Przyszedł czas na ostatnią część
opowieści o kolei strzeleńskiej, czyli o dziejach linii kolejowej
Mogilno-Kruszwica. Przypomnę, że odcinek z Kruszwicy do Mątew-Inowrocławia to
już inne dzieje, gdyż gród Piasta Kołodzieja otrzymała połączenie kolejowe z
Mątwami już 1 stycznia 1889 roku, te zaś z Inowrocławiem jeszcze wcześniej, bo w
1882 roku. W niej będzie o wojnie i późniejszym kresie tej linii, która przez
ponad stuletnie dzieje wielu młodym ludziom otworzyła, szczególnie w latach
PRL-u przysłowiowe okno na świat.
|
Drugi od prawej dziadek Heliodora
Rucińskiego Jan Michalak - urzędnik kolejowy i córka Teresa matka Heliodora,
która wita się z NN. Dworzec od strony peronów nad skrzynką pocztową tablica na
której kredą nanoszono ewentualne opóźnienia.
|
Gdy wybuchła II wojna światowa w
pierwszych dniach września 1939 roku spłonął budynek dworca kolejowego wraz z
nastawnią oraz magazyn spedycyjny. Stało się to przed zajęciem Kruszwicy przez
wojska Wehrmachtu. Dworca tego już nigdy nie odbudowano. W tym samym czasie na
linii kruszwickiej od strony Mątew został wysadzony wraz ze znajdującym się na
nim taborem most na Kanale Noteckim, a dokonali tego polscy saperzy. Dopiero w
roku następnym, po odbudowie mostu przywrócono ruch na tym odcinku.
Po wkroczeniu Niemców nastały lata
krwawej i wyniszczającej okupacji. Podobnie jak we wszystkich urzędach i
firmach wszystkie kierownicze stanowiska na stacji objęli Niemcy. Zmieniono oznaczenie
linii Inowrocław - Mogilno na nr 130t. Linią tą dokonywano wywózek Polaków do
Generalnej Guberni, obozów koncentracyjnych, na roboty przymusowe w głąb III
Rzeszy i do Protektoratu Czech i Moraw. Na ich miejsce zaczęli przybywać osadnicy
niemieccy z krajów bałtyckich i znad Morza Czarnego. Polacy, oprócz podróży w
celach służbowych mieli ograniczone przemieszczanie się taborem kolejowym. W
styczniu 1945 roku z poszczególnych stacji na linii Mogilno-Strzelno-Kruszwica ewakuowali
się Niemcy, choć większość z nich uciekała stąd taborem konnym. Na krótko przed
przejściem frontu Niemcy ponownie odcięli Kruszwicę od Inowrocławia, wysadzając
most nad Kanałem Noteci.
|
Spalony dworzec w Kruszwicy w czasie okupacji |
Po zakończeniu działań wojennych kolej
strzeleńska wróciła na powrót w ręce polskie. Powojenny rozwój Mogilna i
Kruszwicy sprawił, że dziesiątki mieszkańców Strzelna i miejscowości położonych
wzdłuż tej linii codziennie przemieszczało się koleją do pracy i do szkół. Wielu
uczniów, a także pracowników dojeżdżało również do Strzelna. Po prostu, linia
ta była, o czym już pisałem, owym oknem na świat. Postęp i rozwój sprawiał, że
z rokiem na rok wzrastały przewozy masowe. Do Strzelna docierały co raz większe
masy węgla, nawozów, materiałów budowlanych i to wszelakiego asortymentu. Po
wybudowaniu w 1969 roku Elewatora Zbożowego Polskich Zakładów Zbożowych i
prowadzącej do nich bocznicy kolejowej ruch towarowy wzmógł się jeszcze
bardziej. Do Strzelna zaczęły docierać dwudziestowagonowe tzw. marszruty wyładowane
ziarnem z nabrzeży portowych w Szczecinie i Gdyni. Najwięcej zboża do Strzelna
słano z portowego Elewatora „Ewa“ w Szczecinie. W takich marszrutach docierało
tutaj do 1200 ton ziarna. Również stąd wysyłano zboże wagonami do odbiorców
krajowych oraz zagranicznych, w tym jęczmień browarny do Niemiec (Republiki Federalnej
Niemiec).
