wtorek, 28 maja 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 41 Rynek - cz. 38




Rynek 22
Dzisiejszy wygląd kamienicy numer 22 w niczym nie przypomina budowli sprzed 100 lat. Jeszcze w latach 30. minionego stulecia stał tu dom parterowy, który w tamtej dekadzie został zastąpiony trzykondygnacyjną kamienicą, stojącą do dziś. Na przełomie XIX i XX w. posesja ta należała do szynkarza, Niemca Johana Karsta. Tutaj mieszkał również szewc Władysław Musiałkiewicz. Do Strzelna przybył z terenu zaboru rosyjskiego, z Kleczewa, gdzie urodził się w 1848 r. Był synem Szymona i Julianny z domu Piotrowska. W 1875 r. zawarł związek małżeński ze strzelnianką Józefą Balińską, córką Tomasza i Barbary z Janiszewskich.


W latach 30. XX w. posesję dzierżyli Bolesław i Franciszka Glanc. Bolesław pochodził z Wójcina i był synem Antoniego i Marianny. Miał on jeszcze dwie siostry i dwóch braci, z których Bronisław (1906-1986) był znanym zakonnikiem ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy Saletynów, nazywanym Samarytaninem z Dębowca. Jego piękny biogram wraz z zdjęciami znajdziecie pod linkiem - https://saletyni.pl/2016/10/16/samarytanin-z-debowca/


Bolesław Glanc pod koniec lat 30. nadbudował na fundamentach murach parteru dwa piętra, wprowadzając tzw. funkcję czynszową tejże kamieniczki. Bolesław z zawodu krawcem i ten fach uprawiał, prowadząc jednocześnie na parterze kamienicy sklep odzieżowy. Obok, Drogerzysta z Raszkowa Roman Worsztynowicz prowadził swój interes chemiczny Już po wojnie na parterze tegoż budynku prowadzono dwa sklepy. Po prawej stronie głównego wejścia, właściciel posesji Bolesław Glanc prowadził sklep odzieżowy, zaś po lewej, brat Romana drogerzysta Władysław Worsztynowicz „Drogerię Centralną". Roman od 1948 r. prowadził drogerię w Kruszwicy. W latach pięćdziesiątych oba sklepy przejęła PSS „Społem", zatrudniając w obu placówkach dotychczasowych właścicieli. Zapamiętałem szczególnie drogerię. Ten niewielki sklepik posiadał stare wyposażenie sklepowe po przedwojennej jeszcze drogerii. Szuflady posiadały opisy składowanych w nich towarów, a na górnych półkach stały pojemniki i słoje z łacińskimi nazwami zawartości. Później w sklepie tym pracował Stefan Adamski, znany działacz OSP oraz myśliwy. Z lat jeszcze międzywojennych, kiedy mieszkał w Strzelcach (gm. Mogilno), myśliwym był również Worsztynowicz, który w 1949 r. współorganizował Koło Łowieckie „Szarakˮ w Strzelnie.

Również pamięcią sięgam pana Bolesława Glanca. Był to niesamowity handlowiec, nie wypuścił ze sklepu, jeżeli czegoś nie sprzedał, a można było tu nabyć garnitury i inną odzież męską. Pamiętam, jak z kolegą kupowaliśmy garnitury i gdyby nie nasza upartość, wtryniłby je nam, choć były o dwa rozmiary za duże. W owym czasie nikt nie mówił inaczej, jak: kupiłem u Worsztynowicza, u Glanca, a to z racji starych przyzwyczajeń. Generalnie uległy zmianie szyldy i układy właścicielskie, kultura obsługi i fachowość sprzedawców w niczym nie odbiegała od tej przedwojennej.

Pod koniec lat 80-tych, w pomieszczeniach podrogeryjnych, został uruchomiony pierwszy prywatny w Strzelnie i cieszący się po dziś dzień powodzeniem, niewielki lokal gastronomiczny, bar „Smakosz". Prowadzą go obecnie państwo Remblewscy. Oczywiście równie smacznie przygotowując różne dania na wynos i do konsumpcji na miejscu. W latach 90-tych minionego stulecia, po sklepie odzieżowym, państwo Pieczakowie uruchomili prywatny sklep obuwniczy, który z kolei przenieśli do własnych pomieszczeń obok, pod nr 21. Do pomieszczenia sklepowego powróciła branża odzieżowa, a po niej bieliźniarstwo.


Kiedy tylko sięgam pamiętam, to zawsze w dzień Bożego Ciała owa kamienica pysznie się stroiła. Na jej frontonie państwo Glancowie wraz z sąsiadami budowali duży ołtarz, który swym niezmiennym kształtem stawiany jest po dzisiejsze czasy. W części balkonowej pierwszego piętra ustawiane były w przebraniach aniołów dzieci sypiące kwiaty pod stopy kapłana niosącego monstrancję ze Świętym Ciałem. Później zwyczaj ten kontynuował Rafał Konieczka wraz ze swoją rodziną i znajomymi, a dzisiaj jego córka. Przypomnę, że przed wojną ołtarz na Boże Ciało stawiano obok na sąsiedniej kamieniczce.


Rynek 23
Pod numerem 23, znajdujemy niewielką piętrową kamieniczkę należącą onegdaj do kupca Jana Kowalskiego. Wystawiona została pod koniec XIX w. i mieszkał tu również nauczyciel Bronisław Orłowski. W części parterowej znajdował się jeden sklep, w którym właściciel prowadził skład towarów kolonialnych, herbat, win, tabaki, cygar, farb, pokostu i lakierów. Natomiast w podwórzu urządzoną miał destylację alkoholi: rumu, araku, koniaku i wybornych likierów oraz własną palarnię kawy. Po śmierci Jana, kolonialkę prowadziła w latach międzywojennym, jego córka Zofia Kowalska, która następnie wydzierżawiła ten sklep Kledzikowi, o którym pisałem przy okazji numeru 21. Przed wojną dom ten nabyli państwo Lechowscy i urządzili w części parterowej sklep rzeźnicki. Po dzień dzisiejszy, choć pełni on inną funkcję, znajdują się w nim przedwojenne płytki ceramiczne i miejsca po hakach rzeźnickich.


Po wojnie rzeźnictwo w tym miejscu prowadził Borowiak, po którym z kolei działalność kontynuowała, na zasadzie przejęcia branży, PSS „Społem". Spółdzielcze „Mięso wędliny", bo tak informował szyld, prowadzili małżonkowie Wiśniewscy, Melania i Ewaryst. Pan Ewaryst podczas II wojny światowej służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, był żołnierzem w armii gen. Andersa i walczył pod Monte Cassino.


Nawiązując do szyldów reklamowych przypomniał mi się dowcip z czasów PRL-u. Otóż, bezskutecznie próbujący zakupić dobrą suchą kiełbasę i przysłowiowego schaboszczaka mężczyzna, pyta się niemniej strudzonego w poszukiwaniach kiełbasy krakowskiej i wołowiny bez kości podobnego siebie klienta.


