środa, 20 stycznia 2021

Tajemnicza śmierć leśnika w Lasach Miradzkich

Nieistniejący już pomnik w miejscu śmierci leśnika. Na zdjęciu mały chłopiec to ojciec p. Mileny, jej prababcia Jadwiga i pradziadek oraz NN.

Przed kilkoma dniami za pośrednictwem Messengera zapytała mnie p. Milena Komasińska o pomnik za Tartakiem w Miradzu? Dodała, że jej tata ma zdjęcie z czasów jak był małym chłopcem, zrobione przy tym pomniku. Teraz pozostał po nim tylko kamień i chciałaby poznać historię tego miejsca? Minęło zaledwie kilka dni i przesłała mi zdjęcie. Nie jest ono najlepszej jakości, ale nieco poprawiłem i proszę, można ten pomnik zobaczyć. 

Dawna siedziba Nadleśnictwa Miradz - ok. 1910 r.

O pomniku, czy raczej wydarzeniu sprzed lat pisałem w wydanej w 2013 r. książce Lasy Miradzkie. Z dziejów Nadleśnictwa Miradz. Pozwólcie, że przywołam tę opowieść z kart tejże książki.

Z końca stulecia zachowało się kilka ciekawych informacji dotyczących miradzkiego nadleśnictwa. Znajdujemy je w regionalnej prasie, którą miejscowi Polacy abonowali i z której mogli się dowiedzieć wiele ciekawych informacji. Ta pochodząca z 1887 r. wiadomość jest ze wszech miar sensacyjną i mówi o zabójstwie urzędnika leśnego. Jej efektem było powstanie anegdoty, którą sam miałem sposobność usłyszeć z ust jednego z mieszkańców Ziemowit, którego ojciec przed laty mieszkał w Miradzu. Ale wróćmy do faktów, jakie 23 czerwca przekazał „Wielkopolanin”. Otóż, na łamach tej gazety ukazała się informacja o następującej treści:

W Mieradzu pod Inowrocławiem w leśnictwie rządowym sekretarz leśnictwa Neumann wyszedł w nocy z dnia 14 na 15 czerwca na patrolowanie; kiedy dnia 15 nie wrócił wysłano strażników leśnych na szukanie i ci znaleźli w kanale ciało Neumanna. W głowie zabitego było kilka ran. Przypuszczają, że Neumann zbywszy w lesie kilku szkodników chciał ich doprowadzić do leśnictwa, przy tym szedł przodem, a ci z tyłu go napadli i zadawszy cios w głowę w ten sposób życia pozbawili. Jako podejrzanego o udział w tym zabójstwie uwięziono gospodarza M. ze synem z Nowej Wsi. M. przy uwięzieniu miał kilka sińców na ciele i rany, szczególnie jedną na głowie od ostrego narzędzia. Zabity zdaje się walczył z napastnikami, gdyż miał w zaciśniętej ręce włosy, które przeciwnikowi z głowy był wydarł. M. zaprzecza udziału w zabójstwie, uniewinniając się, że w tej nocy był gdzie indziej; tymczasem mu wykręt świadkami udowodniono. Znany on jest podobno jako zręczny kłusownik i ze strażą leśną niejeden już miał zatarg. Syn jego zdaje się pomagał ojcu. Śledztwo się toczy w tej sprawie.

Niestety nie znamy finału tej brutalnej zbrodni, gdyż nie trafiłem na ewentualne rozstrzygnięcie sądowe. Za to jeszcze jedna gazeta donosiła, że: W Inowrocławiu uwięziono robotnika Michałowskiego wraz z żoną i synem jako podejrzanych o zabicie leśniczego z Mirau. Podobno już ich odwołano do sądu ziemiańskiego w Bydgoszczy. W pierwszej notatce prasowej podano inicjał mordercy „M”, zaś w drugiej już pełne brzmienie nazwiska. Ta, jak i poprzednia informacja zdają się potwierdzać krążącą wśród najstarszych mieszkańców i pracowników tartaku w Miradzu opowieść o złym leśniku spisaną przeze mnie w 1985 r. Opowiedział mi ją Eugeniusz Kuczawski z Ziemowit, który z kolei zasłyszał ją od swego nieżyjącego już dzisiaj ojca Edmunda, byłego pracownika tartaku w Miradzu. Otóż, jej wersja nieco odbiega od informacji prasowej i zdaje się usprawiedliwiać morderstwo sprzed lat.

Gęsta mgła skrywa tajemnice miradzkich ostępów (fot. Paweł Kaczorowski) 

Dziać się to miało przed stu laty, co wskazywałoby na zgodność z podawanym wydarzeniem. W Miradzu rezydował bardzo niedobry dla okolicznych mieszkańców leśniczy. Był on Niemcem i do tego nieprzychylnie traktującym rodzimą społeczność. Za wszystko karał: za zbieranie chrustu, kwitnącego runa leśnego, jagód, grzybów, a do tego za byle przyczyną straszył swoją strzelbą. Ponoć kilka osób postrzeli, a nawet, jak opowiadano zabił za to, że drzewo z lasu wywozili. Czy to była prawda, czy nie, dziś nie sposób sprawdzić, ale każdy starał się przestrzegać obowiązującego prawa dotyczącego pozyskiwania dóbr leśnych. Na wszystko trzeba było mieć asygnaty i zezwolenia, które należało wcześniej opłacić w kasie leśnej. Jagody i grzyby mogli zbierać ubodzy, którzy stosowną opłatę uiścili i posiadali przy sobie odnośny kwit.