Do połowy lat 60. minionego
stulecia ze specjalnych boksów wysyłano stąd wagonowo również żywiec wołowy, a
także trzodę chlewną w głąb kraju. Przez niemalże cały okres funkcjonowanie
linii kolejowej wysyłano z leżącego przy bocznicy placu drewno do tartaków i
fabryk celulozy. Ogromne ilości drewna szły w kraj również z Wronowych,
szczególnie tzw. „kopalniaki“, czyli stemple kopalniane do kopalń śląskich oraz
ze stacji w Młynach tarcica eksportowa, o czym pisałem poprzednio. Wagonowo
dostarczano również węgiel do Zakładu Gazowniczego - Gazowni w Strzelnie,
Gorzelni, kotłowni osiedlowej, a także ogromne ilości płyt wiórowych do filii
Mogileńskich Fabryk Mebli. Latami specjalną bocznicą fabryczną docierały do
Zakładów Przemysłu Ziemniaczanego w Bronisławiu tysiące ton ziemniaków. Ze
stacji Strzelno i Wronowy wysyłano również buraki cukrowe, a z samego Strzelna spirytus
z gorzelń oraz za pośrednictwem Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“: zboża
i nasiona (mak), ziemniaki jadalne, złom i inne. Koleją dostarczano pocztę i
filmy do kina.
Dla dopełnienia dziejów
strzeleńskiej kolei nie wolno zapomnieć o ludziach tutaj zatrudnionych:
zawiadowcach (pamiętam pana Nierebińskiego), urzędnikach kolejowych (Jan
Michalak) dyżurnych ruchu (z pamięci panowie: Szarek, Krawczyk, Mucha),
magazynierach i spedytorach (Marian Tim, pani Nalewaj), obsłudze szeroko
pojętej (panowie: Wikaryczak, Leszczyński) oraz wielu, wielu innych. No i oczywiście
kultowy lokal gastronomiczny zwany bufetem, z pączkami, sznekami, eklerami;
herbatą, kawą; bułkami z żółtym serem i mortadelą; parówkami i zimnymi
przekąskami, a szczególnie z napojami chłodzącymi: oranżadą, wodą sodową i piwem,
szczególnie kuflowym, czyli z beczki, czy jak kto woli z kija.
Zapewne to co Wam przybliżyłem to
nie wszystko. Pisać o strzeleńskiej kolei można byłoby jeszcze długo i dużo… Przypomnicie
sobie starsi o czym nie napisałem, a coś jeszcze w naszej pamięci, gdzieś
głęboko tkwi: o wypadkach kolejowych…
O kresie linii kolejowej
Odcinek linii Mogilno-Kruszwica, został 1 czerwca 1996 r. zamknięty dla ruchu pasażerskiego, a 8 września tegoż roku dla ruchu towarowego. Decyzją ministra infrastruktury nr TK1-500-50/2004 z
dnia 26 kwietnia 2004 r. o likwidacji przedmiotowego odcinka linii kolejowej - została ona zlikwidowana.
Od dłuższego czasu publikując
cokolwiek o dworcu kolejowym w Strzelnie, czy o samej linii kolejowej nagabuje
się mnie bym wyjaśnił kwestię rozbiórki dworca. Oczywiście, że znam historię
około kresu tej charakterystycznej dla miasta budowli. Postanowiłem - nie
wchodząc w żadną skórę dziennikarza śledczego - ostatecznie wyjaśnić tę kwestię
i rozwiać mity krążące w niektórych kręgach społeczeństwa.
Podejmowane wówczas, czyli w latach
1987-1988 decyzje denerwowały mnie podobnie, jak wielu mieszkańców, jednakże
zapadały one nie w Strzelnie, jak wielu sugeruje, a o wiele wyżej bo w samej
dyrekcji PKP w Gdańsku, gdzie mieściły się służby odpowiedzialne za infrastrukturę
kolejową. W 1988 r. na łamach „Wieści ze Strzelna“ Kazimierz Chudziński,
redaktor naczelny i prezes TMMS w wywiadzie z sekretarzem Urzędu Miasta i Gminy
w Strzelnie śp. Gertrudą Oborską próbował wyjaśnić ten problem. Oto
fragment Wywiadu na zamówienie dotyczący
rozbiórki dworca:
- K.Ch. - Z nieukrywanym
smutkiem patrzę na postępującą rozbiórkę dworca PKP. Jest to poniekąd zabytek
historyczny. Czy naprawdę nie było innej możliwości rozwiązania tej sprawy?
Znajdą się prawdopodobnie argumenty przemawiające za rozbiórką, ale i tak wśród
części mieszkańców Strzelna pozostanie niedosyt.
