poniedziałek, 8 lutego 2021

Przesiedlenia. Wieś strzeleńska w latach 1939-1945

Inowrocław, ul. Dworcowa 1939 rok wysiedlenie mieszkańców. Podobnie wyglądało w Strzelnie

Temat ten dręczył mnie od dłuższego czasu. Z opowiadań wielu strzelnian i z literatury znałem historię wysiedleń rolników z ich gospodarstw poza teren powiatu i rejencji. Ostatnie, częste wizyty Niemców, dzieci tamtych przesiedleńców, które swoje dziecięce i młodzieńcze lata tutaj spędziły, spowodowały, iż postanowiłem przybliżyć temat, który przecież jest cząstką naszych dziejów, burzliwych i wielowątkowych. Zawierają się one w wielkich dziejach osadnictwa, które zawsze miały związek z tragicznymi dziejami narodu.

W dziejach naszych pierwszą taką falą było osadnictwo olenderskie z przełomu XVII i XVIII wieku. Drugą osadnictwo fryderycjańskie, które zapoczątkowane zostało po I rozbiorze Polski, począwszy od 1773 roku ze szczególnym nasileniem po 1781 roku. Trzecia fala osadnicza to początek XX wieku, kiedy to w wyniku działania komisji kolonizacyjnej rozparcelowano: Wronowy (od 1906 r. Frohenau), Kijewie (Kijewitz), Młynice (od 1908 r. Mühlgrund) i Bławaty (Blumenberg), osadzając w nowo powstałych gospodarstwach Niemców. Ta czwarta fala osadnicza to przymusowe wysiedlenia połączone z przesiedleniami w czasie II wojny światowej i z okupacją ziem polskich. Jej chciałbym poświęcić nieco uwagi.

Do zajęcia się tym tematem zmobilizowały mnie liczne wizyty Niemców, którzy odwiedzają nasze tereny w ramach tzw. podróży sentymentalnych. Oczywiście, tak te podróże nazywają goście, zaś czas, których one dotyczą my Polacy nazywamy koszmarem. To wówczas królowała w okupowanej Wielkopolsce dewiza: Niemiec na tej ziemi panem, a Polak parobkiem. Liczne egzekucje, wysiedlenia, zsyłki do niemieckich obozów koncentracyjnych to obraz codzienności tych ziem, obraz jaki malowali Niemcy Polakom.

Przed czternastoma laty odwiedzili Strzelno potomkowie Niemców Bałtyckich. Do Strzelna przyjechali z przewodnikiem, studentem z Uniwersytetu Europejskiego Viadrina z Frankfurtu nad Odrą, który pełnił również funkcję tłumacza. W kilkuosobowej grupie znajdowały się osoby, które jako dzieci przybyły w 1940 roku ze swymi rodzicami, Niemcami Łotewskimi na nasze tereny. Wcześniej odwiedzili wieś Młyny, w której ich rodzice zostali osiedleni na polskich gospodarstwach, z których przed ich przybyciem wysiedlono Polaków. Wiedzieli o tym, że zajmują gospodarstwa polskie, i że ich prawowici właściciele zostali wywiezieni z dala od Strzelna, m.in. w okolice Włocławka. Tutaj pozostawili cały swój dobytek, zabierając ze sobą jedynie podręczny bagaż.

Kierunki, z których napłynęli do Strzelna Niemcy Bałtyccy

Rozmowa z gośćmi pogłębiła moją wiedzę o czasach okupacyjnych, choć wiem, że wszystkiego to oni mi nie powiedzieli. Dowiedziałem się, że początkowo zamieszkali pod Strzelnem w małych dwurodzinnych i dwuizbowych barakach. budynki te położone były po obu stronach drogi wylotowej, niedaleko młyna. W Strzelnie takie miejsce było jedno i znajdowało się na końcu ulicy Inowrocławskiej. Tam też zawiozłem gości z Niemiec. Chciałem tym sposobem dowiedzieć się coś więcej o 7 baraczkach, w których jednorazowo mogło zamieszkać 14 rodzin. Myśmy nazywali te baraki Szwarcmerówkami od słowa Schwarzmeerdeutsche, czyli Niemca znad Morza Czarnego. Nazwa ta utarła się dopiero po wojnie.

Jak się okazało, przybysze z Łotwy w 1940 roku w tych domkach-barakach czekali na przydział, czyli po prostu na wyrzucenie polskich rodzin z gospodarstw i na przydzielenie im tych siedlisk. Kiedy pokazałem turystom te budynki, potwierdzili, że właśnie w takich zamieszkali, a po kilku dniach przenieśli się stąd do gospodarstwa w Młynach, przemianowanych przez okupanta na Mühlgrund (1939-1943), a następnie na Mühlfliess (Mühlfließ - 1943-1945). Goście zostawili mi kilka skanów zdjęć i dokumentów z tamtych czasów, które jak mniemam dopełnią obraz tamtych wojennych dni.

Schmidtowie osiedleni w Młynach

Rodziną z Łotwy, która przesiedlona została na początku 1940 roku do Młynów byli Schmidtowie. Przybyli oni tutaj z miejscowości Planetzen na Łotwie, a dokładniej z zachodniej Kurlandii z okolic miasta Goldingen (obecnie Planica przedmieście Kuldigi). Głową rodziny był Jakob (Jakub) Schmidt, jego małżonką Marie (Maria) z domu Mielnik. Ową sentymentalną podróż odbyła w 2007 roku Erna i Waltraud Schmidtowie z młodszymi członkami rodziny urodzonymi już po 1945 roku w Niemczech. Byli oni rodzeństwem i dziećmi Jakuba i Marii. Erna urodziła się 30 września 1927 roku w Planetzen na Łotwie i gdy przybyła na Kujawy wraz z rodziną liczyła 13 lat. To ona w pamięci swej zachowała owe Szwarcmerówki przy ulicy Inowrocławskiej. Natomiast Waltraud urodziła się w Młynach 5 marca 1941 roku i jej przyjazd na Kujawy był li tylko przyjazdem do miejsca urodzenia – była zbyt małą, by cokolwiek zapamiętać.   

Napływ Niemców na tereny powiatu mogileńskiego w ramach planu Waltera Dareego nastąpił na przełomie 1939-1940 roku. Najistotniejszą rolę w tych planach odegrali Niemcy rozproszeni po Europie. Ich przesiedlenie zapowiedział Hitler już 6 października 1939 roku, zaś 8 października stosownym dekretem włączył Poznańskie, nazwane Krajem Wary (Warthegau, Wartheland) do Rzeszy. Powiat mogileński wraz ze Strzelnem znalazł się w nowopowstałej rejencji inowrocławskiej.

Pierwsze wysiedlenia rodzin chłopskich zaczęły się już na przełomie 1939/1940 roku. Jedną z pierwszych rodzin, które ten los dotknął była rodzina Pilichowskich z Rzadkwina. Pośród wypędzonymi znalazł się późniejszy prof. Czesław Pilichowski, dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. W jego biogramie znajdujemy taki oto fragment: Wybuch II wojny światowej zastał go w rodzinnym Rzadkwinie, w którym przebywał do grudnia 1939 roku, to jest do chwili wysiedlenia przez władze niemieckie z gospodarstwa rolnego całej zamieszkałej w nim rodziny, która przeniosła się do Piotrkowa Kujawskiego i tam przebywała do końca okupacji.

Schmidtowie w Młynach

Na ich i im podobne gospodarstwa zaczęli napływać Niemcy. Początkowo byli to przesiedleńcy, Niemcy etniczni z Łotwy i Estonii (Balten-Deutsche). Kolejnymi: Niemcy Wołyńscy (Wolhynien-Deutsche), Białostoccy (Narew-Deutsche) i Galicyjscy (Galizien-Deutsche). Ostatnia grupa pochodziła z Bukowiny i Besarabii. By zrealizować te plany pod koniec 1939 roku III Rzesza podpisała stosowne porozumienia z krajami nadbałtyckimi, a po ich zajęciu ze Związkiem Radzieckim. Wcześniej funkcjonowało porozumienie zawarte z ZSRR i Rumunią ma pozostałe obszary, z których przesiedlano Niemców do Kraju Warty.

Według danych z 15 października1940 roku do rejencji inowrocławskiej przesiedlono 5 392 Niemców Bałtyckich. Według statystyk przed wybuchem II wojny światowej Kraj Warty zamieszkiwało 324 600 Niemców, już w 1941 roku było ich 786 500, a w 1943 roku aż 946 400. Planowych wysiedleń przeprowadzonych w powiecie mogileńskim dokonano od listopada do połowy 1944 roku. Stosowne listy osób przeznaczonych do wysiedlenia ustalały powiatowe władze w oparciu o odgórne wytyczne Wyższego Dowództwa SS i Policji Kraju Warty. Łącznie z powiatu mogileńskiego wysiedlono do 31 grudnia 1939 roku 4 143 osoby. Do tej liczby należy dopisać kilkaset dzikich wysiedleń dokonanych przez władze miejscowe bez obejmowania ich planowaniem.