Takie zachowanie leśniczego nie było po myśli okolicznych kłusowników i innych szkodników leśnych, których w każdej przyleśnej miejscowości było kilku, a szczególnie w Nowej Wsi, Gaju-Bartodziejewicach,  Ostrowie i Ciencisku. Razu pewnego kilku osiłków ostro potraktowanych przez owego leśniczego postanowiło zemścić się na nim. Wiedzieli, że lubi on wieczorne spacery po lesie, więc zaczaili się na niego, gdzieś w okolicach „Maszyny” – tak nazywano późniejszy tartak w Miradzu. Zdarzyło się, że pewnego wieczora wpadł im znienawidzony Niemiec - leśniczy w ręce. Pochwycili go i skrępowali linami, przy tym poczęli go straszyć, że jak tak dalej będzie postępował, to zabiją go i rzucą wilkom na pożarcie. Przestraszył się niesamowicie i począł prosić, by mu nic nie robili, a on się zmieni i złagodnieje wobec tych, którzy las nawiedzają.

Bruk leśny w kołderce mgielnej. Śródleśna droga w Lasach Miradzkich - tzw. Gajowianka, skrywająca wiele ciekawych opowieści... (fot. Paweł Kaczorowski)  

Zuchwalcy dali się ubłagać, ale dla nauczki postanowili przywiązać Niemca do drzewa i tak przetrzymać przez noc. Do tego wszystkiego wysmarowali leśnika miodem w celu przyciągnięcia wszelakiego robactwa, a szczególnie komarów, które miały nieszczęśnika dotkliwie pokąsać. Nikt z napastników nie zauważył, że kilka metrów dalej znajdowało się wielkie mrowisko pełne żarłocznych mrówek. Kiedy oddalili się i w pełni zapadł zmrok, owady zwietrzyły słodki zapach i hajda ruszyły w kierunku smakowitego źródła. Po zjedzeniu słodkości z odzienia leśnika zaczęły niemiłosiernie go kąsać. Ból kłutego ciała spowodował, że ofiara zaczęła strasznie krzyczeć. Mieszkańcy Miradza wspominali później, że z głębi lasu dało się słyszeć wyjące wilki, przypuszczam jednak, że były to rozpaczliwe wrzaski kąsanego leśnika.

Kiedy następnego dnia zaczęto szukać owego nieszczęśnika, nikt nie przypuszczał, że ten zginął zaledwie kilkaset metrów od swego domostwa. Znaleziono go po kilku dniach przywiązanego do drzewa i wpół ogryzionego przez żarłoczne mrówki, które przeniosły mrowisko pod drzewo z martwym leśnikiem. W anegdocie tej nie ma mowy o śledztwie, czy ewentualnych złoczyńcach. Opowiadano jedynie, że w miejscu męczeńskiej śmierci leśnika postawiono trwały pomnik, którego śladów dziś trudno odszukać. Stał on jeszcze w latach 60. minionego stulecia. Decyzją ówczesnych władz zwierzchnich nadleśniczy Henryk Vogt polecił swoim służbom obelisk usunąć. Jak widać, pamięć o tym miejscu - pomniku trwa wśród niektórych najstarszych byłych i obecnych mieszkańców Miradza. Bądź co bądź miejsce to jest elementem naszego dziedzictwa kulturowego i należałoby się zastanowić, czy aby nie wrócić do tego miejsca i należycie je oznakować… 


wtorek, 19 stycznia 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 115 Ulica Inowrocławska - cz. 11

11 marca 2015 r. w godzinach popołudniowych wielka tragedia dotknęła mieszkańców kamienicy przy ul. Inowrocławskiej 21 i przyległego do niej domu przy ul Lipowej 1. Budynki trawił ogień. Pożar wybuchł około godz. 15:00. W tym czasie byłem z Heliodorem Rucińskim w Mogilnie na posiedzeniu Komitetu Obchodów 100. Rocznicy Wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Około godz. 15:30 Heliodor odebrał telefon od małżonki, że płonie „Stary Magistrat”. Po chwili odezwał się mój telefon. Dzwoniła moja małżonka podniesionym głosem informując, że płonie „Stary Magistrat”. Pożar obserwuje z balkonu naszego mieszkania przy Osiedlu Piastowskim. Po chwili przesłała mi zdjęcie. Cały dach w ogniu. Straszny widok. Co z mieszkańcami?

Dnia pierwszego - wielki pożar!!!

 

Po upływie kilkunastu minut odbieramy kolejny telefon. Domy nadal płoną, przy pożarze 16 jednostek straży pożarnej. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach informacja, że nadal domy płoną. Do Strzelna wróciliśmy o 18:45. Miasto zakorkowane, policjanci sterują ruchem drogowym. Nie ma dojazdu do miejsca tragedii. Heliodor podwozi mnie do domu. Przed blokiem spotykam znajomego, który na żywo relacjonuje mi ogrom nieszczęścia, jakie dotknęło biednych strzelnian. Mówi mi, że nie zna szczegółów, ale z tego co słyszał to 16 rodzin straciło dach nad głową, dorobek całego życia. Szybko liczę i zdaje mi się, że tak, chyba 16… Tam przecież mieszkało kilka rodzin emeryckich, co z nimi? Niektórzy wracali z pracy, innych wyrwała informacja telefoniczna, że ich dom stoi w ogniu. Wypadli z „roboty” i biegiem do domu, by ratować…

Dnia drugiego - liczenie strat...

 

Wchodzę do mieszkania, a w środku poruszenie. Małżonka pokazuje mi zdjęcia w telefonie, nerwową relację składa Waldek, który dopiero, co wrócił stamtąd. Mówi o tragedii ludzi, o chłopaku co z mieszkania wyleciał w sweterku i laczkach. Nie szło nic uratować. Jakaś starsza pani wróciła i poparzyła sobie ręce, chciała ratować dobytek, niestety… Ludzie płakali… Chłopaka koledzy ubrali przynosząc swoje ciuch z domów.

Po blisko trzech latach - rozbiórka...

