środa, 18 kwietnia 2018

SSB - cz. 5 Ppłk dr Ludwik Tobolewicz - cz. 5



Genealogiczne odkrycia

Wstęp
W maju 2012 roku opublikowałem na blogu obszerny artykuł o ppłk. dr. Ludwiku Tobolewiczu. W nim przedstawiłem tajemnicze dzieje rodu i pochodzenie tego rzadkiego nazwiska. Opowieść została uznana przez liczne grono czytelników za fascynującą i za tą przyczyną - w nieco okrojonej wersji - znalazła się na łamach Rocznika Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego „Gniazdo”. W lipcu 2013 roku wpisał się pod artykułem na blogu czytelnik Sławek, takimi oto słowami: Wspaniały artykuł, na który po raz pierwszy udało mi się natrafić. Dla mnie tym ciekawszy, że dotyczy osoby ppłk. Tobolewicza wywodzącego się z okolic Tarnobrzega. Miasta, którego przeszłością od lat się interesuję.

Wówczas też, ów tajemniczy Sławek podał niezwykle ciekawe informacje o przodkach mojego bohatera, które w istotny sposób dopełniły brakujące odnogi drzewa genealogicznego Tobolewiczów. Jako osoba zapracowana, dopiero po ponad roku trafiłem na wpis Sławka i natychmiast umieściłem swoją prośbę o kontakt. Po kilku miesiącach dostałem odpowiedź. Było to krótko po wizycie dr Celiny Imielińskiej, wnuczki ppłk. Tobolewicza, która w poniedziałek 15 września br. odwiedziła ze siostrą Strzelno i Bławaty. Stało się to przy okazji jej pobytu w kraju i przejazdu z Biedruska do Torunia.

Korespondencja
Treści kilku maili, jakie otrzymałem od Sławka, czyli Sławomira Stępaka – bo tak nazywa się ów tajemniczy na początku Sławek - wprowadziły mnie, dosłownie, w osłupienie. Otóż z najstarszych zapisów w księgach metrykalnych dowiedziałem się, że małopolscy Tobolewicze swoje korzenie wywodzą z Kujaw, z Kraszyc w parafii Polanowice leżącej niedaleko Strzelna. Zatem, czy to przypadek sprawił, że ppłk Tobolewicz przechodząc w stan spoczynku obrał sobie podstrzeleńskie Bławaty na emerycką ostoję? Czy wówczas wiedział on, skąd przybył pod Tarnobrzeg jego przodek – pradziadek, że zamieszkał właśnie w Bławatach, leżących w prostej linii około 6 km od Kraszyc?

Dzisiaj, kiedy mam nieco więcej czasu – po ukończeniu kolejnej książki – mogę dopełnić niezwykle ciekawą, zdałoby się powiedzieć pełną zagadek opowieść o Tobolewiczach, których antenat z kujawskich Kraszyc poszedł do powstania listopadowego i by uniknąć konsekwencji ze strony Prusaków i Rosjan znalazł schronienie w Królestwie Galicji i Lodomerii w granicach Cesarstwa Austriackiego.

Powódź
Wielka powódź jaka nawiedziła w 2010 roku Tarnobrzeg i okolice spowodowała ogromne spustoszenia. Wylana z koryta rzeka zalała również plebanię i archiwum parafialne w Wielowsi, w granicach której leży wieś Zakrzów, gdzie urodził się ppłk Ludwik Tobolewicz. Akta metrykalne dotyczące Wielowsi, nasiąknięte wodą jak gąbka czekały w worku nylonowym na wywiezienie i utylizację. Nie mógł zdzierżyć tego pan Sławomir i w porę zabrał ten worek sprzed plebanii. Z wielką skrupulatnością osuszył zawartość worka, ratując w ten sposób bezcenne dokumenty. Inne metrykalia, które znajdowały się w szafie nad lustrem wody powodziowej zachowały się nienaruszone.





Z czasem, jak się okazało, ów worek zawierał również metrykalia Tobolewiczów i kiedy pan Sławek przeczytał mój blog, zaintrygowany moją opowieścią, postanowił pomóc mi w rozwikłaniu tajemnicy rodzinnej przodków podpułkownika z Bławat.

Kujawskie korzenie
W pierwotnej wersji biogramu ppłk. Ludwika Tobolewicza podałem, że to jego ojciec był tym powstańcem, który zesłany do Tobolska salwował się, wespół z hrabią Tarnowskim, ucieczką z zesłania. Dopiero głębsza analiza genealogiczna i podpowiedź pana Sławomira pozwoliły tę tezę przesunąć w czasie do powstania listopadowego 1830 roku i obarczyć nią pradziadka rzeczonego, również Ludwika. W oparciu o dokumenty metrykalne, dla pełnej jasności dziejów cofnijmy się zatem w czasie do końca XVIII wieku.

W miejscowości Kraszyce na Kujawach Zachodnich, która leży pomiędzy Strzelnem a Kruszwicą około roku 1794 przyszedł na świat Ludwik, który po 1830 roku przybrał nazwisko Tobolewicz. Jego rodzicami byli Antoni z Kraszyc (Tobolewicz?) i Agnieszka. Ojciec Ludwika był rządcą ekonomicznym w majętności ziemskiej Kraszyce u wojewody [Antoniego (?)] Mierosławskiego (Mirosławskiego).

Z podanych przez Ludwika do ogłoszeń parafialnych danych osobowych możemy domyślić się, że urodził się on w stosunkowo dobrze sytuowanej rodzinie. Ojciec Antoni jako rządca ekonomiczny był wysokim urzędnikiem gospodarczym w hierarchii zarządców licznych majętności ziemskich jakimi władali Mierosławscy. Mógł nawet wywodzić się, z któregoś z kujawskich rodów szlacheckich. Sami Mierosławscy posiadali w pobliżu Kraszyc swoje rodowe Mirosławice, Witkowo, Wronowy, Proszyska i wiele innych posiadłości, z których były i takie, które dzierżawili od innych posiadaczy ziemskich, w tym od klasztorów.

Powstanie Listopadowe 1830-1831 i Tarnowscy 
W sferach uprawdopodobnionych domysłów pozostaje udział Ludwika z Kujaw w powstaniu listopadowym. Ta wiadomość została zapisana tradycją rodzinną i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Kiedy powstanie wybuchło miał około 36 lat. Najprawdopodobniej był żołnierzem w randze podoficera lub oficera Wojska Polskiego Królestwa Kongresowego. O jego drodze bojowej nic nie wiadomo. Po upadku powstania w październiku 1831 roku przedostał się wraz z hr. Tarnowskim i kilkoma innymi towarzyszami broni na teren zaboru austriackiego, w okolice Tarnobrzega.