Według spisu ludności z 1 października 1943 roku przebywało w powiecie mogileńskim ogółem 14 097 Niemców, z tego mieszkających w Polsce przed 1939 rokiem 7 473, pochodzących z głębi Rzeszy 2 586, przesiedlonych z krajów nadbałtyckich 2 409, z Wołynia i Galicji 318, z Besarabii 1 272 i innych obszarów 39. W 1944 roku doszła jeszcze grupa Niemców znad Morza Czarnego. Wówczas liczba Niemców wzrosła do 18 085. D miasta Strzelna oraz obu gmin wiejskich: Strzelno-Północ i Strzelno Południe mogło zostać przesiedlonych około 2 500 Niemców. Zamieszkali oni generalnie w Strzelnie i niemalże wszystkich miejscowościach obu gmin.

Świadectwo ukończenia przez Ernę Schmidt 6. klasy Szkoły Ludowej w Młynach

Jak wspominał prof. Jerzy Jaruzelski, syn właścicieli Siemionek ich majątek otrzymał ziemianin z Łotwy Georg Berend baron von Heyningen-Huene. Kiedy pani Jaruzelska powróciła z synami w 1945 roku do Siemionek w salonie dworskim zastali wiszące w owalnych ramach portrety rodzinne baronostwa von Hoyningen-Huene. Baron miał mundur oficera SS i wraz ze swą rodziną, jako łotewski wychodźca osadzony tu został przez niemieckie władze okupacyjne (więcej o baronie znajdziecie w artykule o Siemionkach - cz. 4). Zagrabionym oficjalnie mieniem polskim zarządzały dwie instytucje, to jest: Główny Urząd Powierniczy Wschód i Wschodnioniemieckie Towarzystwo Gospodarowania Ziemią, przemianowane następnie w Towarzystwo Rzeszy dla Gospodarowania Ziemią – Ostdeutsche Landbewirtschaftungsgesellschaft Ostland. 

Towarzystwo przejęło wszystkie polskie majątki ziemskie i na większości z nich osadziło jako administratorów Łotyszy, którzy nad Bałtykiem pozostawili swoje majętności ziemskie. Pozostałe majętności trafiły w zarząd miejscowych Niemców, którzy w ten sposób, jako w nagrodę, wzmocnili swoje dotychczasowe posiadłości ziemskie. Natomiast chłopskie gospodarstwa rolne towarzystwo przydzielało na zasadzie wieczystej dzierżawy. Jednym z takich Niemców był Otto Meister z Ołdrzychowa, właściciel ziemski. W okresie międzywojennym pełnił rolę łącznika pomiędzy władzami w Berlinie, a mniejszością zamieszkałą na tych ziemiach, szczególnie w Ciechrzu i Sławsku Dolnym. Jego wiedza o zasobach gospodarczych Rzadkwina przekazana władzom okupacyjnym usprawniła proces wysiedleń i osadnictwa na tym obszarze. Już w grudniu 1939 r. całe polskie rodziny włościańskie i ziemiańska Deplewskich zostały zmuszone do opuszczenia swych gospodarstw, które natychmiast zajmowali Niemcy Bałtyccy, zaś majętność otrzymał w zarząd on sam. Innym miejscowym Niemcem był Schulz z ulicy Miradzkiej, ogrodnik i rolnik. Jego syn zarządzał kilkoma majątkami ziemskimi. Po powołaniu go do wojska zarząd nad Żegotami objął w nagrodę Schulz senior. Nagroda ta miała być za śmierć juniora na froncie wschodnim.  

Zdołałem ustalić, że na majątkach i dużych gospodarstwach w granicach byłych gmin Strzelno-Północ i Strzelno-Południe powiernikami dóbr byli: w Sierakowie Alexander Bortkewitsch z Łotwy - 127,95 ha; w Jaworowie Emil von Cube z Finlandia - 80,18 ha; w Ludzisku Erich von Dehn z Estonii - 595,91 ha; w Rzadkwinie baron Erich von Engelhardt z Kurlandii, Marszałek szlachty powiatu Iłukszta w Kurlandii -Semigalii - 147,3 ha; w Balicach wdowa Ina von Fock z domu baronówna von Behr z Estonii - 173,25 ha; w Witkowie k. Mirosławic Julius Froese z Łotwy - 144,70 ha; w Skalmierowicach Kurt Georg von Heyking z Kurlandii - 122,31 ha; w Markowicach na majątku Jaskólskich Eduard Kahn z Kurlandii - 188,27 ha oraz na Ziemowitach Else Ulrich z Kurlandii - 73,86 ha.

Wieś Sławsko Dolne (Sławsko Małe) w latach okupacji

Wysiedleń dokonywał utworzony w tym celu aparat przesiedleńczy, do którego należało sporządzanie list, kartotek, przygotowanie obozów przejściowych lub punktów zbornych. Taki punkt zborny mieścił się również w Strzelnie, w budynku byłego Vereinhausu, czyli obecnego Domu Kultury przy ulicy Gimnazjalnej. Wysiedlonym wolno było zabrać jedynie bagaż podręczny. Musieli natomiast pozostawić domy i gospodarstwa z całym inwentarzem i urządzeniem oraz nienaruszone mieszkania. W majątkach ziemskich dzieła sztuki, biżuterię, księgozbiory i futra – wszystko ulegało konfiskacie i było przejmowane przez skarb Rzeszy. Faktycznie majątek ruchomy był rabowany. Zrabowane w Polsce przedmioty wysyłano do placówek SS na terenie Rzeszy, skąd wiele trafiało do prywatnych domów. 

O ile pierwsze grupy przesiedleńców z krajów nadbałtyckich posiadali własny dobytek, o tyle Niemcy z Nad Morza Czarnego nie mieli prawie żadnego własnego dobytku. Byli oni ubogimi rolnikami, intelektualnie i cywilizacyjnie na niskim poziomie. Dopiero przejęcie polskiego gospodarstwa otwierało przed nimi – kosztem Polaków – start życiowy.

W obliczu klęski i zbliżania się Armii Czerwonej przesiedleńcy ze Wschodu, podobnie jak miejscowi Niemcy ewakuowali się, uciekając w kierunku zachodnim przed nacierającymi wojskami polskim i radzieckim. Niewielu pozostało na miejscu, inni zostali zawróceni z drogi. Radziecki aparat bezpieczeństwa NKWD schwytanych niemieckich przesiedleńców ze Wschodu deportował do Związku Radzieckiego.

Niniejszy artykuł nie wyczerpuje tematu, jest zaledwie jego namiastką. W najbliższym artykule również przybliżę jedną z takich „sentymentalnych” podróży, która mnie osobiście nieco podenerwowała.

sobota, 6 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 118 Ulica Inowrocławska - cz. 14

Tuż za posesją Dobrzyńskich, którą współcześnie zamieszkuje syn Feliksa i Marii, Józef Dobrzyński z rodziną i córka Maria trafiamy na kolejną parcelę, która oznaczona jest tym samym numerem, czyli Inowrocławska 25. Dawniej stojącą tutaj budowlę nazywano stodołą, choć nie była to typowa przejazdowa stodoła. Ot budynek z trzema ścianami murowanymi, z frontu ściana drewniana z ogromnymi wrotami raczej przypominał stodołę, niż ją był. Pochodzi on z czasów funkcjonowania po drugiej stronie ulicy vis a vis browaru, czyli śmiało możemy mu przypisać wiek ok. 120-130 lat. Budynek ten był magazynem dla surowców do produkcji piwa, czyli chmielu i jęczmienia oraz dla beczek. Później, kiedy browar przebudowano na młyn był tutaj magazyn zbożowy i wyrobów gotowych, czyli mąki i śruty oraz garaż dla samochodów - półciężarówki i ciężarówki. Już w latach powojennych, kiedy młyn zamieniono w mieszalnię pasz wewnątrz stodoły znajdował się magazyn gotowej paszy oraz surowców do jej produkcji. W dobie przemian ustrojowych, czyli w latach 90. minionego stulecia uruchomiony tutaj został sklep z materiałami budowlanymi, który prowadziła Rolnicza Spółdzielnie Produkcyjna z miejscowości Wtórek. Po rozwiązaniu spółdzielni sklep - magazyn materiałów budowlanych przejęła osoba prywatna - Urszula Jąkalska. Ta tzw. stodoła wówczas została poddana gruntownemu remontowi z wymianą ściany frontowej z drewnianej na murowaną. Do dziś wśród starszych mieszkańców Strzelna funkcjonuje określenie tego miejsca „stodoła“.


