Jest to ostatnia część opowieści o Częstochowie
Kujawskiej, czyli dziejach sanktuarium markowickiego za czasów ojców karmelitów.
Przypomnę, że została ona napisana przez pierwszego proboszcza markowickiego
ojca Jana Nawrata i została opublikowana w 1934 r. w "Piaście". Życzę
przyjemnej lektury w czasie wielkanocnym.
VI
Źródłem dochodów Ojców Karmelitów
markowickich był także browar, jaki u siebie prowadzili. Wyszynku nie mieli nigdy,
bo ten był zastrzeżony jako wyłączny przywilej dziedziców. Piwo markowickie jednak
musiało być wcale niezłe, bo przy zawarciu kontraktów Ojcowie płacili nie tylko
pieniędzmi, ale i naturaliami, między którymi zawsze figuruje piwo. Dla ciekawości
przytaczam kilka przykładów.
Dnia 26 maja 1754 r. O. Przeor, Walenty,
od św. Agnieszki zgodził parobka, uczciwego Stefana Nowakowskiego. Za wierne usługi
aż do Gód wymówił sobie 30 zł., jedne spodnie płócienne, jedną koszulę lnianą, parę
butów, dwie beczki piwa, a trzecią za pieniądze.
- Tego samego dnia zgodziła się aż do
końca roku dziewka Marianna pod warunkiem, że otrzyma 15 zł, parę trzewików i pończoch,
trzy łokcie płótna na fartuch, półtora łokcia cienkiego płótna na chusteczkę na
głowę i jedną beczkę piwa.
- Rzemieślnicy przy budowie kościoła
i klasztoru pobierali piwa stosunkowo więcej, aż do 32 beczek.
Widać, że przodkowie piwem nie gardzili.
Lecz myliłby się, kto by i mniemał, że każdy,
co na piwo się zgodził, też je sam wypił. Piwo, jak inne naturalia, było środkiem
płatniczym, który w wiejskiej oberży albo sprzedawano lub na inne towary zamieniano.
Dla Ojców gospodarstwo i połączony z nim przemysł gorzelniany był jednym z głównych
źródeł, z którego opędzali wydatki na częste
budowy, jakie wykonywali.
Przybywając do Markowie, zastali tutaj
kościół drewniany i mały klasztorek, wzniesione kosztem fundatorów Bardzkich. Lecz
już w pierwszej umowie zobowiązali się do powiększenia klasztoru o dalsze dziesięć
celek, by się mogli sprowadzić w liczbie dwunastu. O budowie nowego murowanego kościoła
już była mowa. Lecz z jego poświęceniem w roku 1714 nie skończyły się zabiegi i
starania. Przeciągły się aż do końca osiemnastego wieku. W roku 1754 rozpoczęto
budowę wieży; w roku 1763 snycerz toruński Jan Ernest Debes wykonywa główny ołtarz,
który niestety nie zachował się w całości aż do dni naszych. Rok później Benedykt
Haczkiewicz, wójt i zegarmistrz gnieźnieński, dostarcza zegar na wieżę. Następnego
roku architekt Krysztofor Genelli szczytową ścianę za głównym ołtarzem przyozdobił
kolumnami i sztukaturą aż do samego sklepienia. Całość dziś jeszcze wspaniale się
przedstawia i świadczy o wielkim guście artystycznym mistrza. Artysta Jan Petri,
malarz z Torunia, w roku 1771 wnętrze kościoła
wymalował, nie szczędząc złota przy malowaniu ołtarzy i całego chóru. Sześć lat
później Maciej Gruszczyński, snycerz z Mogilna, wykonał okratowanie ozdobne przed
organami. Z końcem stulecia, 1793 r., Kasper Kaltner z Torunia dał nowe pokrycie
na wieżę z blachy cynkowej, a w roku następnym architekt Andrzej Sztychtroz rozpoczyna cały szereg prac
reparacyjnych koło kościoła i klasztoru, które trzy lata trwały. Z tego już widać,
że Ojcowie rzetelnie się starali o utrzymanie i upiększenie wystawionych gmachów.
A jednak tylko małą część mogłem przytoczyć z podjętych prac dla braku bliższych danych. Gdy uwzględnimy
bogate przyozdobienie kościoła wewnątrz, dojdziemy do wniosku, że co roku coś się
musiało robić.