Przybliżenia wymaga udział hrabiów Tarnowskich  z Dzikowa herbu Leliwa w Powstaniu Listopadowym. Osobą, która pełniła różne funkcje w Królestwie Polskim był Jan Feliks z Dzikowa. Wykształcony w atmosferze sejmu czteroletniego przez dziada, Stanisława Małachowskiego, i brata matki, Tadeusza Czackiego stał się ważnym politykiem warszawskim. W 1815 roku, pod przewodnictwem Stanisława Zamoyskiego, wziął udział w delegacji do Cesarza rosyjskiego na kongresie Wersalskim pod Paryżem. Po powstaniu Królestwa Polskiego, został senatorem - kasztelanem, członkiem rady stanu, komisji oświecenia itd. Syn jego, Jan Bogdan, już za życia ojca zastępował go w spełnianiu obowiązków obywatelskich. Niestety, udającego się do powstania w 1831 roku dopadła choroba - zapalenie mózgu i zatrzymała przez długie tygodnie, uniemożliwiając mu udział w zrywie patriotycznym. Spełnił go młodszy brat Walerian, który służył w legii konnej pod generałem Różyckim. Za waleczność został odznaczony krzyżem zasługi.

Hrabia Walerian Spycimir Tarnowski herbu Leliwa najpewniej był tą osobą, która sprowadziła towarzyszy walk powstańczych do Dzikowa i wspólnie z ojcem hr. Janem Feliksem pomogli im osiedlić się w swych dobrach. Jak pisze mi Sławomir Stępak:
Tarnowski, po powstaniu listopadowym sprowadził do swoich dóbr kilku jego uczestników. Wśród nich byli: Jan Zaklika, który z czasem odkupił od Tarnowskiego wieś Koćmierzów, a wcześniej był prawdopodobnie zarządcą ekonomicznym dóbr dzikowskich Tarnowskiego. Innym ze sprowadzonych powstańców był Andrzej Dobrodzicki ranny pod Boremlem, a następnie opiekun dwóch pokoleń dzieci Tarnowskich. Dobrodzicki zmarł w 1884 roku i pochowany został na starym cmentarzu w Miechocinie. Tam też spoczywa Józef Brodzki, też powstaniec listopadowy i zaufany człowiek Tarnowskiego. I jeszcze Józef Ślebodziński, któremu dzieci rodziły się w Wielowsi, Trześni i na końcu w Dzikowie, a Tarnowski po powstaniu listopadowym zatrudnił go jako rachmistrza w dobrach dzikowskich. Jak ztem widać, spora grupa powstańców listopadowych znalazła schronienie w dobrach dzikowskich Tarnowskiego.

Powszechne były przypadki, że dla kamuflażu przed władzą zaborczą podawali nieprawdziwe dane. Tak było z Janem Zakliką, który podał w momencie ślubu fikcyjne dane rodziców, co dopiero wyszło kilka lat po jego śmierci i chyba w 1911 roku namiestnictwo napisało pismo do parafii wielowiejskiej, że w metryce ślubów błędnie zapisano jego rodziców i w piśmie tym dopiero podano ich prawdziwe dane. Natomiast historię Józefa Brodzkiego, w Domowej Kronice Dzikowskiej opisał prof. Stanisław Tarnowski. Brodzki został „przysposobiony” przez rodzinę Brodzkich z Hałuszowic koło Jarosławia, żeby czasem władza zaborcza nie trafiła na jego trop jako byłego powstańca.

Podobnie uczynił Ludwik z Kujaw, syn Antoniego i Agnieszki z Kraszyc, który ukrył swą tożsamość pod nazwiskiem Tobolewicz. Najprawdopodobniej schwytany przez Rosjan został zesłany do Tobolska. Udało mu się uciec z konwoju i trafić pod skrzydła swojego dowódcy hr. Tarnowskiego. Tak osiadł w jego dobrach, otrzymując pracę podleśniczego w Wielowsi. Była to intratna funkcja, a zarazem praca, która stawiała Ludwika w grupie ludzi zaufanych hr. Tarnowskiego.





Zerwane zapowiedzi
Całą wiedzę o Ludwiku z Kujaw czerpiemy z zapowiedzi przedślubnych, a konkretnie z Księgi Zapowiedzi Przedślubnych parafii w Tarnobrzegu-Wielowsi. To w niej znajdujemy zapis zapowiedzi dotyczący Ludwika Tobolewicza i Franciszki Tonderysowej, jaka została wygłoszona w kościele parafialnym w Wielowsi w dniu 1 września 1837 roku. Brzmi on następująco: Ludwik Tobolewicz podleśniczy w Wielowsi zamieszkały rodem z Kraszyc Król[estwa] Pruskiego syn Antoniego Tobolewicza Rządcy Ekonomicznego wojewody Mirosławskiego – i Agnieszki matki /: która? Z prac. Franciszką Tonderysówną rodem z Przyszowa parafii Stanowskiej [Stany w okolicach dzisiejszej Stalowej Woli] zamieszkałą w Wielowsi córką Tonderysa poddanego z Przyszowa i Marianny matki /: która z Marcina Staszka i Katarzyny małżonków zrodzona. Z analizy tekstu wynika, że ślub z bliżej nieznanych przyczyn nie odbył się, na co wskazuje brak adnotacji o drugim i trzecim ogłoszeniu, co w procedowaniu zawarcia związku małżeńskiego było konieczne.

Przyczyn zerwania zapowiedzi należałoby dopatrywać w błogosławionym stanie kandydatki na małżonkę Franciszki Tonderys. O tym fakcie dowiadujemy się z zapisu zawarcia związku małżeńskiego przez najstarszego syna obojga późniejszych małżonków Ludwika i Franciszki, Michała Tobolewicza. Otóż zawierając on związek małżeński 25 maja 1857 roku podał wiek 20 lat, czyli urodził się w 1837 roku - tym samym, w którym z ambony „spadły” pierwsze zapowiedzi.

