piątek, 29 maja 2020

Tabaczyńscy z Ciechrza



Podczas styczniowej kwerendy bibliotecznej, przeglądając rocznik „Dziennika Kujawskiego“ z 1930 r. trafiłem na krótką informację o Piotrze i Mariannie Tabaczyńskich z Ciechrza. Przykuła ona moją uwagę, gdyż opatrzona była zdjęciem i opisem mówiącym o tym, że małżonkowie Piotr i Marianna z Lewandowskich Tabaczyńscy z Ciechrza, powiatu strzelińskiego, świętują złote gody małżeńskie - obchodzili je 6 września 1930 r. Przy tej okazji przypomniałem sobie, że przed laty wpadła w moje ręce inna wiadomość, mówiąca o wysokiej rangi oficerze Wojska Polskiego noszącym to samo nazwisko i pochodzącym właśnie z Ciechrza. I tak od nitki do kłębka zacząłem gromadzić anonse i informacje, by ostatecznie usiąść i napisać kolejną kartkę z dziejów wsi Ciechrz.


Tabaczyńscy pochodzili ze Słońska pod Inowrocławiem. Senior rodu Piotr urodził się w 1856 r. jako syn Mikołaja i Marii z domu Kujawa. W wieku 24 lat w 1880 r. zawarł związek małżeński z pochodzącą spod Gniewkowa Marią Lewandowską, córką Jakuba i Marii z Wojciechowskich. Po ślubie oboje gospodarzyli w Słońsku, a kiedy nadarzyła się okazja, pod koniec lat 90. XIX w., po 1897 r. nabyli duże gospodarstwo rolne w Ciechrzu i tutaj zamieszkali. W 1903 r. Piotr wymieniony został w Księdze adresowej, jako gospodarz zamieszkały w Ciechrzu. Małżonkowie wychowali sześcioro dzieci. Najstarszy, Stanisław ur. 22 października 1881 r. w Słońsku, ciężko ranny na froncie I wojny światowej zmarł w lazarecie w Lublińcu na Śląsku 6 grudnia 1914 r. Spośród pozostałych dzieci chlubę szczególną przyniósł rodzinie syn Franciszek, późniejszy major Wojska Polskiego, a syn Wacław, został sołtysem Ciechrza. O obu braciach dzisiaj kreślę zdań kilka.   


Pierwszy z braci, Franciszek Tabaczyński był ofiarą zbrodni katyńskiej. Został rozstrzelany wiosną 1940 r. w Charkowie. Mianowany pośmiertnie 5 października 2007 r. przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego na stopień podpułkownika.
Urodził się 11 września 1897 r. w Słońsku pod Inowrocławiem. Wkrótce po przyjściu na świat rodzice przenieśli się do Ciechrza, gdzie zaczęli gospodarować na dużym gospodarstwie rolnym. Tutaj Franciszek rozpoczął naukę w miejscowej szkoły ludowej. W nauce przewyższał swoich kolegów i rodzice postanowili oddać go na dalsze kształcenie do gimnazjum humanistycznego w Gnieźnie. Tam włączył się w działalność konspiracyjną, zostając członkiem Towarzystwa im. Tomasza Zana i Tajnej Organizacji Niepodległościowej.

Naukę przerwało mu powołanie do armii niemieckiej. Walczył na froncie francuskim, przebywając tam dwa lata. Po zakończeniu działań wojennych, 11 listopada 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego. Wcielony został do III batalionu 2. Pułku Piechoty Legionów, w którego szeregach walczył na wojnie polsko-bolszewickiej. W jej trakcie został dwukrotnie ranny. W latach 1919–1920 awansował z kaprala na podporucznika, dowódcę kompanii karabinów maszynowych.

Po zakończeniu działań wojennych został przeniesiony do 8. Pułku Piechoty Legionów. Następnie od 1923 r. służył w 57. Pułku Piechoty, w randze porucznika jako dowódca kompanii. W 1924 r. został awansowany na stopień kapitana i objął stanowisko dowódcy łączności 57. Pułku Piechoty. 17 grudnia 1931 roku został awansowany na majora ze starszeństwem z dniem 1 stycznia 1932 roku i 53. lokatą w korpusie oficerów piechoty. 23 marca 1932 roku został wyznaczony na stanowisko dowódcy batalionu. 31 sierpnia 1935 r. został przesunięty na stanowisko kwatermistrza pułku. W roku następnym został awansowany na stopień majora.

Z chwilą wybuchu II wojny światowej służył w Ośrodku Zapasowym 26. Dywizji Piechoty jako dowódca batalionu marszowego 10 pp. w Łowiczu. Ośrodek Zapasowy ewakuował się przez Warszawę - Lubaczów - Niemirów - Żółkiew. Wzięty do niewoli przez sowietów został osadzony w Starobielsku. Dopełnił losu polskich oficerów. Wiosną 1940 r. został bestialsko zamordowany w Charkowie. Figuruje na liście straceń, poz. 3348.

Major Franciszek Tabaczyński w swojej karierze wojskowej był wielokrotnie odznaczany. Wsławił się w bojach z bolszewikami za co został odznaczony: Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari nr 684, trzykrotnie Krzyżem Walecznych oraz Medalem Pamiątkowy za Wojnę 1918-1921 „Polska Swemu Obrońcy“. Nadto na jego piersi zawisły: Medal Dziesięciolecia Odzyskania Niepodległości, Medal za Ratowanie Ginących (1934), Odznaka za Rany i Kontuzje oraz Państwowa Odznaka Sportowa.


Drugi z braci Wacław Tabaczyński, wyróżnił się na niwie działalności społeczno-gospodarczej w powiatach strzeleńskim i mogileńskim. Był światłym i dobrym rolnikiem. Gospodarzył po rodzicach w Ciechrzu. W 1928 r. piastował funkcję wiceprzewodniczącego Obwodowej Komisji Wyborczej w Ciechrzu i był członkiem Okręgowej Komisji Wyborczej Okręgu IV Strzelno-Północ. Od 1930 r. piastował funkcję sołtysa wsi Ciechrz oraz przewodniczącego Komitetu Gminnego WFiPW w Ciechrzu. Po dziś we wsi znajduje się widoma pamiątka jego działalności, a jest nią strzelnica sportowa, obecnie użytkowana przez Koło Łowieckie „Szarak“ w Strzelnie. Strzelnica została wybudowana na gruncie gminnym w pobliżu stawu. Długość obiektu, według ówczesnej informacji, miała wynosić 200 m. Przy budowie szczególnie zaangażowany był sołtys i prezes PWiWF Wacław Tabaczyński.

Uroczyste poświęcenie i oddanie do użytkowania strzelnicy nastąpiło 1 czerwca 1930 r. Było to niezapomniane i latami przez mieszkańców przypominane święto. Uczestniczyło w nim 300 członków PWiWF, a nadto Straż Pożarna, Bractwo Kurkowe ze Strzelna oraz zastępy Towarzystw Powstańców i Wojaków z Bronisławia i Strzelna. Oprawę całości dawała orkiestra 59. Pułku Piechoty Wielkopolskiej z Inowrocławia. W karnym szyku, w pochodzie wszyscy zebrani udali się na mszę św. do Rzadkwina. Po mszy odbyła się defilada, którą odebrał starosta strzeleński Włodzimierz Baranowski. Przed samym poświęceniem ks. prob. Sołtysiński przemówił do zebranych, a po czynnościach liturgicznych starosta Baranowski przeciął wstęgę, otwierając tym samym strzelnicę. Po tej części chór miejscowy odśpiewał pieśń „Nad Wartą, hej nad Wartą niezłomna czuwa straż“. W uroczystości wziął również udział mjr Stanisław Tworzydło, jako przedstawiciel Dowództwa VIII Okręgu Korpusu. Po strzelaniu honorowym odbyły się zawody lekkoatletyczne i strzelanie konkursowe.