Niezwykle ciekawym jest ciąg, po obu stronach ulicy siedmiu murowanych i pokrytych dwuspadowymi, ceramicznymi dachami dwurodzinnych domków mieszkalnych zwanych „schwarzmeerówkami”. Skąd ta nazwa? Otóż ktoś z powojennych urzędników dla określenia komu te domy pierwotnie służyły tak je nazwał, choć winny nazywać się „baltenmeerówkami“. To drugie określenie bardziej pasowałoby, gdyż więcej zamieszkało w nich Baltendeutschów - Niemców znad Bałtyku, niż Schwarzmeerów - Niemców znad Morza Czarnego.

Wybudowane one zostały podczas okupacji na przełomie 1939/1940 roku dla przesiedleńców, którzy przybyli tutaj w ramach przesiedleń terenów nadbałtyckich - Baltendeutsche, szczególnie z Łotwy i Estonii i znad Morza Czarnego - Schwarzmeerów. Niemcy Bałtyccy zamieszkiwali głównie w ośrodkach miejskich, na wsi byli najczęściej właścicielami ziemskimi. Byli oni potomkami osadników rycerskich, oraz ludności miejskiej napływającej do państwa Zakonu Inflanckiego w średniowieczu. Po sekularyzacji państwa zakonnego w Inflantach, Niemcy bałtyccy powołali Księstwo Kurlandii i Semigalii, w którym rządzili i byli członkami warstw uprzywilejowanych. W okresie przynależności Inflant do Imperium Rosyjskiego z Niemców bałtyckich (Baltendeutsche) - wciąż utrzymujących żywe kontakty z rdzennymi Niemcami - rekrutowała się znacząca część rosyjskiego aparatu administracyjnego i korpusu oficerskiego armii rosyjskiej. Po zawarciu niemiecko-radzieckiego paktu o nieagresji jesienią 1939 roku ok. 70 tysięcy Niemców bałtyckich otrzymało zaproszenie z nazistowskich Niemiec do opuszczenia ojczyzny i osiedlenia się w Kraju Warty i Gdańsku - Prusach Zachodnich, skąd przymusowo wysiedlono Polaków.

W pamiętniku strzelnianki Ireny Firyn pod datą 6 grudnia (czwartek) 1939 roku znajdujemy opis przybycia do Strzelna 200 Baltendeut­schów:

Dookoła Strzelna wywłaszczono dużo gospodarzy i tam ich ulokowali. Między innymi wywłaszczyli Posłusz­nych (Leona i Agnieszkę) i Kobusów (Stanisław i Rozalia). U pp. Kobusów był człowiek dość względny. Pozwolił im zabrać 2 łóżka z pościelą, garnki, ubrania, zapasów część, a że już przed­tem część rzeczy usunęli, więc mają dość dużo. Wiele im to pewnie nie po­może, bo jak nas wszystkich wyrzucą, to i tego nie zabierzemy.

U Posłusznych było gorzej, bo po­zwolili im zabrać tylko jedną zmianę bielizny, trochę żywności i jedną po­ściel. Ale oni już też część usunęli do Skulska. Obiecali im, że jutro dostaną trochę ziemniaków.

Dostaliśmy dwie pocztówki. Od panny Luty (Wegenke) i wuja Wład­ka (Fiebiga), że ciocie Haüslerówne są wywiezione.

Krystyna, córka Heleny pamięta z opowiadań, że Paweł Haüsler i jego córki (Elżbieta i Helena) odmówili podpisania volkslisty, dlatego zostali przeznaczeni do wywózki. Najpierw trafili do obozu przejściowego na Głów­nej (dzielnica peryferyjna Poznania), potem do Prus Wschodnich (prawdopodobnie do Działdowa). Zostali zwolnieni za wstawiennictwem przed­wojennego pracodawcy, Niemca, jako że pracowali w instytucjach niezbęd­nych dla funkcjonowania miasta w III Rzeszy (Elżbieta w gazowni, jej ojciec w straży pożarnej).

Koloniści po przybyciu do Strzelna zamieszkali w tych tzw. „schwarzmerówkach”, do czasu ich osiedlenia w okolicznych gospodarstwach rolnych. Pierwszy z tych domków znajduje się z tyłu za „stodołą“ przy ul. Nowej. Kolejne cztery domki znajdują się po lewej stronie ul. Inowrocławskiej, a dwa kolejne po jej prawej stronie, za byłym ogrodem Jaśkowiaków. Ich standard był bardzo skromny, choć zostały one dość solidnie pobudowane o czym świadczy użytkowanie ich do dzisiaj. Trzeba pamiętać, że postawione one zostały jako mieszkania przejściowe i po spełnieniu swojej roli zapewne przewidywano ich rozbiórkę. Jak już wspomniałem, każdy z domków miał po dwa, dwuizbowe mieszkania, trzon kuchenny i wodę bieżącą. WC w formie drewnianej tzw. „sławojki“ znajdowało się za domkami w niewielkich podwórkach. Dzisiaj te przydomowe place prezentują się całkowicie inaczej. Do domów od strony podwórzy dobudowano dodatkowe pomieszczenia na kuchnie, łazienki, czy tylko na tzw. antrejki - przedpokoiki.

Pamiętam, że na połowie jednego z tych domków, pod numerem 31 mieszkała starsza pani, która zajmowała się medycyną ludową. Strzelnianie nazywali ją Busia i był to prawdopodobnie skrót od słowa 'babusia' - nazywała się Lewandowska. Specjalizowała się ona w tzw. naprawianiu wszelakich zwichnięć rąk, nóg, barków oraz usuwaniu innych dolegliwości pochodzących od kręgosłupa itp. Zajmowała się również ziołolecznictwem, zbierając na pobliskich łąkach wszelką rośliny służące temu celowi. W swojej specjalizacji medycznej stosowała racjonalne przesłanki koegzystujące z wieloletnim doświadczeniem. Busia skupiała w sobie wiedzę oraz praktyczne działania, aby zapewnić osobie korzystającej z jej usług największe dobro, jakim jest zdrowie. Jej efekty lecznicze sprawiały, że cieszyła się ona szacunkiem i zaufaniem. Chodziły nawet pogłoski, że z jej usług korzystali nawet lekarze i ich rodziny.

Ciekawostką jest to, że domki te zostały wybudowane na tzw. Cestryjewie - obszarze działek rolnych przypisanych poszczególnym domom i kamienicom w mieście oraz na części tzw. Separaków (Seperoków) - obszarze podobnych działek rolnych, które zostały odseparowane od Cestryjewa drogą - ulicą Inowrocławską. Za osiedlem „schwarzmeerówek” biegnie kanał ściekowy, tzw. „Śmierdziel”, a za nim znajdują się dwa, pobudowane w latach sześćdziesiątych XX w., domki jednorodzinne. W pierwszym z nich oznaczonym numerem 35 mieszkał Dzierżysław Ewaryst Mleczko (1930-1989), wieloletni działacz ruchu ludowego, etatowy sekretarz Miejsko-Gminnego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego w Strzelnie. W drugim z nich oznaczonym numerem 37 urodził się ks. Krzysztof Urbaniak (1974-2020). Urodził się 18 lipca 1974 roku w Strzelnie jako syn Andrzeja i Zofii. Po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Strzelnie wstąpił w 1995 roku do Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Święcenia kapłańskie przyjął 2 czerwca 2001 roku w katedrze gnieźnieńskiej z rąk abpa Henryka Muszyńskiego. Pierwszą placówką, do której został posłany jako wikariusz była parafia pw. św. Mikołaja w Witkowie (2001-2005). Następnie był wikariuszem w parafiach: św. Mikołaja w Inowrocławiu (2005-2007), Szymanowicach (2007-2010), Żydowie (2010-2011), św. Jakuba w Mogilnie (2011-2015), św. Floriana w Chodzieży (2015-2018) oraz św. Floriana w Żninie (2018-2019). Po urlopie zdrowotnym w 2019 roku został mianowany rezydentem w parafii pw. bł. Radzyma Gaudentego w Gnieźnie, gdzie posługiwał do chwili śmierci. Zmarł 21 czerwca 2020 r. Spoczął na starym cmentarzu przy ul. kolejowej w Strzelnie.

W głębi za posesją Urbaniaków widoczny jest nowe założenie budowlane właściciela składów budowlanych GATO ST Spółka z o.o. Tomasza Gajewskiego. Obok deweloperska Firma FEST FAUS pobudowała domy parterowe, murowane w zabudowie szeregowej, do sprzedaży indywidualnej. Obecnie powstają kolejne mieszkalne domy szeregowe. Dalej, wzdłuż ul. Inowrocławskiej znajduje się zielony obszar ogródków działkowych Polskiego Związku Działkowców - Rodzinny Ogród Działkowy im. Tysiąclecia. Jego początki sięgają 1966 r. i jest to największy z ogrodów w mieście.

Wracając ze strefy zieleni - ogrodów działkowych, przechodzimy na drugą stronę ul. Inowrocławskiej i zatrzymujemy się przed Komisem Samochodowym Mateusza Ciesielskiego, strzelnianina obecnie zamieszkałego w Toruniu. Prowadzi on największy w mieście i okolicy salon samochodów używanych „BACAJ 21“. Tutaj można kupić dobre i markowe wozy osobowe, którymi nabywca nacieszy się jeszcze wiele lat i przejedzie tysiące kilometrów.

