piątek, 8 marca 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 31 Rynek - cz. 28


Rynek 1898 r.
Rynek 2016 r.
Ostatnich pięć artykułów z cyklu Spacerkiem po Strzelnie poświeciłem jednej kamienicy, a precyzyjniej rzecz ujmując, rodzinie Fiebigów i wybranym mieszkańcom tej posesji. Czas przejść do kolejnej kamienicy w Rynku oznaczonej numerem 15. W starej nomenklaturze policyjnej miała ona numer 20. Na jednym z najstarszych zdjęć strzeleńskiego rynku, zrobionego podczas odsłonięcia pomnika cesarza Wilhelma I, które miało miejsce 3 czerwca 1898 r., kamienica ta już stoi i to w całej okazałości, a do tego w sąsiedztwie starej parterowej zabudowy. Jej pochodzenie możemy datować na przełom lat 80/90 XIX w., określając jej wiek na około 130-140 lat. Z początkiem XX w. elewacja frontowa kamienicy zmieniła swój wygląd. Na wysokości pierwszego piętra dobudowano na osi centralnej przestronny balkon. Jej pierwszymi znanymi właścicielami był żydowska rodzina Lubinskich.


Antenatem tego rodu był Izaak (Isaac) Lubinski, kupiec wyznania mojżeszowego. Jego żoną była Hanuchen Silberstein. Małżonkowie mieli syna noszącego bardzo rzadkie imię - Heymann, które zarówno wówczas, jak i obecnie przypisywane jest nazwisku. Heymann w 1894 r. poślubił Johannę Salomon, córkę Neumanna i Augusty Kantorowicz. Młodzi małżonkowie wkrótce opuścili Strzelno.

Bratem Izaaka był również noszący rzadkie imię Lesser (z hebrajskiego mały) bogaty kupiec strzeleński. Imię to znajdujemy częściej jako nazwisko. Wśród strzelnian tak nazywającym się był Adolph Lesser, kupiec i społeczny wiceburmistrz. Lesser Lubieński zasiadał w połowie lat dziewięćdziesiątych XIX w. w radzie miejskiej. Wśród ławników ponownie na niego trafiamy również w 1905 r. W 1910 r. już nie żył. W tym też roku w kamienicy zamieszkiwali dwaj przedstawiciele tego rodu, Jenny i Michael.



Siostrą Izaaka i Lessera była Johanna Lubinska, która ok. 1850 r. poślubiła Wolfa (Wilka) Gembitzkiego, strzeleńskiego Żyda. Małżonkowie mieli urodzoną w 1854 r. córkę Nathalie, która w 1880 r. poślubiła Mosesa Moritza Itzigsohna. Chociaż kamienica należała do Lubinskich, to po ślubie Johanny z Wolfem głównym udziałowcem rodzinnego interesu, czyli dużego sklepu, zajmującego cały parter, został zięć Lubinskich, Gembitzki. To jego jako jedynego właściciela znajdujemy na wielkim szyldzie umieszczonym nad witrynami sklepu. Ta informacja głosiła, iż prowadzona wewnątrz działalność należy do "Wolffa Gembickiego". Zapis ten odbiegał od formy z akt stanu cywilnego, w których właściciel figurował jako Wolf Gembitz. Również w księdze adresowej z 1895 r. znajdujemy go jako Wolffa Gembickiego, który według zapisów adresowych prowadził Manufaktur und Modewaren - czyli zakład z towarami modnymi.   




Od Lubinskich i Gembickich w latach międzywojennych posesję nabył wraz z małżonką Heleną, Roman Kowalewicz. Prowadził on zakład zegarmistrzowsko-złotniczy połączony z optyką. Nadto jego małżonka Helena posiadała oddzielny interes, o którym dowiadujemy się z informacji o wykreśleniu tegoż z rejestru handlowego w 1928 r. Roman Kowalewicz był członkiem Kurkowego Bractwa Strzeleckiego w Strzelnie. W zawodach zdobywał tytuł rycerz, w 1927 r. został królem kurkowym. W 1928 r. zakład swój sprzedał Janowi Kamionkowi. Właścicielami kamienicy zostali Drzewieccy. Ostatnim z tej linii męskiej był Piotr Drzewiecki, a po jego śmierci właścicielami zostali żona z córką.

Pod koniec lat pięćdziesiątych do pomieszczeń na parterze tej kamienicy został przeniesiony zakład stolarski Władysława Reinholza. Wcześniej znajdował się on nieopodal pod nr 19. Rodzina Reinholzów w Strzelnie, w branży stolarskiej zakład prowadziła już w drugim pokoleniu. Antenatem tegoż rodu był Adam, ojciec Władysława. Jego stolarnia mieściła się przy obecnej ul. Gimnazjalnej, w miejscu, w którym znajdowała się później filia Mogileńskiej Fabryki Mebli. Wtajemniczeni bywalcy tejże stolarni przy Rynku, którzy zaprzyjaźnieni byli z panem Władysławem, nazywali to miejsce „barem pod trumienką". Pojęcie to funkcjonowało w formie żartobliwej a to z racji wieczornych spotkań przy „czystej perlistej". Przy ich okazji towarzystwo rozochocone wodą ognistą wyprawiało niekiedy kawały z gatunku czarnego humoru. Gościem pana Władysława bywał i mój ojciec.

Według jednej z anegdot, pewnego razu w gronie koleżeńskim znalazł się pewien milicjant, którego bractwo ledwo, co tolerowało. Ale jak tu z „władzą ludową" nie wypić. Dostał mundurowy czadu i żegnaj tatka latka - rzekł mi swego czasu syn pana Władysława, Bronisław. A, że paczka w tym dniu była rozochocona, a do tego mundurowy został mocno umoczony, to i zasnął, a pozostali postanowili wykręcić mu kawał. Właśnie, co skończono nową trumnę dla nieboszczyka, którą miano wieczorem odesłać do kostnicy. Dowcipni stolarze załadowali do niej pijanego stróża prawa i przykryli wiekiem. Ponoć, gdy się obudził w taką wściekłość popadł, że gdyby nie przekonanie pozostałych, iż to on sam zażyczył sobie odpoczynku w tejże kawalerce, demolkę przeprowadziłby konkretną, łącznie z użyciem „pały" i pistoletu. Od tego czasu mundurowy unikał towarzystwa stolarzy w konsumpcji trunku, a jego miejsce zajął inny przedstawiciel „władzy ludowej" z mocniejszą głową w wytrzymywaniu mocy Bachusowej.

Po wybudowaniu przez Władysława Reinholza nowej stolarni, w pomieszczeniach działalność handlową prowadziła PSS "Społem". W dobie przemian ustrojowych, w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia znajdował się tutaj sklep warzywniczy. Później działalność usługowo-handlową w zakresie techniki grzewczej i sanitarnej prowadziła spółka Paweł Stube i Mariusz Stube.


Po przybyciu do Strzelna w domu tym zamieszkał lekarz medycyny Witold Zubowicz, człowiek legenda i przyjaciel wielu strzelnian, częsty gość inż. Stanisława Pijanowskiego z Głuchej Puszczy. Doktor zasłynął bezwzględnym podejściem do każdego wrzodu i zanieczyszczonych ran u pacjentów, a że mieszkał w sąsiedztwie dra Alfreda Fiebiga, to i często z sąsiadem spotykali się w Aptece pod Orłem u magistra Jana Harasimowicza. Ich opowieściom o trudach zawodu lekarskiego i sposobach leczenia nie było końca. I ja miałem przyjemność skorzystania z metody na wrzody doktora Witolda, który jako zwolennik medycyny naturalnej zalecił mi, jak i wielu pacjentom, obkłady z cebuli - pomogło. W rozmowach powtarzał po wielokroć, że wielu zabiegów chirurgicznych i metod leczenia ran pourazowych nauczył się od pani doktor Zofii Małasiewicz (1920-1976), lek. med., spec. chirurgii,  znakomitej ordynator oddziału chirurgicznego w szpitalu w Strzelnie (1961-1976).

wtorek, 5 marca 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 30 Rynek - cz. 27



By być konsekwentnym powinienem przywołać jeszcze dwóch braci dra Alfreda Fiebiga, Ryszarda i Karola. Były to postaci najbarwniejsze w powojennych dziejach Strzelna. Oboje, jak to zwykło się mawiać, nigdzie nie należeli, do żadnej partii ani organizacji i przebywając w otoczeniu osób trzecich wyraźnie się odróżniali od innych. Samotnie i z osobna mieszkali, choć w tej samej kamienicy co brat Alfred - ale w oficynie. Ryszard, o czym będzie niżej, był osobą wykształconą, znającą kilka języków obcych, choć bez tytułu naukowego. Karol naukę ukończył na poziomie szkoły wydziałowej, czyli tzw. małej matury.

