środa, 21 sierpnia 2019

O siostrach, co Strzelno w świecie rozsławiały - cz. 1


Od lewej: trzecia Zofia, czwarta Agnieszka Fredyk'ówne.

Miniony tydzień to przysłowiowe wywczasy, a wcześniej przeróżne wypady w Polskę. Większość czasu z daleka od komputera, mojego warsztatu pracy. Wyjątek stanowił tydzień przed wyjazdem nad morze. Wówczas pracowałem bardzo intensywnie nad dziejami wsi Dzierzążno, przygotowując artykuły do numeru specjalnego „Rozmaitości Mogileńskich“, który wydany zostanie z okazji Dożynek Gminnych - Dzierzążno 2019. Kiedy wspomniałem, że przez tydzień nic nie umieściłem na blogu, usłyszałem, że są wakacje i powinienem „dać sobie luz”. No i fajnie, luz już był, wakacje mają się ku końcowi zatem odkurzam stary temat, czyli Opowieść o siostrach, co Strzelno w świecie rozsławiły.  


O siostrach Fredyk pisałem latem 2014 r. Wówczas strzelnianin Zbigniew Fredyk dostarczył mi stary, pękaty album, a w nim około 150 zdjęć trupy cyrkowej: Schippers v. d. Ville Zwergen Stadt zum Dom, czyli spółki Schippers i Ville „Miejska Świątynia Karłów”. Inna nazwa trupy to Liliputaner Schippers und Vanderville’s Zwergenstadt, co w tłumaczeniu na język polski znaczy: Liliputy Schippersa i Vandervillego „Miasto Krasnoludów”. Podróżując po świecie trupa wydała specjalne karty pocztowe z angielskim nadrukiem: Liliputaner, Schippers and Vanderville’s Midged Cirrus - co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że kartka pocztowa przedstawia Liliputy z Cyrku Karłów Schippersa i Vandervillego. Początkowo podbiła trupa kraj występując w dziesiątkach miast, w teatrach, hotelach i salach kinowych. Dawała zawsze dwa występy, jeden dla dzieci, drugi dla dorosłych. Jak opisywała ówczesna prasa: Najmniejsi z artystów mieli ok. 1 metra wzrostu. Bawili widownie śpiewem, tańcem i pełną humoru grą. Trupa ta składała się z mężczyzn i kobiet. Posiadała własne piękne kostiumy i odpowiednie dla swoich rozmiarów meble i rekwizyty.

Od lewej Agnieszka i Zofia Fredykówne.

Od lewej: pierwsza Zofia, trzecia Agnieszka Fredykówne w towarzystwie koleżanek oraz Mitzi die Königin aller Riesendamen - Mitzi królowej "wszystkich grubych pań".

Pierwsza od lewej Zofia, czwarta Agnieszka Fredykówne






W tourne'e po Wielkiej Brytanii. 





Ogromna większość zdjęć z kolekcji Zbigniewa Fredyka pochodzi z tourne'e po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, które odbyto w latach 20. minionego stulecia (1925-1930). Brały w nim udział również strzelnianki, siostry Agnieszka i Zofia Fredyk. Z opowieści rodzinnych sióstr Fredyk wiadomo, że na tourne płynęły dwoma statkami. W pierwszym znajdowała się trupa cyrkowa wraz z taborem, obsługą techniczną i dyrekcją, zaś na drugim statku płynęła menażeria cyrkowa, czyli zwierzęta ze swoimi opiekunami. Pobyt za oceanem trwał kilka lat i trupa przemieszczała się po kontynencie koleją. Jedno ze zdjęć w albumie dokumentuje przygodę kolejową, kiedy to nastąpiła katastrofa kolejowa. Trupa występowała w największym amerykańskim cyrku ZOO Al. G. Barnes Cirrus „Winter Home”. Cyrkowi temu i występowi w nim sióstr Fredyk poświęcę następną część Opowieści o siostrach co Strzelno w świecie rozsławiały.

W drodze do Ameryki...


Brama największego cyrku na świecie.













W Górach Skalistych.

W rezerwacie Indian.

Pod Wodospadem Niagara. 
 Zapraszając do zainteresowania się tym tematem pragnę przybliżyć sylwetki dwóch pań urodzonych w Ostrowie k. Strzelna, później mieszkanek naszego miasta, po których przy ul. Kolejowej 9 pozostała piękna willa. Obie pracowały w cyrku niemieckim i występowały również w Polsce. Objechały całe Niemcy, występowały również w Anglii, a za oceanem podbiły serca Amerykanów i Kanadyjczyków. Były w wielu miastach, w górach skalistych i nad wodospadem Niagara. Występowały z cyrkami rodzimymi, obok kowbojów i Indian.
CDN

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Święto Koguta w Stodołach



Święto Koguta w Stodołach

Ot i wymyślili członkowie Stowarzyszenia „Stodoły“ święto, które - jak mniemam - zagości w całorocznym kalendarzu kulturalnym nie tylko stowarzyszenia, ale i naszego strzeleńskiego regionu. Dla wielu tajemnicze święto odkrywa swe karty programem, który organizatorzy zamieścili na powyższym plakacie. Jak wszystko, co ludowe okryte jest tajemniczą powłoką magii, tak i to święto dla wielu jest magiczne i pełne tajemniczości.

Chcecie tę tajemnicę rozwikłać?
- Przybywajcie w niedzielne popołudnie do Stodół!!!

Kogut w symbolice i ikonografii interpretowany jest na mnóstwo sposobów. Na czoło wysuwa się symbol nadejścia światła, czyli zwiastowanie początku dnia. Kto bywał u wujostwa na wsi, tego skoro świt budziło pianie koguta (kogutów).

Od czasów antycznych oznaczał czujność i przezwyciężenie ciemności. W różnych mitologiach kogut budził bogów i sprowadzał słońce. Kogut służył również jako zwierzę ofiarne. Ale to, co nas najbardziej interesuje to nasz krąg kulturowy, pośrodku którego bryluje kogut. Dawniej w chrześcijaństwie kojarzono koguta z czarną magią i elementem kropienia, kąpania się i mazania kogucią krwią. Formę czarnego koguta przybierały potępione dusze, strachy i demony. Wielki, czarny kogut miał służyć za wierzchowca diabłów, czarownic i czarodziejów. Istnieje motyw podróży na kogucie, tak podróżowali doktor Faust i nasz legendarny Twardowski.

