niedziela, 24 października 2021

Jak przed wojną gości w Strzelnie przyjmowano

Przed rautem w Domy Stowarzyszeń w Strzelnie
 

Dzisiaj cytują obszerny artykuł z prasy przedwojennej wprowadzę Was drodzy czytelnicy w ceremoniał jak towarzyszył przed blisko 100-laty wizytom dygnitarzy w Strzelnie. Będzie o biskupie Antonim Laubitzu i wojewodzie poznańskim hr. Adolfie Bnińskim. Przed dwoma laty pisałem o kościelnej oprawie tej wizyty z całkowitym pominięciem części cywilnej, co dzisiaj uzupełniam nieco szerzej przywołując przy tej samej okazji wizytę wojewody Adolfa Bnińskiego. Jako ciekawostkę dodam, że hr. Adolf miał pod Strzelnem majątek ziemski Bożejewice, który był dziedzictwem po babci Helenie z Kościelskich Potworowskiej.   

4 października 1925 roku w niedzielę Strzelno w swych prastarych niwach gościło dwóch dostojników, ks. biskupa Laubitza, i wojewodę hr. Bnińskiego, obu przybyłych z okazji poświęcenia kościółka św. Prokopa. Już w sobotę od południa miasto przybrało odświętną szatę dekorując domy i ulice zielenią, i chorągwiami, a wjazd do miasta znaczyły dwie bramy tryumfalne: jedna na granicy powiatu, druga na przedmieściu. W sobotę, więc o godz. 16:30 zawitał już ks. biskup na granicę powiatu, gdzie powitał go pierwszym zastępca starosty p. Skalski, w kwadrans później przy bramie tryumfalnej witali już imieniem obywateli i magistratu burmistrz miasta Tadeusz Busza i przewodniczący Rady Miejskiej dr Truszczyński. Od bramy do dziedzińca kościelnego stanęły w zwartym ordynku w cieniu swych sztandarów: Bractwo Strzeleckie, Towarzystwo Śpiewu ,,Harmonia“, Powstańcy i Wojacy, Przemysłowcy, Sokół i Straż pożarna, a w przejściu do wrót kościelnych powitały ks. biskupa Towarzystwa kościelne i bractwa wraz z dozorem kościelnym, jak również dziatwa szkolna ze swymi wychowawcami na czele.

 W dniu następnym witano przybyłego do Strzelna wojewodę. Już na granicy powiatu zebrali się wszyscy sołtysi powiatowi imieniem których sołtys z gminy Bronisław tradycyjnym zwyczajem wręczył wojewodzie chleb i sól. Jak i w dniu poprzednim biskupa, tak i w dniu niedzielnym wojewodę przy tejże bramie tryumfalnej powitali imieniem miasta burmistrz Busza i przewodniczący Rady Miejskiej dr Truszczyński w otoczeniu zgromadzonych towarzystw przybyłych na powitanie ze sztandarami.

Pełny ops tej części ceremonii: https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/04/konsekracja-rotundy-sw-prokopa-przed-94.html

4 października 1925 roku w Strzelnie, tuż po konsekracji kościoła św. Prokopa

Po dokonaniu przez ks. biskupa w otoczeniu licznego duchowieństwa ceremonii konsekracji starożytnego zabytku sztuki polskiej, jakim bezsprzecznie jest świeżo odnowiony kościółek św. Prokopa, rozpoczęła się uroczysta msza św. celebrowana przez ks. kanonika Kopernika, ongiś proboszcza parafii strzelnińskiej. Okolicznościowe kazanie wygłosił ks. Skrzypiński, proboszcz z Wójcina. O godz. 14:00 miejscowy proboszcz ks. Czechowski podejmował przybyłych gości obiadem, po którym p. wojewoda, w towarzystwie przybyłego z nim radcy wojewódzkiego p, Szczanieckiego udał się na uroczyste posiedzenia Wydziału i Sejmiku Powiatowego. Posiedzenie zagaił zastępca starosty Balińskiego, referendarz Województwa Poznańskiego p. Skalski, witając wojewodę w imieniu Wydziału i Sejmiku i przedkładając plan gospodarczy powiatu.

Z szeregu cyfr, ilustrujących stan powiatu nie od rzeczy będzie, podkreślić, iż powiat liczy 40 tysięcy ludności, z czego ma dwa miasta: Strzelno 5 800 i Kruszwicę 3 033 ludności. O ile w roku ubiegłym miasto miało nadwyżki 56 141 zł., o tyle w roku bieżącym pracować musi z deficytem, wynikłym jedynie tylko wskutek ogólnego przesilenia gospodarczego. Co do samej gospodarki z uznaniem podnieść należy, iż 50 % ogólnego budżetu pochłania utrzymanie i budowa szos i dróg, cele społeczne 29 578 zł., a kulturalno-oświatowe 41 tysięcy złotych. Po tym referacie przemawiali jeszcze senior Sejmiku dr Krzemiński z Kruszwicy i proboszcz ks. Czechowski, dziękując Sejmikowi za wydajną ofiarę na odrestaurowanie kościółka św. Prokopa. 