Ślub Ludwika i Franciszki
Sławomir Stępak wertując kolejne strony Księgi Zapowiedzi Przedślubnych parafii w Tarnobrzegu-Wielowsi trafił na kolejny wpis dokonany 5 lat po pierwszych zerwanych zapowiedziach. Pierwsze zapowiedzi zostały ogłoszone 24 kwietnia 1842 roku w kościele parafialnym w Wielowsi kolejne 5 i 8 maja. Pan młody już nie był taki młody, gdyż liczył sobie 48 lat zaś pani młoda Franciszka Tonderysówna 29 lat. Kolejną informację jaką czerpiemy z tego zapisu jest czas przybycia Ludwika do Wielowsi, czyli przed 12. laty. A więc w 1830 roku, choć mogło to być później i tylko dla zamazania daty faktycznego osiedlenia się – ucieczki z Królestwa Polskiego lub zesłania taką datę roczną odnotowano. Natomiast pani młoda zamieszkiwała w Wielowsi od 7. lat.

Ludwik Tobolewicz wraz ze swoją narzeczoną mieszkali razem w Wielowsi pod numerem 29. Ten fakt może świadczyć, że samotny podleśniczy przed siedmiu laty zatrudnił u siebie Franciszkę jako gospodynię. Oboje musieli mieć się ku sobie już od początku, dlatego też te pierwsze zapowiedzi i urodzenie na 6 lat przed ślubem syna obojga Michała Tobolewicza. Ostatecznie ślub Ludwika i Franciszki miał miejsce w kościele wielowiejskim dnia 17 maja 1842 roku w pół roku po urodzeniu przez Franciszkę drugiego dziecka. Świadkowali temu ślubowi Michał Sosnowski i Błażej Łętowski, a ślubu udzielił ks. Michał Byczyński.

Dzieci Ludwika powstańca 
Jak dotychczas w metrykaliach parafii Tarnobrzeg-Wielowieś odszukanych zostało dwoje dzieci Ludwika powstańca. Najstarszym i jeszcze przedmałżeńskim dzieckiem był Michał urodzony w 1837 roku. Z kolei drugim synem, również przedmałżeńskim, był urodzony 18 sierpnia 1841 roku Ludwik, który ochrzczony został nazajutrz 19 sierpnia w kościele parafialnym w Wielowsi.



Michał 25 maja 1857 roku poślubił Agatę Jarząb, zaś Ludwik 9 czerwca 1866 roku Marię Farbisz urodzoną 13 listopada 1848 roku. Ludwik w tym czasie mieszkał w Chmielowie pod numerem 1, gdzie prowadził warsztat kowalski. Miał 25 lat, zaś jego narzeczona liczyła sobie 17 lat i była córką Józefa Farbisza właściciela gruntów i Gertrudy z Węglów. Panna młoda wraz z rodzicami mieszkała w Zakrzowie pod numerem 25, gdzie również się urodziła.

Ludwik kowal 
Ludwik Tobolewicz „kowal” syn Ludwika i Franciszki Tonderys z Marią Farbisz miał dziewięcioro dzieci, z których troje zmarło:
1. Gertruda urodzona 26 stycznia1870 roku, zmarła 3 lutego 1873 roku.
2. Antoni urodzona 30 grudnia 1872 roku, zmarła 18 lutego 1873 roku.
3. Agnieszka urodzona 31 marca 1874 roku, ślub 21 lutego1900 roku z Wojciechem Krzyżkiem.
4. Bronisława urodzona 6 czerwca 1876 roku, ślub z Władysławem Kurasiem.
5. Władysław urodzony 1 stycznia 1879 roku, zmarł 29 lipca 1879 roku w Wielowsi.
6. Franciszek urodzony 10 lipca 1880 roku, ślub 1916 roku w Zaleszanach z Marią Szkutnik.
7. Władysław urodzony 7 lutego 1883 roku.
8. Ludwik urodzony 17 września 1885 roku – późniejszy podpułkownik Wojska Polskiego.
9. Gertruda urodzona 11 grudnia 1888 roku, ślub 18 stycznia 1913 roku z Janem Szkutnikiem.

Ludwik „kowal” zmarł przed 1892 rokiem. Wdowa Maria z Farbiszów Tobolewicz wyszła ponownie za mąż 29 lutego 1892 roku za Jana Roga z Dąbrowicy.
Dalszą genealogię pomijam, gdyż stanowi boczną linię dla naszego bohatera ppłka dra Ludwika Tobolewicza z podstrzeleńskich Bławat.
KONIEC


poniedziałek, 16 kwietnia 2018

W Nadleśnictwie Miradz - 100 drzew na 100-lecie odzyskania niepodległości



Dla uczczenia i na pamiątkę obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę, począwszy od czwartku do soboty, w sąsiedztwie ścieżki dydaktycznej, w Nadleśnictwie Miradz sadzono dęby, chronione cisy i jarzęby brekinie zwane brzękami. Inauguracja tego uroczystego sadzenia drzew miała miejsce 12 kwietnia 2018 r. przy licznym udziale oficjeli z obszaru terytorialnego Nadleśnictwa Miradz i regionu, m.in.: dyrekcji RDLP w Toruniu, przedstawicieli władz lokalnych, oświaty, straży i służb, organizacji pozarządowych oraz mediów. W dniach kolejnych nadleśnictwo odwiedziły szkoły oraz mieszkańcy regionu.

Pracownicy nadleśnictwa na czele ze swoim szefem Andrzejem Kaczmarkiem przygotowali te trzydniowe uroczystości doskonale. Była część historyczna, rekreacyjna z sadzeniem drzew oraz podsumowanie pięknej akcji. W części historyczno-kameralnej miały miejsce wystąpienia. Nadleśniczy Kaczmarek po powitaniu gości przedstawił program ideowy akcji sadzenia lasu z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości w Nadleśnictwie Miradz. Następnie, Marian Przybylski - prezes TMMS wygłosił prelekcję wzbogaconą pokazem multimedialnym zatytułowaną Niepodległa.






Specjalista służby leśnej w Nadleśnictwie Miradz Paweł Kaczorowski tak streścił moje wystąpienie: prezes Przybylski przypomniał zebranym trudną historię Polski od czasu I rozbioru do momentu odzyskania niepodległości w 1918 roku. Następnie prelegent zawęził opowieść o drodze ojczyzny do niepodległości do Kujaw a zwłaszcza Strzelna i okolic. Wystąpienie to było niewątpliwie cenną dawką lokalnej historii ubarwioną wieloma faktami z przeszłości, do których tylko szanujący swoje małe ojczyzny pasjonaci potrafią dotrzeć.