- Panie szanowny! A czy wie pan, czym różnił się przedwojenny sklep z szyldem „Rzeźnik" od dzisiejszego sklepu oszyldowanego reklamą „Mięso wędliny"?
- No cóż - odpowiada zapytany, dodając - diametralnie łaskawco wielce się różni, a mianowicie, przed wojną rzeźnik stał przed sklepem i zapraszał przechodniów by nawiedzili jego lokal, a przy okazji nabyli wiszące na hakach sztuki mięsa i którąś z 15 oferowanych wędlin. Dzisiaj zaś, mięso i wędliny są na szyldzie, a w sklepie pomiędzy ladą i pustymi hakami stoi rzeźnik.
- No i kumu to panie przeszkodzało?


Legendą tego miejsca i sklepu w okresie PRL-u, była pani mieszkająca po sąsiedzku. Otóż wykorzystywała ona owo miejsce zamieszkania do tego, by zawsze być pierwszą w przepastnej kolejce, jaka ustawiała się kilka razy w tygodniu pod drzwiami wędliniarsko-mięsnego przybytku. Już z chwilą zamknięcia sklepu, pani S wykładała poduszkę w oknie swego mieszkania i pilnie strzegła osób, które próbowały zająć miejsce w kolejce. Kiedy taka klientka stawała przed sklepem owa sąsiadka, niczym czujnik na podczerwień, wychylała się za firany i oznajmiała: - Pani jest druga, zaraz pomnie, gdyż ja nie mogę stać, jedynie kolejki pilnuję, no oczywiście, by ład i porządek w niej panował.

 
Jakiś niepisany przepis obowiązywał, że kiedy tłum napierał, wypychając panią S z kolejki, to i tak była ona zawsze pierwszą obsłużona. Swoją drogą, lubiła ona rozprawiać o tym, co się wydarzyło, co ma się wydarzyć i co raczej się nie wydarzy. Słynęła z tego, że zawsze wszystko pierwsza w Strzelnie wiedziała, a co powiedziała, to kolejkowe kobiety uważały za samą prawdę i tylko prawdę. Te „sroty pierdoty" stojącym po nocach paniom pozwalały przetrwać ciągnące się godzinami kolejkowe nudy.

Po Wiśniewskich sklep z mięsem i wędlinami prowadzili małżonkowie Kasprzykowie, a w 1989 r. własną działalność gospodarczą uruchomili w nim Teresa z Kordylaków i Włodzimierz Rejniakowie. Mieścił się w tym miejscu popularny na przełomie wieków sklep spożywczo-warzywniczy. Osobiście byłem jego częstym klientem. Wspomnę, że w latach 60-tych dom ten nabyli rodzice pani Teresy. Po ich śmierci właścicielem został syn Marek Kordylak. Po przjściu na emeryturę pani Teresy sklep został wynajęty kolejnym handlowcom z branży spożywczo-warzywniczej.

Z bardziej znanych ludzi, w domu tym mieszkał pan Władysław Drgas. Od 1961 r. był on wiceprezesem GS „SCh" w Strzelnie ds. obrotu rolnego. Był to niezwykle przedsiębiorczy człowiek, jemu spółdzielnia zawdzięcza wykreowanie jej na potęgę skupową w regionie, szczególnie zbóż. To on uratował potężny budynek pomajątkowy w Wymysłowicach i przystosował go do skupu zbóż (niestety, dzisiaj nie ma po nim śladu). W czasie jego prezesowania przystąpiono do budowy wielkiej bazy składowo-magazynowo-usługowej, która została zlokalizowana za Elewatorem PZZ. Był to rok 1969, a prezes Drgas swą funkcję piastował do 1971 r.

sobota, 25 maja 2019

Społecznicy obradowali w Muzeum Ziemi Mogileńskiej



W czwartek 23 maja 2019 r. w Muzeum Ziemi Mogileńskiej w Mogilnie z siedzibą w Chabsku podczas Walnego Zgromadzenia obradowali członkowie Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Ziemi Mogileńskiej. Punktami głównymi spotkania było złożenie sprawozdania z działalności Zarządu oraz sprawozdania Komisji rewizyjnej z przeprowadzonej kontroli finansowej Towarzystwa. Po ich przedłożeniu wywiązała się dyskusja, w trakcie której padło szereg propozycji programowych na 2019 oraz na rok następny. Mówiono o modyfikacji niektórych form prezentowanych w muzeum, m.in. Zaduszek poetycko muzycznych.
  
Pomysł powstania TPMZM zrodził się przed szesnastoma laty 20 września 2003 r. Wówczas w siedzibie Muzeum Ziemi Mogileńskiej odbyło się spotkanie darczyńców oraz sponsorów, dzięki którym udało się stworzyć ekspozycje i poszerzyć zbiory muzealne. Uchwalono powołanie Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Ziemi Mogileńskiej oraz przyjęto statut, zgodnie z którym celem Towarzystwa jest popularyzowanie i propagowanie historii, kultury ludowej, kultury i tradycji ziemi mogileńskiej oraz wspieranie działalności Muzeum Ziemi Mogileńskiej. Pierwsze Walne Zebranie Członków Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Ziemi Mogileńskiej odbyto 19 kwietnia 2004 r.

Towarzystwo realizuje swoje cele między innymi poprzez: organizowanie zjazdów, sympozjów, wystaw, odczytów, wykładów, publikacje prac popularnonaukowych, konkursów o tematyce związanej z działalnością Muzeum Ziemi Mogileńskiej w Mogilnie z siedzibą w Chabsku; gromadzenie eksponatów, księgozbiorów oraz dokumantacji archiwalnej w zakresie problematyki związanej z ziemią mogileńską w celu wzbogacania zbiorów muzeum.
W realizacji swoich celów Towarzystwo współdziała z organami władzy i administracji państwowej oraz instytucjami państwowymi i organizacjami społecznymi. Prezesem Zarządu TPMZM jest Anna Mazurkiewicz, a pośród członkami stowarzyszenia znajduje sie również dwójka strzelnian, Heliodor Ruciński i Marian Przybylski.












Foto.: Heliodor Ruciński


środa, 22 maja 2019

Kup książkę Strzelnianie odznaczeni Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym


Od dzisiaj, tj. 22 maja 2019 r. książkę Strzelnianie odznaczeni Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, autorstwa Mariana Przybylskiego można nabyć:
- w Biurze Parafialnym Parafii pw. św. Trójcy w Strzelnie,
- w Muzeum Romańskim w Strzelnie,
- w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Strzelnie,
- w Regionalnej Księgarni w Mogilnie,
- w Domu Kultury w Mogilnie.


Książka ta, to swoisty słownik biograficzny strzelnian uczestników Powstania Wielkopolskiego 1918-1919 r. który powstał w oparciu o projekt: Lista odznaczonych Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym. Jest on dopełnieniem wiedzy o Powstaniu Wielkopolskim w Strzelnie i na obszarze Kujaw Zachodnich. To w międzyczasie udało się dotrzeć do ogromnej bazy o powstańcach wielkopolskich i ich szlaku bojowym z lat 1914-1920. Tą bazą są dokumenty zawierające uzasadnienia do wniosków o odznaczenie strzelnian Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, znajdujące się w Archiwum Prezydenta RP. Ich opracowaniem zajął się zespół członków Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego "Gniazdo". W gronie osób indeksujących powstańcze biogramy byłem również ja. Z ok. 22,5 tys. zindeksowanych biogramów wybrałem 258 dotyczących strzelnian, powstańców wielkopolskich, z których 254 zostało odznaczonych Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym. Niestety 4 wnioski z bliżej nieznanych przyczyn zostały odrzucone. Mimo to biogramy tych powstańców znalazły się również na kartach tego opracowania ze stosowną adnotacją.


