piątek, 16 marca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 11 Rynek - cz. 8



To druga część opowieści o kamienicy przy Rynku 1. Co najciekawsze, to jej dzieje, a szczególnie dzieje rodziny Rucińskich znalazły się na stronach mojej książki wydanej w 2009 r., a zatytułowanej Historia listami pisana. Bogato ilustrowana opowiada o inż. Edmundzie Rucińskim bohaterze z czasów II wojny światowej, którego nazwisko wyryte jest na jednym z wrocławskich pomników.

W posesji Rucińskich w skrzydle przylegającym do ul. Inowrocławskiej, na parterze mieszkał działacz partyjny Aleksander Mizerak, który z wykształcenia był nauczycielem. Przed 1939 r. uczył w Szkole Katolickiej w Bielsku, natomiast w latach pięćdziesiątych XX w. został sekretarzem miejskim PZPR w Strzelnie. Później był dyrektorem Tartaku PPD w Miradzu. Uważany był za miejscowego ideologa i twardego partyjniaka – jak wówczas mówili o nim miejscowi. Natomiast na piętrze mieszkał Franciszek Okoński, jeden z dyrektorów Państwowego Ośrodka Maszynowego w Strzelnie, później przeniesionego do Mogilna.



W podwórzu posesji w okresie powojennym prowadzony był skup skór przez Gminną Spółdzielnię „SCh” oraz wytwórnia drewnianych beczek do masła. Otóż na przełomie lat 50/60. w beczkach tych wysyłane było ze strzeleńskiej mleczarni OSM masło solone na eksport do Australii. Później prowadził tutaj rzemieślniczy zakład elektryczny Alojzy Grywczyński, a po nim od lipca 1978 spółka cywilna Leon Zienowicz i Jerzy Malewicz. W lutym 1980 r. nastąpiło rozdzielenie spółki. Pozostał w tym miejscu zakład elektryczny Leona Zienowicza. Na początku lat dziewięćdziesiątych działał tu jeszcze zakład tapicerski, lecz po kilku latach i ta działalność uległa likwidacji. Natomiast w kamienicy od strony Rynku przez kilka lat, bo do końca 2008 r., prowadzony był zakład fotograficzny.

Małżonkowie Jadwiga i Heliodor Rucińscy.
 Obecnie posesją zarządza wnuk Wojciecha, Heliodor Ruciński. Mieszka on tutaj ze swoją najbliższą rodziną i domowi temu przywraca dawną świetność. Czyni to od czasu pożaru, jaki nawiedził tę kamienicę jesienią 2003 r. Spaleniu uległo wówczas poddasze, które do zimy zostało odbudowane i pokryte estetyczną ceramiczną dachówką. Panu Heliodorowi należy życzyć dalszych postępów w przywróceniu przedwojennej estetyki tego obiektu, a trzeba dopowiedzieć, iż dom ten zalicza się do grupy najstarszych w Strzelnie, gdyż pamięta on połowę XIX w.

Poddasze po pożarze.
Od lat, w każdy poranek święta Bożego Ciała, Rucińscy budują przy frontonie kamienicy od Rynku, jeden z czterech ołtarzy procesyjnych. Robocie przewodzi Heliodor, a pomagają mu: Krzysztof Rymaszewski, Zdzisław Śmigielski, syn Piotr i zięć Wiesław. Kilka lat temu wśród pomocników byłem i ja. Ołtarz ten zdobiła przepiękna roślinność ozdobna wypożyczana na ten dzień od ogrodników, Państwa Ignaczaków. Pamiętam, że podczas pierwszego strojenia pomagała nam ułożyć kwiaty śp. Irena Ignaczak, przy czynnym udziale małżonka, śp. Zygmunta.


Skarb
Wątek ten po raz pierwszy zamieściłem 7 października 2013 r. i wzbudził on spore poruszenie wśród czytelników bloga. To nie pierwszy przypadek, że w murach starych domostw skrywane są tajemnice z przeszłości. Pamiętam, jak przed laty ciocia Pela, mieszkająca nad nami, postanowiła odnowić salon. Był to duży pokój, którego ściany pokrywała stara tapeta pamiętająca czasy prosperity znakomitych mieszczan, jej dziadków Michałostwa Barczykowskich, czyli przełom wieków XIX i XX.

Wówczas wykonujący remont mistrz malarski (z ulicy Lipowej) zerwał starą tapetę pod którą znajdowały się całe strony gazet stanowiące podkład pod tapetę. Pomagając w remoncie, a miałem wówczas 15 lat, zafascynowały mnie treści tych gazet, z których większość była gazetami polskimi. Po tytułach pamiętam „Dziennik Poznański” i „Nadgoplanina” oraz niezrozumiałe dla mnie tytuły niemieckojęzycznych gazet. Z nich wyczytałem pierwsze dziewiętnastowieczne informacje o naszym Strzelnie oraz śmieszne reklamy.  


Podobne, choć innego charakteru odkrycie dokonał Heliodor. Remontując, przed laty adaptowane na mieszkanie, stare pomieszczenia po sklepie kolonialnym, przywracał im dawny handlowy charakter. Podczas skuwania tynków jednej ze ścian znalazłem dwa tajemnicze pojemniki. Wyobraźcie sobie państwo, jakie przyszły do jego głowy myśli z chwilą dokonania odkrycia: -złote monety, biżuteria po byłych właścicielach pamiętających czasy zaborów?

Z zimną krwią wydłubał pojemniki ze ściany i zaczął im się przyglądać. Jeden z pojemników przypominał pudełko po jakichś artykułach myśliwskich, gdyż na wieczku namalowany był myśliwy. Po jego zdjęciu z przyspieszonym biciem serca zajrzał do ich wnętrza. Oczom jego ukazała się zwinięta w zwitek kartka papieru. Wyciągnął ją i pomyślał: -plan albo mapa z tajemniczymi wskazówkami. Kiedy rozwinął ją zauważył tuszem wypisane nazwiska i jakieś miejscowości. Głębsza analiza zawartego tekstu dała obraz zawartości pudełek. Kartki mają około 120-130 lat, tak przypuszczam, gdyż nie zostały opatrzone datą. Zapisane na nich zostały nazwiska i imiona właściciela kamienicy oraz majstra, który wykonywał przed ponad wiekiem remont. Właścicielem wypisanym na kartce był Carl Ritter senior, czyli osoba, od której w 1919 roku dziadek Heliodora, Wojciech Ruciński zakupił za 109 tysięcy marek ową kamienicę. Drugie nazwisko to Władysław Strzemkowski pochodzący z Góry koło Łojewa we współczesnej gminie Inowrocław.


Strzemkowski był majstrem montującym zapewne nowe drzwi łączące sklep z zapleczem. O czym może świadczyć fragment napisu na kartce, a także wykonawcą części  robót remontowych. Zaś owe tajemnicze pudełko – opakowanie metalowe to nic innego jak opakowanie. Z napisu możemy dowiedzieć się co onegdaj w nim przechowywano. Oto ów napis:

Wasserdichte Stiefelschmiere – A. Jacouof & C.[ompany] Stettin. Z tłumaczenia z niemieckiego wynika, że opakowanie to wypełniała onegdaj wodoodporna pasta do butów wyprodukowana w firmie nijakiego A. Jacouof’a i spółki, która swoją siedzibę miała w Szczecinie. Zaś z rysunku na pokrywce możemy wywnioskować, że była idealna dla myśliwych polujących w wilgotnym środowisku.