Karol Fiebig

Urodził się w 1912 r. w Strzelnie. Już od lat najmłodszych przejawiał skłonności do dziwnego zachowania. Jako uczeń strzeleńskiej wydziałówki pasjonował się motoryzacją. Potrafił rozpoznać po odgłosie silnika markę samochodu. Często zdarzało się, że podczas lekcji, słysząc odgłos samochodu przejeżdżającego obok szkoły (obecnie Przedszkole nr 1) wyskakiwał pełen emocji z ławki i biegnąc do okna krzyczał: - Ford, Ford, Ford, to jest Ford! Po czym, spokojnie, acz z iskrami w oczach, bez słowa siadał na swoim miejscu. O jego późniejszym stanie emocjonalnym najtrafniej wyraził się Ryszard w swoim komunikacie do Urzędu Pocztowo-Telegraficznego w Strzelnie, w którego wyznaczając swojego pełnomocnika do odbioru emerytury, na samym wstępie napisał: Wobec niepoczytalności mojego brata Karola…

Karol od czasów szkolnych przyjaźnił się z moim wujkiem Marianem Strzeleckim. Przyjaźń ta kontynuowana był po wojnie na drodze korespondencyjnej. Każdorazowo, kiedy wujek przyjeżdżał do Strzelna odwiedzał Karolka - jak go nazywał - i zawsze przynosił garść anegdot z życia poczciwoty. Wiele z nich zapisałem w swojej pamięci. Są to zabawne i pełne humoru opowieści, jak chociażby o przerwanej biegunką podróży, o sędzim żłopiącym wodę z kranu, o chamie zaczepiającym Karolka, czy o jego kupieckich perypetiach.

Karol wyuczył się zawodu kupieckiego i wraz z bratem Romanem pomagał ojcu w prowadzeniu dużego sklepu. Po wojnie jeszcze przez kilka lat, Karol, próbował pociągnąć interes rodzinny w handlu artykułami metalowymi i benzyną. Jednakże wkrótce jego sklep przejęła Gminna Spółdzielnia „Spółdzielnia Chłopska", a on sam został w niej zatrudniony jako sprzedawca, ale w innym bo w polippmannowskim sklepie żelaza. Oczywiście zapasy towaru z rodzinnego sklepu zmagazynował w pomieszczeniach mieszkalnych i gospodarczych i tym w tajemnicy przed fiskusem handlował. W byłych pomieszczeniach sklepu Fiebigów PSS „Społem" uruchomiło sklep nabiałowy, który funkcjonował do początku lat dziewięćdziesiątych XX w. Karol po zakończeniu przygody z geesem podjął pracę jako komiwojażer w PSS "Społem", rozwożąc towar po licznych sklepach i lokalach gastronomicznych. Wówczas często można było spotkać go w przedziwnej kombinacji noszonego obuwia. Zdarzało się, że na jednej nodze miał sandał, na drugiej półbut. Karol Fiebig zmarł w 1986 r. i został pochowany przy głównej alei cmentarnej w grobie z rodzicami i obok wujka ks. Władysława.

Ryszard Fiebig

Urodził się w 1910 r. w Strzelnie. Początkowo naukę pobierał w Szkole Powszechnej w Strzelnie, a następnie w Gimnazjum w Trzemesznie i od 1923 r. w Gimnazjum Klasycznym w Chodzieży. Tam w 1929 r. zdał maturę i rozpoczął studia na Uniwersytecie Poznańskim w zakresie romanistyki i germanistyki. Następnie próbował obrać drogę zakonną i w tym celu udał się do Warszawy. W 1933 r. został powołany do odbycia służby wojskowej, z której w następnym roku został zwolniony.

W 1935 r. wstąpił do opactwa benedyktynów w Pradze czeskiej. Tam oddał się studiom muzyki średniowiecznej. W rok później udał się do Niemiec, by kontynuować studia muzyczne i rozpocząć studia z zakresu filozofii. Po zlikwidowaniu opactwa przez Niemców w 1938 r. udał się do Belgii, by kontynuować przerwane w Polsce studia romanistyczne, a następnie udał się do Francji, gdzie pogłębiał dalszą naukę.

W 1948 r. powrócił do kraju, wcześniej rezygnując z wyjazdu do Kanady. Zamieszkał na powrót w domu rodzinnym przy Rynku 14. Początkowo pracował na stanowisku referenta w Wydziale Oświaty i Kultury Prezydium powiatowej Rady Narodowej w Mogilnie, lecz wkrótce jako nauczyciel w Szkole Podstawowej nr 1 w Mogilnie, a następnie w wiejskich szkołach podstawowych we Wronowach i Markowicach. Od 1950 r., po zaliczeniu egzaminu państwowego w Liceum Pedagogicznym w Rogoźnie, rozpoczął pracę nauczyciela w Szkole podstawowej nr 1 w Strzelnie, do czasu przejścia w 1973 r. na emeryturę. W międzyczasie, w latach 1962-1964 dopełnił wykształcenie na Studium Nauczycielskim w Bydgoszczy.

Przez jeden rok był moim wychowawcą w SP 1. Wówczas, w związku z ciasnotą przed wybudowaniem SP 2, naukę pobieraliśmy w klasie obecnego Przedszkola nr 1. Pamiętam jego niesamowite zachowanie i postępowanie. Po wielokroć lekcje odbywały się na łonie natury, a przy okazji odprowadzaliśmy całą klasą niektóre koleżanki i niektórych kolegów do ich domów. Bywało, że pozostawiał nas w klasie i na kilkadziesiąt minut dołączał do przechodzącego obok budynku szkolno-przedszkolnego konduktu pogrzebowego, odprowadzając zmarłego lub zmarłą na miejsce wiecznego spoczynku. Wobec najbardziej nieposkromionych uczniów stosował karę "chłosty" - zadając na tyłek razy szerokim pasem skórzanym. Wywoływało to niekiedy ogromną radochę wśród pozostałej dziatwy, gdyż zdarzało się, że nauczycielowi po wyciągnięciu pasa ze spodni owe opadały… Pamiętam go również z redagowania niestandardowych sformułowań. Podczas jednego z odczytów historycznych organizowanych cyklicznie przez PTTK, został zapytany przez prezesa Antoniego Słowińskiego o dzieje byłego szpitala przy kościele św. Ducha (niegdyś istniał w miejscu Apteki Romańskiej):
- Co tam dużo godać, nima ło czym, tam miszkały same dziady kościelne - odpowiedział swoistą gwarą pytany, mając jednocześnie na myśli grabarza i inne pomniejsze służby parafialne.

Za pracę pedagogiczną został wyróżniony Złotym Krzyżem Zasługi. Godnym uwagi jest testament jaki pozostawił po sobie Ryszard Fiebig. Oto jego fragmenty:
Wobec dobiegających kresu dni moich redaguję niniejszy testament w trzech egzemplarzach, żeby zapobiec zachłanności wiejącej z Targowiska oraz demencji coraz bardziej się ujawniającej u mojego brata Karola.
Pełnomocnym do załatwiania ostatnich moich spraw na ziemi czynię Stanisława D… oraz jego żonę…
Im przysługuje podjęcie ubezpieczenia w PZU jakiejś kwoty wypłacanej pośmiertnie na opędzenie kosztów pogrzebu.
Zwłok moich nie trzeba ubierać w żadne szmaty, prócz nocnej koszuli, okryć kołdrą (już przygotowane w węzełku).
Pudło zamknąć, wynieść do kościoła św. Prokopa, albo do kaplicy św. Restytuta, gdzie otrzymałem chrzest - żeby nie zawadzać żadnemu z nabożeństw. Po krótkich egzekwiach odprowadzić trumnę do krzyża misyjnego u północnego wlotu dziedzińca -  pulsantur campana [dzwony]. W egzekwiach pominąć wezwanie o strapionej rodzinie i opłakujących. Po załadowaniu na furgon i ostatnich pacierzach ruszyć na cmentarz we Wronowach, jak najdalej od grobów rodzinnych. Na odjezdnym -  pulsantur campana.
We Wronowach ks. Proboszcz przeprowadzi do grobu pod płotem od Pomian w kwaterze dzieci - pulsantur campana…

Tutaj następuje wyliczenie podziału dobytku po zmarłym, m.in.:
…dwa krzyże - podarować jakiemu domowi zakonnemu; trzy ikony - klasztorowi w Markowicach; pościel i kołdry oraz biblioteka - oo. Kameduli z Biniszewa; brewiarze S. Jadwiga Stabińska [OSBap - benedyktynka od nieustającej adoracji Najświętszego Sakramentów w Warszawa (dom w Siedlcach). Pisarka katolicka, autorka modlitewników. Testamentowi świadkowała trójka strzelnian - B.G., K.Ch. i S.D. i został on sporządzony 6 maja 1986 r.

Zmarł w 1987 r. i ostatecznie został pochowany na starym cmentarzu w grobowcu rodzinnym Tollasów, tuż za kaplicą cmentarną.

piątek, 1 marca 2019

Żołnierz wyklęty Leon Wesołowski 1924-1945



1 marca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak co roku pojawiają się kontrowersje wokół święta. Kogo tak naprawdę czcimy? Przedstawiając fakty historyczne, ocenę pozostawiam czytelnikowi. My strzelnianie mamy również swoich żołnierzy wyklętych, jak młodych gimnazjalistów z 1950 r., którzy ciężko doświadczyli więziennych cel i pracy przymusowej w ubeckich obozach - kopalniach. Przed laty pisałem o nich na starym blogu i do tematu zapewne jeszcze powrócę. Dzisiaj jednakże nie będzie o strzelnianach a żołnierzu wyklętym z ziemi wrzesińskiej, który został zabity w 1945 r. w naszym mieście.