W polskiej kulturze był to symbol płodności, dlatego w pochodzie dożynkowym na przedzie szły kobiety z wiankami i przytwierdzonymi doń kogutami. Kogut piejący miał zwiastować urodzaj, zaś kogut próbujący uciec i odmawiający ziarna miał zapowiadać nieurodzaj i szkody w gospodarstwie. W Polsce istniał również zwyczaj chodzenia z kogutkiem, czyli tzw. „kurem dyngusowym”. Obchodzono zwłaszcza domy młodych dziewcząt. Kawalerowie, zamiast nieść kurka, mogli również przebrać się za koguta. Na weselnych kołaczach umieszczano kogutki z ciasta lub wyobrażenia tych ptaków, a podczas przyjęć podawano rosół z koguta lub pieczeń z koguta, która rzekomo miała wzmagać potencję. Koguta wkładano również pod łoże małżeńskie.

W podaniach góralskich, pianiem kogut zwiastował szczęśliwą podróż; pianie w progu zapowiadało nadejście gości, pianie trzykrotne śmierć lub pożar - stąd wzięło się określenie pożaru - czerwony kur strawił stodołę, domostwo lub całe obejście. Kogut czerwony symbolizował pożar, a określenie „puścić koguta” oznaczało podpalenie. Długotrwałe pianie kury (zwłaszcza czarnej) albo koguta uprzedzało nadchodzącą śmierć. Wierzono również, że sen o kogucie zwiastuje narodzenie się chłopca. Długotrwałe pianie miało oznaczać deszcz. Według przysłowia „kogut pieje na grzędzie, jak było, tak będzie”, miał on zapowiadać utrzymanie się pogody.

Na Śląsku wierzono, że kogut piejący podczas spacerowania zapowiada słoneczną pogodę. Sądzono, że tarzanie się w piasku kur i kogutów zapowiada zmianę ciśnienia i nadejście deszczu lub mrozu. Mnóstwo wierszy, piosenek i przypowieści o kogucie towarzyszyło naszym przodkom, dlaczego nie ma i nam towarzyszyć?

W imieniu organizatorów zapraszam wszystkich w niedzielne popołudnie do Stodół na Święto Koguta - oj będzie się działo, będzie…!!!  

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Jeden miesiąc z życia Strzelna - sierpień 1912 roku



Działo się to 40 lat przed moim przyjściem na świat. Ojciec mój miał wówczas 6 lat, a mama miała przyjść na świat dopiero za 14 lat. Sierpień 1912 r. był niezwykłym miesiącem na przestrzeni lat minionych, jak i lat przyszłych. Ponadprzeciętnymi były, po upałach, opady deszczu, co rusz przeszkadzające w żniwach i powodujące spore opóźnienia w zbiorach. Był to miesiąc również niezwykły dla strzelnian, wówczas reprezentowanych przez trzy nacje: polską, niemiecką i żydowską. Powiat strzeleński liczył wówczas 30 109 Polaków i 7 437 Niemców (w tym i Żydów). Królewska Komisja Kolonizacyjna posiadała w powiecie 6 400 ha, czyli 10,4% własności ziemskiej. Trwały przygotowania do urzędowego wywłaszczenia dóbr ziemskich Dobsko, należących do Mieczysława Zabłockiego. Trwały przygotowania do kolonizacji Bławat, Młynic, Kijewic i Wronowych (czy jak kto woli: Wronowów).

Już z nastaniem sierpnia miejscowa prasa polska ostrzegała przed Mittelstandskassą, która była bezwzględną w odzyskiwaniu kredytów udzielonych na zakup gospodarstw rolnych. Przedstawiciel tej kasy przybył do Strzelna, by pozyskać kredytobiorców wśród miejscowych włościan. Mało tego od jednego z mieszkańców Stodół miał przejąć gospodarstwo za nie wywiązanie się z umowy kredytowej. Ziemia ta miała trafić w ręce niemieckie. Mimo propagowania hasła „Swój do swego” dziedzic na Jaworowie, Mrówczyński spalone w maju budynki folwarczne ponoć zlecił budowniczemu Niemcowi, zamiast Polakowi. Przy okazji prasa pod jego adresem „wygłosiła” moralitet o godności narodowej. W kilka dni później, 9 sierpnia gazeta prostuje swoją informację pisząc, że to polski budowniczy Twardowski ze Strzelna ma zlecenie i odbudowuje spalone Jaworowo. Podobnie, jak współcześnie i wówczas nie przeproszono oskarżonego o sprzeniewierzenie się Niemcom dziedzica Mrówczyńskiego. Ot praktyka dziennikarska uprawiana od dawien dawna, a może jeszcze dłużej.


W połowie sierpnia do mieszkańców Strzelna dociera niesamowita informacja. Otóż, linią kolejową relacji Inowrocław – Kruszwica – Strzelno – Mogilno przejechał próbny pociąg motorowy. Pędził go motor elektryczny. Wynik próby na razie nieznany, nie wiadomo też, czy rzeczywiście na stałe zaprowadzone zostaną pociągi motorowe, obok zwykłych. W każdym razie spodziewać się mamy większej liczby pociągów na owej linii i to od półrocza zimowego (DK, 1912, nr 189). Niesamowite, pociąg z napędem elektrycznym - chyba na baterie? Wówczas nie było mowy o trakcji elektrycznej. Niesamowite i to dlatego, że pierwszy w Polsce pociąg elektryczny uruchomiono dopiero w 1927 roku na trasie Warszawa – Grodzisk Mazowiecki. Ale Strzelno było wówczas w Cesarstwie Niemieckim.   

Pierwszy powiatowy szpital w Strzelnie przy ówczesnej ul. Młyńskiej, w którym zainstalowano aparat  Roentgena
Podobnie niezwykła informacja pochodzi również z sierpnia 1912 roku. W strzeleńskim lazarecie (szpitalu powiatowym) po raz pierwszy zamontowano aparat Roentgena. Korzystać z niego mogły również osoby nie przebywające w lazarecie. Ustalono cennik i tak prześwietlenie kosztowało 5 marek, zdjęcie fotograficzne za pomocą owych promieni 3-15 marek, w zależności od wielkości zdjęcia. Była to wówczas bardzo droga metoda do określenia diagnozy. Oto jak reklamowano owe tajemnicze urządzenie: Prześwietlenie ważne oddaje usługi, jeżeli w ciele znajduje się kawałek jakiegoś metalu, jak igła itd. Za pomocą tych promieni badać można serce i żołądek. Także początki piersiowych chorób łatwo można rozpoznać, gdyż chore płuca, a raczej miejsca w nich objęte np. gruźlicą, odróżniają się ciemnemi plamami na fotografii (DK, 1912 nr 194).