Oto ile można dowiedzieć się z owego nic nie znaczącego, niby bezwartościowego znaleziska. Jednakże posiadając jakąś wiedzę o historii tego miejsca możemy wiedzę o kamienicy rozszerzyć o ową informację zamkniętą około 1880 roku we wnętrzu dwóch pudełek. Dla zobrazowania tajemniczego odkrycia Heliodor załączył kilka fotografii, które znajdują się w tekście.
CDN


czwartek, 15 marca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 10 Rynek - cz. 7

Ok. 1910 r.

Dzisiaj - po zakończeniu opowieści o dziejach Rynku - rozpoczynamy wirtualny spacerek od opisu poszczególnych posesji - kamienic zlokalizowanych wokół największego placu w mieście. W dwóch częściach opiszę posesję nr 1, czyli dom rodziny Rucińskich. Będą to dwa tematy, które zamieściłem na blogach przed laty, pierwszy z 4 sierpnia 2009 r. o kamienicy przy Rynku 1 oraz drugi z 7 października 2013 r., który z racji swego tytułu już przed laty wywołał spore poruszenie.

Zrazu zadałem sobie pytanie:, dlaczego od Rynku zacząłem ten nasz spacer po mieście? Długo, by zastanawiać się nad odpowiedzią, ale w sukurs przychodzi mi przywołany pamięcią wujek Marian, który zawsze mawiał, że Rynek to najważniejsze miejsce w mieście, to plac centralny, miejsce załatwiania wszelakich interesów i spraw urzędowych. To widoma oznaka miejskości, która ten status ugruntowała w połowie XIV w. Faktycznie tak było, tutaj stał ratusz i kwitł handel, tutaj też spotykały się wszystkie drogi i stąd rozchodziły się ulice do każdego zaścianka miejskiego. Zresztą było to miejsce, z którego rozpoczynał się zawsze nasz spacer, gdyż mieszkałem w kamienicy narożnikiem przyklejonej do Rynku, a stojącej vis a vis rynkowej „jedynki”.

2016 r.
 W Rynku pod „jedynką” znajduje się jedna z najstarszych kamienic, której wiek możemy określić na ok. 150 lat, a więc powstała ona około połowy XIX w. Parcela, na której dom ten znajduje się posiada zabudowę zwartą i ciągnie się od ul. Ślusarskiej, aż po Rynek. W części oficyny przypisana została również do ulicy Inowrocławskiej i była oznakowana numerem 2, dawniej Poststrasse 93 – ul. Pocztowa 93. Sam główny dom mieszkalny tejże posesji znajduje się przy Rynku 1 i na przełomie XIX i XX w. posiadał tzw. numer policyjny 94, a tuż po 1918 r. nr 114. Dom ten posiada również oficynę – skrzydło mieszkalne i gospodarcze przyległe do ul. Inowrocławskiej. Całość należała do 1919 r., do zamożnej niemieckiej rodziny Ritterów.

Rodzina ta zamieszkała w Strzelnie w połowie XIX w. Twórcą rodzinnej fortuny był Johann Friedrich. Z niemniejszą wprawą majątek rodzinny pomnażał jego syn, Karl senior oraz wnuk Karl junior. Karl senior w 1900 r. był współzałożycielem Ochotniczej Straży Pożarnej w Strzelnie, którą przy zakładaniu wspomógł kwotą 500 marek z przeznaczeniem na zakup pierwszego jej wyposażenia. Był on również pierwszym mistrzem pożarnictwa, czyli naczelnikiem straży. Później Ritterowie Kupili posesję, składającą się z dwóch parceli po drugiej stronie Rynku, od Żyda Małachowskiego i tam Karl senior wystawił najokazalszą miejską kamienicę. W starej kamienicy Ritterów pozostał syn Karla seniora Fritz z małżonką i pięciorgiem dzieci.
Ok. 1915 r.
 Z początkiem XX w., na parterze kamienicy przy Rynku 1, sklepy prowadził kupiec Franz Klessa. W podwórzu zaś znajdowała się octownia i rafineria alkoholu, prowadzona przez Ritterów. W okresie międzywojennym prowadził tutaj octownię i wytwórnię wód gazowanych Franciszek Kaźmierczak. 30 września 1919 r. spadkobierca Johanna Friedricha, Karl senior Ritter sprzedał posesję położoną przy trzech ulicach: Rynek, Inowrocławska i Ślusarska kupcowi Wojciechowi Rucińskiemu, który nabył ją za kwotę 109 tyś. marek. Cała transakcja zawarta została przed notariuszem strzeleńskim dr Pawłem Eugenem Bandelem. Jej przedmiotem był dom wraz z należącymi doń ogrodami i utensiliami [wyposażeniem] do wykonywania wyszynku w kramie i sklepie i pokojach się znajdujących [hotelowych]. Z transakcji wyłączone były obiekty wytwórni octu, w których produkcję kontynuował dawny właściciel. Kiedy fabrykę przeniósł na swoją posesję, po drugiej stronie Rynku, odsprzedał obiekt Rucińskiemu, który z kolei wydzierżawił octownię Franciszkowi Kaźmierczakowi. Ten z kolei uruchomił w niej wytwórnię wód gazowanych i piwa, zwaną szumnie Fabryką.
 
1919/1920 Po prawej stronie widoczny cokół pomnika Wilhelma I, który został strącony przez powstańców wielkopolskich.
A trzeba powiedzieć, że nowy nabywca posesji już od kilkunastu lat prowadził w Strzelnie, również przy Rynku, pod numerem 4, (obecny nr 11) w domu Ludwika Szmańdy, handel towarami kolonialnymi z fabryką likierów i własną destylarnię. Wówczas, a był to rok 1910, jak czytamy w reklamówce firmy, Wojciech Ruciński polecał: wina węgierskie, czerwone, francuskie i niemieckie reńskie i mozelskie, koniaki, francuskie i niemieckie, rumy i araki francuskie i krajowe oraz dobrze odleżałe cygaro i papierosy w różnych gatunkach, tabakę do zażywania i tytoń w paczkach i luźny. Ale specjalnością zakładu były: likiery stołowe własnego wyrobu, znane z dobroci „Farmerówka” i „Bukałówka”. Firma posiadała również skład węgli, wielki zajazd i wygodne stajnie. Przenosząc swoją działalność gospodarczą do nowo nabytej posesji Wojciech uruchomił w niej restaurację oraz kontynuował działalność w handlu artykułami kolonialnymi, czyli tymi pochodzącymi z importu.

Lata 30. XX w.
 O samej „Bukałówce” mówiło się, iż była najprzedniejszym miejscowym likierem stołowym. To na ten trunek schodzili się miejscowi smakosze dobrej naleweczki do Wojciechowej kolonialki. Samą recepturę wniosła Rucińskiemu w wianie jego małżonka Antonina Bukalska, stąd jego nazwa „Bukałówka”. Likier ten od lat produkowany był do rodzinnej spiżarki teścia Wojciecha, Michała Bukalskiego, do którego z kolei receptura trafiła poprzez jego ojca Jakuba, a do niego od dziadka Wojciecha Bukalskiego. Czwartym pokoleniem produkującym „Bukałówkę”, według ściśle chronionej receptury, był Wojciech Ruciński, który dla upamiętnienia rodzinnych tradycji nadał jej właśnie taką nazwę handlową. Dziś wnuk jego, a to już szóste pokolenie, Heliodor Ruciński, czyni próby przywrócenia dawnego smaku. Po wielokroć próbowałem tegoż trunku i wszystko mi mówi, że Heliodor trafił w ten cudowny smak, potwierdzony zresztą kubkami smakowymi niedawno zmarłej mamy „kipera”, najstarszej mieszkanki Strzelna śp. Teresy z Michalaków Rucińskiej. Dodam jeszcze, że tradycja rodzinna mówi, iż eliksir ten winien leżakować rok czasu. Jak na razie nieudało się znawcy dziadkowego napitku tej jedynej reguły dotrzymać. Przeważnie po czterech miesiącach leżakowania trunek w jakiś dziwny sposób znika z „flaszek”.

