czwartek, 18 kwietnia 2019

Jubileuszowe XX Misterium Męki Pańskiej



12 kwietnia w piątek poprzedzający Niedzielę Palmową w parafii strzeleńskiej pw. Świętej Trójcy w Strzelnie odbyło się Misterium Męki Pańskiej - sztuka pasyjna o męce i śmierci Jezusa Chrystusa. Przygotowana z wielkim rozmachem i z udziałem kilkudziesięciu młodych aktorów i aktorek, w teatralnej formie zostało wystawione po raz dwudziesty. Przypomnę, że w 1999 r. ks. kan. Otton Szymków zapoczątkował modlitwę pasyjną Drogą Krzyżową prowadzoną ulicami miasta. Wówczas to poszczególne stany niosły na swych ramionach duży krzyż symbolizujący mękę i śmierć Jezusa. Procesja prowadzona był od bazyliki, Placem Świętego Wojciecha, wokół Rynku i z powrotem, zatrzymując się przy rozmieszczonych po drodze 14. stacjach, którymi były duże obrazy namalowane przez strzeleńskich artystów, Jana Sulińskiego i Jerzego Kwiatkowskiego.













W 2001 r. na łamach "Wieści ze Strzelna" odnotowano: W piątek przed Wielkim Tygodniem na Placu św. Wojciecha w Strzelnie odbyło się Misterium Męki pańskiej. Niewątpliwie podniosła uroczystość religijna  wywarła na wiernych duże wrażenie. Autorem scenariusza i reżyserem religijnego przedsięwzięcia był ks. prob. Otton Szymków. Wielkopostne Misteria mają w Polsce dość długą tradycję.
  








W 2010 r. Katolicka Agencja Informacyjna podała iż: Wierni z parafii Świętej Trójcy w Strzelnie uczestniczyli 26 marca wieczorem w pasyjnym przedstawieniu ukazującym ostatnie chwile ziemskiego życia Jezusa. Misterium tradycyjnie przygotowali uczniowie miejscowych szkół. Odbyło się już po raz jedenasty.
(…)
Misterium rozpoczęła scena wskrzeszenia Łazarza, po której wierni podążając za młodymi aktorami uroczyście wkroczyli z Jezusem do Jerozolimy. Byli także świadkami Ostatniej Wieczerzy, modlitwy w Ogrójcu, zdrady Judasza, pojmania Jezusa, zaparcia się Piotra, sądu Piłata oraz biczowania i skazania Jezusa na śmierć. Później podążali za Nim ulicami miasta na Golgotę, którą usytuowano tradycyjnie na Wzgórzu św. Wojciecha, przed Rotundą św. Prokopa.
Scenariusz Misterium napisał ks. Krzysztof Januchowski, a muzykę przygotował ks. Krzysztof Kawalerski









Dodam do tych historycznych przekazów, iż z chwilą objęcia wikariatu w Strzelnie przez ks. Krzysztofa Kawalerskiego Misteria przybrały nowy wymiar, gdyż poza czystym teatrum zagościła muzyka. Dzisiaj z pozycji minionego czasu, tegoroczne wystawianie opowieści o męce i śmierci Jezusa Chrystusa możemy uznać za jubileuszowe, bo dwudzieste. Dzięki wytrwałości i ogromnemu zaangażowaniu ks. kan. Ottona Szymków, a po drodze i wielu wikariuszy, mieszkańcy Strzelna i regionu mogą corocznie uczestniczyć w tej pięknej modlitwie, wzbogaconej obrazem i muzyką.




Tegoroczne Misterium poprzedziła msza św. wieczorna, a po niej w klasztornych ogrodach odbyły się poszczególne akty, czyli: Ostatnia Wieczerza, modlitwa w Ogrójcu, zdrada Judasza, pojmanie Jezusa, zaparcie się Piotra, sąd Piłata oraz biczowanie i skazania Jezusa na śmierć. Następnie uczestnicy udali się w procesji Drogi Krzyżowej ulicami miasta. Wyruszyli ze Wzgórza Świętego Wojciecha i przeszli ulicą Kościelną aż do Rynku. Następnie procesja otoczyła Rynek i udała się drogą powrotną przed Rotundę św. Prokopa. Tam sceną ukrzyżowania Jezusa i jego zmartwychwstania zakończyło się tegoroczne Misterium. W tym roku do organizatorów widowiska, tj. młodzieży szkolnej i grupy mieszkańców dołączył nasz strzeleński Dom Kultury, który przygotował bardzo dobry i ze wszech miar ujmujący podkład muzyczny. Głównym reżyserem tego wyjątkowego, pełnego dramaturgii, pięknej muzyki, gry świateł i znakomitego aktorstwa był wikariusz strzeleńskiej parafii ks. Daniel Leszczyński.