Te 254 biogramy strzelnian, którzy na przestrzeni lat 1957-1999 zostali odznaczeni WKP uzupełniłem o dane pochodzące z innych źródeł. Tak powstał swoisty słownik biograficzny strzelnian, którzy doczekali się zaszczytu wyróżnienia tym odznaczeniem. Z treści biogramów czytelnik dowie się, iż nasi powstańcy wielkopolscy to w ogromnej liczbie żołnierze walczący z bronią w ręku od 1914 r. czyli od wybuchu I wojny światowej, poprzez pola walk powstańczych, po pola bitewne wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Wielu z nich czynną służbę wojskową rozpoczęło w 1911-1912 r. a zakończyło w 1920-1921 r. Takie daty i takie czasookresy znajdujemy w biogramach strzelnian.


Wyjaśnienia wymaga pojęcie strzelnianie. Otóż, w odniesieniu do tegoż opracowania zastosowałem je wobec uczestników zbrojnych walk powstańczych, którzy urodzili się i zamieszkiwali dwie gminy byłego powiatu strzeleńskiego, Strzelno-Północ i Strzelno-Południe oraz samo Strzelno jako odrębną jednostkę administracyjną. Warunkiem ich uwzględnienia było branie udziału w oswobodzeniu naszego miasta i najbliższej okolicy, ewentualnie uczestnictwo w strzeleńskim lub młyńskim oddziale powstańczym, a także w kompaniach strzeleńskich Batalionu Nadgoplańskiego i Szwadronu Nadgoplańskiego. Uwzględniłem także osoby, które urodziły się w Strzelnie i w miejscowościach naszej gminy, a zamieszkały i walczyły w powstaniu poza granicami byłego powiatu strzeleńskiego. Są tu również biogramy powstańców, którzy walczyli na obszarze Wielkopolski, a po powstaniu, czy po II wojnie światowej zamieszkali w Strzelnie lub na obszarze współczesnej gminy.

poniedziałek, 20 maja 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 40 Rynek - cz. 37



Rynek 21
W porównaniu do pierwszej wersji spacerków po Strzelnie, tej sprzed dziesięciu lat, ta obecna rozbudowała się o wiele informacji, które dopiero dzisiaj ujrzały światło dzienne. Wiele się również zmieniło, jak chociażby wygląd poszczególnych posesji. Ta dzisiaj opisywana, to zupełnie nowy dom, wybudowany na fundamentach starego, z końca XIX w. Został on utrwalony na starych zdjęciach i pocztówkach, dlatego możemy go porównać do współcześnie stojącej budowli.

Od prawej dom Ignacego Świątkiewicza - obecnie Rynek 21.
Zatem, spod byłego „erdetu" (skrót od Rolniczego Domu Towarowego) przechodzimy pod nr 21. Jest to niewielki, jak na kubaturę otaczających go kamienic, dom parterowy, którego poprzednik został wystawiony pod koniec XIX w. Jego właścicielem był wówczas Ignacy Świątkiewicz, który z zawodu był siodlarzem-rymarzem - prowadzącym zakład już w 1897 r. i jak donosiła reklama z „Kalendarza informacyjnego miasta Strzelna" na 1910 r., pan Ignacy polecał usługi w zakresie naprawy wszelakiej uprzęży końskiej. Na składzie, czyli w zapasie, posiadał szory luksusowe, silne półszorki robocze wykonane z prawdziwej kręconej skóry, kufry podróżne, torby szkolne i inne artykuły wchodzące w zakres branży siodlarskiej. Jego specjalnością były piękne szory, które zostały wyróżnione srebrnym medalem na wystawie przemysłowej w Inowrocławiu. Skupował on po najwyższych cenach włosie końskie, które z kolei używał do zszywania skóry wykonując znakomite wyroby siodlarskie.


Dom od lewej - sklep Ignacego Świątkiewicza.
W posesji jego łącznie z oficyną zamieszkiwało 6 rodzin - 36 osób. Liczba ta na dzisiejsze standardy jest niewyobrażalną, ale wówczas pokój z kuchnią stanowił normę oraz gro rodzin zamieszkiwało jedną izbę. Rodzina Ignacego Świątkiewicza liczyła 7 osób, zaś on sam zaliczał się do zamożnej II klasy podatkowej. Urodził się 3 lipca 1871 r. w Strzelnie. Był synem Kazimierza i Julianny z domu Rymarkiewicz. Żoną jego była Prakseda Kułakowska. Był zastępcą sekretarza, wiceprezesem, radnym i prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół" w Strzelnie, którego był współzałożycielem. Wieloletnim członkiem Rady Miejskiej, do której został wybrany w 1911 r. Podobnie było w 1915 r., kiedy to w ostatnich wyborach za rządów pruskich, już w czasie wojny światowej, mieszkańcy Strzelna obdarzyli go wielkim zaufaniem. Był on również silnie zaangażowanym członkiem polskiego powiatowego komitetu wyborczego, dlatego też wchodził do ścisłego grona przywódczego strzeleńskich działaczy polskich w początkach XX w. Kolejne jego obszary społecznego działania obejmowały członkostwo w Powiatowej Radzie Ludowej, z ramienia której pełnił funkcję zastępcy dowódcy Straży Ludowej w Strzelnie, w Powiatowym Zarządzie Związku Ludowo-Narodowego, był członkiem Stronnictwa Mieszczańskiego. Należał do współzałożycieli Towarzystwa Właścicieli Domów i Nieruchomości, był członkiem Magistratu, przewodniczącym Komisji Ubogich i wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Strzelnie. Zmarł 7 lutego 1952 r. w Gnieźnie.

Dowód osobisty Jana Kledzika wystawiony przez burmistrza Stanisława Radomskiego.

Jan Kledzik z małżonką Ireną i córkami Danutą, Emilią i Marią.
Pamiątka z pobytu w niemieckim obozie koncentracyjnym.
W domu tym mieszkał również Emil Otto z rodziną, jeden z ówczesnych listonoszy i urzędników pocztowych. W okresie międzywojennym prowadzona była tutaj również kolonialka z trafiką, czyli sklepikiem z tytoniem, papierosami, gazetami i innymi artykułami. Jej właścicielem był Jan Kledzik. Później przeniósł tę działalność dwa domy dalej, pod nr 23. Kledzikowie wywodzili się z Dziembowa. Jan urodził się 24 maja 1893 r. i był synem osiadłych w Strzelnie Dionizego i Marianny z Sobotów. Podobnie jak Ignacy Świątkiewicz zaliczał się do grupy aktywnych społeczników miasta Strzelna. Był on prezesem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej, sympatykiem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół", radnym miejskim i opiekunem społecznym. W czasie II wojny światowej został wraz z rodziną wysiedlony i zamieszkał w miejscowości Końskie koło Piotrkowa. 20 sierpnia 1943 r. wywieziony do KL Auschwitz, gdzie był pielęgniarzem, a stamtąd do KL Buchenwald i KL Orhdruf koło Erfurtu. Jan miał brata Franciszka, Ignacego i Stefana ur. w 1901 r. w Strzelnie, wieloletniego redaktora Dziennika Bydgoskiego w Gdyni. Do Strzelna nie powrócił zamieszkując w Końskich. Jan żonaty był z Ireną Wasielewską. Małżonkowie mieli córkę Danutę, Emilię i Marię. Zmarł 15 września 1993 r. w Końskich.