 

Wozy strażackie stały wzdłuż jednej i drugiej ulicy. Strażacy walczyli, początkowo byli bezsilni w walce z żywiołem. Ciasna zabudowa i tak szczęście w nieszczęściu, że pożar nie rozprzestrzenił się wzdłuż ul. Inowrocławskiej. Tłumy ludzi przyglądały się, mogli jedynie obserwować, skoro fachowcy byli bezsilni. Ostatecznie pożar ugaszono… Walka z ogniem trwała ponad trzy godziny. Teraz dogaszanie, sprawdzanie, zabezpieczanie…

Po blisko trzech latach tuż przed Świętami Bożego Narodzenia wyburzono ruiny spalonych dwóch domów. Roboty rozbiórkowe wykonano na podstawie decyzji Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Mogilnie i przeprowadzonej ekspertyzy. Do 20 grudnia 2017 r. z powierzchni zniknęły nadziemia dwóch budynków mieszkalnych. Całkowity koszt, tych robót wyniósł ponad 120 tys. zł.

Do chwili rozebrania po wielkim pożarze budynków, starsi mieszkańcy miasta miejsce to nazywali „Starym Magistratem“.


Foto: Heliodor Ruciński 


poniedziałek, 18 stycznia 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 114 Ulica Inowrocławska - cz. 10

Ulica Inowrocławska. Pierwszy od prawej budynek Starego Magistratu w latach 20. XX w.

11 marca 2015 r. wielki pożar, który wybuchł około godz. 15:00 strawił dwa z najstarszych budynków miasta Strzelna. Rozmiary zniszczenia były tak wielkie, że obie budowle nie nadawały się do dalszego zamieszkania i zostały rozebrane. Ostał się po nich plac i widok na dwa kolejna ocalałe budynki, które niegdyś stanowiły kompleks zabudowań administracyjno-sądowy miasta Strzelna i obwodu (dystryktu) Strzelno, podzielonego później na dwa obwody Strzelno-Północ i Strzelno-Południe. Ta informacja powinna starczyć dla opisania czegoś, co już nie istnieje, gdyby nie to, że przedmiotowe miejsce, opisane onegdaj numerami 21 i starym policyjnym 86, było tak po prawdzie miejscem kultowym i bardzo ważnym w dziejach Strzelna.

Ulica Inowrocławska - wówczas Pocztowa. Stary Magistrat ok. 1910 r.

Zatem, zatrzymajmy się nieco dłużej w tym miejscu i cofnijmy się do połowy XIX w., tj. czasu powstania dużego, jak na ówczesne czasy, wielofunkcyjnego budynku, który wybudowano dla kilku organów administracyjno-sadowych. Przeglądając mapę katastralną miasta Strzelna sporządzoną przez Grützmachera w latach 1827/1828, nie znajdujemy jeszcze tego budynku, a obręb magistracki zajmują w tym czasie dwa pomniejsze domy wystawione zapewne z drewna lub cegły i pecy. Należały one do Polaków, szewca Wegnera i Domagalskiego. Na początku XIX w. w Strzelnie były dwie linie Wegnerów, których antenatami byli Wojciech i Kazimierz, natomiast Domagalskich jedna linia wywodząca się od Klemensa, którego synem był trzykrotnie żonaty Blasius (Błażej).

Ulica Lipowa. Po lewej Stary Magistrat (początek lat 20. XX w.)

Z różnych przekazów i informacji wiadomym jest, że od chwili rozbiórki ratusza w Rynku do czasu wystawienia nowej siedziby władz miejskich, administracja dzierżawiła lokale na potrzeby magistrackie, policyjne i sądowe oraz obwodowe od mieszczan strzeleńskich. Jeszcze w latach międzywojennych w archiwum miejskim znajdowały się dokumenty z których sekretarz miejski Stanisław Skowron odtworzył w 1931 r. kolejność dzierżaw magistrackich. W tamtych czasach burmistrz stał na czele magistratu czyli organu wykonawczego - zarządu miasta oraz sprawował władzę policyjną. Tak wiec, w jego rękach znajdował się zarówna urząd magistracki jak i policyjny. Drugą osobą etatową i członkiem magistratu był kamlarz - skarbnik. Do wykonywania swych funkcji nie potrzebowali oni wielu pomieszczeń, wystarczyła jedna - dwie izby.  

Ulica Lipowa. Po lewej stronie Stary Magistrat, z widoczną przed nim pierwszą w Strzelnie stacją benzynową. Dalej za bramą budynek Policji i więzienie (lata 20. XX w.).

Czerwoną elipsą zaznaczone jest więzienie z charakterystycznymi okienkami cel więziennych.

Po opuszczeniu starego ratusza w Rynku urząd magistracki mieścił się w kilku miejscach zanim osiadł na stałe przy ul. Pocztowej (współczesnej Inowrocławskiej) 21. Na początku, ok. 1826 r. magistrat swoją siedzibę miał przy ul. Świętego Ducha 24, dawniej policyjny 55, w domu będącym własnością Polaka wyznania katolickiego, szynkarza Markowskiego (jak zapisał Skowron - na gruncie, gdzie obecnie p. Plagens wybudował swoją nieruchomość przy ulicy Św. Ducha). Następnie urząd został przeniesiony w ulicę Szkolną, do stojącego po stronie południowej domu parterowego. Posesja, na której stał ów dom przypisana był do Rynku 26, czyli dawnego numeru policyjnego 75 i w tamtych latach należała do Lippmannów  (obecnie nieruchomość ta już nie istnieje, przed wojną należała do Franciszka Wesołowskiego). Współcześnie parcela na której stał ów dom należy w części do spadkobierców państwa Kasprzyków i w części do Józefa Nowaka. Kolejne przenosiny nastąpiły do części reprezentacyjnej miasta, do posesji należącej później do Niemca Fritza Rittera przy Rynku  nr 1, dawniej numer policyjny 94 (obecnie własność Rucińskich). Wkrótce nastąpiły kolejne przenosiny do kamienicy w Rynku 25, dawniej numer policyjny 74, której właścicielami byli Gersonowie (w latach międzywojennych Władysław Cieślewicz, a obecnie spadkobiercy Woźniaków). Kolejne przenosiny siedziby magistratu nastąpiły do kamienicy Baumgartów-Ritterów przy Rynku, ale tym razem pod nr 17, dawniej policyjny 22 (w latach międzywojennych dom należał do Franciszka Barczaka, a współcześnie do Firmy Arpis z Bydgoszczy). Jeszcze trzykrotnie władze miejskie zmieniały swoje biura, tym razem przy ul. Pocztowej (Inowrocławskiej). I tak z Rynku przeniosły się do budynku szkoły ewangelickiej przy ul. Pocztowej pod nr 22, dawniej policyjny 197 (w latach międzywojennych nieruchomości była własnością Zygmunta Jaśkowiaka, a obecnie Czeneckich). Stamtąd do budynku nr 23A, dawniej policyjny 171 (w latach międzywojennych własność asesora Boesche). W końcu, a mogło to być w połowie XIX w., magistrat zagrzał sobie miejsce na około 80 lat w nowej, własnej siedzibie na narożniku ulic Pocztowej (Inowrocławskiej) i Lipowej pod numerem Pocztowa 21, dawniej numer policyjny 86.