Jako uzupełnienie zawartych powyżej treści polecam artykuł "Zwycięzca śmierci, piekła i szatana" w najnowszym, świątecznym numerze "Pałuk i Ziemi Mogileńskiej" pióra Pawła Lachowicza.

Wszystkie zdjęcia Damian Rybak

wtorek, 16 kwietnia 2019

Dwudziesta książka…



Z ogromną satysfakcją informuję czytelników bloga oraz tych wszystkich, którzy na niego trafiają, że ukazała się publikacja „Diecezja Bydgoska. Sól ziemi 1939-1945”, która została wydana z okazji 15. rocznicy powstania diecezji bydgoskiej. W zespole autorskim znalazłem się również ja i pięć moich tekstów - biogramów księży zamordowanych przez Niemców w latach II wojny światowej.


Wczoraj w Domu Polskim w Bydgoszczy odbyło się spotkanie z autorami i osobami zaangażowanymi w powstanie książki. Na ponad trzystu sześćdziesięciu stronach 25 autorów zamieściło biogramy 54 księży i osób świeckich, którzy swoje życie złożyły na ołtarzu Ojczyzny. Książka pod redakcją Edwarda Małachowskiego została podzielona na dwie części. Pierwszą z nich zatytułowano „Zbrodnia pomorska”, drugą - „Fordońska «Dolina Śmierci»”. Wśród opisanych ofiar czytelnik odkryje m.in. biogramy pięciu kapłanów, które wyszły spod mojego pióra, a są to: Wzniósł z domu rodzicielskiego dobre wychowanie, o ks. Antonim Kozłowskim (1901-1939); Skoro Bóg zażąda opuszczenia świata nie zawaham się, o ks. Janie Mańkowskim (1908-1939); Kapłan bardzo zacny, gorliwy, życzliwy dla wszystkich, o ks. Feliksie Niedbał (1881-1939); Poświęcił swoje życie dla idei Chrystusa i nadchodzącej Polski Odrodzonej, o ks. Józefie Tomisławie Smolińskim (1886-1940); Robię wszystko by odzyskać ludzi dla Kościoła i Wiary, o ks. Wacławie Szałkowskim (1889-1939).


Na wstępie, otwierając spotkanie w Domu Polskim ekonom diecezji bydgoskiej ks. prałat Przemysław Książek powiedział: - To książka o szczególnych osobach, które realizowały swoje chrześcijańskie powołanie na tej ziemi w latach 1939-1945. Jest to zarazem nawiązanie do przesłania, które podczas swojej wizyty w Bydgoszczy zostawił św. Jan Paweł II, kiedy wspomniał o męczennikach, apelując o ich upamiętnienie… - Dodał również, że w przyszłości powstaną kolejne publikacje, ukazujące postaci począwszy od X wieku do 1939 roku oraz z dziejów powojennych. - Chcieliśmy podziękować państwu za trud włożony w postanie tej książki - zakończył swe wystąpienie ks. prałat Książek, zwracając się do zebranych autorów i dobrodziei.



Z kolei w swoim wystąpieniu ordynariusz diecezji bydgoskiej ks. bp. Jan Tyrawa nawiązując do treści zawartych w tym pięknym albumie powiedział m.in.: - Pokazuje ona pewien wymiar egzystencjalny i życiowy konkretnego człowieka, który niósł taki czy inny los, zostawiając dzięki swojemu zaangażowaniu i twórczości takie, a nie inne ślady. Dla mnie i całego lokalnego Kościoła to bardzo ważne, ponieważ śmiem twierdzić, że w niektórych kręgach zaistnienie diecezji bydgoskiej trudno przyjąć do wiadomości. Cokolwiek byśmy powiedzieli, jest to jakiś fenomen kultury, miejsca i tego pominąć się nie da



Diecezja Bydgoska. Sól ziemi 1939-1945 jest pierwszą tego typu publikacja, która w tak dużej liczbie przybliża sylwetki osób, jakże ważnych, a często i zapomnianych. Redaktor opracowania Edward Małachowski w swoim wystąpieniu przybliżył genezę dzieła. Powiedział m.in.: - Wiosną 2017 roku trafiłem z całkiem innym projektem do kurii. Dotyczył on Bydgoszczy. Ksiądz prałat Przemysław Książek powiedział jednak, że diecezja to nie tylko Bydgoszcz. Wyjawił wówczas pewną ideę, którą sformułował wcześniej ksiądz biskup, aby rozpocząć pracę nad szerszą publikacją. Traktuję to jako dar Opatrzności, Pana Boga










Podczas spotkania jeden z autorów, Krzysztof Drozdowski zaprezentował i opatrzył komentarzem materiał filmowy z ekshumacji prowadzonych w kwietniu 1947 roku w bydgoskiej Dolinie Śmierci. Zaprezentowano również wybrane fragmenty filmu „Dobry Pasterz” o bł. ks. Antonim Świadku, o którym opowiadał autor biogramu diecezjalny duszpasterz niewidomych ks. Piotr Buczkowski.