Kierowana przez Tabaczyńskiego PWiWF wyróżniona została pochwałą Gminnego Komitetu PWiWF. Przy tej okazji podkreślono szczególne zasługi przewodniczącego Wacława Tabaczyńskiego z Ciechrza pośród wszystkimi Gminnymi Komitetami PWiWF powiatu strzeleńskiego i postawiono go jako wzór działalności dla wszystkich Gminnych Komitetów. Sołtys Tabaczyński od 1933 r. był sekretarzem Kółka Rolniczego w Strzelnie, zasiadając w jego zarządzie pośród okolicznymi ziemianami. W tym też roku został członkiem Komitetu Obywatelskiego Pożyczki Narodowej na Powiat mogileński.

niedziela, 24 maja 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 86 Ulica Kościelna - cz. 2



Dzisiejszą opowieść rozpocznę od wyjaśnienia systemu numeracji posesji. Dotychczas opisując poszczególne kamienice i domy, do aktualnie obowiązującej numeracji przywoływałem stary tzw. numer policyjny, czyli porządkowy. Jak już wspominałem w Strzelnie i wszystkich miastach zaboru pruskiego obowiązywał system okrężny nadawania numerów porządkowych poszczególnym posesjom. Na czym on polegał? Otóż, numerem 1 rozpoczynała się ona w Rynku od pierzei wschodniej i jej narożnika północnego (róg z ul. Piekarską). Następnie w kierunku południowym dochodziła (do nr 6) do ul. Kościelnej i lewą stroną wchodziła w nią, a wracając do Rynku prawą stroną ciągła się pierzeją południową do ul. Świętego Ducha - wpadała w tę ulicę lewą strona, dochodziła do ul. Cegiełka i nią kontynuowana była okrężnie, dalej lewą stroną do Placu Daszyńskiego po czym wracała prawą - wpadała w ul. Styczniową i dalej do Rynku, gdzie kontynuowana był pierzeją zachodnią ku ul. Pocztowej (Inowrocławskiej). Zanim do tej ulicy dotarła obejmowała jeszcze okrężnie ul. Szkolną, a dopiero po niej lewą stroną ulicy Pocztowej dochodziła do ul. Lipowej i pozostawiając dalsze posesje (w kierunku Inowrocławia), prawą stroną wracała do Rynku. Kolejne numery kontynuowane były pierzeją północną, wpadały okrężnie w ul. Ślusarską, obejmując również swą numeracją współczesną ul. Spichrzową i wracała do Rynku. Kolejne numery nadane były innym istniejącym na początku XIX w. budynkom przy ulicach: Szerokiej (Gimnazjalnej), Młyńskiej (Powstania Wielkopolskiego), późniejszej Kolejowej, Cestryjewskiej z przyległościami, Lipowej z dalszym ciągiem Pocztowej (Inowrocławskiej), Stodolnej itd.

Ściana boczna kamienicy narożnikowej Rynek-Kościelna - w ul. Kościelnej
Od kiedy obowiązuje ten pierwszy, stary okrężny system numerowania posesji? Otóż, na długo przed 1838 r., czyli przed wprowadzeniem w Strzelnie nowego ustroju miejskiego. O tym, że przed 1838 r. funkcjonowała już numeracja dowiadujemy się z Amtsblattu z tegoż roku, w którym ogłoszono patent subhastacyjny na sprzedaż nieruchomości w Strzelnie oznaczonej numerem 92. Była to nieruchomość położona przy obecnej ulicy Inowrocławskiej, róg z ulicą Spichrzową. Należała ona dawniej do Jana Nepomucena Palińskiego i została przejęta przez Fiskusa, a następnie sprzedana miejscowej Gminie Żydowskiej. W 1844 r. wyznawcy judaizmu wystawili w tym miejscu synagogę. Od tego czasu w wykazach nieruchomości mieszkalnych numer 92 przestał występować. Zatem, wracając do sedna sprawy, stara numeracja tzw. policyjna zaprowadzona została w czasach Księstwa Warszawskiego, a konkretnie w 1809 r. dekret Fryderyka Augusta o tymczasowej organizacji dla gmin miejskich i wiejskich. Nową, do dziś obowiązującą numerację wprowadzono w oparciu o rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 6 października 1930 r. o meldunkach i księgach ludności. Przepisy szczegółowe wydał Wojewoda Poznański w styczniu 1931 r. zaś ich wdrożenie w Strzelnie nastąpiło w 1932 r. Ten nowy system polegał na wprowadzeniu numeracji poszczególnych posesji oddzielnie dla każdej ulicy. Z tym, że numery parzyste znajdowały się po lewej stronie ulicy, a nieparzyste po prawej stronie - numeracja naprzemienna. Do czasów współczesnych numeracja posesji przy poszczególnych ulicach ulegała zmianom i dopiero w 1968 r. została znormalizowana. Wówczas numery nieparzyste znalazły się po stronie lewej a parzyste po stronie prawej. Ten system obowiązuje w mieście do dziś.


Tyle wyjaśnień, które chcąc przedstawić bardziej szczegółowo musiałbym zapisać na kilkunastu stronach. Ale rozpocznijmy dzisiejszy, niedzielny spacerek ul Kościelną od numeru 1 (dawniej policyjny nr 7). Niegdyś niewielki parterowy dom, a dzisiaj piętrowa kamieniczka, której piętro zostało nadbudowane na solidnych murach dziewiętnastowiecznego budynku usługowo-mieszkalnego. Po oddaniu do użytku „nowego“ domu na parterze mieściła się Pizzeria Laguna, a obok - niestety nie pamiętam. W każdym bądź razie, obecnie handluje się tutaj warzywami i świeżymi jajkami: małymi, średnimi i dużymi. Jednym słowem warzywniak.

Pierwotny wygląd domu poznajemy ze starych zdjęć i pocztówek. Był on nakryty dwuspadowym dachem ceramicznym z charakterystyczną silnie boniowaną elewacją frontową. Na osi głównej znajdowało się wejście główne do domostwa, a za nim korytarz przejściowy, wychodzący na ślepe podwórze. Po obu stronach wejścia głównego znajdowały się dwa lokale handlowo usługowe. W przeszłości dom należał do żydowskiej rodziny Twardygroszów, piszących się również z niemiecka - Twardigrosch. Pierwszym znanym przedstawicielem tej rodziny był Mateusz Marek Twardygrosz, żonaty z Karoliną Jochnas. Małżonkowie mieli syna Jonasza Juliusza ur. w 1855 r. Ów Juliusz w 1880 r. poślubił o 4 lata starszą od siebie Bertę Schlamm, z którą miał czterech synów. Zajmował się on handlem i tak został odnotowany w Księdze adresowej z 1903 r. W domu przy ul. Kościelnej prowadził sklep odzieżowy. Po nim interes trzymał syn Jehuda.

Rodzina Twardychgroszów na trwałe zapisała się w annałach dziedzictwa kulturowego Strzelna i okolicy. Zawdzięcza to Jerzemu Wojciechowi Szulczewskiemu, który uwiecznił to nazwisko w jednej ze swoich anegdot. A oto opowieść o tym:
    