Ulica Inowrocławska Stary Magistrat lata 90. XX w. (foto. Heliodor Ruciński)

W tym krótkim, około trzydziestoletnim okresie, po opuszczeniu ratusza władze miejskie zmieniały aż osiem razy swoją siedzibę. Z upływem lat administracja się rozrosła, przybyło zadań, a z trym i etatów. W obrębie parceli, w miejscu tym, od strony ul. Lipowej przybyły trzy kolejne budynki: dla władzy sądowej z więzieniem, policji i mieszkalny burmistrza. W tym miejscu przypomnę, że od 1834 r. zaczął funkcjonować w Strzelnie Land und Stadtgericht, czyli Sąd Ziemsko-Miejski, a od 1836 r. administracja dla nowoutworzonego Obwodu Strzelno, który obejmował obszar współczesnych gmin Strzelno i Jeziora Wielkie oraz części gmin: Orchowo, Mogilno, Janikowo, Inowrocław i Kruszwica. Po powstaniu powiatu strzeleńskiego i podziale Obwodu Strzelno na dwa mniejsze: Obwód Strzelno-Północ i Obwód Strzelno-Południe, oba znalazły swoje siedziby w gmachu głównym od strony ulicy Pocztowej (tym, który spłonął).

Ulica Inowrocławska. Stary Magistrat - u zbiegu ulic Lipowej z Inowrocławską (ok . 2012 r. foto z Google).

W latach 80. XIX w. zapadła decyzja, by wystawić nowy reprezentacyjny budynek dla władz miejskich. W 1887 r. przy ul. Szerokiej nr policyjny 201 (współcześnie budynek LO) budynek oddano do użytku, ale niestety nie zasiadły w nim władze miejskie lecz nowo powstałego rok wcześniej powiatu strzeleńskiego. Po likwidacji w 1932 r. powiatu strzeleńskiego i przeniesieniu działalność Kasy Chorych do Mogilna, nowo wystawiony w latach 1928-1929 budynek przy ul. Świętego Ducha nr 33 zmienił swoją funkcję i stał się od 1936 r. dziesiątą w dziejach Strzelna siedzibą władz miejskich - Magistratu. Wcześniej bo pod koniec 1933 r. przeniósł się do byłego budynku szkoły wydziałowej (Przedszkole Nr 1) Sąd Grodzki. Z początkiem stycznia 1935 r. Policja Państwowa zmieniała swoją siedzibę, przenosząc się z ulicy Lipowej nr 4 do budynku po Urzędzie Skarbowym przy ul. Miradzkiej (ul. Doktora Jakuba Cieślewicza nr 4). Podobnie stało się z biurami Zarządów Gmin Strzelno-Północ i Strzelno-Południe, które nowe lokale znaleźli w byłej siedzibie starostwa powiatowego przy ul Szerokiej (budynek LO). Od 1936 r. stary budynek administracyjny i cały pustostan mu towarzyszący zamieniony został na mieszkania lokatorskie. Jeszcze w 1938 r. w jednym z lokali poadministracyjnych od strony ul. Lipowej uruchomiono harcówkę ZHP.

W niezmienionym stanie pozostało jedynie więzienie, które funkcjonowało tutaj do 1945 r. To w nim prawdziwą gehennę przeżyli aresztowani przez władze okupacyjne Polacy, których tutaj przetrzymywano, a następnie wywożono do miejsc masowych egzekucji w Lasach Miradzkich. Stąd wywieziono proboszcza markowickiego ojca Mariana Wydubę OMI do lasu leśnictwa Kurzebiela i tan rozstrzelano.

Stary Magistrat od ul. Lipowej - brama wjazdowa w podwórze (ok. 2012 r. - foto z Google).

Czas powojenny to lata zwykłej egzystencji kamienicy czynszowej będącej własnością miasta. W mojej pamięci zapisało się kilku mieszkańców tego domostwa. W pierwszej kolejności wymienię wielopokoleniową rodzinę muzyków strzeleńskich, panów Koteckich, a byli nimi senior Piotr, syn Zenon i wnuk Krzysztof, późniejszy dyrektor Domu Kultury w Strzelnie. Tutaj mieszkała również rodzina Kruszewskich, z których senior był znanym, cenionym i wieloletnim zawodnikiem Klubu Sportowego „Kujawianka“ Strzelno, a syn Marek działaczem harcerskim i podobnie jak sąsiad, dyrektorem Domu Kultury w Strzelnie. Pamiętam również starszego pana Zielińskiego, który naprawiał rowery. Do niego biegałem z kołami rowerowymi, by je wycentrował oraz z przebitymi oponami do zaklejenia dziur, a gdy łańcuch się zerwał to p. Zieliński w mig połączył ogniwa metalowym nitem…

CDN

 