W książce znalazło się ponad 330 ilustracji. Skład i przygotowanie do druku wykonał Krzysztof Woźniak, a projekt okładki przy jego udziale, Piotr Grzanka.

Zdjęcia: Wiesław Kajdasz http://diecezja.bydgoszcz.pl/2019/04/15/diecezja-bydgoska-sol-ziemi-1939-1945/

I tak oto moja biblioteczka autorska się rozrasta. Fragment mojej biblioteki z zaznaczoną półką z książkami mojego autorstwa i współautorstwa. To już 20 książek...

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 6



Jest to ostatnia część opowieści o Częstochowie Kujawskiej, czyli dziejach sanktuarium markowickiego za czasów ojców karmelitów. Przypomnę, że została ona napisana przez pierwszego proboszcza markowickiego ojca Jana Nawrata i została opublikowana w 1934 r. w "Piaście". Życzę przyjemnej lektury w czasie wielkanocnym.

VI
Źródłem dochodów Ojców Karmelitów markowickich był także browar, jaki u siebie prowadzili. Wyszynku nie mieli nigdy, bo ten był zastrzeżony jako wyłączny przywilej dziedziców. Piwo markowickie jednak musiało być wcale niezłe, bo przy zawarciu kontraktów Ojcowie płacili nie tylko pieniędzmi, ale i naturaliami, między którymi zawsze figuruje piwo. Dla ciekawości przytaczam kilka przykładów.

Dnia 26 maja 1754 r. O. Przeor, Walenty, od św. Agnieszki zgodził parobka, uczciwego Stefana Nowakowskiego. Za wierne usługi aż do Gód wymówił sobie 30 zł., jedne spodnie płócienne, jedną koszulę lnianą, parę butów, dwie beczki piwa, a trzecią za pieniądze.
- Tego samego dnia zgodziła się aż do końca roku dziewka Marianna pod warunkiem, że otrzyma 15 zł, parę trzewików i pończoch, trzy łokcie płótna na fartuch, półtora łokcia cienkiego płótna na chusteczkę na głowę i jedną beczkę piwa.
- Rzemieślnicy przy budowie kościoła i klasztoru pobierali piwa stosunkowo więcej, aż do 32 beczek.


Widać, że przodkowie piwem nie gardzili. Lecz myliłby się, kto by  i mniemał, że każdy, co na piwo się zgodził, też je sam wypił. Piwo, jak inne naturalia, było środkiem płatniczym, który w wiejskiej oberży albo sprzedawano lub na inne towary zamieniano. Dla Ojców gospodarstwo i połączony z nim przemysł gorzelniany był jednym z głównych źródeł, z którego opędzali wydatki na częste budowy, jakie wykonywali.


Przybywając do Markowie, zastali tutaj kościół drewniany i mały klasztorek, wzniesione kosztem fundatorów Bardzkich. Lecz już w pierwszej umowie zobowiązali się do powiększenia klasztoru o dalsze dziesięć celek, by się mogli sprowadzić w liczbie dwunastu. O budowie nowego murowanego kościoła już była mowa. Lecz z jego poświęceniem w roku 1714 nie skończyły się zabiegi i starania. Przeciągły się aż do końca osiemnastego wieku. W roku 1754 rozpoczęto budowę wieży; w roku 1763 snycerz toruński Jan Ernest Debes wykonywa główny ołtarz, który niestety nie zachował się w całości aż do dni naszych. Rok później Benedykt Haczkiewicz, wójt i zegarmistrz gnieźnieński, dostarcza zegar na wieżę. Następnego roku architekt Krysztofor Genelli szczytową ścianę za głównym ołtarzem przyozdobił kolumnami i sztukaturą aż do samego sklepienia. Całość dziś jeszcze wspaniale się przedstawia i świadczy o wielkim guście artystycznym mistrza. Artysta Jan Petri, malarz z Torunia, w roku 1771 wnętrze kościoła wymalował, nie szczędząc złota przy malowaniu ołtarzy i całego chóru. Sześć lat później Maciej Gruszczyński, snycerz z Mogilna, wykonał okratowanie ozdobne przed organami. Z końcem stulecia, 1793 r., Kasper Kaltner z Torunia dał nowe pokrycie na wieżę z blachy cynkowej, a w roku następnym architekt Andrzej Sztychtroz rozpoczyna cały szereg prac reparacyjnych koło kościoła i klasztoru, które trzy lata trwały. Z tego już widać, że Ojcowie rzetelnie się starali o utrzymanie i upiększenie wystawionych gmachów. A jednak tylko małą część mogłem przytoczyć z podjętych prac dla braku bliższych danych. Gdy uwzględnimy bogate przyozdobienie kościoła wewnątrz, dojdziemy do wniosku, że co roku coś się musiało robić.