Zarówno przed jak i po wystąpieniu na temat drogi do wolność na Kujawach zebrani goście mieli okazję dokonać wpisów w wyłożonej Księdze pamiątkowej, po czym uczestnicy przeszli na wyznaczoną powierzchnię sadzenia, a byli to: Janusz Kaczmarek - dyrektor RDLP w Toruniu, Henryk Wojtczak - emerytowany naczelnik Wydziału Hodowli Lasu RDLP w Toruniu, Krzysztof Szarzyński - wicestarosta mogileński, Ewaryst Matczak - burmistrz Strzelna, Dariusz Witczak - burmistrz Kruszwicy, Leszek Duszyński - burmistrz Mogilna,
Piotr Pieszak - przewodniczący Rady Miejskiej w Strzelnie, ks. kan. Otton Szymków - dziekan strzeleński i proboszcz parafii pw. Św. Trójcy w Strzelnie, Andrzej Stachowiak - naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska, Architektury i Budownictwa oraz Rolnictwa i Leśnictwa w powiecie mogileńskim, Krzysztof Kosiński - Powiatowy Lekarz Weterynarii powiatu mogileńskiego, Mariusz Dybicz - Zastępca Komendanta Powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Mogilnie, Tomasz Kruczyński - Zastępca Komendanta Powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Inowrocławiu, Włodzimierz Jopek - Prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Strzelnie, Andrzej Sieradzki - dyrektor Parku Krajobrazowego „Nadgoplański Park Tysiąclecia”, Tadeusz Twarużek - dyrektor  Gimnazjum im. Jana Dałkowskiego w Strzelnie, Maciej Maciejewski z córką Teresą - opiekun Ostoi Nadgoplańskiej z ramienia Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, Zbigniew Domański - Prezes oddziału PTTK w Strzelnie, Marian Przybylski - Prezes TMMS, Heliodor Ruciński - skarbnik i dokumentalista z TMMS, Andrzej Kaczmarek - nadleśniczy Nadleśnictwa Miradz, Wojciech Wojtasiński i Paweł Kaczorowski - specjaliści służby leśnej oraz Ryszard Kotliński - leśniczy Leśnictwa Młyny i Marcin Szymczak - podleśniczy Leśnictwa Młyny.






















Całość wydarzenia dokumentowali fotoreporterzy: Paweł Lachowicz z "Pałuk", Paweł Kaczorowski z nadleśnictwa i Heliodor Ruciński z TMMS-u.

środa, 11 kwietnia 2018

Napisane przed ośmioma laty



 Wczoraj, z daleka od polityki, obejrzałem dopołudniowe relacje telewizyjne z 8-rocznicy tragedii smoleńskiej. Zaś po przedpołudniowym spacerze z małżonką, w zaciszu domowym obejrzałem transmisję z odsłonięcia Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej 2010 r. na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie i z innych tego dnia odbytych uroczystości. Dziś rano o 4:00 przyszło mi do głowy, by coś o tym bezstronnie napisać, dlatego postanowiłem przywołać, to co napisałem przed ośmioma laty 10 kwietnia 2010 r. o godz. 11:49 na nieistniejącym już blogu, a co zachowało się w kopii blogu Strzelno moje miasto 2. Oto ta treść:

Dziś w godzinach porannych pod Smoleńskiem w Rosji w wyniku katastrofy lotniczej zginęła Para Prezydencka Lech i Maria Kaczyńscy oraz cała towarzysząca Im delegacja.
Wywieśmy flagi narodowe z kirem. Godnie uczcijmy śmierć Elity Państwa Polskiego.
Pójdźmy na cmentarz i zapalmy znicz pamięci na Pomniku Katyńskim.
Zdrowaś Maryjo łaskiś pełna...


Późnym popołudniem do tego komunikatu dopisałem:
W kilkanaście minut po tragicznej informacji wywiesiliśmy Biało-Czerwoną z kirem, na znak jedności narodowej i żałoby. Po otrząśnięciu się, tuż przed południem, umieściłem wiadomość dla przyjaciół z zagranicy i wszystkich zaglądających na blog, o bolesnej śmierci Pary Prezydenckiej. O godz. 14:30 wraz z małżonką udaliśmy się na cmentarz, by na Pomniku Katyńskim zapalić znicz pamięci ku czci Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego i Jego Małżonki Marii oraz za pozostałe ofiary dzisiejszej katastrofy lotniczej. Ktoś był przed nami i równie płomień pamięci wzniecił.

Pomodliliśmy się. Boże cośmy Ci uczynili, że nas tak doświadczasz? Odszedł kwiat polskiej inteligencji, generalicja, duchowni, załoga samolotu... Wracając przez miasto, zauważyliśmy liczne kirem przewiązane flagi państwowe zawieszone spontanicznie przez mieszczan strzeleńskich. Wiele budynków publicznych również takimi barwami się okryło. Cały dzień wysłuchujemy komunikatów, uczestniczyliśmy w modlitwie i mszy św. transmitowanej z Katedry na Wawelu. Słyszeliśmy dzwon Zygmunta głoszący Narodowi smutne wieści.

Zaczęliśmy z żoną rozmawiać o ofiarach, o smutku i żalu, a szczególnie o Parze Prezydenckiej i Annie Walentynowicz. Wspomnieliśmy rok 1994 i miesiąc październik. Wówczas Lidka przypomniała mi, że Strzelno odwiedziła Pani Anna. Z 13 na 14 Waldek miał tragiczny w skutkach wypadek, a miał po gościa wyjechać do Inowrocławia. Byłem współorganizatorem tej wizyty, a legenda „Solidarności" przyjechała na zaproszenie nieżyjącego śp. Stanisława Lewickiego, ojca Waldka, prezesa Towarzystwa Szlaku Piastowskiego w Strzelnie. Spotkaliśmy się w MDK-u oraz w Bibliotece Publicznej. Później, Stanisław zawiózł gościa do Sanktuarium Markowickiego. Tam spotkali się ojcem Aleksandrem Dońcem OMI i modlili się przed cudowną figurą Pani Kujaw.