Foto: Heliodor Ruciński i Mapy Google


czwartek, 4 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 117 Ulica Inowrocławska - cz. 13

Kierując swoje kroki ku ogrodom działkowym, które zlokalizowane są na końcu ulicy mijamy dwa ogrody należące do wcześniej opisanych domów 23 i 23A i zatrzymujemy się przed kolejną posesją oznaczoną numerem 25. Jeszcze do lat 50. XX w. była tutaj niezabudowana parcela ogrodowa należąca do rodziny krawca Metodego Matuszaka z ul. Świętego Jakuba. W 1958 r. nabył ją strzeleński rzemieślnik Feliks Dobrzyński i wystawił tutaj piętrowy budynek warsztatu ślusarskiego wraz z zapleczem. W kilka lat później, obok warsztatu pobudował (1964 r.) okazały jak na owe czasy jednorodzinny, parterowy dom mieszkalny. Budynek jest trzyosiowy z wysoką piwnicą i użytkowym poddaszem nakrytym ceramicznym dachem mansardowym. Na osi budynku znajduje się balkon przylegający do mansardy - facjaty nakrytej oddzielnym dachem.

Mistrz ślusarski Feliks Dobrzyński był postacią bardzo znaną w strzeleńskim środowisku rzemieślniczym i samorządowym. Urodził się 19 listopada 1920 roku w Książu. Po ukończeniu nauki w szkole powszechnej kształcił się w zawodzie ślusarskim. 

13 sierpnia 1949 roku ślub Marii z Łuczaków i Feliksa Dobrzyńskiego 

Już jako mistrz ślusarski 13 sierpnia 1949 roku poślubił Marię z Łuczaków i wraz z małżonką zamieszkał w Strzelnie przy ówczesnej ulicy Stodolnej 24. Małżonkowie wychowali: Stanisława Andrzeja, Jana, Annę Teresę, Marię Antoninę i Józefa. Rodzeństwo Dobrzyńskich znane jest w Strzelnie i regionie, aktywnie uczestnicząc na wielu płaszczyznach życia społecznego. Maria Antonina, nauczycielka, przez wiele lat działała w TMMS-ie, a obecnie w Chórze Harmonia; Stanisław jeszcze przed kilku laty działał w bydgoskiej grupie WOPR i w Kole Łowieckim; najmłodszy Józef jest nauczycielem. Z rodzeństwa Jan został kapłanem - po ukończeniu LO w Strzelnie wstąpił do Wyższego Prymasowskiego Seminarium Duchownego w Gnieźnie; 24 maja 1979 roku przyjął świecenia kapłańskie w Bazylice Prymasowskiej w Gnieźnie. Był wikariuszem m.in. w Witaszycach. Od lat jest proboszczem w parafii pw. św. Marcina w Ostrowitem Prymasowskim i wicedziekanem dekanatu witkowskiego.

 

Zakład ślusarski Feliksa Dobrzyńskiego świadczył usługi dla ludności i firm strzeleńskich zarówno na miejscu, jak i w terenie. Obsługiwał m.in. miejscowy szpital, mleczarnię, PSS, GS, szkoły, Urząd Miejski szczególnie w zakresie napraw centralnego ogrzewania oraz montował centralne ogrzewania w budynkach mieszkalnych i metalowe konstrukcje i bramy wjazdowe. W zakładzie szkoliła się pod bacznym okiem mistrza Dobrzyńskiego duża liczba uczniów i czeladników w zawodzie ślusarskim. On sam był aktywnym społecznikiem i działaczem cechowym. Przez wiele lat był radnym miejskim oraz członkiem Rady Parafialnej. W 1989 r. był orędownikiem nadania prof. Andrzejowi Stelmachowskiemu tytułu honorowego obywatela miasta Strzelna. Wówczas wystąpił na Sesji RM z uzasadnieniem popierającym nadanie tego tytułu byłemu mieszkańcowi Zofijówki.

Od lewej Feliks Dobrzyński ze synami Janem i Stanisławem

W 1974 r. przy ślusarni pobudował warsztat samochodowy syn Stanisław, który po nabyciu parceli po drugiej stronie ulicy od Glanców i pobudowaniu domu, przeniósł tam - pod koniec dekady - swoją działalność. Zakład ślusarski funkcjonował do końca lat 80. XX w., po czym został w jego miejscu uruchomiony na krótko sklep motoryzacyjny…

Feliks Dobrzyński zmarł 29 marca 2000 roku i spoczął na starej strzeleńskiej nekropoli przy ul. Kolejowej. 

Dla dopełnienia opowieści o rodzinie Dobrzyńskich przywołam małżonkę Feliksa, Marię z Łuczaków, aktywną działaczkę „Młodych Polek“. Pamiętam ze swoich młodzieńczych lat - z czasów, kiedy z synami pani Marii, Stanisławem i Janem, byłem ministrantem - jej rozmodloną postać w kaplicy św. Barbary. Po kres ziemskiej pielgrzymki kaplica ta była ulubionym miejscem rozmowy, za wstawiennictwem patronki drugiego imienia - Barbary, pani Marii, z Panem. Podczas uroczystości, mszy i nabożeństw zawsze w tym miejscu spotykaliśmy znajomą nam postać oddaną rzewnej modlitwie. Była osobą niezwykle skromną, matką bez końca oddaną wychowaniu dzieci. Przez wiele lat sąsiadowała z moją ciocią Anną Jaśkowiak.

 

Maria Barbara Łuczak, gdyż takie imiona otrzymała na chrzcie w kościele parafialnym pw. św. Wojciecha w Stodołach na świat przyszła 6 listopada 1927 roku we wsi Stodoły, w ówczesnym powiecie strzeleńskim. Rodzicami Jej byli Leon Łuczak i Kazimiera z Twardowskich. W tej parafialnej wsi ukończyła szkołę powszechną, a w świątyni przyjęła I Komunię Świętą. Dzieciństwo i okupację spędziła w Stodołach w domu rodzinnym. Po wojnie zamieszkała w Strzelnie przy ówczesnej ul. Stodolnej pod numerem 24. Tutaj też podjęła działalność w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży Żeńskiej, popularnie zwanym „Młodymi Polkami“. Później była również aktywną Różą Matek Różańcowych.

Po ślubie z Feliksem Dobrzyńskim z Książa, angażując się w pracy parafialnej, już po likwidacji w 1951 r. przez władze komunistyczne wszystkich stowarzyszeń katolickich, nadal aktywnie uczestniczyła w licznych przedsięwzięciach niesionych duchem „Młodych Polek“. Ta ówczesna chęć działania na rzecz bliźniego przetrwała niemalże po czasy współczesne. Na długie lata zachowała młodość w sferze ducha, młodość uspokajająco oddziaływającą na otoczenie, życzliwość w stosunku do ludzi, wrażliwość, bezinteresowność, promieniujące z Jej głębi swoiste ciepło wewnętrzne. Pisząc onegdaj o „Młodych Polkach“, Kazimierz Chudziński zaznaczył, że z rodzin „Młodych Polek“ wyszło dużo wartościowych ludzi dobrze realizujących swoje ziemskie powołanie.

Zmarła 24 lipca 2011 r., przeżywszy 83 lata i spoczęła obok męża na strzeleńskiej nekropoli. 

Najpiękniej śp. Marię Dobrzyńską przedstawił w liście kondolencyjnym do syna Stanisława Dobrzyńskiego Ekscelencja Arcybiskup Metropolita Poznański ks. Stanisław Gądecki. Oto fragment treści tego listu:

Drogi Stanisławie

(…) Znałem Waszą Mamę osobiście jako osobę pełną serdecznej dobroci i życzliwości dla rodziny i ludzi, którą promieniowała. Były to znaki autentycznej wiary i pobożności, umacnianej modlitwą i sakramentami – a od młodości dodatkowo - przynależnością do „Młodych Polek”, co ukształtowało jej charakter dzielny i zorganizowany, miłujący Kościół i Ojczyznę. W ostatnich latach swojego życia wycierpiała ona mężnie wiele z powodu choroby (…)

Dziękujmy więc Bogu za piękne życie Waszej Mamy, które służyło chwale Stwórcy. „Drogocenną jest w oczach Pana śmierć Jego czcicieli. O Panie, jam Twój sługa, jam Twój sługa, syn Twojej służebnicy: Ty rozerwałeś moje kajdany. Tobie złożę ofiarę pochwalną i wezwę imienia Pańskiego - pisał ks. Stanisław Gądecki Arcybiskup Metropolita Poznański.

