czwartek, 30 marca 2023

Przechadzki po Bydgoszczy - Wenecja Bydgoska

Dzisiejszy spacerek po Strzelnie urozmaicę Wam przechadzką po dawnej Wenecji Bydgoskiej. Tytuł jak i treść artykułu zaczerpnąłem z przedwojennego ,,Dziennika Bydgoskiego“, który ukazał się 25 września 1932 roku. Przyciągnął on moją uwagę z dwóch względów, pierwszy - to, że spotkałem się z twierdzeniem na łamach jednej z współczesnych gazet, że Wenecję Bydgoską promowano już w XIX i XX w; drugi - by mieszkające w Bydgoszczy nasze wnuki poznały popularny fragment swojego miasta oczami dawnych bydgoszczan i porównały do widoków współczesnych.

Mamy w Bydgoszczy zakątki o niezwykłym uroku. Do nich należy w pierwszym rzędzie tak zwana popularnie ,,Wenecja bydgoska“. Są ludzie, którzy wiedzą, gdzie leży Wenecja, ale gdzie leży ,,Wenecja bydgoska“ tego nie wiedzą. 

,,Na ekranie tego nie pokazują, a sięgnąć do podręcznika geografii mnie się po pierwsze nie chce, a po drugie - to nie modne!“ oświadczyła mi pewna postępowa uczennica. 

I tu już mała dygresja: brak propagandy, brak umiejętnej propagandy naszego pięknego miasta. Nie umiemy się reklamować. Na każdym dworcu bowiem wywieszone być winny barwne, rzucające się w oczy plakaty: ,,Zwiedzajcie malowniczą Bydgoszcz, położoną pięknie nad Brdą!“ inne ,,Zwiedzajcie Bydgoszcz - miasto wody!“ itd. itd.

A cóżby szkodziło uwiecznić miasto na taśmie filmowej i puścić ten film bezpłatnie w kinach całej Polski? Teraz można o tym pomyśleć, gdyż ,,habemus Popam!“ [powinno być: - habemus caput urbis - MP] czyli ,,mamy głowę miasta!“... Ale powróćmy do właściwego tematu.


,,Wenecja bydgoska“, to właściwa rzeka Brda tzw. młyńska czyli partia przy młynach bydgoskich do mostu Marszałka Focha. Przedstawia ona dla każdego artysty malarza wdzięczne pole pracy. Nasz wybitny Jerzy Rupniewski setki już razy uwiecznił ją na płótnie, a źródłem natchnienia poetyckiego była ona dla dr. Stanisława Helsztyńskiego, który wydał cały tomik pięknych sonetów ,,Wenecja nad Brdą“...

Ząb czasu poważnie już dał się we znaki tej interesującej części miasta. Domy nadbrzeżne, których fundament położony jest na palach we wodzie, chylą się ku upadkowi. Wyłania się pytanie do dziś dnia nierozstrzygnięte: konserwacja czy modernizacja? 

Jedno i drugie kosztuje pieniądze. Miłośnicy miasta, konserwatywni w zapatrywaniach, oświadczają się oczywiście za konserwacją, nowocześnie zapatrujący się na rozbudowę miasta inżynierowie, natomiast, woleliby zmienić całą sytuację terenu między górną a dolną Brdą, z uwagi na ogromny koszt konserwacji starożytnych śluz i upustów młyńskich, jak i na niekorzystny stan grobli między obu korytami.

 

W kierunku modernizacji - w związku z rozbudową miasta - istnieją dwa monumentalne projekty: założenie odpowiedniego zakładu hydroelektrycznego przy wyzyskaniu energii wody rzeki Brdy. Na to potrzeba byłoby około dwóch milionów złotych. Zakład ten zasilałby prądem elektrownię miejską i dostarczyłby prądu do odpowiednio przerobionych zakładów miejskich. Drugi projekt idzie w kierunku utworzenia wielkiej wyspy między górną a dolną Brdą. Stare budynki znajdujące się na tym terenie zostałyby rozebrane, a na ich miejscu założono by wspaniały park miejski z wielką plażą i basenem, podobnym do ciechocińskiego. Wówczas dopiero Bydgoszcz - tak twierdzą moderniści - zyskałaby ogromnie na swej prawdziwej malowniczości, mając w centrum miasta ślicznie położony park i nowoczesny higieniczny zakład kąpielowy.