Prezydenta Lecha Kaczyńskiego widziałem z bliska, było to podczas pogrzebu Honorowego Obywatela naszego miasta prof. Andrzeja Stelmachowskiego, 15 kwietnia roku ubiegłego. Podczas mszy żałobnej w Katedrze św. Jana w Warszawie, byłem od niego na długości ławki, podobnie jak cała strzeleńska delegacja. Wówczas wiele zdjęć Prezydentowi zrobił Heliodor, nawet film z całej ceremonii nagrał. Wspominając Pana Prezydenta odszukałem zdjęcia z Głową Państwa i z śp. Anną Walentynowicz.

sobota, 7 kwietnia 2018

Strzeleńskie absurdy źródłem kabaretowych tekstów

Heliodor tak wymyślił, mówiąc: - Marian, ale będą jaja...

Ostatnio spływające do mojej emeryckiej, pisarskiej pracowni informacje z naszego prowincjonalnego rynku politycznego już mnie nie bulwersują, tak, jak to miało miejsce przed laty. Po prostu przywyknąłem do ludzkich postaw i zachowań, choć one nadal mnie w wielu wypadkach doprowadzają do rozstroju i utraty "równowagi". Tak właściwie to zachodzi u mnie chwilowe rozkalibrowanie instrumentu zwanego komfortem psychicznym i trwa zaledwie kilkadziesiąt sekund, po czym wraca do normy. Zatem, nie potrzebuję stroiciela - w domyśle środka uspokajającego - by wrócić na właściwą linię melodyczną.

Wiele zachowań polityków oraz ich klaki zaczyna mnie nawet bawić i rozweselać do tego stopnia, że zastępują oglądanie licznych i nie zawsze wesołych grup kabaretowych. Mało tego, wręcz kuszą, by wziąć pióro i dokumentować prozą, w formie tekstów kabaretowych to wszystko co trąci absurdem. Dla niewtajemniczonych dodam, że absurd to pojęcie określające sytuację, sformułowanie lub myśl będące wewnętrznie sprzeczne lub pozbawione sensu. I właśnie z takimi absurdalnymi sytuacjami mamy do czynienia od bardzo dawna w naszym Strzelnie. Połączenie absurdu z polityką jest tak stare jak kuszenie Adama i Ewy przez węża: - spróbuj Adamie, to jabłko jest takie dobre, słodkie...

I co, spróbował? A pewnie, że podpuszczony przez Ewę - w polityce z takim zachowaniem mamy do czynienia na co dzień - spróbował. Absurdem było takie zachowanie, gdyż oboje z hukiem z Raju zostali wypieprzeni. I jeszcze jeden mój punkt widzenia, będący niejako definicją na pojęcia: polityka i walka. Co to jest polityka? - Jest to bezwzględna walka o koryto. A co to jest walka? - Jest to zdobywanie za wszelką cenę koryta. Tak oto tłumaczę sobie wszelkie zachowania wychodzące poza normy bytowe określone licznymi regułami ludzkiego, godnego zachowania.

Ostatnie wystąpienia sesyjne sprawiły - znając występujących i aktorów z tła jak własną kieszeń - że postanowiłem pisać również teksty kabaretowe. Nie będzie to zbyt trudne, gdyż wystarczy zastąpić już okrzyczane: - Przyszła baba do lekarza - słowami: Przyszła baba do burmistrza i oj będzie się działo, a do tego "śmichu bydzie" co niemiara. Gotowy scenariusz już mam i zanim go opublikuję, wyślę do twórców kabaretu "Ucho prezesa".

Dlaczego do nich? Ano dlatego, że mój tekst nosi tytuł "Ucho burmistrza" i w swej konstrukcji nawiązuje do pierwowzoru. I już kończę, bo "śmich mie zaliwo", jak w niedzielne popołudnie, po rosole i "kurczoku" w potrawce, z "kumpotym" na deser zasiądę przed telewizornią i zobaczę napis: Kabaret Moralnego Niepokoju, "Oko burmistrza", tekst Marian Przybylski.
   

środa, 4 kwietnia 2018

170. rocznica Wiosny Ludów. Epizod w Stodołach

Rozstrzelanie Piotra Brackiego 1848 r. w Stodołach wg. Edmunda Fiebiga.



W tym roku obok stuletnich rocznic odzyskania niepodległości i Powstania Wielkopolskiego obchodzimy niejako "cichaczem" 170 rocznicę Wiosny Ludów. 31 marca 2018 r., w Wielką Sobotę przypadło 170 lat od dnia, w którym śmierć poniósł z rąk barbarzyńskich Prusaków uczestnik tamtego zrywu, dzierżawca probostwa w Stodołach Piotr Bracki. Z tej to okazji członkowie TMMS Krzysztof Rymaszewski i Heliodor Ruciński - jeszcze przed święconką - udali się pod kościół św. Wojciecha w Stodołach i tam u grobu bohatera z 1848 r. złożyli wieniec i zapalili znicze o kolorach narodowych. Wydarzenia stodolskie stały się przed laty kanwą rekonstrukcyjnych manewrów w wykonaniu grupy pod kierownictwem dr. Alfreda Fiebiga oraz przyczynkiem do wykonania kilku rysunków i akwarel przez brata strzeleńskiego lekarza Edmunda Fiebiga.   

Pozwólcie, że tym tekstem przywołam tamte wydarzenia i przybliżę jeszcze jedną sylwetkę uczestnika Wiosny Ludów 1848 r. Piotra Brackiego ze Stodół. Na przypomnienie zasługuje więcej postaci z tamtych lat i może uda się ich przywołać w kolejnych moich opracowaniach. Dzisiaj niepublikowane jeszcze fragment mojej książki Z dziejów wsi Stodoły i Stodólno. Rys monograficzny:  
W latach trzydziestych XIX w. probostwo, czyli tak zwany folwark kościelny, został puszczony w dzierżawę. Tenutariuszem jego został Piotr Bracki z żoną Katarzyną. Z małżonkami tymi związany jest głośny epizod z okresu Wiosny Ludów 1848 r., który echem rozszedł się po całym Wielkim Księstwie Poznańskim. 20 marca rewolucja ogarnęła Poznań, paraliżując główny ośrodek administracyjny i wojskowy księstwa. Utworzony tam Polski Komitet Narodowy postawił sobie za pierwsze zadanie rozszerzenie powstania i objęcie władzy w całej prowincji. Tegoż dnia po południu wyruszyli z Poznania do wszystkich powiatów wysłannicy Komitetu z biało-czerwonymi kokardami u czapek i odezwami. Powstanie rozwijało się bez otwartego wystąpienia przeciw władzom pruskim. Wieść o poznańskich wypadkach dotarła do Inowrocławia dnia następnego. W nocy z 21 na 22 marca zerwano pruskie orły z przejeżdżającego przez Strzelno wozu pocztowego. Wydarzenia, jakie w pierwszych dniach rewolucji rozegrały się w Stodołach zostały szczegółowo opisane przez Katarzynę Bracką w liście skierowanym do redakcji „Gazety Polskiej” i opublikowanym na jej łamach 7 kwietnia 1848 r. Kilka dni wcześniej, bo 4 kwietnia na łamach tejże gazety strzeleński Komitet Narodowy podał informację:

Zawiadamiam Komitet Narodowy w Mogilnie o okropnym przypadku, który stał się u nas. Brackiego posesora w Stodołach chcieli żołnierze pruscy aresztować; nie dał się, a za to go natychmiast zastrzelili - Onę związaną tu przyprowadzili. Proszę tę okropną rzecz przez kuriera innym komitetom zakomunikować.

Katarzyna Bracka, tak oto, przedstawiła ostatnie dni z życia męża. Pisze ona, że w związku z kończącą się dzierżawą probostwa w Stodołach, która przypadała na św. Jana (24 czerwca), mąż jej Piotr rozpoczął starania około poszukania nowej tenuty. Z gazety dowiedział się, iż Konsystorz w Poznaniu wypuszcza w dzierżawę probostwo w Słomowie pod Rogoźnem. Dlatego też, dobrawszy sobie towarzystwo w osobie strzelnianina Antoniego Laskowskiego, wybrał się do Rogoźna by 22 marca uczestniczyć w przetargu. Wracając przez Mogilno, trafili tam na zrywanie orłów z urzędów pruskich, a gdy dotarli do Strzelna (23.03), oboje, usunęli godła również z urzędów miejscowych. Nic nie wskazywało na późniejszy tragiczny przebieg rewolucji. W świątyniach protestanckiej i katolickiej odbywały się nabożeństwa na żądanie ludu, aby wprowadzić braterską zgodę między obu narodami, polskim i niemieckim, poprzez święto religijne. Tego samego dnia zawiązał się w mieście, początkowo 15., potem 22. osobowy, lokalny Komitet Narodowy, w skład którego wchodził Piotr Bracki. Obok niego, zasiadali w nim późniejsi jego prześladowcy, Friedrich Kühne - dzierżawca domeny Strzelno i Jan Jamroski - kasjer domenalny. Ale i tegoż dnia poczęto zbroić ludność, szczególnie w kosy zebrane od miejscowych kupców i odpowiednio przystosowane.

Bitwa w Strzelnie 23 kwietnia 1848 r. wg. Edmunda Fiebiga.
Dalsze dni przyniosły zbrojne starcie pomiędzy oddziałem miejscowych Polaków dowodzonych przez Józefa Garczyńskiego a uzbrojonymi kolonistami wiedzionymi przez administratora domeny, naddzierżawcę Friedricha Kühne. Jak odnotowała Katarzyna Bracka, cała ta sytuacja rozgniewała Oberamtmana Kühne i intendenta Jana Jamroskiego ze Strzelna do tego stopnia, iż szukali oni (tekst oryginalny):

sposobności do odebrania mężowi życia. W tym celu wysłali niejakiego Szefra ze Strzelna z tem poleceniem, żeby ogłaszał ludowi, iż Polacy chcą wyrznąć Niemców i zrabować Amtmana. W tym czasie, Pan Oberamtman Kühne sprowadził wszystkich swoich ludzi z Młynów i Strzelna, Niemców, do dworu, powiadając im: „widzicie, co panowie robią; chcą znowu lud do poddaństwa przymusić, knutowć ich, i gospodarstwa im odebrać”.

Amtman Kühne i intendent Jamroski rozesłali powtórnie w nocy posłańców, Szefra i innych, do gospodarzy niemieckich, z tem poleceniem, że kto tylko kocha niemiecką krew, niech przychodzi z bronią jaką ma, do obrony. To wszystko działo się dnia 27 marca w nocy. Chłopiec niemiecki, krawieckiej professyi, nazwiskiem Rau, z kolonii Stodół, chodził po domach niemieckich i wzbudzał lud do buntu. Pochwycono go i do sołtysa miejscowego zaprowadzono i tam przy świadkach zeznał, że za dwie godziny wszyscy Polacy będą wyrznięci. - To się działo w nocy.



Trzeci Posłaniec przyjechał konno z oświadczeniem, ażeby tak polscy ludzie, jak i niemieccy przyjechali do obrony, że 70 szlachty uwięziono już u Laskowskiego, również, jako Oberamtman zabrał Polakom w nocy wszystkie kosy. Szefra wysłał Kühne do wszystkich leśniczych i borowych, żeby się jak najspieszniej stawili, ponieważ go Polacy chcą zrabować. Kazał zatem swoim ludziom na rynku w Strzelnie dobrą ucztę wyprawić i częstować wszystkich niemieckich gospodarzy. Rano przysłał znowu posłańca, oświadczając ludowi, żeby się jak najspieszniej stawili z bronią jaką kto ma. Mąż mój wybrał się do Strzelna wziąwszy ze sobą parę nabitych pistoletów do swej obrony, w tak niebezpiecznym czasie. Kiedy wchodził w bramę Amtmana, stał w niej chłop z kosą, krzycząc: „nie wolno wchodzić do miasta!” Natenczas pokazał mój mąż chłopu pistolet, powiadając mu, że idzie swój. Chłop położył kosę i pobiegł do intendenta, z oznajmieniem. Skoro tylko intendent spostrzegł męża mego na rynku w Strzelnie, zaraz go obtoczyli Niemcy i Żydzi z bronią z odwiedzionemi kurkami, wołając: „złóż broń!” - na co im odpowiedział: „na cóż ja mam broń składać, kiedyście kazali schodzić się z bronią nabitą, i wy nie składacie swojej”. Krzyknęli powtórnie: „złóż broń!”

