieść złego traktowania ich przez przełożonego. To są dobre i niezawodne siły. Inwalida wojenny powiedział między innymi lokalnemu przywódcy DAF (Niemiecki Front Pracy): - „nie zniosę tego dłużej Siemunda, wciąż wariuję“. Jeden z podległych pracowników burmistrza skarży się, że ten od 2 lat nazywał go „świnią”. Nie wytrzymał dłużej i pozwał burmistrza przed sąd. Siegmund musiał podwładnego przeprosić w sądzie.

Oprócz takiego traktowania Niemców, Siemund zapewnia sobie również korzyści płynące z gospodarki wojennej Rzeszy, co wywołuje wśród ludności oburzenie i pogardę wobec niego. Na przykład, po wprowadzeniu reglamentacji próbował zdobyć cukier i mąkę od kupca Müllera ze Strzelna. Kiedy ten odmówił, tłumacząc, że towar jest reglamentowany i podlega rozliczeniu, Siemund kilkakrotnie nasyłał policję handlową w celu sprawdzenia firmy. Taka kontrola była przeprowadzana nawet 5-6 razy dziennie, co było powszechnie przyjęte jako nękanie. Pomijając fakt, że nie ma zwyczaju sprawdzania firmy od 5 do 6 razy dziennie, wyniki kontroli nigdy nie wykazały jakichkolwiek nadużyć ze strony kupca.

Inny przypadek: jesienią 1943 roku Siemund miał dostarczyć 500 kwintali ziemniaków ze swoich pól uprawnych. Z tych 500 kwintali dostarczył około 36 cetnarów. Podczas niedawnego lustrowania gospodarstwa przez powiatowego inspektora rolnego stwierdzono, że w piwnicy Siemunda przechowuje się 80-100 cetnarów ziemniaków. Były one zgniłe i niezdatne do spożycia przez ludzi. Sposób, w jaki Siemund pozwolił się bronić, wywołał wielką gorycz wśród ludności.

Kiedy w październiku 1943 roku otrzymał informację o czekającym go przeniesieniu, jakby nigdy nic wyprawił tryumfalny festyn dla mieszkańców Strzelna. Tym zachowaniem chciał przeciwstawić się plotkom, które mówiły, że nie będzie już dłużej pełnił funkcji burmistrza Strzelna. A kiedy w maju 1944 roku zapadła decyzja o bezwzględnym jego przeniesieniu zachowywał się w taki sposób, że ludność określała go tylko jako próżniaka. Napisał list do Wehrmeldeamt [Biuro Rejestracji Obrony - odpowiednika Wojskowej Komendy Uzupełnień - MP] w Gnieźnie, w którym stwierdził, że wszelkie zarzuty kierowane pod jego adresem są nieprawdziwe.

Myślę, że przeniesienie Siemunda jest konieczny - napisał na końcu SS sturmbannführer Rolf-Heinz Höppner.

Rynek w Strzelnie w latach okupacji - zaprzęgi konne wokół kościoła ewangelickiego w jedną z niedziel okupacyjnych. Widoczny trawnik został założony ok. 1943 r.

 Siemund na wytoczone mu zarzuty próbował się tłumaczyć, pisząc między innymi, że służył pożytecznie i lojalnie przez trzy lata i miesiąc jako burmistrz miasta Strzelno. Jest gotowy odeprzeć wszystkie stawiane mu zarzuty i zasługuje na wysłuchanie jako głowa ośmioosobowej rodziny. Twierdził, że od samego początku, gdy objął fotel burmistrza nie pasowałem 3 lub 4 osobom, w tym ORR Schmidtowi. Ten spotykając się z burmistrzem, ponoć zawsze traktował go chłodno i odpychająco. Kilka tygodni po powołaniu Siemunda miał powiedzieć, że ten wybór to nie jego wola, ale niestety nie może nic zrobić wbrew decyzji Gauleitera. ORR Schmidt miał otwarcie twierdzić i rozgłaszać, że udowodni, iż  Siemund nie nadaję się na burmistrza, co udowodni i formalnie kierował pod jego adresem groźby.