Po zakupieniu domu przy Rynku, Wojciech przeniósł dotychczasową działalność gospodarczą w nowe miejsce. W oficynie – skrzydle prowadził hotel, natomiast na parterze kamienicy tzw. „Kolonialkę z wyszynkiem”. W podwórzu znajdowały się przestronne stajnie dla koni oraz tzw. zajazd dla powózek. Natomiast po wojnie, przez kilka lat działalność kontynuowała żona jego wraz z synem i córkami. Z początkiem lat pięćdziesiątych działalność zduszono podatkami.

Lata okupacji niemieckiej 1940-1944. 
Wojciech Ruciński pochodził z Jeziorowa i sprowadzając się do Strzelna zawarł związek małżeński ze wspomnianą Antoniną, z którą miał ośmioro dzieci: Kazimierza, Edmunda, Alfonsa, Bogdana, Stefanię, Gabriela, Anielę i Felicję. Z dzieci tych najbardziej upamiętnili się Edmund i Alfons. Edmund był inżynierem, asystentem na Politechnice Warszawskiej i konstruktorem w Zakładach Inżynieryjnych – dawnym „Ursusie”. W czasie okupacji pracował w Famo Werke we Wrocławiu, gdzie związał się z podziemiem polskim: organizacją „Olimp” i Wywiadem AK. Pochwycony przez Gestapo został w 1942 r. stracony. Postacią i to wielce zasłużoną dla kultury strzeleńskiej był Alfons Ruciński, który przez szereg lat, będąc już przedwojennym członkiem chóru „Harmonia”, kontynuował jego działalność, jako dyrygent i kierownik artystyczny. Żywo zaangażowany był również w działalność kółka teatralnego i wielu innych form życia kulturalnego Strzelna, aż po lata osiemdziesiąte XX w. Alfons z wykształcenia był ekonomistą. Wiedzę w tym zakresie pogłębiał na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Przez szereg lat był głównym księgowym w Zakładach Przemysłu Drzewnego w Miradzu (tzw. Tartaku).
CDN

środa, 14 marca 2018

Pomnik Wdzięczności na cmentarzu strzelińskim


Identycznym tytułem opatrzono artykuł przedwojennego "Dziennika Bydgoskiego". Określeniem "Pomnik Wdzięczności" nazywano pomnik nagrobny wystawiony na mogiłach powstańców wielkopolskich w 1929 r. na cmentarzu przy ulicy kolejowej w Strzelnie. Ostatnio dotarłem do artykułu prasowego z tego roku, który odkrywa przed nami historię powstania pierwszego i drugiego pomnika, obu wystawionych staraniem społeczeństwa powiatu strzeleńskiego. Proszę poznajcie tę historię... 

W podtytule przedwojennego artykułu napisano, iż Pomnik Wdzięczności wystawiono w hołdzie bohaterom - powstańcom z lat 1918-1919 i że napisał go własny sprawozdawca, czyli redaktor wysłany na strzeleńskie uroczystości. Poniżej cytuję ów artykuł w całości z niewielkimi zmianami stylistycznymi i przedwojennej pisowni.

Na początek trochę historii
Po skończonym powstaniu wielkopolskim w roku 1919 postawiony został poległym bohaterom Pomnik Wdzięczności na cmentarzu strzeleńskim. Pomnik ten z powodu braku odpowiednich funduszów był tylko tymczasowy i niezupełnie wykończony; skromny, z okoleniem betonowym i blaszaną tablicą o wymiarach 80 cm wysokości i 60 cm szerokości. Na białym tle wypisane były czarną farbą nazwiska 19 najlepszych synów Wielkopolski, którzy walcząc w powstaniu, złożyli swoje młode życie na ołtarzu Ojczyzny.

Przez kilka lat grób ich został zupełnie zaniedbany, a mogiłę porosły przeróżne chwasty i zielska. Serce zbolało tych, którzy współwalcząc w powstaniu, pozostali przy życiu. Wreszcie po kilku latach sprawę przebudowy pomnika ujął w swe ręce ogólnie znany działacz na niwie społecznej pan Władysław Trzecki, prezes Towarzystwa Powstańców i Wojaków w Strzelnie. Przy pomocy byłego sekretarza Towarzystwa Teodora Strzeleckiego, doprowadził mogiłę powstańców do porządku i stanu takiego, w jakim powinna się ona znajdować. Po długim zastanowieniu prezes Trzecki na zebraniu Towarzystwa Powstańców i Wojaków rzuca myśl, ażeby po dziesięciu latach zmienić dotychczasowy prymitywny nagrobek i wystawić pomnik wspaniały, który byłby symbolem wdzięczności społeczeństwa dla tych, którzy poszli w bój za świętą sprawę i w obronie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie zawahali się złożyć swe młode życie w ofierze.

Projekt ten przyjęło zebranie z wielką radością i jednomyślnie oddaje z całym zaufaniem peł­nomocnictwo nad wybudowaniem pomnika w ręce prezesa Trzeckiego, organizatora powstania na terenie Strzelna i okolicy. Przystąpiono natychmiast do pracy, która w zręcznych rę­kach doświadczonego prezesa posuwała się raźno naprzód, rozpisano prośby do całego społeczeństwa nie tylko w mieście, lecz prawie w całym powiecie. Składano datki od najdrobniejszych do kilkuset złotych a nawet więcej. Towarzystwo Powstańców i Wojaków w Strzelnie świecąc przykładem uchwaliło wyasygnować na budowę pomnika 400 złotych.

Budowę powierzono po rozpisaniu konkursu w miejscowej prasie przedsiębiorstwu Bernarda Witkowskiego z Inowrocławia. Firma zgodziła się postawić pomnik w cenie 3 tys. złotych. I oto już w ubiegłą niedzielę obchodziło Strzelno wspaniałą uroczystość odsłonięcia i poświęcenia nowego pomnika.

Władysław Trzecki, wieloletni działacz na niwie społeczno-oświatowej, walnie przyczynił się do wybudowania Pomnika Wdzięczności na cmentarzu strzeleńskim.

Uroczystość
Rano o godz. 9:45 w miejscowym kościele farnym odprawił ks. prob. Romuald Sołtysiński z Rzadkwina żałobną mszę św. za duszę poległych bohaterów. Okolicznościowe kazanie wygłosił ks. radca Ignacy Czechowski. Po uroczystości kościelnej zebrały się organizacje strzelińskie wraz z sztandarami oraz przedstawicielami duchowieństwa, samorządu miejskiego, wojska i prasy na placu przed kościołem, skąd przy dźwię­kach orkiestry amatorskiej pana Majewskiego udano się pochodem na cmentarz. Około godz. 11:00 starosta strzeliński Włodzimierz Baranowski dokonał uroczystego aktu odsłonięcia pomnika. Oddziały Przysposobienia Wojskowego prezentują broń, orkiestra wykonuje wspaniały marsz żałobny Chopina. U stopni pomnika wygłasza przemówienie ks. radca Ignacy Czechowski, proboszcz parafii strzelińskiej.