Dla uzupełnienia obrazu krótko podaję, co z akt tutejszych wyczytałem o budowie klasztoru. Pierwotny klasztor stał aż do roku 1716. W tym roku zastąpiono go nowym o tych samych mniej więcej rozmiarach. Budowy podjął się mistrz ciesielski, Andrzej Przygocki. Z kontraktu, jaki zawarł z przeorem, X. Antonim Jarmułowiczem, wynika, że za wykonanie budowy otrzymał: 32 beczki piwa, 30 korców żyta, 6 jęczmienia, 4 grochu, 4 pszenicy, jedną kłodę kapusty, jedną beczkę soli, 15 garnców masła, 12 mendli gomółek, 6 połci słoniny, kwaterkę śledzi, 4 garnce oleju, 6 skopów i 1 100 zł. w gotówce.


Dzisiejszy obszerny klasztor murowany dwoma skrzydłami przylega do kościoła, z którym tworzy czworobok. Dolny krużganek i cały parter ma sklepienie czeskie. Dach pokrywa dachówka holenderska. Ubikacji mniejszych i większych ma przeszło 30. Mury są grubości przeszło metrowej, ale stoją na niskich fundamentach; mimo swej grubości miejscami się rysują. Ówczesnym zwyczajem w środku murów zużyto dużo polnych kamieni, nieraz olbrzymich głazów. Ma to tę niedogodność, że przy najmniejszej zmianie z wielkim trudem trzeba wpierw kamienie wykuwać. Budowa klasztoru trwała siedem lat od roku 1767 do 1774. O materiały starali się Ojcowie sami. Wykonanie poruczono różnym mistrzom i przedsiębiorcom. Prace murarskie przejął Niemiec, Krystian Goldfred Schultze, tarcie drzewa Jan Górecki, prace ciesielskie Łukasz Szymański; 20 tysięcy dachówek dostarczyli Jan Janowski i Sebastian Śmiałkowicz ze Służewa. Wewnętrzne urządzenie wykonali rzemieślnicy, po większej części inowrocławscy. Koszta wykonania były znaczne. Przeważnie płacono je naturaliami, co na razie uniemożliwia ich dokładne obliczenie.


Oprócz klasztoru Ojcowie pobudowali także budynki gospodarcze i dwa domy dla deputatników swoich i dla muzykantów przy kościele, utrzymywanych z pewnej fundacji na ten cel. Ruchliwość Ojców była przeto wielka, która wprost zadziwiać musi wobec szczupłych dochodów, jakimi rozporządzali.


Poza tą stroną materialną ich działalności nie wolno pominąć strony duchownej. Na pierwszym miejscu była obsługa cudownego miejsca. Na odpusty schodził się lud z całej okolicy w odległości 30 km wokoło. Niektóre odpusty trwały kilkanaście dni, np. św. Józefa trzy dni, a wielki odpust Matki Boskiej Szkaplerznej cały tydzień. Kościół nie był parafialny Ale poza czasem wielkanocnym tu się spowiadali łącząc się w Bractwa przy kościele klasztornym założone. Najwięcej członków miało Bractwo szkaplerzne; oprócz tego istniało Bractwo Opatrzności św. Józefa i św. Jana Nepomucena, każde posiadając swój ołtarz. Nabożeństwa były bardzo uroczyste, na co wskazują choćby cenne ornaty kościelne, które kościół posiadał.


Poza pracą w własnym kościele Ojcowie udzielali pomocy w sąsiednich parafiach. Do wspierania swego proboszcza w Ludzisku z dobrej woli zobowiązali się osobnym pismem z roku 1658. W pierwszej połowie osiemnastego wieku obsługiwali parafię w Trlągu i odprawiali nabożeństwa w kapliczce w Przedbojewicach. U różnych starszych pisarzy, podających krótkie wiadomości o tutejszym klasztorze, powraca zawszę wzmianka, że był ubogi i zawsze w potrzebach finansowych. Zważywszy kosztowne prace rozbudowy, nikogo to nie zadziwi. Ale mimo to trzeba im oddać tę sprawiedliwe uznanie, że życie ich pełne było trudów i poświęceń, a działalność ich obfitująca w owoce. Wysiłki ich rokowały najlepsze nadzieje, kiedy im kres położył zaborczy rząd pruski, początkowo krępującymi zarządzeniami a wreszcie zamknięciem klasztoru w roku 1825.
KONIEC


