niedziela, 13 grudnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 112 Ulica Inowrocławska - cz. 8


Jako podlotek, w wolnych chwilach często przesiadywałem w sklepie z dewocjonaliami naszej sąsiadki „cioci“ Pelagii Piweckiej. W wielu sprawach byłem jej bardzo pomocnym… Pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy odwiedzali ją klienci i rzemieślnicy świadczący usługi na rzecz zarządzanych przez nią kamienic, prowadząc przy okazji interesów niekończące się rozmowy i opowieści. Jednym z zapamiętanych przeze mnie był kominiarz Puchalski, który mieszkał przy tej samej ulicy - pod współczesnym numerem 13. Również często zachodził, kupując kartki okolicznościowe, koperty i inny towar. Wówczas wdawał się w dłuższe pogawędki, którym częstym tematem było życie przedwojenne ulicy, a szczególnie opowieści o miejscowych Żydach i synagodze. Dlaczego ten temat mnie zawsze interesował? Otóż, pan Puchalski bardzo ciekawie opowiadał, a mieszkał vis a vis synagogi i miał bardzo dobry widok na bożnicę i sobotnie nawiedzanie świątyni przez wyznawców judaizmu. Często w jego opowieściach było o uprzedzeniach do innowierców w myśl hasła „swój do swego“, o wyglądzie żydowskich mieszkańców Strzelna i o ich zwyczajach. Ale o tym będzie przy okazji synagogi, a dzisiaj przy okazji kamieniczki Nr 13 więcej opowiem o rodzinie Puchalskich i rzemiośle kominiarskim uprawianym przez kilka ich pokoleń. Ale zanim do tego przejdę kilka zdań o samym budynku.

 To równie stary dom, co niektóre już poprzednio omawiane. Został wystawiony w drugiej połowie XIX w. i to prawdopodobnie w latach 80. Jest to budowla na planie kwadratu, pięcioosiowa, dwukondygnacyjna, podpiwniczona, nakryta dwuspadowym -niegdyś ceramicznym, a dziś pokrytym eternitem - dachem. W części południowo-zachodniej poddasza (od podwórza) znajduje się nadbudowana facjata - mieszkanie nakryte dachem papowym. Już współcześnie we wschodniej połaci dachowej zostały umieszczone cztery okna dachowe. Elewacja frontowa posiada skromne cechy eklektyczne, w postaci międzyokiennego boniowania i zdobnych obramowań okiennych zwieńczonych nadokiennymi belkami wspartymi na zdobnych konsolach. Poszczególne kondygnacje rozdzielone są gzymsami, a w linii poddasza znajduje się pięć oculusów - okrągłych otworów wpuszczających do wnętrza dzienne światło. W podwórzu od strony południowej znajduje się piętrowa, niewielka oficyna i budynek gospodarczy.

Pierwsza strona kontraktu Puchalskiego z Magistratem z 1822 r.

 Na przełomie XIX i XX w. kamieniczka należała Carla Hilschera, a następnie do jego syna Thomasa Theodora Hilschera. Mieszkał tutaj również dr Gustaw Manthey, nauczyciel w miejscowej szkole ewangelickiej. Z początku lat dwudziestych XX wieku kamieniczkę nabył Ignacy Puchalski. Był on koncesjonowanym mistrzem kominiarskim pracującym w tym zawodzie od kilku pokoleń. Jego dziadek Aleksander pierwszy kontrakt na czyszczenie kominów zawarł z Miastem Strzelnem w 1822 r. Obwód, jaki przyszło przodkom, jak i jemu obsługiwać rozpościerał się od Kwieciszewa, Gębic i Bielska na zachodzie, aż po drugą stronę Gopła, to jest majątki Ostrowo, Popowo i Giżewo na wschodzie. W zawodzie tym trwał aż do lat sześćdziesiątych XX w. Swego czasu jedna z wielkopolskich gazet opublikowała artykuł o tej zacnej skądinąd rodzinie rzemieślniczej. W zbiorach swych posiadam kilkadziesiąt dokumentów tyczących się prowadzonej przez Puchalskich działalności gospodarczej. Pośród przedstawicielami tegoż rodu znajdujemy gorących patriotów, powstańców wielkopolskich.

Podpisy i pieczęć Magistratu Miasta Królewskiego Strzelna na kontrakcie Puchalskiego z 1822 r. 

 Więcej informacji o rodzinie Puchalskich przekazał mi w liście mieszkaniec Gorzowa Wielkopolskiego Marek Puchalski, którego wcześniej spotkałem w czerwcu 2012 r. w Strzelnie na cmentarzu przy grobie jego dziadków. Pan Marek Puchalski od 1965r. mieszka w Gorzowie Wlkp., a urodził 17 maja 1953 r. w Strzelnie, w budynku przy ul. Cestryjewskiej (obecnie Ścianki), którego połowa była wówczas własnością jego Babci Wiktorii Koncikowskiej. Rodzice jego to Leonard Puchalski i Zofia z Koncikowskich. Jak napisał mi w liście:

(…) Moja rodzina od dwóch stuleci mieszkała w Strzelnie, jest to miasto szczególnie mi bliskie i staram się je możliwie często odwiedzać. Zebrałem nieco wiedzy o rodzinie, głównie niegdyś słuchając drogich mi krewnych, z których prawie wszyscy już odeszli, a i informacje te zapewne nie w każdym calu są weryfikowalne. Ale zachowało się też kilka starych dokumentów, w tym dotyczących mojego Prapradziadka Aleksandra Puchalskiego (herbu Ślepowron), który wg rodzinnych przekazów w czasach ponapoleońskich zmuszony był z powodu działalności niepodległościowo-politycznej uciekać z Krakowa. Osiadł w Strzelnie i z konieczności zajął się kominiarstwem, co następnie stało się wielopokoleniową tradycją (także w gałęzi gnieźnieńskiej) do dzisiaj. Charakterystycznym było to, że w każdym pokoleniu były nieudane usiłowania zerwania z tą „nieszlachecką” profesją. Fach ten przynosił jednak dochody, zapewniające relatywnie dobry poziom życia. (…)

Stefania i Leon Puchalscy - linia gnieźnieńska

Antenatem kominiarskiego rodu Puchalskich ze Strzelna był ów uciekinier z Krakowa Aleksander Puchalski, który ok. 1822 r. poślubił Ewę Jerzeską (Jeżewską). Aleksander 22 marca 1822 r. podpisał z Magistratem Miasta Strzelna trzyletni kontrakt na usługi kominiarskie. Z dokumentu tego poznajemy członka Magistratu niejakiego Kortmanna, prawdopodobnie ówczesnego burmistrza Strzelna. Synem Aleksandra i Ewy był Józef Puchalski (ur. 26.04.1823 r.), który w 1862 r. poślubił Antoninę (ur. 1837 r.) Skolasińską, córkę Jana i Elżbiety z Romanowiczów. Małżonkowie mieszkali przy ul. Ślusarskiej nr 110 B. Była to wówczas posesja przy obecnej ulicy Spichrzowej, gdzieś w pobliżu późniejszej rzeźni miejskiej. Z kolei ich synem był Ignacy Puchalski (16.07.1874-1963) żonaty z Franciszką z Dobrzyńskich. Najstarszym bratem Ignacego był Adam Puchalski (ur. 1862 r.), który w 1886 r. poślubił Wiktorię Romanowicz, krewną swojej matki - dalszą kuzynkę. Jak podaje Marek Puchalski - Ich córki wyszły za mąż za przedstawicieli rodów Ruszkiewiczów i Bukalskich, a jedna z córek była w dwudziestoleciu międzywojennym matką generalną zakonu Serafitek. Młodszy brat Ignacego, Leon (ur. 27.06.1882 r. - założyciel linii gnieźnieńskiej) był uczestnikiem Powstania Wielkopolskiego, za co Niemcy uśmiercili go już we wrześniu 1939 r. w obozie przejściowym w Inowrocławiu. Również jego żona Stefania z domu Maciejewskie czynnie działała jako sanitariuszka w czasie Powstania Wielkopolskiego na terenie Gniezna. Jako weteran - kombatant została mianowana w 1979 r. na stopień podporucznika.

Dawny widok z bramy Heliodora Rucińskiego na Jarlaczyków i Puchalskich

Siostry Leonarda Puchalskiego - Ewa wyszła za Aurelego Siemianowskiego z Katowic, Felicja za Stanisława Latosińskiego. Dalej Marek Puchalski podaje, że Dziadkowie ze strony jego mamy Zofii, to Antoni Koncikowski i Wiktoria ze Streichów, zaś pradziadkami byli Johann (Jan) Streich i Marianna z Zielińskich, a prapradziadkami Johann (senior) Streich i Karolina Nowicka. 