Złotousty kaznodzieja odznaczony za wybitne zasługi dla sprawy polskiej, zwłaszcza w czasie powstania wielkopolskiego, Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Virtuti Militari, w krótkich, a płomiennych słowach skreślił ideę powstania wielkopolskiego, wskazując na pomnik wystawiony w hołdzie poległym bohaterom jako na krwawy ołtarz, który w ciężkich chwilach zwątpienia krzepić będzie dusze polskie wiarą w lepsze jutro, w wielką przyszłość Tej, która nie zginęła i która nigdy nie zginie. Słuchając słów tego naprawdę z Bożej łaski kapłana i wielkiego patrioty zrozumiało się, że tacy jak On porwać potrafią tysiączne rzesze słuchaczy i w razie potrzeby z krzyżem w ręku stanąć na czele armii i wzorem ks. Kordeckiego i bohatera pamiętnego ,,Cudu nad Wisłą" ks. Skorupki zginąć albo zwyciężyć.

Przemówienia wysłuchali zebrani w modlitewnym niemal skupieniu, a łzy które zaperliły się w oczach niejednego słuchacza były dowodem, że słowa wyszły z serca i trafiły... do serca.



Punktualnie o godzinie 14:00 prezes Trzecki zagaił w sali pana Piątkowskiego uroczystościowe zebranie ku uczczeniu pamiętnej rocznicy ,,Cudu nad Wisłą". Referat programowy wygłosił kierownik szkoły pan Jan Dałkowski. W sali zauważyliśmy min. starostę Baranowskiego, seniora strzelińskiego społeczeństwa dr. Jakuba Cieślewicza, burmistrza Stanisława Radomskiego, byłego ministra dzielnicy pruskiej dr. Juliusz Trzcińskiego z Ostrowa, dr. Bogdana Amrogowicza, kpt. Skrzydlewskiego, mjr. Pasterkiewicza, kpt. Leona Głowackiego z Witkowa (k. Strzelna) i zasłużoną prezeskę miejscowego Towarzystwa Polek panią Wandę Siemianowską. Prasę reprezentował w imieniu ,,Dziennika Bydgoskiego" i ,,Nowego Kuriera" w Poznaniu nasz współpracownik p. Józef Kruszona. Zebranie zakończono odśpiewaniem ,,Roty” Konopnickiej.

Reasumując wrażenie odniesione z całego przebiegu uroczystości stwierdzić należy, że wypadła ona naprawdę imponująco i w sercach wszystkich uczestników pozostanie w pamięci na długo. 



poniedziałek, 12 marca 2018

Dwa miesiące nowego bloga



Wczoraj minęły dwa miesiące, jak możecie ponownie odkrywać dzieje naszego miasta, a także podpatrywać co w tym naszym Strzelnie się dzieje. Do wczoraj wstawiłem 31 postów, z których największą popularnością cieszą się tematy: Powstańcy wielkopolscy z Wójcina - 935 odsłon; Na powitanie - 536 odsłon; Spacerkiem po Strzelnie - cz. 7 Rynek - cz. 4 - 480 odsłon; Spacerkiem po Strzelnie - cz. 1 - 476 odsłon. Łączna liczba to 11 122 odsłony. Czyli potrzeba jeszcze sporo czasu, by przyzwyczaić czytelników do nowego bloga i osiągać średnią chociażby tysiąc odsłon dziennie.

Z analizy statystycznej wiem, że najwięcej odsłon pochodzi z Polski - 9180; Stanów Zjednoczonych - 410; Wielkiej Brytanii - 375; Niemiec - 299; Irlandii - 269; Ukrainy - 78; Hiszpanii - 58; Francji - 43; Holandii - 42 i Norwegii - 40. Pozostałe kraje, z których czytelnicy zaglądają na bloga są rozrzucone po wszystkich kontynentach, a mianowicie: Algieria; Australia; Bangladesz; Brazylia; Czechy; Indonezja; Izrael; Kanada; Kazachstan; Palestyna; Peru; Republika Południowej Afryki; Rosja; Rumunia; Szwajcaria; Szwecja i Włochy.

Żegnając się ze starymi blogami odnotowałem 2 miliony 400 tysięcy odsłon... Dawne życie poszło w dal... tylko koni, (...), tylko koni żal. To na nich umieściłem blisko tysiąc tematów, zawsze bogato ilustrowanych zdjęciami, których autorem był i nadal jest Heliodor Ruciński. Była masa zdjęć starych, archiwalnych, szczególnie tych XIX i XX wiecznych, jakże pięknych. Niestety wszystkie one zniknęły z googlowskiej wyszukiwarki obrazów.
A teksty? Zachowały się i będą sukcesywnie ukazywać się na nowym blogu.
A zdjęcia? Również są i zaczną wracać do wirtualnej przestrzeni, by ponownie cieszyć oczy strzelnian.
I nie pytajcie, czy nam się chce, zapytajcie Syzyfa, dlaczego on to robił...



Ostatnio otrzymałem dziesiątki starych, z początku XX w. i jego połowy zdjęć, są one tak piękne... Kilka z nich z czasów okupacji, śmierć, pogrzeb... To dzięki nim poznacie niebawem dzieje jednego z rodów ziemiańskich, rodów o którym poza rodziną mało kto ze strzelnian wiedział. A dzisiaj niespodzianka z lat 60. minionego stulecia. Zdjęcie to nadeszło do mnie z Krakowa, od Pani Grażyny Grabowskiej. Jest to forma kolażu - na pocztówkę naklejona została wycięta z innego zdjęcia grupa rekonstrukcyjna dra Alfreda Fiebiga i ponownie sfotografowana. Autorem tego eksperymentu był dokumentalista grupy rekonstrukcyjnej, fotograf strzeleński Florian Kupka.  

niedziela, 11 marca 2018

SSB - Powstańczy biogram. Józef Rutkowski 1896-1991




W spuściźnie po powstańcu wielkopolskim Józefie Rutkowskim, w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu zachował się 15-stronicowy maszynopis jego autorstwa zatytułowany: Zarys Powstania Wielkopolskiego - historii wojennej 59-go Pułku piechoty. Praca ta została napisana i wysłana na konkurs jaki został zorganizowany w 50 rocznicę Powstania Wielkopolskiego przez "Głos Wielkopolski" i ZBoWiD w 1968 r. Jest to bezcenne źródło wiedzy o Powstaniu Wielkopolskim w Strzelnie i okolicy. Uzupełnione innymi wspomnieniami oraz treściami uzasadnień wniosków o odznaczenia strzelnian Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym dopełnia wiedzę o tym wielkim i zwycięskim zrywie strzelnian.

Józefowi Rutkowskiemu nie było pisane należeć do przedwojennych organizacji kombatanckich, a to z racji, iż był on zawodowym wojskowym, a ci mieli ograniczone możliwości należenia do partii i organizacji społecznych. Dopiero po przejściu w stan spoczynku 5 maja 1936 r. mógł wstąpić do Związku Weteranów Powstań Narodowych Rzeczypospolitej Polskiej 1914-1919 Koło w Strzelnie.

Józef Rutkowski
Józef Rutkowski urodził się 22 lutego 1896 r. w Ostrowie w powiecie strzeleńskim w rodzinie rolnika Ignacego i Józefy z domu Nadolna. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Ostrowie. w wieku 16 lat wyjechał do Globach w Niemczech, gdzie pracował w jednej z fabryk oraz w kopalni węgla. W 1915 r. jako rocznik poborowy został wcielony do armii niemieckiej i wraz ze swoim oddziałem wysłany na front zachodni - francuski pod Verdun. 10 maja 1918 r. podano w Verlustlisten (Lista strat) Nr 23503, że Obergefreiter (starszy kapral) Józef Rutkowski z Ostrowa został w jednej z potyczek lekko ranny. Rana okazała się na tyle dotkliwa, iż został skierowany do lazaretu wojskowego i tam przychodził do zdrowia.