 

Projekty gigantyczne! Doświadczenie jednak nas uczy, iż większe plany i zamierzenia budowlane Bydgoszczy, pozostają najczęściej w sferze nieziszczalnej. Zachodzi niestety i w tym wypadku obawa, że z monumentalnych projektów mogą być nici. A może się jednak’ cqś zmieni? Mamy głowę miasta - nie zapominajmy. Hic Rhodus, hic salta! (Tu pokaż, co potrafisz!). Pragnąc przejść się wzdłuż młynów na ulicę Marszalka Focha, stwierdzić trzeba ze smutkiem, iż tu świat deskami zabity. Osobna tablica wskazuje, iż ,,osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony“. Po godzinach urzędowych zaś, już bardzo Wcześnie, zamyka się bramy na klucz. Takiego wprost barbarzyńskiego przepisu za czasów niemieckich nie było. Każdy pragnący milej przechadzki wzdłuż młynów i dalej aleją kasztanów mógł to zrobić swobodnie do późnego wieczora. I dawniej młyny były własnością państwową, tak jak obecnie. Dzierżawione są przez Państwowe Zakłady Zbożowe w Lublinie. Poprzedni dzierżawcy zlikwidowali jedyne w swoim rodzaju piękne ,,kąpiele falowe“, znajdujące się przy młynach i będące ongiś chlubą Bydgoszczy, a obecni krępują swobodę spacerowiczów. ,,Wenecja bydgoska“ winna być atrakcją dla wszystkich przyjezdnych. Utrzymajmy ją! 

Zdjęcia, pocztówki pochodzą ze strony internetowej: polska-org.pl

 

wtorek, 28 marca 2023

Wyrwane z mojego dzieciństwa

Tych obrazów już nigdy nie doświadczycie, a jedynie możecie im się przypatrzyć za pośrednictwem mojego bloga. To nie są zdjęcia z filmu dokumentalnego, za to są obrazami przenoszącymi nas w lata 60. XX w., czyli sześćdziesiąt lat wstecz. Na pierwszy rzut oka niejeden powie, że to nie jest nasze miasto, że te zdjęcia to jakaś mistyfikacja. A jednak to Strzelno, a pod tym spichrzem, jako dzieci bawiliśmy się i kiedy już nieco podrośliśmy, zwoziliśmy do jego wnętrza, wszystko to, co zebraliśmy na polach i nieużytkach oraz w alejach polnych z drzew i krzewów - surowce zielarskie.

Pierwsze zdjęcie i osobisty sentymentalny widok: - Zaprzęg konny pod magazynem i widoczna - dziś całkowicie zmieniona - część domu (Ścianki 8) z dwoma oknami i bezpośrednim wejściem z ulicy do mieszkania. Tego wszystkiego już niestety nie znajdziemy. Zaprzęgi konne wyparły samochody itd., itp. 

 

Prezentowany na zdjęciach budynek to spichrz przy ul. Ścianki - narożnik z ul. Szkolną, należący dawniej do posesji Rynek 26. Jego właścicielem był kupiec strzeleński Władysław Wojciechowski. Trójkondygnacyjny, w części północnej podpiwniczony budynek magazynu został wystawiony pod koniec XIX w. Jego ściany solidnie były wymurowane z cegły palonej, a wnętrze wypełniała konstrukcja drewniana stropów i dachu pokrytego papą. Budynek w części centralnej był przejazdowy, a jego kubatura wynosiła 1200 m3 i powierzchnia użytkowa ok. 500 m2. W latach powojennych obiekt wykorzystywany był przez Spółdzielnię Ogrodniczą, jako punkt skupu cebuli i warzyw, a następnie przez Bydgoskie Przedsiębiorstwo Zielarskie Herbapol. Pamiętam, że jako chłopcy zbieraliśmy kwiat rumianku i lipy, owoce czarnego bzu, kłącza perzu i inne, by sprzedać je w tym magazynie. Zawsze było trochę grosza na chłopięce fanaberie, a przy większych zbiorach, kiedy pogoda dopisywała i zioła rosły na potęgę, to nawet wspieraliśmy zarobionymi pieniędzmi budżet domowy. W moich dziecięco-chłopięcych czasach nie stosowano jeszcze oprysków na chwasty, a wszystko, co rosło w polu było po prostu ekologiczne. Sprzyjało to ziołom i chwastom, których skupiska znajdowaliśmy w miejscach omłotów, czyli wokół stogów z wcześniej wymłóconą słomą.   