środa, 13 stycznia 2021

Obóz - stalag X jeńców angielskich w Strzelnie

Czy okres II wojny światowej w Strzelnie i okolicy kryje wiele tajemnic? Ostatnio modne stało się pisanie artykułów o krzykliwych tytułach mówiących, o odkrywaniu tajemnic, nieznanych faktów, o „skarbach“ itd., itp. A przecież, wiele z tych odkryć to tylko wyciągnięcie na światło dzienne faktów, które wielu z mieszkańców zna z autopsji, opowiadań ludzi starszych, czy z niegdyś przeczytanych lub widzianych, a dziś rozproszonych dokumentów, opisów, notatek. W moim życiu penetrując biblioteki, archiwa, zbiory prywatne; prowadząc rozmowy, korespondencje, wywiady i słuchając opowiadań wszystko, co znalazłem lub o czym mi opowiedziano, a dotyczyło mojej małej ojczyzny starałem się zapisać. Dzięki tej skrupulatności zapisałem kilkanaście tysięcy stron, które składają się na kilkaset artykułów i kilkadziesiąt książek.

Przez cały kilkudziesięcioletni okres twórczy starałem się dokumentować okres II wojny światowej. Trafiałem na informacje, które do dziś nie zostały przeze mnie upublicznione, jak chociażby o strzelnianach, którzy przeszli na stronę okupanta, tzw. Volksdeutsche. Wystarczy powiedzieć, że w okupacyjnym powiecie mogileńskim było 6134 mieszkańców, którzy zapisali się dobrowolnie na  Deutsche Volksliste. Trzeba jednak pamiętać, że dokonywali tego tylko ci, w których po przodkach płynęła krew niemiecka. Ale przejdźmy do tematu tytułowego, czyli do obozu jeńców angielskich, założonego w Strzelnie przez okupanta niemieckiego.

Wiedzę o obozie zaczerpnąłem z kilku źródeł, a wszystko zaczęło się jeszcze w latach młodzieńczych. Wówczas starsi mieszkańcy przy różnych okazjach napomykali o funkcjonowaniu takiej jednostki na strzelnicy Bractwa Kurkowego, czyli pomiędzy ul. Sportową i stadionem oraz przy ul. Powstania Wielkopolskiego nr 2. W latach 80. minionego stulecia opowiedział mi o tym miejscu śp. Franciszek Krzewina. Podczas spotkania braci strażackiej opowiedział mi, że w czasie okupacji pracował w firmie budowlanej Niemca Otto Schultza, jako dekarz. Jednego z letnich dni, a było to po żniwach w 1941 roku, smołował dach szpitala. Wówczas zauważył lądujący pomiędzy nowym cmentarzem a Laskowem samolot. Były to późne godziny popołudniowe i kiedy samolot wylądował z pobliskiego stogu ze zbożem wyskoczył jakiś człowiek, błyskawicznie podbiegł do maszyny i wsiadł do niej. Samolot natychmiast wystartowała kierując się na południowy-zachód. Kiedy dekarz wracał z pracy, zauważył ogromne poruszenie w obozie jenieckim, a nazajutrz dowiedział się o rzekomej ucieczce jednego z jeńców. Musiała to być jakaś ważna osobistości, którą stąd ewakuowano samolotem do Anglii.

Strzelno. Rynek, pierzeja północna - przed Arbeitsamtem (okupacyjnym Urzędem Pracy)

 Wiele ciekawych informacji o obozie usłyszałem z ust śp. Gwidona Trzeckiego oraz Alojzego Kluczykowskiego, który przed miesiącem potwierdził mi te fakty. Nadto o funkcjonowaniu obozu dowiedziałem się ze strzeleńskiej Kroniki Poczty Polskiej. Ale najbardziej konkretne informacje uzyskałem z Pamiętnika Urszuli Firyn, pisanego od 1 września 1939 roku do października 1940 roku. Został w nim spisany również dzień zakończenia okupacji niemieckiej Strzelna oraz kolejne dni do 31 stycznia 1945 roku. Ten ostatni zapis dokonała pani Urszula 4 lutego 1945 roku. Drugim jeszcze konkretniejszym źródłem funkcjonowania obozu jenieckiego jest karta ewidencyjna jednego z jeńców, którą otrzymałem od jego wnuka z Anglii, a która została sporządzona już po powrocie Anglika do kraju [General Questionnaire For British \ American Ex Prisoners OF - Ogólny kwestionariusz dla brytyjskich i amerykańskich byłych więźniów].

Autorka Pamiętnika Urszula Firyn
 

Zacznijmy od Pamiętnika. Zawarte w nim informacje są ze wszech miar bezcenne, a to ze względu na autentyzm i potwierdzenie wydarzeń, o których dotychczas mięliśmy niewielką, wręcz mglistą wiedzę. Otóż, odnotowała ona pod datą 6 września 1940 roku (piątek), że wieczorem Niemcy przywieźli do Strzelna 30 Anglików z lagru z Szubina. Umieścili ich w byłym garażu na vis a vis magistratu [obóz ten mieścił się w zabudowaniach państwa Latosińskich przy ulicy Powstania Wielkopolskiego 2]. Położenie niewygodne. Nie będzie można podawać żywności. Sami młodzi ludzie. Zatem mamy konkretną datę początku funkcjonowania stalagu, czyli obozu dla szeregowych żołnierzy. Dnia następnego Urszula Firyn napisała: Sobota. Przechodziłam koło „lagru”. Burmistrz i policjanci przyglądali się Anglikom, tak jak handlarz patrzy na nowo nabyte bydło. Ci Niemcy to jednak nie tylko podły ale i głupi naród. Z kolei w niedzielę zapisała: Dziś były aż 3 pogrzeby. Na jednym byłam też z Bożeną. Na szczęście my szłyśmy trochę później i nic nam się nie stało, ale dużo ludzi stało koło szpitala czekając na pogrzeb i niektórzy przy tej okazji przyglądali się Anglikom. Niemcom naturalnie zdawało się, że oni chcą Anglikom rzucać tytoń i wszystkich wsadzili do „niewoli” zapowiadając tą niewolę na pół godziny ale po 5-ciu minutach wszystkich rozpuścili