4 grudnia 1918 r. powrócił z frontu do rodzinnego Ostrowa i podjął się pracy niepodległościowej. Wtórował mu młodszy brat Franciszek, wówczas 16-latek. Józef skupił wokół siebie liczne grono ostrowian. W swojej pracy konkursowej Rutkowski napisał: Zaczynają tworzyć się po miastach i wsiach Straże Bezpieczeństwa i Straże Ludowe, zasilane przez zdemobilizowanych żołnierzy powracających do domu, często z bronią w ręku. Powstawały Rady Robotniczo-Żołnierskie składające się z przybyłych z frontów żołnierzy. Później rady te przekształciły się w ochotnicze oddziały powstańcze. Choć niedostatecznie uzbrojone i wyekwipowane, bo często całym uzbrojeniem były stare rewolwery, albo nawet widły, przedstawiały jednak dużą wartość moralną. Z relacji Józefa Barteckiego  z Ostrowa wynika, że kapral Józef Rutkowski zaczął organizować ostrowski oddział powstańczy 29 grudnia 1918 r. Bartecki do wniosku o odznaczenie WKP podał, że w dniu 29 grudnia 1918 r. wstąpił ochotniczo do "Kompanii Ostrowskiej" pod dowództwem Józefa Rutkowskiego. W dniu 31 grudnia 1918 r. brał udział w oswobodzeniu Ostrowa.

Kiedy 2 stycznia 1919 r. do Ostrowa dotarła wieść o wybuchu powstania w Strzelnie i toczących się w mieście walkach, Rutkowski skrzyknął ostrowian i wyruszył na ich czele, na Strzelno. Niestety, dotarli do miasta razem z oddziałem wójcińskim, ale walki miały się już ku końcowi. Miasto opanowali powstańcy z Gniezna, Wrześni, Mogilna, Wylatowa, Gębic, Kwieciszewa i Młynów dowodzeni przez ppor. Pawła Cymsa. Niemniej jednak, zdążyli moralnie wesprzeć walczących i jeszcze nawąchać się prochu.

Od lewej Józef Rutkowski
Rutkowski wraz ze swoimi ludźmi przyłączył się do jednostki dowodzonej przez Cymsa. Jak napisał w swoich wspomnieniach: był to oddział umundurowany, uzbrojony w karabiny i dubeltówki i składający się z osób, które powróciły z frontu zachodniego I wojny światowej. Starsi i żonaci powrócili do wsi i by okolicę uprzątnąć z nieprzyjaciela. Następnie wyruszyli przez Witkowo, Włostowo, na Kruszwicę, a stamtąd dotarli do Mątew. W dniach 5-6 stycznia 1919 r. Józef Rutkowski wziął udział w krwawych walkach o Inowrocław. Po zdobyciu miasta w formacji "Baonu Nadgoplańskiego" pod dowództwem kpt. Kazimierza Dratwińskiego wziął udział w walkach z Grenzschutzem na odcinku frontu północnego Gniewkowo - Wielowieś, Nowa Wieś.

Później w szeregach 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich (17 stycznia 1920 r. zmienił nazwę na 59 Pułk Piechoty Wielkopolskiej) pod dowództwem mjr. Stanisława Wrzalińskiego. W marcu 1919 r. Józef Rutkowski przeniesiony został do sekcji uzbrojenia Naczelnego Dowództwa Zbrojenia nr 1 w Brześciu nad Bugiem i tam jednocześnie kontynuował naukę. W stopniu chorążego został przeniesiony do Jednostki Wojskowej w Dęblinie. W 1936 r. został przeniesiony do cywila na tzw. rentę wojskową i zamieszkał w Strzelnie.

We wrześniu 1939 r. ewakuując się ze Strzelna, burmistrz Stanisław Radomski przekazał rządy nad miastem Józefowi Rutkowskiemu. Po zajęciu miasta przez Niemców w 1940 roku został on aresztowany i osadzony w więzieniu w Inowrocławiu. Stamtąd 5 września 1940 r. został wywieziony do obozów koncentracyjnych, Dachau i Mauthausen-Gusen. Tam przebywał do czasu wyzwolenia obozu przez Amerykanów, do 5 maja 1945 r.

Po powrocie do kraju wstąpił w szeregi Związku Weteranów Powstań Wielkopolskich, a od 1947 r. był prezesem Koła Byłych Więźniów Politycznych w Strzelnie, które wraz z ZWPW od 2 września 1949 r. zostały wchłonięte przez nowopowstałą organizację kombatancką ZBoWiD. W Kole ZBoWiD w Strzelnie nadal pełnił obowiązki prezesa, aż do 1971 r., kiedy to zrezygnował z tej funkcji. 9 marca 1947 r. został zweryfikowany jako powstaniec wielkopolski pod numerem ewidencyjnym 7740/5781 przez ZWPN Zarząd Główny w Poznaniu. Od 1946 r. pracował jako wójt Gminy Strzelno-Północ. W 1952 r., w czasach stalinowskich otrzymał karne zwolnienie z pracy. Później znalazł zatrudnienie w Zakładach Przemysłu Ziemniaczanego w Krochmalni w Bronisławiu, skąd w 1962 r. przeszedł na emeryturę.

Uchwałą Rady Państwa nr: 11.10-0.909 z dnia 10 listopada 1958 r. Józef Rutkowski został odznaczony Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym 1918-1919 za czynny udział z bronią w ręku w Powstaniu Wielkopolskim. Podobne wyróżnienie spotkało jego brata Franciszka, wspomnianego Józefa Barteckiego, a także 10 innych ostrowian i około 170 strzelnian.

Zmarł 25 marca 1991 r. w Strzelnie i został pochowany na starej strzeleńskiej nekropoli przy ul. Kolejowej.
Chwała Bohaterom!

piątek, 9 marca 2018

Gminna inauguracja strzeleńskich obchodów 100 lecia Odzyskania Niepodległości.



Wczoraj, 8 marca 2018 r. we Wronowach gmina Strzelno miała miejsce uroczystość inaugurująca gminne obchody 100 lecia Odzyskania Niepodległości Polski i 100 lecia Powstania Wielkopolskiego. Rozpoczęła je msza św. koncelebrowana w kościele parafialnym p.w. św. Ignacego Loyoli pod przewodnictwem ks. bpa Krzysztofa Wętkowskiego, w asyście ks. kan. Ottona Szymków dziekana strzeleńskiego i proboszcz wronowskiego ks. Tomasz Zakrzewski. Mszę sprawowano w intencji Ojczyzny i wszystkich walczących o Jej Niepodległość. W jej trakcie stosowne powitanie i podziękowanie w imieniu parafian i gości na ręce ks. biskupa złożyli, dyrektor Szkoły Podstawowej im. Marii Konopnickiej we Wronowach Edyta Modrzejewska i nauczyciel Piotr Barczak.





W homilii ks. biskup nawiązał do trudnych i bohaterskich dni walki o niepodległość Wielkopolan, z których kilkuset złożyło swe życie na ołtarzu Ojczyzny. Wątek patriotyczny towarzyszący powstańcom przeniósł w czasy współczesne, wskazując drogi umiłowania Ojczyzny wiernym. Na zakończenie mszy św. bp. Wętkowski dokonał poświęcenia tablicy pamiątkowej, która będzie parafialną pamiątką obchodów rocznicowych. Następnie w części artystycznej wystąpił chór szkolny Preludium pod dyrekcją Arlety Kluczyńskiej, który śpiewał pieśni patriotyczne.