Wracając do Ignacego Puchalskiego należy wspomnieć, że był członkiem Korporacji Koncesjonowanych Kominiarzy w Poznaniu, współzałożycielem powstałego 14 marca 1919 r. Towarzystwa Właścicieli Domów i Nieruchomości w Strzelnie. Zasiadał jako zastępca sekretarza, a następnie jako ławnik w Zarządzie Towarzystwa. Także jako ławnik zasiadał w Zarządzie Towarzystwa Przemysłowców w Strzelnie. 11 stycznia 1927 r. w trakcie rocznego walnego zebranie TP w dyskusji między innymi poruszono kwestię: - zalewu żydostwa na tutejszy grunt, wzywając by nie łaszczono się na grosz judaszowski i dano jak największe baczenie na tych, którzy zamierzają sprzedać swoje posiadłości żydkom (pisownia oryginalna). Nadto Puchalski był wymieniony w 1928 r. jako najstarszy członek Klubu Kręglarzy. Z opinii wystawionej w 1936 r. przez Starostę Mogileńskiego dowiadujemy się, że Puchalski Ignacy obwodowy mistrz kominiarski był zwolennikiem BBWR i moralnie prowadził się dobrze oraz, że nigdy nie był karany. 

Już współcześnie, bo na początku lat 90. XX w. kamienicę nabył od spadkobierców Ignacego Puchalskiego jeden z mieszkańców Strzelna - Janusz Wąsowicz, który następnie posprzedawał poszczególne mieszkania lokatorom.

wtorek, 8 grudnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 111 Ulica Inowrocławska - cz. 7


Przecinając wlot ul. Cestryjewskiej w ul. Inowrocławską zatrzymujemy się przed narożnikową posesją oznaczoną numerem 11. Podobnie jak jej poprzedniczka posiada również drugi numer - ul. Cestryjewska 2. Dom mieszkalno-handlowy wraz z oficyną oznaczony był dawniej starym numerem policyjnym 82. Jest to typowy budynek parterowy nakryty dwuspadowym dachem, niegdyś ceramicznym, a obecnie pokrytym eternitem. Po przebudowach ściany frontowej zatracił swój dawny charakter handlowo-mieszkalny. Od strony południowej współcześnie dobudowano doń parterowe lokum. W podwórzu znajduje się oficyna z półpiętrem będąca niegdyś drukarnią, później warsztatem masarskim, a współcześnie mieszkaniem. Tutaj w latach 1887-1891 wydawana była bardzo poczytna w owym czasie gazeta „Nadgoplanin“ oraz dodatki, dwutygodniowy - „Matka Chrześcijańska“ i ukazująca się co drugi miesiąc „Nasza Gazetka“.  Było to w Wielkopolsce pierwsze pismo polskie prowincjonalne poza Poznaniem. Trzy lata po nim ukazał się w Inowrocławiu „Dziennik Kujawski“.

W oficynie znajdowała się drukarnia oraz redakcja tejże polskiej gazety, która założona została, by zaspokoić potrzeby informacyjne ludności polskiej nowo powstałego w 1886 r. powiatu strzeleńskiego. Jej wydawcą był Leon Dolecki, a redaktorem miejscowy nauczyciel Piotr Paliński. Rozchodziła się ona również daleko poza granicami powiatu. Zawarte w niej treści są źródłem wiedzy o ówczesnym Strzelnie. To z nich czepię wiedzę o mieście, którą wykorzystuję również w spacerkach po Strzelnie. Prawdopodobnie posesja należała do Leona Doleckiego, drukarza i wydawcy „Nadgoplanina“. To on oficjalnie występował jako redaktor i właściciel drukarni, a mało kto wiedział, że czasopisma redagował Paliński. Leon Dolecki urodził się w 1858 r. jako syn Andrzeja i Katarzyny z domu Schreiter. 22 maja 1889 r. poślubił w Strzelnie, pochodzącą ze znanej strzeleńskiej rodziny, Eleonorę Zbierską, urodzoną w 1869 r., córkę miejscowego garncarza Antoniego i Wiktorii z domu Turajskiej. Dolecki ze Strzelna przeniósł się do Berlina, gdzie początkowo był redaktorem odpowiedzialnym wydawanego od 1897 r. „Dziennika Berlińskiego“, i jego wydawcą. Wydawnictwo - drukarnię prowadził przy Bandelstrasse 9. Dolecki zmarł we wrześniu 1899 r. w Berlinie o czym donosił 21 września tegoż roku „Dziennik Poznański“.

Piotr Paliński

Po Doleckim posesję dzierżył rzeźnika Władysława Jaroszewskiego, który wymieniony został w Księdze adresowej z 1903 r. Poza jego działalnością rzeźnicką - masarską, żona Kazimiera prowadziła tutaj sklep kolonialny z wyszynkiem. Po ojcu posesję, a wraz z nią interes rzeźnicki przejął syn Kazimierz. W czasie I wojny światowej został on wcielony do armii niemieckiej, do 358 Pułku Piechoty. Walczył na froncie zachodnim. W 1916 r. został uznany za zaginionego. Tymczasem przedostał się on przez linię frontów i został osadzony w obozie jenieckim. W czasie formowania się Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera wstąpił w jej szeregi. Po powrocie Armii do polski służył w jej szeregach i uczestniczył w przejmowaniu w 1920 r. Pomorza. Od 1925 r. był zastępcą a następnie prezesem powstałego wówczas Koła Hallerczyków w Strzelnie i członkiem tutejszej Rady Miejskiej.

Izabela Jaroszewska, córka Kazimierza wręcza gen. Józefowi Hallerowi kwiaty. Rynek - 6 czerwca 1937 r.

Już po wojnie w 1958 r. zamieszkał tutaj, wynajmując mieszkanie i stajnię, ogrodnik Józef Jarlaczyk z żoną Łucją i rodziną. Po śmierci właścicielki posesji Stanisławy Jaroszewskie, która zmarła w 1962 r. Józef i Łucja Jarlaczykowie odkupili dom od spadkobierców. Bardzo dobrze znałem rodzinę Jarlaczyków. Kolegowałem się z synami ogrodników, Andrzejem i Pawłem. Z Andrzejem chowaliśmy króliki domowe. To od niego nabyłem pierwszą samiczkę z rasy francuskich baranów. Andrzej odkupił ode mnie marzenie wielu młodych - motocykl marki „emzet“ Mz 250 Trophy.   

Państwo Jarlaczykowie raz w roku, w okresie Wszystkich Świętych mobilizowali wszystkie możliwe siły, by zaspokoić popyt na wieńce. Z dużym wyprzedzeniem pleciono ze słomy wianki, które następnie obkładano mchem i zdobiono przeróżnymi kwiatami robionymi sposobem domowym z krepy, drutu i wosku. Później było nieco łatwiej dla pań, kiedy nastały kwiaty plastykowe. Przez wiele lat pleciono tutaj ogromne ilości wianków-wieńców, które pięknie zdobiły groby na Wszystkich Świętych. Z rąk panny Adzi - Adaminy Świątkowskiej, siostry pani domu Łucji, nazywanej przez nas wszystkich ciocia, domowniczki państwa Jarlaczyków, szczególnie piękne wychodziły wianki- wieńce. Była bardzo miłą i sympatyczną kobietą. Kiedykolwiek odwiedzałem moich kolegów, Andrzeja i Pawła, zawsze ciepło zagadała, dopytując się, co tam u rodziców słychać? Bardzo szanowałem rodzinę Jarlaczyków i byłem pełen podziwu dla ich pracy. Często odwiedzałem Andrzeja i Pana Józefa w ogrodzie, w szklarniach. Podczas rozmów i ciągnących się opowieści dużo dowiadywałem się o hodowli kwiatów, warzyw i o pracy w ogrodzie i w polu. Zasłyszane opowieści i praktyczne prace - doświadczenia były mi bardzo pomocne w nauce, w technikum rolniczym, szczególnie w przedmiocie ogrodnictwo.   

Po przedwczesnej śmierci mego kolegi Andrzeja Jarlaczyka, który kontynuował dzieło ojca niemalże do końca swych dni (zm. 1997 r.), ogrodnictwo uległo likwidacji. 

W dokończeniu opowieści o rodzinie Jarlaczyków, a szczególnie o Panu Józefie dopomógł mi Jego prawnuk Tomek Nowak, który przygotował biogram swojego przodka. Niezwykle ciekawą jest informacja o przedwojennym zatrudnieniu Józefa jako ogrodnika w majątkach ziemskich w Chełmach Wielkich i Żegotkach oraz wzbogacenie jej zdjęciami z albumu rodzinnego. Ówczesny wygląd tych pięknych wielohektarowych, przypałacowych enklaw zieleni to Jego zasługa.

 

Józef Jarlaczyk urodził się 14 marca 1915 r. w Śremie jako trzecie z dzieci Jana Jarlaczyka (ur. 27 kwietnia 1886 r. w Psarskiem) oraz Wiktorii z domu Tomczak (ur. 27 sierpnia 1890 w Psarskiem). Miał dwie młodsze siostry Mariannę (1911-1926) oraz Weronikę (1913-1927).