11 września w środę Urszula Firyn zapisała w Pamiętniku:

Rano jak zwykle poszłam do ogrodu po warzywo (przy ul Gimnazjalnej za mleczarnią, przy boisku szkolnym i sportowym. Patrzę kto jest na boisku obok - Anglicy. Jeden pewno sądził, że mam jakąś paczkę i kręcił się koło płotu. Było mi bardzo przykro, że nic nie mam, ale za chwilę poszłam do ogrodu z tytoniem i z masłem. Udało mi się to podać. Byłam jednak mocno zdenerwowana. Bo a nuż, widelec, a kto widział i mnie zadenuncjuje to będzie za to paka. Wczoraj ogrodnik od Lechelta też podawał Anglikowi papierosy i wsadzili go na 2 miesiące. Ostatecznie jakby nic więcej jak 2 miesiące więzienia to ja też wytrzymam. Jednak żeby się zbyt nie narażać postanowiliśmy jakoś tę akcję zorganizować i zrobiłyśmy tak. Ciocia M. Fiebieżanka napisała mi po angielsku, że na tym miejscu zawsze będzie leżała paczuszka, tylko trzeba ją trochę szukać. Jutro tę kartkę podam.

Nazajutrz 12 w czwartek: Kartkę, chleb i tytoń szczęśliwie podałam. Następnego dnia: - Jak zwykle położyłam paczuszkę, ale jak poszłam wieczorem zobaczyć, paczka jeszcze leżała. Nie wiem czy ten istny kartki nie zauważył, czy paczki nie znalazł… Michał (pracownik mleczarni) poda mu tę paczkę jutro

Ostatni raz o Anglikach napisała 7 listopada 1940 roku w czwartek: - Już parę razy widziałam Anglików jak szli do opatrunku. Dzisiaj znowu ich widziałam. Jeden biedak nie miał jeszcze czapki i szedł w jednym bucie i w jednym ciżmie drewnianym. Jeden miał widocznie złamaną rękę, bo niósł ją na temblaku. Biedacy oni.

Obóz jeniecki - stalag X Strelno to współczesna posesja nr 2, zaś część ze strażnikiem, to rewir administracyjny, czyli posesja nr 4. W głębi pod budynkiem widocznych jest 17 jeńców, którzy wypoczywają. Po drzewach w tle i krótkich rękawach jeńców możemy określić, że jest wiosna. Padający cień dobitnie wskazuje godziny południowe: 12-13, chyba niedziela, gdyż ludzie ci nie posiadają przy sobie żadnych narzędzi. Niewiadomo w jakim roku to zdjęcie wykonano, dlatego należy przyjąć przedział czasowy 1941-1942. Jeden z osadzonych, siedzący na wprost lewego frontowego okna, gra na akordeonie. Zapewne kilku więźniów zasłania jeszcze strażnik, czyli możemy domniemywać po wielkości budynku i sfotografowanych, że przetrzymywanych w tym obozie było ponad 20 aliantów. 

 

Bezcennymi danymi o obozie - stalagu strzeleńskim są te, które zostały odnotowane w kwestionariuszu dla brytyjskich i amerykańskich byłych więźniów. Otóż, jednym z jeńców przetrzymywanych w strzeleńskim stalagu był Ronald Sleinley. W cywilu był szewcem i mieszkał w 35 Crusoe Road Mitcham Surrey (współcześnie jest to część Londynu). Jako żołnierz brytyjski w stopniu szeregowca służył w 48 Dywizji Piechoty (Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry). Do niewoli niemieckiej dostał się 30 maja 1940 r. pod Cassel. Stamtąd trafił do stalagu XXI B w Szubinie, a stamtąd w styczniu 1941 r. do stalagu X w Strzelnie, gdzie przebywał do maja 1941 r. Ronald Sleinley w swojej ankiecie podał, że w tym czasie pracował jako szewc. Z relacji Alojzego Kluczykowskiego, a także Gwidona Trzeckiego wiadomym jest, że część jeńców miała zatrudnienie u rzemieślników strzeleńskich, w tym u szewców. Ze Strzelna został przeniesiony do stalagu XX B Willenberg - Malbork.

Kwestionariusz jeńca wojennego Ronalda Sleinleya przebywajacego w stalagu X Strelno

O istnieniu stalagu dowiadujemy się również z kroniki placówki Poczty Polskiej w Strzelnie. Jeden z pracowników przedwojennej załogi Urzędu Pocztowego, Ludwik Gałęzewski - według relacji jego syna Bogusława - przez całą okupację był brygadzistą w tymże obozie. Gałęzewski został zmobilizowany w sierpniu 1939 r. i w wyniku działań wojennych dostał się do niewoli sowieckiej. Przebywał m.in. w Smoleńsku. Po zawarciu porozumienia między okupantami dostał się do Wiednia, a stamtąd w połowie stycznia 1940 r. powrócił do Strzelna. Jak wspominał syn Bogusław, ojciec Ludwik był brygadzistą w obozie jeńców angielskich w Strzelnie.

 Grupa jeńców angielskich, którzy z zawodu byli mechanikami zatrudniona została w warsztatach znajdujących się w adaptowanym do tego celu basenie kąpielowym na strzelnicy Bractwa Kurkowego (przy obecnym stadionie miejskim). W obozie znajdowało się kilkudziesięciu jeńców. Nadzór nad nimi sprawowali Niemcy, którzy zatrudniali również, jako brygadzistów Polaków - mechaników. Jeńcy ci otrzymywali paczki żywnościowe z Czerwonego Krzyża oraz od rodzin z Anglii. Na miejscu znajdowała się kuchnia i pralnia, którą obsługiwały miejscowe Polki. Jeńcy angielscy wykonali również roboty ziemne na gruntach pomiędzy strzelnicą, basenem a nowym cmentarzem pod korty tenisowe. Ich kolejną pracą była budowa pełnowymiarowego stadionu piłkarskiego z funkcjami lekkoatletycznymi. Niestety stadionu z braku siły roboczej nie dokończono, gdyż jesienią 1942 r. obóz zlikwidowano. Teren zarósł chwastami i samosiejkami, zaś do pomysłu lokalizacji stadionu w tym miejscu wrócono dopiero po kilkunastu latach, w połowie lat 50.