Jednak władze zwierzchnie wsparte stanowiskiem władz partyjnych NSDAP nie dały wiary tłumaczeniom i odwołały go z dniem 31 maja 1944 r. ze stanowiska burmistrza Strzelna. Siemundowi zaproponowano stanowisko Amtskomissarza w Kowalach Pańskich wiosce gminnej w powiecie tureckim.

Z tą wiadomością kończy się nasza wiedza o drugim wojennym burmistrzu Strzelna. Niestety, nic więcej nie udało mi się ustalić o dalszych losach Siemunda i jego rodziny.

 

niedziela, 14 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 120 Ulica Inowrocławska - cz. 16

Idąc dalej ku Rynkowi mijamy dom i warsztat samochodowy wspominanego już strzelnianina Stanisława Dobrzyńskiego, który wcześniej mieszkał vis a vis pod numerem 25. Dawniej tuż przed młynem rozciągał się duży ogród. W XIX w. cały ten teren należał do żydowskiej rodziny Markowitzów, Markusa, a następnie jego syna Isidora - radnego miejskiego w latach 1889-1891. W księdze adresowej z 1895 roku Isidor wymieniony jest jako kupiec zajmujący się handlem surowcami służącymi do wszelkiej produkcji. Senior rodu Markus ok. 1849 r. poślubił Paulinę Deutschmann. Małżonkowie mieli dwóch synów, Isidora (ur. 1850) i Maxa (ur. 1853). Isidor jako najstarszy pozostał przy rodzicach i w 1882 roku poślubił w Gnieźnie o sześć lat młodszą Guste Lewin. Do nich należały dwa domostwa oznaczone numerami 172A i 172B i są to współczesne domy 16 i 18. Po Markowitzach, którzy opuścili Strzelno obie posesje i ogród nabyła okazjonalnie rodzina Glanców z Wójcina - Antoni i Marianna.

W latach międzywojennych był tutaj jeden z większych ogrodów w mieście, a do tego znajdowała się w nim duża pasieka, którą prowadził pan Antoni Glanc. W czasie wojny w domu u Glanców, pod bacznym okiem Marianny i jej córki Stelli przechowywane były, z narażeniem życia, sprzęty i szaty liturgiczne z miejscowego kościoła parafialnego. Informacja ta za sprawą tegoż artykułu po raz pierwszy ujrzała światło dzienne. Stało się to za pośrednictwem Heliodora Rucińskiego, który dostarczył mi opracowanie napisane w 1987 r. przez dha Bernarda Adamczaka, dowódcę miejscowego zgrupowania Szarych Szeregów z okazji 90. rocznicy pobytu w Strzelnie sióstr elżbietanek. Dla mnie, młodego chłopca, który często biegał do cioci Ani na Młyn ogród ten był wręcz baśniowy, a do tego jakiś tajemniczy. Poza drzewami owocowymi, były w nim warzywa, winogrono i mnóstwo kwiatów, które właścicielka, pani Stelle całymi naręczami nosiła do kościoła i dekorowała nimi ołtarze. Szczególnie utkwiły w mej pamięci bijony, czyli piwonie królewskie - kwiaty o upojnym zapachu, lilie św. Antoniego i gladiole, zwane mieczykami.

Wiata przystanku autobusowego przy ogrodzie Glanców - ul. Inowrocławska pomiędzy numerami 18 i 20

Od wiosny do lata po ogrodzie nieustannie kręciła się pani Stella. Była w ciągłym ruchu i często zagadywał przez płot z ciocią Anią. Ogród posiadał dwa charakterystyczne elementy - drewnianą altanę stojącą na jego środku i w tej samej lokalizacji drewniany płot, za którym znajdowały się wspomniane już ule. Nieustannie doglądała je właścicielka ubrana w długi, zapinany fartuch i kapelusz z drobną siatką, chroniącą jej głowę przed podenerwowanymi pszczołami. W 1963 roku minionego stulecia dom z wydzieloną niewielką enklawą podwórzowo-ogrodową nabyli od pań Franciszki i Jadwigi Glanc państwo Łucja i Mieczysław Jaroszewscy, o których pisałem przy okazji ul. Świętego Ducha 4.