- G.O. - Przedłożona
ekspertyza budynku dworca kolejowego jest wiarygodna, co potwierdza wizja
przeprowadzona z udziałem przedstawicieli radnych i czynników społeczno-politycznych.
W sprawie uratowania tego zabytku zorganizowano kilka spotkań i przedkładano
różne koncepcje. Wybrano najbardziej korzystną, a więc rozbiórkę i postawienie
nowego obiektu.
Ot i całe oficjalne stanowisko
władz wypowiedziane ustami urzędniczki. Ze swej strony mogę dodać, że
uczestniczyłem wówczas, jako mieszkaniec w kilku sesjach Rady Miasta i Gminy,
podczas których ten problem był poruszany. Ze strony prezesa Towarzystwa Szlaku
Piastowskiego Stanisława Lewickiego padła wówczas propozycja, by na bazie
dworca i przyległych do niego placów i terenów powołać muzeum wojskowości. Tym
sposobem uratuje się budynek dworca. Prowadzona była ożywiona korespondencja
pomiędzy władzami miasta, a właścicielem dworca DOKP Gdańsk, której tematem
były różne propozycje zagospodarowania obiektu. Niestety, mało skuteczna i
ostatecznie eksperci orzekli, że stan obiektu jest tak zły, że nadaje się tylko
do rozbiórki, a w jego miejsce wybudowany zostanie nowy dworzec.
Zamydlono radnym, społecznikom, a
nade wszystko społeczeństwu oczy obiecankami budowy nowego dworca. W 1987 r.
postawiono z prefabrykowanych kontenerów tymczasowy dworzec na placu przed
stacją kolejową. Nikt wówczas otwarcie nie mówił o tym, że niebawem linia
zostanie zamknięta, że ludność przesiądzie się z komunikacji masowej na
prywatną - osobową. Zbliżały się wielkie zmiany ustrojowe, a kryzys gospodarczy
doskwierał każdemu. Wiosną 1988 r. na dworzec wpadła ekipa rozbiórkowa,
podstawiono obok wagony towarowe i hajda. Rozbiórka poszła błyskawicznie. Gruz
wraz ze zdrową brzęczącą cegłą załadowano na wagony i wysłano - dokąd? niestety
nie wiem, dlatego określam, że w nieznanym kierunku.
Zniknięcie dworca oraz gruzu
zaczęło rodzić plotki nie mające uzasadnienia, że gruz trafił do ówczesnego
włodarza miasta, który właśnie rozpoczął budowę domu mieszkalnego. Były to
czyste złośliwości. Przecież każdy wówczas mógł się przejść w to miejsce i
sprawdzić, czy ów gruz tam leży. Złośliwcy mogli także spytać się sąsiadów o
to, czy dom budowany jest z gruzu? Ja mogę powiedzieć jasno i otwarcie, że cały
dom powstał z nowych materiałów. Każdy kto te pomówienia rozsiewał przez lata
mógł je sprawdzić, bo dom stał niewykończony, nie otynkowany.
Dziś po latach zadaję sobie
pytanie, kto te plotki rozsiewał i ku czemu one miały służyć? Oczywiście, że
znajduję odpowiedź, kto i dlaczego, ale sprawę uważam za zamkniętą, gdyż o
zmarłych mówi się dobrze, albo wcale. Zatem przemilczam osoby, które dobrze
wiedząc, że gruz z dworca wyjechał na wagonach i które siały ferment, a to
tylko dlatego, że zbliżało się nowe i na gruzach dworca chciano pokazać, jakie
to wszystko przed 1989 r. było bebe. Ja zaś, by nie sączyć wody na pustyni
spuentuję temat słowami znanej piosenki:
Dawne życie poszło w dal,
dziś na zimę ciepły szal,
tylko koni, tylko koni,
tylko koni, tylko koni żal.
Anegdota
Ale ja tu się rozpisuję, a miałem o
anegdotach kolejowych. Oto jedna z nich. Na odcinku pomiędzy Strzelnem a
Młynami linia kolejowa przecina las nazywany "Szyszki". Zawsze kiedy
przez ów las przejeżdżał pociąg maszynista dawał głośny sygnał dźwiękowy -
przeraźliwy gwizd. Ci, którzy zmierzali na stację kolejową, by udać się do
Mogilna, w zależności od tego, jaką jeszcze odległość mieli do pokonania,
przyspieszali lub zwalniali. Mało tego, wielu mieszkańców znając dokładnie
godzinę odjazdu pociągu ze stacji Strzelno do Mogilna, ustawiało na odgłos
gwizdu w domach zegary.