Jak wspomina Alojzy Kluczykowski: Na zakończenie pobytu, jeńcy angielscy rozegrali na kortach tenisowych mecz piłkarski z młodzieżą niemiecką, przebywającą na paramilitarnym obozie szkoleniowym w Strzelnie. Zabudowania obozowe kandydatów na żołnierzy Wehrmachtu znajdowały się pomiędzy parkiem dworskim w Strzelnie Klasztornym a ul. Powstania Wielkopolskiego. Pamiętam, że mecz zorganizowany był z wielką pompą, i że odbył się z udziałem mieszkańców Strzelna. Wygrała go chyba drużyna Deutschbundu – opowiedział mi Alojzy Kluczykowski. Nazajutrz obóz został zlikwidowany 

Już na zakończenie dopowiem, że po zajęciu Strzelna przez Niemców we wrześniu 1939 r. na strzelnicy Bractwa Kurkowego urządzili oni obóz dla strzelnian. Miejscowi miejsce to nazywali „Bereza“. Pierwszymi więźniami tego obozu byli miejscowi Żydzi, których stąd wywieziono do getta łódzkiego. Następnie, tutaj przetrzymywano Polaków, np. 11 listopada 1939 r. Niemcy obawiają się buntu ze stro­ny Polaków z okazji święta na­rodowego uwięzili na strzelnicy wielu mężczyzn ze Strzelna i okolicy. Strażnikami byli sami miejscowi Niemcy. Tutaj przetrzymywano zakładników i zatrzymanych polaków, których następnie rozstrzelano na Kopcach i w lesie Babiniec - Amerykan pod Cienciskiem. Stad również wywożono wysiedleńców do generalnej Guberni. Ta gehenna strzelnian w „Berezie“ trwała do czerwca 1940 r., po czym miejsce to zamieniono na obozowe warsztaty pracy dla jeńców angielskich przetrzymywanych w stalagu X przy ul. Powstania Wielkopolskiego 2.

 

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Strzeleńscy taksówkarze

 

Taksówka Eliszewskiego i jej kierowca

Zacierającą się kartą historii naszego miasta są strzeleńskie taksówki. Kto z ciut starszych nie korzystał z tego popularnego do lat 90. minionego stulecia środka transportu? Myślę, że chyba większość mieszkańców miasta i gminy, skoro w latach 80. sznur taksówek niemalże oplatał Rynek. Ostatnim weteranem z tamtych lat świadczącym usługi transportowe był Zdzisław Adamczyk. Po nim pojawił się taksówkarz z Inowrocławia, ale czas pandemii zrobił swoje…

Taksówki przy pierzei południowej Rynku

W dziedzictwie  kulturowym uprawianego przez 90 lat zawodu taksówkarza znalazło się wiele anegdot, które po latach umykają z naszej pamięci. Jedną z nich były wizyty pewnego inspektora w Strzelnie, którego fantazja nie znała granic. Po każdej zakończonej korzystnym protokółem kontroli i sutym opiciu tego faktu wracał ów do Inowrocławia trzema taksówkami. W pierwszej jechał on, w drugiej jego teczka, zaś w trzeciej kapelusz jegomościa. Inna anegdota opowiadała o zaokrąglaniu rachunku, którą autentycznie i ja przeżyłem. Otóż, p. Adam po przywiezieniu mnie i kolegów z pewnej imprezy oświadczył, że nie ma drobnych i w zamian obwiezie nas wokół Rynku na dwóch kołach. I tak też się stało, że za 5 zł. objechaliśmy centralny plac miasta z piskiem opon na dwóch kołach. Pamiętam też opowieść pewnego rolnika, w której wydarzenie miało podobny przebieg jak w słynnym filmie Nie lubię poniedziałków. Po korzystnym dobiciu targu rolnik z Bławat chwiejnym krokiem podszedł do taksówki, otworzył tylne drzwi i poprosił kurs do domy. W tym samym czasie inny klient wsiadając do drugiej taksówki, zamykając za sobą drzwi trzasnął nimi niemiłosiernie. Na ten odgłos pierwsza taksówka ruszyła z miejsca zostawiają zdziwionego rolnika na chodniku. I wiele innych anegdot mógłbym przywoływać, ale przejdźmy do wyliczenia taksówkarzy, począwszy od tych pierwszych.

Taksówki przy pierzei południowej Rynku

Początki licencjonowanego transportu osobowego w Strzelnie sięgają przełomu lat 20. i 30. XX w. Prekursorem świadczenia tych usług był Wincenty Płócienniczak z ul. Świętego Ducha 4. właściciel firmy „Feston Dom Handlowy w Strzelnie“, który 8 marca 1929 r. rozszerzył swą działalność, m.in. o świadczenie usług transportowych w zakresie osobowej dorożki samochodowej. Również od 1929 r. Strzelno posiadało stałą komunikację autobusową z przystankiem na Rynku, za co Magistrat pobierał miesięczną opłatę w wysokości 30 zł. (środkowa część pierzei zachodniej).