To było w lutym 2014 r. W czasie mego chorobowego (przeziębienia) odwiedził mnie mieszkaniec Wrześni pan Tomasz Sypniewski. Skierowany do mnie został przez Marysię Nowak z Biura Parafialnego, w którym to poszukiwał śladów po zastrzelonym w Strzelnie jesienią 1945 r. żołnierzu organizacji podziemnej, Leonie Wesołowskim pseudonim "Wichura".

W aktach naszej parafii znalazł pewien ślad, pismo ówczesnego burmistrza Leona Ornatka bez wskazania adresata, w którym ów donosił, że: 
Zezwala się na pochowanie zwłok zabitego w dniu 21 listopada 1945 w Strzelnie nieznanego z nazwiska. Zapis w Urzędzie Stanu Cywilnego nie nastąpi, gdyż nie ma doniesienia urzędowego

Pismo opatrzone zostało datą dzienną 24 listopada 1945 r. i podpisem burmistrza, który występował w imieniu Zarządu Miejskiego Miasta Strzelna. Zaś na marginesie widoczna jest odręczna adnotacja wykonana zapewne ręką ówczesnego proboszcza ks. Józefa Jabłońskiego, że pochówku dokonano 24 listopada 1945 roku o godz. 16:30, czyli o zmroku. Żadnych danych o okolicznościach śmierci, tak, jakby zostały one gdzieś znalezione. Ale wówczas całe miasto wiedziało, co się stało i w jakich okolicznościach ów młody mężczyzna zginął.

Z danych jakimi dysponował mój gość okazało się, że żołnierzem podziemia zastrzelonym w Strzelnie był Leon Wesołowski pseudonim „Wichura”. Porozmawialiśmy o okolicznościach jego śmierci, o tym, kim on był i co robił w tym czasie w Strzelnie. Wiedza gościa, znaleziony dokument i moje uzupełnienia doprowadziły do wyjaśnienia tajemnicy sprzed lat, która wówczas po blisko 69 latach w pełni mogła ujrzeć światło dzienne. Swego czasu, w pierwszej części starego i nieistniejącego już bloga „Strzelno moje miasto”, opisując ulicę Inowrocławską - w cyklu Spacerkiem po Strzelnie - wspomniałem o tajemniczej śmierci, zastrzeleniu jednego z członków podziemia. Wówczas też wspomniałem, że w miejsce to chodziły regularnie, Stefania Przybylska i Dola Wróblewska, a przechodząc przez jezdnię wypuszczały spod płaszcza kwiaty. Podobnie czyniło wiele mieszkanek miasta.

Opowiadała mi o tym przed laty mama. Nie pamiętam skąd, od kogo dotarła do mnie wiedza, że postrzelonego wówczas nieznanego żołnierza podziemia dobił jeden z ubeków, który po prostu podszedł do rannego i z bliska strzelił. Był to mieszkaniec naszego miasta, który wkrótce zdezerterował z szeregów ubeckich. Ujawnił się w 1947 roku, lecz tego czynu z 21 listopada 1945 r. nigdzie nie odnotowano. Całość działa się na skrzyżowaniu ulic Inowrocławskiej ze Spichrzową i Cestryjewską, tuż pod oknami domu Jaroszewskich (później należącego do Jarlaczyków) i okien siedziby Gminy Strzelno-Północ, która znajdowała się na parterze domu Józefa Rutkowskiego.

Spotkałem się również z relacją, że Wesołowski poległ podczas ataku na więzienie UB, które mieściło się przy ulicy Lipowej 3. Z opracowania Tadeusza Janickiego i Władysława Roczka zamieszczonym w III tomie Studiów z dziejów Ziemi Mogileńskiej wynika, że na terenie gminy Strzelno-Południe i gminy Powidz „Wichura” działał już w maju 1945 roku. Jednakże ten temat wymaga dalszego badania i zgłębienia.
    
Memu gościowi najbardziej zależało na wiedzy, gdzie zastrzelony Leon Wesołowski został pochowany, zaś z różnych relacji, jakie przed laty do mnie dotarły wiem, że pochówek został dokonany na nowym cmentarzu i to w kwaterze południowo-zachodniej, w tzw. „ziemi nie poświęconej”. Dziś trudno te dane zweryfikować i pomimo mojego ówczesnego apelu, do strzelnian, którzy jakąkolwiek wiedzę w tym zakresie posiadają, by choć w przybliżeniu określili miejsce, w którym mogły spocząć szczątki doczesne żołnierza wyklętego, Leona Wesołowskiego pseudonim „Wichura”, nikt się nie zgłosił.
     
Z otrzymanych od Michała Sypniewskiego materiałów, które pozwoliłem sobie zweryfikować i poszerzyć o posiadaną przez siebie wiedzę na ten temat, dokonałem poniższe opracowanie, które przybliża nam strzelnianom sylwetkę żołnierza powojennego podziemia akowskiego. Był on żołnierzem organizacji niepodległościowej „Miech i Pług” w Sokołowie Podlaskim, którą kierował Franciszek Pliszka pseudonim „Marynarz” oraz żołnierzem „Zielonego Trójkąta”, tajnej organizacji która prowadziła działania przeciwko władzy ludowej i nowemu okupantowi sowieckiemu na terenach powiatu  wrzesińskiego, gnieźnieńskiego, konińskiego oraz mogileńskiego. 


Leon Wesołowski pseudonim "Wichura" 

Urodził się 6 kwietnia 1924 r. w Gutowie koło Wrześni jako syn Marcelego. Ukończył 6 klas szkoły podstawowej. Jego dalsza naukę przerwał wybuch II wojny światowej. W marcu 1945 r. na terenach Sokołowa Podlaskiego należał do tamtejszej organizacji podziemnej do której wstąpił na przełomie 1942/1943 r. W tejże organizacji występował pod nazwiskiem Eugeniusza Biernackiego pseudonim „Wichura”. Na terenie powiatu Sokołów Podlaski dokonywał wielu akcji dywersyjnych przeciwko Sowietom i powstającej władzy ludowej. Tam też nabierał szlifów walki partyzanckiej, którą przeniósł w szeregi „Zielonego Trójkąta”. 

Pod koniec Marca 1945 r. w wyniku akcji zbrojnej organów bezpieczeństwa rozbita została grupa Pliszki. W jej wyniku doszło do aresztowań, skutkujących rozpadem grupy. Wówczas dowódca polecił Wesołowskiemu aby ten udał się w swoje strony do Wielkopolski i tam utworzył nowy oddział partyzancki, który miał na tych terenach przygotowywać grunt pod ewentualne ogólnonarodowe powstanie przeciwko władzy ludowej.

W maju 1945 r. na terenach powiatu wrzesińskiego nawiązał kontakt z Lucjanem Najrzałem, który był w trakcie organizowania grupy oporu w duchu akowskiej konspiracji przeciwko ówczesnej władzy i ich sojusznikom ze wschodu na terenach powiatu wrzesińskiego. Po wspólnych rozmowach i ustaleniach wysłał swoje dwie siostry Krystynę oraz Marię do Białej Podlaski aby ściągnęły do rodzinnej wsi Gutowo Wielkie koło Wrześni swojego kompana z dawnej, tamtejszej partyzantki akowskiej, Mariana Kosieradzkiego używającego wówczas nazwiska Ryszard Osiński pseudonim „Dąb”. W nowo zorganizowanym oddziale „Zielony Trójkąt” dowódcą został Lucjan Najrzał, zaś jego zastępcami Leon Wesołowski jako pierwszy zastępca i Kosieradzki jako drugi zastępcą.

Wesołowski wsławił się w swej działalności podziemnej wieloma czynami i ponadprzeciętną odwagą. Między innymi w dniu 28 czerwca 1945 r we wsi Broniszewo w powiecie wrzesińskim dowodząc odziałem napadł na majątek Państwowych Nieruchomości Ziemskich, skąd zabrano maszynę do pisania oraz plik czystych kartek z pieczątką PNZ. Wykorzystano je między innymi do wytworzenia legitymacji członkowskich „ZT”. W połowie lipca 1945 we wsi Sobieszewo w powiecie wrzesińskim około 15 członków oddziału sterroryzowało sowieckiego oficera Armii Czerwonej, zabierając mu pistolet, pas, zegarek oraz 300 zł. Do spektakularnego wydarzenia doszło w dniu 13 lipca 1945 roku. Otóż, Wesołowski wspólnie z Najrzałem oraz Kosieradzkim przeprowadzili mała dywersję na pomnik bohaterów Armii Czerwonej, wniesiony we Wrześni przy dzisiejszej ul. Szkolnej. Z kolei 23 lipca 1945 roku we wsi Sokolniki koło Wrześni, według relacji PUBP we Wrześni, cały oddział „ZT” dokonał ataku na tamtejszą mleczarnię, skąd zabrano 3 600 zł, 5 kg masła i rower. Ponadto w tym samym czasie Leon, wraz z kilkoma kompanami zabrali naczelnikowi Sokolnickiego Urzędu Pocztowego 2 konie i rower. Na zabrane mienie „Wichura” wystawił pokwitowanie z emblematem „ZT”.


W dniu 28.07.1945 r. na szosie między Sędziwojewem a Gutowem Wielkim czteroosobowa grupka wrzesińskich akowców dowodzona przez „Wichurę” miała potyczkę z dwoma napotkanymi żołnierzami Armii Czerwonej, w wyniku której jeden żołnierz sowiecki został ranny. W drugiej połowie sierpnia 1945 r. wymknął się z obławy w Gorzykowie i Niechanowie, zabijając jednego z oficerów PUBP w Gnieźnie, również ciężko raniąc ubeckiego kierowcę.