Jest to kolejne odkrycie w kategorii pionierskich w naszym mieście ciekawostek technicznych. Tym cenniejsze, że dokumentuje tradycje szpitalnicze Strzelna - szpitala, na który współcześnie maja chrapkę decydenci powiatowi. Ale dzisiaj nie o polityce, zatem kolejna sensacyjna informacja, która wyjaśnia nam dotąd tajemnicze pochodzenie słynnego kamiennego młotka ze Strzelna. Otóż w sierpniu 1912 r. w lesie miradzkim znaleziono skorupy urn upiększonych kreskami i zygzakami, poza tym młot kamienny z rowkiem i zaokrąglony kamień (prawdopodobnie element żarna). Przedmioty posłano do niemieckiego muzeum w Poznaniu (DK. 1912 nr 195). Znalezisko zostało zapisano, jako strzeleńskie, tymczasem dowiadujemy się, że dotyczy ono jakiejś bliżej nieokreślonej części lasów w Nadleśnictwie Miradz. Osobiście jestem skłonny przypuszczać, że chodzi o miejsce, na którym zlokalizowane są megality - grobowce sprzed 5 tys. lat, czyli las na Szyszkach. Pisałem o megalitach i kurhanach przed rokiem 17 lipca 2018 r. na blogu: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2018/07/strelnopolis-mityczne-miasto.html


I ostatnia ciekawa informacja o odejściu landrata powiatu strzeleńskiego i uroczystym obiedzie na jego cześć. Tym landratem czyli radcą ziemiańskim - starostą był Max Friedrich Wilhelm Robert Hausleutner, który stanowisko objął w z początkiem 1903 roku, zaś odszedł w sierpniu 1912 r. na stanowisko tymczasowego zarządcy nad powiatem bydgoskim. Nie byłoby w tym wydarzeniu nic nadzwyczajnego, gdyby nie ów obiad pożegnalny, za który każdy z uczestników musiał zapłacić z własnej kieszeni 4,50 marki. Widać, że spodziewano się samych mężczyzn, gdyż określając ubiór uczestnika zaznaczono, by ów przybrał frak. Stosowne zaproszenie podpisali: burmistrz Philipp Herrgott, nadleśniczy z Miradza Otto Heym - przywódca strzeleńskiej Hakaty, Maksymilian Hinsch właściciel Lachmirowic oraz polscy ziemianie Władysław Mlicki z Ostrówka, Władysław Pętkowski z Kuśnierza i dr Juliusz Trzciński z Ostrowa nad Gopłem.

I tyle spostrzeżeń i refleksji historycznych z sierpnia 1912 r.

środa, 7 sierpnia 2019

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 52 Ulica Świętego Ducha - cz. 8



Dzisiaj ostatnia część opowieści o kamienicy przy ul. Świętego Ducha 6, która kończy opowieść o rodzinie Strzeleckich. Zawiera ona również dwie ciekawe anegdoty, do których zapoznania zapraszam czytelników. 
Kolejny z rodzeństwa, Jan Strzelecki był postacią równie niezwykłą, co pozostali. Otóż Jan urodził się 10 maja 1904 r. i był najstarszym z rodzeństwa. Nauki pobierał w elitarnej, jak na owe czasy, Wydziałowej Szkole Koedukacyjnej w Strzelnie, która mieściła się w obecnym budynku Przedszkola nr 1. Po jej ukończeniu w 1918 r. podjął się nauki w „rodzinnym" fachu, czyli zegarmistrzostwie. Pobierał je u znanego strzeleńskiego zegarmistrza Ignacego Latosińskiego. Po zdobyciu stosownych kwalifikacji przeniósł się do Torunia. Z miastem tym związał się do końca swego żywota. Tam razem z innym strzelnianinem, p. Marianem Wojciechowskim, otworzyli wspólny interes zegarmistrzowsko-jubilerski. Oboje słynęli z tego, że byli niezwykle eleganckimi i rozrywkowymi mężczyznami. Humor obojga nigdy nie opuszczał. Pewnego razu sprowadzili na skład kosztowną biżuterię, w tym broszę z brylantami. Jakoś trudno było im się tego ostatniego cacka pozbyć, gdyż cena 2 tysiące złotych - nieco wygórowana - odstraszała ewentualnych nabywców.

Z białym kołnierzykiem na wierzchu Jan Strzelecki, jako uczeń zegarmistrzowski - trzeci od prawej.
 W jeden z dni targowych sklep ich odwiedziła pewna elegancka podtoruńska ziemianka, w towarzystwie dystyngowanego męża. Oboje poszukiwali prezentu dla lada dzień wychodzącej za mąż córki. Miała to być kolia, jednakże wuj Jan zaoferował państwu pyszną broszę iskrzącą ogniami brylantów i platyny, w którą kamienie były oprawione. Potencjalni nabywcy poczęli głośno dyskutować, a z głosów dawało się wyczuć, iż tylko znaczna obniżka ceny skusi ich do jej nabycia. Nie zdzierżył tej rozmowy siedzący na zapleczu, w warsztacie, przy naprawie zegarka, pan Marian. Wyciągnął z szafy niedzielny frak, melonik i laskę ze srebrną rączką, wrzucił wszystko na siebie i tylnym wejściem, przez korytarz, wszedł zamaszyście do sklepu. Wywijając laseczką, przemierzał sklep wzdłuż oszklonej lady, przyglądając się  ekspozycjom z biżuterii. Nagle podszedł do konwersujących ze sobą małżonków i niechcący spytał się sprzedawcy - swego kolegi Jacha, jak zwykli wszyscy nazywać wujka Strzeleckiego - A ileż to cacko uczyni? Na, co kłaniający się wuj odpowiedział: - 2 tysiące złotych! - Ile? Z niedowierzaniem powtórzył pytanie. - 2 tysiące złotych! Powtórzył z naciskiem i lekkim uśmieszkiem ofertę cenową wuj Jachu. - Przepraszam! Zwrócił się tym słowem pan Marian do potencjalnych nabywców. - Czy państwo nabywacie broszę? Ci, nieco skonsternowani, poczęli z wahaniem zaprzeczać, że raczej nie. Wówczas pan Marian wyciągnął zza fraka pękaty portfel i radośnie oznajmił: - Właśnie wracam z Warszawy i tam identyczną nabyłbym, lecz zabrakło mi gotówki w kwocie 500 złotych, gdyż ta warszawska brosza, pomimo, że identyczna karatami do tej pańskiej kosztowała aż 3 tysiące, dlatego tej okazji nie przepuszczę. Usłyszawszy te słowa małżonkowie natychmiast twierdząco oznajmili, że to oni byli pierwsi i są gotowi bez zbędnych targów dać te 2 tysiące złotych. Wówczas wuj spakował broszę, skasował klientów i kłaniając się odprowadził zadowolonych małżonków do samych drzwi. Przy tym zwrócił się do rozżalonego klienta - pana Mariana z zaplecza, - iż niech tenże poczeka, a on mu poda podobną broszę, lecz o 500 złotych droższą. Kiedy dzwonek na drzwiach oznajmił, że nabywcy wyszli ze sklepu, obaj panowie parsknęli śmiechem, przypadli do siebie i chwyciwszy się pod łokcie odtańczyli taniec radości. Ponoć na tym interesie zarobili 500 złotych. Od tego też czasu na podobny chwyt złapali kilkudziesięciu klientów. Tę anegdotę opowiedział mi sam pan Marian Wojciechowski.