niedziela, 14 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 5



V
W Markowicach osiedlili się w r. 1643 „Ojcowie Karmelici starodawnej, ściślejszej obserwancji“. Akta fundacyjne nie mówię, o powodach, dla których im właśnie powierzono opiekę nad tym cudownym miejscem Matki Boskiej. Ale sam fakt, że przy pierwszej umowie, zawartej z fundatorami, obecny był O. przeor z Bydgoszczy, każe nam się domyśleć, że praca. OO Karmelitów bydgoskich znana i ceniona była na całą okolicę. Na stróżów świątyni Matki Boskiej i Jej cudownego obrazu bardzo się zalecali, bo od samych początków swego powstania w sposób szczególniejszy krzewili cześć Bogarodzicy. Założycielem tego zakonu jest Bertold z Kalabrii, który w roku 1156 wraz z dziesięciu towarzyszami jako pustelnik osiedlił się na górze Karmel, obok tak zwanej „jaskini Eliasza“. Stąd też nazwa: „Braci z góry Karmelu czyli Karmelitów": stąd też zwyczaj, nazywać „Karmelem" sam klasztor Karmelitów. Góra Karmel, uświęcona pobytem Eliasza proroka, już starym Zakonie przyciągała do siebie dusze, za życiem cichym, skupionym tęskniące. Legenda dodaje, że za czasów apostolskich w górzyste zacisza Karmelu schroniło się wielu chrześcijan, by się usunąć przed prześladowaniem ze strony żydów i żyć swobodniej według przepisów Ewangelii. Odznaczało ich szczególniejsze nabożeństwo do Matki Boskiej, na której cześć mieli pobudować pierwszą kapliczkę. Do tej tradycji nawiązał nowy zakon i za szczególniejszych sług Maryi się zawsze uważał. Jako gorliwych czcicieli obdarzyła Najświętsza Panna Karmelitów szkaplerzem, który pod nazwą „karmelitańskiego" do dziś dnia jest ulubioną szatą i ozdobą wszystkich dzieci Maryi.


Karmelici z początku mieli bardzo ostrą regułę, którą im dał błogosławiony Albert, patriarcha Jerozolimski. Jeden z przepisów nakazywał im chodzić boso. Kiedy jednak muzułmanie zdobyli Palestynę i Karmelici przenieśli się do zimnych krajów Europy, musieli złagodzić niektóre przepisy reguły. Stało się to za zgodą papieża Eugeniusza IV. Lecz nie wszystkie klasztory skorzystały z tego złagodzenia reguły. Utworzyły się dwa odłamy: Karmelici Bosi Trzewiczkowi, inaczej zwani Obserwancji Konwentualni. Reformę zakonną, jaką przeprowadził po części ich generał Jan Soretha później św. Teresa, przyjęły także niektóre klasztory Karmelitów Trzewiczkowych. Do nich należeli też Ojcowie w Markowicach i dlatego nosili nazwę „Karmelitów Trzewiczkowych starodawnej, ściślejszej obserwancji“. Blisko dwieście lat pełnili tu służbę przed cudownym obrazem. Spotkał ich jednak ten smutny los, że przyszłość pamięć ich głębokim pokryła milczeniem. W roku 1846 historiograf własnego zakonu, Karmelita O. Ignacy Chodynicki wydał dziełko pod tytułem: "Wiadomości historyczne o fundacjach Zakonu Karmelitańskiego" Lecz o klasztorze markowickim zaledwie wspomniał. A przecież i ta fundacja miała swe świetne czasy i niemałe położyła zasługi dla sprawy Kościoła św., podtrzymując przez dwa wieki wraz z nabożeństwem do Matki Boskiej wiarę wśród ludu okolicznego. Dzisiaj trudną jest rzeczą, choćby tylko wyliczyć imiona tych wszystkich, co służąc najwyższym ideałom religijnym dla dobra ludu tutejszego życie swe strawili, a tym trudniej skreślić obraz ich działalności. Kto zwiedził Markowice i podziwiał czcigodne mury tutejszego kościoła i klasztoru, ze czcią uchyli czoła przed ich prochami i jako dzielnym pracownikom na niwie kościelnej nie odmówi słusznego uznania.


Z woli fundatorów w klasztorze markowickim miało stale przebywać dwunastu zakonników. Oprócz codziennych nabożeństw i ćwiczeń duchownych, jakie im nakłada reguła karmelitańska, mieli co rano odśpiewać godzinki do Matki Boskiej, a wieczorem nieszpory, aby chwała Maryi nigdy nie ustawała. Resztę czasu mieli być na usługach wiernego ludu i w niedziele i święta urządzać dla niego uroczyste nabożeństwa. Dalszym ich zadaniem było odprawianie mszy fundacyjnych za dusze fundatorów i dobrodziejów. Warunków tych Karmelici dopełniali do końca.