Wesołowski dla zmylenia poszukujących go sił resortowych posługiwał się często dokumentami na nazwisko Tadeusz Ambroży wystawione przez UB we Wrześni, które wyniósł Mieczysław Małecki pseudonim „Huragan”, zbiegły z tej placówki funkcjonariusz, który za namową swojego brata Andrzeja przyłączył się do „ZT”, przekazując między innymi dokument z nową tożsamością Wesołowskiemu.

W Listopadzie 1945 r. Leon wraz z „Huraganem” i „Jeleniem” z „ZT” udali się rowerami do Strzelna w ówczesnym województwie poznańskim, a obecnie kujawsko-pomorskim, z oddalonej o parę kilometrów od miasta wioski, w której wcześniej zostawili u jednego z gospodarzy nie dające się uruchomić auto. Wyjęli z pojazdu akumulator w celu jego naładowania w młynie w Strzelnie. Po oddaniu owego akumulatora, cała trójka postanowiła odwiedzić kolegę „Desanta”, który przebywał w szpitalu w Strzelnie. Po wyjściu ze szpitala od grupy odłączyła się „Jeleń”, celem dokonania zakupów dla grupy min. jedzenia. Reszta miała czekać w umówionym miejscu koło młyna. Po powrocie z zakupów Wesołowski stwierdził, że można by zakupić jeszcze coś dodatkowo dla oddziału np. jakieś ubrania, więc z powrotem wysłał „Jelenia” do miasta na zakupy. Ten w nieznanych bliżej okolicznościach, tuż pod sklepem został zatrzymany przez funkcjonariuszy UB.

„Wichura” wraz z „Huraganem” czekali na próżno za „Jeleniem”. Po stwierdzeniu, że zapewne „Jeleń” musiał zostać aresztowany, odebrali już naładowany akumulator i wrócili z powrotem do gospodarza, u którego zostawili uszkodzone auto . Tam zebrawszy 14 osób i podzieliwszy się na dwie grupy dowodzone przez „Wiarusa” oraz samego „Wichurę” samochodem wrócili do miasta celem odbicia „Jelenia” z rąk UB. Najpierw rozpoczęli wywiad w mieście.

Według jednej z relacji, „Wichura” spotkał się w jednej z kamienic Strzelna celem zaciągnięcia języka. Gdy chciał opuścić budynek okazało się to nie możliwe, gdyż drzwi frontowe były już zamknięte, choć nie było jeszcze godz. 20. Normalnie  zamykano wejście do kamienicy właśnie o tej godzinie. Wrócił więc do odwiedzonego mieszkania i poprosił o otworzenie drzwi, po czym wyszedł na ulicę. Wydarzenia, które za chwile się rozegrały uniemożliwiły realizację obranego celu, usłyszał strzały. To była pułapka. Dom został otoczony przez UB i MO, zapewne też dlatego zamknięto drzwi wejściowe do kamienicy. 
W wyniku wymiany ognia „Wichura” postrzelił jednego z ubeków, sam zostając rannym w lewe ramię. Pomimo obrażeń dalej się ostrzeliwał. Jednakże na tyle był ciężko ranny, że nie dał rady dalej się bronić. Wówczas dopadł go jeden z funkcjonariuszy, oddając do niego strzał śmiertelny. Według kolejnej relacji ubowcy rannego i jeszcze żyjącego rozebrali, zostawiając go w samych kalesonach. Do konającego w takich upokarzających warunkach „Wichury” podszedł funkcjonariusz i kolbą karabiny bił go po twarzy.  Tak „Wichura” dokończył swego żywota.

Ponoć zwłoki jego zostały przeniesione o około pół kilometra dalej pod krzyż gdzie leżały jeszcze trzy dni. Czy były to rogatki Świętokrzyskie, gdzie znajdował się taki krzyż? Już po opublikowaniu artykułu w 2014 r. napisał do mnie nieżyjący już dzisiaj strzelnianin Edmund Pieszak, który w swojej pamięci zachował obraz martwego żołnierza, leżącego przez kilka dni pod krzyżem przy Magistracie, który wówczas mieścił się w byłym budynku Powiatowej Kasy Chorych (późniejsza przychodnia) u zbiegu ulic: Powstania Wielkopolskiego - Plac Daszyńskiego - Świętego Ducha. Obecnie w miejscu gdzie "porzucono" zwłoki stoi Apteka Romańska. Zwłoki te miały zwabić w to miejsce pozostałych żołnierzy zabitego. Podstęp się jednak nie udał, a ludność zaczęła znosić w to miejsce kwiaty. Już dla zatarcia śladów, funkcjonariusze, by zapobiec rozprzestrzenieniu się kultu tego miejsca, w ciszy i mrocznej ciemności postanowili ciało po cichu pogrzebać na miejscowym tzw. nowym cmentarzu za miastem.

Pogrzeb, jak wspomniałem, odbył się 24 listopada 1945 r. w skrytości i ciemności, był obstawiony przez funkcjonariuszy UB. Zaś z głębi lasu, gdzieś od strony Laskowa ponoć słychać było kilkanaście salw z broni palnej. Nadto na świeżej mogile miał pojawić się nawet krzyż z wypalonym pseudonimem „Wichura”, ale UB po kilku dniach usunęło wszelkie oznaki pochówku, zacierając jakiekolwiek ślady spoczynku por. Leona Wesołowskiego pseudonim „Wichura”.

Uwaga! 
Do opracowania powyższego artykułu wykorzystane zostały materiały archiwalne pochodzące z Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu i Warszawie; Akta śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę IPN Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu; Księga Zgonów - z wklejonym pismem urzędowym - Parafii św. Trójcy w Strzelnie z 1945 roku; dokumenty ze zbiorów prywatnych Michała Sypniewskiego w postaci spisanych relacji ustnych od Krystyny Wesołowskiej - siostrzenicy Leona Wesołowskiego i od Jerzego Najrzała - bratanka Lucjana. Również posiłkowałem się wiedzą zasłyszaną od Stefanii Przybylskiej zamężnej Strzeleckiej, mojej mamy Ireny Przybylskiej i informacji przekazanej przez strzelnianina Telesfora Januszaka z Bielsko-Biała.

czwartek, 28 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 4. Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 2



W pierwszej części opowieści o szkarłatnych różach i zabójstwie sprzed lat dowiedzieliśmy się o tragicznym w skutkach wydarzeniu jakie dotknęło dwie strzeleńskie rodziny. I to tak tragicznym w skutkach, że to, co się stało w ogrodzie przy ówczesnej ulicy Polnej miało późniejszy ogromny wydźwięk w dalszych losach członków obu rodzin. Przez ponad pół roku tematem tym żyło całe miasto oraz region. Dopiero odgłosy zbliżającej się wojny przyćmiły to wydarzenie. Niemniej jednak, obu rodzinom echa wydarzenia spędzały niejeden sen z powiek.

Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 2

Kontynuując owe wydarzenia z 25 czerwca 1938 roku i rozwijając temat dopowiem, że z chwilą wydzierżawienia ogrodu, na tle punktu umowy mówiącym o prawie właściciela do ścinania róż, dochodziło do ciągłych waśni. Początkowo były to zaledwie uwagi Patelka, który zauważał, że on z tych róż nie ma żadnego pożytku. Później dochodziło do niestosownych uwag. Zapewne, gdy sporny punkt umowy był bardziej uszczegółowiony nie dochodziłoby do sporów. Ale…?

Tego dnia, a była to sobota, w piękne i słoneczne przedpołudnie najstarszy 17-letni syn Eliszewskich, Stanisław, wszedł do ogrodu, w którym od rana pracował dzierżawca Feliks Patelak. Stanisław na wcześniejsze polecenie ojca zaczął ścinać pięknie rozkwitające czerwone róże. Sporo musiał tego naciąć, co zaniepokoiło Patelaka, który energicznie zaprotestował:
- Przestań ścinać mi te róże, gdyż na dzisiaj mam poważne zamówienie na bukiety, a tu już większość róż ściąłeś.
- Co pan nie powie, ojciec kazał mi naciąć róż, co czynię zgodnie z zawartą umową, która mówi, iż mogę w miarę potrzeb korzystać z części różanej ogrodu i nic panu do tego! - krzyknął Stanisław w kierunku podenerwowanego ogrodnika.


Posesja i ogród przy obecnej ul. Tadeusza Kościuszki w Strzelnie, świadkowie tragicznej zbrodni.
 Między obojgiem wywiązała się kłótnia, która była na tyle głośna, iż wywołała z domu ojca Stanisława, Franciszka Eliszewskiego. Patelak w kierunku nadchodzącego właściciela zaczął również wylewać w sposób złośliwy swoje uwagi i żale. Musiała ta cała awantura solidnie zdenerwować seniora Eliszewskiego, który polecił synowi:
- Stasiu biegnij do domu i przynieś mi leżący w szufladzie biurka browning! Ja mu zaraz pokażę, kto tu rządzi, jest właścicielem i do kogo należą róże.