 

wtorek, 2 lutego 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 116 Ulica Inowrocławska - cz. 12

Inowrocłaska, fragment z numerami 23 i 23A - lata 30. XX w. z lotu ptaka

Trzymając się nadal lewej strony przechodzimy na drugą stronę ulicy Lipowej, wpadającej w ul. Inowrocławską i zatrzymujemy się przed narożnikową, piętrową, podpiwniczoną kamienicą oznaczoną numerem 23. Dawniej był to numer policyjny 170, który następował jako kolejny po numeracji ulicy Lipowej. Niegdyś była tutaj parcela zabudowane domem należącym do Polaka, wyrobnika Romanowicza. Od niego parcelę wraz z domem nabył browarnik Eduard Giese - Niemiec wyznania ewangelickiego. Prowadził on na końcu ulicy browar, a przy nim plantację chmielu, w miejscu gdzie później był młyn Jaśkowiaków, o którym będzie niżej. Giese był w latach 1889-1891 radnym miejskim i zaliczał się do bogatych mieszczan strzeleńskich.

Zarobione na handlu piwem pieniądze zainwestował na początku XX w. w nową kamienicę, o której wspomniałem wyżej. Swoją architekturą nawiązuje ona do wcześniej opisywanej kamienicy z ul. Kościelnej 5, choć w nieco skromniejszym wymiarze. Podobieństwo rozpoznać można po fryzie na linii poddasza, który wypełnia dziesięć okrągłych otworów okiennych - okulusów. Ścięty narożnik wypełnia wejście główne i okno pierwszego piętra. Elewacja południowa, w której, w części parterowej - współcześnie - w miejscu okna umieszczono szpetne wejście jest czteroosiowa, natomiast wschodnia trójosiowa ze ślepym oknem w części parterowej. Kondygnacje rozdzielają murowane gzymsy. Zły stan elewacji z poodkuwanymi detalami sztukateryjnymi posiada elementy świadczące o niegdysiejszym bogactwie architektonicznym. Niegdyś wieńczył całość profilowany drewniany gzyms okapowy. Niestety, z racji złego stanu technicznego został usunięty. Narożniki zamykające połać dachową wieńczą dwa murowane półucha, między którymi znajduje się dwanaście symetrycznie rozmieszczonych murowanych uszy. 

Kamienica onegdaj była jedną z ładniejszych w naszym mieście. Prawdopodobnie zaprojektowana i wykonana przez tego samego budowniczego, co ta z ul. Kościelnej 5. W latach międzywojennych należała do Buchwaldów i Boeschów. Na parterze mieściła się restauracja, którą prowadziła R. Powałowska. Pamiętam, że w domu tym mieszkała starsza pani Powałowska, która przez wiele lat prowadziła sklep z pieczywem na ul. Inowrocławskiej i Świętego Ducha, a na emeryturze kiosk PTTK przy Placu Świętego Wojciecha. Także tutaj mieszkała członkini Chóru „Harmonia“ panna Łucja Boesche, którą zapamiętałem z tego, że pięknie grała na fortepianie oraz w kościele na organach. Była ona córką Edmunda i pracowała jako księgowa w Krochmalni Bronisław.

Sejmik i Wydział Powiatowy Starostwa Strzeleńskiego - 6. od lewej sekretarz Wydziału Powiatowego Edmund Boesche

Współwłaścicielem kamienicy był Edmund Boesche ur. 2 lipca 1877 r. w Gębicach jako syn Alojzego i Salomei z domu Durowicz. Mieszkał i pracował w Strzelnie na stanowisku urzędnika landratury, a później asesora i aż do likwidacji powiatu strzeleńskiego sekretarza Wydziału Powiatowego w Strzelnie. W 1901 r. r. ożenił się ze Stanisławą Kasprzak. Był wieloletnim sekretarzem i prezesem „Sokoła“ i agitatorem ruchu polskiego. Od października 1918 r. brał udział w przygotowaniach do Powstania Wielkopolskiego, a następnie uczestniczył w rozbrajaniu Grenzschutzu w mieście i powiecie strzeleńskim. Kilka miesięcy służył w stopniu sierżanta w Pułku Grenadierów Kujawskich w Inowrocławiu. Po przejściu do cywila organizował polską władzę administracyjną w powiecie strzeleńskim. W 1927 r. jako członek Kurkowego Bractwa Strzeleckiego został Królem Żniwnym, a w 1928 r. prezesem Bractwa. W 1929 r. przyznano mu tytuł członka honorowego. Po likwidacji powiatu przeszedł na emeryturę, lecz wkrótce podjął pracę jako wójt Gminy Gębice. Był członkiem Towarzystwa Powstańców i Wojaków, a od 11 stycznia 1934 r. członkiem Koła Związku Weteranów Powstań Narodowych Rzeczypospolitej Polski 1914-1919 w Strzelnie. 2 marca 1934 r. został zweryfikowany przez Zarząd Wojewódzki ZWPN RP 1914-1919 jako powstaniec wielkopolski. W 1939 r. został przez Niemców wysiedlony do Generalnej Guberni. Po II wojnie światowej był radnym miejskim i pracownikiem Magistratu w Strzelnie. Wchodził w skład zarządu Koła Związku Powstańców Wielkopolskich. Za całokształt pracy zawodowej i społecznej odznaczony został Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem Niepodległości i Medalem 3 Maja.

Zmarł 27 listopada 1955 r. W Strzelnie. Pochowany został na starej strzeleńskiej nekropoli przy ul. Kolejowej. 

Inowrocławska 23A

Do kamienicy przyklejony jest niewielki parterowy dom oznaczony numerem 23A. W 1910 r. należał do Alberta Meistera i oznaczony był starym policyjnym numerem 171. W latach międzywojennych dom ten nabył Edmund Boesche. Później zamieszkał w nim wraz z rodziną jego syn Edward Boesche. Również przytaczam jego biogram, gdyż swoją działalnością zasłużył sobie na pamięć strzelnian. Pana Edwarda znałem osobiście, gdyż pracował razem z moim ojcem w Szpitalu Rejonowym w Strzelnie. Nadto, z racji zawodu fryzjera był naszym domowym „golarzem“. Przychodził raz w miesiącu i strzygł siedem głów - ojca i sześcioro synów. Jego małżonka robiła mamie tzw. ondulację, czyli utrwalała wcześniej ułożoną fryzurę za pomocą rozgrzewanej na specjalnym palniku denaturatowym lokówki w kształcie nożyc.

Współcześnie dom pod numerem 23A należy do rodziny Waszaków. Po remoncie i zagospodarowaniu powierzchni strychowej na cele mieszkalne, prezentuje się on bardzo dobrze. Widać tutaj dobrą rękę właściciela.

Inowrocławska 23 fragment podwórza i ogrodów posesji 23 i 23A


Edward Boesche, urodził się 13 października 1902 r. w Strzelnie jako syn Edmunda i Stanisławy z domu Kasprzak. Był członkiem pozaszkolnej Drużyny Skautowej im. Naczelnika Tadeusza Kościuszki.

Uchwałą Rady Państwa nr: 11.10-0.909 z dnia 10 listopada 1958 r. został odznaczony Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym 1918-1919 za czynny udział z bronią w ręku w Powstaniu Wielkopolskim.

Do Powstania Wielkopolskiego przystąpił 2 stycznia 1919 r. przyłączając się do oddziałów powstańczych przybyłych do Strzelna pod dowództwem sierż. Mieczysława Słabęckiego. Brał czynny udział z bronią w ręku przy oswobodzeniu miasta, a następnie pod dowództwem ppor. Pawła Cymsa uczestniczył w wyprawie na Inowrocław i w walkach o miasto. Po oswobodzeniu stolicy Kujaw Zachodnich został delegowany do kadry strzelińskiej i pełnił funkcję łącznika przy Powiatowej Straży Ludowej w Strzelnie, do 30 marca 1919 r. włącznie. Dosłużył się stopnia kaprala.

Chór Harmonia - oznaczeni czerwonymi trójkątami Łucja Boesche i Edward Boesche

Początkowo mieszkał przy ul. Świętego Ducha 4. Od 1 kwietnia 1919 r. kontynuował przerwaną naukę w zawodzie fryzjerskim. Wkrótce uzyskał kwalifikacje czeladnicze, a następnie mistrzowskie. Pracował w zawodzie fryzjerskim. W latach międzywojennych był członkiem licznych towarzystw strzeleńskich: Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół“- skarbnik i referent oświatowy, chorążym pocztu sztandarowego strzeleńskiego Bractwa Kurkowego - w latach 1929-1930 był II rycerzem, Komisji Rewizyjnej Koła Podoficerów Rezerwy, Chóru „Harmonia“, Kółka Muzycznego - w 1937 r. sekretarz, Koła Związku Weteranów Powstań Narodowych RP 1914-1919. W 1928 r. Rozkazem Dowództwa Okręgu Korpusu VIII Nr 35/29 z dnia 5 listopada 1929 r. przyznane zostało mu prawo do „Medalu Pamiątkowego za Wojnę 1918-1921“. Jako powstaniec wielkopolski został zweryfikowany 12 listopada 1936 r. Otrzymał Dyplom Weterana Powstania Wielkopolskiego o numerze 12605 oraz został zaewidencjonowany pod numerem 20251. W 1938 r. odznaczony został Brązowym Krzy­żem Zasługi za działalność na niwie pracy społecznej.