W uroczystości brało udział wielu zaproszonych gości, m.in.: wicemarszałek Dariusz Kurzawa, kurator Marek Gralik, starosta Tomasz Barczak, burmistrz Ewaryst Matczak zastępca nadleśniczego Roman Pawlak, służby mundurowe reprezentujące Policję Państwową i Państwową Straż Pożarną. Silnie reprezentowany był Społeczny Komitet Obchodów 100 lecia... oraz dziatwa szkolna wraz z gronem nauczycielskim i parafianie. Piękną i uroczystą oprawę dały liczne poczty sztandarowe: szkolne z terenu miasta i gminy, miejscowej OSP i Koła Łowieckiego "Dzik" z Jezior Wielkich oraz orkiestra dęta OSP Strzelno.





Na zakończenie części oficjalnej marszałek Dariusz Kurzawa wygłosił wykład o Powstaniu Wielkopolskim. W swych słowach nawiązał do historii rozbiorowej, I wojny światowej, tła politycznego ówczesnej, powojennej Europy oraz dziejów odradzającego się i zmierzającego ku niepodległości państwa polskiego. Mottem wiodącym był przebieg powstania na obszarze byłego Wielkiego Księstwa Poznańskiego, tzw. Prowincji Poznańskiej.

Uroczystość przebiegła bardzo dostojnie i w atmosferze patriotycznego uniesienia. Często powtarzane słowa Ojczyzna, Polska, Niepodległość zwieńczył okrzyk Chwała Bohaterom! 

Wszystkie zdjęcia Heliodor Ruciński 

środa, 7 marca 2018

Życie kulturalne Strzelna przed 150 laty



Towarzystwo Dramatyczne Miłosza Sztengla 
Strzelnie

Miłosz Sztengel był dyrektorem teatru prowincjonalnego w Stanisławowie w Galicji. W 1870 roku przewodził podróżującemu Towarzystwu Dramatycznemu, które objeżdżało Wielkie Księstwo Poznańskie. Wystawiał miedzy innymi sztukę Juliusza Słowackiego „Fantazy”

Na przełomie września i października 1870 roku gościło w Strzelnie Towarzystwo Dramatyczne pod dyrekcją Miłosza Sztengla. W mieście wystawiło siedem przedstawień. Jak napisano w Gazecie Toruńskiej, było to pierwsze zaprezentowanie się w Strzelnie polskiego teatru. Wcześniej miało miejsce wystawienie sztuki przed pięciu laty, tj. w 1865 roku. Wówczas było to przedstawienie amatorskie. Reasumując, pierwsze amatorskie przedstawienie teatralne w naszym mieście miało miejsce przed 153 laty, a zawodowe, 148 laty. Strzelno było wówczas prowincją przygraniczną (z zaborem rosyjskim) i siedzibą powiatu miało się stać dopiero w 1886 r. Ale rzućmy okiem na owe zawodowe "teatrum" jakie odwiedziło nasze miasto w 1870 r.:

To też spodziewać się było można, że każdy, kogo tylko stać na to, skorzysta ze sposobności i podąży na teatr, by uczcić scenę narodową i przejrzeć się zwierciadle Talii. Tymczasem starsza generacja tutejszego mieszczaństwa, z kilku wyjątkami, zupełnie prawie teatr ignorowała. Najliczniejszego kontyngensu dostarczyła niezamożna młodzież rzemieślnicza. Okolica miernie dopisała. Bylibyśmy się jeszcze cokolwiek dłużej cieszyli sceną polską, gdyby odnośnych lokali od wczoraj nie była zajęła komisja sądowa. Cieszy nas, że pomimo nadzwyczajnych wydatków dla urządzenia sceny, interes w Strzelnie dla towarzystwa p. Sztengla wypadł zadawalająco. Szczęść mu Boże nadal! Rzeczonemu zaś towarzystwu dziękujemy za już, a prosimy przy sposobności o jeszcze.


wtorek, 6 marca 2018

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 9 Rynek - cz. 6



O rewitalizacji, której nie będzie...

Zdaje się, że opowieści o Rynku jako przestrzeni architektonicznej nie ma końca. Właśnie wpadł mi w ręce materiał z 2009 r. - O czym mowa? - O rewitalizacji! Otóż w 2008 r. władze miejskie zleciły opracowanie programu rewitalizacji części miasta, w tym Rynku. Dokument zwany Lokalnym programem rewitalizacji miasta, Rada Miejska przyjęła pod koniec czerwca 2009 r. Jest to kolejny półkowiec, czyli przepastna księga leżąca na urzędowej półce i dająca wrażenie, że tutaj się czyta i zawarte treści wdraża - realizuje się od lat. Nic mylnego. Owszem, ów półkowiec został w mini części wykorzystany - budynek Biblioteki Miejskiej w części został wyremontowany i na zewnątrz cieszy oko.


Jest on zgoła kontrowersyjnym, i ja go tak oceniam, choć wstępna moja opinia była nieco inna. Myślałem, że uwagi, które wniosłem do tegoż programu zostaną w nim uwzględnione, stało się jednak inaczej. Problem zasadniczy leży po stronie przywrócenia świetności kamienicy przy Rynku 19, popularnie zwanej „biblioteką”. Za pieniądze unijne i w części gminne, przywrócone zostaną dawne elewacje o wątkach secesyjnych oraz bardziej funkcjonalne stanie się wnętrze użytkowe. Poprawi się jego stan bhp, do którego przez szereg lat wnosili uwagi strażacy. Wymianie ulegnie stolarka otworowa oraz pokrycie dachowe. Nic nie wspomniano o byłej kawiarni „Danusia”, obecnie funkcjonującej, jako sklep elektryczny. Jego przekazanie i przystosowanie do celów biblioteczny poszerzyć mogłoby działalność tej instytucji o dział wystawienniczy. Również mogłaby w tych pomieszczeniach funkcjonować czytelnia oraz galeria miejska. Ten temat pominięto z wielką szkodą dla kultury. Sam opis kamienicy i jej dzieje zamieściłem niżej.



Największą uwagę skupiłem w temacie Rynku miejskiego. Otóż założenia programu w swych podstawach nie budzą generalnie zastrzeżeń. Remont płyty i chodnika z opuszczeniem jego poziomu, jak najbardziej. Remont oświetlenia tak, ale, z zamianą istniejących słupów betonowych w stylowe żeliwne – podobnie zwisy przy kamienicach winno zastąpić się stylowymi – na wzór lamp z epoki, tych już istniejących. Zastrzeżenie główne to fontanna i wydatkowanie na nią 150 000 zł. Po wielokroć spotykałem się z opiniami, iż wystawienie pod koniec lat sześćdziesiątych fontanny na Rynku było niewypałem. Mówiło się raczej o pomniku, jako elemencie podnoszącym rangę tego miejsca w całej architekturze naszego miasta.


Ale, dążąc do kompromisu, czy jak wolą inni, konsensusu, zgodziłbym się na fontannę, pod warunkiem, że będzie ona na wzór tej, jaka stoi na Rynku toruńskim, a jest to skrzypek z żabami. Niewielka, a jakże miła oku. Zamiast toruńskiego skrzypka, umieściłbym na strzeleńskiej fontannie Kujawiankę z szondami, z legendy opowiedzianej przez Antoniego Lubika w Geografii powiatu strzelińskiego. W miejscu żab umieściłbym ryby, którymi onegdaj tu handlowano. Niewielka, o średnicy do 4m z mosiężnymi elementami mogłaby stanąć zamiast szaletów.