Następnie p. wojewoda udał się do szpitala powiatowego, gdzie powitał go naczelny lekarz dr Truszczyński w otoczeniu sześciu sióstr Elżbietanek, prowadzących ten dość spory, bo 60 łóżek liczący szpital. Stąd w licznym otoczeniu udał się p. wojewoda do miejscowej ochotniczej straży pożarnej, gdzie powitał go oddział ze sztandarem pod dowództwem naczelnika p. Piątkowskiego. Wykonana na życzenie wojewody próba, wdzierania się na ,,gorejącą dwupiętrową budowlę wypadła bardzo dodatnio, za co jak niemniej i za wzorowo utrzymany tabor serdecznie podziękował wojewoda naczelnikowo Piątkowskiemu. 

Następnie udał się p. wojewoda do Strzelnicy, gdzie powitała go brać strzelecka, ze sztandarem i orkiestrą wojskową z Bydgoszczy, a prezes bractwa p. Boesche wygłosił pełne patriotyzmu przemówienie, wręczając równocześnie wspaniale, ręcznie przez por. Hibnera wykonany dyplom honorowy na członka Bractwa. Po oddaniu przez wojewodę strzału na cześć Rzeczypospolitej, a przez prezesa Boesche na cześć p. wojewody, przy dźwiękach orkiestry wojskowej odjechał p. wojewoda na uroczyste posiedzenie do Magistratu. Tu przy zgromadzonej w komplecie Radzie powitali p. wojewodę burmistrz Busza i przewodniczący Rady dr Truszczyński. 

Z godnych zaznaczenia dat historycznych Strzelna to trzykrotne wizyty w nim królów polskich w 1299 r. Władysława Łokietka i w 1419 i 1422 r. Władysława Jagiełły. Co do budżetu, to pokrywa on się niestety w 85 procentach z podatków. Zarówno na powitanie Sejmiku jak i Rady Miejskiej odpowiadał p. wojewoda, podkreślając zasługi obywatelstwa Strzelna i okolicy w dziedzinie państwowo-twórczej pracy. Wieczorny raut w umajonej zielenią i kwieciem sali p. Grześkowiaka zakończył dzień uroczysty dla Strzelnian, którzy na rok przyszły gotują się zgodnie z obietnicą wojewody na przyjęcie prezydenta Rzeczypospolitej.


czwartek, 21 października 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 158 Ulica Powstania Wielkopolskiego cz. 10

Cofając się nieco przed „Lecznicę”, czyli ostatnio opisany wątek, wracamy na drugą stronę ulicy i zatrzymujemy się przed parcelą zabudowaną niepozornym, choć w latach swej świetności okazałym parterowym, z piętrowym korpusem, domem. Posiada on oficynę podwórzową i był mieszkaniem młynarza, którego warsztat pracy znajdował się obok. Budynek mieszkalny ma numer ewidencyjny 24 zaś młyn z przyklejonym doń budynkiem nr 26 i przez starszych strzelnian określane były po prostu jako Dom Młynarza i Młyn. Współcześnie za tą parcelą znajdują się ogrody działkowe mieszkańców Strzelna, byłych pracowników nieistniejącego już dzisiaj geesu. W okresie zaborów i międzywojnia całość należała do niemieckiej rodziny Gregerów.

Berlinek ok 1900 r. Wiatrak i karczma Gregerów oraz Grenzschutz przed posterunkiem w Berlinku 

Gregerowie pochodzili z okolic Łabiszyna i zamieszkali w Strzelnie po 1886 roku. Antenatem tej rodziny był młynarz Michael Greger, który w 1856 roku w Łabiszynie poślubił Justine Zinser. Małżonkowie przenieśli się do Berlinka (Neuberlin) w Dystrykcie Strzelno I (Strzelno-Południe) i tam w nowopowstałej po wycięciu lasów wsi - kolonii prowadzili gospodarstwo oraz wiatrak. W 1886 roku ich syn Gustaw Hermann ur. w 1859 roku poślubił w 1886 roku w Siedlimowie 20-latkę Emilie Auguste Friske i przeniósł się z małżonką do Strzelna, gdzie przy ul. Młyńskiej (Powstania Wielkopolskiego) 121 zakupił parcelę wraz z wiatrakiem. W Berlinku pozostali rodzice wraz z pozostałymi synami Ottonem - młynarzem i Rudolfem - restauratorem oraz córką Emilie Ernestine.

Strzelno 1832

Strzelno 1843

W dalekiej przeszłości przy ul. Młyńskiej współcześnie nazywanej Powstania Wielkopolskiego znajdowały się dwa wiatraki. Zlokalizowane one były na końcu ulicy. Pierwszy stał po lewej stronie szosy ku Młynom, w miejscu, w którym obecnie znajduje się krzyż. Drugi po prawej stronie tejże drogi, nieco wyżej od pierwszego, tuż za kirkutem, czyli cmentarzem żydowskim. Miejsce, w którym stały owe wiatraki nazywano oficjalnie Lindemanns. Nazwa pochodziła od nazwiska niemieckiej rodziny młynarskiej, Lindemannów. Osiedlili się oni w Strzelnie z pierwszą falą osadników fryderycjańskich po 1781 roku. Z najstarszych dokumentów dowiadujemy się, że już w średniowieczu znajdowały się przy tej ulicy dwa wiatraki (1453 rok). W dokumencie jest mowa, iż były one usytuowane przy drodze do wsi Młyny i wszystko wskazuje na to, że były to te same okolice które zostały zaznaczone na mapach z 1832 i 1843 roku. Nieco później bo na mapie z 1893 roku na owym Lindemanns już wiatraków nie było, za to znajdujemy je na nowym miejscu, a mianowicie z tyłu parceli leżących przy ul. Młyńskiej, na wysokości współczesnych posesji nr 16 i 24 (121 - Greger).