Antenat rodu Jan Jarlaczyk był robotnikiem. W sierpniu 1914 r. został wcielony do armii niemieckiej, w której służył jako piechur 6. Kompanii 130. Regimentu Piechoty. W 1917 r. odniósł lekkie rany i został awansowany do stopnia kaprala. Zmarł 19 kwietnia 1918 r. w wyniku odniesionych ran w lazarecie wojskowym w Monachium. Został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Żelaznym II klasy. 

Józef razem z dwoma siostrami i matką mieszkał na piętrze kamienicy przy ul. Farnej w Śremie. Parter zajmowali dziadkowie ze strony ojca. W trakcie panującej w Śremie epidemii gruźlicy Józef stracił obie siostry, a 3 lipca 1932 r. zmarła jego matka. Osieroconym nastolatkiem zajęła się najmłodsza siostra matki - Stanisława Tomczak (1903-1988).

Chełmy Wielkie, Józef Jarlaczyk  (ogrodnik pałacowy) u dołu.
Chełmy Wielkie, Józef Jarlaczyk (pierwszy po prawej) z rodziną Sikorskich. Pies na zdjęciu to Tusek.

Po ukończeniu nauki w szkole powszechnej w Śremie Józef rozpoczął naukę w szkole zawodowej w specjalności ogrodnika. Egzaminy czeladnicze złożył przed komisją w Poznaniu. Po ukończeniu nauki podjął pracę w majątku rodziny Sikorskich herbu Cietrzew w Chełmach Wielkich na Kaszubach, a następnie w majątku małżonki Włodzimierza Sikorskiego Marii ze Skrzydlewskich w Żegotkach na Kujawach, gdzie pracował do wybuchu wojny. W trakcie okupacji mieszkał w Strzelnie i pracował w ogrodnictwie u Piątkowskich, dojeżdżając także do przejętego przez Niemców majątku w Żegotkach.

Józef Jarlaczyk w łódce na stawie pałacowym w Żegotkach.

27 kwietnia 1945 r. zawarł związek małżeński z Łucją Świątkowską. Małżonkowie zamieszkało w pałacu w Żegotkach, podzielonym na mieszkania, a następnie w Strzelnie w wynajmowanym domu przy ul. Cestryjewskiej 20. Józef i Łucja mieli trójkę dzieci: Mieczysławę Marię, Andrzeja Mariana (ur. 3 maja 1951 r. w Strzelnie, zm. 24 lipca 1997 r. w Strzelnie) oraz Pawła Piotra. Józef i Łucja podjęli się również opieki nad Franciszkiem (1934-2009) i Anną (1937-2003) - rodzeństwem oddanym na wychowanie przez siostrę Łucji, Kazimierę Świątkowską.

Z służbą pałacową w Żegotkach. Drugi od prawej Józef Jarlaczyk.

Józef utrzymywał rodzinę z 7 ha ziemi w Żegotkach oraz półtoramorgowego ogrodu, dzierżawionego od rodziny Lipińskich przy ul. Cestryjewskiej w Strzelnie (obecnie ul. Ścianki). W miarę rozwoju działalności sprzedał pole w Żegotkach, kupując w zamian ziemię na Bławatach koło Strzelna oraz nabywając własny ogród przy ul. Stodolnej (obecnie ul. Michelsona) w Strzelnie. Rodzina Jarlaczyków wynajmowała mieszkanie w domu przy ówczesnej ul. Cestryjewskiej 20 (obecnie Ścianki nr 25). W związku z niekorzystną zmianą właściciela przy Cestryjewskiej, w 1958 wynajęli część domu przy ul. Inowrocławskiej 11, a następnie w 1962 r. zakupili ten dom. Łucja zmarła 12 kwietnia 2001 r. w Strzelnie, a Józef krótko po niej, 13 listopada 2001 r.

Z dziejów ulicy

Ze skrzyżowaniem ulic Ślusarskiej i Cestryjewskiej z ulicą Inowrocławską, przy których znajdują się posesje: Rutkowskich, Jarlaczyków, Rucińskich i wspólnoty mieszkaniowej związane są dwa wydarzenia, których dzisiaj już nikt nie pamięta. Jedno z nich opisała „Gazeta Bydgoska“, której korespondent strzeleński donosił, iż:

23 września 1929 r. po południu o godz. 1,30 wydarzył się w ul. Inowrocławskiej nieszczęśliwy wypadek samochodowy. Mianowicie, samochód pochodzący z Torunia najechał na 8-letnią Barbarę Kowalską, córkę wdowy Marii K. zamieszkałej w ul. Św. Andrzeja. Nieszczęśliwa doznała złamania prawej ręki oraz szeregu okaleczeń na nodze oraz lewym policzku. Pierwszej pomocy nieszczęśliwej udzielił p. dr Łyczyński z ul. Inowrocławskiej poczym dziewczynkę odwieziono do szpitala. Na miejscu wypadku spisany został przez post. Pol. Państwowej protokół. Rodzicom podajemy to dla przestrogi, aby dzieci na ruchliwsze ulice samych nie puszczały.

Przed wojną ulicą tą dziennie przejeżdżało kilkadziesiąt samochodów i furmanek konnych. Dziś liczba ta urasta do kilku tysięcy i aż zimne ciarki przechodzą po plecach, co by to było, gdyby dzieci same hasały po mieście.


Drugie, tragiczne wydarzenie, jakie rozegrało się na skrzyżowaniu Inowrocławskiej ze Ślusarską i Cestryjewską miało miejsce późną jesienią 1945 r. Otóż mogileński Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, popularnie zwany „UB“, po zdobyciu „języka“ zorganizowało zasadzkę na przemieszczających się tą ulicą członków podziemia antykomunistycznego. W wyniku zasadzki wywiązała się strzelanina, w której postrzelony został młody członek podziemia. Opowiadano, iż rannego, proszącego o łaskę, dobił jeden z ubeków, którego nazwisko jest wielu starszym strzelnianom znane. Po tym wydarzeniu, przez kilka dni, w miejscu tym znajdowano bukiet kwiatów, który podrzucały regularnie dwie strzelnianki, młoda Stefania Przybylska (później zamężna Strzelecka), moja matka chrzestna, a siostra mojego ojca i jej przyjaciółka panna Dola Wróblewska. Obie kobiety przemyślnie przenosiły kwiaty pod spódnicami upuszczając je podczas przechodzenia przez jezdnię.

Pełny opis tego zdarzenia znajdziecie na blogu pod linkiem:

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/03/zonierz-wyklety-leon-wesoowski-1924-1945.html

piątek, 4 grudnia 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 110 Ulica Inowrocławska - cz. 6


Kamieniczka schludna, dobrze utrzymana to kolejne domostwo, a właściwie posesja, czyli wydzielony teren z budynkami i placem oznaczona dwoma numerami. Współczesny numer 9, dawniej policyjny 81, przypisany jest ulicy Inowrocławskiej i tak właściwie odnosi się do znajdującego się na parterze tejże kamienicy lokalu handlowego. Główne wejście do kamienicy i do oficyn podwórzowych znajduje się jednak od ul. Cestryjewskiej i dlatego zgodnie z obowiązującą zasadą obecnie kamienica ma przypisany numer ewidencyjny 1 właśnie do tej ulicy. Do 1913 r. stało tu parterowe domostwo z lokalem handlowym, a w podwórzu zabudowania fabryczki destylacyjnej zajmującej się produkcją alkoholu. Tutaj produkowano spirytus, a z niego wódkę. Posesja i prowadzona w niej działalność należały do żydowskiej rodziny Rubenów.

 

Antenatem tego rodu był Aron Hirsch Ruben, mąż Ernestyny Levy. Małżonkowie Mieli syna Rudolfa urodzonego w 1846 r. Tenże w 1875 r. poślubił Cecylie Rachfalską (lat 21), córkę Markusa i Rosali Rosenfeld. Rudolf został wymieniony w 1895 r. jako właściciel sklepu z towarami kolonialnymi i towarami specjalistycznymi oraz właściciel wspomnianej już wyżej destylarni. Synem Rudolfa i Cecylii był Richard, kupiec, który odnotowany został w latach 1906-1908 jako radny miejski. To on w latach 1914-1915 wystawił w miejsce starego nowy dom - piętrową kamienicę z użytkowym poddaszem. Jest to dom dwukondygnacyjny, trójosiowy, podpiwniczony i nakryty dwuspadowym, ceramicznym dachem, w którym od frontu widoczne są dwie symetrycznie rozstawione lukarny. Charakterystyczną dla tego obiektu jest loggia górą zaokrąglona, niegdyś otwarta, a obecnie przeszklona oraz również zaokrąglone górą pseudo nisze z witrynami sklepowymi w części parterowej budynku. W szczycie ściany północnej kamienicy okno z dwoma bocznymi okienkami, nad którym forma kartusza herbowego z wyrytą datą roczną 1914-15, czyli latami budowy kamienicy. Również od strony północnej do budynku przylega podpiwniczone skrzydło dwukondygnacyjne nakryte ceramicznym dachem mansardowym. W podwórzu oficyna południowa oraz dwa budynki gospodarcze. 