Obaj adwersarze musieli dalej kontynuować ostrą wymianę zdań, gdyż złość Franciszka sięgnęła zenitu, a gdy wrócił Stanisław z pistoletem, ojciec wyrwał go z rąk syna i nie zastanawiając się długo oddał z bliska w kierunku ogrodnika dwa strzały. Jedna z kul trafiła Patelaka w pierś, druga w skroń, raniąc go śmiertelnie. Obaj mężczyźni widząc co się stało zbiegli z miejsca zbrodni do domu, gdzie próbowali się ukryć. Zaalarmowani wystrzałami sąsiedzi powiadomili posterunek policji o zdarzeniu. Przybyli na miejsce stróże prawa zabezpieczyli zwłoki ogrodnika i miejsce zdarzenia do czasu przybycia komisji sądowo-lekarskiej. Wkrótce wyprowadzono z domu Franciszka i Stanisława, aresztując ich i osadzając w areszcie śledczym.


O epilogu krwawego sporu o róże dowiadujemy się w styczniu roku następnego. Sprawa dokonanego zabójstwa była przedmiotem rozpraw przed Sądem Okręgowym w Gnieźnie, który obradował na sesjach wyjazdowych w Strzelnie, odbytych w dniach 14 i 20 stycznia 1939 r. Akt oskarżenia zarzucał Franciszkowi Eliszewskiemu, że ten dnia 25 czerwca 1938 r. dokonał zabójstwa na osobie Feliksa Patelaka, oddając do niego 3 strzały (pierwotnie stwierdzono 2 strzały). Stanisław Eliszewski zaś oskarżony był o współudział w zbrodni przez to, że na wezwanie ojca dostarczył mu nabity browning, jak również i o to, że uzbroiwszy się w łopatę, zaatakował śp. Patelaka, zadając mu ranę w tylną część głowy, na skutek czego nastąpiło pęknięcie podstawy czaszki. O tym wątku nie informowała prasa, zapewne wyszedł on w trakcie prowadzonego śledztwa.

Sąd po przesłuchaniu 9 świadków uznał winę oskarżonych w zupełności za udowodnioną i skazał Franciszka Eliszewskiego na 6 lat więzienia, a oskarżonego Stanisława Eliszewskiego na umieszczenie w domu poprawy.

Zdawałoby się, że temat można byłoby zakończyć, jednakże wkrótce dowiadujemy się za pośrednictwem prasy, że po tygodniu od ogłoszenia wyroku w szpitalu więziennym zmarł zabójca Patelaka, Franciszek Eliszewski. Przyczyną jego zejścia było przejście udaru serca, czyli tzw. zawału. Jak skomentował to zdarzenie ówczesny korespondent prasowy, do zgonu przyczynił się niewątpliwie rozstrój nerwowy zmarłego, który przed tygodniem odpowiadał za swój zbrodniczy czyn i skazany został przez Sąd Okręgowy na 6 lat bezwzględnego więzienia. Niewątpliwie była to główna przyczyna zgonu Franciszka, który musiał strasznie przeżyć całe to wydarzenie, odsiadkę przedprocesową, no i sam wyrok. Serce nie wytrzymało i pękło.


O wdowie Patelakowej niewiele mi się udało znaleźć informacji. Jedynie to, że już po wojnie zajmowała się również tym czym jej śp. małżonek, czyli ogrodnictwem. Między innymi dzierżawiła ogród od Fredyków, który znajdował się przy ulicy Powstania Wielkopolskiego.

Z przekazanych mi informacji wiem, że Stanisław Eliszewski przez kilkanaście lat płacił coś w rodzaju „alimentów” rodzinie Patelak. Według wiarygodnych źródeł, u Eliszewskich mogło nie być w domu na chleb, ale na te swoiste zadośćuczynienie musiało być. Owe dobrowolne wspieranie przesyłane było przekazami pocztowymi. Czy to było z nakazu sądowego, czy z własnej woli, dziś nie sposób już ustalić. Zapewne Stanisław czuł się w obowiązku - za przedwcześnie zmarłego ojca - regulować owe „alimenty”. Być może były one przedmiotem niepisanej umowy, a może formą zmycia z rodziny Franciszkowego grzechu.

Koniec części – 2. ostatniej

wtorek, 26 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 3. Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 1


Przysłowiowe uparte i mozolne kopanie w papierach daje efekty. Zdarza się, że trafia się na żyłę informacyjną, a niekiedy na drobiny kruszcu dopełniające informacje o opisywanych bohaterach. Tak stało się z wiedzą o bestialsko zamordowanym w 1937 r. Wacławie Anielaku. Otóż dzisiaj, już po opublikowaniu dwóch części artykułu Śmierć po północy trafiłem na informacje o ofierze. Z niej poznałem dokładną datę urodzin - 22 września 1896 r. w Strzelnie oraz wiele innych danych dopełniających biogram urzędnika skarbowego. Mieszkał przy ul. Stodolnej 18. Był żołnierzem armii niemieckiej i brał udział w I wojnie światowej. Po powrocie z niej pod koniec 1918 r. włączył się w ruch niepodległościowy. Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. W służbie wojskowej dosłużył się stopnia starszego sierżanta. Od 1 maja 1934 r. był członkiem Koła Związku Weteranów Powstań Narodowych RP 1914-1919 w Strzelnie. 19 września 1934 r. został zweryfikowany jako uczestnik powstania wielkopolskiego, co zostało potwierdzone Dyplomem Weterana Powstania Wielkopolskiego o numerze 4538 oraz zaewidencjonowaniem pod numerem 11402.

Przed laty, przeglądając przedwojenną prasę natknąłem się na kilka artykułów mówiących o zbrodni dokonanej w naszym mieście w 1938 r. Artykuły odpowiednio skopiowałem i umieściłem w pliku zatytułowanym „Strzeleński pitawal”. Znajduje się w nim kilkadziesiąt różnych  artykułów o sensacyjnie brzmiących tytułach, w których słowo zbrodnia przeplatało się z napadem, pobiciem, zabójstwem, kradzieżą itp. Jest tego sporo, a jeden z artykułów opisuje zabójstwo młodej kobiety w jednej z pobliskich wsi. Dokonał jej w dniu własnego wesela pan młody, który w ten to sposób chciał uciszyć niedoszłą pannę młodą, której obiecał, że za nią wyjdzie, a wyszedł za inną, bogatszą. Sprawa się rypła po dwóch dniach, kiedy to znaleziono zwłoki kobiety nieopodal domu weselnego. 
Tematyka sensacyjna, jest stosunkowo bogatą, lecz nie do końca dobrze rozpoznaną. Trafiałem i trafiam na informacje prasowe, w których mowa o różnych zdarzeniach. Generalnie, opisane są przejawy łamania prawa, niestety brak jest informacji o finale zdarzenia, czyli rozstrzygnięciu sądowym. Zatem, dziś po latach tak do końca nie wiemy, czy zarzuty wobec podejrzanego potwierdziły się, a jeżeli został oskarżony, czy sąd skazał go prawomocnym wyrokiem.

Śmierć wśród szkarłatnych róż - cz. 1

Dziś przedstawię bardzo tragiczne wydarzenie, które niestety dotknęło dwie strzeleńskie rodziny, a mianowicie Patelaków i Eliszewskich. Dopowiem, że nawiązał ze mną kontakt potomek głównego bohatera pan Rafał, któremu pomagałem w wyjaśnianiu pewnych zawiłych spraw rodzinnych, a który korespondując ze mną opisał mi to o czym wcześniej dowiedziałem się z gazet. Bezcenne były jego informacje rodzinne, które z kolei uzupełniłem własnymi poszukiwaniami.


Feliks Patelak był ogrodnikiem w Strzelnie wykonującym zawód w oparciu o dzierżawy. Swój interes ulokował w ogrodzie dzierżawionym od zacnego i szanowanego obywatela miejskiego Franciszka Eliszewskiego rocznik 1884. Pan Franciszek do Strzelna przybył z Poznania, gdzie zamieszkiwał wraz ze swoją małżonką i gdzie urodziła im się piątka dzieci. Byli to: Stanisław Franciszek ur. 1921, Zofia Kazimiera ur. 1924, Bolesław ur. 1925, Maria ur. 1928 i Jerzy ur. 1930. Głowa rodziny Franciszek był zawodowym szoferem, czyli kierowcą. Przez szereg lat zatrudniony był u ordynata na Czerniejewie i Lubostroniu hrabiego Skórzewskiego. Był osobistym kierowcą małżonki ordynata, o czym wspominał mi jego prawnuk pan Rafał. Prasa zaś donosiła, że był on również byłym posterunkowym Policji Państwowej, zapewne w Poznaniu.

W jednej z rozmów z Gwidonem Trzeckim dowiedziałem się nieco więcej o rodzinie Eliszewskich, co pozwoliło mi dalej poszukiwać i ostatecznie ustalić wiele danych o rodzinie pana Franciszka. Otóż miał on żonę Kazimierę, której rodzina mieszkała w owym czasie w jednej z miejscowości gminy Strzelno Południe (w tym miejscu pragnę poinformować czytelników, że choć znane mi są pełne dane personalne postanowiłem ich nie ujawniać). Pan Gwidon, mimo, że minęło tyle lat wymienił mi braci Eliszewskich: Stanisława i Jerzego bez zająknięcia, pamiętał również ich siostrę Marię.