 

Gustaw Greger z początkiem XX w. poczynił liczne inwestycje. W 1905 roku wystawił dom mieszkalny, a w 1908 roku nowy murowany młyn parowy z kotłownią i wielkim ceglanym, okrągłym kominem. Młyn prowadził obrót zbożem i jego przetworami: mąką, kaszą, śrutą i otrębami i stał się ogromną konkurencją dla pozostałych wiatraków. Po zlikwidowanym wiatraku Greger w jego miejscu wystawił tartak, który był napędzany parą wytwarzaną w przymłyńskiej kotłowni. Wówczas też powstała oficyna mieszkalno-gospodarcza oraz duży budynek będący zapleczem magazynowo inwentarskim. Przy okazji dodam, że znaczenie gospodarczo-przemysłowe ulicy podkreślały funkcjonujące przy niej liczne zakłady, a szczególnie trzy tartaki należące do Niemców: Gregera, Küchla i Klompa. Młyn po Gustawie przejął jego syn Otto Greger i prowadził go do 1945 roku. W wolnej już Polsce, po przyjęciu obywatelstwa polskiego, w 1929 roku Otto był członkiem Komisji Wyborczej do Rady Miejskiej w Strzelnie.

 

Gwidon Trzecki, którego już wielokrotnie przywoływałem, opowiedział mi ciekawą, z pikantnym podtekstem historyjkę z czasów okupacji, której akcja toczyła się przy młynie. Kiedy wybuchła wojna Niemców ze Sowietami, młynarza Gregera wcielono do Wehrmachtu i wysłano na front wschodni. Całe jego przedsiębiorstwo pozostało na głowie jędrnej w biuście i dojrzałej, a do tego obdarzonej urodą żony. W tym czasie Gwidon jako nastolatek (ok. 15 lat) został zatrudniony do pomocy na tartaku. Jak sam wspominał: - Byłem inwalidą z drewnianą protezą nogi dlatego zostałem takim przyniś, wyniś, pozamiotej… W tym samym czasie trakowym były młody, a do tego jurny Polak, którego często przy pracy podglądała Niemka. Jej „rozgorączkowanie“ apogeum osiągało zawsze w sobotę pod wieczór, kiedy po skończonej pracy trakowy brał kąpiel, a po jej skończeniu suszył się na powietrzu - tak jak go Bóg stworzył. Za wyjątkiem zimy, wiosną i jesienią czynił to przy wystawionym na zewnątrz koksowniku, prężąc przy tym swoje okazałe bicepsy i inne części ciała. Ten higieniczny ceremoniał zawsze podglądała skryta za stosami desek majstrowa Gregerowa, o czym wiedział trakowy i Gwidon. Razu pewnego ni stąd, ni zowąd po jednym z takich sobotnich ceremoniałów Niemka zawezwała trakowego do mieszkania, by ten naprawił jej stół w kuchni. Po uprzątnięciu obejścia przytartacznego i zagaszeniu koksownika, wracający do domy Gwidon otarł się o okna sypialne młynarzowej i w półmroku lampy naftowej spostrzegł szefową, która niczym mitologiczna Wenus gimnastykuje się na leżącym w białej pościeli Herkulesie.     

 

Po zakończeniu II wojny światowej młyn z całym otoczeniem przejęty został przez państwo, jako mienie poniemieckie. W krótkim czasie wydzierżawiła obiekt spółka „KO-GUT”, czyli spółka młynarzy Konieczki z Młynów i Gutorskiego ze Strzelna. 21 października 1948 roku Urząd Wojewódzki w Poznaniu przekazał młyn Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Strzelnie. Z braku fachowców Walerian Konieczka współwłaściciel spółki „KO-GUT” kierował dalej tym młynem do 1951 roku. Był to wówczas młyn motorowy, napędzany silnikiem spalinowym. Wieloletnim kierownikiem Młyna geesowskiego był Jan Karpiński. Dziś z pozycji czasu możemy powiedzieć człowiek legenda, działacz społeczny, strażak ochotnik pełniący przez wiele lat funkcję komendanta Miejsko-Gminnego Związku OSP. Jan Karpiński urodził się 2 października 1926 roku w Świeżawach gmina Rypin jako syn Kazimierza i Władysławy z Witkowskich. Do Strzelna przybył w sierpniu 1957 roku. Wcześniej bo w 1952 roku poślubił w Golubiu-Dobrzyniu Halinę z Stachewiczów. Pod koniec lat 50. małżonkowie zamieszkali tuż przy młynie w mieszkaniu zaadoptowanym z byłego budynku maszynowni parowej młyna. Pan Jan był osobą bardzo towarzyską i posiadającą liczne kontakty. Wielu starszych strzelnian pamięta druha Jan w nieskazitelnie skrojonym mundurze strażaka, defilującego na czele drużyn niezwykle prężnie i zgodnie z obowiązującą musztrą wojskową. Tak też szkolił swoich podkomendnych i członków pocztu sztandarowego. Posiadał liczne odznaczenia branżowe-strażackie oraz państwowe. Po przejściu na emeryturę chorował i zmarł 14 kwietnia 1995 roku.