Z białym kołnierzykiem na wierzchu Jan Strzelecki, jako uczeń zegarmistrzowski - trzeci od prawej.
 Kiedy wuj Jachu zmarł, dostał mi się po nim piękny zestaw srebrnych łyżeczek do kawy, pięknie grawerowanych przez wuja w liście i żołędzie dębu. Dała mi go moja matka chrzestna na prezent ślubny w 1975 r., ciocia Stefka z domu Przybylska, żona wujka Mariana Strzeleckiego, który jak wiecie był przecież bratem wuja Jacha. O samym wujku Marianie, piątym z rodzeństwa pisałem już wielokrotnie.

Z kamienicą Muszyńskiego związana jest ciekawa anegdota, która oparta na faktach rozegranych w latach 90-tych XX wieku, zasługuje na odnotowanie. Otóż, o tym, że w piwnicach tej kamienicy znajdowały się ogromne zapasy win, koniaków i likworów francuskich, świadczą zachowane jeszcze po dzień dzisiejszy regały na ich leżakowanie. Opowiadał mi o nich Pan Ryszard Jaroszewski, a potwierdza tę opowieść chociażby reklama z 1910 r. Zaś wydarzenia, z których zrodziła się ta anegdota miały miejsce w połowie lat 90-tych minionego stulecia.

Na zapleczu posesji od strony ulicy Michelsona, w ogrodzie należącym do tejże parceli, ekipa z Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, która to firma w tym czasie administrowała nieruchomością, usuwała awarię wodociągową. By dostać się do uszkodzonej rury robotnicy dokonali odkrywki ziemnej. W trakcie tychże prac, nagle spod łopaty jednego z kopaczy dało się usłyszeć dziwny brzęk tłuczonego szkła. Po chwili z miejsca tego wypłynęła gęsta galaretowata ciecz o kolorze w odcieniach brązu. - Kie licho? Zagadnął kopiący. - Ostrożnie, ostrożnie! Rozgarnij łopatą! Rzekł towarzyszący mu kolega.

Po chwili padł kopiący na kolana i począł z ziemi wyciągać pękate butle, pełne jakiejś substancji, z mocno zalakowanymi szyjkami. - Stefan, toć to chyba gorzała! Zduszonym głosem jęknął kopacz. - Dawaj po kolei, zobaczymy. Tak wydobyto kilkanaście butelek i skrzętnie ukryto na pace wózka akumulatorowego. Stefan otworzył jedną butelkę, powąchał i syczącym głosem wyszeptał: - Toć, to wino. Zobacz, jakie gęste, sama galareta. Robotnicy szybko zwinęli żagle, sprawdzając jedynie, czy nie ma więcej flasz w ziemi. Pośpiech zapewne spowodował, iż niezbyt dokładnie wykop zbadali. Szybko też udali się do domu, by ukryć znaleziony skarb. Wkrótce też, dla niepoznaki wrócili i awarię usunęli, zakopując na końcu wykop.

Po pewnym czasie wiadomość, jakimś trafem dotarła do dyrekcji ZGKiM, ale obyło się jedynie na wspomnieniu wspaniałych smaków i mocy znalezionych trunków, gdyż poza winem był tam też likworek znamienity. Jeno opisowy smak cudownych napojów mogli przekazać, gdyż butelki opróżnione na wysypisko wywieźli. A pili chłopcy, pili, ponoć cały tydzień urlopowali, by pokonać moc znaleziska. Zaś, co się tyczy całego ogrodu, to zapewniam państwa, że niejedna skrzynia z pękatymi flaszami w jego głębi się znajduje, gdyż najlepszą metodą na dojrzewanie win, koniaków i likworów jest ich skrycie w chłodnej i wilgotnej otchłani, co przodkowie nasi czynili.

Nie jest to odosobnione zjawisko, kiedy strzelnianie znajdowali w swych ogrodach skarby ukryte przez przodków. Słyszałem, że nawet można znaleźć, hen głęboko w ziemi stare wecka z zaprawami, gdzie zamiast kiełbas spoczywają rulony banknotów: złotówki i dolary, a nawet brzęczące dwudziestodolarówki w złocie i pięcio, dziesięcio i dwudziestomarkówki z Wilusiem...

niedziela, 4 sierpnia 2019

Męczennik spod Strzelna. Błogosławiony ks. Stanisław Kubski




Za trzy tygodnie w sobotę 24 sierpnia 2019 r. w miejscowości Książ gmina Strzelno przy posesji Nr 10 mieszkańcy parafii pw. św. Wojciecha w Stodołach będą przeżywać wielkie wydarzenie. W dniu tym o godz. 16:30 będzie miało miejsce odsłonięcie i poświęcenie tablicy pamiątkowej upamiętniającej tutaj urodzonego bł. ks. Stanisława Kubskiego.
Już dzisiaj zapraszamy wszystkich, którzy chcieliby z mieszkańcami przeżywać to wydarzenie do wzięcia udziału w tej uroczystości. By poznać sylwetkę Błogosławionego zachęcam do poniższego biogramu:

Bł. ks. Stanisław Kubski (1876-1942)

Syn ziemi strzeleńskiej, który stanął u boku strzeleńskiej norbertanki, błogosławionej Weroniki w poczcie polskich świętych i błogosławionych. Męczennik, 13 czerwca 1999 r. w Warszawie św. Jan Paweł II beatyfikował go w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Patron Inowrocławia wspominany 18 maja.


Stanisław Kubski urodził się 13 sierpnia 1876 r. w maleńkiej wiosce Książ koło Strzelna w powiecie inowrocławskim, w ówczesnej parafii Polanowice (obecnie parafia p.w. św. Wojciecha w Stodołach) jako syn Michała(1853-1944), włościanina oraz Franciszki (1854-1938) z domu Głuszek. Ochrzczony został 20 sierpnia 1876 r. w kościele p.w. św. Marka Ewangelisty w Polanowicach. Udzielił go ówczesny proboszcz ks. Teodor Drejza. Rodzice Stanisława związek małżeński zawarli w 1875 r. w Strzelnie. Kubscy oraz Głuszkowie od kilku pokoleń zamieszkiwali w Książu, gdzie prowadzili gospodarstwa rolne. Wieś nie była duża, gdyż liczyła zaledwie osiem i to wyłącznie polskich gospodarstw rolnych. Niegdyś była własnością klasztoru sióstr norbertanek w Strzelnie.