Sam ogród pozostał w rękach pani Stelli, która przez kolejne lata dobrą ręką sprawowała nad nim pieczę. Później, kiedy już sił jej zabrakło wsparł ją w pielęgnacji pozostałej części ogrodu krewny Rafał Konieczka, mąż Marii z domu Glanc. Bardzo często można było tam spotkać małżonków Konieczków - Rafała doglądającego pszczół i Marię pielącą grządki i zrywającą kwiaty. Ogród był niejako źródłem zaopatrzenia w kwiaty, pięknie dekorowanego przez państwo Konieczków ołtarza stawianego w Boże Ciało przy ich rodzinnym domu w Rynku 22. Już bliżej naszych czasów, na gruntach za ogrodem, zięć Konieczków przez wiele lat prowadził duże ogrodnictwo specjalizujące się w produkcją warzyw w tunelach foliowych. Niestety dzisiaj i ta działalność została zarzucona. Dopowiem przy okazji państwa Konieczków, że syn Marii z Glanców i Rafała, prof. dr hab. inż. Piotr Konieczka jest dumą Strzelna i strzelnian. Jemu niebawem poświęcę oddzielny artykuł.

Po siedmiu latach od czasu kupna domu przez Jaroszewskich, w 1970 roku posesję zabudowaną domem nabyła Danuta Wieczorek, później zamężna Nadolna. Zamieszkała tutaj razem z rodzicami, Eugenią i Feliksem Wieczorkami. Z panią Danutą pracowałem w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“, ona w dziale handlowym, a ja w obrocie rolnym. Wcześniej, bo przed moim przyjściem do geesu, w spółdzielni pracował również pan Feliks, jako magazynier zbożowy. W 1996 r. pani Danuta dom sprzedała państwu Anecie i Markowi Rzepkom z Kruszwicy i zamieszkała na Osiedlu Piastowskim. Po upływie sześciu lat posesję od Rzepków nabyli państwo Anna i Jacek Zbytniewscy.

By dokończyć historię ogrodu Glanców cofnijmy się do roku 1977. Wówczas wydzieloną z niego 1/3 części, graniczącą z młynem Jaśkowiaków nabył sąsiad z naprzeciwka Stanisław Dobrzyński. Postawił na niej dom mieszkalny oraz warsztat samochodowy, który kontynuował rozpoczętą przez niego w 1974 roku działalność gospodarczą. Przez kolejne lata firma cieszyła się dobrą renomą i zaufaniem klientów. Z czasem rozrosła się do stacji kontroli pojazdów pod szyldem „DAS“. W 1999 r. zakupił sąsiednią parcelę z nieczynnym młynem od Anny Jaśkowiak i rozbudował swoją firmę o kolejne warsztaty diagnostyki samochodowej. Obecnie firma pana Stanisława specjalizuje się w kompleksowych naprawach jednostek napędowych, układów zawieszenia, przeniesienia napędu oraz wykonywaniu badań okresowych. Dzięki prężnemu rozwojowi firma nieustannie poszerza zakres świadczonych usług, wychodząc naprzeciw wymaganiom klientów. Jak czytamy na stronie internetowej firmy „DAS“: - Duża przestrzeń oraz liczba wykwalifikowanych specjalistów pozawala na szybką i pewną obsługę w zakresie świadczonych usług.

U Stanisława w Domu. Wspólne przeglądanie "Zachodniego Poradnika Łowieckiego" - wstęp do łowieckich opowieści. 
Na tarasie u Stanisława z obrazami Józefa Myślickiego - podczas zbierania informacji o artyście