Jak Jeitel Twardygrosz upolował wilka
Jeitel Twardygrosz według wszelkich oznak był kupcem i mieszkał w Strzelnie. Był on najbardziej znanym mężczyzną wśród młodych i starych w okolicy...
Jeitel nigdy nie pokazywał się sam. Zawsze miał przy sobie worek, a dla wielu ów worek był o wiele ważniejszy od niego, gdyż w nim znajdował się cały skład towarów. Jednobarwne wstążki i wełniane chustki, żelazne noże i mosiężne szpilki, korale i sznurowadła, jedwabne i lniane nici - białe, czerwone, różowe i jeszcze wiele innych rzeczy.
Jednak Jeitel umiał robić nie tylko interesy. Pośredniczył przy zakupach między chłopami, sprowadzał chłopców i dziewczęta do świętego związku małżeńskiego i łagodził spory między zwaśnionymi, a wszystko to za niewielką opłatą.
Najbardziej jednak lubiano go, ponieważ jak nikt inny potrafił pięknie opowiadać. A o czym on nie wiedział, o czym nie opowiadał: o pożarach, śmiertelnych wypadkach, strasznych zachorowaniach, nieszczęśliwych urodzeniach, o okropnych znakach na niebie, summa summarum - wszystkie wydarzenia w okolicy były mu znane i chętnie o nich ludziom opowiadał. I tak zaspakajał ciekawość swoich klientów, toteż w owym czasie zastępował „Strelnoer Kreisblatt” i „Kujawischen Boten”, „Kujawiaka”, „Gazetę Grudziądzką” i inne gazety, które dzisiaj w tej okolicy są czytane, najczęściej za darmo. Gdyby ktoś sam chciałby coś na temat Jeitla powiedzieć, powiedziałby: Jeitel jest kuty na cztery nogi”. Znaczy to tyle, co: „Jeitel wie wszystko”. I to się zgadzało. U starych Drewsów ze wsi Łąkie uwolnił bydło od złego spojrzenia, młodych Skowronów ze Sławska od „przedźwignięcia się”, a kiedyś w Młynach zastąpił położną, gdy bieda była już wielka.
Niewielu jednak dowiedziało się o tym, jak kiedyś z wilkiem sobie poradził, gdyż niechętnie o tym opowiadał, a było to tak:
Pewnego pięknego dnia Jeitel szedł z workiem na plecach do odległego Cienciska. Był wczesny ranek, toteż na drodze był zupełnie sam. Tego jednak sobie życzył. W samotności można przecież sobie tak ładnie rozmyślać. Jaki interesik mógłby zrobić z Kunklem, co i jaka nowość mógłby opowiedzieć staremu Körthowi, jaką dać radę Popiołkowi, który zachorował na klatter [kołtun - W. Ł.] i o wielu jeszcze innych rzeczach. I tak, pogrążony w myślach, dotarł do „wilczego bagna”, które jeszcze dzisiaj w lesie przy drodze do Cienciska można zobaczyć. Gdy podniósł oczy, zobaczył pośrodku drogi wielkiego wilka, który wyglądał jakby na niego czekał.
„Biada mi!” - wykrzyknął wystraszony i jak przykuty zatrzymał się. W tym samym momencie zapomniał o Kunklu, Körcie i Popiołku, i o wszystkich interesach, jakie chciał dzisiaj zrobić, a przypomniały mu się wszystkie historie o ludziach, którzy zostali pożarci przez wilki, a z pewnością nie mieli ochoty dostać się do wilczego brzucha. Jego myśli natychmiast zajęły się ratunkiem, a ponieważ dotychczas uważał, że taki znajdzie się zawsze, to spróbował i tym razem.
„Ty, wilku - powiedział - chciałbym ci doradzić, ażebyś poszedł”. Ale wilk nie pojmował, dlaczego ma posłuchać Jeitela. Siedział dalej i jeszcze dokładniej mu się przyglądał. „To nie idzie właściwa droga” - pomyślał Jeitel, zaczekał chwileczkę, a potem zawołał jeszcze raz: „Ty, wilku, czy nie słyszałeś mojej rady, że masz sobie iść!” Wtedy wilk wstał i ruszył ku niemu. Tego Jeitel nie przewidział. Opanował go strach, zadrżał na całym ciele jak liście osiki i obiema rękoma chwycił miarę łokciową, swego wiernego towarzysza od czterdziestu dwóch lat. Przyłożył łokieć jakby była to flinta i zawołał głosem podobnym do grzmotu: „Na Boga, radzę ci wilku ostatni raz byś poszedł, albo ja strzelam!” W tym samym momencie myśliwy, który stał za pobliskim drzewem z bronią gotową do strzału, widziawszy biedę Jeitela, strzelił. Rozległ się huk i Jeitel nie wiedział, co się stało. Czerwone i zielone kółka tańczyły przed jego oczyma. Zobaczył jeszcze jak wilk upadł na drodze, a potem do przydrożnego rowu wpadł nieprzytomny Jeitel. Po jakimś czasie przyszedł do siebie. Wstał, a gdy zobaczył leżącego przed nim w bezruchu wilka, podniósł z ziemi swój łokieć, który w momencie strzału daleko od siebie odrzucił i z wielką starannością obejrzał oba końce, a gdy niczego podejrzanego w nim nie zobaczył, z ulgą powiedział: „Czterdzieści dwa lata ciebie nosiłem, a nie wiedziałem, że byłeś naładowany”.


Władysław Trzecki (1873-1939)
Tyle o Twardychgroszach. Przejdźmy do kolejnej osoby, która tutaj mieszkała i prowadziła swój interes, a mianowicie do Władysława Trzeckiego (1873-1939). Pan Władysław z zawodu był szewcem i nauki brał u swego ojca obuwnika. Jako mistrz szewski prowadził tutaj warsztat obuwniczy. Później, bo w latach międzywojennych przeniósł swój interes w Rynek. Urodził się 19 maja 1873 r. jako syn Łukasza i Józefy z domu Konkiewicz. Ożenił się z Katarzyną Gertrudą Boesche, z którą miał czwórkę dzieci. Już w okresie zaborów był zastępcą naczelnika, naczelnikiem i prezesem strzeleńskiego TG „Sokół“ do 12 grudnia 1918 r. To on pod koniec 1918 r. włączył się w nurt przygotowań do Powstania Wielkopolskiego. We wspomnieniach z powstania Aleksander Lasocki wymienia braci Władysława, Stefana i Stanisława Trzeckich jako bardzo zaangażowanych w przygotowaniach do zrywu zbrojnego. Władysław brał udział 2 stycznia 1919 r. w walkach o Strzelno, a następnie - jak odnotował Zygmunt Czapla - wraz z braćmi, Tomaszem i Stanisław, czynnie uczestniczyli z bronią w ręku w walkach ulicznych o Inowrocław. Ba! Pan Władysław jest odnotowany w strzeleńskich annałach jako dowódca pododdziału powstańczego, walczącego o miasto.

Sztab Straży Ludowej na powiat strzeleński. Od l. Włodzimierz Wojciechowski, dr Zygmunt Zakrzewski, Stanisław Smoniewski i Władysław Trzecki.
Nazajutrz po wyzwoleniu miasta, 3 stycznia 1919 r. wszedł w skład sztabu Straży Ludowej na powiat strzeleński, piastując w nim funkcję naczelnika miasta Strzelna. 19 marca 1919 r. został zatwierdzony przez Naczelną Komendę Straży Ludowej w Poznaniu kwatermistrzem administracyjnym Straży Ludowej.


W latach międzywojennych był starszym Cechu Szewskiego, działaczem TG „Sokół“, a nade wszystko współzałożycielem i wiceprezesem, a następnie wieloletnim prezesem Koła Towarzystwa Powstańców i Byłych Wojaków w Strzelnie. Dzięki jego zabiegom i permanentnym działaniom w 1929 r. został wystawiony na starym cmentarzu w Strzelnie Pomnik Wdzięczności na mogiłach poległych powstańców wielkopolskich. Przez cały okres międzywojenny osobiście sprawował nad nim opiekę, organizując w tym miejscu uroczystości rocznicowe oraz różne jubileusze i święta patriotyczne. Regionalna prasa przedwojenna pełna jest informacji o prężnej pracy Władysława Trzeckiego, niezwykle aktywnego na niwie kombatanckiej i społeczno-oświatowej.

W kapeluszu przy Pomniku Wdzięczności stoi Władysław Trzecki
Za całokształt działalności został odznaczony: Brązowym Krzyżem Zasługi, Medalem Niepodległości, Medalem „Polska Swemu Obrońcy“ i Srebrnym Krzyżem Zasługi. Dnia 1 października 1939 r. został aresztowany przez Gestapo i osadzony w strzeleńskim więzieniu. Dziesięć dni później wywieziony do lasu na Kopcach i tam w zbiorowej egzekucji potajemnie rozstrzelany. Pod koniec wojny w 1944 r. Niemcy rozkopali mogiły i szczątki doczesne zamordowanych Polaków, w tym i Władysława Trzeckiego przewieźli do lasu pod Cienciskiem i tam spalono, chcąc tym samym zatrzeć ślady po zbrodniach wojennych.

Ciencisko, obelisk w miejscu straceń z wyrytym nazwiskiem Władysława Trzeckiego

czwartek, 21 maja 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 85 Ulica Kościelna - cz. 1



11 lat temu zacząłem pisać o ulicy Kościelnej po raz pierwszy. Dzisiaj do niej wracam z uczuciem jakbym miał po raz drugi przy niej zamieszkać. Tak, tak, gdyż po raz pierwszy zamieszkałem przy niej przed 45 latami. Było to tuż po ślubie z moją pierwszą małżonką śp. Marią z Gabryszaków. Sentyment do tej ulicy czuję ogromny, gdyż przy niej spędziłem prawie 12 lat swego żywota. Nie znaczy, że tym uczuciem nie obdarzam więcej miejsc w Strzelnie i okolicy. Po tylu latach…, jest ich wiele, ale nie będę ich wyliczał, niech będą one moją słodką tajemnicą. No może to jedno, miejsce mojego urodzenia i lat dzieciństwa, dorastania i lat młodzieńczych - ulica Inowrocławska 1.
 
Rok 1996 - Przygotowania do nawiedzenia relikwii św. Wojciecha
Zanim przejdę do rysu historycznego, na początek powrót sentymentalny do miejsca szczególnego. Marysia mieszkała z matką i bratem śp. Andrzejem w ostatniej kamienicy po lewej stronie, tuż przy placu św. Wojciecha - Nr 9. Dom ten od pokoleń należy do rodziny Konkiewiczów, którzy w tym miejscu wymienieni zostali już w 1773 r. Ja zamieszkałem u żony, tuż po ślubie, który miał miejsce 16 sierpnia 1975 r. Pamiętam ten dzień dokładnie. Była piękna słoneczna pogoda. Do kościoła mieliśmy 100 m, więc poszliśmy na pieszo. Chyba był to jeden z nielicznych ślubów, podczas którego orszak weselny przybył do świątyni na pieszo. Było uroczo, a samo wesele trwało do białego rana. Przyjęcie weselne odbywało się w mieszkaniu teściowej, na piętrze, jak większość ówczesnych wesel. Po prostu, taki wówczas panował zwyczaj. My młodzi mieliśmy przygotowany pokój na poddaszu, w którym dawniej mieszkali Wiśniewscy. W dużym pokoju była uczta weselna, natomiast w mniejszym tańce, oczywiście przy magnetofonie. Zapobiegliwa teściowa przygotowała jadła weselnego tak dużą ilość, że po wszystkim wędziliśmy kiełbasy, a mięsiwo zaprawione zostało w weckach. Jadła starczyło jeszcze na miesiąc. W tym domu część swego dzieciństwa spędziły nasze dzieci: syn Marcin rocznik 1976 i córka Joasia rocznik 1982.