Stała liczba zamieszkałych tu Ojców wynosiła siedem. Resztę stanowili Braciszkowie. Przełożony, O. przeor, co trzy lata się zmieniał. Utrzymanie mieli Ojcowie przede wszystkim z ofiar mszalnych. Samych mszy fundacyjnych było przeszło tysiąc rocznie. Po śmierci fundatorów niestety był to dla nich trudny i przykry obowiązek, ponieważ spadkobiercy i dłużnicy hipoteczni zalegali z procentami całe lata. Powodem tego były po części trudne na ów czas warunki gospodarcze. U niejednych zaś była zła wola, i Ojcowie zmuszeni byli sądownie praw swoich dochodzić nie zawsze z powodzeniem. Przepadały nie tylko procenty, ale i kapitały. Taki stan rzeczy skłonił zapewne pana Rafała Zboży-Radojewskiego, właściciela Przedbojewic i sędziego inowrocławskiego, że zamiast fundacji na wieczne czasy złożył 6 000 zł na klasztor z tym zobowiązaniem, by Ojcowie za jego duszę odprawili 5 000 mszy św. Takie zarządzenie przedśmiertne było bardzo roztropne i może dziś jeszcze służyć za przykład. Chociaż liczba wymówionych mszy była wielka, to jednak po paru latach wszystkie odprawiono. Miał zmarły szybką i skuteczną pomoc zaraz po śmierci i nie naraził się na to, że nieuczciwi spadkobiercy kapitał, na dobry cel ofiarowany, zaprzepaszczą. Ojcowie Karmelici należą do zakonów tak zwanych "żebrzących" czyli "mendykantów". Ale są dowody niezbite, że Ojcowie tutejsi własną pracą i zapobiegliwością starali się zdobyć fundusze na utrzymanie i rozbudowę klasztoru. Najpierw zaprowadzili gospodarstwo rolne na ca180 morgach, należących do klasztoru. Kiedy przez jakiś czas zawiadywali parafią w Trlągu, rozciągnęli swe gospodarstwo na tamtejszą ziemię beneficjalną. A kiedy właściciele Markowie i Przedbojewic dłuższy czas nie płacili procentów część ziemi folwarku trzymali w bezpłatnej dzierżawie. Jak z zapisków na niektóre lata wynika, przynosiło im to niezbyt wielkie korzyści materialne gdyż nie mogli wszystkiego obrobić siłami własnymi. Dawniejszy sposób gospodarstwa rolnego ani w przybliżeniu nie dał tych zbiorów co dzisiaj, chociaż ziemia kujawska już wówczas słynna była z urodzajności.
CDN

sobota, 13 kwietnia 2019

O. Jan Nawrat Dzieje Częstochowy Kujawskiej - cz. 4



IV
W dokumentach fundacyjnych tu i owdzie wtrącone są także drobne uwagi i notatki, z których bliżej poznajemy życie i ducha fundatorów klasztoru. Na pierwsze miejsce wysuwa się Helena Bardzka, główna założycielka. Urodziła się w roku 1590-tym, jako córka Szymona Markowskiego, miała jeszcze trzy starsze siostry zamężne: Zofię i Katarzynę Żychlińskie i Annę Roznową. Andrzej Bardzki, mąż Heleny, pochodził z Wrześni; umarł w latach 1642 do 1652. Jedyna ich córka Marianna dwa razy odzyskała zdrowie za wezwaniem Matki Boskiej Markowickiej. Umarła jednak w młodszym wieku, gdyż jako spadkobiercy Markowic figurują tylko siostrzeńcy pani Heleny. W herbie jej rodowym znajduje się tarcza z wyrytym półksiężycem i krzyżem. Na tablicy pamiątkowej z blachy miedzianej czytamy o niej, że „w doczesnym życiu swoim odznaczała się wysokimi cnotami, pobożnością nieporównaną i świątobliwą, w pomnożeniu chwały Boskiej i honoru Przeczyste! Panny żarliwością, hojną w fundowaniu przy miejscu świętym zakonu świątobliwego, w pomaganiu ubogich szczodrobliwością, pobożnymi uczynkami. Matrona cnót, wzór i przykład pobożności, dobroczynna fundatorka przez 75 lat świeciła przy herbowym miesiąca swego klejnocie. Dnia 5 kwietnia 1665 r. zniknąwszy, na wiecznym świecić zaczęła horyzoncie”.