Kiedy Franciszek dorobił się znacznej sumki, zakupił na początku lat trzydziestych nieruchomość w Strzelnie położoną przy ulicy Polnej, obecnie Tadeusza Kościuszki 5 i tutaj sprowadził się z rodziną, by związać się z miastem i regionem. Nieruchomość składała się z dużego, przestronnego i solidnego domu z budynkami gospodarczymi i dużym ogrodem, który rozciągał się od cmentarza ewangelickiego po zabudowania folwarczne gospodarstwa Balcerzaka. Wcześniej posesja należała do rodziny Bukalskich, spokrewnionych z Rucińskimi. Eliszewski osiedlając się w Strzelnie, uczynił to z zamiarem rozwinięcia w mieście transportu osobowego. Jak opowiedział mi wspominany już Gwidon Trzecki:
- Miał on taksówkę osobową i dwa autobusy, które kursowały na linii Strzelno - Inowrocław, Strzelno - Mogilno oraz w wyznaczone dni tygodnia do Pakości, Kruszwicy i Gniezna.

Autobus Eliszewskiego na Rynku w Strzelnie. W tle posesje nr. 22, 23, 24. Sklep Kledzika, obecnie warzywniczy, a w prawo posesja ze sklepem "Zgoda".
Jako, że ogród był na tyle duży, iż mógł dać utrzymanie jakiejś rodzinie, Eliszewski wydzierżawił jego obszar ogrodnikowi Patelakowi, wymawiając sobie nieodpłatne korzystanie z części kwiatowej, a ściślej z rosnących tamże róż. Jak pokazała niedaleka przyszłość ten fragment umowy stał się przyczyną wielkiej tragedii. Ale oddajmy głos ówczesnym dziennikarzom „śledczym”, którzy w prasie regionalnej relacjonowali owe sensacyjne wydarzenie, które rozegrało się w Strzelnie. A oto, co o tym sensacyjnym zdarzeniu pisano w „Orędowniku na powiaty Nowy Tomyśl, Wolsztyn, Międzychód”:

Strzelno. Głośna była w czerwcu ubiegłego roku (1938) sprawa dokonanego zabójstwa na osobie ogrodowego Feliksa Patelaka ze Strzelna. Tło tej ponurej sprawy jest następujące: 54 letni szofer Franciszek Eliszewski ze Strzelna, jako właściciel realności, wydzierżawił należący do niego ogród Feliksowi Patelakowi, wymawiając sobie w umowie dzierżawnej prawo zrywania róż z tego ogrodu. Na tym tle dochodziło od dłuższego czasu między Eliszewskim a Patelakiem do nieporozumień, które zaostrzyły się do tego stopnia, iż w dniu 25 czerwca ubiegłego (1938) roku Feliks Patelak w trakcie kłótni jaka powstała między nim i Franciszkiem Eliszewskim i synem jego, 17-letnim Stanisławem, został zastrzelony przez Franciszka Eliszewskiego dwoma strzałami rewolwerowymi, z których jeden ugodził go w prawą pierś, przeszywając płuco i serce.

Więcej na temat tego wydarzenia w kolejnym wejściu. 
CDN

sobota, 23 lutego 2019

Odszedł do Domu Pana Ludwik Zbytniewski (1940-2019)



22 lutego 2019 r. w wieku 78 lat zmarł wieloletni dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie Ludwik Zbytniewski. Dla koleżeństwa i przyjaciół Lutek. Był jednym z najbardziej rozpoznawalnych strzelnian ostatniego półwiecza. Mówiąc o naszym mieście nie sposób było i jest pominąć tej osoby; mówiąc o szkolnictwie, sporcie, samorządzie i działalności charytatywnej… Był znakomitym nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem, którego uczennice osiągnęły szczyty - mistrzostwo Polski; menedżerem i dyrektorem, radnym miejskim i przewodniczącym Rady Miejskiej w Strzelnie, wolontariuszem i wieloletnim organizatorem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jego praca i działalność znalazły uznanie w nadaniu mu tytułu "Strzelnianina Roku 2011".

Wnioskodawcy występując o nadanie Ludwikowi Zbytniewskiemu tego zaszczytnego tytułu w uzasadnieniu wniosku m.in. napisali: że jako młody nauczyciel zaszczepił w środowisku umiłowanie do piłki ręcznej i wychował wiele pokoleń piłkarek. Stworzona przez niego drużyna żeńska odniosła wiele sukcesów, a najważniejszym z nich było zdobycie w 1979 r. Mistrzostwa Polski Juniorek Starszych. W latach 1988-2005 był dyrektorem strzeleńskiego liceum. W tym czasie pozyskiwał wielu sponsorów, dzięki którym udało się unowocześnić bazę, wszystkie pracownie oraz poprawić estetykę szkoły… Ale tym, co wyróżniało go, w ostatnich latach działalności zawodowej i po przejściu na emeryturę była działalność charytatywna. Był pomysłodawcą powołania przy LO w Strzelnie sztabu WOŚP, któremu szefował i przy którym od 1997 r. zaczął organizować kolejne Finały gminne, a później międzygminne. Już jako emeryt nadal inspirował działania charytatywne na terenie Strzelna w ramach WOŚP. Sam będąc osobą niepełnosprawną kwestował na ulicach miasta i skupiał wokół siebie wolontariuszy z terenu Strzelna i gminy Jeziora Wielkie. 

Ludwik Zbytniewski urodził się 1 marca 1940 r. w Wasielewku koło Wylatowa, gmina Mogilno. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Wylatowie, a następnie do Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie, gdzie w 1958 r. otrzymał świadectwo maturalne. Dalej naukę kontynuował w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Po jej ukończeniu rozpoczął pracę w "swojej szkole", w Liceum Ogólnokształcącym w Strzelnie. Tutaj został wychowawcą klasy, której uczniem, a później absolwentem był abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański i Przewodniczący Episkopatu Polski (matura 1967).

W połowie lat 60. minionego stulecia włączył się w rozwój szkoły. Aktywnie zaangażował się przy budowie domu dla nauczycieli (oddany do zasiedlenia w 1967 r.), a następnie przy budowie sali gimnastycznej (oddana do użytku w 1971 r.). Stojące przy boisku sportowym trybuny to również dzieło zespołu, którego członkiem był Ludwik Zbytniewski. Lata 70. i 80. to pasmo jego osobistych sukcesów. Najbardziej postawił na popularyzację piłki ręcznej. Wychował wiele pokoleń piłkarek. Największe sukcesy odniósł z żeńską reprezentacją. W 1979 r. jego podopieczne zdobyły Mistrzostwo Polski juniorek starszych. Wówczas stał się najlepszym promotorem naszego miasta. 

W latach 80. podjął się także pracy trenerskiej w pobliskim Kwieciszewie. Tamtejszy KS Pałuczanka w piłce ręcznej święcił wówczas największe sukcesy. Z juniorami dotarł do ligi centralnej. Na 12 drużyn zajmowali 6. miejsce. Wprowadził też tamtejszych seniorów do III ligi. Był trenerem Pałuczanki od sezonu 1978/79 do chwili zostania dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie.

Stanowisko to objął od września 1988 r. i jak czytamy w monografii wydanej z okazji 60. lecia LO autorstwa Marii Basińskiej, nowym dyrektorem został nauczyciel cieszący się zaufaniem grona pedagogicznego, rodziców  i co w dzisiejszych czasach ważne, także uczniów. Pierwsze lata jego dyrektorowania przypadły na wyjątkowy czas. Nastrój optymizmu, radości i wiary, że wszystko co najgorsze jest już za Polakami, widoczny był w licznych rozmowach nauczycieli, tak typowych dla Polaków jakie po zmianach politycznych roku 1989 ogarnęły naszą Ojczyznę. Nastrój ten dotknął całe grono pedagogiczne, uczniów i rodziców w naszej szkole. Ogarnęło wszystkich przekonanie, że wraz ze zrobieniem w kraju porządku musi wszędzie zapanować nowy duch przynoszący poprawę umysłów i serc. Wszędzie, to znaczy także wśród wszystkich tworzących szkolną rodzinę. Nastrój ten potrafił wykorzystać dyrektor Zbytniewski.

Ogromne zaangażowanie dyrektora i środowiska oraz umiejętna współpraca ze sponsorami dała wielkie owoce. Szkoła z roku na rok pod jego kierownictwem nabierała blasku. Zmieniało się wnętrze i otoczenie, przybywało uczniów, a pomieszczenia zamieniały się w "uniwersyteckie" sale wykładowe. Ogrom włożonej przez niego pracy znajduje swoje odbicie w dzisiejszym wyglądzie szkoły i jej bazie dydaktycznej. Jego wieloletnie działania dla dobra placówki udokumentowane zostały we wspomnianej wyżej 170-stronicowej monografii.

Oświata i sport, a także znakomite menedżerstwo to nie wszystko. W latach 1988-1990 oraz przez trzy kadencje od 1994 r. do 2006 r. pełnił funkcję radnego Rady Miejskiej, a w kadencji 1998-2002 był jej przewodniczącym. Będąc członkiem Polskiego Związku Hodowli Gołębi Pocztowych z pasją uprawiał hodowlę tych ptaków, angażując się w lotowanie gołębi - czyli sport jakich mało. Ludwik Zbytniewski po przejściu na emeryturę mimo wieku, choroby i inwalidztwa nadal niezłomnie pracował na rzecz środowiska lokalnego. Oddany był sprawom społecznym i ludziom, których ujmował niezwykłą życzliwością. Niemalże do ostatnich dni spotykał się z licznym koleżeństwem na filiżance herbaty i kawy. Poruszał się na wózku inwalidzkim (utracił w wyniku choroby nogi) i wszędzie było go pełno, na ulicach naszego miasta i w miejscach publicznych…

Odszedł człowiek o ogromnym sercu, wychowawca kilku pokoleń absolwentów strzeleńskiego liceum, wielce zasłużony dla miasta Strzelna i regionu. Małżonce Mirosławie, synom: Jackowi, Bartłomiejowi i Marcinowi oraz ich rodzinom składamy serdeczne wyrazy współczucia.
Cześć Jego Pamięci!