W sąsiadującym z młynem domem (nr 24), dawniej domem mieszkalnym młynarzy Gregerów, przez kilkadziesiąt lat znajdował się znany w Strzelnie Zakład Krawiecki mistrza Henryka Stachewicza. Był on niezwykle popularnym, a w latach 70. i 80. niezwykle modnym krawcem, gdyż szył niedostępne na rynku spodnie, garnitury, a także płaszcze z futrzanymi kołnierzami o najmodniejszych krojach. Mistrz Henryk był bratem żony młynarza Jana Karpińskiego, Haliny.

Pod koniec lat 90. młyn nabył od likwidatora spółdzielni miejscowy biznesmen, Lech Brukiewicz. Obiekt został wyremontowany i ruszyła na nowo w nim produkcja. Jednakże konkurencyjność młynów przemysłowych sprawiła, że po kilku latach zaniechano w nim przemiału. Dzisiaj stoi pusty i jest w bardzo dobrym stanie. Po rewitalizacji całego otoczenia mógłby służyć jako obiekt gastronomiczno-muzealny…

Foto.: Heliodor Ruciński oraz fragmenty map - 1832 Biblioteka Państwowa w Berlinie, 1843 archiwum bloga

 

niedziela, 17 października 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 157 Ulica Powstania Wielkopolskiego cz. 9

Ostatnio spacerując ulicą Powstania Wielkopolskiego doszliśmy do łącznika, który znajduje się pomiędzy posesjami nr 16 i 18. Jest to wąski przesmyk w formie „chodnika” dla pieszych, ułatwiający szybkie dotarcie do ulicy Klonowej i znajdujących się przy niej kilku posesji. Ulica ta biegnie wzdłuż nieczynnego toru kolejowego dawnej linii Strzelno-Kruszwica-Inowrocław. Jej nawierzchnia przypomina raczej drogę gruntową. Miejscami utwardzona tzw. szlaką, czyli popiołami wielkopiecowymi stanowi obrzeże południowo-wschodniej części miasta. Dzisiaj przespacerujemy się odcinkiem północnym, czyli lewą stroną ul. Powstania Wielkopolskiego. W tym celu wrócimy pod wielkopowierzchniowy sklep sieci „Twój Market“ i nieco cofniemy się w czasie.

Po prawej nieistniejące już budynki 

Południowy fragment parkingu, czyli jego pas przyległy do ulicy, przed II wojną światową zajmowały trzy budynki. Dwa skrajne były typowymi domami parterowymi nakrytymi dwuspadowymi dachami ceramicznymi, pamiętającymi II połowę XIX w. i początki funkcjonowania powiatu strzeleńskiego.  Pomiędzy nimi, w luźnej zabudowie, lekko cofnięty w głąb stał szczytem do ulicy kolejny murowany, nakryty dwuspadowym i ceramicznym dachem prawdopodobnie budynek gospodarczy. Jego stan w latach 30. XX w. był na tyle zły, że został on w czasie okupacji rozebrany. Już po wojnie, po 1950 roku postawiono w jego miejscu, będący w ścisłej zabudowie z sąsiednimi budynkami mieszkalnymi, drewniany barak. Pełnił on funkcję świetlicy dla działającego tutaj Państwowego Ośrodka Maszynowego, a później także sezonowego punktu skupu tytoniu, który uprawiali powojenni osadnicy przybyli na nasze tereny z Lubelszczyzny.

Historia znikających budynków zaczęła się już z początkiem lat 70. XX w. kiedy to pierwszy został rozebrany barak pomowski. Z kolei w latach 90. zniknął pierwszy budynek, noszący w ewidencji nr 3. W jego miejscu powstał parking dla pracowników firmy Fatpol Tools. Około 20 lat po nim rozebrano, wówczas już sypiący się były dom mieszkalny nr 5. Jego kres nastał wiosną 2014 roku, kiedy to przystąpiono do budowy po rozebranych budynkach FATO pawilonu „Twój Market“. Obecnie całość parceli po rozebranych budynkach zajmuje parking przymarketowy oraz myjnia bezdotykowa dla samochodów osobowych.  

 

Tuż za tą posesją znajdowały się ogrody należące do rodziny Wieczorkiewiczów. Obecnie są tutaj dwa budynki handlowe, a za nimi wydzielona posesja z piętrowym budynkiem mieszkalnym. Pierwszy niewielki pawilon handlowy, niegdyś należący do nieistniejącej już Spółdzielni Ogrodniczej w Inowrocławiu, wystawiony został na początku lat 80. Po przemianach ustrojowych prowadzona tu była działalność w branży art. ogrodniczych przez prywatny podmiot gospodarczy. Drugi pawilon-sklep powstał w połowie lat 70. Jego inwestorem była Spółdzielnia Mleczarska w Mogilnie. Początkowo był to sklep nabiałowy. W krótkim czasie został przejęty przez miejscową GS „Samopomoc Chłopska” i poszerzony o branżę spożywczą. W latach 90. minionego stulecia został zakupiony przez byłych pracowników i do końca 2020 roku prowadzony w branży spożywczej. Dzisiaj oba budynki zostały wystawione na sprzedaż.