Stefan Kledzik.
Najbardziej w mej pamięci zachował się ten dom z okresu mego dzieciństwa i młodości, bowiem tutaj znajdował się sławetna placówka „Ruchu" i jeszcze słynniejsza Księgarnia „Piastowska". Wcześniej, gdzie był "Ruch" znajdowała się poczekalnia dla pasażerów komunikacji autobusowej PKS, gdyż przystanek linii znajdował się na Rynku. Tak było przed wojną oraz do końca lat 60. minionego stulecia. Wracając do księgarni, wspomnę, ze w niej spędzałem wiele czasu przeglądając i kupując dziesiątki książek. Pamiętam, że sprzedawały tutaj panie, Raczkowska, Gąsiorowska i moja koleżanka z ławy szkolnej (SP-2) Halina Dudek zamężna Wiatrowska.





Księgarnia ta w latach 90-tych XX w. została sprywatyzowana, a następnie przeniesiona na ul. Kościelną. Ostatecznie znalazła lokum przy ul. Świętego Ducha 2. Przed laty posesję tą nabyła rodzina Pietrzaków ze Strzelna. Dom został poddany gruntowemu remontowi-odbudowie z adaptacją strychu na część użytkową. Na parterze mieści się Sklep Obuwniczy A - Z „BIS" pani Krystyny Pietrzak. Był tam obok sklep wielobranżowy sieci "RUCH" z prasą, książkami i innymi artykułami. Na krótko znalazł tu lokum sklep odzieżowy. Dziś na powrót zagościł "RUCH". Poddasze przed laty zajmowało biuro kredytowe, a dziś jest tam salon fryzjerski oraz szkoła językowa.


Budynek ten nadaje niejako krasy zachodniej pierzei Rynku i winien posłużyć za wzór dbałości o posesję. Całkowicie nową funkcję przyjęła część poddasza z czterema facjatami dachowymi.

niedziela, 19 maja 2019

PTTK zaprasza - Piknik rodzinny



środa, 15 maja 2019

Lwy z Woli Kożuszkowej

Tadeusz Pętkowski (brat Jana) z Simbo Cymbałem) i Lady.

Temat lwów z Woli Kożuszkowej gmina Jeziora Wielkie drążyłem przez wiele lat. Po raz pierwszy dowiedziałem się o tych egzotycznych zwierzętach z opowieści mojej mamy, która z kolei dowiedziała się o nich z opowiadań mego ojca. Niestety, ja nie zdążyłem zapytać się rodzica o „bestyje”, gdyż zmarł jak miałem 14 lat. Później w moich kontaktach z tym terenem wspominali o nich mieszkańcy Woli Kożuszkowej i Kuśnierza, a wspomnienia te były lakoniczne i do końca nie wyjaśniały tematu. Przed kilku laty na forum WTG „Gniazdo” skreśliłem kilka zdań o lwie nawiązując do maminej opowieści. Niestety wkradły się wówczas błędy, co do imienia właściciela i majątku. Wymieniłem Władysława Izydora Pętkowskiego i Kuśnierz, a chodziło o jego syna Jana i majątek Wolę Kożuszkową, które zresztą stanowiły jedno dominium. Dotychczasowe opowieści i bajania o owych lwach znalazły potwierdzenie źródłowe. Otóż, przed siedmioma laty trafiłem na dwa artykułu ze zdjęciami, z których jeden znalazł się w prasie przedwojennej, zaś drugi w prasie emigracyjnej. Oba są tego samego autora, mianowicie Aleksandra Janta-Połczyńskiego. A sam Jan Pętkowski to znana postać w przedwojennych kręgach łowieckich Wielkopolski.


Ów przedwojenny artykuł nosi znamienity tytuł: Lwy na wsi polskiej. Sam autor na wstępie próbuje wyjaśnić, że zobaczyć lwy to nie żadna przesada, gdyż można je oglądać w zwierzyńcach, czyli ZOO i w cyrkach. Ale na wsi polskiej, na Kujawach, w województwie poznańskim to coś niesamowitego, do tego spacerujące beztrosko i swobodnie. Autor załączył do artykułu kilka zdjęć z owymi „bestyjami” i już na wstępie zadał czytelnikom pytanie: Przyglądacie się podejrzliwie i mrugając porozumiewawczo, powiecie: -Hm... dobre. Przez kratę, co? Albo wypchane?

W dalszej części artykułu autor próbuje wyjaśnić, że trzymanie dzikiej zwierzyny to nic nadzwyczajnego, gdyż każde dzikie zwierzę z czasem przywyknie do człowieka i pozwala się oswoić. Uznaje, że jest to tradycyjne zamiłowanie i nie było przecież dworu wiejskiego, żeby nie trzymano w jego otoczeniu - parku sarny, jelenia, żurawi, albo zgoła niedźwiedzi, dzików czy wilków. Dla przykładu podaje wydrę Imć Pana Paska, uzasadniając, że wszystkie wymienione zwierzęta żyją w naszym klimacie i u nas zostały schwytane. Ale lwy? Chyba to jakiś kawał?

Aleksander Janta-Połczyński z lwem w parku przydworskim w Woli Kożuszkowej.
 Dalej czytamy, że: Pod polskim niebem, w pewnym majątku na Kujawach żyją dzicy przybysze spod zwrotnika. Zdrowiem się cieszą świetnym i swobodą, że trudno lepiej. Przywiózł je – dwa maleńkie kociaki, dziś już potężnie zapowiadające się bestie – pan Jan Pętkowski, ich obecny właściciel, znakomity myśliwy i podróżnik. Z dalszej opowieści dowiadujemy się, że autor artykułu odwiedził pana Jana i jego „kociaki” w Woli Kożuszkowej i tam na miejscu dowiedział się wszystkiego o lwach. Otóż owe dwa lwy pana Pętkowskiego przyszły na świat w okolicach góry Kilimandżaro na rozległej równinie Serengeti w Afryce Wschodniej, obecnej Tanzanii. Było to w 1928 r. Tydzień zaledwie liczyły życia, gdy wpadły w czarne łapy murzyna, by od tej chwili towarzyszyć wyprawie pana Jana Pętkowskiego, budząc wszędzie, zwłaszcza w czasie powrotu, zrozumiałą sensację. Lwy są dwa. On otrzyma oryginalne imię murzyńskie Simbo, nieletnia lwica natomiast nazywa się po europejsku – Lady.