Fragment artykułu z "Gazety Polskiej".
Natenczas mąż mój ukląkł, wzywając Boga na świadka, że nie przyszedł w złym zamiarze. Krzyknęli Niemcy i Żydzi po trzeci raz: „złóż broń!”, na co odpowiedział: „więc odbierzcie mi ją zarazem ze życiem!” W tem przyłożył sobie do piersi jeden pistolet, a drugim wymierzył w Amtmana Kühne, mówiąc: „kto chce rozlewu mej niewinnej krwi, niech występuje!” Kazał natenczas Pan Kühne złożyć broń do nogi i uściskał mego męża prosząc go, ażeby jak najprędzej z miasta wyszedł, co też ostatni uczynił. - Rozgniewany Amtman i rozjątrzony intendent ściągnął wojska, ogłaszając kłamliwie, że Polacy są niespokojni i chcą rabować i napadać. Komornica Marianna Waszbińska z miejsca, wracając z kościoła ze Strzelna, przysłuchała się rozmowie żołnierzy na cmentarzu (przykościelnym), którzy mówili: mogliście przynajmniej nazabijać cielaków i krwią posmarować bruk, bo wasz Amtman powiedział nam, że tutaj wielkie krwi rozlanie i wielki bunt panuje i dla tego przysłał po nas, a tutaj jest największa spokojność. ściągnąwszy tedy Amtman wojsko, przedstawił mu, że mój mąż jest wielki burzyciel. Uczęstował je jak najobficiej w tem przedsięwzięciu, ażeby mojemu mężowi wydarli życie. Ci opojeni przyjechali w podwórze do Stodół w 11 konnicy i 9 piechoty i obkroczyli dom. Służąca moja Michalina Daszkowska krzyknęła: „Pani! żołnierze idą pana zabić!” a ja wzięłam parę pistoletów i chciałam je wrzucić do kuchni, lecz już nie zdążyłam. Żołnierz jeden odebrał mi je i uderzył mnie kilka razy kolbą w piersi i w twarz, mówiąc po niemiecku: „Du Weib was machst du, du verfluchtes luder!” (kobieto, co porabiasz, ty przeklęte ścierwo). Na co ja mówiłam: „Żołnierze, co chcecie wszystko będzie wam dane!” Ale głosu mego nie usłuchali, zapalczywi i zajadli. Odepchnęli mnie kułakami, aż blisko do kościoła. Mąż mój był natenczas w stodole. Ja wołałam: poddaj się tym żołnierzom!” ale on głosu mego nie usłyszał przed krzykiem żołnierzy. Mąż mój boleścią zdjęty widząc mnię w tak smutnym położeniu, szedł spokojnie i z pokorą jak niewinny baranek ze złożonemi rękami , mając dwa małe pistolety nie nabite i zepsute w kieszeni. Żołnierz wymierzył do niego o dwa kroki. Widząc zapalczywość żołnierzy i nie mając żadnej obrony, ukląkł spoglądając oczyma gorzkiemi łzami zalanemi w niebo; a poleciwszy swą duszę Bogu, mówił im: „czyńcie teraz, co wam się podoba!” Żołnierz, który stał może jeszcze nie o dwa kroki, strzelił wtenczas do niego, i kula przeszła przez ramię i przez bok. Mąż mój chwycił się za ramię mówiąc z krwawemi łzami w oczach: „Jezus, Marya, Józefie święty, Amen! Podoficer wystrzelił do niego drugi raz, mówiąc: „Da hast du dein Amen!” (oto pośpieszne twoje Amen!) trafiwszy go w głowę. - oficera nie było przy tych żołnierzach.



Na dowód tej zbrodni, Katarzyna Bracka podała listę świadków, w której wymieniła ośmioro mieszkańców wsi Stodoły, a byli nimi: Franciszek Janczak - komornik, Tomasz Winiarski - komornik, Michalina Daszkowska - służąca, Józefa Barawąsówna - dziewka, Elżbieta Góralska - dziewka, Katarzyna Lewandowska - wychowanica, Tomasz Mikołajczak - parobek i Wojciech Warzbiński. Jednocześnie mieli oni zaprzeczyć oszczerstwu, jakie rzucili pruscy żołdacy na osobę Piotra Brackiego, jakoby on miał strzelać do żołnierzy.
            
Tymczasem, tuż po zamordowaniu Barckiego, żonę jego, znajdującą się w negliżu, aresztowano i związaną popędzono na powrozie do strzeleńskiego Amtu. W drodze, żołnierze naśmiewali się z niej, iż prowadzą „królową polską”. Już na miejscu, w Strzelnie, asystujący konwojowi orszak Niemców i Żydów, wydając okrzyki radości odprowadził ją do aresztu smrodliwego, gdzie przetrzymana została aż do 10-tej godziny nazajutrz. Stąd, następnie odtransportowano ją w asyście żandarma do Inowrocławia. Dnia następnego po spisaniu protokołu puszczono wdowę do domu, i jak sama relacjonowała:

...do mojego zabitego i opuszczonego męża, który pozostał rozciągniony na ziemi i krwią zbroczony nie mając żadnej pomocy. Ja powracałam do domu nie mając grosza pieniędzy, gdyż zabrali mi wszystkie pieniądze wraz z papierami i różnemi dowodami, i zatrzymując mi pieniądze jakoby kaucyą za osobę moją, pozwalając mi tylko wrócić się na krótki czas do domu, do zabitego mego męża na pogrzeb. Kończąc opis wydarzeń, jakie rozegrały się pod koniec marca 1848 r., Katarzyna Bracka podała dwóch kolejnych świadków, którzy widzieli, jak Amtman Kühne (zapewne przed akcją w Stodołach) ...poił wojsko nie tylko kieliszkami lecz dzbanami i garnkami. Świadkami tymi były, wdowa Michalina Smolińska i Magdalena Baszczak ze strzeleńskiego Amtu. Pod listem tym również podpisał się wikariusz katolicki ze Strzelna ks. Józef Westphal, który powyższy opis potwierdza, w części, jako świadek, w części, jako słuchacz relacji przekazanych przez wiarygodnych świadków.



Piotr Bracki był gorącym patriotą i obok zabitego 21 marca 1848 r. w Poznaniu woźnego Bazaru, Chilewskiego, kolejną ofiarą pruskiej soldateski w Poznańskiem. Jego zabójstwo niezmiernie wzburzyło całą okolicę, szczególnie poruszając masy ludowe, które skierowały teraz całą swoją nienawiść przeciw Niemcom. Wcześniej, 24-25 sierpnia 1845 r. Bracki znajdował się w grupie ziemian, którzy założyli Kasyno Polskie w Bydgoszczy. Celem powołania Kasyna było ożywienie polskiego życia narodowego w ramach dozwolonych przez władze pruskie. Przewidywano organizację balów i innych rozrywek towarzyskich, łączonych z koncertami, odczytami i działalnością oświatową. Przy Kasynie zorganizowano szkołę polską, oraz planowano powołanie towarzystwa dla wspierania rzemieślników.