  

Dalej pod numerem 9 znajduje się schludnie utrzymany, w otoczeniu zieleni dom mieszkalny wybudowany w byłym ogrodzie Wieczorkiewiczów. Należy on do państwa Niestatków. Tuż za nim na kolejnej parceli znajdują się parterowe domy mieszkalne będące w zarządzie Gminy. Do 1997 roku były to trzy domy. Frontowy nr 11, stojący od ulicy, niestety został w tymże roku rozebrany. Była to własność Wieczorkiewiczów, znanych mieszczan strzeleńskich zamieszkujących to miejsce od XIX wieku. Pan Antoni Wieczorkiewicz prowadził od 1880 roku firmę dekarską. Jego syn Wacław był powstańcem wielkopolskim. To on podczas walk o miasto zlikwidował celnym rzutem granatem gniazdo karabinu maszynowego. Więcej o Wacławie znajdziecie pod linkiem:

https://strzelnomojemiasto.blogspot.com/2019/01/bohaterowie-z-tablicy-cz-1-wacaw.html

Rozebrany w 1997 roku budynek frontowy nr 11 posesji Wieczorkiewiczów

W rozebranym już dzisiaj domostwie mieściła się biblioteka Towarzystwa Czytelni Ludowych, była to kolejna trzecia siedziba powstałego w 1880 roku TCL-u. Jej bibliotekarką była członkini TCL Helena Wieczorkiewicz. Urodziła się ona 8 marca 1893 roku w Strzelnie z rodziców Antoniego i Pelagii z Trzeckich. Była bardzo blisko związana z Kościołem, jako członkini stowarzyszeń katolickich oraz osobą prowadzącą Biuro Parafialne proboszczom, ks. prałatowi Ignacemu Czechowskiemu i ks. szambelanowi Józefowi Jabłońskiemu. Biblioteka, którą prowadziła liczyła 1500 woluminów i była w okresie zaborów jedną z miejskich ostoi Polskości. Przetrwała do 1939 r. Część z jej zbiorów w czasie wojny została rozproszona po mieszkańcach miasta. Kilkadziesiąt tomów znalazło się również u moich krewnych. Uratowane pozycje w liczbie 80 tomów stały się zaczątkiem powstałej 5 lutego 1947 roku Miejskiej Biblioteki Publicznej, która otwarta została w siedzibie Zarządu Miejskiego w byłym budynku Kasy Chorych. Jej inicjatorem był Filip Klemiński kierownik Publicznej Szkoły Powszechnej Nr 1 w Strzelnie.

Spacerując dalej, na chwilę stajemy pod nr 15. W domu tym mieszkał przywoływany przy opisywaniu Rynku Michał Dziadura, legendarny sprzedawca z RDT-u. Idąc dalej zatrzymujemy się przy domu nr 17. Mieszkał w nim wieloletni dyrektor Tartaku w Miradzu Bronisław Rychlik. Urodził się on 6 września 1914 roku w Dobromyślu, jako syn Andrzeja i Urszuli z domu Sarniak. W Strzelnie zamieszkał w 1928 roku. W dziejach tartaku był tym dyrektorem, który doprowadził ten duży, zatrudniający ponad 100 pracowników zakład do rozkwitu. Z przerobu 9 tys. m³ tartak doszedł do przerobu ponad 18 tys. m³ drewna, z tego gro przeznaczona była na eksport. Dyrektor Rychlik wspierał również miejscowe potrzeby rzemieślnicze, jak i indywidualnych odbiorców, np. rolników. Był również działaczem społecznym angażującym się na wielu płaszczyznach życia miasta i gminy Strzelno. Zmarł 19 lipca 1996 roku w Strzelnie. Obecnie dom jest własnością emerytowanego nauczyciela Jana Wieczorka. Był on bardzo lubianym wychowawcą, znakomitym pedagogiem i popularnym nauczycielem historii w dużym zespole szkół pnadgimnazjalnych w Mogilnie. Miałem przyjemność przed laty pracować z panem Janem w branży rolniczej i dziś wspominając ten czas mogę powiedzieć, że nasze rozmowy historyczne nie poszły na marne.

  

Kolejną posesją oznaczoną numerem 21, przy której pozwolę sobie na krótki przystanek są byłe zabudowania po warsztatach szkolnych Szkoły Zawodowej w Strzelnie oraz budynki mieszkalne. Jeden z nich od 1995 roku przez wiele lat był niezamieszkany. Kilka lat temu został rozebrany. W dobie zaborów i w latach międzywojennych znajdowała się tutaj fabryczka powozów, drobnych maszyn rolniczych i zakład rzemieślniczy mistrza kowalskiego i powoźnika Andrzeja Świątkiewicza. Świątkiewiczowie to stary strzeleński ród mieszkający w Strzelnie od początku XIX wieku. Andrzej urodził się 20 listopada 1869 roku w Strzelnie. Był synem Kazimierza i Julianny z Rymarkiewiczów, pochodzącej ze wsi Stodoły. Ojciec Kazimierz urodził się w 1838 roku, zaś związek małżeński z Julianną zawarł w kościele pw. św. Wojciecha w Stodołach. Był on synem małżonków Andrzeja i Doroty z Leszczyńskich, ten zaś synem Walentego i Marianny.