Zamieszkały na wsi. Towarzyszka ich nieodstępna, srebrnowłosa małpa, nie przetrwała ostrej zimy, którą lwy zniosły doskonale, zamknięte w budynku gospodarczym. Urosły od czasu przyjazdu tak bardzo, że są dziś nie do poznania. Simbo tylko zmienił imię – spolszczyła murzyńską nazwę wieś polska. Tutejsi ludzie nie wołają go inaczej, jak Cymbał! Zresztą są łagodne, lew nawet milszy niż lwica, to też we wsi cieszy się ogólną sympatią. Chodzi swobodnie po ogrodzie, wychodzą często w pole, na łańcuchu wprawdzie, ale poza ogród, gdzieś blisko i bez uwięzi, z panem i jednym psem, którego respektują. Jest to niewielki, ale bardzo zły wilk, wabi się Kubek. Ogrodniczki, chłopcy stajenni, cała służba żyje z lwami w największej przyjaźni. Syn urzędnika gospodarczego jeździ na nim „konno”.

Piękna Lady jest przymilna jak kociak.
 Gorzej bywało, gdy zjawił się obcy, nie mający wiedzy o egzotycznych mieszkańcach folwarku. Często bywało, że ledwo przekroczył ktoś bramę, lwy długimi kocimi skokami dopadały gościa i próbowały zaprzyjaźnić się z nim, oczywiście w formie zabawy. Gdy zaś ów na ich widok uciekał, a te go zauważyły, puszczały się za nim. Zaś dopadłszy, chcąc się bawić wywoływały u gościa napad krzyku i grozy, a przy tym ogrom strachu. Autor artykułu twierdził, że zwierzęta były najzupełniej nieszkodliwe podczas tych spotkań. Autentycznie lwów bali się zapędzający w tamte strony z pobliskiej Kongresówki chałaciarze. Informowali się oni wzajemnie o „bestyjach” i wielkim łukiem omijali Wolę Kożuszkową, to „gniazdo zbójców i drapieżników w cywilizowanym kraju”.

Przygodę z lwami przeżył i sam autor artykułu, który napisał: Poznałem lwy, jako się rzeko, niedawno. Leżały pięknie na trawniku, mruczeć poczęły chrapliwie, gdyśmy się do nich zbliżyli. Nie jest to zbyt zachęcające dla niewtajemniczonych. Przekonuję się jednak natychmiast, że pomruk jest ten objawem najwyższego zadowolenia, Lwy łaszą się jak koty, próbują skoczyć na ramiona, rozdziawiając paszczęki, pełne groźnych kłów.

Simbo, czy raczej Cymbał, wygląda groźnie, nikomu jednak nie uczynił krzywdy?
 Gramy w tenisa. Lew w zabawnych podskokach goni piłki. Po chwili zabiera się i znika w zaroślach ogrodu. Aparat mój którym zrobiłem kilka zdjęć, w futerale skórzanym leżał przed chwilą jeszcze przy placu. Na próżno się za nim rozglądałem. Przepadł. Chłopiec zbierający piłki wyjaśnia sprawę. Cymbał uciekł z jakimiś „rzemieniami” w pysku. Po krótkim poszukiwaniu odbieramy lwu futerał z aparatem, którym bawił się zupełnie nieszkodliwie. Kto by przypuszczał? Młode to co prawda, ale potężnie wyrośnięte zwierzęta pożerają tygodniowo przeszło cetnar surowego mięsa – o zgrozo!!! Ale trudno przecież żywić je kaszą, albo kartoflami.

Autor kończy artykuł stwierdzeniem, że dziwnie to wszystko wygląda. Afrykański zwierz na tle bujnej, wiosennej zieleni wsi polskiej. Raczej wszyscy przywykli do widoku tych zwierząt za kratami ogrodu zoologicznego. Choć uległ człowiekowi, żyje tutaj wesoło i swobodnie, choć inaczej niż w swej ojczyźnie, gdzie postrzegany jest o wiele wspanialej, godny królewskiego miana.

Kilkadziesiąt lat później, bo w 1974 r. w emigracyjnych londyńskich Wiadomościach znajdujemy kolejny artykuł tego samego autora, wspominający przedwojenną sielankę dworską. Aleksander Janta-Połczyński nieco uzupełnia przedwojenny artykuł opisując szczegółowo perypetie celne Jana Pętkowskiego z przewozem lwów. Pisze o sensacji jaką wywoływała przed wojną hodowla lwiej pary na wsi kujawskiej, w ogromnym parku majątku Wola Kożuszkowa. Przywóz lwów do kraju przeszedł po całej przedwojennej Polsce głośnym echem, odbijając się tu i ówdzie, a szczególnie w kręgach ziemiańskich. Celnicy nie znaleźli w przepisach ani słowa o wwozie do kraju lwów. Postanowili je wobec tego zatrzymać na granicy – do wyjaśnienia. Jaś, któremu nigdy nie brakowało konceptu, obruszył się na ten nonsens biurokratyczny i zaaplikował celnikom argument, z którego nie łatwo im było się pozbierać. Powiedział mianowicie, że lewki są darem Polonii afrykańskiej dla marszałka Piłsudskiego i że ktokolwiek naraziłby je na najmniejszą szkodę, czy chorobę, odpowiadać będzie przed Marszałkiem. Nie mógł się w rezultacie opędzić prośbom, aby swoje lwy zabrał, bo nikt tu nie wie naprawdę, jak się z nimi obchodzić.

Lwica Lady.
 Już na zakończenie autor pisze, że dowiedział się potem, że odkąd lwy zaczęły rosnąć i dojrzewać nie można było nastarczyć dla nich mięsa, ani zapobiec wypadkom, jakie groziły przy konfrontacji przypadkowych ludzi z lwami na wsi kujawskiej. Trzeba było w rezultacie oddać je do zoologu w Poznaniu.

U Władysława Janta-Połczyńskiego, krewnego redaktora Aleksandra, znajdujemy również wątek lwów z Woli Kożuszkowej. Władysław był ziemianinem i twórcą łowiectwa wielkopolskiego oraz znakomitym myśliwym. Jak tylko dowiedział się o lwach na wsi kujawskiej przybył do Woli Kożuszkowej, by zobaczyć je na własne oczy. Podczas niewinnej zabawy z Simbo został nieszczęśliwie drapnięty jego pazurem. Wypadek ten pozostawił trwały ślad w postaci nieznacznego przykurczu ramienia. Później, kiedy lwy znalazły się w poznańskim ZOO, za każdym razem kiedy gościł w stolicy Wielkopolski odwiedzał zwierzęta i nawet był wpuszczany przez dozorcę do ich klatki.