Franciszek Eliszewski, przedsiębiorca transportowy w Strzelnie

Autobus Eliszewskiego na Rynku w Strzelnie


Taksówkarze przedwojenni:

1. Wincenty Płócienniczak z ulicy Świętego Ducha - zatrudniał kierowcę,

2. Franciszek Eliszewski z ul. Polnej (obecnie ul. Tadeusza Kościuszki) - zatrudniał kierowców (również miał autobusy),

3. Mieczysław Zbierski z ul. Ślusarskiej,

4. Kazimierz Mańkowski z ul. Kościelnej - 1939,

5. Ludwik Lewandowski,

6. Andrzej Janicki z ul. Świętego Ducha - 1939.

Taksówkarze osobówek powojenni:

1. Frelek (Frelka) nr 1,

2. Henryk Turek nr 2,

3. Zenon Wziętek nr 3,

4. Wojciech Zaród,

5. Alojzy Łuczak,

6. Stefan Sobczak,

7. Jerzy Jóźwiak,

8. Adam Fik,

9. Leszek Kacprzak,

10. Franciszek Dzięgielewski,

11. Zdzisław Adamczak,

12. Zygmunt Ciechanowski,

13. Eugeniusz Rogoziński,

14. Grzegorz Rogoziński,

15. Bogdan Rajca,

16. Mirosław Białecki,

17. Czesław Misiewicz,

18. Bernard Piaskowski,

19. Stanisław Śnieżek,

20. Henryk Wawrowski,

21. Marian Białęcki,

22. Wiktor Bielawski,

23. Wiesław Pliszka,

24. Andrzej Własiuk,

25. Zenon Erdmann,

26. Ryszard Lewandowski,

27. Henryk Gwiazda,

28. Władysław Nowak.

Taksówkarze bagażowi:

1. Stanisław Wąsowicz,

2. Waldemar Kolbowicz,

3. Jan Ciechanowski


piątek, 8 stycznia 2021

Zwierzenie emeryta. Jaki był miniony 2020 rok?

 

Pomimo licznych przeszkód, jakie postawiła na naszej drodze pandemia, przeżyliśmy miniony rok dobrze. Dzięki wsparciu mojej kochanej małżonki Lidii i całej rodziny wspólnie pokonaliśmy kłody i kłódki, nabierając rozpędu do dalszej niemniej trudnej drogi roku 2021. Nie angażowaliśmy się w jakieś większe przedsięwzięcia, obserwując jedynie, co dzieje się wokół nas. Wyjątkiem był projekt Strzelno to wielka rzecz, ale o tym poniżej. Dodam, że do w miarę zdrowego przetrwania potrzebne jest pogodne i miłe sercu podejście do życia, czyli nie przeszkadzanie młodym, tolerancyjne patrzenie na ich postępowanie, podpowiadanie i zachowanie dystansu do wydarzeń, szczególnie tych politycznych.  

Minęły trzy lata emeryckiego, dość intensywnego żywota. Większość czasu z minionego roku poświeciłem pisaniu i przygotowaniu do druku mojej kolejnej 21. (oczko) książki. Ukazała się we wrześniu, a jej tytuł Strzelno to wielka rzecz wywołał spore poruszenie w kręgach strzeleńskich. Po kilku tygodniach cały nakład rozszedł się jak ciepłe - przysłowiowe - bułeczki. Ludzie piszą, telefonują i nieustannie pytają, czy będzie wznowienie i czy załapią się na choć jeden egzemplarz? Faktem jest to, że ja piszę, uczestniczę w procesie przygotowania książki do składu, ale nie jestem wydawcą. Proszę nie mieć do mnie pretensji, że wydawca nie dysponuje już egzemplarzami tego pięknego albumu. Ja jako autor załapałem się zaledwie na kilka egzemplarzy autorskich, które otrzymały dzieci, siostra i bracia oraz dwa dla mnie: roboczy i kolekcjonerski. Poczekajmy na decyzje tych, co posiadają odpowiednie środki na wznowienie wydawnictwa. 

W międzyczasie pracowałem nad kilkoma, wcześniej rozpoczętymi dziełami i pracuję nad kolejną nową pozycją. Napisałem minionego roku i opublikowałem na blogu 112 artykułów, a kolejnych kilkanaście leżakuje w dojrzewalni. Udało mi się opracować biogramy wszystkich honorowych obywateli naszego miasta - 11 biogramów na 61 stronach maszynopisu - niebawem znajdą się na stronie internetowej Urzędu Miejskiego. Poszczególne życiorysy będą bogato ilustrowane zdjęciami. Ale była też choroba - silne przeziębienie i trzy tygodnie izolacji... 

Piszę dalej, choć wiele tematów musiałem odłożyć w związku z ograniczonym dostępem do archiwów. Pracuję nad wznowieniem jednej z moich książek. Jest zainteresowanie dwoma następnymi, które napisane przed laty są tzw. półkownikami (od półki), czyli oczekującymi na swoją kolejkę. Wstaję wcześnie rano, bywa, że o 4:00 i piszę, czytam, przeglądam i piszę… Były i nadal są dni, że zapisuję 5-6 stron… 

W tym, bieżącym roku, pomimo nie opuszczającej mnie weny, więcej czasu poświęcę na rekreację, muszę stracić z 15 kg, przebywając w plenerze, na łonie natury… Niestety, pandemia i ciągły apetyt na słodkie do kawy pozostawia ślad na pasku od spodni. Po ustaniu pandemii w planach mamy z małżonką dwa wyjazdy, nad polskie morze i do Wrocławia oraz w jego okolice. Być może - mówiąc kolokwialnie - uda się zaliczyć coś więcej…

- Czy chciałbym cos więcej od życia?

- O tak, chciałbym, by skończyła się pandemia i byśmy mogli częściej spotykać się z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi… Chciałbym, by ludzie byli szczęśliwi, strzelnianie częściej się uśmiechali i liczniej spotykali się w kościołach…

Tak, wiem - mało tego wszystkiego jak na 366 dni minionego 2020 roku, roku przestępnego… Bywały lata, że ho, ho…

I już na zakończenie dopowiem, by być zadowolonym z życia i w nim się spełniać należy robić swoje, nie zapominając o modlitwie.