Pod koniec lat 80. minionego stulecia część posesji od ul. Ścianki, czyli narożnik z ul. Szkolną nabył mieszkaniec Strzelna. Po rozbiórce starego magazynu zbożowego, wystawił on na fundamentach spichrza piętrowy dom mieszkalny. A że było to trzydzieści lat temu, zatem większość strzelnian nie pamięta już tego spichrza. Ot i historia, którą zapisały obrazy w postaci zdjęć wykonanych w 1967 roku i karta obiektu, przechowywana do dzisiaj w Delegaturze WUOZ w Bydgoszczy. 


niedziela, 26 marca 2023

Dwór na Młynku w Bronisławiu

Marynarze wiedzą, co jest najlepsze na taką pogodę, a że służyłem w MW osiem miesięcy, po czym mnie z niej wyrugali, to Wam powiem, że jest tym panaceum wirtualny wypad za miasto. Zatem, dzisiaj zapraszam do Bronisławia - Młynka gm. Strzelno. Odkryję przed Wami tajemnice skrywane w nieistniejącym młynie, folwarku i dworku, wspierając tę opowieść kilkudziesięcioma starymi i nowymi zdjęciami.

Jadąc z Bronisławia do Rzadkwina, wzdłuż rynny jeziora i zalewu pakoskiego trafiamy tuż za wsią na piękny dwór neoklasycystyczny o wyglądzie typowym dla dworów polskich. Nikt nie przypuszczałby, że wystawił go Niemiec, a nie Polak. Krasy tej pięknie skomponowanej i rzadkiej na naszej ziemi strzeleńskiej budowli dodaje dwuspadowy dach ceramiczny oraz piętro na osi z gankiem i portykiem wspartym na czterech kolumnach. Ma on ok. 130 lat i dopiero 20 lipca 1995 roku został wpisany do Rejestru zabytków pod pozycją A/452/1.

August Funke i Emma Wilhelmina na ślubnym kobiercu - 1864 r.

W 2015 roku napisał do mnie Niemiec Dieter Ratzke, potomek rodziny młynarskiej, która na początku XIX w. osiedliła się w Bronisławiu k. Strzelna. Poinformował mnie, że jego prapradziadek Wilhelm Funke i jego żona Amalia z domu Werner mieszkali w Bronisławiu i byli młynarzami. Tutaj urodził się w 1836 roku jego pradziadek August Funke, który w 1864 roku poślubił Emmę Wilhelmine Patzer ur. w 1848 roku w Górze, wsi leżącej po drugiej - zachodniej - stronie Jeziora Bronisławskiego. Z tego małżeństwa urodziła się w Bronisławiu w 1874 roku Klara Hermina Paulina - babcia mojego korespondenta Dietera.

Emma Wilhelmina i August Funke w starszym wieku

 