Portret trumienny jednego z dobrodziejów markowickich (prawdopodobnie Wojciecha Bardzkiego?).
 Na taką pochwałę pośmiertną rzeczywiście sobie zasłużyła. W najpiękniejszym świetle okazuje się dusza jej w pobudkach, jakie ją skłoniły do fundacji markowickiej. Zamiar swój powzięła, by „zaspokoić pragnienie krzewienia chwały Bożej, nadane jej natchnieniem Ducha Św. i aby potomnym zostawić dowód szczególniejszego nabożeństwa do Najświętszej Panny”. Na innym miejscu pisze, że uczyniła to „z pobożności ku wzmożeniu chwały imienia Bożego tudzież i nabożeństwa ku Pannie Najświętszej, czyniąc też dosyć przodków swoich zamysłom i do skutku przywodząc”. „Rozmyślając o śmierci, która prawem powszechnym w każdym momencie nas czeka, pragnęłam dobrymi uczynkami uprzedzić poniekąd dzień swego zgonu i Boga za grzechy swoje przebłagać, zarazem też nabyć sobie szczęśliwą zmianę za dobra ziemskie - niebieskie, a za znikome i niepewne - dobra wiecznotrwałe”.

Z całą przezornością i naśladowania godną roztropnością zapewniała sobie modlitwę i pomoc duchowną po śmierci. Dość wspomnieć, że za dusze Andrzeja i Heleny Bardzkich ufundowane są cztery msze św. tygodniowo, za zmarłe jej siostry dwie, tyleż za żywych członków rodziny. Co do pogrzebu jej taka stanęła ugoda: „Gdy z woli Pańskiej Jej Mości Pani Fundatorce i Dobrodziejce z tym światem przez śmierć rozłączyć się przyjdzie, obowiązują się OO. Karmelici o to pilnie się starać, jakoby pogrzeb w większym, ile być może z gromadzeniu Duchowieństwa i ubogich był odprawiony i jak najprzystojniej, powodem będąc ich Mości Panom sukcesorom do wykonania tego wszystkiego, co testament Jej Mości będzie zamykał, osobliwie względem pogrzebu i ratunków prędkich dania duszy Jej Mości”.

Prorok Eliasz. Obraz olejny z ołtarza bocznego.
 Dla uzupełnienia obrazu tego przytaczam jeszcze ustęp z dokumentu erekcyjnego: „Urodzona P. Helena Bardzka... przejęta gorliwością szerzenia chwały Boskiej i dążąc do doskonałości chrześcijańskiej, dobra od Boga jej dane, Jemu Samemu zwróciła, aby mieć skarb w niebie i zapewnić sobie pomoc modlitwy za życia. Rozważała przy tym pobożne wierzenie, że ten żyć będzie szczęśliwie po śmierci, który połowę dóbr swoich do życia przyszłego przeznaczy i przekaże. Aby za święty ten zamiar wykonać, założyła i wyposażyła klasztor OO. Karmelitów przy kościele Najświętszej Panny w Markowicach, do którego od dłuższego czasu lud chrześcijański z bliska i daleka przychodzi dla uczczenia cudami słynącej figury Matki Boskiej. Albowiem jako duchy niebieskie nieustannie wysławiają Pana Zastępów w niebieskiej Jerozolimie, tak też i na ziemi powinna mu być śpiewana cześć nieustanna, tam zwłaszcza, gdzie dobroć i miłosierdzie Boga w sposób szczególniejszy się okazują. Dlatego też pomienieni Ojcowie powinni być jakby, wartą czuwającą i stróżami domu Pańskiego”.

Jak pięknie w słówkach tych ujęta jest pobożność chrześcijańska, jak szczytnie wyrażają one zadania chrześcijanina i jak trafnie określają główny cel życia klasztornego! Choćby klasztory nic więcej nie zdziałały, już przez to samo, że są miejsca mi szczególniejszego kultu Boga żywego i szkołą uświęcenia dusz, były te użyteczne i potrzebne dla wiary i Kościoła św. i sługiwały na szczere poparcie wiernych. To uznanie tym więcej im się należy, że klasztory, w duchu swych założycieli prowadzone, wszędzie i zawsze były krzewicielami chrześcijańskiej kultury, przykładem postępowej pracy i mistrzami ludu; przez swe dzieła miłosierdzia zaś błogosławieństwem i dobroczyńcami okolicy. Dla Kościoła św. wychowały najdzielniejszych bojowników, a godząc doskonale najwyższe ideały religijne z rozumnym postępem doczesnym, pozostaną zawsze ostoją prawdziwego ducha Chrystusowego.
Święty Walenty. Obraz olejny ołtarza bocznego.
 Śp. Helena Bardzka dnia 5 kwietnia 1665 r. ukończyła bogobojny swój żywot, mając przy sobie pomoc duchowną swego spowiednika, O. Bonawentury, Karmelity. Pochowana jest w podziemiach kościoła klasztornego. Pamięć jej przypomina nam wielki obraz w szerokiej złocistej ramie po prawej stronie kościoła. W górnej części widzimy obraz Matki Boskiej Szkaplerznej, na dole zaś po prawej stronie dwóch przedstawicieli zakonu karmelitańskiego; po lewej zaś stronie fundatorkę Helenę Bardzką ręce i oczy wznoszącą ku Najświętszej Pannie. Na grobkiem jej jest mała ozdobna płyta mosiężna, z wyrytym herbem i napisem, którego główną część już wyżej podałem. Kończąc ten szkic historyczny duszy pięknej i pobożnej, całym sercem powtarzam ostatnie słowa owego napisu:
Kto czytasz, winszuj szczęśliwości,
Sam naśladuj cnoty jej pobożności!”