Pogrzeb śp. Ludwika Zbytniewskiego 
odbędzie się we wtorek 26 lutego 2019 r. w Strzelnie. 
Msza św. żałobna o godz. 11:00 w bazylice św. Trójcy, 
po niej o godz. 12:00 ceremonia pogrzebowa 
na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej. 

piątek, 22 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 2. Śmierć po północy - cz. 2, czyli: Urzędnik skarbowy zabity młotkiem



Po kilkakrotnym przeczytaniu głównego tytułu zadałem sobie pytanie, czy ów aby jest logiczny? Przecież wszystkie zbrodnie są wstrząsające, zatem po co takowy umieszczać? Wówczas dał o sobie znać instynkt, który z uporem wbijał mi w głowę - Marian, ty się kieruj łagodnością, a nie marketingiem i tak pozostawiłem. Podobnie było z podtytułem Śmierć po północy. Bardziej przyciągającym byłby: Urzędnik skarbowy zabity młotkiem. Dopiero działoby się z oglądalnością i czytelnictwem… A, co mi tam, dopiszę!   

Śmierć po północy - cz. 2
Czyli, Urzędnik skarbowy zabity młotkiem

Nocną zbrodnię z 7 i 8 sierpnia 1937 r. poprzedziły awanturnicze zachowania dwójki podejrzanych o jej dokonanie, to jest Antoniego Szczepańskiego i Kazimierza Kowalskiego. Około godz. 20:00 obaj udali się do majętności Stefana Kozłowskiego Strzelno Klasztorne z zamiarem podpalenia stogu. Zauważeni przez stróża, zostali spłoszeni i w pospiechu wrócili do miasta. Około 21:00 mocno już podchmieleni, znieważając przechodniów, zmuszali ich do schodzenia z chodników na jezdnię. Następnie wtargnęli na zamkniętą imprezę, odbywające się w lokalu Wiktora Piątkowskiego dożynki, urządzone przez Jana Balcerzaka dla pracowników jego dużego gospodarstwa. Zaczęli się tam awanturować do tego stopnia, że organizatorzy zmuszeni zostali do rozwiązania imprezy, by uniknąć przykrych następstw.

Po wyjściu z lokalu awanturnicy napadli u zbiegu ulic Inowrocławskiej i Cestryjewskiej Arnolda Denhego i Gustawa Meyera, zadając im ciężkie rany kastetem oraz tępym narzędziem - młotkiem. Rannych opatrzył dr Łyczyński, po czym odwieziono ich do szpitala, do Inowrocławia. Po tym zdarzeniu napastnicy udali się do restauracji Schulza przy ul. Kolejowej, gdzie zdemolowali całkowicie lokal i pobili właściciela. Po drodze Kowalski porzucił na Rynku kastet, a Szczepański ukrył młotek w kieszeni. Po awanturze u Schulza Szczepański wraz z Kowalskim udali się na ul. Św. Andrzeja do swojej znajomej, niejakiej Joanny Bekalarskiej.

Ofiara zbrodni Wacław Anielak.
 Była godzina ok. 3:00 nad ranem. Pod dom Bekalarskiej nadszedł idący z miasta do swojego domu Wacław Anielak. Przywitał się przyjaźnie ze swoimi przyszłymi oprawcami, po czym nawiązał rozmowę. Zapalili papierosy i nic nie świadczyło, by miało dość do bestialskiego i śmiertelnego pobicia. W trakcie swawolnej i wesołej wymiany zdań Anielak opowiedział przygodnie spotkanym o swoim przygodzie, czyli bójce jaką miał tydzień wcześniej z niejakim „Czarnym Jasiem”. Na dźwięk tego przezwiska Szczepański drgnął, gdyż pod nim krył się jego przyjaciel, niejaki Jan Stachowiak. 

Reakcja była natychmiastowa. Ni stąd, ni zowąd Szczepański rzucił się na Anielaka. Uderzeniem pięścią w nos powalił go na ziemię i w bydlęcej nienawiści począł kopać po twarzy bezbronnego człowieka. Świadek Kowalski w tym czasie spał pod płotem. Na odgłosy bójki obudził się i wraz z Bekalarską próbował bezskutecznie bronić Anielaka. Szczepaniak leżącemu na ziemi zadał również kilka uderzeń młotkiem, wyciągniętym ze swojej kieszeni. Świadkiem zdarzenia była również mieszkająca w pobliżu niejaka Krygierowa. Usłyszała ona gwar na ulicy i wybiegła przed dom, gdzie ujrzała Anielaka opowiadającego jak przed tygodniem pobił Jana Stachowiaka. Według jej relacji, po zakończonej opowieści Szczepański rzucił się na opowiadającego i dokonał bestialskiej zbrodni.


28 września 1937 r. w dniu imienin śp. Wacława Anielaka grono przyjaciół złożyło na grobie zmarłego wieniec i kwiaty - czytamy w „Kurierze Bydgoskim”. Dochodzenie prokuratorskie dobiegało końca. W poniedziałek 29 listopada 1937 r. Sąd Okręgowy w Gnieźnie na sesji wyjazdowej w Strzelnie rozpatrzył sprawę 21-letniego handlarza Antoniego Szczepańskiego ze Strzelna. Szczepański był wcześniej już aż 6-krotnie karany przez wymiar sprawiedliwości.

Akt oskarżenia zarzucał mu pobicie ze skutkiem śmiertelnym, a konkretnie umyślne zabicie Wacława Anielaka. Rozprawa trwała blisko 7 godzin i przewodniczył jej sędzia sądu okręgowego Brandowski w asyście sędziego sądu okręgowego Maślaka i sędziego sądu grodzkiego Stanisława Majcherkiewicza ze Strzelna. Oskarżał prokurator Goławski, a bronił oskarżonego z urzędu adwokat Moszczeński ze Strzelna. Po zaprzysiężeniu 12 świadków i biegłego dra Asta ze Strzelna, sąd na wniosek prokuratora udał się na wizję lokalną, która trwała godzinę. Po powrocie rozpoczęto przesłuchiwanie świadków.


Pierwsza zeznawała Tarczewska, która znalazła na Rynku skrwawiony ciężki kastet, którym posługiwał się w pobiciu Meyera Kowalski. Z kolei Skibski zeznał, że widział u Szczepańskiego młotek, a stróż miejski słyszał jak oskarżony powiedział:
- Cośmy chcieli, tośmy zrobili.
Świadek Marianna Krygierowa, która była obecna przy dokonaniu zbrodni, opisała dokładnie jej przebiegu. Po zajściu obie kobiety uciekły z miejsca pobicia Anielaka. Później do ich mieszkań przyszedł Szczepański wraz z Kowalskim i zastraszył kobiety, że: 
- mają być cicho sza, bo jak go wydadzą to będzie kula w łeb.
Towarzysz zbrodniczych poczynań Szczepańskiego, Kowalski opowiedział szczegółowo przebieg awantur i bójek dokonanych przez nich w mieście. Podkreślił przy tym słowa mordercy:
- Teraz się ludzie dowiedzą, jak Szczepański bije.
Starszy posterunkowy PP Matuszak wystawił oskarżonemu złą opinię:
-Oskarżony czuje wstręt do pracy, kradnie, i posiada mimo młodego wieku bogatą przeszłość kryminalną.
Pod koniec rozprawy zeznawał biegły dr Ast, wydając orzeczenie lekarskie, że pobicie i pokopanie spowodowało pęknięcie czaszki w kilku miejscach oraz wylewy krwawe podoponowe mózgu, skutkiem czego nastąpiła śmierć. 


Ostatnie słowa oskarżonego brzmiały:
- Chcę żyć jako człowiek i zapracować jeszcze na rodziców, i nie nosiłem się z zamiarem zabicia Anielaka, ale, o ile Sąd jest przekonania, że jestem wyrzutkiem społecznym, to proszę o karę śmierci.
Sąd po dłuższej naradzie ogłosił wyrok skazujący oskarżonego za umyślne zabójstwo śp. Wacława Anielaka z art. 225 par. 2 k. k. na karę 8 lat więzienia. Oskarżony przyjął wyrok spokojnie.