Współwłaściciel kamienicy i całej posesji, pan Edmund Konkiewicz - rzeźnik od pokoleń, często opowiadał mi stare dzieje tegoż domu, szczególnie, jak wyglądał według przekazów jego dziadka. Opisując obecny dom, mówił, że pobudowany on został jeszcze w XIX w., w miejscu gdzie stała obszerna karczma z podcieniami. Lubiłem go słuchać, gdyż wiele ciekawych historii i anegdot przekazał mi z przeszłości Strzelna i okolicy. Jak sam mówił do ich nazwiska przyklejono pseudonim „Lebera“, a to w związku z tym, że już jego pradziad słynął z wytwarzania znakomitych podrobów, z których „leberka„ cieszyła się największym wzięciem - czyli dzisiejsza pasztetowa i wątrobianka. Przodkowie wyrabiali jej kilka gatunków i ponoć zajadali się nią Francuzi, podczas koszarowania w Strzelnie, w okresie Księstwa Warszawskiego.


Początki ulicy Kościelnej sięgają pierwszych dziesięcioleci XIV w. Wówczas wytyczono regularny układ przestrzeni miasta lokacyjnego, porządkując dotychczasowy układ zabudowy, stawiając nowe domostwa przy regularnie wytyczonym placu centralnym i wychodzących z niego ulicach. Jedną z nich była współczesna naszym czasom ul. Kościelna, będąca wówczas głównym traktem komunikującym osadę przyklasztorną rozłożoną po stronie północnej i zachodniej wzgórza klasztornego, z centrum miasta i jego przedmieściami. Była, obok ulic Świętego Ducha, Inowrocławskiej oraz Rynku, jedną z głównych ulic miasta, tzw. handlowych, przy której na przełomie XIX i XX wieku znajdowało się aż 16 lokali sklepowych, dwie masarnie, hurtownia spożywcza oraz kilku rzemieślników. Później również atelier fotograficzne.


Styczeń 1919 r. powstańcy wielkopolscy - Szwadron Nadgoplański, przemarsz ulicą Kościelną
Nazwa tej ulicy zaczęła się ucierać już u zarania jej początków, a określano ją, jako ulica Do Klasztoru, ulica Do Kościoła, by ostatecznie w XVIII w. nazywać już ją ulicą Kościelną. Jeszcze do 1919 r. kończyła się ona na wysokości ul. Gimnazjalnej, wówczas Szerokiej (Breitestrasse) po prawej jej stronie i do ul. Magazynowej, wówczas nazywanej tzw. Gruntami Urzędowymi (Amtsgrund), z domem Wandy Siemianowskiej włącznie, po lewej stronie. Po wybudowaniu, przyległej do domu Siemianowskiej, kamienicy, przez Antoniego Konkiewicza, syna Jana, prowadzącego oberżę ze sklepem, i którego parcela znajdowała się w granicach Amstgrundu, ten odcinek zaczęto również nazywać ulicą Kościelną. Dopiero po 1919 r. cała długość, od Rynku do Placu Świętego Wojciecha, przyjęła nazwę urzędową - ulica Kościelna.



Jej urzędową nazwę poznajemy po raz pierwszy dopiero w 1814 r. Nazwę, ulica Kościelna znajdujemy w „Dzienniku Tygodniowym Departamentu Bydgoskiego“ z 16 sierpnia tegoż roku. Z lektury obwieszczenia zawartego w numerze 33 tejże urzędowej gazety dowiadujemy się o sprzedaży w drodze licytacji domu położonego przy ...ulicy Kościelnej pod No. 20... należącego do małżonków Jana i Anny Krystyny z Jaimanów, Merklów. Co ciekawe, w pierwszej licytacji przeprowadzonej 25 sierpnia 1812 r. najwyższą kwotę za ową nieruchomość, 400 złp. zaoferował Żyd Raabe z Bydgoszczy. Występował on jako plenipotent Jaśnie Panny Wilhelminy Polaskiej, przed laty w Strzelnie zamieszkałej, a obecnie w pobliskim Inowrocławiu. Otóż, do drugiej licytacji wyznaczonej na dzień 5 lutego 1813 r. nie doszło, gdyż, jak podaje obwieszczenie: ...dla wojny w tych stronach toczonej, rejterady [ucieczki] wojska francuskiego i wkroczenia wojska rosyjskiego członkowie Trybunału powyjeżdżali. Data ta uściśla nam dzień, w którym resztki Wielkiej Armii Napoleońskiej cofając się spod Moskwy opuściły Strzelno, ustępując miejsca napierającym wojskom rosyjskim.


Co najciekawsze w tej notatce urzędowej, to opis nieruchomości, będącej przedmiotem transakcji, który zdaje się dawać światło na ówczesną zabudowę miasta. I tak, leżała ona od północy na południe, czyli po prawej stronie ulicy, idąc do kościoła, i graniczyła z budynkami panów Kalinowskiego i Gintera, obywateli strzeleńskich. Roczny podatek za nią wynosił 9 złp. Parcela zabudowana była domem ...w ryglówkę budowanym, dachówką pokrytym (...) składający się z piętra jednego, w którym znajdują się 2 izby, 2 komory, a nadto podwórze, stajnia dla koni, chlew, gorzelnia do garnca jednego, lecz bez porządków do palenia potrzebnych, wraz z ogrodami i rolą zagonów 156 zwyczajnych wynoszącą z stodołą, zgoła wszystkiemi do tegoż domu należącemi przyległościami. I jeszcze jedna, jakże ważna informacja, mówiąca o tym, kto wówczas był burmistrzem Strzelna, a mianowicie tą osobą był niejaki Romiejewski, o którym dotychczasowe opracowania milczą. Zapewne był on dziadkiem lub ojcem Wilhelma Romiejewskiego, czeladnika szewskiego, który za udział, w dniu 6 maja 1847 r., w rozruchach głodowych w Strzelnie, został skazany na 14 dni więzienia.

Przejazd gen. Józefa Hallera ul. Kościelną 6 czerwca 1937 r.
Pogrzeb ks. prałata Ignacego Czechowskiego - przemarsz konduktu żałobnego ul. Kościelną 1 marca 1941 r.

Poszukując wymienionych z nazwiska sąsiadów Merklów, Kalinowskich i Ginterów trafiłem w metrykaliach strzeleńskich na dwie linie Kalinowskich. Jedna z nich była wyznania ewangelickiego, zaś druga katolickiego. Antenatem tegoż rodu był Andrzej Kalinowski, mąż Margarity Musiałkiewicz. W spisach mieszkańców Strzelna z 1773 r. wymienieni są trzej Musiałkiewicze, Kazimierz, Wincenty i bezimienny kowal. Którego z nich córką była Margarita? Niestety, nie udało się ustalić. Co zaś tyczy się Ginterów, być może pisanych jako Gunther, to znajdujemy ich wielu w XIX w. i wszyscy byli ewangelikami, czyli Niemcami. Co zaś tyczy się Merklów, właścicieli posesji, to jeszcze w I połowie XIX w. występowali tu jeszcze Carl Wilhelm i Carl Merklowie - ewangelicy, później zamieszkali w Inowrocławiu.  

Zima 1939/1940
Kościelna, podobnie jak przyległy do niej Rynek, była ulicą reprezentacyjną. Przy niej znajdowały się karczmy, choć tutejsi mieszczanie nie mieli przywileju ważenia piwa. Był okres, że wieczorami i nocami było na niej gwarnie, czy wręcz hucznie. W latach 1684-1713 ulica była świadkiem ekscesów prepozyta klasztoru sióstr norbertanek Jana Teofila (trzeciego imienia Bogumiła) Grzembskiego (piszącego się również - Grzębski). Zasłynął on z hulaszczego trybu życia. Skargi na jego poczynania płynęły do biskupa włocławskiego oraz do opata wrocławskiego Andreasa Gebela. Pisano o nim, że włóczy się po ulicach z muzykantami, wygrywającymi na trąbach, prowadzi skandaliczną gospodarkę, je, pije, a zakonnice karmi zgniłymi ryba… Opat przybył do Strzelna i zlustrowawszy klasztor, w protokóle powizytacyjnym jeno odnotował, że zakonnice żyją niegodziwie i panuje wśród nich donosicielstwo.