Początkowo Stanisław uczęszczał do szkoły ludowej, a następnie do progimnazjum - sześcioklasowej szkoły średniej udzielającej nauki w niższych klasach gimnazjalnych - w Trzemesznie. Po jego ukończeniu dalszą naukę kontynuował w Gimnazjum w Wągrowcu, gdzie w 1897 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie, w latach 1897-1900 studiował teorię - teologię i filozofię w seminarium duchownym archidiecezji poznańsko-gnieźnieńskiej w Poznaniu i odbył studia praktyczne w Gnieźnie. Świadectwo moralności wystawił mu jego proboszcz, określając młodego Stanisława jako honestum iuvenem… - przyzwoity młodzieniec. Święcenia subdiakonatu przyjął 7 października 1900 r. Tydzień później, 14 października otrzymał święcenia diakonatu. Wreszcie święcenia kapłańskie prezbiteriatu przyjął 25 listopada 1900 r., z rąk bpa sufragana gnieźnieńskiego Antoniego Andrzejewicza. Mszę prymicyjną odprawił w kościele p.w. św. Marka Ewangelisty w Polanowicach i stąd 9 grudnia 1900 r. udał się na wikariat do parafii p.w. Najświętszej Marii Panny Wniebowziętej - farze w Śremie w archidiecezji poznańskiej, gdzie został pierwszym mansjonarzem. Proboszczem śremskim był wówczas ks. Maksymilian Drożdżyński.

W Śremie, obok pracy duszpasterskiej, wciągnięty został w wir pracy o charakterze społeczno-narodowym. Opiekował się śremskim Katolickim Towarzystwem Terminatorów, organizując m.in. wycieczki dla członków. Jedną z takich form był wyjazd w 1903 r. do Poznania. W 1904 r. został wybrany prezesem - dyrektorem tamtejszego banku parcelacyjnego, był również członkiem Rady Nadzorczej Banku Ludowego, później wiceprezesem RN oraz wiceprezesem RN "Rolnika". To wówczas ściśle współpracował z ks. prałatem Piotrem Wawrzyniakiem. W tym też roku 11 czerwca zmarł  proboszcz i cały ciężar administracyjny spadł na barki ks. Kubskiego. Dla prawnego umocowania od 17 czerwca 1904 r. ks. Stanisław Kubski został substytutem ks. dra Józefa Szultza, proboszcza parafii w Lubiniu, który nad parafią śremską sprawował administrację. Po rocznym wakacie 5 czerwca 1905 r. administratorem - proboszczem w Śremie został pochodzący ze Śląska ks. Edward Becker. Nowy proboszcz był nieprzychylnie nastawiony względem nurtu polskiego, a do tego popierał działalność Hakaty. Kiedy w 1906 r. wybuchł w Wielkopolsce powszechny strajk szkolny, młody wikariusz poparł dzieci szkolne walczące o prawo uczenia się religii w języku polskim. W tymże czasie wykazywał znaczną aktywność na tym polu. 27 maja 1906 r. przemawiał na wiecu protestacyjnym w Śremie w sprawie usuwania przez władze pruskie języka polskiego z nauki religii. W październiku tegoż roku zwołał w sali hotelu Wiktoria wiec w sprawach szkolnych, któremu również przewodniczył. Kiedy temperatura obrad wzrosła, obecna i nadzorująca przebieg policja wiec rozwiązała.



Również w 1906 r. wszedł w skład Powiatowego Komitetu Wyborczego na miasto Bnin. Ten udział zaowocował w późniejszym (1908 r.) aktywnym uczestnictwie w kampaniach wyborczych na rzecz kandydatów polskiego pochodzenia, jako członek PKW na I Obwód Miejski w Śremie. W styczniu 1909 r. uczestnicząc uczestniczył w wiecu wyborczym w Śremie, podczas którego płomiennie przemawiał.

Działał na niwie dobroczynności. Przewodniczył jako prezes stowarzyszeniu - Konferencji Świętego Franciszka z Asyżu w Śremie. W samym 1905 r. stowarzyszenie udzieliło 418 wsparć i posiadało pod stałą opieką 16 rodzin. Posiadało ono również własną bibliotekę z 115 tomami. Rocznie przeznaczało na cele dobroczynne ok. 700 marek.


1 kwietnia 1910 r. otrzymał w administrację parafię p.w. św. Wawrzyńca w Gnieźnie, a następnie 7 lipca 1910 r. otrzymał instytucję kanoniczną oraz beneficjum i został ustanowiony jej proboszczem. Wielkim nakładem przeprowadził remont i odnowienie świątyni parafialnej. Została ona konsekrowana w 1917 r., już po jego odejściu do innej parafii gnieźnieńskiej. Zasiadał w Radzie Nadzorczej Drukarni Spółkowej, która wydawała dziennik "Lech". W 1911 r. za zorganizowanie odczytu oświatowego bez powiadomienia władzy policyjnej został ukarany grzywną. W latach 1912-1914 prezesował Kółku Rolniczo-Włościańskiemu w Gnieźnie. Szczególną opiekę roztoczył nad dziećmi. Raz w tygodniu zaprowadził dla nich oddzielne nabożeństwo, podczas których głosił piękne kazania.

24 września 1916 r. powołał Biuro pomocy prawnej dla wojaków i ich rodzin. Jak wynika z komunikatu podpisanego przez ks. Kubskiego, biuro znajdowało się przy ul. św. Wawrzyńca 21 w Gnieźnie. Było otwarte w dni powszednie od godz. 19:00 do godz. 20:00, a w soboty od godz. 14:30 do godz. 16:30, natomiast w niedzielę i święta od godz. 12:00 do godz. 13:00 z porad prawnych korzystać mogli wszyscy i to za niewielką w porównaniu do biur prawnych opłatą.