W czasie II wojny światowej został wywieziony w głąb Rzeszy, gdzie pracował w gospodarstwie rolnym. Po zakończeniu działań wojennych powrócił do zawodu i prowadził wespół z małżonką damsko-męski zakład fryzjerski. Współtworzył w 1946 r. Koło Związku Powstańców Wielkopolskich 1918-1919 w Strzelnie, którego prezesem był Mieczysław Makowski. 5 maja 1948 r. został ponownie zweryfikowany jako powstaniec wielkopolski i otrzymał Dyplom Uznania za Czynny Udział w Akcji Zbrojnej w Powstaniu Wielkopolskim w 1918 i 1919 r. Nr 7073. W 1949 r. wszedł w skład ZBoWiD Koło w Strzelnie. 

Po 1950 r. zlikwidował z przyczyn fiskalnych działalność gospodarczą i podjął pracę w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Strzelnie. Następnie, do czasu przejścia na emeryturę pracował jako magazynier w Szpitalu Rejonowym w Strzelnie. Przez cały okres powojenny aktywnie udzielał się w reaktywowanym Chórze „Harmonia“. Odznaczony został WKP i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zmarł w 1988 r.


niedziela, 31 stycznia 2021

29. Finał WOŚP - Morsy dla WOŚP Stegna - Reprezentacja Strzelna - Trochę historii

W tygodniu dostałem esemesa od wnuka Dawida. Pisał: - Dziadku, jedziemy morsować na WOŚP do Stegny. Chcąc się godnie zaprezentować potrzebujemy flagę Strzelna, czy masz może taką.

Odpisałem, że miałem, ale przed laty to właśnie Jemu ją dałem i flaga ta wisiała przez wiele lat w klasie, do której chodził. Długo też nie zastanawiałem się i przedzwoniłem do burmistrza Dariusza Chudzińskiego. Włodarz, kiedy przedstawiłem mu prośbę młodych równie błyskawicznie odpowiedział: - Niech Dawid się zgłosi do Urzędu, to od ręki mu udostępnimy nasze miejskie barwy. I tak się stało po kilkunastu minutach Team ze Strzelna miał flagę. Jak się zaprezentował, zobaczcie na zdjęciach.

    

Wielka sprawa, wielkie granie i drugiemu pomaganie. Tym krótkim zdaniem można skwitować to, co dzisiaj i od 29 lat dzieje się w Polsce, a także od wielu lat za granicami naszej Ojczyzny. Jurek Owsiak i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to setki tysięcy uratowanych istnień ludzkich, tych maciupeńkich wcześniaków, noworodków, dzieci, a także ludzi w podeszłym wieku.

Trochę historii 

Pierwszy raz o WOŚP można było usłyszeć w 1992 roku jedynie za pośrednictwem radia. Dopiero rok później, 3 stycznia 1993 roku, do akcji przyłączyła się telewizja emitująca „na żywo“ relację z jej przebiegu. Początkowo w Warszawie było 200 wolontariuszy i ok. 5 tys. w całej Polsce. Rozdano wtedy 100 tys. czerwonych serduszek - symboli WOŚP. Naklejek zabrakło już w po kilku godzinach. Ćwierć wieku później fundacja wydrukowała ich już 35 milionów…

29 lat temu, kiedy wystartowała akcja zainicjowana przez Jurka Owsiaka, Polska znajdowała się w zupełnie innej rzeczywistości i wyglądała inaczej niż dziś. Wówczas nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że dzięki hojności Polaków uda się pomóc tak wielu - zbudować tak wielkie dzieło, przez ludzi i dla ludzi. Pamiętam, że u nas w Strzelnie pierwsze wielkie - wówczas jeszcze skromne - granie rozpoczęliśmy przygotowaniami do 3. Finału WOŚP w grudniu 1993 roku. W styczniu roku następnego, czyli 27 lata temu odwiedził mnie w moim miejscu pracy, z puszką, jeden z pierwszych strzeleńskich wolontariuszy Piotr Lewandowski - instruktor Domu Kultury (wówczas instytucja ta nazywała się Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury i Rekreacji). Od 1995 roku rozpoczęła się moja przygoda ze strzeleńskim Sztabem WOŚP. Przy tej okazji dowiedziałem się, że inicjatywa wspierania tej wielkiej sprawy zrodziła się w gronie grupy instruktorsko-społecznikowskiej działającej przy Domu Kultury. W Strzelnie od samego początku, czyli od owego pamiętnego 3. Finału WOŚP grał w niej niezapomniany Lech Gierba, do którego dołączył brat Romek, Irek Jackowski i wielu, wielu innych młodych i bardzo młodych wolontariuszy, których w tych kilku zdaniach nie sposób wymienić. Na szczęście zachowały się w zbiorach kronikarskich Piotra Lewandowskiego nazwiska wolontariuszy - młodych strzelnian o wielkich sercach. To było i jest do dziś coś wspaniałego, tym bardziej, że efekty naszych zbiórek zaczął odczuwać również nasz - niestety nie funkcjonujący już w pełnym wymiarze organizacyjnym - szpital, w postaci aparatury oznakowanej logo Orkiestry - Serduszkiem. Dziś to dzieło kontynuowane jest przez wolontariuszy skupionych w Międzyszkolnym Sztabie przy Zespole Szkół działającym na terenie Strzelna i Jezior Wielkich. 

W styczniu 1994 roku instruktor Piotr Lewandowski z grupą działaczy kulturalnych, jako wolontariusze ruszyli w miasto i od sklepu do sklepu, od firmy do firmy odwiedzali strzelnian, prosząc o pomoc dla szpitali z oddziałami noworodkowymi. Tę chwilę wspominaliśmy przy kolejnych finałach WOŚP, które organizowane były przez sztab przy M-GOKiR, na czele którego stał Piotr Lewandowski. W monografii 60 lat Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie. Technikum Liceum Ekonomiczne w Strzelnie 1963-1974 autorka Maria Basińska odnotowała: Nowym zjawiskiem będącym wyrazem zaangażowania uczniów naszego Liceum w życie nie tylko regionu, ale całego kraju jest ich udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Dźwięki tej Orkiestry rozlegają się w naszym Liceum od roku 1995. O tym kolejnym IV ogólnopolskim, a II strzeleńskim finale WOŚP pisałem na łamach „Wieści ze Strzelna” (1995, Nr 12 [16]). Pod artykułem, z którego wynika, że działały dwa sztaby WOŚP podpisał się również Ludwik Zbytniewski. I tak, sztab wiodący przy M-GOKiR oraz sztab przy LO funkcjonowały do 2009 roku. Cały ciężar organizacyjny spadał wówczas na Piotra Lewandowskiego i Dom Kultury, który poza zbiórką był organizatorem, corocznie, kilkunastu imprez towarzyszących. Koncerty odbywały się w szkołach, na ulicach, w zakładach pracy oraz w salach widowiskowych. 

W celu usprawnienia przebiegu finału nawiązaliśmy wspólnie z Piotrem kontakt z koordynatorem regionalnym akcji Ryszardem Moczadło, właścicielem Agencji Impresaryjno-Reklamowej w Bydgoszczy. To stamtąd przywieźliśmy plakaty, puszki, identyfikatory, gadżety oraz serduszka. Tam też zawieźliśmy zebrane 56 613 600 złotych (starych przed denominacją), dolary, marki oraz złoto i srebro w postaci ofiarowanej biżuterii. To wówczas zabrakło nam czerwonych serduszek, dlatego też artykuł sprawozdawczy opatrzyliśmy tytułem Zabrakło serduszek, serc nie…

Przez kolejne lata oba sztaby ściśle ze sobą współpracowały, a ich szefami byli: od 1994 roku Piotr Lewandowski, do którego w 1995 roku dołączył ze sztabem przy LO Ludwik Zbytniewski. Zawsze, z wiadomych przyczyn, najbardziej obciążony obowiązkami organizacyjnymi był Dom Kultury, który poza wolontariuszami przygotowywał wszystkie imprezy towarzyszące z puszczaniem światełka do nieba włącznie – z pomocą druhów z OSP. Później Ludwika Zbytniewskiego zastąpiła Magdalena Buczkowska-Kubiak, które do dziś przewodzi strzeleńskiemu Wielkiemu Graniu… 

Przywołując historię, dopowiem, że w roku 2009 LO przejęło funkcję sternika, spychając na przysłowiowy margines M-GOKiR. W 2010 roku poprowadziłem licytację gadżetów ofiarowanych Orkiestrze przez strzelnian. Był to mój ostatni udział bezpośredni w tej szlachetnej akcji, której przysłowiowym „Ojcem” na terenie Strzelna był bezsprzecznie Piotr Lewandowski. Jest on „żywym pamiętnikiem“ wszystkich strzeleńskich 27. finałów i posiada w tym względzie największe doświadczenie i wiedzę w zakresie:, co, gdzie, kiedy, z kim oraz ile się zebrało począwszy od raczkowania. Mało tego, posiada przepięknie prowadzoną Kronikę wszelakich wydarzeń kulturalno-rekreacyjnych, włącznie z WOŚP. Jego nierozłącznymi partnerami w tych działaniach byli pracownicy Domu Kultury, nauczyciele wszystkich szkół z terenu miasta i gminy oraz setki wolontariuszy, że wspomnę chociażby śp. Lecha Gierbę i śp. Romana Gierbę… Postacią niemniej pamiętną, bez wątpienia, był Ludwik Zbytniewski, który wspólnie z Antonim Lewickim zainicjowali wielkie granie w LO i osobiście kwestowali, nawet kiedy Ludwikowi Zbytniewskiemu przyszło to czynić z wózka Inwalidzkiego.