 

W okresie międzywojennym posesję nabył pochodzący z pobliskiego Ostrowa Józef Rutkowski, powstańca wielkopolskiego, oficerem Wojska Polskiego w stanie spoczynku. Wcześniej stacjonował w garnizonie Dęblin. To on po opuszczeniu Strzelna przez burmistrza Radomskiego, przez kilka dni września 1939 r., do czasu wkroczenia Niemców do miasta, pełnił obowiązki burmistrza komisarycznego. Józef Rutkowski razem z moim ojcem Ignacym i innymi strzelnianami został później aresztowany i osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym, w austriackim Mauthausen-Gusen. Od 1945 do 1955 r. na parterze tegoż domu mieściła się siedziba Gminy Strzelno-Północ, która jako jednostka administracji terenowej obejmowała gromady leżące w północnej części współczesnej gminy Strzelno. Na jej czele stał adwokat i obrońca prywatny Franciszek Lasocki, przedwojenny sekretarz powiatu mogileńskiego. Ale to, co ja najbardziej zapamiętałem, to sklep spożywczy PSS „Społem“, który swoje funkcjonowanie rozpoczął po 1955 r. W mojej pamięci utkwił mi kierownik sklepu Urbański. To do niego biegaliśmy po śledzie z beczki, również i kapustę kiszoną, która stała w beczce obok śledzi. Po chleb kilogramowy, drożdże na placek - zwane młodziami, marmeladę ze skrzynki drewnianej, cukier luzem w tytki pakowany, syrop buraczany z wiaderka i wiele innych towarów spożywczych, którego dziś w takiej formie nie sposób nabyć. Obecnie na parterze mieści się sklep metalowy i narzędziowy.

Z domem tym związane są cztery pokolenia rodziny Rutkowskich, a mianowicie: wspomniany Józef, jego syn Ewaryst - lekarz, wnuk Wojciech - właściciel firmy budowlanej MURMAN i prawnuk Mikołaj. W dalszej części przybliżę biogramy dwóch przedstawicieli tego rodu.

 

Józef Rutkowski (1896-1991)

W spuściźnie po powstańcu wielkopolskim Józefie Rutkowskim, w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu zachował się 15-stronicowy maszynopis jego autorstwa zatytułowany: Zarys Powstania Wielkopolskiego - historii wojennej 59-go Pułku piechoty. Praca ta została napisana i wysłana na konkurs jaki został zorganizowany w 50 rocznicę Powstania Wielkopolskiego przez "Głos Wielkopolski" i ZBoWiD w 1968 r. Jest to bezcenne źródło wiedzy o Powstaniu Wielkopolskim w Strzelnie i okolicy. Uzupełnione innymi wspomnieniami oraz treściami uzasadnień wniosków o odznaczenia strzelnian Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym dopełnia wiedzę o tym wielkim i zwycięskim zrywie strzelnian.

 

Józefowi Rutkowskiemu nie było pisane należeć do przedwojennych organizacji kombatanckich, a to z racji, iż był on zawodowym wojskowym, a ci mieli ograniczone możliwości należenia do partii i organizacji społecznych. Dopiero po przejściu w stan spoczynku 5 maja 1936 r. mógł wstąpić do Związku Weteranów Powstań Narodowych Rzeczypospolitej Polskiej 1914-1919 Koło w Strzelnie. Urodził się 22 lutego 1896 r. w Ostrowie w powiecie strzeleńskim w rodzinie rolnika Ignacego i Józefy z domu Nadolna. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Ostrowie. W wieku 16 lat wyjechał do Globach w Niemczech, gdzie pracował w jednej z fabryk oraz w kopalni węgla. W 1915 r. jako rocznik poborowy został wcielony do armii niemieckiej i wraz ze swoim oddziałem wysłany na front zachodni - francuski pod Verdun. 10 maja 1918 r. podano w Verlustlisten (Lista strat) Nr 23503, że Obergefreiter (starszy kapral) Józef Rutkowski z Ostrowa został w jednej z potyczek lekko ranny. Rana okazała się na tyle dotkliwa, iż został skierowany do lazaretu wojskowego i tam przychodził do zdrowia.

 

4 grudnia 1918 r. powrócił z frontu do rodzinnego Ostrowa i podjął się pracy niepodległościowej. Wtórował mu młodszy brat Franciszek, wówczas 16-latek. Józef skupił wokół siebie liczne grono ostrowian. W swojej pracy konkursowej Rutkowski napisał: Zaczynają tworzyć się po miastach i wsiach Straże Bezpieczeństwa i Straże Ludowe, zasilane przez zdemobilizowanych żołnierzy powracających do domu, często z bronią w ręku. Powstawały Rady Robotniczo-Żołnierskie składające się z przybyłych z frontów żołnierzy. Później rady te przekształciły się w ochotnicze oddziały powstańcze. Choć niedostatecznie uzbrojone i wyekwipowane, bo często całym uzbrojeniem były stare rewolwery, albo nawet widły, przedstawiały jednak dużą wartość moralną. Z relacji Józefa Barteckiego  z Ostrowa wynika, że kapral Józef Rutkowski zaczął organizować ostrowski oddział powstańczy 29 grudnia 1918 r. Bartecki do wniosku o odznaczenie WKP podał, że w dniu 29 grudnia 1918 r. wstąpił ochotniczo do "Kompanii Ostrowskiej" pod dowództwem Józefa Rutkowskiego. W dniu 31 grudnia 1918 r. brał udział w oswobodzeniu Ostrowa.

 

Kiedy 2 stycznia 1919 r. do Ostrowa dotarła wieść o wybuchu powstania w Strzelnie i toczących się w mieście walkach, Rutkowski skrzyknął ostrowian i wyruszył na ich czele, na Strzelno. Niestety, dotarli do miasta razem z oddziałem wójcińskim, ale walki miały się już ku końcowi. Miasto opanowali powstańcy z Gniezna, Wrześni, Mogilna, Wylatowa, Gębic, Kwieciszewa i Młynów dowodzeni przez ppor. Pawła Cymsa. Niemniej jednak, zdążyli moralnie wesprzeć walczących i jeszcze nawąchać się prochu.

Rutkowski wraz ze swoimi ludźmi przyłączył się do jednostki dowodzonej przez Cymsa. Jak napisał w swoich wspomnieniach: był to oddział umundurowany, uzbrojony w karabiny i dubeltówki i składający się z osób, które powróciły z frontu zachodniego I wojny światowej. Starsi i żonaci powrócili do wsi i by okolicę uprzątnąć z nieprzyjaciela. Następnie wyruszyli przez Witkowo, Włostowo, na Kruszwicę, a stamtąd dotarli do Mątew. W dniach 5-6 stycznia 1919 r. Józef Rutkowski wziął udział w krwawych walkach o Inowrocław. Po zdobyciu miasta w formacji "Baonu Nadgoplańskiego" pod dowództwem kpt. Kazimierza Dratwińskiego wziął udział w walkach z Grenzschutzem na odcinku frontu północnego Gniewkowo - Wielowieś, Nowa Wieś. Później w szeregach 5. Pułku Strzelców Wielkopolskich (17 stycznia 1920 r. zmienił nazwę na 59. Pułk Piechoty Wielkopolskiej) pod dowództwem mjr. Stanisława Wrzalińskiego. W marcu 1919 r. Józef Rutkowski przeniesiony został do sekcji uzbrojenia Naczelnego Dowództwa Zbrojenia nr 1. w Brześciu nad Bugiem i tam jednocześnie kontynuował naukę. W stopniu chorążego skierowano go do Jednostki Wojskowej w Dęblinie. W 1936 r. został przeniesiony do cywila na tzw. rentę wojskową i zamieszkał w Strzelnie.

 

We wrześniu 1939 r. ewakuując się ze Strzelna, burmistrz Stanisław Radomski przekazał rządy nad miastem Józefowi Rutkowskiemu. Po zajęciu miasta przez Niemców w 1940 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu w Inowrocławiu. Stamtąd 5 września 1940 r. wywieziony trafił do obozów koncentracyjnych, Dachau i Mauthausen-Gusen. Tam przebywał do czasu wyzwolenia obozu przez Amerykanów, do 5 maja 1945 r.