Potomkowie Wilhelma i Amalii rozeszli się po okolicy zawierając związki małżeńskie z tutejszymi kolonistami. W Bronisławiu na ojcowiźnie pozostali synowie August, młynarz i właściciel ziemski oraz Paul, który w 1903 roku był stąd wymieniany jako rentier. Tutejsze tradycje młynarskie sięgają końca XV w. i nieprzerwanie kontynuowane były po wiek XX i do dziś śladem po nich jest miejsce, część wsi Bronisław zwana, Młynek. Naturalne warunki tu panujące sprzyjały budowie właśnie w tym miejscu młyna wodnego. Występujące w polodowcowej rynnie Kwieciszewicy poziomy terasowe i wypływające z nich wody źródlane zasilające rzekę, dzięki różnicy wysokości między nimi i wodami płynącymi dnem rynny, zostały wykorzystane do poruszania koła młyńskiego. W tym to celu zbudowano, z wykorzystaniem warunków naturalnych staw - zbiornik, w którym magazynowano spływające ze zbocza wody źródlane do napędu młyna. Różnica poziomów była znaczna, gdyż nad Młynkiem po stronie wschodniej znajduje się wyżyna z wzniesieniem o wysokości 113,8 m n.p.m., natomiast lustro wody stawu - zbiornika przymłyńskiego znajduje się na poziomie 83 m. Usytuowany kilka metrów niżej młyn czerpał więc siłę, ze zgromadzonej przez noc w stawie i za dnia spuszczanej wody. Ten staw na Młynku, do dziś istnieje.

Młynek 1832 rok
Młynek 1911 rok

Należy też wspomnieć, że w Bronisławiu był jeszcze drugi młyn, który stał na południe od dzisiejszych zakładów ziemniaczanych. Prawdopodobnie był on również własnością niemieckiej rodziny Funków, gdyż w księgach adresowych wymienia się stąd tylko jednego młynarza. Młyny te figurują na mapach z przełomu XVIII i XIX w. u Gillego i Schroettera. W wykazie z 1818 roku miejscowości wchodzących w skład Domeny Strzelno, Bronisław podzielony został na: wieś, stary młyn i nowy młyn. Już wówczas oba młyny znajdowały się w rękach Niemców - ewangelików. Jeszcze przed całkowitą kasatą właściciela wsi, klasztoru sióstr norbertanek, cały obszar Bronisławia obejmował 592 ha i włączony był do Domeny Strzelno (Rent-Amt). XIX wiek przyniósł, podobnie jak w całym zaborze pruskim, tak i na tych ziemiach, znaczące przemiany demograficzne i gospodarcze. W pierwszej kolejności przeprowadzona została reforma uwłaszczeniowa, zapoczątkowana w 1824 roku. Chłopi, którzy z braku gotówki nie mogli wykupić się z powinności wynikających z dekretu uwłaszczeniowego, mogli należności uiszczać w postaci renty rozłożonej na okres do 24 lat.

Wcześniej wieś nie została objęta planem kolonizacyjnym, niemniej jednak pojedyncze rodziny niemieckie i tutaj poczęły się osiedlać. A stało się to w tym momencie, kiedy kilku z kmieci nie mogło podołać w spłacie renty. To wówczas ich miejsca zajmowali właśnie Niemcy. Jednym z pierwszych był młynarz Wilhelm Funke senior, który we wsi zamieszkał na początku XIX w. Na starej mapie z 1832 roku w pobliżu nowego młyna na tzw. Młynku widoczne są charakterystyczne zabudowania folwarczne, które wystawione były w konstrukcji drewnianej: młyn, spichrz, obora, stajnia i dom. Całość zajmowała niewielki obszar od strony jeziora. Zapewne już wówczas tutejszy młynarz miał tyle ziemi, że gospodarkę na niej oparł o nowoczesną gospodarkę folwarczną. Najprawdopodobniej jego areał nie przekraczał 50 ha gruntów ornych, dlatego nie figuruje on w żadnej dziewiętnastowiecznej księdze adresowej. 

Młynarz Wilhelm Funke musiał we wsi i w rejonie zajmować wysoką pozycję o czym świadczy wybranie go i zaprzysiężenie w 1851 roku przez władze rozjemcą okręgu Strzelno Nr 21. Zastąpił on na tym stanowisku dziedzica Theodora Mittelstaedta z Rzadkwina. Po młynarzu Wilhelmie seniorze, następnie synu Wilhelmie gospodarowanie na Młynku przeszło w ręce Augusta Funke, który w 1864 roku zawarł związek małżeński z Emmą Wilhelminą Patzer z sąsiedniej Góry. W sierpniu 1879 roku w Bronisławiu w stadzie owiec należących do właściciela młyna Augusta Funke wybuchła ospa. Podobna sytuacja miała miejsce u gospodarza Józefa Bieganowskiego. W rezultacie zagrody wymienionych osób zostały czasowo zamknięte i objęte zakazem wywozu owiec, paszy oraz obornika.