Ochmistrzyni dworska z Kuśnierza Maria Luwańska z lwicą Lady.
 Ten lwi kujawski wątek służył w powojennej socrealistycznej rzeczywistości, jako przykład do ukazywania nagannego postępowania ziemian – pańskie lwy żarły mięso a służba brukiew, głosili miejscowi ideolodzy. Mało tego, głoszono, co w części było prawdą, by odbyć owe safari pan Jan Pętkowski sprzedawał zboże na pniu i nie czekając za żniwami, udawał się hajda ku afrykańskim sawannom. Przemilczano zaś całkowicie jego piękną działalność w czasie II wojny światowej, kiedy to wspólnie z Maurycym Potockim z Jabłonny niósł pomoc tysiącom Żydów i Polaków. Ale to już materiał na kolejną opowieść o ziemiańskiej rodzinie Pętkowskich z Kujaw, z powiatu strzeleńskiego i ówczesnego województwa poznańskiego.

Dodam, że 6 listopada 2012 r. artykuł ukazał się na starym i nieistniejącym już blogu Strzelno moje miasto (cz. 3). Link do niego przyozdobiony zdjęciem został umieszczony przez redakcję Wirtualnej Polski na stronie głównej portalu. Spowodowało to, że wszyscy spragnieni ciekawostek z łatwością mogli dotrzeć do artykułu i zapoznać się z jego treścią. Przez dwa dni kilkadziesiąt tysięcy internautów wpadło wirtualnie do mojego Strzelna i poznało niezwykłą i prawdziwą historię kujawskich lwów. Takiej „okupacji” mój blog jeszcze nigdy nie przeżył. Wątek z lwami został również opublikowany w "Gazecie Pomorskiej" i "Zachodnim Poradniku Łowieckim". Był to temat roku.           

wtorek, 14 maja 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 39 Rynek - cz. 36


Ludwik Lippmann pod koniec funkcjonowania gminy żydowskiej w Strzelnie został, obok brata Leo, wybrany do jej zarządu, lecz wkrótce (1932 r.) została ona zlikwidowana i przyłączona, podobnie jak wiele okolicznych gmin do gminy inowrocławskiej. Zbożowiec Lippmann miał córkę: Teę oraz syna Maksa [Max Moshe]. O dalszych losach Maksa i pozostałych Żydów strzeleńskich do chwili ich zagłady, a także o rzezaku, szkole talmudycznej, synagodze, kirkucie i o Teii, siostrze Maksa, a żonie Marcina Baschwitza z ul. Powstania Wielkopolskiego, przy okazji spacerku pozostałymi ulicami miasta.


W czasie okupacji sklep i mieszkanie po Leo Lippmannie zagrabił Niemiec Schulz i prowadził w nim działalność handlową. Natomiast po zakończeniu działań wojennych wiosną 1945 r. sklep żelaza przydzielony został odpłatnie przez administrację powiatową, jako tzw. mienie poniemieckie, odrodzonej spółdzielni rolniczo-handlowej „Rolnik Kujawski" [późniejszy GS „SCh"]. Kontynuowano tutaj branże: wyroby z żelaza i stali oraz artykuły gospodarstwa domowego; później na kondygnacji balkonowej uruchomiono branżę odzieżową. Sklep ten przetrwał pod szyldem GS, a w końcowym okresie Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu, w tychże branżach do końca XX w.

Rolniczy Dom Towarowy GS "SCh". Okno wystawowe w dniach obchodów 750-lecia nadania Strzelnu praw miejskich.
Postacią, wręcz legendarną, związaną z tym miejscem był sprzedawca, Michał Dziadura. Początkowo mieszkał on w Stodólnie i gdzieś na przełomie lat 70. i 80. minionego stulecia przeniósł się do Strzelna. Poza handlem znany był jako wytrawny hodowca róż. Stało się, iż plantacja z roku na rok rozrastała się, a do tego nadarzyła się okazja powiększenia jej poprzez zakup gminnego gruntu. Pan Michał złożył w miejscowym urzędzie stosowny wniosek i przeprowadził rozmowy celem sfinalizowania transakcji. Jednakże trafił na przeszkodę. By „gmina" mogła sprzedać ziemię, musiała uzyskać akceptację mieszkańców wsi. W międzyczasie osobie, która decydowała o sprawach rolnych w urzędzie, pękł piec od centralnego ogrzewania, a że był to towar ze wszech miar deficytowy, należało po zapisaniu się na stosowną listę kilka miesięcy czekać. Zima za pasem, w związku z tym urzędnik pobiegł do sklepu pana Michała z błagalną petycją, by ten coś zrobił w kwestii otrzymania nowego pieca. Tu muszę zdradzić tajemnicę, że pan Michał należał do osób, dla których nie było rzeczy niemożliwych w ówczesnym kartkowo-rozdzielczym systemie zaopatrywania ludności w towary. Miał on takie wejścia w hurtowniach, że niemożliwe stawało się dla niego przysłowiową pestką. Zawdzięczał to swoim różom, których całe naręcze trafiały do pań wypisujących zlecenia i żon dyrektorów hurtowni. Zaś część męska rozdzielaczy i decydentów karmiona była przez niego przepastnymi zapasami jego niewysychającego źródełka piwnicznego.
Kiedy urzędnik poprosił go o pomoc, ten rzekł do niego:
-będzie ziemia, będzie piec.
-Ale panie Michale zima biegnie ku nam, a zebranie za miesiąc - odpowiada urzędnik.
-Co do tak wysokiego urzędnika zwołać zebranie za tydzień, kiedy ja nazajutrz jadę po jego piec - odparł sklepowy.
I stało się, że po dwóch dniach piec trafił na zaplecze magazynowe Erdetu, jak w skrócie nazywano Rolniczy Dom Towarowy. Wiadomość ta dotarła do urzędnika i ten w tri miga dotarł do sklepu i już od drzwi radośnie anonsował:
-Słyszałem panie Michale, że jest piec - ten zaś podstępnie mu odpowiedział - a i owszem, ale bez przepustnicy, którą pojutrze mają dowieść. A zebranie w sprawie mego gruntu to, kiedy? -dodał od niechcenia sprzedawca.
-Jutro panie Michale, jutro - to dobrze, bo komplet będzie pojutrze - dodał pan Michał.
I stało się, że zebranie sprzeciwiło się sprzedaży ziemi Dziadurze, uzasadniając odmowę, iż ma on dosyć dochodów, że więcej to mu nie trzeba.
Nazajutrz wiadomość o odmownym potraktowaniu jego wniosku dotarła do sklepu. Tuż po niej zjawił się urzędnik z zapytaniem:
-I co komplet do mego pieca dotarł - a dotarł, tylko nie do pańskiego jeno Józkowego, który wszystko przed godziną zabrał i uczciwie za to zapłacił - rzekł spokojnie sprzedawca.
Urzędnik nie wytrzymał i wrzasnął - przecież to był mój piec! - tak jak moja była ziemia, niema ziemi to i niema pieca - nerwowo warknął pan Michał.
Urzędnik wybiegł ze sklepu i pobiegł ze skargą do prezesa. Ten z kolei spokojnie go wysłuchał i posłał rewidenta, by ten sprawdził, co jest na rzeczy. Rewident po godzinie wrócił i pokazał prezesowi zeszyt z wpisem Józka „X" na pierwszym miejscu i uwagą, że dziś piec otrzymał i urzędnika na 39 miejscu z możliwością otrzymania pieca za 3 lata.