Andrzej był mistrzem kowalskim i powoźnikiem, czyli producentem powozów osobowych i towarowych powózek. Posesję przy ulicy Powstania Wielkopolskiego nabył w 1911 roku od mistrza stolarskiego niejakiego Derdaua za 16 tys. marek. Poza pracą zawodową, jak przystało na dobrego Polaka, udzielał się społecznie. Był członkiem Zarządu i członkiem honorowym Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, członkiem Towarzystwa Przemysłowców i Cechu Kowalskiego. Jego bratem był mistrz Siodlarski Ignacy. Andrzej Świątkiewicz zmarł 12 sierpnia 1939 roku w Strzelnie.   

Tutaj mieszkała urodzona 8 lutego 1906 roku Maria Świątkiewicz, którą starsi mieszkańcy znają pod zdrobniałym imieniem „Mania”. Była ona córką Andrzeja i Apolonii z Drzazgowskich. Pani Mania była blisko związana z wielokierunkową działalnością na rzecz Parafii św. Trójcy w Strzelnie. Przez wiele lat czynnie udzielała się w stowarzyszeniach katolickich. Obok Marii (również Mani) Zbierskiej, współpracowała z Młodymi Polkami i była tą osobą, która twardo stała na straży wiary w czasach totalitarnych i zniewalania umysłów socjalizmem. Była wierną czytelniczką „Wieści ze Strzelna” oraz osobą, która przekazała wiele ciekawostek z życia miasta. Pani Maria doczekała wolnej Polski, zmarła 5 lipca 1995 roku w Strzelnie. Po jej śmierci posesja przeszła w ręce biznesmena z Inowrocławia. Przez wiele lat niszczała, a w bieżącym 2021 roku została nabyta przez Gminę Strzelno.

Numer 23 zajmują zabudowania byłej Państwowej Lecznicy Zwierząt. Obecnie na parterze budynku swą siedzibę ma Posterunek Energetyczny firmy Enea, zaś w skrzydle mieści się prywatna Lecznica Zwierząt. Budynek został wybudowany w latach 1955-1957 - wiosną 1957 roku został oddany do użytku. Parcela na której stanęła tzw. lecznica przed wojną i do końca lat 50. XX w. był zapleczem boiska sportowego, na którym mecze rozgrywała „Kujawianka” i terenem nigdy niezrealizowanego projektu ogrodu jordanowskiego. Wcześniej lecznica znajdowała się przy Rzeźni Miejskiej, w przyległym do niej budynku mieszkalnym.

Wieloletnim kierownikiem lecznicy był lekarz weterynarii Antoni Ryszard Kacperski. Pochodził ze Zduńskiej Woli, gdzie urodził się 1 kwietnia 1923 roku jako syn Aleksandra i Lucyny Pomykalskiej. Jako lekarz weterynarii rozpoczął pracę w 1955 roku na terenie województwa łódzkiego. Był oficerem Wojska Polskiego w randze porucznika. W 1963 roku podjął pracę w Strzelnie, obejmując funkcję kierownika Lecznicy Zwierząt. W 1988 roku przeszedł na emeryturę. Posiadał dwie pasje: gra w brydża i jazda konna. W celu spełniania tej ostatniej, posiadał własnego konia. Wspólnie z doktorem Alfredem Fiebigiem, panowie uprawiali manewry rekonstrukcyjne, jeżdżąc konno w strojach wojskowych z różnych epok. Doktor Antoni był niezwykle popularną postacią wśród mieszkańców terenu gminy. Nie było gospodarstwa rolnego, które nie odwiedziłby strzeleński weterynarz. W 1972 roku, jako stażysta w PGR Markowice miałem okazję być oddelegowany do pomocy w prowadzeniu tzw. badań gruźliczych. Wówczas przemierzyłem z nim bryczką zaprzężoną w dwa piękne, nakrapiane siwki – pożyczone z Zakładu Rolnego w Strzelnie - kilkanaście wsi. Doktor Antoni nauczył mnie podczas tych wspólnych prac sztuki szczepienia, pobierania krwi oraz wielu innych zabiegów około weterynaryjnych i namawiał, bym przeszedł do pracy w lecznicy. W swej praktyce stażowej zaszczepiłem kilkaset cieląt, w tym wiele „dotchawicznie”. Jednakże z oferty zostania weterynarzem nie skorzystałem.

Od lewej lek. wet. Antoni Kacperski
Od lewej dr Alfred Fiebig i lek. wet. Antoni Kacperski
Lek. wet. Antoni Kacperski

Antoni Kacperski sporo czasu poświęcał również na działalność społeczną. Za całokształt prac został odznaczony w 1984 roku Medalem 40. Lecia Polski Ludowej oraz w 1988 roku Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Był żonaty i miał 3 synów. Zmarł 8 czerwca 2006 roku w Mogilnie.

Po prywatyzacji usług weterynaryjnych i przeniesieniu się tychże służ do wschodniego skrzydła, parter budynku zajął Posterunek Energetyczny. Firma wyremontowała pomieszczenia i wybudowała budynek garażowo-magazynowy. Wieloletnim kierownikiem placówki był Kazimierz Bartunek.