W 2010 roku Sztab Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Strzelnie skupiał ponad 150 wolontariuszy. Tych z identyfikatorami było 120, pozostali stanowili siły wsparcia około imprez towarzyszących. Nie zważając na utrudnienia pogodowe, wolontariusze, których przekrój wiekowy kształtował się pomiędzy w przedziale wiekowym 5-75 lat, od wczesnych godzin rannych po późny wieczór kwestowali w najróżniejszych miejscach publicznych miasta i ościennych miejscowości. Wówczas najmłodszą z wolontariuszy była Klaudia Kowalska, a najstarszym blisko 75-letni Ireneusz Lewicki. Tak po prawdzie to wszyscy przez te wszystkie lata zasłużyli na wyróżnienie, zarówno wolontariusze, obsługa imprez, pomoc techniczna i wszyscy, którzy najmniejszym grosikiem zasilili puszki kwestarzy. Od lat organizatorzy dziękowali przepięknymi światełkami do nieba. Fetę sztucznych ogni zawsze nadzorowali druhowie z OSP, a zgromadzony na rynku tłum przeżywał niezwykłe widowiska. 

W 2011 odnotowano, że swoistym centrum wstępu do niedzielnej gry była hala sportowa, gdzie rozegrano Turniej Ligowy Juniorów Starszych w Piłce Ręcznej. Wspomnę, że przed laty w tej dziedzinie sportu prym wiodły dziewczęta z LO, które trenował późniejszy szef miejscowego sztabu WOŚP Ludwik Zbytniewski. W godzinach popołudniowych rozegrany został również turniej piłkarski „Football is Freedom”. Był również turniej tenisa stołowego i od tego czasu sport na stałe zagościł podczas finałów WOŚP. Niezwykle ważnym działem była „sekcja finansowa” sztabu, która zawsze w niedzielny finał od godzin popołudniowych rozpoczynała liczenie pieniędzy zebrane przez wolontariuszy.

Pamiętnym był finał Wielkiego Grania w 2015 roku. Pomimo fatalnej, bardzo wietrznej pogody młodzież strzeleńska wyszła w miasto i od wczesnych godzin rannych rozpoczęła zbiórkę pieniędzy na rzecz Fundacji WOŚP. W tamtym roku pieniądze zbierano na rzecz podtrzymania wysokich standardów leczenia dzieci na oddziałach pediatrycznych i onkologicznych oraz dla godnej opieki medycznej seniorów. I ten 23. rok kwestowania sprawi, że wiele szpitali oraz oddziałów dziecięcych i geriatrycznych zostało wzbogaconych o sprzęt, na który dotychczas placówki medyczne nie mogły sobie pozwolić.

My strzelnianie efekty tych działań dostrzegaliśmy na co dzień. Od samego początku grania strzelnian i nasz Szpital Powiatu Mogileńskiego Filia im. Tytusa Chałubińskiego otrzymywał dary od WOŚP w postaci przeróżnego sprzętu medycznego. Pamiętam te pierwsze dary i kolejne, bardzo imponujące. Do Strzelna trafiły m.in.:

- w 1995 roku infuzyjna pompa strzykawkowa;

- w 2001 roku inkubator zamknięty do opieki podstawowej;

- w 2002 roku wkładki uszne, końcówki do sondy zewnętrznej;

- w 2003 urządzenie do przesiewowych badań słuchu metodą fotoemisji akustycznej;

- w 2005 roku gleukometr, pulsoksymetr, dwie pompy strzykawkowe, inkubator zamknięty;

- w 2006 roku: ssak elektryczny, łóżeczko niemowlęce, spirometr pediatryczny, ciśnieniomierz, inhalator, lampę do fototerapii;

- w 2010 roku: terminal do przesyłania danych, urządzenie do screeningowego badania słuchu OTOREAD;

- w 2014 roku: inkubator, stanowisko do resuscytacji noworodków, miernik bilirubiny, kardiomonitor, dwie lampy do fototerapii, lampa do naświetleń.

Łączna kwota zakupionego dla Strzelna sprzętu to: 234 654,02 zł. Zatem, jest to dar ogromny i porównywalny z zebraną kwotą przez strzelnian i sąsiadów z Jezior Wielkich. Ale nasze dzieci z całego powiatu mogileńskiego korzystają ze szpitali specjalistycznych i szpitali o wyższym stopniu organizacyjnym, gdzie również za o wiele większe kwoty WOŚP zakupiła sprzęt specjalistyczny, którego szpitale po prostu, by nie miały. Z darowanego sprzętu korzystały i korzystają nasze wnuczęta, szczególnie z aparatów do badany słuchu, na których widnieją naklejone serduszka WOŚP. Dziękujemy Wam Wszystkim za to co czynicie, za dobre serce i w ogóle za wszystko co ludzkie. Z mojego doświadczenia wiem, że to wszystko, te pieniądze, ten sprzęt to zasługa ludzi młodych i bardzo młodych. Kwestowaliśmy my, nasze dzieci, a teraz czynią to nasze wnuki. To nic, że zima, że mróz i śnieg, że wieje, to nic…

Wiek XIX, wiek zniewolenia narodu polskiego był przepełniony wentami i akcjami dobroczynnymi, zbiórkami na cele patriotyczne w okresie zrywów i powstań narodowych, na rzecz uczącej się ubogiej młodzieży, na rzecz ludzi biednych, na ogromną liczbę fundacji począwszy od pomników, a skończywszy na budowlach i budynkach użyteczności publicznej. Podobnie działo się w dwudziestoleciu międzywojennym. W okresie powojennym zbieraliśmy na Odbudowę Stolicy, odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie, na centra Zdrowia Dziecka i Matki Polki, w samym Strzelnie na żłobek, czy na rozbudowę szpitala, który obecnie w opłakanym stanie czeka na nowe rozdanie… Podobnie dzieje się również współcześnie. Uważam, że każde działanie, którego celem jest niesienie pomocy bliźniemu, czy szczytne działanie w celach społecznych jest dziełem zasługującym na nasze, społeczeństwa uznanie. Wielką rzeczą jest w tym względzie również działanie Kościoła, czyli nas jego członków, który swym wymiarem, jego wielkością jest nieporównywalne z innymi akcjami, a które jest zinstytucjonalizowane w Caritasie, czy Misyjnym Dziele Kościoła. Każdy wolny człowiek ma własną i nieprzymuszoną wolę do działań pozytywnych i niesienia dobra. To moja małżonka Lidia wychodząc onegdaj w niedziele południe z kościoła przypomniała mi słowa wyniesionego na ołtarze ks. Jerzego Popiełuszki: Zło dobrem zwyciężaj!

Byłem i jestem zwolennikiem niesienia dobra drugiemu człowiekowi i tak od lat czynimy z małżonką, która do niedawna zasiadała w Międzyszkolnym Sztabie WOŚP, zaś ja przed laty działałem w Sztabie przy Domu Kultury, u boku Piotra Lewandowskiego, Piotra Dubickiego, Krzysztofa Koteckiego, Andrzeja Belińskiego, brata Wojciecha Przybylskiego i Ludwiki Pułkownik… Zaangażowani byli również pracownicy Biblioteki Miejskiej: Zofia Nowak-Paczkowska, Iwona Woźniak Grażyna Zwolińska i Wiesław Woźnica… Tak trzymać drodzy strzelnianie, podtrzymujmy tradycję naszych przodków, którzy na miarę ich czasów również nieśli pomoc bliźniemu.

 

czwartek, 28 stycznia 2021

Bez obrazy - Czy strzelnianie byli „pijokami“?