Po powrocie do kraju wstąpił w szeregi Związku Weteranów Powstań Wielkopolskich, a od 1947 r. był prezesem Koła Byłych Więźniów Politycznych w Strzelnie, które wraz z ZWPW od 2 września 1949 r. zostały wchłonięte przez nowopowstałą organizację kombatancką ZBoWiD. W Kole ZBoWiD w Strzelnie nadal pełnił obowiązki prezesa, aż do 1971 r., kiedy to zrezygnował z tej funkcji. 9 marca 1947 r. został zweryfikowany jako powstaniec wielkopolski pod numerem ewidencyjnym 7740/5781 przez ZWPN Zarząd Główny w Poznaniu. Od 1946 r. pracował jako wójt Gminy Strzelno-Północ. W 1952 r., w czasach stalinowskich otrzymał karne zwolnienie z pracy. Później znalazł zatrudnienie w Zakładach Przemysłu Ziemniaczanego w Krochmalni w Bronisławiu, skąd w 1962 r. przeszedł na emeryturę.

 

Uchwała Rady Państwa nr: 11.10-0.909 z dnia 10 listopada 1958 r. Józef Rutkowski został odznaczony Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym 1918-1919 za czynny udział z bronią w ręku w Powstaniu Wielkopolskim. Podobne wyróżnienie spotkało jego brata Franciszka, wspomnianego Józefa Barteckiego, a także 10 innych ostrowian i około 170 strzelnian. Zmarł 25 marca 1991 r. w Strzelnie i został pochowany na starej strzeleńskiej nekropoli przy ul. Kolejowej w Strzelnie.

 

Lekarz medycyny Ewaryst Klaudiusz Rutkowski (1926-2010) 

Na kilka dni przed Wigilią 2009 r. spotkałem pana doktora, jak przemierzał ulice miasta zmierzając w odwiedziny do znajomych. Wymieniliśmy ze sobą, jak to mieliśmy w zwyczaju, kilka pogodnych uwag o nas samych i naszych kondycjach zdrowotnych. W zwyczaju pana doktora było zapytanie o moje ciśnienie i inne parametry funkcjonowania organizmu, a mijających młodych mieszkańców upominał o noszeniu nakrycia głowy w mroźne i chłodne dni. Taki już miał zwyczaj z instruowaniem napotkanych mieszkańców, również o szkodliwości palenia papierosów i niehigienicznym trybie życia. Wówczas też, z troską poinformował mnie o zgonie jednej z zacnych mieszkanek Strzelna. Piorunująca informacja o nagłej chorobie doktora dotarła do mnie tuż po świętach Bożonarodzeniowych. Ciężki stan, pobyt w bydgoskim szpitalu nie rokował nadziei na wyzdrowienie. 19 stycznia 2010 r. w wieku 83 lat opuścił świat żywych i udał się do Domu Pana.

 

Doktor Ewaryst Rutkowski był człowiekiem niezwykle pogodnym, ale również i zatroskanym. Szczególnie na sercu leżały mu dwie sprawy: kondycja współczesnej służby zdrowia powiązana ze stanem zdrowotnym mieszkańców oraz kondycja samego miasta i gminy. Był niezwykle aktywnym uczestnicząc do ostatnich dni w życiu miasta i w sprawowaniu swej misji lekarskiej, misji niesienia pomocy bliźniemu. Ta jego aktywność w osiąganiu celów towarzyszyła mu już w młodzieńczych latach. Sam zawsze powtarzał, że żadna praca nie hańbi, jeżeli wykonuje się ją dla dobra współbraci, nie czyniąc przy tym szkody osobom trzecim. 

Dawniej byliśmy niedalekimi sąsiadami, z tej samej ulicy. Nasi ojcowie przyjaźnili się. Tę przyjaźń scementował pobyt obojga w czasie wojny w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen. Przeżyli gehennę obozowej zagłady dzięki wzajemnemu wsparciu i pomocy ich przyjaciela doktora Antoniego Gościńskiego. Mama opowiadała mi, że młody Ewaryst, jako student w wakacje imał się każdej pracy. Częstokroć widywała go pogodnie usposobionego, jak przemierzał raźnym krokiem Rynek z zawadiacko przełożonymi przez ramię narzędziami, zarobkując podczas prac żniwnych u okolicznych rolników. 

Urodził się 26 października 1926 r. w miejscowości Stawy w parafii Ryki niedaleko Dęblina. Rodzicami jego byli, Józef  Rutkowski oficer Wojska Polskiego i były powstaniec wielkopolski, który służył w jednostce wojskowej Dęblin, matką zaś Władysława z Kwiatkowskich. W 1936 r. rodzice, po przejściu ojca na rentę wojskową, powrócili w rodzinne strony i zamieszkali w Strzelnie w zakupionej kamienicy przy ul. Inowrocławskiej 9. Tutaj też młody Ewaryst kontynuował naukę w miejscowej szkole podstawowej. Okupację hitlerowską spędził z matką i rodzeństwem na wygnaniu w miejscowości Pölitz (Police) pod Szczecinem. Tam też przeżył wielokrotne naloty dywanowe na wielkie zakłady petrochemiczne produkujące benzynę. 

Po zakończeniu działań wojennych rodzina szczęśliwie powróciła do Strzelna. Tutaj Ewaryst kontynuował naukę w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym, a po jego ukończeniu, jako jeden z najzdolniejszych uczniów podjął w 1949 r. studia na Akademii Medycznej, Wydziale Lekarskim w Poznaniu. Zamieszkał na stancji przy ul. Arciszewskiego 9/1. Jeszcze jako student zawarł 20 grudnia 1952 r. związek małżeński z Ludmiłą Hartwich. Małżonka doktora była nauczycielem w Szkole Podstawowej nr 1 w Strzelnie. Oboje wychowali dwójkę dzieci, córkę Magdalenę i syna Wojciecha, inżyniera budownictwa, właściciela znanej strzeleńskiej firmy budowlanej MURMAN, której jedną ze specjalności jest rewitalizacja obiektów zabytkowych.

 Po ukończeniu Akademii Medycznej i uzyskaniu tytułu lekarza medycyny z prawem wykonywania zawodu nr 886 podjął pracę w rodzinnym Strzelnie. Całe swoje życie zawodowe od tegoż czasu poświęcił mieszkańcom miasta i gminy Strzelno. Realizując się zawodowo, dał się poznać jako dobry lekarz. Był kierownikiem Przychodni Rejonowej w Strzelnie - popularnego ośrodka zdrowia. Przy braku na ówczesnym rynku krajowym nowoczesnych środków farmakologicznych, pomagał chorym sprowadzać je ze strefy dolarowej, ratując tym sposobem wielu swoich pacjentów. Już w późniejszym okresie zaskarbił sobie życzliwość wielu mieszkańców miasta i gminy, a szczególnie pracowników Zakładów Przemysłu Ziemniaczanego w Bronisławiu i okolicznych rolników. Niezależnie od pogody udawał się do tej wsi i przyjmował w gabinecie zakładowym licznych pacjentów. Po dziś dzień w tej miejscowości wspomina się doktora Rutkowskiego.

 

W latach 60. XX w. w podziemiach budynku przychodni uruchomił Klub „Eskulap“, miejsce spotkań całego personelu medycznego. To tutaj tętniło życie kulturalne i artystyczne ówczesnej inteligencji strzeleńskiej. Było to miejsce wymiany doświadczeń, jak również miejsce spotkań towarzyskich.

Po przejściu dra Alfreda Fiebiga na emeryturę, objął po tym znakomitym lekarzu oddział pulmonologiczny Szpitala Rejonowego w Strzelnie, tworząc później w tym miejscu oddział zakaźny, któremu znakomicie ordynował. Robiąc specjalizację w zakresie chorób zakaźnych wypowiedział wszystkim odmianom tych chorób bezwzględną walkę. Przez wiele lat, poza pracą szpitalną przyjmował pacjentów w Przychodni Rejonowej, we wspomnianym Bronisławiu, jako lekarz zakładowy oraz prowadząc praktykę prywatną. 

W 1982 r. zmarła małżonka, a on po przejściu na emeryturę nie zaniechał dalszej posługi medycznej wobec swoich wiernych pacjentów. Mało tego, zaktywizował się w działalności społecznej zostając od 1998 r. radnym pierwszej kadencji Rady Powiatu Mogileńskiego. Szczególnie pracowitym był w komisji zdrowia. Jego zabiegi zmierzały ku ratowaniu szpitala strzeleńskiego przed ewentualną likwidacją. To dzięki doktora uporowi przeprowadzono remont kapitalny, wręcz odbudowę oddziału wewnętrznego z uruchomieniem dwóch sal intensywnej terapii. Oddział został wyposażony w nowoczesne urządzenia, a technologie zastosowane podczas remontu były tymi z XXI w. Cały remont z udziałem pozyskanych ogromnych środków sponsorowanych wykonała firma MURMAN.