11 grudnia 1916 r. otrzymał prezentę na beneficjum parafii farnej p.w. św. Trójcy w Gnieźnie, które objął jako proboszcz 1 stycznia 1917 r. W latach 1917-1919 był redaktorem tygodnika "Wiadomości Parafialne Gnieźnieńskie". W okresie poprzedzającym wybuch Powstania Wielkopolskiego oraz w trakcie jego trwania należał do grupy aktywnych działaczy niepodległościowych w Gnieźnie. Wszedł w skład Tymczasowej Rady Ludowej Gniezna, co zostało odnotowane na afiszu zwołującym wiec na 17 listopada 1918 r. Po nim 20 listopada został wybrany do Miejskiej Rady Ludowej w Gnieźnie. Z jej ramienia był członkiem komisji szkolnej oraz komisji politycznej. W marcu 1919 r. został delegowany jako przedstawiciel MRL do Komisji Wyborczej, która ustaliła skład nowej Rady Miejskiej Gniezna. W latach 1919-1922 był kapelanem Wojska Wielkopolskiego, a następnie Wojska Polskiego. Został nim po wysłaniu 4. Pułku Strzelców Wielkopolskich (Późniejszego 58. Pułku Piechoty Wielkopolskiej tzw. "czwartaków") z garnizonu gnieźnieńskiego na wojnę polsko-bolszewicką. W koszarach pozostał batalion żołnierzy zapasowych, którzy pozostali bez opieki duszpasterskiej. Zgłosił się i został zakwalifikowany, oficjalnie 4. września 1919 r., jako duszpasterz wojskowy - nieetatowy kapelan pomocniczy. Pomijając nawet zadania parafialne, bycie kapelanem nie było łatwym obowiązkiem. Jak sam pisał, miał pod swoją
opieką 2 772 żołnierzy, z czego 586 przebywało w szpitalach. Tylko od stycznia 1920 r. do marca 1920 r. miało miejsce przeszło 50 żołnierskich pogrzebów. W międzyczasie w 1921 r. powierzono mu obowiązki dziekana gnieźnieńskiego dekanatu Świętej Trójcy.

23 października 1922 r. prymas Polski, Edmund kard. Dalbor, mocą dekretu ogłosił powstanie trzech nowych parafii w Inowrocławiu. Z parafii farnej p.w. św. Mikołaja, której
proboszczem był ks. Antoni Laubitz, późniejszy biskup sufragan gnieźnieński, wyodrębniono parafię p.w. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, z nieczynnym od 1909 r. w wyniku tąpnięcia ziemi kościołem. Ponadto powstały jeszcze dwie parafie, w tym parafia p.w. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny - na potrzeby inowrocławskiego uzdrowiska, wówczas bez kościoła.


Proboszczem parafii p.w. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny oraz zarządcą - administratorem parafii "uzdrowiskowej" mianowany został ks. Stanisław Kubski. Objął je - po opuszczeniu 22 marca 1923 r. Gniezna - odpowiednio 23 marca i 1 kwietnia 1923 r. zastępując ks. prałat Antoni Laubitz, który po uzyskanej nominację na biskupa pomocniczego archidiecezji gnieźnieńskiej, przeniesiony został do Gniezna. Jednocześnie został dziekanem dekanatu inowrocławskiego. Przed nowym proboszczem postawiono ogrom zadań. Dodatkowo na obszarze parafii pw. pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie znajdował się kościół p.w. Imienia Najświętszej Maryi Panny (tzw. "Ruina" - dziś bazylika mniejsza), najstarsza, pochodząca z XII w., świątynia w Inowrocławiu. Ks. Laubitz rozpoczął jego odbudowę, jednakże jej nie ukończył. Jak widać, ks. Stanisław Kubski przybył do Inowrocławia niczym na poligon budowlany, wręcz można powiedzieć, że w budowie. Prace, zarówno przy odbudowie kościoła p.w. Imienia Najświętszej Maryi Panny jak i remontu kościoła pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny przebiegały sprawnie i zakończono je w 1929 r. 25 sierpnia obie świątynie konsekrował inicjator tych prac ówczesny bp Antoni Laubitz.

Zrządzeniem Opatrzności jednym z pierwszych ochrzczonych w nowo konsekrowanej świątyni parafialnej, kościele pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie, był przyszły Prymas Polski, Józef kard. Glemp, który sakrament chrztu św. przyjął w dniu swoich urodzin, 18 grudnia 1929 r.

W 1929 r. w dawnym prowizorycznym kościele p.w. Najświętszego Serca pana Jezusa po jego adaptacji powstał dom katolicki. W świątyni parafialnej dwukrotnie remontowano organy kościelne, zaś 30 grudnia 1934 r. dokonano konsekracji bocznego ołtarza pw. Matki Bożej Częstochowskiej. Jeszcze przed wojną ks. Stanisław Kubski zdążył poświęcić w 1936 r. miejsce pod budowę kościoła w administrowanej przez siebie parafii p.w. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny i wznieść w 1937 r. strzelistą kwadratową wieżę. W 1938 r. doprowadził do wmurowania (27 września) kamienia węgielnego, którego dokonał bpa Antoni Laubitz.


Równocześnie ks. Stanisław Kubski pełnił wiele coraz bardziej odpowiedzialnych funkcji. Jeszcze przed przyjazdem do Inowrocławia został 19 października 1921 r. sędzią prosynodalnym w Metropolitalnym Sądzie Duchownym i w tej roli był członkiem Konsystorza Generalnego odgrywającego istotną rolę w sprawach administracyjno-sądowniczych archidiecezji gnieźnieńskiej. Był nim do listopada 1930 r. W latach 1923‑1926 pełnił też funkcję kapelana więziennego w Inowrocławiu. Przed 1929 r. został również radcą duchownym. Od 1 czerwca 1920 r. był, jako członek Kurii, deputatem do zarządu dóbr Prymasowskiego Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Był delegatem arcybiskupim przy egzaminach maturalnych z religii w Państwowym Żeńskim Seminarium Nauczycielskim im. Królowej Jadwigi w Inowrocławiu oraz członkiem czynnym istniejącego w archidiecezji od 1913 r. Związku Księży Misjonarzy "Dobrego Pasterza", którego członkowie zobowiązani byli do bezinteresownego odprawiania misji i rekolekcji. Od 1931 r. pełnił dodatkowo obowiązki wizytatora nauki religii w szkołach powszechnych na powiat inowrocławski i archidiecezjalnego dyrektora Związku Księży Adorantów Przenajświętszego Sakramentu.
Ponadto od ok. 1923 r. był kanonikiem kapituły kolegiaty p.w. św. Jerzego w Gnieźnie, a 23 października 1935 r. został kanonikiem gremialnym kapituły kolegiaty p.w. św. św. Piotra i Pawła w Kruszwicy, restytuowanej i zreorganizowanej przez Prymasa, Augusta kard. Hlonda.

25‑26 czerwca 1927 r. współorganizował pierwszy w Polsce Zjazd Eucharystyczny w ramach VIII Zjazdu Wielkopolskiej Ligi Katolickiej, w którym uczestniczyło ok. 15 000 wiernych. Przewodniczył mu Prymas August kard. Hlond, dla którego wizyta w Inowrocławiu była okazją do pierwszego publicznego wystąpienia jako kardynała. Papież Pius XI skierował do uczestników spotkania list, w którym napisał m.in.: Chętnym sercem przeto przyjęliśmy wiadomość o mającym się wkrótce odbyć kongresie eucharystycznym w Inowrocławiu… Odczyt na Zjeździe wygłosiła m.in. założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Urszula Julii Maria Halka-Leduchowska - dziś święta. W 1938 r. ks. Stanisław wziął też udział w 34. międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Budapeszcie.