Do fundacji Markowickiej przyczynili się także większymi zapisami:
  1. Piotr z Bnina Opaliński, podstoli koronny. „Dla szacunku i przywiązania ku OO. Karmelitom i pragnąc z całej duszy, by z dniem każdym rosły; cześć i chwała Boga i Najświętszej Panny, za której przyczyną i dla siebie i dla swoich licznych doznał dobrodziejstw”, zapisał klasztorowi 5 000 zł.
  2. Tyleż złotych ofiarowała na tę fundację pani Marianna z Leszna Tuczyńska, córka Wencesława hr. z Leszna Leszczyńskiego i jego żony, Anny z Rozdrażewa. Zaślubiona Andrzejowi z Tuczna Tuczyńskiemu, podkomorzemu inowrocławskiemu, jako panna, żona i wdowa świeciła przykładem wszelakich cnót Pani wielkich majątków, użyła ich szczególnie na budowę nowych kościołów w Poznaniu u OO. Jezuitów, w Tucznie, Zbąszyniu i Niezamyślu. Klasztor Markowicki uważał ją zawsze za szczególniejszą swą dobrodziejkę. Dnia 13 października 1668 r. umarła w Poznaniu w 60-tym roku życia.
  3. Wojewoda chełmiński Mikołaj Wejher wraz z żoną złożyli 3 300 zł.
  4. P. Katarzyna Żychlińska, z domu Markowska ofiarowała 1 000 zł.
  5. Po pięćset złotych dali panowie Krzysztof Gomułtowski i Łukasz Szamarzewski.
  6. Do tego dochodzą mniejsze datki różnych osób, które nie podając nazwiska, złożyły 380 zł.
Kościół markowicki przed przejęciem przez Oblatów Maryi Niepokalanej.
Chętnie bym i tych ofiarodawców przedstawił drogim czytelnikom. Lecz akta klasztorne o nich milczą i znikąd też o nich nic się nie dowiedziałem. Ale to nie zmniejsza ich zasługi, chociaż świat o nich zapomniał. Jest Bóg, który nawet o wdowim groszu pamięta, gotując mu stokrotną zapłatę w wieczności. I to Jest pewne, że ofiary fundatorów markowickiego klasztoru nie poszły na marne.

HISTORIA MARKOWICKIEGO KARMELU
W drugiej połowie szesnastego wieku stosunki religijne na Kujawach, jak zresztą w całej Polsce, nie były pocieszające. Były to czasy, w których sekciarstwo protestanckie najechało Polskę, krzewiąc wraz z błędną nauką wiary zamęt i niezgodę w narodzie. Jak wielce zagrożona była sprawa Kościoła już stąd wnioskować możemy, że kościół w Pieraniu, drugim miejscu cudownym na Kujawach, przez dłuższy czas był w posiadaniu innowierców. Szlachta i sfery inteligencji sprzyjały nowatorstwu a skutkiem tego obojętność religijna była zastraszająca. W roku 1570 biskup włocławski, Stanisław Karnkowski, z ubolewaniem stwierdza, że kościoły w Kruszwicy i Inowrocławiu świecą pustkami. Kościół katolicki jednak tyle jeszcze miał żywotność, że z narzuconej walki wyszedł zwycięsko. Kacerstwo zostało wyparte, a duch religijny odżył i podniósł się powszechnie, nawet w sferach posiadających. Dowodem tego fundacja klasztoru markowickiego, do której właśnie te warstwy w tak wysokim stopniu się przyczyniły. Przy tym zaznaczyć trzeba, że w pobliskiej Pakości w tym samym czasie powstał klasztor OO. Reformatów wraz ze śliczną Kalwarią. Życie zakonne, opierające się na zachowaniu rad ewangelicznych zawsze wskazuje na wiarę kwitnącą, bo z niej wyrasta. Zakony zaś ze swej strony ducha tego strzegą i rozwijają tak pracą misjonarską jak życia przykładem. Rozmaitość ich tym się tłumaczy, że założone zostały w różnych czasach i krajach, by zaradzić szczególnym potrzebom Kościoła.
CDN