Po wielokroć spotykałem się z doktorem Rutkowskim, po wielokroć wspominaliśmy naszych ojców, razem troszczyliśmy się o kondycję naszej małej ojczyzny. Liczne cenne informacje, jakie mi przekazał wykorzystałem w szeregu artykułach tyczących się dziejów Strzelna. Szczególny klimat panował w jego pokoju gościnnym, pełnym książek i obrazów oraz wielu bibelotów. Do końca uczestniczył w życiu społeczno-kulturalnym Strzelna, biorąc udział w uroczystościach, wystawach, prelekcjach. W okresie wiosenno-letnim dużo czasu poświęcał rekreacji, będąc często spotykanym w oazie zieleni miejskiej - ogródkach działkowych. Miejscem ze wszech miar gościnnym dla doktora była pracownia strzeleńskiego aptekarza Jana Harasimowicza oraz kilka zaprzyjaźnionych domów. Zaś w każdą niedzielę można było spotkać strzeleńskiego lekarza u Pani Kujaw - w markowickim sanktuarium Królowej Miłości i Pokoju.

 

wtorek, 1 grudnia 2020

Śp. Mariusz Wojciech Jackowski (1968-2020)


Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…

 

Trudno jest mówić, czy pisać o osobie, którą się znało, a która tak szybko odeszła. Nie sposób w myślach wszystko zebrać, gdyż jak grom z nieba uderza w nas fakt, że:

- jeszcze tak niedawno widzieliśmy się, jeszcze tak niedawno…

W tysiącletnich dziejach ludzkości nasze życie ziemskie jest chwilą. Pojawiamy się niczym meteory, by zabłysnąć i zniknąć. Szczęśliwi Bożym darem życia, czerpiemy z wszelkiego dobrodziejstwa, a swą pracą, pasjami, potomstwem pozostawiamy po sobie ślad. Znając Mariusza, Jego pracę, twórczą działalność jestem pewien, że odchodząc do Domu Pana pozostawił po sobie dobry, głęboki ślad. Jak długo o Nim będziemy pamiętać, tę pamięć pielęgnować, tak długo ów ślad po Mariuszu będzie widoczny, a On sam w swej wzmożonej potędze będzie wracał…

Mariusza, jego rodziców, siostry i braci znałem od dawna. Był czas, że mieszkaliśmy nawet niedaleko siebie, gdyż podwórze mojego domostwa leżało vis a vis Jego domu rodzinnego. Bliżej poznaliśmy się nieco później za pośrednictwem braci, Irka i Jacka, którzy byli i są bardzo żywymi animatorami życia kulturalnego naszego miasta. Pamięć moja przywołuje czasy, kiedy corocznie, przed Bożym Narodzeniem wspólnie budowaliśmy ogromne, pełne skalistych tarasów i wodnych źródełek żłóbki bożonarodzeniowe w strzeleńskiej bazylice. Współpracowaliśmy przy licznych uroczystościach, które wespół organizowała Parafia z Domem Kultury. Był on wówczas kościelnym przy Parafii pw. św. Trójcy w Strzelnie.

Jego ostatnie 16 lat, to zespołowa praca społeczna na niwie kulturalnej w Chórze Harmonia, działającym przy strzeleńskim Domu Kultury, któremu prezesował i nad którym sprawował pieczę organizacyjną. Dla Niego i członków Chóru twórcza praca w zespole, była i pozostaje ogromną odpowiedzialnością, a zarazem zaszczytem kontynuowania strzeleńskiej tradycji śpiewaczej sięgającej końca XIX w. Nie było święta, uroczystości, czy jubileuszu, by nie wystąpił głosząc Cześć Pieśni! Z Chórem koncertował na przeglądach, konkursach i festiwalach, przywożąc z nich cenne laury. Na niwie zawodowej prowadził własne przedsiębiorstwo, zajmujące się produkcją mebli na wymiar. Była to też forma pracy twórczej, pełna zmysłowości i estetycznych doznań. Mariusza zapamiętamy jako zawsze uśmiechniętego i spokojnego człowieka, którego opanowanie było wzorem dla pozostałych. Zawsze na pierwszym planie stawiał swoją rodzinę - żonę i dzieci; chętny do działania, występów i śpiewania - promował na niwie kulturalnej Strzelno i jego dziedzictwo. Nie stronił od niesienia pomocy, doradztwa i rozdawania wyważonego, dobrego słowa. Postrzegany jako człowiek cichy, cechował się zdrowym i taktownym poczuciem humoru. Z niesłabnącą energią i ogromnym zapałem kroczył przez całe swoje życie, niejednokrotnie pokonując stawiane na Jego drodze przeszkody. Mądrze czerpał ze źródła życia…

Mariusz Jackowski urodził się 19 stycznia 1968 r. w Strzelnie jako syn Tadeusza i Teresy z domu Nowak. Na chrzcie otrzymał również drugie imię Wojciech. Żonaty był z Lidią z domu Głowicką.

Zmarł 26 listopada 2020 r. Pogrzeb odbędzie się 4 grudnia 2020 r. Msza św. odprawiona zostanie o godz. 12:00 w bazylice pw. św. Trójcy, a po niej o godz. 13:00 ceremonia pogrzebowa na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej.

Małżonce Lidii, dzieciom i całej rodzinie składamy głębokie w żalu i z serca płynące wyrazy współczucia.

Lidia i Marian Przybylscy

Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie…   


środa, 25 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 109 Ulica Inowrocławska - cz. 5

 

Gdy wracam wspomnieniami do dzieciństwa i lat młodzieńczych moja ulica zdaje się być bardziej kolorową i w niczym nie przypominająca dzisiejszej szarości. Co by nie powiedzieć o niej, nie jest ona najpiękniejszą, ale czy miłością darzymy tylko to, co górnej półki sięga? Przecież nasze różnorakie upodobania nie tylko kręcą się wokół urody, czyli krasy i piękna. Nasza miłość sięga głębiej, do wnętrza i dopiero tam odkrywa i poznaje to coś, co wyzwala w nas to uwielbienie, miłość do miejsc dzieciństwa, młodości, dorastania, w końcu do miejsca jesieni, niekiedy pięknej, złotej, a niekiedy chorej i pełnej bólu i cierpienie. Swego czasu ktoś, gdzieś powiedział, że najlepsza miłość rodzi się z bólu i cierpienia... A może, to ja wymyśliłem?

Spacerując dalej ulicą Inowrocławską kierujemy się pod kolejną kamieniczkę oznaczoną numerem 5, a dawniej policyjnym 79. Okryta szarością, stara, bez jakiegokolwiek uroku, ale kiedy spojrzę na nią okiem dzieciaka, nastoletniego chłopaka, całkiem inaczej mi się przedstawia, a to dlatego, że zaglądam w jej głębię. Sięgam do czasów dzieciństwa, przyjaźni, kolegów z podwórza, znajomych, którzy już tutaj nie mieszkają, a których spotykam na mieście, czy spacerując alejkami cmentarnymi na tablicach inskrypcyjnych... Dom w niczym nie przypomina wcześniejszych dwóch domostw. Budynek skromny czteroosiowy, podpiwniczony, nakryty dachem papowym z nieomalże gładką, pozbawioną ozdób elewacją frontową. Otwory okienne pierwszego piętra oraz podparapetowe nisze obwiedzione są górą i bokami natynkowym listwowaniem rowkowym. Elewację wieńczy skromny gzyms drewniany. Parter budynku silnie przebudowany z zamurowaną witryną sklepową, po której pozostały dwa stopnie wejściowe. W podwórzu połączonym łącznikiem z bramą wjazdową od ul. Szkolnej niewielka piętrowa oficyna i budynki gospodarcze.

 

Kamieniczka, a właściwie dom, który zamieszkiwała jedna rodzina, został wystawiony w drugiej połowie XIX w. i stanowił własność Salomona Borchardta i jego syna Aleksandra (Alexa). Była to rodzina wyznania mojżeszowego, która do Strzelna przybyła w drugiej połowie XIX. Salomon urodził się w 1837 r. w Debrznie w powiecie człuchowskim, a zmarł 28 września 1918 r. w Strzelnie. Salomon wraz z żoną i córką utrzymywali się z renty, natomiast syn Alex z małżonką i czwórką dzieci prowadzili rzeźnictwo. Jedna z córek, Hertha (ur. 24 grudnia 1904 r.) była w 1915 r. uczennicą Szkoły Wydziałowej. Już z początkiem lat 20. minionego stulecia Borchardtowie opuścili Strzelno, a dom nabyli Sawiccy - rzeźnik Andrzej Sawicki i krawiec Franciszek Sawicki. Jeszcze w latach siedemdziesiątych XX w., w podwórzu tej posesji znajdowała się wędzarnia, w której wyśmienite kiełbasy, boczki i szynki konserwował Jan Sawicki, ówczesny właściciel tejże posesji. Mistrz Sawicki robił wyroby na moje wesele. Dwa wieprzki przerobił na wędliny i mięsiwa wszelakie, a najsmaczniejsze były podroby: salceson ozorkowy czarny, pasztetowa i kaszanka w grubym flaku. Po przyjęciu weselnym sporo wędliny, szczególnie białej kiełbasy zostało. I na to zaradził nasz mistrz Jan, który kazał dostarczyć wszystko do swej wędzarni i tak poddymił, iż paluszki lizać.