Foto.: Heliodor Ruciński i archiwum bloga


wtorek, 12 października 2021

Wczesnośredniowieczne grodzisko w Baranowie

Regionalistom, przewodnikom turystycznym, archeologom znane są wczesnośredniowieczne grodziska Kujaw Zachodnich w Mietlicy nad Gopłem, w Kołudzie Wielkiej i Gębicach nad Notecią. Zaledwie garstka z wymienionych słyszała o grodzisku na pograniczu Stodólna i Żegotek nad rzeczką Sławką, a niestety nie wiem, czy ktoś słyszał o grodzisku w Baranowie. O grodzie w Kołudzie pisałem przed kilku laty na blogu, w kilku innych artykułach wspominałem o Mietlicy i Gębicach, a o grodzie nad Sławką napisałem w rysie monograficznym o Stodołach i Stodólnie, który niebawem ukaże się drukiem. Dzisiaj kilka zdań poświęcę tajemniczemu grodzisku w Baranowie. Ale zanim do tego przejdę wspomnę jeszcze o ukształtowaniu terenu przypominającym wczesnośredniowieczne grodzisko, na które trafił, analizując obrazy lidarowe dr Łukasz Oliwkowski z Inowrocławia. Znajduje się ono w lesie zwanym Kobylarz (Gaj Wymysłowicki), w pobliżu nekropolii Wilamowitz-Möellendorffów. Może to być bardzo ciekawe odkrycie, które pogłębi wiedzę o naszej małej ojczyźnie. Czekamy za Jego wynikami penetracji w terenie - powodzenia!   

W prostej linii, około 10 km na wschód od Strzelna, z lekkim odchyleniem ku południowi leży wieś Baranowo. Stąd do Gopła są niespełna 2 km. Obecnie jest to obszar gminy Kruszwica, a dawniej, przed 1932 rokiem wieś leżała w granicach powiatu strzeleńskiego. W odległych czasach, określanych jako wczesne średniowiecze, w tej niewielkiej miejscowości funkcjonował gród, o którego istnieniu dowiadujemy się ze starej mapy przechowywanej w Bibliotece Państwowej w Berlinie. Wykonana ona została w 1832 roku i zaznaczono na niej, kilkaset metrów na wschód od ówczesnej zwartej zabudowy dominium, grodzisko. To miejsce opisane zostało jako Schanze - szaniec. 

Przewertowałem kilkanaście książek, w których spodziewałem się jakiejś informacji, ale niestety na nic nie trafiłem, co by słowem wspomniała o grodzisku w Baranowie lub okolicy. Sięgnąłem do Geografa Bawarskiego, czyli do pierwszej wzmianki o rzekomej nadgoplańskiej organizacji sięgającej do połowy IX wieku. W niej mowa jest o słynnym dokumencie nazwanym Descriptio civitatum et regionum ad septentrionalem plagam Danubii, a w polskiej literaturze określanej Geografem Bawarskim. Jest to anonim spisany prawdopodobnie przez mnicha w klasztorze św. Emmerama w Ratyzbonie w formie informacji - relacji dla króla bawarskiego Ludwika II. Znajduje się w nim jakże lakoniczna informacja, o treści: Glopeani, in qua civitates CCCC aut eo amplius, która po przetłumaczeniu informuje, że Glopeani mieli 400 lub więcej grodów. Owi Glopeani to mityczni Goplanie, czyli mieszkańcy wczesnośredniowiecznych obszarów wokół Jeziora Gopła.

Czy pośród tymi grodami mogło znajdować się miejsce nazwane później Baranowem? Zapewne tak, jeśli wierzyć autentyczności zapisu: Glopeani, in qua civitates CCCC aut eo amplius. Zlokalizowanie owego grodziska nastręcza mi trudności, a to za sprawą jedynego śladu na owej wspomnianej mapie z 1832 roku. W terenie, nie ma widocznych śladów, które wskazywałyby na istnienie grodziska. Nic konkretnego nie znajduję odwzorowując teren za pośrednictwem obrazów lidarowych. Zatem pozostało hipotetyczne przeanalizowanie terenu, co natychmiast też uczyniłem. Moją uwagę przykuła kępa drzew porastająca wyniesienie o polu trapezu i wymiarach boków: 51,23 x 52,60 x 49,27 x 54,02 = ok. 25 arów. Współcześnie jest to obszar byłego cmentarza ewangelickiego zlokalizowany na wyniesieniu o wysokości 82,5 m npm. Teren wokół owego wyniesienia to wysokości 77-80 m npm.

Cmentarz ewangelicki w Baranowie. Domniemane miejsce lokalizacji grodziska. Obraz lidarowy.

Według mojej teorii owe wyniesienie to najprawdopodobniej pozostałości po wczesnośredniowiecznym obiekcie warownym - grodzisku Baranowo. Ale czy tak jest, możemy kategorycznie stwierdzić dopiero po badaniach archeologicznych. Najprawdopodobniej owe pochówki ewangelików zatarły większość śladów po warowni. Mało tego, wcześniejsza intensywna uprawa gruntów w II połowie XIX w. doprowadziła - podobnie jak w wypadku grodziska nad Sławką - do rozsypania wałów zewnętrznych, zarówno wypełniając nią fosy, jak również zapełniając wnętrze grodziska.

Rekonstrukcja grodziska w Dobromierzu. Czy tak mogło wyglądać grodzisko w Baranowie? 

A że warte są przeprowadzenia badania archeologiczne świadczy chociażby fakt, że najstarsza wzmianka pisana o Baranowie pochodzi z 1288 roku. W niej znajdujemy Marcina, syna Baranka z Baranowa, gniazda rodzinnego Baranowskich Jastrzębców. Znane są również dzieje późniejsze, aż po współczesność tejże miejscowości. Zatem, warto byłoby dopełnić dzieje Baranowa, a przy okazji za pewnym kolejnym lidarowym śladem przypominającym megalit dowiedzieć się coś więcej o przeszłości okolic Baranowa, Racic i Lachmirowic.