Wnętrze Rolniczego Domu Towarowego. Stoisko po lewej stronie od wejścia głównego -AGD i motoryzacyjne.
Inna anegdota nawiązuje do czasów, kiedy prezesem GS-u był znakomity jego gospodarz Stanisław Maniecki.
Otóż, przyszedł do prezesa rolnik ze skargą, iż sklepowy Dziadura odmówił obsługi, gdyż towar, który on chce nabyć znajduje się w kościele [poewangelickiej świątyni, która znajdowała się na środku rynku i stanowiła zaplecze magazynowe stoiska Dziadury], a on jest zmęczony. Prezes przedzwonił do sklepowego i nakazał mu natychmiastową obsługę rolnika. Oboje, rolnik i prezes udali się do kościoła. Był on już otwarty i pierwszy do środka wszedł rolnik. Zauważył go pan Michał i ryknął:
-A prezes Maniecka to, co sobie uważa, że Michał ma w dupie wiertolot i bedzie po kostiele latał niczym halichopter! Niech sobie prezes śmige zamontuje i lata, wtedy zobaczy jak trudno być sprzedawcą.
W trakcie wypowiadania tych słów w kościele-magazynie zjawił się prezes Maniecki i mimo woli usłyszał co Michał wygaduje pod jego adresem. Głośno chrząkając rzekł:
- Michale! Co to każecie prezesowi zamontować? No powtórzcie, co, bo niedosłyszałem? - na co przestraszony sprzedawca potulnie odpowiedział - e tam panie prezes, to nie ja mówił, to moje nerwy, które od rana mną szarpią.
- Pewnie żeście Michale ich nie posmarowali - rzecze do niego prezes - ano nie, bo „Bar" te nieroby malarze od zeszłego tygodnia malują.
Gwoli wyjaśnienia, pan Michał zawsze z rana przed otwarciem sklepu wchodził do „Baru" w Rynku pod „Trójką", gdzie oczekiwała na niego „setka", w południe druga „setka", po południu trzecia „setka" i po zamknięciu sklepu czwarta „setka". Kiedy tego rytuału nie dopiął, był bardzo nerwowy.

Po roku 2000 i zlikwidowaniu Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu sklep został wynajęty na działalność handlową, którą prowadził p. Koszal. Był to duży sklep spożywczo-przemysłowy, którego jednak żywot nie był zbyt długi. Przez kilka lat prowadzona była tutaj działalność handlowa w branży zabawkowej, artykułów zdobniczych, przyborów szkolnych, kosmetyków, itp. Od strony ul. Ścianki prowadzi swój punkt usługowy jedyny w Strzelnie szewc - usługi szewskie w szerokim zakresie napraw. Niestety i ta placówka zamknęła swoje podwoje.


Od kilku lat parter budynku będącego niegdyś w zasobach Powiatu Mogileńskiego znajduje się w rękach prywatnych. W 2017 r. mieszkaniec Strzelna Mariusz Kulse uruchomił tutaj markowy sklep American Dream Strzelno Moda Męska & Damska. Wcześniej prowadził on w mieście dwa inne sklepy odzieżowe, które połączył, przenosząc je do nowoczesnych i pięknych - po gruntownym remoncie - dwukondygnacyjnych wnętrz nowoczesnej placówki handlowej. American dream to w dosłownym tłumaczeniu: amerykańskie marzenie (sen). Faktycznie, tutaj każdy może spełnić swoje marzenia o pięknym ubiorze i to od stóp do głowy - wszystko, co do ubrania i modne można tutaj nabyć. Do sklepu na zakupy zjeżdża się cały region i to nawet z dalszych stron. Jako ojciec chrzestny Mariusza i bliski, bo z pierwszego kuzynostwa krewny jego ojca polecam tę najpiękniejszą placówkę handlową w Strzelnie i regionie. Wystarczy tutaj raz zajrzeć, by stać się fanem American Dream…


Sam Mariusz to wytrawny handlowiec, który dawno temu zaczął od straganu na targowisku przy hotelu. Ciężka i wytrwale prowadzona przez cały rok kalendarzowy tego typu działalność zaowocowała po latach pierwszym sklepem stałym przy ulicy Kościelnej, a następnie kolejnymi sklepami w Rynku. Warto zajrzeć do tego sklepu i niedrogo, a do tego bardzo gustownie się ubrać. U Mariusz - popularnie wszyscy Go tak nazywają - znajdziesz fachową poradę i uprzejmą obsługę. Do zobaczenia w sklepie!   

poniedziałek, 13 maja 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 38 Rynek - cz. 35


W piątek spotkałem pana Alojzego Kluczykowskiego, który wielokrotnie wzbogacał moją wiedzę o Strzelnie i to tym przedwojennym, okupacyjnym, jak i powojennym. Tym razem naszą rozmowę skierowałem na dzieje ostatnio opisywanej kamienicy w Rynku, popularnie zwanej biblioteką. Potwierdził funkcjonowanie na obu kondygnacjach marketu odzieżowego. Dodał, że w czasie okupacji pomieszczenia te wykorzystywali Niemcy, którzy w 1942 r. uruchomili w nich kasyno oficerskie. Korzystali z niego oficerowie, którzy po wybuchu wojny z Rosją sowiecką w miejscowym szpitalu leczyli rany oraz przechodzili rekonwalescencje. Było ich wielu, kilkudziesięciu, a pamięta to dokładnie, gdyż wraz ze swoim ojcem dowoził do kuchni różne artykuły spożywcze. Kasyno funkcjonowało do końca wojny gdyż szpital przez cały czas przyjmował Niemców rannych na froncie wschodnim.

Rynek 20 i Lippmannowie

Dzisiaj przechodzimy na zachodnią, ostatnią pierzeję Rynku i zatrzymujemy się przy kamienicy oznaczonej numerem 20. Jak już wspominałem o numerach policyjnych, jakie nosiły domy miejskie na przełomie XIX i XX w., ta oznakowana była numerem 69. W niej mieszkał i prowadził interes rodzinny Abraham Lippmann. Był on jednym z najzamożniejszych pośród Żydami kupcem parającym się, od co najmniej trzech pokoleń handlem. Zajmował się obrotem wyrobami metalowymi i jak odnotowano, w okresie międzywojennym, sklep żelaza Lippmannów był największą tego typu placówką na Kujawach. Prowadził również dział nasienny. Reklamując go tak oto ogłaszał się w 1891 r., w strzeleńskim „Nadgoplaninie": Nasiona polne i ogrodowe świeże, dobrze kiełkujące poleca A. Lippmann w Strzelnie. Lippmannowie byli znaną od lat w Strzelnie i na Kujawach rodziną Kupiecką. Antenatem żydowskiej rodziny Lippmannów był Schmul Lippmann, który z małżonką Juttch Moses miał czterech synów: Abrahama ur.?, Leo ur. 1863 r., Ludwiga ur.? i Mosesa ur. w 1850 r. Ten ostatni w 1875 r. poślubił w Strzelnie Wolfinę Aron i wyprowadził się stąd.

Abraham prowadził rozległą działalność kupiecką, parając się obrotem płodami rolnymi. Prowadził swój interes przy ulicy Szkolnej i Cestryjewskiej [obecnie Ścinki] oraz przy Rynku. Szczególny rozkwit działalności przypadła na początek XX w.