Kolejny dom przy ul. Inowrocławskiej oznaczony numerem 7, dawniej policyjnym 80 to parterowy dom nakryty dwuspadowym dachem, pokrytym dachówką cementową. Dawniej poza funkcją mieszkalną, jedno ze znajdujących się tu pomieszczenie było lokalem użytkowym - sklepem piekarniczym. Dom posiada elewacja frontowa pięcioosiowa z pozostałościami dawnej dekoracji, w formie belek nadokiennych. Na parceli, na której został wystawiony, znajdowały się jeszcze w latach międzywojennych budynki oznaczone numerami policyjnymi 80a, 80b i 80c. Największy z nich Nr 80b zamieszkiwały trzy rodziny i zlokalizowany był on przy ul. Ścianki - dzisiaj już nie istnieje. Zaś pozostałe dwa niewielkie domostwa i budynek piekarni znajdowały się pomiędzy numerami 80 i 80b, po stronie północnej parceli.  

 

Właścicielem całości był piekarz Robert Würtz. Znajdująca się w podwórzu piekarnia, jeszcze po wojnie przez kilka lat prowadzona była przez Franciszka Iwińskiego. Później on sam, jak i warsztat jego popadły w niełaskę. Ale stąd wyszli dwaj kolejni piekarze, jego synowie: Zbigniew i Antoni oraz cukiernik Kazimierz. Zbigniew, w zawodzie piekarskim realizował się do czasu przejścia na emeryturę. Prowadził z rodziną własną, dużą piekarnię i ciastkarnię w byłym budynku piekarni geesowskiej, który odkupił od likwidatora spółdzielni. Tym samym uratował obiekt od niełaski i do dziś piekarnia prowadzona przez zięcia jest jedyną tego typu placówką w mieście i regionie strzeleńskim. Warto przywołać czasy przedwojenne, kiedy to w Strzelnie funkcjonowało 10 piekarni: I. Bielawski - ul. Szeroka, Wł. Brodniewicz - ul. Św. Ducha, J. Dębiński - ul. Kościelna, M. Lewandowicz - ul. Św. Ducha, J. Mayer - ul. Szeroka (Gimnazjalna), A. Pruss - ul. Szeroka, L. Springer - ul. Św. Ducha, J. Stanek - ul. Inowrocławska, St. Wróblewski - ul. Ślusarska i R. Würtz - ul. Inowrocławska.

Ale wracając do tegoż domu, przypomniało mi się, że już pod koniec lat 50. XX w. domu tym, w byłym sklepie piekarniczym zaczął funkcjonować punkt Totalizatora Sportowego. Tutaj można było zagrać w Totolotka i Łuczniczkę. Punkt ten prowadziła pani Barbara Lipińska. W latach 60. rozpoczął tu funkcjonować punkt sprzedaży ratalnej tzw. „ORS“ - Obsługa Ratalnej Sprzedaży. Była to wówczas nowość w rynkowej poza bankowej sprzedaży deficytowych towarów na tzw. raty. Punkt ten prowadziła pani Sabina Grzybowska. Pierwszym takim chodliwym towarem ratalnym były tranzystorowe odbiorniki radiowe, słynne „Koliberki". Również telewizory i sprzęt z kategorii AGD. Dzisiaj dom ten znajduje się we władaniu wnuczki Franciszka Iwińskiego i jest typowym budynkiem mieszkalnym.

niedziela, 22 listopada 2020

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 108 Ulica Inowrocławska - cz. 4

Listopad 1945 r. kondukt z prochami pomordowanych strzelnian. W pierwszym szeregu od prawej niosący urnę Ignacy Przybylski, za nim Marian Lipiński.

Po opisaniu kamienic Nr 1 i 3 przyszedł czas na przybliżenie sylwetek mieszkających tutaj trzech osób, a mianowicie Pelagii Piweckiej zwanej przez nas ciocią Pelą, mojego ojca Ignacego Przybylskiego i sąsiada ks. Stanisława Wiśniewskiego.

Pelagia Piwecka była dla nas dość zagadkową postacią. O ile chętnie opowiadała nam o swojej rodzinie, ciotkach, wujkach i wszelakiej maści krewnych, o tyle nic nie wspominała o swoich rodzicach. Więcej szczegółów dowiedzieliśmy się dopiero po jej śmierci. Urodziła się 6 stycznia 1896 r. w Strzelnie i była nieślubnym dzieckiem Zofii Piweckiej. Zapewne to ten fakt skrywała przed nami. Po przedwczesnej śmierci matki, została przygarnięta przez siostrę rodzicielki Praksedę z Piweckich Barczykowską. Uczęszczała do miejscowej szkoły katolickiej. W swoich wspomnieniach wracała do tych czasów, przywołując strajk szkolny i walkę w obronie nauki religii w języku polskim. Po ukończonej nauce pozostawała w cieniu rodziny, a mając do dyspozycji bogatą biblioteczkę domową dużo czytała, tym samym pogłębiała swą wiedzę w ramach samokształcenia. Dopiero po śmierci Michała Barczykowskiego stała się oficjalną towarzyszką ciotki Praksedy, występując oficjalnie przy jej boku i wszędzie jej towarzysząc.

Po zakończeniu działań wojennych podjęła się działalności handlowej. Przy ul. Inowrocławskiej Nr 3 uruchomiła niewielki sklepik z dewocjonaliami, czyli artykułami religijnymi: figurkami świętych, książeczkami do nabożeństwa, różańcami, obrazami i obrazkami świętych, krzyżami i lichtarzami, gromnicami oraz przeróżnymi świecami i świeczkami, kartami świątecznymi, religijnymi ozdobami choinkowymi, żłóbkami do wycięcia oraz sklejenia itd., itp. Oddzielny dział stanowiły drewniane zabawki dla dzieci, lalki i wózeczki, pistolety na kapiszony, domki dla lalek oraz wszelaka galanteria w postaci toreb i torebek, rękawiczek, pasków, paseczków i ozdób w postaci: korali, broszek, bransolet, pierścionków. W jej sklepie można było nabyć również przybory szkolne, papier ozdobny, a także drobne artykuły gospodarstwa domowego.

Druga od lewej w pierwszym szeregu Pelagia Piwecka na wycieczce członków PTTK w Oświęcimiu. Lata 50. XX w. Jedyne zachowane zdjęcie z Jej podobizną.

W krótkim czasie sklep stał się niezwykle popularnym w całym regionie. W dni targowe (wtorek, piątek) oraz w okresach komunijnych i przedświątecznych był po prostu oblegany. Trudne czasy walki z prywatną działalnością, czyli kapitalizmem sklepik przetrzymywał. Wiązało się to z jego podstawową branżą, czyli rozbudowanym działem dewocjonaliów, których uspołecznione sklepy nie prowadziły. Mimo tzw. domiarów podatkowych nakładanych na właścicielkę, ta nie poddawała się komunie i trwała. 

Pelagia Piwecka była osobą bardzo religijną i oddaną wierze Chrystusowej. Podczas kolęd w jej mieszkaniu odbywały się tzw. kawki z udziałem proboszcza. Przy tej okazji zawsze podawany był przepyszny tort orzechowy. Włączała się w sponsorowanie różnych przedsięwzięć na rzecz Kościoła i parafii. Pamiętam, że współfinansowała zakup obrazu św. Tadeusza Judy, który do dziś wisi w naszym kościele. Wsparciem finansowym włączyła się w powstanie w 1966 r. muzeum parafialnego. Nie szczędziła grosza na opracowanie Kroniki  1000-letnich dziejów Parafii Strzelno upamiętniającej wielki jubileusz - Milenium Chrztu Polski. W latach 1967-1969 napisał to wielotomowe dzieło (8 tomów) Telesfor Januszak i w maszynopisie znajduje się w bibliotece parafialnej. Była członkinią PTTK Oddział w Strzelnie.

Pelagia Piwecka zachorowała pod koniec 1969 r. Zmarła 1 stycznia 1970 r. i została pochowana na starym cmentarzy przy ul. Kolejowej w Strzelnie, obok rodziny Barczykowskich i swojej matki.  