Wielokrotnie z Heliodorem spotykaliśmy się ze Stanisławem, by zaciągnąć przysłowiowego języka o przeszłości naszego miasta. Jest to wiedza, o której nie pisano, a która znana była jego matce, ojcu, klientom jego firmy oraz wielu starszym mieszkańcom, z którymi miał kontakt, a którzy już niestety nie żyją. Jedno z takich spotkań z udziałem honorowego obywatela naszego miasta Jana Harasimowicza poświęciliśmy artyście malarzowi z Orchowa Józefowi Myślickiemu. Stanisław w swojej kolekcji ma jego kilka obrazów i oboje z Janem znali osobiście malarza. Plonowi tego spotkania poświęciłem jeden z podrozdziałów wydanej w 2017 roku książki biograficznej Józef Myślicki 1901-1978. Artysta malarz z pasją życia. Dużo informacji o rodzinie Fiebigów zaczerpnąłem właśnie podczas takich spotkań. Stanisław i jego rodzice bardzo dobrze znali się, czy wręcz przyjaźnili z Ryszardem Fiebigiem. Ostatnio za pośrednictwem syna Macieja Dobrzyńskiego zaczynamy ze Stanisławem rozmowy o dziejach strzeleńskiego łowiectwa. Jedno z pięknych starych zdjęć wykonanych w 1901 roku w Książu po polowaniu, a pochodzące z archiwum rodziny Dobrzyńskich jest kanwą dziejowej opowieści i przyczynkiem naszych rozmów.

Foto.: Heliodor Ruciński

 

piątek, 12 lutego 2021

„Sentymentalna” podróż w lata dzieciństwa…

Dzisiejsza opowieść stanowi zaledwie mini wątek szerokiego tematu o okupacji niemieckiej Strzelna w latach 1939-1945. Spisałem ją w 2014 roku, dzisiaj nieco uzupełniłem, a ściśle powiązana jest z ostatnim spacerkiem, podczas którego opowiadałem o młynie i rodzinie Jaśkowiaków. Jest w niej mowa o planowanej wizycie pewnego Niemca, który chciał odwiedzić miejsce swego dzieciństwa. Może oprowadziłbym go osobiście po mieście, czy wioskach, co od lat czynię, gdy jestem o to poproszony, gdyby nie nazwisko i miejsce, które chciał odwiedzić…

Link do opowieści o młynie: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2021/02/spacerkiem-po-strzelnie-cz-119-ulica.html

To, co przeżyłem w połowie lipca 2014 roku, to swoisty rodzaj kpiny z historii. Otóż, uszczegóławiając to zdarzenie dopowiem, że odebrałem w godzinach pracy telefon służbowy. W słuchawce usłyszałem radosny i miły głos młodej osoby, kobiety, która w składnym potoku słów przybliżyła mi cel jej rozmowy. Na wstępie poinformowała mnie, iż została skierowana do mnie z sekretariatu urzędu, do którego właśnie przedzwoniła. Przedstawiając się powiedziała, że jest przedstawicielką biura podróży, znała moje nazwisko i wyraziła nadzieję, że jestem – ponoć – jedyną osobą, która może pomóc jej klientowi w odbyciu sentymentalnej podróży do miejsca jego dzieciństwa, Strzelna.

Nasza rozmowa układała się niezwykle składnie. W mig rozmówczyni pojęła, że jestem osobą, która może jej pomóc w zorganizowaniu wizyty w Strzelnie. Jak się okazało, miał to być rodzinny wypad do Strzelna Niemca, które w mieście spędził swoje dzieciństwo. Przed kilku laty pomogłem Niemcom Bałtyckim z Kurlandii, dlaczego by nie kontynuować tej pomocowej profesji. Nie znałem osoby, a nóż to może być ktoś, kto wzbogaci moją wiedzę o mieście i mniejszości niemieckiej zamieszkującej miasto i okolicę do 1945 roku.

Ale wróćmy do telefonu i miłej w głosie rozmówczyni.

– Szanowny panie – usłyszałem głos w słuchawce - do Strzelna wybiera się gość, który chciałby odwiedzić miejsca swojego dzieciństwa. Był on już w ubiegłym roku, ale niestety, nie znalazł ich. – Wtrącając swój głos zapytałem – A o jakie to miejsca chodzi i kim jest ów strzelnianin z Niemiec?

- Ten pan to starszy już jegomość Siegmund Doberstein, a miejsce, to młyn jego rodziców.