Poczynania i zwyczaje prepozyta wskazywały na kultywowanie przez niego obyczajów świeckiego wielmoży. Umiał zabiegać o popularność i uznanie przełożonych i decydentów. Jednocześnie wywoływał wrażenia pilnego starania wokół umocnienia i rozbudowania majątku i pomyślności powierzonej sobie placówki. Rządy Grzembskiego w Strzelnie przypadały też na bardzo skomplikowany czas, w którym najbardziej widoczne było zaniechanie dyscypliny klasztornej i rozmijanie się konwentu z regułą zakonną. Poniekąd to mu sprzyjało, jednakże w końcu to zachowanie sprawiło, że w styczniu 1713 r. przeniesiony został do norbertan w Płocku. W strzelnie nastała era znakomitych prepozytów i gospodarzy miasta.



Od początku XIX w., kiedy to bazylika przejęła funkcje kościoła św. Ducha i kaplicy św. Krzyża, ulicę zaczęły przemierzać procesje kościelne, jak chociażby związane z Bożym Ciałem, manifestacje patriotyczne i wszystkie pogrzeby znaczniejszych obywateli Strzelna. O jej mieszkańcach zachowało się wiele informacji, z których kilka przybliżę w poszczególnych częściach opowieści o tejże ulicy. Na przełomie XIX i XX w. po obu stronach ulicy - od Rynku do Placu Świętego Wojciecha znajdowało się 13 zabudowanych posesji, natomiast dziś pozostało ich 12, gdyż pod koniec lat siedemdziesiątych rozebrano dom na posesji Leona Zielińskiego i połączono ją z sąsiednią Nr 1. W nomenklaturze miejskiej był to stary numer policyjny 8 i wciśnięty był w ciasną zabudową północnej pierzei pomiędzy domem Żyda Juliusa Twardigroscha, a kamieniczką Józefa Wrzesińskiego.

Foto.: Heliodor Ruciński


niedziela, 17 maja 2020

Na niedzielę o pszczołach i rolnictwie


Pamiętajcie, jeśli pszczoły znikną, wkrótce to samo stanie się z ludźmi!

Wiedzę podstawową o pszczołach zdobyłem jako dziecko. Wtedy nie było jeszcze „Pszczółki Maji“, ale był za to „Kubuś Puchatek“ i jego nieposkromiona miłość do miodu. Na początku mojej edukacji miałem szczęście do takich nauczycieli jak Ryszard Fiebig, który często udzielał nam lekcji w terenie oraz uczący mnie biologii Hieronim Norwid-Kudło. Panowie często opowiadali o pszczołach, ich pracowitości i efekcie z niej wynikającym - miodzie. Obaj mawiali, że bez pszczółek nie byłoby życia. Wówczas niewiele z tych słów rozumieliśmy, dopiero z upływem czasu i postępów w edukacji zacząłem pojmować znaczenie pszczół w życiu ekosystemu. Pamiętam czasy, kiedy w Strzelnie niemal we wszystkich ogrodach przydomowych stało po kilka uli, a na obrzeżach miasta w większych ogrodach były i pasieki. Takie zbiorowisko uli miała pani Glancówna przy ulicy Inowrocławskiej. Znakomitymi pszczelarzami byli panowie: Jan (senior) Mochylowski, Gwidon Trzecki, Alfons Wentland, Roman Czenszak i wielu innych, którzy pasieki mieli poza miastem. Onegdaj na każdej wsi po kilkunastu rolników miało ule w swoich przydomowych ogrodach. Każdy leśniczy miał swoje ule. Dzisiaj prym wśród strzeleńskich pszczelarzy wiedzie Jan Mochylowski, a swoje pasieki posiadają również, burmistrz Strzelna Dariusz Chudziński, Wacław Krąkowski, Piotr Płócienniczak i wielu innych. Od lat zaopatruję się w miód u Marka Pawnuka z Żegotek - pychota…

Wiedzę o życiu pszczół, szczególnie w kontekście ich zorganizowanego życia społecznego z uwzględnieniem podział pracy w ulu i na zewnątrz, czyli w ogrodzie, polu i lesie przybliżył mi mój ulubiony nauczyciel Czesław Typański. Było to w latach kiedy uczęszczałem do Państwowego Technikum Rolniczego w Bielicach (50 lat temu). Pan Profesor - jak nazywaliśmy w szkole średniej nauczycieli - był pasjonatem pszczół i w swoim przydomowym ogrodzie prowadził pasiekę. Zdobyte doświadczenia pszczelarskie, obserwacje żywota zbiorowego owadów przenosił na pole edukacyjne, dzięki czemu chętni tej wiedzy mogli ją poznać głębiej. Później o pszczołach i pożytkach z nich płynących po wielokroć słyszałem z ust śp. Gwidona Trzeckiego i cyklicznie od Piotra Płócienniczaka, podczas naszych spotkań koleżeńskich. 

Kiedy zacząłem pracować, a było to dawno temu w Zakładzie Rolnym w Markowicach, jako stażysta miałem liczne kontakty z ludźmi pracującymi bezpośrednio na roli. To wówczas starsze kobiety opowiadały mi, jak to w czasach przedwojennych jedną z podstawowych prac polowych było gracowanie. Wówczas nie stosowano oprysków chemicznych na chwasty. Zarówno rośliny okopowe, jak i zboża oraz inne uprawy podlegały kilkakrotnemu gracowaniu w początkowym okresie wegetacji, czyli wycinaniu chwastów za pomocą motyki. Efektem tych zabiegów były wyższe plony - rośliny uprawne czerpały do woli pokarm z gleby, gdyż nie musiały dzielić się nim z chwastami.


Wówczas nikt nie słyszał o wytruwaniu pszczół, a one same nieskrępowanie korzystały ze wzajemnością z natury. Nikomu i niczemu nie szkodząc zapylają rośliny owadopylne - miododajne i zbierają nektar i pyłek kwiatowy. Nektar przetwarzają w miód, a do tego produkują: wosk, mleczko pszczele i kit pszczeli - samo dobrodziejstwo dla zdrowia i życia człowieka.

Pszczoła od dawien dawna budziła i budzi fascynację człowieka. Powód tego podziwu jest prosty, a mianowicie wynika z korzyści jakie płyną z jej pracowitej działalności oraz z organizacji życia wewnętrznego pszczelej rodziny. W mitologii egipskiej pszczoły nazywano łzami boga Ra. Spośród greckich bogiń wiele miało wizerunek pszczół. Zwykli śmiertelnicy kojarzyli pszczoły z nadprzyrodzonymi mocami, natomiast wielu filozofów uważało je za synonim mądrości, roztropności i pracowitości. Zbieranie nektaru z kwiatów uważali za symbol dotarcia do esencji mądrości. W Koranie znajdujemy pszczoły jako owady święte. W mitach greckich księżniczka Melissa karmiła Zeusa miodem, za co w nagrodę została przemieniona w pszczołę. Starożytni Grecy przypisywali poecie Pindarowi i filozofowi Platonowi, że znakomitą wymowność posiadali za sprawą pszczół. Nadto Grecy wierzyli, że ekstrakt miodowy zapewnia nieśmiertelność, a umieszczenie wizerunku pszczoły na grobowcu może wpłynąć na życie wieczne zmarłego. W średniowieczu - a i również w naszych czasach - Chrześcijanie uważali, że żądło symbolizowało słuszną karę.


Albert Einstein powiedział kiedyś, że jeśli pszczoły znikną, wkrótce to samo stanie się z ludźmi. Światowa produkcja żywności jest w ponad 3/4 uzależniona od kondycji sektora pszczelarskiego. Ponad 84 proc. gatunków roślin uprawianych w Europie jest zależnych od zapylania przez pszczoły. Bilans strat jest bardzo prosty - jeżeli zabraknie nam pszczół, to konsekwencją tego będzie klęska żywnościowa na niespotykaną skalę. Pszczoła miodna jest największym skarbem naszej cywilizacji, głównym owadem zapylającym nasze pola i sady. Jest więc stałym i niezastąpionym elementem produkcji rolnej. Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że bez pszczół czeka nas katastrofa o trudnej do oszacowania skali. Co roku w wyniku zatruć pestycydami ginie w Polsce 20 proc. rodzin pszczelich. To prawdziwy pogrom dla naszego rolnictwa.