 

Opowieść o naszym ojcu Ignacym Przybylskim wypełniłaby niejedną książkę. Jednakże ograniczę się do przedstawienia biogramu, który z racji swego bogactwa także muszę nieco okroić. Urodził się 8 lipca 1906 r. w Strzelnie jako syn Marcina mistrza szewskiego i Marianny z Jagodzińskich. Korzenie ojca po mieczu sięgają wielkopolskiego Głuchowa w parafii Komorniki oraz Trzebawa i Pożegowa w parafiach Łódz k. Stęszewa i Mosina; natomiast po kądzieli podstrzeleńskich miejscowości: Łąkiego, Ciechrza i Rzadkwina. Ojciec miał jeszcze rodzeństwo, starszego brata Leonarda, młodszego Kazimierza i siostrę Stefanię. Po ukończeniu szkoły powszechnej, w wieku 15 lat rozpoczął pracę jako praktykant - goniec, a następnie w charakterze młodszego urzędnika skarbowego w Wielkopolskiej Izbie Skarbowej Oddział Strzelno (Urząd Skarbowy). W tym czasie kontynuował naukę w szkole dokształcającej.   

W latach 1922-1927 był zatrudniony jako praktykant, asystent, a następnie kupiec zbożowy w Domach Zbożowych Hanasz i Wysocki i Domu Zbożowym Stanisława Smoniewskiego w Strzelnie. W tym czasie zdobył kwalifikacje kupieckie i księgowe. W latach 1928-1930 był księgowym w Młynie Parowym Juliana Suska w Nowem nad Wisłą. Po powrocie do Strzelna podjął pracę w charakterze pracownika biurowego w Hurtowni Tytoniu w Strzelnie (1930-1937). Następnie do wybuchu II wojny światowej w Zarządzie Miejskim w Strzelnie pełnił funkcję kierownika przedsiębiorstw komunalnych (gazowni, wodociągów i cegielni). W początkowym okresie okupacji z nakazu pracy prowadził księgowość majątków ziemskich klucza Piątnice, administrowanych przez Niemców (Budy, Proszyska, Radunek, Wycinki, Żółwiny).

Aresztowany 4 maja 1940 r. przeżył gehennę obozów koncentracyjnych: Szczeglin, Dachau, Mauthausen-Gusen, jako więzień polityczny o numerze obozowym 45570. W tym czasie kilkakrotnie uratowany został od niechybnej śmierci przez dra Antoniego Gościńskiego. Po wyzwoleniu 5 maja 1945 r. obozu Gusen przez Amerykanów pozostał do lipca na rekonwalescencji w Miejscowości Linz (Austria).

Ignacy Przybylski - zdjęcie zrobione po wyzwoleniu obozu Mauthausen-Gusen, w czerwcu 1945 r.

Do kraju powrócił w dzień swoich urodzin, 8 lipca 1945 r. Po kolejnym okresie rekonwalescencji od 1 września 1945 r. do 1954 r. pracował w PSS „Społem“ w Strzelnie jako członek zarządu i główny księgowy. W 1947 r. zawarł związek małżeński z Ireną Woźną córką Władysława i Marii z domu Martins. Małżonkowie mieli siedmioro dzieci - sześciu synów i najmłodszą córkę. W 1954 r. podjął pracę w Szpitalu Rejonowym w Strzelnie, który był wówczas wiodącą jednostką w powiecie mogileńskim, na stanowisku kierownika rachuby, a po reorganizacji głównego księgowego. Ze szpitalem strzeleńskim związał się aż do śmierci.

Przez całe swoje życie był aktywnym na niwie społecznej. Już w 1922 r. jako młodzieniec współorganizował przyszły Klub Sportowy „Kujawianka“. Początkowo była to drużyna piłkarska występująca pod nazwą SKS - Strzeleński Klub Sportowy. Zawodnikiem w I drużynie był młodszy brat Kazimierz. Wraz z siostrą Stefanią aktywnie uczestniczył w działalności PWiWF (Przysposobienie Wojskowe i Wychowanie Fizyczne). Był członkiem Chóru „Harmonia“ i działalność w nim kontynuował aż do śmierci. Do 1948 r. był członkiem chrześcijańsko-demokratycznego Stronnictwa Pracy. Po II wojnie światowej był członkiem Polskiego Związku Zachodniego, z którego ramienia nadzorował ekshumacje pomordowanych w czasie wojny strzelnian oraz prezesem Związku Byłych Więźniów Politycznych Niemieckich Obozów Koncentracyjnych i Więzień w Poznaniu, Koło w Strzelnie, a następnie członkiem ZBoWiD (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację). Na niwie społeczno- gospodarczej po ukończeniu szkolenia został biegłym księgowym i wykonywał roczne bilanse w licznych instytucjach i zakładach strzeleńskich. Był członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej oraz członkiem ZSL.

Zmarł 5 października 1966 r. w Strzelnie i został pochowany na starym cmentarzu przy ul. Kolejowej. Pośmiertnie, 23 lipca 1986 r., odznaczony został Krzyżem Oświęcimskim.      

Ks. Stanisław Wiśniewski urodził się 15 kwietnia 1944 r. w Strzelnie w rodzinie mistrza krawieckiego Józefa i Anieli z Leszczyńskich. Byliśmy sąsiadami. Moja rodzina zajmowała cały parter kamienicy, a Wiśniewscy mieszkali nad nami, zajmując część mieszkania po Barczykowskich, od strony podwórza. Matka Stanisława pracowała, jako ekspedientka w geesowskim sklepie branży tekstylnej w Markowicach, później w Strzelnie. Wiśniewscy poza synem, mieli jeszcze dwie córki Czesławę zamężną Kabza i Annę zamężną Kluczykowska. Stanisław po ukończeniu szkoły podstawowej pobierał naukę w miejscowym liceum.

Był starszy, ode mnie o 8 lat i podobnie jak ja i moje rodzeństwo był ministrantem. Stanisław uczył nas wszystkich ministrantury i to tej łacińskiej, którą ja w części znam po dzień dzisiejszy. Pomagał mu w tym, drugi nasz sąsiad z przyległej ulicy, jego imiennik, Stanisław Gądecki - dzisiejszy arcybiskup i metropolita poznański, którzy razem z bratem naszym Antonim, prowadzili z nami, jako uczniami, łacińską szkółkę ministrantury. Z jednej Strony sąsiad Józef studził nasze zapędy huncwockie, z drugiej strony Stanisław naprowadzał nas na ścieżkę Bożą. Niewątpliwie, to Wiśniewskim w znaczącej części zawdzięczamy, że rodzice nie mieli z nami kłopotu.  

Ks. Stanisław Wiśniewski z rodzicami w dniu prymicji

Stanisław już od najmłodszych lat szykowany był przez rodziców do sprawowania przyszłej posługi kapłańskiej. Był zawsze blisko ks. Józefa Jabłońskiego, proboszcza strzeleńskiego i bardziej od nas udzielał się około kościoła. Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Strzelnie wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Stamtąd został przeniesiony do Pelplina, gdzie po ukończeniu studiów 7 czerwca 1970 r. został wyświęcony przez biskupa diecezji chełmińskiej ks. Kazimierza Józefa Kowalskiego. Była to wielka nobilitacja dla naszej kamienicy, co ja mówię - całej ulicy, miasta, a nawet parafii. Wówczas też, w seminarium znajdował się Stanisław Gądecki, drugi sąsiad. Pamiętam, że przyjęcie prymicyjne odbywało się z racji dużej liczby gości również w naszym mieszkaniu.

Ks. Stanisław Wiśniewski z bliskim w dniu prymicji. Strzelno, podwórze przy ul. Inowrocławskiej 1. Siedzą od lewej: klerycy SD w Gnieźnie A. Lipieński i Stanisław Gądecki, ks. proboszcz Józef Jabłoński, Aniela Wiśniewska - matka, ks. Stanisław, Józef Wiśniewski - ojciec...

Ks. Stanisław Wiśniewski pełnił swą posługę kapłańską w diecezji pelplińskiej. Pierwszą parafią, w której sprawował od czerwca 1970 r. do lipca 1974 r. wikariat była parafia pw. św. Rocha w Osieku. Następnie w latach 1974-1986 był wikariuszem w parafii pw. św. Antoniego w Toruniu. W 1986 r. został proboszczem w parafii pod wezwaniem Apostołów św. Piotra i Pawła w Konarzynach w obecnym powiecie chojnickim, województwie pomorskim. Krótko proboszczował w tej kaszubskiej krainie, zmarł nagle 21 czerwca 1988 r. i tam został pochowany. Po kilku latach sprowadzono jego szczątki doczesne do Strzelna i złożono je w rodzinnej ziemi, na nowym cmentarzu „za torami“, obok prałata ks. Ignacego Czechowskiego i radcy duchownego ad honores ks. Józefa Jabłońskiego - proboszczów strzeleńskich.

W 2008 r. brat Michał ze swą małżonką Anną byli w Konarzynach. U parafian pamięć o przedwcześnie zmarłym ks. Stanisławie kultywowana jest do dziś i choć nie spoczywa on w tamtejszej ziemi, to o jego konarzyńskim proboszczowaniu przypomina symboliczny grób przy kościele z płonącymi zniczami oraz tablica epitafijna.