Gruntowne przeobrażenie Młynka nastąpiło z chwilą wybudowania nowego domu, który przybrał formę dworu. Z braku dokładnego datowania, po analizie przeprowadzonej przez konserwatorów zabytków wystawiony on został w przedziale czasowym - 1862 rok do końca XIX w. Natomiast po analizie map, które opracowano na podstawie inwentaryzacji z lat 1888 - 1911, dwór pobudowany został w ostatniej dekadzie XIX w. Stało się to pod rządami Augusta Funke, który również w tym samym czasie wokół dworu urządził skwer zieleni i ogród, co zostało zinwentaryzowane dopiero w 1911 roku.

Bryła dworu został solidnie wymurowana, jego powierzchnia użytkowa wynosi 320 m2, a kubatura 2800 m3. Całość jest podpiwniczona, parterowa z mieszkalnym poddaszem, o dwóch pełnych kondygnacjach  w części środkowej. Od frontu, na osi znajduje się wystający przed lico budynku ganek, nad nim balkon, a wszystko poprzedzone 4 kolumnami wysokimi na dwie kondygnacje, dźwigającymi trójkątny tympanon. Dwór pokryty jest dwuspadowym, ceramicznym dachem polskim. Po obu stronach połaci dachowej znajdowały się okna poddasza w powiekach - bawolich oczach. W narożnikach, nad szczytami dach został ścięty naczółkowo. Część środkowa, wyniesiona ponad dolną połać dachu, pokryta została również dwuspadowym dachem ceramicznym o kalenicy prostopadłej do części bocznych.

Elewacje dworu są tynkowane na cokole, który jest znacznie wyższy od strony zachodniej, co jest wynikiem ukształtowania terenu - spad do jeziora. Okna dwu i jednodzielne z prostymi parapetami są podobnie jak drzwi ujęte w opaski. Reprezentacyjna elewacja frontowa (wschodnia) w części głównej (z pominięciem południowej) jest symetryczna, dziewięcioosiowa. Na osi symetrii znajduje się portyk kolumnowy poprzedzony szerokimi schodami. Portyk stanowią cztery kolumny o wysokości dwóch kondygnacji z bazami o głowicach secesyjnych, o uproszczonym motywie głowicy jońskiej. Kolumnom odpowiadają cztery półkolumny przylegające do ściany dworu i również wznoszące się n na dwie kondygnacje. Na piętrze ponad gankiem wejściowym znajduje się balkon. Balustrady ganku i balkonu wykonane zostały z ceglanych tynkowanych tralek. Kolumny dźwigają trójkątny tympanon z okrągłym okienkiem u szczytu.

Elewacja zachodnia w części głównej na wysokim cokole, w którym rozmieszczone są duże okna i drzwi do piwnicy. W części parteru znajduje się osiem okien rozmieszczonych niesymetrycznie. W części środkowej dwu kondygnacyjnej znajdują się na parterze dwa okna jednodzielne i okno dwudzielne oraz na piętrze jedno okno dwudzielna. Nad nim na osi tympanonu okienko okrągłe. Szczyt północny o ślepej ścianie w części parterowej i odcięty od szczytu poziomym okapem krytym dachówką. W naczółkowym szczycie znajdują się dwa dwudzielne okna. Elewacja południowa jest elewacją wąskiej części dobudówki dworu, którą na wysokim cokole poprzedzają schody biegnące równolegle do elewacji. W cokole od strony zachodniej znajduje się wejście do piwnicy. Powyżej parteru elewacji południowej znajduje się podobny okap jak po stronie północnej. W naczółkowym szczycie na osi znajduje się okno dwudzielne, a po jego bokach dwa małe okienka prostokątne szczytu poddasza.