Kiedy zacząłem regularnie jeździć
do szkoły do Bielic - pociągiem do Mogilna, a stamtąd autobusem - razu pewnego
będąc wcześniej na dworcu usłyszałem gwizd pociągu dobiegający z kierunku
Młynów. W tym samym momencie jeden z mężczyzn stojący obok z wyraźnym
uśmieszkiem zwrócił się do drugiego, czyniąc to w tej samej chwili kiedy do
nich dochodziła ich znajoma:
- Mietek! O, wyje bana w lesie! -
na co odezwała się dochodząca do nich kobieta:
- Kaziu! Nie w lesie, ino na
Szyszkach!
Parsknęli wszyscy śmiechem, po czym
kobieta dodała:
- Oj chłopcy, chłopcy, a wy ciągle
o pupie Maryny.
Ów slogan: wyje bana w lesie lub
jak kto woli, gwiżdże pociąg w lesie, rozumiany przez większość jako „wyjebana
w lesie“ był w owym czasie gwoździem wielu spotkań towarzyskich. Zadawano
pytanie niezorientowanym o tejże treści, a ów pytany miał odgadnąć ich
znaczenie. Kiedy udzielał odpowiedzi z tezą seksistowską był „wyśmiewany“...
Ot, taka drobnostka - anegdotka,
która umarła wraz z likwidacją linii kolejowej Mogilno via Strzelno do
Kruszwicy.
O wypadkach
Wypadków na kolei strzeleńskiej
było kilkanaście, w tym i śmiertelne, o których nie będę pisał. Były również
wypadki strzelnian na innych liniach kolejowych. Na przykład wczoraj znalazłem
artykuł z 1936 roku o samobójstwie młodej zaledwie 16-letniej mieszkanki
Strzelna, która będąc w ciąży popełniła ten czyn wraz ze swoim 20-letnim narzeczonym.
W wielkiej desperacji, rzucili się oboje pod pociąg pomiędzy Bytkowem a Chorzowem,
na Śląsku…
Fatalne skutki przeoczenia sygnału
kolejowego przez woźnicę (cytat artykułu prasowego):
W
dniu 17 października 1934 roku na przejeździe kolejowym przez szosę
Bronisław-Strzelno zdarzył się straszny wypadek, który jedynie szczęśliwym
zbiegiem okoliczności nie spowodował groźniejszej katastrofy. Szosę, tę w
kierunku Strzelna jechał furmankę rolnik Wacław Tomaszewski z Bronisławia
powiatu mogileńskiego. Woźnica był tak mało obrotny, nieporadny, a poza tym
nierozważny, iż nie zwrócił nawet uwagi na sygnał ostrzegawczy mijającego
przejazd pociągu. Puszczone samopas konie przekroczyły już tor, gdy nagle z
boku nadjechał pociąg, druzgocąc nieszczęsną furmankę dosłownie na drzazgi.
Ciężkawo myślący woźnica nie zdołał nawet wydać okrzyku trwogi, gdy wyrzucony
potężna siłę zderzenia z siedzenia. wykonał salto mortale, lądując stosunkowo
bardzo nawet szczęśliwie opodal miejsca spowodowanej przez siebie katastrofy
Cudem prawie ocalały również konie, a wóz nie spowodował wykolejenia się
pociągu, co pociągnęłoby za sobą niewątpliwie olbrzymie kaszta i przykre dla
kolei następstwa. Jedynie przód parowozu został lekko uszkodzony. W wyniku
drobiazgowych dochodzeń, które w zasadzie wykazały bezsporną winę spowodowania
wypadku kolejowego przez Tomaszewskiego, zasiadł on w dniu wczorajszym na ławie
oskarżonych Sądu Okręgowego w Bydgoszczy. Przewód sądowy potwierdził jedynie
wniosek śledztwa, to też Sąd uwzględniając wszystkie okoliczności łagodzące,
skazał 22-letniego Wacława Tomaszewskiego jedynie za karygodne
nieprzestrzeganie przepisów o ruchu na drogach publicznych na 3 miesiące
aresztu, zawieszając mu warunkowo wykonanie kary na i okres 3 lat.
Koniec
Foto: Zbiory M. Przybylskiego i Heliodora Rucińskiego