W tym momencie zatkało mnie, klucha stanęła mi w gardle. Nie mogłem wyksztusić słowa. Doberstein, Doberstein… – po chwili kilkakrotnie, cicho wypowiedziałem to nazwisko. Po czym, już głośniej odezwałem się do mojej rozmówczyni:

- Lepiej nie mogła pani trafić. Mówi pani, że syn strzeleńskiego młynarza? A ja pani dopowiem, że bratanek kata z okresu okupacji niemieckiej Strzelna, znienawidzonego policjanta Ottona Dobersteina. Jego miejsce sentymentalnej podróży to bezprawnie zagarnięty przez Trzecią Rzeszę młyn mojej rodziny, Jaśkowiaków. Mówi pani, że ma to być podróż sentymentalna, podróż do miejsca jego dzieciństwa? Z upływem kilku sekund usłyszałem ponownie miły i delikatny głos:

- Wie pan, ja nic nie wiedziałam o przeszłości tej rodziny, myślałam, że to są Niemcy mieszkający kiedyś u was od dawien dawna.

- Szanowna Pani, żyje jeszcze moja ciocia, ostatnia właścicielka rzeczonego młyna – dodałem - mieszka u córki w Bydgoszczy i ma się bardzo dobrze. Ciocia liczy sobie 92 lata i ma znakomitą pamięć. To ona opowiedziała mi o młynie i Siegmundzie Dobersteinie (seniorze) i owszem nie był on tak podły jak jego brat Otto. Dziś, nawet z tak odległej przestrzeni czasu byłoby mi bardzo niezręcznie oprowadzać kogoś, kto nawet jest Bogu ducha winnym potomkiem złego okupanta. Owszem, stoi Dom, również budynek młyna, który został przebudowany na stację obsługi samochodów, ale mnie byłoby osobiście niekomfortowo oprowadzać potomka wojennego właściciela młyna, po czymś co dziś stanowi odrębne własności osób, które nieruchomości te nabyli od cioci (młyn, dom, ogród). – Po chwili zastanowienia dodałem -Podam pani osobę, która kupiła młyn i proszę kontaktować się z nią. – Na chwilę zamilkłem, gdyż myśli tłoczyły się w mej głowie niesamowicie, a przecież nie chciałem robić wyrzutów mojej Bogu ducha winnej rozmówczyni. Podałem adres i na tym rozmowę zakończyłem.

Po powrocie do domu poszperałem w notatkach, by coś więcej znaleźć o rzekomym właścicielu młyna Dobersteinie. Uznałem, ze opowieść cioci znajdzie potwierdzenie w innych relacjach. Na jednej z fiszek odnotowaną miałem relację śp. Gwidona Trzeckiego, który o Ottonie Dobersteinie powiedział: Był to policjant, który strzelnianom dawał się we znaki na każdym kroku. Bił za to, że ktoś przed nim lub innym Niemcem nie ściągnął czapki i po niemiecku nie pozdrowił: Guten Morgen rano do 10:00, później Guten Tag. Polakom nie było wolno chodzić po chodnikach, kiedy nimi szli Niemcy. Trzeba było ustępować im miejsca i szybko usuwać się na jezdnię oraz pokornie kłaniać. Wielu strzelnianom dostało się od Dobersteina, bił pejczem, pięściami i dłonią. Był okrutny do wszystkich, starszych, kobiet, dzieci i mężczyzn. Za lojalność wobec władz okupacyjnych mógł jego brat zasiedlić młyn i na nim dorabiać się.

W „Księdze adresowej na 1941 roku” znalazłem w Strzelnie Siegmunda Dobersteina na młynie po Jaśkowiakach: Milen (Getreide-). Doberstein, Siegmund (Kom. Verw.), tel. 93. W II tomie Studiów z dziejów Ziemi Mogileńskiej wyczytałem:

Niemiecka właścicielka gospodarstwa rolnego w Młynach, Doberstein, pobiła dotkliwie pracującą u niej Polkę – Michalinę Wojtasik.

Mało, tego we wspomnieniach strzelnian, jak np. Klary Lewickiej z domu Stępowska (zm. w 2011 r.) zachowało się w pamięci zdarzenie, w którym ona sama, jeszcze jako dziecko została uderzona w twarz przez Otto Dobersteina za to, że nie powitała go po niemiecku: Guten Tag.

Ale to było zbyt mało wiadomości, zatem sprawdziłem u źródła. Przedzwoniłem do seniorki naszego rodu Anny Jaśkowiak. Nadarzyła się ku temu okazja, bo właśnie w sobotę 26 lipca było Anny. Tym sposobem złożyłem cioci życzenia i wypytałem o owych Dobersteinów. Usłyszałem, że Dobersteinowie pochodzili z byłej Kongresówki, chyba z Wilczyna. Jeszcze ich rodzice nazywali się Kamińscy i ponoć byli Polakami? Przybrali nazwisko Doberstein, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: ‘zrobiony z kamienia’.