 

Ten piękny dwór niestety nie przyciągnął do zamieszkania w nim córki Augusta, Klary, która w 1899 roku poślubiła Oskara Emila Carla Ratza. Jej wybranek serca był synem Carla i Pauliny Kozłowskiej i zapewne po matce miał zakusy ziemiańskie, gdyż wkrótce po ślubie zakupił niewielki folwark w Jerzycach po drugiej stronie Gopła. Była to majętność pod Chełmcami przy samej granicy z zaborem rosyjskim w powiecie strzeleńskim, leżąca naprzeciwko Piotrkowa Kujawskiego i liczyła 161,45 ha. Wcześniej należała do Nepomucena Jarmułt-Mlickiego (1837-1893) herbu Dołęga. Był on synem Dionizego urodzonego w Osówcu i Walentyny z Mieczkowskich, właścicieli pobliskich dóbr Leszcze. Małżonkom w Jerzycach 7 grudnia 1903 roku urodził się syn. Lecz niestety nie było im pisane długo tutaj gospodarzyć. W 1907 roku folwark sprzedali za 350 000 marek Polakowi Wojciechowi Miechowi i wyprowadzili się do Bydgoszczy.

Z zachowanych informacji dowiedzieć się możemy, że w 1912 roku - prawdopodobnie po śmierci Augusta Funke - Młynek ma krótko przeszedł w ręce Niemca Hermana Bothe, właściciela majątku ziemskiego w Rzadkwinie. W 1927 roku małżonkowie Józef Kotas (1883-1959) i Bronisława z Rozmarynowskich (1894-1962) Kotasowie, kupili Młynek od wyprowadzającego się z Polski do Niemiec Hermana Bothe. Również nabyli od niego cegielnię, leżącą nieopodal folwarku. W latach międzywojennych w miejscu młyna funkcjonowała hydroelektrownia, która dostarczała energię do folwarku, dworu oraz okolicznych odbiorców. W 1933 roku w wykazie posiadaczy kart łowieckich został wymieniony, jako ziemianin z Bronisławia. Józef Kotas był aktywnym działaczem na niwie rolniczej spółdzielczym, członkiem rady nadzorczej Banku Ludowego w Strzelnie. Jak odnotował Mirek Paliszewski, Kotasowie są pochodzenia węgierskiego i byli posiadaczami ziemskimi z rodowodem szlacheckim. Ponoć pradziad Kotasów nazywał się Imre Kosstas. W metrykaliach katolickich w Strzelnie Kotasów znajdujemy od lat osiemdziesiątych XIX w. Wcześniej odnajdujemy ich w Chełmcach, a protoplastą tej gałęzi był Andrzej Kotas. Jeszcze przed 1939 rokiem Kotas dokupił ziemię i jego majątek doszedł do 250 ha? Po wojnie był jeszcze do kwietnia 1945 roku członkiem rady nadzorczej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik Kujawski“. Niestety, jego majątek został jemu zabrany pod reformę rolną, a on z rodziną zmuszony do opuszczenia posiadłości i powiatu mogileńskiego. Grunty Młynka zostały rozparcelowane, a resztówka w 1946 roku przekazana Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ w Strzelnie. W 1949 roku przeszła ona pod zarząd Gminy Strzelno Północ i ostatecznie została przyłączona do PGR Rzadkwin.

Dwór zamieniony został na mieszkania. W latach 60. minionego stulecia wnętrze, poprzez postawienia ścianek działowych, całkowicie zmieniło swój pierwotny charakter. Z upływem lat dwór jak i całe otoczenie zaczęły popadać w niełaskę. Z zabudowań folwarcznych i czworaków nie ostał się żaden ślad. W 1992 roku konserwator zabytków uznał, że dwór znajduje się w złym stanie. Z czasem opuścili go wszyscy dotychczasowi mieszkańcy. Ostatecznie pod koniec lat dziewięćdziesiątych dwór na Młynku przeszedł w prywatne ręce i poddany został pewnym pracom remontowym. Czynności te przerwano w związku z bliżej nieznanymi roszczeniami. Wkrótce powrócono do remontu i ostatecznie go zakończono. Z tego też okresu pochodzi kilka zdjęć wykonanych przeze mnie podczas jednego z wypadów rowerowych za miasto. Było to po 2000 r., a to co wówczas utrwaliłem w obrazie, również - obok innych zdjęć - dziś prezentuję w niniejszym tekście.