Nieporozumieniem jest koncepcja zwiększenia miejsc parkingowych. Rynek ma tętnić życiem kulturalnym. Koncerty, teatry uliczne, prezentacje twórców, szeroko pojęta rekreacja miejska - tak. Nie parking, gdyż nie takie funkcje winny spełniać rynki staromiejskie i nie przy tej koncepcji rewitalizuje się stare części miast we współczesnym świecie. Rynek winien być pozbawiony miejsc parkingowych, niezależnie od przyzwyczajeń mieszkańców, czy partykularnych interesów kupiectwa. Miejsca parkingowe trzeba przenieść w strefę poza staromiejską, wykorzystując w tym celu np. podwórze byłego probostwa przy ul. Parkowej, czy przestrzenie poza ul. Magazynową a ul. Klasztorną. Innym znakomitym miejscem na powstanie parkingu mógłby być teren poza posesyjny kamienic z Rynku i części ul. Kościelnej znajdujący się pomiędzy ul. Cegiełka. Rynek uwolnić od samochodów! Ale tę koncepcję daję pod rozwagę decydentów.

Rzeczą znakomitą byłoby stworzenie w ciągu szerokiego chodnika, po stronie północnej Rynku miejskiego [słońce swymi promieniami omiata to miejsce niemal przez cały dzień], ciągu gastronomii chodnikowej, na wzór już istniejących tego typu ogródków wiedeńskich w wielu miastach. W tym celu pokusiłbym się nawet o poszerzenie tegoż pasa chodnikowego, oczywiście po uprzednim opuszczeniu jego poziomu do poziomu jezdni, przesuwając ją jednocześni o kilka metrów w linii południowej.

Póki co pozostała nam koncepcja rewitalizacji według Heliodora Rucińskiego.
Dla przypomnienia i udokumentowania dawnej zabudowy Rynku miejskiego proponowałem odtworzenie obrysów fundamentowych nieistniejących obiektów: ratusza, kościoła ewangelickiego, pomnika „Wilusia” i wagi miejskiej zaznaczając je odpowiednio innym kolorem kostki brukowej z zachowaniem jednolitego poziomu płyty głównej Rynku. Nadto na przezroczystej planszy z grubej pleksi umieścić „obrazy” tych obiektów, jak i nieistniejącej synagogi z ul. Inowrocławskiej, z krótkimi ich opisami. Byłaby to kolejna atrakcja stanowiąca ofertę dla szeroko pojętego turysty europejskiego. Przypominałaby ona, iż w wiekach od XVIII do połowy XX współistniały tu trzy narody: Polacy, Niemcy i Żydzi. A tej koncepcji nie ujęto, bo i po cóż.

Zapewne po 10. latach program rewitalizacji rynku odłożony do lamusa stracił na ważności, a włożone weń pieniądze dały jeno korzyść firmie, która go opracowała. Z ostatnich doniesień prasowych możemy wysnuć, że nawet zmiana władz nic w tym temacie nie zmieni - no chyba, że przejmie ją ktoś, kto potrafi być prawdziwym, ojcem miasta. Strzelno obciążone jest ogromnym zadłużeniem, a do tego te 5 milionów, które zostały bezprawnie pobrane i wydatkowane, musimy my podatnicy odprowadzić do Skarbu Państwa. Zatem, żegnajcie plany na długie lata, gdyż dopóki co nic w naszym otoczeniu się nie zmieni.

Mimo wszystko ja te miasto kocham, jest tu mój dom, a w nim stół z krzesłami, przy którym zasiada rodzina i cieszy się z bycia z sobą. Takiego stołu niestety brakuje w tej naszej dużej rodzinie - mieście...
CDN
Wszystkie fotografie Heliodor Ruciński
Rynek z lotu ptaka archiwum bloga

niedziela, 4 marca 2018

SSB - cz. 2 Ppłk dr Ludwik Tobolewicz - cz. 2



Skrót SSB to Strzeleński Słownik Biograficzny. Nim sygnował będę opowieści biograficzne o nietuzinkowych strzelnianach.

W części pierwszej, swoistej opowieści biograficznej o ppłk. dr. Ludwiku Tobolewiczu, dałem wstęp do jego biogramu i do tajemniczych dziejów jego przodków. Dzisiaj kontynuując tę opowieść przybliżę sylwetkę Ludwika od urodzenia do czasów kiedy awansował na wysoki stopień oficerski, podpułkownika Wojska Polskiego.

Nasz bohater Ludwik junior Tobolewicz urodził się 16 września 1885 r. w Zakrzowie pod Tarnobrzegiem. Ta data występuje w wielu wojskowych dokumentach personalnych, zaś w akcie zgonu zapisano datę 14 września 1886 r. Rodzicami jego byli Ludwik senior, miejscowy kowal i Maria z Fabiszów Tobolewicze. Ludwik senior 9 czerwca 1866 r. poślubił swoją wybrankę Marię Farbisz urodzoną 13 listopada 1848 roku. W tym czasie mieszkał on w Chmielowie pod numerem 1, gdzie prowadził warsztat kowalski. Miał 25 lat, zaś jego narzeczona liczyła sobie 17 lat i była córką Józefa Farbisza właściciela gruntów i Gertrudy z Węglów. Panna młoda wraz z rodzicami mieszkała w Zakrzowie pod numerem 25, gdzie również się urodziła.

Ksiega zapowiedzi i ślubów parafii miechowickiej z odnotowanymi zapowiadziami i datą ślubu Ludwika Tobolewicza seniora. 



Ludwik junior Tobolewicz miał ośmioro rodzeństwa, z których troje zmarło:
  1. Gertruda urodzona 26 stycznia1870 r., zmarła 3 lutego 1873 r.
  2. Antoni urodzona 30 grudnia 1872 r., zmarła 18 lutego 1873 r.
  3. Agnieszka urodzona 31 marca 1874 r., ślub 21 lutego1900 r. z Wojciechem Krzyżkiem.
  4. Bronisława urodzona 6 czerwca 1876 r., ślub z Władysławem Kurasiem.
  5. Władysław urodzony 1 stycznia 1879 r., zmarł 29 lipca 1879 r. w Wielowsi.
  6. Franciszek urodzony 10 lipca 1880 r., ślub 1916 r. w Zaleszanach z Marią Szkutnik.
  7. Władysław urodzony 7 lutego 1883 r. - późniejszy urzędnik skarbowy.
  8. Gertruda urodzona 11 grudnia 1888 r., ślub 18 stycznia 1913 r. z Janem Szkutnikiem.
Zakrzów był wsią leżącą na prawym brzegu Wisły przy gościńcu do Tarnobrzega. Była to posiadłość tabularna hrabiów Tarnowskich z Dzikowa. Zatem, znajdujemy potwierdzenie na autentyczność opowieści o początkach rodu Tobolewiczów, którego antenat złączył zwoje losy z tym rodem magnackim. W czasach dzieciństwa Ludwika wieś liczyła 79 domów, w których zamieszkiwało 397 mieszkańców. Dziś wieś stanowi część Tarnobrzega i jest osiedlem domków jednorodzinnych.

Ludwik „kowal” ojciec Ludwika juniora zmarł przed 1892 rokiem. Wdowa po nim Maria z Farbiszów Tobolewicz wyszła ponownie za mąż 29 lutego 1892 roku za Jana Roga z Dąbrowicy. Wówczas nasz bohater miał zaledwie 7 lat. Zapewne pierwsze nauki pobierał w domu rodzinnym w Zakrzowie, a następnie w szkole ludowej, po czym w 1898 r. w wieku 13 lat został przyjęty do Gimnazjum Nowodworskiego im. Świętej Anny w Krakowie. Uczęszczał do klasy I E. W tym samym czasie naukę w klasie II C pobierał jego starszy brat Władysław. W 1901 r. znajdujemy go w ścisłej czołówce uczniów klasy III C. Wówczas to otrzymał I stopień z odznaczeniem. Następnie w roku 1903/1904 Ludwik uczęszczał do Cesarsko-Królewskiego Gimnazjum IV w Krakowie i podobnie tutaj znajdował się w czołówce uczniów otrzymując corocznie odznaczenie z I stopniem.