Otto był bardzo złym człowiekiem, to on uczestniczył w egzekucjach na Kopcach, w Ciencisku i wielu innych miejscach. Po prostu był zbrodniarzem i to okrutnym. Rozstrzelał ziemianina Józefa Trzcińskiego i kupca zbożowego Juliana Schulze oraz wielu innych. Siał postrach wśród strzelnian. Jego brat Siegmund Doberstein był innego charakteru i raczej  spokojnego usposobienia. Kiedy zabrano Jaśkowiakom młyn, to początkowo dzielił dom z prawowitymi właścicielami, którzy usunęli się jemu na drugą połowę dużego domu. Z chwilą wpisania Dobersteina do ksiąg wieczystych, jako właściciela, który ów młyn odkupił od Trzeciej Rzeszy za niewielkie pieniądze, Jaśkowiaków wyprowadzono na ulicę Kościelną. W majestacie bezprawia, w ten oto sposób Dobersteinowie stali się właścicielami zagrabionego przez Niemców młyna wraz z przyległościami.

W sierpniu spotkałem Stasia Dobrzyńskiego, który opowiedział mi o wizycie Siegmunda Dobersteina i jego małżonki w Strzelnie. Byli u niego i oczywiście zwiedzili pozostałości po młynie rozbudowanym przez Zygmunta Jaśkowiaka seniora przed wojną. Wówczas był to nowoczesny młyn motorowy, o którym pisałem w ostatniej opowieści z cyklu Spacerkiem po Strzelnie. Po wojnie ogromne trudności stawiano wujkowi Zygmuntowi juniorowi i cioci Ani Jaśkowiakom w odzyskaniu całej nieruchomości młyńskiej. Ówczesne władze widząc, że młyn w księdze wieczystej figuruje jako własność III Rzeszy, a następnie Siegmunda Dobersteina uznały obiekt jako mienie poniemieckie. Dopiero w 1946 roku te dwie pozycje właścicielskie zostały wykreślone i tak młyn mógł powrócić do prawowitych właścicieli.

Pośród Niemcami, którzy zajęli miejsca wysiedlonych Polaków znaleźli się w Strzelnie m.in.: lekarz chirurg Georg Bergmann z Łotwy; lekarz weterynarii dr Arthur Sauter; aptekarz Henkel; piekarze: Ewald Draeger, Hermann Lehmann, Richard Meyer, Herbert Neubauer; rzeźnicy: Münzberg i Hermann Wolter; fryzjerzy: Nikolaus Schidonis; ogrodnik: Arthur Lechelt, zbożowiec: R. Meyer; hotelarze: Axel Hübner, Gustaw Zehn; handlowcy: Johannes Büngener, Herbert Wagner; malarz Georg Sommermeyer; księgarz: Meta Meyer; rymarz Wilhelm Kunz; krawcy: Johan Meyer, Arnold Zittlau; szewc Otto Friedrich; stolarze: Emil i Karl Stenzel.            

Nie mam nic przeciw podróżom, nie mam nic jeżeli trącą one nutką sentymentu, szczególnie do miejsc dzieciństwa, młodości itp. Jestem przeciwny, jeżeli odbywają się one w zakłamaniu. Pamiętajcie, że setki rodzin strzeleńskich i setki rodzin chłopskich zostało wyrzuconych ze swoich własności i z podręcznym bagażem zostało wysłanych w bydlęcych wagonach do Generalnej Guberni. Tam w ciężkich warunkach bytowych musieli przeżyć okupację – wielu tam zmarło. Ich miejsca zajęli Niemcy ze Wschodu, znad Morza Czarnego, z krajów bałtyckich i z Besarabii. Niech przyjeżdżają, niech oglądają, ale wara od stwierdzeń, że była to ich własność – nigdy!

Zapraszam do Strzelna wszystkich tych, którzy mają czyste sumienia, nawet jeśli wówczas byli dziećmi.