19 września 1937 r. doprowadził też do poświęcenia 4‑metrowej figury-pomnika Matki Bożej, w pobliżu kościoła parafialnego. Było to dzieło Piotra Trieblera, bydgoskiego artysty rzeźbiarza. Mimo tak wielu zajęć ks. Stanisław Kubski nigdy nie zapomniał, że jako
duszpasterz ma przede wszystkim troszczyć się o dusze. Angażował się w duszpasterstwie wszystkich stanów, a więc dzieci (co szczególnie lubił), młodzieży, ubogiej inteligencji, robotników i rzemieślników. Jego działania doprowadziły do powstania licznych organizacji katolickich. Z racji licznych zajęć, gdzie nie mógł się angażować osobiście, to inspirował powstanie stowarzyszeń o fundamentach katolickich. W latach międzywojennych działało ich wiele przy parafii p.w. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny.1

8 maja 1924 r. rozpoczęła działalność Sodalicja Męska, czyli bractwo nastawione na samokształcenie i pogłębianie religijności swych członków, pw. Niepokalanej Matki Najświętszej i św. Wojciecha. 9 grudnia 1924 r. swoje podwoje otworzyła Sodalicja Żeńska p.w. Niepokalanej i św. Jolanty. Tego samego roku, 22 grudnia 1924 r. powołana do życia została Sodalicja Pracującej Młodzieży Męskiej p.w. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny i św. Jerzego. W 1927 r. zawiązał się chór kościelny mieszany oraz chór męski. Kolejną organizacją przy parafii był założony w 1930 r. Trzeci Zakon Regularny św. Franciszka. W tym też roku 19 listopada rozpoczęła działalność Sodalicja Absolwentek Gimnazjum i Seminarium p.w. Niepokalanej Matki Najświętszej i św. Teresy od Dzieciątka Jezus. W 1932 r. rozpoczęły swoją działalność Młode Polki, czyli Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, a w 1934 r. Sodalicja Mężczyzn p.w. Matki Bożej Częstochowskiej i św. Jerzego.

Nie dziwi zatem, że stał się cenioną w mieście osobistością. Rozwijał działania charytatywne, do czego skłaniały go ówczesne trudności gospodarcze związane z wielkim kryzysem. Wiele czasu spędzał na adoracji Najświętszego Sakramentu, zapraszając do tego niekiedy również swoich wikariuszy. Na parafianach sprawiał wrażenie nieśmiałego, ale o gołębim sercu i często z "pustym portfelem", bo okazywało się, że potrzeby innych bywały większe niż jego własne. W 1933 r. wszedł w skład Komitetu Honorowego Ligii Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej przy Prezydencie Inowrocławia, który sprawował patronat nad budową lotniska. 23 i 24 września 1933 r. lotnisku nadano imię Pierwszego marszałka Polski Józefa Piłsudskiego.

Władze państwowe dostrzegły kapłana oddającego się wielu dziełom i w 1937 r. odznaczyły ks. Stanisława Kubskiego Złotym Krzyżem Zasługi.

Kończył się już wszelako czas wielkiej pracy. Czas wielkich wysiłków. Czas osiągnięć. Czas planów. Nadchodził czas apokalipsy. Czas cierpień. Czas ostatecznych wyborów. Czas męczeństwa. Pod koniec sierpnia 1939 r. prezydent miasta Inowrocławia Apolinary Jankowski powołał Obywatelski Komitet Pogotowia Narodowego. W jego skład weszli co znamienitsi mieszkańcy Inowrocławia. Członkiem Komitetu został także ks. Stanisław Kubski. 1 września 1939 r. w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli Niemcy. Rozpoczęła się II wojna światowa. 7 września 1939 r. miasto znalazło się w rękach niemieckiego najeźdźcy. Ks. Stanisław Kubski już 8 września 1939 r. został aresztowany. Niemcy mieli odnotowaną jego działalność, a szczególnie w latach 1918‑1919 w Gnieźnie. Pognali go przez Inowrocław z uniesionymi nad głową rękoma. Pierwszą noc spędził, klęcząc, na dziedzińcu koszarowym 4. Pułku Artylerii Lekkiej.

Ks. Stanisław Kubski 9‑10 września 1939 r., został wywieziony z Inowrocławia do niemieckiego obozu przejściowego, zorganizowanego w dawnym zakładzie lotniczym "Albatros" w Pile. Stamtąd pomiędzy 21 a 23 listopada 1939 r., przewieziony został do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau. Już 26 listopada 1939 r. został po raz kolejny przetransportowany do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Liczący sobie 63 lata kapłan zmuszony został do ciężkiej i wyniszczającej pracy w kamieniołomach.

Przydzielony został do karnego rewiru. Obozowi oprawcy - kapo znęcali się nad nim okrutnie, zmuszając m.in. do noszenia ciężkich kamieni w biegu, co doprowadziło go do skrajnego wyczerpania. Po rocznej i niewolniczej pracy w kamieniołomie, w trakcie której złamał rękę, 8 grudnia 1940 r., na polecenie Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, 228 duchownych przeniesiono z Buchenwaldu do Dachau. W grupie tej znalazł się również ks. Kubski, który otrzymał numer obozowy 21878 (IPN podaje nr 20678). 

W listach z obozu, pisanych po niemiecku i cenzurowanych, pisał, że „po wojnie będzie znów dobrze”, ale „najpierw wolność i porządek”(!) Wyrażał w nich troskę o parafię, o parafian, wdzięczność za modlitwę i udzielaną, choćby i duchowo, pomoc.
Zawsze pokładał ufność w Bogu, choć zdawał sobie sprawę z otaczającej go rzeczywistości

Głód, ponad ludzka praca, choroby, m.in. świerzb i owrzodzenie oraz codzienne psychiczne i fizyczne znęcanie się odbiło się na stanie zdrowia inowrocławskiego proboszcza. Schudł do niespełna 39 kg. Mimo to jednak zachował pogodę ducha i głęboką pobożność. Swoje głębokie cierpienie przeżywał w samotności. Zapamiętano go, jak w barłogu odmawiał modlitwę różańcową, trzymając w ręku kawałek sznurka z zaplecionymi supłami. Był w pełni świadomy, co go czeka.