Dworek z salą biesiadną i pokojami gościnnymi służył przez pewien czas do organizacji przyjęć i imprez. W części mieszkalnej posiada 24 miejsca noclegowe z łazienkami. Na parterze znajdują się trzy sale biesiadne, w sumie na 110 osób. W pełni wyposażona kuchnia została umieszczona w piwnicach budynku. Piwnice mają 2,45m wysokości. Kapitalny remont dworku odbył się pod nadzorem Konserwatora Zabytków. Posadowiony on jest na działce o powierzchni 6000 m2 i posiada centralne ogrzewanie oraz własne ujęcie wodne. Obecnie wystawiony został do sprzedaży. 

Zdjęcia: Heliodor Ruciński, Marian Przybylski; Ośrodek Dokumentacji Zabytków w Warszawie - Karty ewidencji zabytków architektury i budownictwa; polskiezabytki.pl

 

czwartek, 23 marca 2023

Dworskie łowy w czasach Ulricha von Wilamowitz-Möellendorffa

Pałac w Markowicach. Pierwotną bryłę pałacu zaprojektował niemiecki architekt August Soller.

W listopadzie ubiegłego roku kończąc artykuł o pałacu i ogrodach w Markowicach napisałem, że: - jeśli artykuł ten zaciekawi Was, to w dalszych odsłonach dowiecie się o polowaniach, życiu codziennym w pałacu - jego gościach, pięknym opisie urody Kujaw widzianych oczami zakochanego w nich Niemca i o wiele innych ciekawych wątkach z życia Ulricha von Wilamowitz-Möellendorffa. Zainteresowanie Markowicami przekroczyło moje oczekiwania, a wielu do mnie napisało, że czekają za dalszymi częściami wspomnień światowej sławy uczonego o swoim gnieździe rodzinnym. W międzyczasie każdą godzinę, każdy dzień miałem wypełnione realizacją planów wydawniczych i po prawdzie nie było jak znaleźć wolny czas na dopracowanie tłumaczenia oryginalnych tekstów filologa z Markowic. Zatem, dopiero dzisiaj możecie ponownie zagłębić się w dzieje dziewiętnastowiecznego dworu i życie mieszkających w nim ludzi.

Zapraszam! Dziś będzie o polowaniach i połowach.

 W niemieckich elementarzach przez długi czas krążyło powiedzenie: Dziki wilk w Polsce pożarł stolarza wraz z winklem.

Często się z tego śmiałem, gdy jako uczeń wychwalałem moją Ojczyznę. Ostatni wilk został mi pokazany w 1856 roku w berlińskim ogrodzie zoologicznym, był to wilk z Lasów Miradzkich koło Strzelna. Nosił obrożę z oznaczeniem pochodzenia i był ostatnim uciekinierem z Polski. W czasach kiedy Lotaryngia została przyłączona do Niemiec, premie za strzelanie do wilków zostać zawieszone. W tym samym czasie francuska administracja leśna nie potrafiła opanować rozprzestrzeniających się wilków w lasach aragońskich przy granicy z Niemcami.

Rzadka zwierzyna przybyła w nasze strony jesienią i to ze wschodnich stepów, m.in. drop. Płochliwy i sprytny ptak rozpalał chęć schwytania go, co prawie nigdy się nie udawało. Mój siostrzeniec przebrał się kiedyś za Kujawiankę i podkradł się do ptaka, a ten uznał chyba kobietę za nieszkodliwą i dał się złapać. Mówiono wówczas o dropie to samo, co o głuszcu, że niby był on niejadalny, dlatego trzeba było upolowanego ptaka najpierw zakopać w ziemi na kilka dni, by skruszał - a potem najlepiej byłoby o nich zapomnieć.