To tyle o wydarzeniu sprzed ponad 80. lat. Co ciekawe, przy okazji poszukiwania źródeł do podobnych awanturniczych wydarzeń, jakie miały miejsce w przedwojennym Strzelnie trafiłem na wiele informacji o chuligańskich rozróbach. Są one na tyle ciekawe, że warte są opisania i przypomnienia, że nic bezkarnie nie umknęło winowajcom.  
Koniec cz. 2
CDN
i będzie to: Śmierć wśród szkarłatnych róż 

środa, 20 lutego 2019

Zbrodnie, które wstrząsnęły Strzelnem - cz. 1



W wielowiekowych dziejach miasta znajdujemy wiele historii kryminalnych, skrywanych gdzieś w przepastnych archiwach sądowych, starych zapiskach i relacjach prasowych. Sporo z nich zajmuje miejsce na najwyższej półce sygnowanej literą "Z" - zbrodnie. Niegdyś głośne, dzisiaj zapomniane leżałyby splątane siecią pajęczyny i pokryte grubą warstwą kurzu, gdyby nie dociekliwość i ciekawość ciągle mnie pytających - jak to drzewiej w tym naszym mieście bywało? A bywało sielsko i pięknie, dostojnie i uroczyście, powszednio i świątecznie, jak również skandalicznie i wstrząsająco, a do tego zbrodniczo.

W wiekach dawnych, w prawie średniowiecznym, gdy dochodziło do zbrodni funkcjonowała kara prywatna tzw. główszczyzna - "kara głowy", która wyznaczała sumę pieniędzy należną rodzinie ofiary lub panu feudalnemu za głowę zabitego. Biada mordercy który nie miał pieniędzy - takiego skracano o głowę. Próbę ucywilizowania "zapłaty" za zbrodnie przyniósł dopiero wiek XVIII. Próbowano wówczas wprowadzić Kodeks Zamoyskiego, jednakże ostatecznie został on odrzucony przez sejm w 1780 r. Dopiero rozbiory przyniosły nam w zaborze pruskim skodyfikowanie prawa tzw. Landrechtem pruskim część II, który zaczął obowiązywać od 1794 r.

Jednym z pierwszych głośniejszych zabójstw dokonanych w naszym mieście było pozbawienie życia szlachetnie urodzonego Andrzeja Błockiego przez Walentego Mirosławskiego. Na informację o tym wydarzeniu trafiamy w średniowiecznych aktach procesowych Sądu Grodzkiego i Ziemskiego w Gnieźnie. Otóż, dotyczyły one procesu jaki wytoczyli bracia: Stefan, Piotr, Łukasz i Mikołaj Błoccy, Walentemu Mirosławskiemu, dziedzicowi Mirosławic o głowę ich brata, zamordowanego przez tegoż w 1535 r. w mieście Strzelnie. Możemy z nich domniemywać, że Mirosławski w prywatnym postępowaniu nie zapłacił żądanej przez braci kwoty główszczyzny, mało tego, nie stawił się na rozprawie. Zapewne później doszło do ugody między stronami, zakończonej główszczyzną, czyli zapłatą za głowę zabitego, gdyż strony więcej nie pojawiają się w sądzie.

Podobnych spraw w Strzelnie i okolicy na przestrzeni wieków było wiele. Niestety niewiele informacji o nich przetrwało w podobnej formie jak ta wyżej przywołana. Ja natomiast skupię się na dwóch głośnych zbrodniach z okresu międzywojennego.

Śmierć po północy - cz. 1

Dzisiaj poznamy kulisy pobicia ze skutkiem śmiertelnym, którego dopuszczono się na urzędniku Urzędu Skarbowego w Mogilnie, mieszkańcu naszego miasta Wacławie Anielaku. Na początek kilka zdań o ofierze i jego rodzinie. Ojciec zamordowanego Marcin Anielak był znanym w Strzelnie budowniczym. Prowadził własny zakład budowlany, a matka Ludwika z Wiśniewskich zajmowała się gospodarstwem domowym. W 1927 r. głowa rodziny Marcin był komendantem Koła Związku Podoficerów Rezerwy w Strzelnie, zaś w 1936 r. członkiem Komisji Rewizyjnej Koła ZPR. Syn Wacław w 1927 roku był członkiem Klubu Kręglowego „S” w Strzelnie i pełnił w nim funkcję sekretarza. Zatrudniony na stanowisku urzędniczym piastował stanowisko asystenta skarbowego w Urzędzie Skarbowym w Mogilnie. Anielakowie mieli jeszcze dwie córki, m.in. Józefę urodzoną w 1888 r.

Wacław Anielak.
Na starej strzeleńskiej nekropolii znajdują się groby rodziców Wacława: Ludwiki i Marcina Anielaków oraz jego siostry Józefy. Cała trójka została pochowana obok siebie. Spoczywają w drugim rzędzie I kwatery położonej po prawej stronie alei cmentarnej ciągnącej się od bramy bocznej (od ul. Tadeusza Kościuszki) do kaplicy przedpogrzebowej. Po drugiej tejże alejki znajdujemy nadszarpnięty zębem czasu pojedynczy, płaski nagrobek lastrykowy z wyrytym na nim nazwiskiem i imieniem bohatera poniższej, tragicznej opowieści - Wacława Anielaka. 

Tyle gwoli wstępu, zatem przejdźmy do meritum. Na kanwie wielu przestępstw - zbrodni, które rozegrały się w Strzelnie i okolicy mogłaby powstać niejedna powieść kryminalna. O niemal wszystkich tego typu wydarzeniach rozpisywała się przedwojenna prasa. Dziennikarze, bądź korespondenci relacjonując przewody sądowe niezbyt precyzyjnie opisywali ich przebieg. Wielu z nich nadinterpretowało okoliczności i przebieg zbrodni, inni opisywali je po łebkach. Na szczęście - w tym wielkim nieszczęściu - takimi sensacjami zawsze zajmowało się kilka gazet i dziś po upływie dziesiątek lat możemy państwu w miarę dokładnie opisać to, co wówczas się wydarzyło.

O jednym z takich "gwałtów" przypomina nam „Dziennik Kujawski”, pisząc o zbrodni dokonanej na mieszkańcu Strzelna Wacławie Anielaku. Wiedzę o tym wydarzeniu poszerzają również inne artykuły z przedwojennej prasy. Pisały o niej, m.in.: „Orędownik”, „Dziennik Poznański”, „Kurier Bydgoski” oraz „Nowy Kurier”. Zatem, czas, by wrócić do feralnych dni 7 i 8 sierpnia 1937 r. i zgłębić tajemnicę tamtego wydarzenia.

W niedzielę 8 sierpnia 1937 r., we wczesnych godzinach rannych, przechodzący ulicą św. Andrzeja mieszkaniec Strzelna niejaki pan Żurawski zauważył leżące i zakrwawione ciało martwego mężczyzny. Na widok ten wszczął alarm i powiadomił pobliski posterunek Policji Państwowej, który w owym czasie znajdował się przy ulicy Miradzkiej 4 (obecnie odcinek ten nosi nazwę ul. Dra. Jakuba Cieślewicza. Przybyli natychmiast policjanci zabezpieczyli miejsce domniemanej zbrodni, a dowieziony lekarz stwierdził zgon. Zwłoki, pomimo zmasakrowanej twarzy rozpoznano, stwierdzając, że jest to śp. Wacław Anielak lat 40, mieszkaniec Strzelna z ulicy Stodolnej.


Wszczęto natychmiast śledztwo. Po rozeznaniu sytuacji i rozpytaniu mieszkańców, podejrzenie o dokonanie zabójstwa padło na mieszkańca Strzelna niejakiego Antoniego Szczepańskiego i mieszkańca Młynów-Wybudowania Kazimierza Kowalskiego. Już w niedzielę przed południem śledczy weszli do mieszkania Szczepańskiego przy ulicy Szerokiej (obecna Gimnazjalna), gdzie znaleźli zakrwawioną koszulę. Obu podejrzanych zatrzymano i osadzono w areszcie przy ul. Lipowej. 

Nazajutrz w poniedziałek 9 sierpnia w kostnicy Szpitala Powiatowego w Strzelnie dr Alfred Fiebig dokonał sekcji zwłok. Obecny przy niej był sędzia Głowacki. Ustalono w jej wyniku, że zgon śp. Anielaka nastąpił na ulicy św. Andrzeja w Strzelnie dnia 8 sierpnia 1937 r. około godziny 3:30 rano. Przyczyną zejścia denata było zadanie urazu cielesnego, który to spowodował uszkodzenie mózgu, pęknięcie podstawy czaszki itp. Osadzony w areszcie strzeleńskim Szczepański we wtorek 10 sierpnia podjął próbę samookaleczenia. W tym celu: dokonał lekkich zadraśnięć szkłem u rąk, nie wiadomo czy miał na celu przeciąć sobie żyły, czy chciał też uniknąć transportu do Gniezna. Zabiegi te jednak nic nie dały i obaj więźniowie odtransportowani zostali koleją ze Strzelna do więzienia w Gnieźnie.

Jak donosił „Dziennik Kujawski”: Na dworcu strzeleńskim – jak nigdy jeszcze – zebrały się liczne rzesze mieszkańców w celu ujrzenia śmiałków. Z tłumu wznoszono wrogie okrzyki:
- na hok z nimi, na szubienicę, pokroić ich nożami.
Z chwilą odtransportowania podejrzanych, śledztwo w sprawie zbrodni na Anielaku przejęła prokuratura gnieźnieńska. 12 sierpnia o godz. 16:30 odbył się pogrzeb śp. Wacława Anielaka. Kondukt żałobny wyruszył spod Szpitala Powiatowego przy ul. Powstania Wielkopolskiego, kierując się na miejscowy cmentarz parafialny przy ul. Kolejowej. Za trumną kroczyła wdowa matka - staruszka z dwoma córkami - siostrami śp. Wacława oraz rzesze mieszkańców Strzelna. (…)

CDN