Początkowo głęboko wierzył, że doczeka wolności. Tak pisał do brata: Gdy Bóg przywróci wolność, będziemy się częściej odwiedzali. Wojna się przecież kiedyś skończy, dzięki łasce Bożej znów będziemy razem. Ja silnie buduję tę nadzieję na Bożej Opatrzności, której działanie tak często odczuwam. Pomaga mi w tym modlitwa wasza, przyjaciół i parafian, za co jestem szczególnie wdzięczny.

Monachium, cmentarz Friedhof Perlacher Forst.

Nadzieja po kilku latach okazała się złudna. W maju 1942 r. niespełna 66-letniego ks. Stanisława Kubskiego uznano za niezdolnego do przebywania w obozie w Dachau i włączono do tzw. „transportu inwalidów”, w którym został wysłany do zagazowania, do Hartheim niedaleko Linzu. Nie dojechał na miejsce. Prawdopodobnie zginął 18 maja 1942 r. w drodze z KL Dachau do Monachium - tam został z pociągu usunięty i spalony w krematorium w Monachium. W 2013 r. znaleziono jego prochy w Monachium, na cmentarzu Friedhof Perlacher Forst.


Proces beatyfikacyjny prowadzono w ramach ogólnopolskiego procesu męczenników II wojny światowej i został rozpoczęty w 1992 r. we Włocławku. Dn. 13 czerwca 1999 r. został ogłoszony błogosławionym przez papieża Jana Pawła II podczas mszy św. w Warszawie, wraz ze 107 innymi ofiarami hitleryzmu.

wtorek, 30 lipca 2019

Zmarł Honorowy Obywatel Miasta Mogilna hm. Aleksander Wenglewicz (1933-2019)



Dzisiaj na mogileńskim cmentarzu z udziałem władz samorządowych na czele z burmistrzem Leszkiem Duszyńskim pożegnano zmarłego 28 lipca Honorowego Obywatela Miasta Mogilna hm. Aleksandra Wenglewicza. W latach 1978-1983 piastował funkcję komendantem Hufca ZHP w Strzelnie. Znany był na niwie służby harcerskiej w regionie, a szczególnie w Mogilnie i Strzelnie. Oto biogram śp. hm. Aleksandra Węglewicza:

Harcmistrz, drużynowy 2 Męskiej Drużyny Harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki w Mogilnie, Komendant Szczepu Drużyn Zuchowych i Harcerskich w Strzelnie, zastępca Komendanta Hufca ZHP w Mogilnie, w Inowrocławiu, Żninie, Komendant Hufca ZHP w Strzelnie, Komendant Harcerskiego Kręgu Seniorów Ziemi Mogileńskiej im. hm. Leona Niewiadomskiego, Honorowy Obywatel Miasta Mogilna.

Urodził się 11 lipca 1933 r. w Lens we Francji, gdzie wtedy mieszkali jego rodzice, a skąd jako dziecko przybył z rodziną do Mogilna. W 1946 r. poszedł na pierwszą zbiórkę harcerską, a już w 1947 r. hm. Leon Niewiadomski odebrał od niego Harcerskie Przyrzeczenie. Członkiem Związku Harcerstwa Polskiego był ponad 70 lat. W swej długoletniej i bogatej  działalności  harcerskiej i instruktorskiej pełnił wiele funkcji, wśród nich tak odpowiedzialne jak komendant hufca i zastępca komendanta hufca. Dał się poznać jako doskonały i obowiązkowy organizator pracy hufców. Jako Komendant Hufca ZHP w Strzelnie w latach 1978 do 1983  zainicjował kampanię „Bohater”, w wyniku której hufiec w 1980 r. miał nadane imię dr. Jakuba Cieślewicza i wręczony został sztandar.

Podczas pełnienia tych  ważnych funkcji druh Aleksander był organizatorem wielu placówek letniego i zimowego wypoczynku dla zuchów, harcerzy i dzieci nie należących do ZHP.            Wprowadzał atrakcyjne i równocześnie kształcące oraz wychowujące formy i metody pracy harcerskiej. Jako doświadczony instruktor przez lata służył radą i pomocą drużynowym, dając tym wyraz troski i zainteresowania wychowaniem w harcerskim stylu najmłodszego pokolenia członków naszej harcerskiej wspólnoty. To dzięki niemu zuchy i harcerze poznawali 100. letnią historię mogileńskiego harcerstwa.


Harcerstwo było życiową pasją druha hm. Aleksandra Wenglewicza. Już jako emeryt 12 grudnia 1996 r. założył Harcerski Krąg Seniorów Ziemi Mogileńskiej, który po 5. latach działania 17 listopada 2001 r. otrzymał imię hm. Leona Niewiadomskiego. Z chwilą przystąpienia kręgu do  Skulskiej Wspólnoty Seniorów ZHP im. ks. hm. Antoniego Bogdańskiego w 1999 r. podjął obowiązki zastępcy komendanta Wspólnoty.

W grudniu 2011 r.  z uwagi na stan zdrowia zrezygnował z funkcji komendanta kręgu, ale w miarę możliwości nadal uczestniczył w życiu kręgu, zlotach i złazach ogólnopolskich.
 Można bez przesady powiedzieć, że Druh  hm. Aleksander Wenglewicz pełni służbę całym życiem, a swe ideały przekazywał kolejnym pokoleniom.
 
Za swą długoletnią działalność został odznaczony : Brązowym Krzyżem Zasługi, Srebrnym Krzyżem „Za Zasługi dla ZHP”, Złotym Krzyżem „Za Zasługi dla ZHP”, Medalem „Za Zasługi dla Harcerstwa Kujawsko- Pomorskiego”, Honorową Odznaką Przyjaciela Dziecka, Honorową Odznaką Ofensywy Zuchowej, Honorową Odznaką „Za działalność na rzecz woj. kujawsko-pomorskiego”, Odznaką Honorową „Za Zasługi dla Hufca ZHP Konin”.

30 października 2013 r. podczas sesji Rady Miejskiej Mogilna nadano tytuł Honorowego Obywatela Miasta Mogilna hm. Aleksandrowi Wenglewiczowi. O jego nadanie zawnioskował Harcerski Krąg Seniorów Ziemi Mogileńskiej im. hm. Leona Niewiadomskiego. W uzasadnieniu uchwały  z dnia 11 września czytamy m.in., że: „Aleksander Wenglewicz w pracy społecznej osiągnął ponadprzeciętne wyniki. Jest wychowawcą wielu pokoleń dzieci i młodzieży. Inicjatorem upamiętniania zasłużonych obywateli miasta Mogilna i wydarzeń historycznych. Twórcą harcerskiego kręgu seniorów.” Tytuł, statuetkę i dyplom wręczyła przewodnicząca rady, harcmistrzyni Teresa Kujawa.