Kilkadziesiąt lat później, już w wolnej Polsce na łamach "Piasta" (1935, Nr 15) przypomniano epizod stodolski, poprzedzając go informacją o uczestniku Wiosny Ludów z 1848 r. Karolu Wiśniewskim (tekst oryginalny):
(...) Wskutek zaginięcia dokumentów rodzinnych i z przyczyn cywilno-prawnych zmuszony był przybrać nowe nazwisko - Wiśniewski.

Porwany miłością Ojczyzny i z niezłomną, wiarą w odzyskanie Jej wolności, wstąpił w szeregi powstańców - kosynierów pod dowództwo „niezwyciężonego rewolucjonisty" Ludwika Mierosławskiego. Wiśniewki walczył w oddziale strzelców pod Miłosławiem, gdzie szczególnie zacięte toczyły się walki. Prusacy zajęli korzystną pozycję w zamku miłosławskim, skąd silnym ogniem prażyli powstańców polskich, rozrzuconych w tyralierce na około w parku i ostrzeliwujących Niemców w pałacu. W długiej i zaciętej walce Wiśniewski został ranny w okolicę serca. Lecz, co dziwne, kula jakby osunęła się po złotym medalionie z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, który Wiśniewski nosił na piersi, i utkwiła w boku. Ciężko ranny leczył się skrycie przez dłuższy okres czasu w domach prywatnych w Poznaniu, lecz wszelkie zabiegi lekarskie nie zdołały usunąć pruskiej kuli. I tak przeżył z nią długie lata, aż zabrał ją do grobu.

W późnym już wieku dosięgły powstańca Karola Wiśniewskiego znowu prześladowania pruskie, a mianowicie prawa Bismarcka, wydalające w roku 1885 z granic państwa pruskiego 40 000 Polaków, pochodzących z zaboru rosyjskiego (lastige Auslander). Wśród nich znajdował się również jedyny syn powstańca Jan, który wyemigrował do Ameryki i tam zmarł w młodym wieku na nostalgię. Wiśniewski stracił też wcześnie ukochaną żonę Eleonorę z Ulkowskich, również córkę uchodźcy polskiego spod zaboru rosyjskiego. Wszelkie ciosy życiowe, których było niemało, znosił z wielkim hartem, wykrzesanym
z głębokiej wiary. Dożył pięknego wieku 87 lat. Do ostatnich prawie chwil swego życia zachował pogodę ducha i piękną postać sarmacką. Odznaczał się niezwykłą w tak późnym wieku żywością i trzeźwością umysłu, służąc otoczeniu zawsze najlepszymi radami. W gronie swych dzieci i wnuków chętnie i z werwą opowiadał o krwawych starciach z Prusakami pod Miłosławiem. Wspomnienia z powstania zapalały zawsze w jego starczych oczach błyski młodzieńczego zapału. Wierzył niezachwianie w odzyskanie niepodległości Ojczyzny
i pragnął gorąco dożyć tego radosnego dla Polaków momentu dziejowego.

Nie doczekał... Umarł u zięcia swego Linetey‘a w Ostrowie pod Gębicami dnia 9.XI.1908 r., otoczony powszechnym szacunkiem i przywiązaniem.

Drugi grobowiec pomnik świadczący już nie tylko o ruchu powstańczym 1848 r., lecz także
o tragizmie jego i bohaterstwie, znajduje się na cmentarzu katolickim w Stodołach obok kościoła parafialnego z następującym napisem:
Tu
spoczywają zwłoki
śp. Piotra Brackiego
zamordowanego przez Prusaków w Stodołach dnia 31 marca 1848 r.
urodził się1804 r.

Miłował Ojczyznę nad życie.
Dla tego życie za Ojczyznę położył.
Im więcej ofiar, im więcej cierpienia,
Tym Polska bliższą swojego zbawienia.
Nie traćcie więc ducha, żywi bracia moi,
Przed sprawiedliwością Boską żaden zabójca się nie ostoi.
Boże, bądź miłościw duszy Jego.


Zasłużony lekarz i patriota dr Jakub Cieślewicz ze Strzelna, (...), tak opisuje ten mord w liście do ks. prob. Morkowskiego w Stodołach:
Dnia 27 marca 1848 r. otrzymał z poduszczenia dzierżawcy domeny strzelińskiej Kühna i intendenta Jamrowskiego ze Strzelna oddział, składający się z 11 jazdy dragonów i 9 piechoty, rozkaz aresztowania w Stodołach pod Strzelnem dzierżawcy probostwa
Piotra Brackiego, który wraz z obywatelem Laskowskim (Antonim ze Strzelna) zdjął był orła pruskiego w Strzelnie, ale zresztą żadnych nie dopuścił się wykroczeń. Oddział przybył do Stodół 31 marca o godz.  4 po południu. Gdy na wezwanie owych żołnierzy Bracki
wyszedł bezbronny ze stodoły, zastrzelono go, żonę jego bito kolbami w piersi, głowę, związano powrozem i wleczono przez kilka dni wśród poniewierań z miejsca na miejsce (Gazeta Polska Nr 14).

Odpis listu Dr. Cieślewicza otrzymał piszący od p. Walentego Kusza, nauczyciela w Stodołach. List posiadał dopisek lekarza „Z moich zapisków".

Niemcy nie przyznali się do popełnionego morderstwa na bezbronnym człowieku i zamieścili
w swoim czasie w „Kuiawischer Bote" artykuł, w którym podawali, że Bracki wyszedł do nich uzbrojony. Naoczni świadkowie stanowczo jednak temu zaprzeczyli. O przyznaniu się do winy oprawców najlepiej świadczy fakt, że okrutni zwycięzcy znani z nieubłagalnego tępienia przejawów życia polskiego a nawet zacierania śladów polskości, nie mieli odwagi usunąć hańbiącego ich w oczach całego kulturalnego świata napisu, który po dziś dzień jest pomnikiem hańby dla zbrodniarzy, a pomnikiem bohaterstwa po wszystkie czasy dla Narodu Polskiego.