Dla uzupełnienia obrazu krótko podaję,
co z akt tutejszych wyczytałem o budowie klasztoru. Pierwotny klasztor stał aż do
roku 1716. W tym roku zastąpiono go nowym o tych samych mniej więcej rozmiarach.
Budowy podjął się mistrz ciesielski, Andrzej Przygocki. Z kontraktu, jaki zawarł
z przeorem, X. Antonim Jarmułowiczem, wynika, że za wykonanie budowy otrzymał: 32
beczki piwa, 30 korców żyta, 6 jęczmienia, 4 grochu, 4 pszenicy, jedną kłodę kapusty,
jedną beczkę soli, 15 garnców masła, 12 mendli gomółek, 6 połci słoniny, kwaterkę
śledzi, 4 garnce oleju, 6 skopów i 1 100 zł. w gotówce.
Dzisiejszy obszerny klasztor murowany
dwoma skrzydłami przylega do kościoła, z którym tworzy czworobok. Dolny krużganek
i cały parter ma sklepienie czeskie. Dach pokrywa dachówka holenderska. Ubikacji
mniejszych i większych ma przeszło 30. Mury są grubości przeszło metrowej, ale stoją
na niskich fundamentach; mimo swej grubości miejscami się rysują. Ówczesnym zwyczajem
w środku murów zużyto dużo polnych kamieni, nieraz olbrzymich głazów. Ma to tę niedogodność,
że przy najmniejszej zmianie z wielkim trudem trzeba wpierw kamienie wykuwać. Budowa
klasztoru trwała siedem lat od roku 1767 do 1774. O materiały starali się Ojcowie
sami. Wykonanie poruczono różnym mistrzom i przedsiębiorcom. Prace murarskie przejął
Niemiec, Krystian Goldfred Schultze, tarcie drzewa Jan Górecki, prace ciesielskie
Łukasz Szymański; 20 tysięcy dachówek dostarczyli Jan Janowski i Sebastian Śmiałkowicz
ze Służewa. Wewnętrzne urządzenie wykonali rzemieślnicy, po większej części inowrocławscy.
Koszta wykonania były znaczne. Przeważnie płacono je naturaliami, co na razie uniemożliwia
ich dokładne obliczenie.
Oprócz klasztoru Ojcowie pobudowali
także budynki gospodarcze i dwa domy dla deputatników swoich i dla muzykantów przy
kościele, utrzymywanych z pewnej fundacji na ten cel. Ruchliwość Ojców była przeto
wielka, która wprost zadziwiać musi wobec szczupłych dochodów, jakimi rozporządzali.
Poza tą stroną materialną ich działalności
nie wolno pominąć strony duchownej. Na pierwszym miejscu była obsługa cudownego
miejsca. Na odpusty schodził się lud z całej okolicy w odległości 30 km wokoło.
Niektóre odpusty trwały kilkanaście dni, np. św. Józefa trzy dni, a wielki odpust
Matki Boskiej Szkaplerznej cały tydzień. Kościół nie był parafialny Ale poza czasem
wielkanocnym tu się spowiadali łącząc się w Bractwa przy kościele klasztornym założone.
Najwięcej członków miało Bractwo szkaplerzne; oprócz tego istniało Bractwo Opatrzności
św. Józefa i św. Jana Nepomucena, każde posiadając swój ołtarz. Nabożeństwa były
bardzo uroczyste, na co wskazują choćby cenne ornaty kościelne, które kościół posiadał.
Poza pracą w własnym kościele Ojcowie
udzielali pomocy w sąsiednich parafiach. Do wspierania swego proboszcza w Ludzisku
z dobrej woli zobowiązali się osobnym pismem z roku 1658. W pierwszej połowie osiemnastego
wieku obsługiwali parafię w Trlągu i odprawiali nabożeństwa w kapliczce w Przedbojewicach.
U różnych starszych pisarzy, podających krótkie wiadomości o tutejszym klasztorze,
powraca zawszę wzmianka, że był ubogi i zawsze w potrzebach finansowych. Zważywszy
kosztowne prace rozbudowy, nikogo to nie zadziwi. Ale mimo to trzeba
im oddać tę sprawiedliwe uznanie, że życie ich pełne było trudów i poświęceń, a
działalność ich obfitująca w owoce. Wysiłki ich rokowały najlepsze nadzieje, kiedy
im kres położył zaborczy rząd pruski, początkowo krępującymi zarządzeniami a wreszcie
zamknięciem klasztoru w roku 1825.
KONIEC