Dziwnym jest zatem postępowanie wbrew naturze wielu producentów rolnych, którzy w porze lotności pszczół pryskają przeróżne świństwa na uprawy, li tylko po to, by było więcej… A czy zdrowiej? Niemalże wszyscy pszczelarze, a jest ich dzięki Bogu jeszcze sporo w naszym regionie, tracą rok w rok od 20 do 30 procent populacji pszczół miodnych przez głupotę sąsiadów - rolników. Bywają i wyższe straty. Facebook i media społecznościowe w okresie wiosennym pełne są informacji o bezmyślnym trucicieli tych pożytecznych owadów, tym samym szkodzeniu samemu sobie. Lobby chemiczne jest tak silne, że nawet przekonuje naszych decydentów, by ci zgadzali się na stosowanie środków - o ironio zwanych ochronnymi - na uprawy. Ostatnio dowiedziałem się, że preparaty dokarmiające rośliny uprawne niosą również ogromne spustoszenie w populacji pszczół, gdyż pryska się nimi od przysłowiowego rana do wieczora.


Wyczytałem, że: wbrew opiniom wielu naukowców i zakazowi Komisji Europejskiej Jan Ardanowski, tuż po objęciu teki ministra rolnictwa, w ekspresowym tempie wydał zgodę na używanie neonikotynoidów. To substancje owadobójcze uznane za niebezpieczne dla pszczół. Prokuratura przyznała, że złamał prawo, ale odmówiła wszczęcia śledztwa. Sąd nakazał jej zająć się sprawą. Więcej na ten temat znajdziecie pod linkiem:

Powinniśmy wszyscy gremialnie zaprotestować przeciwko wszelakim tego rodzaju praktykom. Media winny głosić i ostrzegać o porach dnia, w których dopuszczalne jest stosowanie zabiegów chemizacyjnych, a w których ich nie wolno stosować. Komunikaty winny mieć taką częstotliwość jak informacje o pogodzie. Każdy producent rolny winien przejść obowiązkowe szkolenia i coroczne przypomnienia o dobrodziejstwie płynącym z pracy pszczół i szkodliwości płynących z nieprzestrzegania pór dnia w przeprowadzaniu oprysków i to wszelakich. Jeżeli stosuje się wysokie kary za nieprzestrzeganie tzw. koronawirusowych obostrzeń, to dlaczego takich kar i ścigania nie stosuje się wobec tych, którzy w chemizacji widzą tylko swoje „podwórze“ i swoją kasę? 
  
Pamiętajcie, jeśli pszczoły znikną, wkrótce to samo stanie się z ludźmi!

środa, 13 maja 2020

Z dziejów Powiatu Strzeleńskiego - cz. 7 Starostowie - cz. 3




W cyklu starostowie strzeleńscy, dzisiaj przedstawiam dwie kolejne sylwetki osób kierujących administracją powiatową. Osobami tymi byli starosta Karol Baliński oraz tzw. kierownik Starostwa Powiatowego w Strzelnie Tadeusz Woźniak. O ile o staroście Balińskim udało się zebrać sporo materiałów źródłowych do opracowania biogramu o tyle o kierowniku Woźniaku niewiele. Być może dalsza kwerenda, już po koronawirusie dopełni biogram tego urzędnika.

Grobowiec śp. starosty strzeleńskiego Karola Balińskiego na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie
  
Karol Gustaw Baliński 1921-1927, organizator administracji rządowej na terenie powiatów kaliskiego i tureckiego, starosta turecki, burmistrz Równego i starosta strzeleński
od 19 listopada 1921 r. do 20 marca 1927 r.

Urodził się w 1885 r. w Warszawie. Był synem inż. Stanisława Balińskiego herbu Jastrzębiec i Marii Elżbiety z Bogdaszewskich. Ochrzczony został 13 kwietnia 1885 r. przez ks. proboszcza Walentego Świnarskiego w kościele pw. Wszystkich Świętych w Warszawie-Śródmieściu, przy obecnym Placu Grzybowskim. Chrzestnymi Karola Gustawa byli Józef Pankowski oraz Józef Bogdaszewski. W księdze chrztów nie zapisano daty urodzenia dziecka, dlatego możemy przyjąć iż urodził się 12 kwietnia, lub kilka dni wcześniej.

Niestety, nie udało się nic ustalić o przebiegu nauki oraz w temacie wykształcenia późniejszego starosty strzeleńskiego. Wiadomo natomiast, że związek małżeński zawarł w 1913 r. w Warszawie w kościele pw. św. Aleksandra, z Wandą Karoliną Bagieńską herbu Ślepowron urodzoną 4 listopada 1890 r. w Skoczkowie (zm. 17 czerwca 1983 r. w Warszawie), córką Władysława i Wiktorii z Rościszewskich.

W listopadzie 1918 r., jako komisarz rządu polskiego otrzymał pełnomocnictwa do tworzenia administracji rządowej na terenie powiatów kaliskiego i tureckiego. 15 listopada 1918 r. Tymczasowy Zarząd Powiatowy w Turku przekazał mu władzę. Po ukonstytuowaniu się Sejmiku Powiatowego w Turku, 24 marca 1919 r. stanął na czele Wydziału Powiatowego i od tego dnia pełnił funkcję starosty Powiatu Tureckiego. Był członkiem Powiatowego Komitetu Obrony Państwa w czasie najazdu bolszewików w 1920 r. W tym też roku wydał odezwę do ludności powiatu popierającą Pożyczkę Państwową. Po blisko dwóch latach, 28 września 1920 r. mianowany został burmistrzem miasta Równe na Kresach.

Wkrótce, bo w 1921 r. przeniesiony został do województwa poznańskiego i objął 19 listopada fotel starosty Powiatu Strzeleńskiego. Zastąpił na tym stanowisku dotychczasowego starostę Czesława Tollika, który przeszedł na identyczne Stanowisko do Świecia. W roku następnym 1922 wybrano starostę Balińskiego na członka Poznańskiego Sejmiku Wojewódzkiego. 7 listopada 1922 r. został zastępcą członka Poznańskiego Wydziału Krajowego (1922-1927). Wydział liczył 14 członków i 11 zastępców. Funkcję członka Poznańskiego Sejmiku Wojewódzkiego pełnił do chwili śmierci i sprawował ją obok drugiego przedstawiciela powiatu strzeleńskiego, ziemianina z Rzeszynka dra Bogdana Amrogowicza. W ramach Sejmiku pracował w Komisji Prawno-Administracyjnej (1922-1927). W maju 1922 r. stanął na czele Komitetu niesienia pomocy inwalidom wojennym.

Jako starosta pełnił również funkcję przewodniczącego Strzeleńskiego Związku Komunalnego. W 1925 r. był członkiem Komitetu Przyjęcia Wycieczki Sokołów Polskich z Ameryki, na czele którego stał wojewoda Adolf Bniński. Grupa liczyła 600 osób i bawiła w lipcu i sierpniu m.in. w Kruszwicy, która znajdowała się w granicach powiatu strzeleńskiego. Staraniem starosty Balińskiego przygotowano podwaliny pod budowę nowoczesnego szpitala powiatowego oraz siedziby Kasy Chorych w Strzelnie. Łożył również znaczne kwoty na remonty konserwatorskie przywracanej do dawnej świetności rotundy św. Prokopa. Współfinansował w 1925 r. budowę pierwszego boiska piłkarskiego przy ulicy Stodolnej, przeznaczając na ten cel środki z funduszy Wydziału Powiatowego.






Starosta Karol Baliński długo chorował. Z tego względu zastępował go początkowo w randze zastępcy starosty Józef Skalski, późniejszy starosta rawicki i krotoszyński, a następnie Tadeusz Woźniak w randze kierownika starostwa. Po długiej i ciężkiej chorobie starosta zmarł 17 marca 1927 r. w wieku niespełna 42 lat w Bydgoszczy, gdzie się leczył. Jego zgon został odnotowany w księgach Urzędu Stanu Cywilnego w Strzelnie. Zgłoszenie śmierci dokonał asystent powiatowy Aleksander Lasocki. 21 marca w poniedziałek odbył się jego pogrzeb. Uczestniczył w nim wojewoda Adolf Bniński z władzami wojewódzkimi. Początkowo pochowany w Strzelnie na starym cmentarzu, a na początku listopada 1927 r. dokonano ekshumacji i trumnę ze zwłokami przewieziono do grobowca rodzinnego na Powązki do Warszawy.