Po ukończeniu CK Gimnazjum IV w latach 1907/1908 został słuchaczem rocznego kursu abiturientów Wyższej Szkoły Handlowej w Krakowie. Językiem wykładowym na kursie był język polski, zaś przyjęcie następowało po zdanym egzaminie dojrzałości w jednym z gimnazjów austriackich lub po szkole realnej. Jednoroczny kurs abiturientów miał za zadanie możliwie obszerne i gruntowne zdobycie wykształcenia handlowego a, poprzez głębsze wniknięcie w ustrój i funkcjonowanie handlu ułatwienie startu na studia prawnicze. Nauka na WSH kosztowała w ciągu roku około 1000 Koron. Po skończonym kursie studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i uzyskał tytuł doktora obojga praw.

W tym samym czasie brat Ludwika, Władysław od 1910 r. był urzędnikiem skarbowym piastującym stanowisko elewa ewidencyjnego katastru podatku gruntowego na powiat pomiarowy w Kościenku. Najprawdopodobniej jego synem był Ziemowit Antoni Tobolewicz, który w latach 1928/1929 był uczniem III klasy Gimnazjum Państwowego im. Króla Władysława Jagiełły w Drohobyczu [Celina Imielińska: - moja siostra wspominała o jeszcze jednym starszym bracie Ludwika, który był lekarzem w Krakowie].

Nie zachowały się bliższe informacje o studiach Ludwika na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wiadomo jedynie, że tytuł doktora praw uzyskał na UJ 21 grudnia 1915 r. Podobnie niewiele wiadomo o karierze wojskowej w armii austrowęgierskiej. Możemy jedynie domniemać, że po odbyciu ćwiczeń i szkolenia wojskowego wybuchła I wojna światowa, młody podporucznik pozostał w wojsku do zakończenia działań wojennych. Przydzielony został w szeregach cesarsko-królewskiej armii austrowęgierskiej, do formacji artyleryjskiej. Dosłużył się w niej stopnia porucznika. Nie zachowały się jakiekolwiek informacje z tego okresu. Jedynym śladem jest dekret z 8 lipca 1920 r. Nr L.2189 zatwierdzający, po przeprowadzonej weryfikacji byłego porucznika artylerii w byłej armii austro-węgierskiej, dra Ludwika Tobolewicza porucznikiem artylerii Wojska Polskiego.

Po przegranej wojnie i rozpadzie cesarstwa austrowęgierskiego, Polacy zaczęli tworzyć podwaliny przyszłego Wojska Polskiego. Wśród nich znalazł się również porucznik artylerii dr Ludwik Tobolewicz. Został dowódcą baterii Nr 3 I Dywizjonu 1-go Pułku Artylerii Wałowej w Krakowie. W czasie likwidowania struktur władzy byłego cesarstwa austro-węgierskiego na kresach wschodnich, Ukraińcy podjęli próbę utworzenia własnego państwa. Wybuchły na tym tle walki. Wówczas na prośbę dowódców i żołnierzy zostały wysłana na front ukraiński, na pomoc walczącym „Orlętom”, baterie I Dywizjonu 1-go Pułku Artylerii Wałowej, w tym bateria dowodzona przez por. art. dra Ludwika Tobolewicza.

Rok 1919 wojna polsko-bolszewicka.  W środku siedzi dowódca baterii por. dr Ludwik Tobolewicz z grupą oficerów polskich i oficer francuski. Być może, że jest to por. Latapié.
 W marcu 1919 r. bateria udając się na odsiecz Lwowa zajęła odcinek frontu w okolicach Chyrowa. Ze skąpych strzępków informacji dowiadujemy się, że za działalność na froncie ukraińskim oficerowie i żołnierze otrzymali medal „Gwiazdę Przemyśla” i odznakę honorową „Orląt”. Po powrocie z frontu do Krakowa, w kwietniu 1919 r. baterie Nr 1, 2 i 3 zakwaterowane zostały w koszarach barakowych przy ul. Warszawskiej. Cały dywizjon otrzymał nową nazwę: I Dywizjonu 6-go Pułku Artylerii Ciężkiej i przydzielony został do Brygady Artylerii w Krakowie. 31 lipca 1919 r. bateria otrzymała nowe armaty francuskie „Schneidera”. Wraz z nowym wyposażeniem przybyli również instruktorzy – oficerowie francuscy. Na jednym ze zdjęć zachowanych w zbiorach dr Celiny Imielińskiej widoczny jest jej dziadek, dowódca baterii z grupą oficerów polskich i oficer francuski. Być może, że jest to porucznik Latapié, który był również na froncie nad Berezyną. Szkolenie na nowych działach musiało wypaść pomyślnie, gdyż w paradach przed generałami Simonem i Hallerem baterie otrzymały pochwały bojowe.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej w listopadzie 1919 r. cały dywizjon został skierowany na front litewsko-białoruski i wyjechał do Wilna. Bateria dowodzona przez por. art. dra Ludwika Tobolewicza została 27 grudnia przydzielona do grupy płk. Światopełka-Mirskiego. Zajęła pozycje pod Kałkunami i stanęła na kwaterze we wsi Grzywa. 9 stycznia 1920 r. przeniosła się do wsi Ławkasy, strzegąc granicy przed Litwinami. 29 stycznia wyjechała w stronę Mińska, zaś 7 lutego zajęła pozycje na zachód od wsi Ładziszcze. Od 23 maja bateria brała udział w ostrzeliwaniach bolszewików pod Borysowem. Następnie prowadziła ogień zaporowy przeciw piechocie wroga nad Berezyną, na północ od Starosiela.

1 czerwca 1920 r. prowadzony przez baterię ogień artyleryjski udaremnił przejście bolszewików przez most na Berezynie. Wkrótce, bo dekretem Nr L.2181 z dnia 24 czerwca 1920 r. por. art. dr Ludwik Tobolewicz został mianowany kapitanem artylerii ze starszeństwem od 1 grudnia 1919 r. Pozytywna weryfikacja dokonana 8 lipca 1920 r. była furtką do kolejnego awansu. W tym czasie bateria została przerzucona do Smolewia, następnie Ślepin, po czym wycofała się na Nowy Śnieżyn nad Niemnem, a stąd do Wrończy. Tu kap. art. dr Ludwik Tobolewicz odszedł z dowództwa baterii zasilając sztab 6-go Pułku Artylerii Ciężkiej. Awans znalazł podłoże w kolejnej nominacji, jaka miała miejsce za dekretem Nr L.2210 z 15 lipca 1920 r. Ustanowiony on został majorem artylerii w 6-ym Pułku Artylerii Ciężkiej z dniem starszeństwa od 1 kwietnia 1920 r. Czasowo pełnił funkcję w dowództwie 2-go Pułku Artylerii Ciężkiej, z którego 12 lipca 1921 r. został rozkazem L. 1800 Ministra Spraw Wojskowych wcielony na powrót do 6-go Pułku Artylerii Ciężkiej. W roku następnym został odznaczony „Krzyżem Walecznych” za udział w wojnie polsko-bolszewickiej na froncie litewsko-białoruskim. W 1922 r. po przemianowaniu pułku w 6. Pułk Artylerii Polowej awansował na stopień podpułkownika artylerii i został zastępcą dowódcy 6. p.a.p. Pułk stacjonował w garnizonie Kraków – Łobzów, w koszarach gen. Wincentego Aksamitowskiego przy ul. Bartosza Głowackiego w obrębie fortu VII. Na tym stanowisku pozostawał do 1924 r.
CDN