Abraham ożeniony został z córką niemniej bogatego strzeleńskiego kupca żydowskiego Chappa, Dorotheą. Małżonkowie Lippmannowie mieli siedmioro dzieci: Leo ur. 1875 r., Maksa ur. w 1874 r., Izydora ur. 1876 r., Marthe ur. w 1879 r., Ludwika ur. w 1880 r., Juliusza ur. w 1882 r. i Janusa ur. w 1883 r. O Leo udało się jedynie ustalić na podstawie spisu uczniów miejskiej szkoły koedukacyjnej, iż miał dwójkę dzieci: córkę Hertę ur. 28 marca 1901 r. i syna Martina ur. 21 stycznia 1903 r.

Kontynuując opowieść o Abrahamie Lippmannie zaznaczyć należy, że pochodził on w trzecim pokoleniu z pierwszych osadników żydowskich, którzy zamieszkali w Strzelnie po 1775 r., czyli po wielkim pożarze Inowrocławia. To właśnie ze stolicy Kujaw Zachodnich wywodzili się jego przodkowie i już wówczas zaliczali się do grupy zamożnych Żydów, których roczny dochód oscylował w granicach 1000 talarów.

Abraham doszedł do największych pieniędzy pod koniec XIX w. Zaliczany był do tzw. I klasy wyborczej, która skupiała posiadaczy parcel, nieruchomości, przedsiębiorstw i znaczących majątków. Od 1889 zasiadał w radzie miejskiej Strzelna, w której od 1919 r. zastąpił go syn Leo - był on również członkiem zarządu gminy żydowskiej w Strzelnie. Znaczna fortuna, jaką zgromadził Abraham, zarówno ta przejęta po przodkach, jak i pomnożona ciężką pracą, została około 1914 r. zainwestowana przez jego synów: w budowę wielkiego i nowoczesnego, a zarazem niezwykle funkcjonalnego domu handlowego i domu mieszkalnego przy ul. Szkolnej. Na fotografiach z przełomu wieków, widzimy jeszcze stary parterowy budynek z wysokim poddaszem mieszkalnym, ustawiony szczytem do Rynku. Duże okna wystawowe i liczne szyldy reklamowe zdają się świadczyć o pokaźnej ofercie handlowej firmy, która już wówczas zdawała się pękać w szwach.

Przed sklepem Leo Lippmanna - lata 30. XX w. Czy to są Lippmannowie?
Nowy dom powstał na miejscu starego, przy Rynku 20. dwupiętrowy, z mieszkalnym poddaszem, odbiegał swą architekturą od pozostałej zabudowy miejskiej, a wystawił go Leo Lippmann. W swym wyglądzie niósł nowy styl oparty o funkcjonalność i nowoczesność. Budynek ten spełniał funkcję handlowo-mieszkalną i kiedy dostał się w zarząd najstarszego syna Maksa stał się największą tego typu placówką handlową na Kujawach Zachodnich i pograniczu. Magazynowanie towarów odbywało się w przestronnej piwnicy oraz na dwóch kondygnacjach części magazynowej posesji handlowo-mieszkalnej.

Dostarczanie towarów do sklepu odbywało się za pomocą wewnętrznej windy towarowej kursującej pomiędzy piwnicą a poszczególnymi piętrami. Towary o większych gabarytach składowano w wiacie podwórzowej oraz w magazynie zlokalizowanym na tyłach podwórza. Część handlowa dla klienta znajdowała się na parterze i w części balkonowej przestrzennie otwartego pierwszego piętra. Sam Maks z rodziną zajmowali drugie piętro z efektowną logią balkonową, natomiast poddasze służba domowa. W sklepie zatrudnieni byli również Polacy, a znakomita organizacja pracy oraz bardzo dobre zaopatrzenie ściągały klientów z odległych miejscowości sąsiednich powiatów.

Podobnie uczynił brat Leo, Ludwig, który w ulicy Szkolnej wystawił obszerny piętrowy dom mieszkalny zaprojektowany na wzór skromnej willi miejskiej z narożnikową logią balkonową. Dzisiaj ten element architektoniczny już nie istnieje, gdyż został zabudowany.

Ludwig usytuował na wysokości I piętra swojego domu mieszkalnego przy ul. Szkolnej szyld ścienny, który przetrwał niemalże do naszych czasów i po dziś dzień pamiętam jego krótką treść, która brzmiała „L. Lippmann - Ziemiopłody". Ludwig w działach rodzinnych przejął handel płodami rolnymi. Był jednym z największych kupców zbożowych. Specjalizował się, poza magazynowaniem, w tzw. skupie zboża na pniu, czyli w zakupywaniu po okolicznych majątkach ziemskich wiosennych zasiewów na chybił trafił. A trzeba powiedzieć, że wielu okolicznych ziemian ten typ transakcji stosowało nagminnie, li tylko po to, by tą drogą szybciej zdobyte pieniądze przeznaczać na wiosenno-letnie wojaże po Europie, a nawet Afryce. Ludwik posiadał do kontaktów handlowych, jeden z pierwszych w Strzelnie, samochód osobowy. Miał wieloletnie kontrakty na zaopatrywanie wielkich młynów zbożowych znajdujących się w dużych miastach, dlatego też prowadził również skup bezpośrednio na wagony kolejowe.


Jakieś nierozpoznane do końca interesy musiał prowadzić Ludwig Lippmann. Na ich ślad trafiłem przy okazji przeglądania gazet z lat 20-tych minionego wieku. Przykuł mą uwagę tytuł informacji:

Napad bandycki w Strzelnie, z dopiskiem Zamaskowany bandyta zranił z browninga kupca Lippmanna. Ówczesny korespondent z Kujaw tak oto donosił o wydarzeniach, jakie rozegrały się w powiatowym Strzelnie:

Pan Ludwig Lippmann kupiec zbożowy w Strzelnie w dniu 16 bm. [lutego 1927 r.] o godzinie 8-mej wieczorem posłyszawszy pukanie do swego biura otworzył drzwi od przedpokoju na korytarz chcąc zobaczyć, kto puka.
Wyszedłszy parę kroków w korytarz, spostrzegł pewnego osobnika, który nie mówiąc słowa, wyciągnął browning i strzelił raz do kupca Lippmanna. Kula przeszła przez ramię pana L., którego raniła dotkliwie. Po oddaniu strzału napastnik zbieg nie rozpoznany. Napastnik był zamaskowany. W jakim celu dobijał się do biura p. L. nie wiadomo. - Tutejsza Policja wszczęła jak najenergiczniejsze śledztwo w tej sprawie
.

Zastanawiające jest to, że bandyta oddał tylko jeden strzał. Czyżby chodziło tylko o postraszenie, czy oszukany klient mścił się na kupcu, a może zazdrosny mąż lub konkurent do czyjegoś serca ostrzegał przed „smoleniem cholew"? W każdym bądź razie zagadka nigdy nie została rozwiązana, a Strzelno obiegały, co rusz to nowe sensacyjne plotki o przyczynach owego napadu bandyckiego.

CDN