Tchórze i kuny nie były rzadkością. W starym domu u ciotki w Kobylnikach kuny co noc tańczyły na podłodze; goście musieli się do tego przyzwyczaić. Polowanie na lisy w naszym gaju za folwarkiem Möllendorf było corocznym rytuałem, a spacer wzdłuż wydm w jesiennej mgle był prawdziwą radością; ptaki wędrowne, w tym gile, wrony siwe i tym podobne, nie były jeszcze chronione. Ale trzeba było wcześnie wstawać, by je dopaść, gdyż rolnicy, a czasem i sąsiedzi, znali drogę do nich i nas wyprzedzali. Chmary kawek i wron roiły się zimą. W trakcie polnych wypraw my, chłopcy, nauczyliśmy się strzelać udanie mierząc do wróbli. Efektem naszych myśliwskich wypraw była pikantna zupa z wróbli i smażone kawki. W czasie wielkiej wojny berlińczycy jedli nawet wrony.



 

Polowania, w których brałem mało czynny udziału, były bardzo owocne. Strzelaliśmy do bekasów, przepiórek i derkaczy, po bagnach i trzcinowiskach szukaliśmy łysek, ale najchętniej polowaliśmy na kuropatwy. Mięso kuropatw było bardziej pożądane od mięsa owcy. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się zające, które były trzymane w lodowni przez wiele miesięcy, były bardzo ważnym elementem diety. Największe polowania odbywały się podczas zjazdów rodzinnych i z okazji różnych świąt, na które niemieccy właściciele ziemscy zapraszali się z dalekich stron. U nas polowania na króliki i zające ze względów na zmniejszającą się populację zostały na kilka lat zawieszone. Kiedy zwierząt przybyło ojciec dał się skusić na polowanie. Stało się to wtedy kiedy nasz chart, naprawdę dobry łowca solo, wszedł do domu, z trofeum w pysku.

Zające i króliki w trakcie polowania szukając ratunku chroniły się poza granicami naszego obwodu łowieckiego, uciekając do sąsiadów. Wówczas sąsiedzi z tego faktu byli bardzo zadowoleni - przybywało im zwierzyny. Jedynie, raz po raz narzekali na ganiające po ich polach psy, a czasem na jeźdźców - gości, którzy nie znając granic obwodów przekraczali je. Kiedyś jechałem wierzchem i to całym pędem, co sprawiało mi wielką satysfakcję i również przekroczyłem granicę, nie zauważając tego. Galopowałem, przeskakując przez każdą przeszkodę, rów i żywopłot, blokując w ten sposób drogę ucieczki. Szybko zawracałem koniem i umiejętnie zataczałem koło, gdyż o to w tym wszystkim chodziło, a krew we mnie wrzała - upojenie dochodziło zenitu i porównywalne było z bodźcami odczuwalnymi tylko podczas gry hazardowej o wysokie stawki. Wszyscy powinni tego skosztować - polować konno. Każdy, kto nigdy nie był pijany, nie jest prawdziwym mężczyzną. Pewien Ateńczyk mówił, że tylko ten, kto przezwycięży swoje namiętności, doświadczając ich wdzięków, osiąga wolną postawę moralną.

Ulrich von Wilamowitz-Möellendorff z małżonką

Przy okazji polowań Ulryk wspomniał również o rybach, pisząc, że chociaż nie były one powszechnym pożywieniem, nadal było ich pod dostatkiem; w płynących wodach pływały szczupaki i liny, nawet w małych stawach występowały karasie. Dolne Gopło jest teraz zanieczyszczone ściekami z cukrowni; zanim przepływały przez nią parowce i holowniki, w mroźne zimy łowiono pod lodem. Stało się świętem ludowym, kiedy wybijano dziury w zamarzniętym Gople i pod lodem ciągnięto sieci. Duzi i mali wjeżdżali saniami na pokrywę lodową, biegli zmarznięci i patrzyli, co wypełza z sieci, całe skrzynie były pełne; metrowy sum nie był niczym niezwykłym. Dawało to ludziom obfitość jadła, szczególnie w czasie postów.

Zdjęcia parku w Markowicach pochodzą ze zbiorów Muzeum Rolnictwa w Szreniawie.