Jak odnotowała prasa regionalna, zmarł po długich i ciężkich cierpieniach wzorowy urzędnik, prawdziwy narodowiec, człowiek zasad, prawy obywatel i dobry gospodarz powiatu, starosta Karol Baliński. Przedwcześnie zmarły pozostawił po sobie szczery żal i wdzięczną pamięć. Nie tylko najbliżsi jego pracownicy urzędnicy, lecz również szeroki ogół obywateli powiatu, odczuł ogromnie wielki ubytek człowieka, który  do ostatniego niemal tchu życia nie porzucał pracy zawodowej, lecz również społecznej.
Śp. zmarły zarządzał powiatem strzeleńskim od 1921 r. Zwłoki jego spoczną na miejscowym cmentarzu parafialnym. Dyrekcja Koła Ziemian Inowrocławsko-Strzelińskiego powiatu, Urzędnicy Starostwa i Wydziału Powiatowego, Magistrat i Rada Miejska miasta Strzelna, Zarząd Powiatowej Kasy Oszczędności, Wydział i Sejmik Powiatu Strzelińskiego,, Komisarz Obwodowy, Urzędy Dworskie i sołtysi obwodu kruszwickiego, wyraziły rodzinie śp.  Zmarłego słowa głębokiego współ. Część pamięci, śp. Zmarłego.
W niedzielę 20 marca o godz. 17:00 nastąpiła eksportacja zwłok z domu żałoby do tutejszej fary. Przed budynkiem starostwa zgromadziły się towarzystwa, organizacje, urzędnicy, szkoła wydziałowa i inne z wieńcami i sztandarami oraz mieszkańcy. Po wyniesieniu trumny przemówił dr Trzciński, były minister, po czym wyruszył kondukt prowadzony przez ks. prob. Czechowskiego w otoczeniu duchowieństwa do kościoła, gdzie odbyło się nabożeństwo żałobne. Dnia 21 marca rozpoczęły się dalsze uroczystości pogrzebowe. W kościele zgromadziły się towarzystwa z sztandarami, delegacje, przedstawiciele władz z wojewodą poznańskim na czele. Przy trumnie zaciągnęła straż honorowa Bractwa Strzeleckiego. Podczas mszy św. przygrywała orkiestra wojskowa a pienia żałobne wykonał miejscowy chór kościelny. Po mszy św. wygłosił z ambony mowę żałobną ks. prob. Sołtysiński z Siedlimowa. W kondukcie szły szkoły i towarzystwa ze Strzelna i okolicy. Przy grobie duchowieństwo odprawiło modły i dano trzykrotną salwę z karabinów. Na uroczystość pogrzebową przybyło wiele ludności ze Strzelna i powiatu. Na znak żałoby w czasie przechodzenia konduktu żałobnego w ulicach Kościelnej, Rynek, św. Ducha składy były pozamykane.

Tymczasowo pochowany na starej nekropoli strzeleńskiej, a pod koniec 1927 r. szczątki doczesne zmarłego przeniesiono na cmentarz Powązkowski w Warszawie. Spoczął w grobowcu w kwaterze 113-1-9.


Tadeusz Woźniak 1927, w trakcie choroby starosty Balińskiego, a także przez miesiąc po jego śmierci sprawował urząd kierownika Starostwa Powiatowego w Strzelnie.

Tadeusz Woźniak zaledwie miesiąc, bo od 21 marca do 20 kwietnia 1927 r. kierował samodzielnie strzeleńskim starostwem. Stąd został przeniesiony do Wolsztyna na starostę powiatu wolsztyńskiego, gdzie urząd ten sprawował do 1931 r. Jak go określano w kręgach wolsztyńskich, był on bardzo dynamicznym piłsudczykiem. Od chwili objęcia władzy w powiecie miejscowi narodowcy nie zaznali spokoju. Aby rozbić jedność narodowo-demokratycznego ruchu, starosta utworzył w Wolsztynie podległą sanacyjnemu rządowi organizację o nazwie Stronnictwo Stanu Średniego. Usiłował także utworzyć paramilitarną drużynę ,,Strzelca”. Tu jednak spotkał się ze stanowczym sprzeciwem. Przeciwko takiej destrukcyjnej działalności starosty zaprotestowały radykalne kręgi wolsztyńskiego społeczeństwa. Ostatecznie sanacyjny rząd z dniem 31 maja 1931 r. odwołał starostę Woźniaka z zajmowanego stanowiska…

CDN

poniedziałek, 11 maja 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 84 Ulica Świętego Ducha - cz. 37




24 czerwca 2019 r. rozpoczęliśmy spacerek ulicą Świętego Ducha, czyli blisko rok temu. Dzisiaj tę przygodę kończymy opowieścią o trzech ostatnich domach z tej ulicy. Będzie to 37. ostatni spacerek tą ulicą. W międzyczasie moja wiedza o mieszkańcach i dziejach tej ulicy bardzo wzbogaciła się o nowe nieznane mi fakty i zdjęcia. W ogromnej mierze uzyskałem je od państwa, którzy przy niej onegdaj mieszkaliście, ale na wiele nowych informacji trafiłem przy okazji kwerend bibliotecznych, szczególnie po dziewiętnasto i dwudziestowiecznej prasie. Wiedza ta byłaby pełniejszą, gdyby wszyscy, którzy obiecali, dostarczyliby materiały o swoich przodkach. 

Ulica Świętego Ducha była i mniemam, że po dzień dzisiejszy jest najważniejszą ulicą w mieście. Faktem jest, że jest to najbardziej obciążona ulica, którą dziennie przemierza kilka tysięcy samochodów. Przy tym jest najbardziej niszczona przez tenże ruch. W tym roku skończę 68 lat i zapewniam was, że co najmniej od 40 lat wszyscy gospodarze naszego miasta obiecali nam budowę obwodnicy, która rozładowałaby ruch samochodów ciężarowych - tzw. tirów - w centrum, miasta. Dziś po tylu latach zastanawiam się czy doczekam się tej chwili? Ten, z przedstawicieli władzy, który tego dokona, zasłuży na największą wdzięczność strzelnian.

Jako chłopiec pamiętam poszczególne domostwa, jak one wyglądały na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Wówczas przy tej ulicy było zaledwie kilka sklepów i zakładów rzemieślniczych. Gro pomieszczeń po przedwojennych interesach została zamieniona na mieszkania, zaś ich przebudowy zatarły funkcje, jakie onegdaj lokale te spełniały. Przez szereg lat nie remontowano elewacji, dlatego też na ścianach frontowych było wiele szyldów malowanych wprost na tynkach, które przebijały wcześniejsze napisy w języku niemieckim, pamiętające jeszcze okres zaborów.

Mam przed sobą księgę adresową z 1930 r., z której możemy dowiedzieć się ile to różnych działalności gospodarczych było prowadzonych w tym czasie przy tej ulicy. Praktykę lekarską prowadził dr Cieślewicz, o którym dziś będzie mowa. Tutaj znajdowało się biuro komornicze, 2 sklepy bławatne, 4 handlarzy bydłem, 1 cukiernia, 1 drukarnia, 3 zakłady fryzjerskie, 1 handel galanterią, 1 hotel, 1 Powiatowa Kasa Chorych, 1 Urząd Pocztowy, 1 zakład kapeluszniczy, 1 kawiarnia, 4 sklepy kolonialne, 1 zakład krawiecki, 2 księgarnie, 1 handel kuchennymi naczyniami, 1 fabryka maszyn rolniczych, 4 sklepy meblowe, 2 handle nasionami, 3 sklepy obuwnicze, 2 piekarnie, 1 wytwórnia wód gazowanych i rozlewnia piwa, 1 sklep rowerowy i radiosprzętowy, 1 restauracja, 1 spółdzielnia „Rolnik”, 5 rzeźników, 2 taksówki, 2 zakłady siodlarskie, 1 stolarz, 1 handel suknem, 1 zakład szewski, 2 sklepiki tytoniowe, 1 sklep z ubraniami gotowymi, 1 sklep zabawkowy, 1 zajazd oraz 1 zegarmistrz. Zatem mieściło się przy tej ulicy 60 różnych zakładów jedno i wieloosobowych. Największymi były: fabryka maszyn rolniczych Plagensa, Poczta Polska, Kasa Chorych i „Rolnik”. 



Tymczasem stajemy przed kolejną posesją oznaczoną numerem 5 (dawniej 28), sprawiającą wrażenie wciśniętej pomiędzy sąsiednie o wiele masywniejsze kamienice. Niewielki piętrowy dom zapisał się w mojej pamięci od zawsze funkcjonującym w tym miejscu sklepem obuwniczym - i tak pozostało do dziś. Obecnie posesja ta posiada dwóch właścicieli, którzy zarządzają oddzielnie parterem i piętrem. Najdawniejsze dzieje tej posesji zapisane onegdaj w księgach miejskich mówią, że w 1800 r. dom należał do Wąsowskiego, po którym właścicielem został ślusarz Majewski. W 1889 r. prowadził tutaj handel Józef Skowroński, a właścicielem całości był Niemiec Zahn. Po nim dom dzierżył wraz z warsztatem szewskim Franciszek Lewandowski. Z kolei po nim właścicielem był kupiec Turek, który założył tutaj sklep obuwniczy. Tak też było po wojnie, kiedy po śmierci właściciela działalność handlową w zakresie obuwia i galanterii skórzanej prowadziła wdowa po nim. Po niej sklep należał do córki Ireny Nadolskiej, małżonki dentysty Czesława. Działalność w tej branży przejął syn Sławomir, lecz zmarł on w 1996 r., a działalność kontynuowana jest do dziś przez żonę zmarłego. 