Gorzelnia w Strzelnie - akwarela

Pytanie to towarzyszyło mi od zawsze. Wagi nabrało, kiedy sam popróbowałem trunków wszelakich - no bo jak mogło być inaczej, kiedy widziało się onegdaj tylu nadmuchanych. Picie alkoholu i wznoszenie toastów było czymś normalnym - kto nie pił ten był podejrzany o wszelakie bezeceństwa, no chyba, że był chory. Piło się w pracy, uważając by się nie uchlać, po pomyślnie zawartej transakcji, po zebraniach i na czynach społecznych, piło się przy każdej okazji: na zdrowie, na pomyślność, na odrzucenie ponuractwa i złego samopoczucia, na kaca, z okazji urodzin, imienin, ślubu, kłótni i na zgodę, na chrzcinach, weselach i pogrzebach. Piło się również bez okazji, ot tak, na stojąco w barze przy wysokim stoliku, w parku na ławeczce, w krzakach, w garażu i szopce, w korytarzu, w piwnicy i na strychu, na plaży, w lesie podczas grzybobrania, w polu, i na rowie, pod stogiem, itd., itp. Normalnością było chodzenie na tzw. sznapsa do licznie rozsianych w mieście knajpek. Pili robotnicy i dyrektorzy, urzędnicy i ich zwierzchnicy, partyjni i bezpartyjni, księża i zakonnicy, młodzież i kobiety. Wódka była przedmiotem pożądania i to jako prezent i jako łapówka - tzw. dowód wdzięczności. Ba, były lata, że bez wódki nic się nie załatwiło.

 

Dzisiaj jest inaczej, a jak to sami wiecie - w każdym bądź razie wódę i piwo oferują niemalże wszystkie sklepy spożywcze. Jako, że zadałem pytanie w czasie przeszłym, przejdę zatem do historii, a w niej Strzelno piwem i gorzałką stało. Wszystko zaczęło się dawno i to bardzo dawno temu. Strzelno jako miasto kościelne, należące o klasztoru norbertańskiego otrzymywało od swych dobrodziei liczne przywileje. Jednym z nich był przywilej warzenia piwa, który uregulowany został z dawnych praw od pierwszej fundacyi miast nadaną wolność robienia piwa i palenia wodek. Odtworzony on został 10 listopada 1764 r. jako pierwszy z dokumentów po wielkim pożarze, który w 1761 r. doszczętnie strawił miasto i ratusz. Z niego dowiadujemy się, że mieszczanie prowadzący rzemiosło i zatrudniający czeladników oraz posiadający domostwa w Rynku, a także ulicach Świętego Ducha i Kruszwickiej (Inowrocławskiej) posiadali prawo do warzenia piwa. Jednorazowo każdy z tych mieszczan w wyznaczonej kolejności mógł nastawić 3 wary, a na jarmarki po 5 warów. Możliwość większej produkcji poza kolejnością mieli: burmistrz, wójt oraz ich asesorowie (rajcowie, ławnicy i pisarz miejski). Kiedy w mieście zostawało na zapasie z trzech warów 12 beczek piwa, do produkcji mógł przystępować kolejny mieszczanin.

Mieszczan parających się destylacją, czyli fabrykacją gorzałek było kilku, gdyż produkcja była bardziej skomplikowana i wymagała większych nakładów. Już wówczas piwo było powszechnym napojem. Na co dzień nie pito wody, nie znano herbaty, a wywary z ziół traktowano li tylko jako lekarstwa. Piwo jako napój spożywano od rana do wieczora, a jako surowiec - bazę używano do przygotowanie zup: gramatki podawanej na śniadanie, chlebowej z grzybami, chłodnika piwnego z mlekiem, owocowej, warzywnej (marchwiowej) oraz najbardziej popularne polewki piwne. Kto ciężej pracował, bardziej się pocił, ten wypijał więcej piwa. Najświeższe piwo trafiało na wzgórze, w mury klasztorne. Tam jedną z funkcyjnych była siostra piwniczna, która piwo, jako pospolity napój do stołu podawała. W swojej powinności nakaz miała :

się starać, aby zawsze dla konwentu miała wystałe piwo, z którego nic nie powinna za furtę wydawać, bez wyraźnego pozwolenia przełożonej swojej. Tegoż napoju siostrom wszystkim zwyczajną mensurę niech udziela, nad miarę żadnej niech nie przydaje bez konsensusu przełożonej.

 

Już w średniowieczu w mieście było kilka karczm, m.in. słynna klasztorna „taberna“, która stała przy placu współcześnie nazwanym Placem Świętego Wojciecha, druga klasztorna karczma była w mieście, niemniej słynną była karczma „Raj“ na Przedmieściu Gnieźnieńskim oraz karczmy przy Rynku i ul. Świętego Ducha. Oblegali je przyjezdni kupcy, pielgrzymi i podróżujący, a także, co tu dużo gadać zakonnicy norbertańscy na czele z prepozytem. Siostry objęte klauzulą również w rzekomej skrytości do nich zaglądały. Jeden z prepozytów strzeleńskich - najwyższy rangą zwierzchnik klasztoru i miasta - zasłynął z częstego nawiedzania szynków miejskich. Czynił to, jak po wstępnym uraczeniu się trunkami we dworze swoim, zwoływał orkiestrę bracką i z muzyką wyruszał w miasto, hałasu przy tym robiąc, co niemiara. Jego pijackie zachowanie wywołało sprzeciw zakonnic, które na trunkowego przełożonego doniosły biskupowi włocławskiemu. Ten wysłał do Strzelna lustratora, który w swoim sprawozdaniu potwierdził - ba, nawet opisał - skłonności alkoholowe i miejskie wypady prepozyta.

Gorzelnia w Strzelnie (Klasztornym)

Nie lepiej było i później, czyli bliżej naszych czasów. Jednym z pierwszych starostów nowopowstałego powiatu strzeleńskiego był po prostu pijak, którego usunięto z urzędu, gdy okazało się, że ów nadużywa trunków, odwiedzając mieszkańców miasta i powiatu. Co tutaj się dziwić, skoro trunkowanie było powszechne i wówczas. O jednym z dobrze urodzonych strzelnian - szlachcicu tak napisano - … jak żył, tak też umarł! W końcówce XIX w. w mieście był jeden duży browar (Giese), dwie fabryki destylacyjne i dwie wytwórnie likierów (Ritter i Pińkowski). Z początkiem XX wieku doszła kolejna wytwórnia likierów (Ruciński) oraz cztery gorzelnie przymajątkowe. W latach międzywojennych w mieście funkcjonował dwie rozlewnie piwa, 11 restauracji, 17 sklepów kolonialnych z alkoholami i jedna kawiarnia. Zatem, było gdzie alkohol kupić i gdzie pod zagryzkę go wypić. Lokale gastronomiczne czynne były tak długo jak klient siedział i zamawiał, często bywało, że do północy, a nawet do rana. Odrębnym tematem było pędzenie bimbru i domowy wyrób wina i nalewek, ale o tym przy innej okazji. W owym czasie było wielu, którzy alkohol nadużywali, byli tacy, którzy w niewielkich ilościach konsumowali go niemalże codziennie, tacy, co uważali, że kieliszek nie zaszkodzi - pijąc na zdrowie (dla zdrowotności). Przed wojną znanym w mieście był lekarz, który w związku z nadużywaniem alkoholu stracił uprawnienia medyczne. Było wielu rzemieślników, którzy pili jak ów przysłowiowy szewc. 

Gorzelnia w Górkach

Nie lepiej działo się po wojnie, a jak było każdy może się dowiedzieć pytając swoich bliskich, którzy te czasy pamiętają. Do 1950 r. wyszynki i sklepy kolonialne były prywatne. W międzyczasie zaczęły powstawać sklepy spółdzielcze. Sklepem sprzedającym li tylko alkohol był jeden - u Pelasi w Rynku. Początkowo PSS założyła bar, później była jedna kawiarnia „Danusia“, do której dołączyła druga „Kolorowa“. Po sprywatyzowaniu restauracji Boruszkiewicza na jej bazie PSS założyła restaurację „Piastowską“, a w Rynku uruchomiła „Bar Popularny“. To m.in. dla jego klientów na Rynku pobudowano słynny „kibel“, czyli szalet miejski. Na dworcu kolejowym cały czas funkcjonował bar dworcowy z piwem beczkowym i butelkowym. Ograniczenie ilości lokali gastronomicznych sprawiło, ze pito wszędzie - o czym pisałem na wstępie. Diametralnie sytuacja zmieniła się po roku 1989, ale o tym napiszę przy okazji kolejnego artykułu.

Reasumując, wśród mieszkańców było wielu abstynentów, którzy stanowili tzw. mniejszość kulturową. Byli i tacy, którzy pili i nagle przestali nadużywać trunków. Niestety, nie udzielę odpowiedzi na zadane w tytule artykułu pytanie. Namawiam Was byście sami spuentowali tę moją opowieść, a dowiecie się, czy strzelnianie byli „pijokami“? Kto zaś w swoim życiu nie pił alkoholu niechaj jak pierwszy rzuci w piszącego butelką - może ją złapię…