Pamiętam pierwszą połowę lat sześćdziesiątych i modne wśród młodzieży męskiej półbuty na średnim obcasie, z klamrą z boku oraz ściętym i zakręconym czubem, zwane „Bitelsówami”, koniecznie koloru czarnego. Moda na te buty przyszła wraz z zespołem muzycznym The Beatles. Były one marzeniem młodych chłopców. Niestety ich cena powodowała, że nieliczni takie buty nosili. Jednym z wybrańców, któremu rodzice nabyli takie buty, właśnie u pani „Turkowej”, był kolega z klasy Roman W., szpaner niesamowity. Ja z kolegami: Andrzejem i Waldkiem - a był to ich kuzyn - obyliśmy się tylko widokiem modnych butów za oknem wystawnym, pod które podchodziliśmy, wracając ze szkoły - w tenisówkach. 



Przedostatni dom, to kamienica oznaczona numerem 3 (dawniej 27), której generalnie wygląd nie zmienił się od chwili jej powstania. Wybudowana została pod koniec XIX w. i zawiera w sobie cechy eklektyzmu. Wystawiona została i należała do żydowskiej rodziny Gembitzów, których kroniki wymieniają w 1889 r. Najstarsze zapiski z 1800 r. wskazują, że właścicielem tej posesji był Niemiec, protestant Karst z zawodu rzeźnik, będący jednocześnie właścicielem gorzelni. W 1910 r. Właścicielką tego domu była Maria Gembitz. Wcześniej pod tym nazwiskiem znajdujemy radnego miejskiego Hermanna Gembitza, który prowadził hurtownię i sklep zaopatrujący rzemieślników w skórę - Lederhandlung. W tym czasie prowadzony był tutaj również sklep papierniczo-księgarski. W domu tym poza właścicielami mieszkał tutaj nauczyciel Kazimierz Derpa wraz z rodziną. Obecnymi właścicielami tej kamienicy są po połowie: Wiesław Borowski i Irena Świątkowska. 

Tutaj znajdował się w latach dziewięćdziesiątych i w początkowych latach obecnego stulecia słynny sklep „Wokulski” z napojami alkoholowymi. Sprzedawali w nim małżonkowie Borowscy. Od przypadłości pana Wiesława, który z racji wypadku kuleje na jedną nogę, sklep nazywano również „U Kulosa”. Mniemam, że nie obrazi się na to określenie sam właściciel, ale ono znajduje się już w słowniku miejscowego żargonu. W drugiej części kamienicy działał sklep i warsztat zegarmistrzowski, w którego reklamie znajdował się piękny zegar zewnętrzny podobny do tego sprzed minionych lat, jaki reklamował warsztat Ignacego Latosińskiego, przy tej samej ulicy. Niestety zakład został zlikwidowany, a zegar z braku zainteresowania ze strony władz miasta zmienił lokalizację na inne miasto. 

Później po „Wokulskim” mieścił się sklep z firanami i dziecięcymi ubraniami, a następnie sklep firmowy Piekarni „Piekuś” z Inowrocławia, oferujący całą gamę wyrobów piekarniczych tej renomowanej firmy. Po przeniesieniu sklepu krótko działał tutaj sklep z dziecięcymi ubraniami, a obecnie mała gastronomia oferująca również catering. Po zegarmistrzu rozłożył się tutaj się sklep odzieżowy, a od kilku lat działa sklep rybny.



I ostatnia już posesja przy ul. św. Ducha, to dom pod numerem „1” (dawny numer policyjny 26) zawsze kojarzył mi się z maleńkim warsztatem szewskim, który prowadził pan Kujawa z Jeziorek. Pamiętam, jak wysyłał mnie do kiosku „Ruchu” bym kupił mu dwie „Trybuny Ludu”. Pierwszy raz spytałem mu się, dlaczego czyta aż dwie gazety? Odpowiedział mi wówczas, a kto to barachło czyta, to najtańszy papier pakowy. Za złotówkę dostawałem dwa egzemplarze. W jedną rozkładówkę szewc zawijał zreperowane i wyświecone ojcowskie półbuty, mówiąc, bym ich nie zgubił. Obok mieścił się legendarny sklep Luwańskich. Był to jeden z nielicznych prywatnych sklepów, który przetrwał komunę. W nim małżonkowie prowadzili sprzedaż różnej galanterii, w tym oferowana była w szerokim asortymencie dewocjonalia. Po 1989 r. parter budynku przechodził wielokrotnie przeobrażenia funkcyjne i branżowe. Po wykupieniu parteru, prywatny właściciel zamienił mieszkanie na lokal użytkowy. Mieściły się tu sklepy odzieżowe, później tzw. lumpeks - Tani Armani, owocowo-warzywny - Gruszka Pietruszka, a obecnie również placówka bankowa Alior Bank. Przed kilku laty elewacja kamieniczki nabrał blasku, choć daleko jej do pięknego eklektyzmu jaki ją pierwotnie zdobił.



Na przełomie wieków XIX i XX dom ten należał do Johana Heinrichta. Początkowo domniemywałem, że Heinricht był Niemcem, ale jak się okazuje był to Polak - Katolik. Na imię miał Johan - Jan i był kupcem strzeleńskim, który prowadzoną tutaj działalność szumnie nazywał Fabryką Rowerów. Prowadził ją na zapleczu swego sklepu. Na starej pocztówce z początku XX w. widoczny jest jego dom oraz sklep, przed którym stoją oferowane do sprzedaży rowery. Powiększając pocztówkę odczytujemy nawet szyld sklepu - „J. Heinricht“.

Rodzina jego liczył 7 osób - 3 mężczyzn i 4 kobiety. Miał córki, Wandę i Irenę, które uczęszczały do 8. i 6. klasy Koedukacyjnej Szkoły Wydziałowej w Strzelnie. Niestety, pozostałych członków rodziny nie udało mi się odszukać. Zapewne z Johanem seniorem mieszkał jego syn, również Johan, który miał owe córki.

W Selbständige des Kreises Strelno 1895 - czyli w księdze adresowej Samozatrudnieni w powiecie strzeleńskim 1895 znajdujemy w Kruszwicy dwóch Heinrichtów, a byli to: Heinricht Schlosser - ślusarz oraz Heinricht W. Manufaktur und Modewaren - warsztat i artykuły modne (modniarstwo). Niestety w tej samej pozycji wydawniczej w Strzelnie nie wymienia się Johana Heinrichta. Również w wydanej w 1903 r. Adressbuch für die Stadt Inowrazlaw und die Kreis Inowrazlaw und Strelno... nie znajdujemy Heinrichta. Pierwszą wzmiankę o nim jako strzelnianinie znajdujemy dopiero pod 1909 r. W marcu tegoż roku otrzymał on Honorowy Dyplom Mistrzowski w 50 rocznicę mistrzostwa przyznany przez Bydgoską Izbę Rzemieślniczą - Bromberg Handwerk. Wówczas został wymieniony jako mieszkaniec Strzelna, który od 1859 r. posiadał tytuł mistrza mechanika. J. Heinricht reprezentując Strzelno wystawiał 4 lipca 1909 r. na Targach Przemysłowych w Inowrocławiu swoje wyroby. Prezentacja miała miejsce w olbrzymiej sali Hotelu Basta i częściowo na placu przy ul. Zygmunta. Wystawiał w dziale III wyroby z żelaza, stali, ślusarstwo, kowalstwo, blacharstwo i t. d.

Heinricht był również wydawcą karty pocztowej z widokiem Wzgórza św. Wojciecha, opisanej jako Strzelno - Kościół katolicki. Czy był nim senior, czy junior Johan - Jan, dzisiaj zapewne nie ustalimy. Nazwisko to zostało również wymienione w Kalendarzu Strzelna na 1910 r. Na ostatnie stronie Kalendarza znajduje się całostronicowa reklama firmy. Firmę określono jako jedyną polską fabrykę kołowców Prokopp w Strzelnie. Polecała ona kołowce własnego wyrobu, znane z dobroci i wytrwałości, przy rocznej gwarancji, premiowane na Wystawie Przemysłowej w Inowrocławiu.


Na tym kończę spacer ulicą Świętego Ducha. Obecnie zaczynam porządkować materiały tyczące się pozostałych ulic miasta. Kolejny etap spacerków już niebawem rozpocznę od ulicy Kościelnej. Zatem, do zobaczenia!