Fragmenty mapy: SBB_IIIC_Kart_N 729_Blatt 1794 von 1832

Rekonstrukcja ze strony internetowej Świdnica 24.pl 


niedziela, 10 października 2021

Królestwo na ziemi, czyli koza, zapomniana żywicielka…

Kto nie zna przysłów: Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała; Na pochyłe drzewo każda koza wlezie; Przyszła koza do woza; Wysoki jak brzoza, a głupi jak koza; Raz kozie śmierć… itd., itp.

Pozwólcie, że dzisiaj cofnę się ok. 60 lat wstecz, czyli do lat 60. minionego stulecia. W czasy, kiedy byłem oczarowany królikami i sam chowałem kilkanaście sztuk w specjalnie zbitych przeze mnie klatkach. Pierwszą parę otrzymałem od kolegi Andrzeja Jarlaczyka i kiedy przyszedł czas uboju podarowałem te sympatyczne stworzenia ciotkom, Ani z Młyna i Uli z Ogrodowej. Sam nigdy nie skosztowałem mięsa króliczego, a ponoć było bardzo smaczne.    

W tamtych czasach w mieście i wielu wsiach uboższa ludność chowała kozy. W każdym bądź razie ja pamiętam z tych zwierząt kilkanaście stworów, beczących u rogatek miasta. Tak, tak, wielu ze starszych strzelnian całkowicie zapomniało, lub próbuje nie pamiętać o przemiłych, bardzo sympatycznych i niemalże wszystko pożerających zwierzętach domowych jakimi były kozy. Pewna część gospodarstw domowych otaczających centrum miasta posiadała w spisie inwentarza podwórzowego obok świń, królików, kur również kozy. Koza nabrała właściwego znaczenia, wartości i ceny oraz stała się wprost niezastąpiona, jako skromna w wymaganiach żywicielka rodziny już na przełomie XIX i XX w. szczególnie w rodzinach wielodzietnych. Wystarczyło mieć przysłowiowy chlewik, niewielki kawałek pola, czy dostęp do rowów i nieużytków, by jedną lub dwie kozy utrzymać. Ten pierwszy i zasadniczy kierunek użytkowania kóz to mleko, o którego dobrodziejstwie rozgadywały się akuszerki i położne. Ba, lekarze w latach powojennych wręcz namawiali, by dzieci o naturze chorobliwej karmić kozim mlekiem, gdyż stanowiło ono źródło wszelkiego dobrodziejstwa. Również dla dzieci zalecano mięso z młodych koźląt - samców, jako delikatne, pożywne i smakowite.

Pamiętam, jak opowiadano, że kozy, choć nie gryzły i nie szczekały, to zachowywały się jak psy - po prostu potrafiły bronić domostwa, głośno becząc na widok intruza i bodąc rogami nieproszonych gości. W mojej pamięci zapisały się widoki mojego dzieciństwa, które towarzyszyły mi od wiosny do późnej jesieni, a mianowicie kozy pasące się na rowach przydrożnych i śródpolnych okalających miasto. Kozy jedzą wszystko, co my nazywamy, że jest zjadliwe: trawę, zioła, chwasty, młode gałązki, korę, liście, owoce, warzywa, obierki, odpadki, a nawet tzw. pety papierosowe.

Przypominam sobie rozmowę z lat 60. minionego stulecia, kiedy to sąsiad sąsiadowi zachwalał kozy. Mówił on wówczas: - Panie sąsiedzie, te bydlątka nie wymagają wielu starań, są tanie w utrzymaniu, jedzą byleco, no i dają o wiele zdrowsze mleko niż krowy. A moim ulubionym śniadaniem jest muska (zupa mleczna) na kozim mleku. Masz pan dzieci, zatem dam panu radę, kup pan kozę albo ze dwie, a żadne z pociech nie będzie chorowało - po czym dodał: - Jo panie za namową doktora Fiebiga kupiłem z jego porynki dwie kozy, a jak się wykociły, to mliko nawet szwagrowi do jego rojbrów dawołym… 

 

By nie być gołosłownym dodam, że kiedy 27 lutego 1957 roku zawiązało się Kółko Rolnicze Strzelno Miasto, to już na drugi dzień zaczęła przy nim działać Grupa Hodowców Drobnego Inwentarza, której przewodził Bogdan Brzeziński. To ona skupiała strzelnian parających się chowem: kóz, królików i ptactwa domowego. 

Współczesnym rarytasem, który znajdujemy na półkach marketów w dziale nabiał są kozie sery. Spośród serów kozich najbardziej popularne są dwa rodzaje: świeże serki kanapkowe oraz dojrzewające sery pleśniowe, tak zwane rolady. Ich cechą charakterystyczną jest delikatna, biała pleśń. Sery z porostem białej pleśni to najbardziej rozpoznawalne sery pleśniowe – prawie każdy słyszał o klasycznych Brie czy Camembert. Te sery zawdzięczają swój niepowtarzalny i aromatyczny smak starannie wyselekcjonowanym składnikom i recepturom przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Mogą być wyrabiane z każdego rodzaju mleka, łącznie z kozim.

I już na zakończenie, poza tematem zasadniczym dopowiem, że w mieście było również kilka osłów. Pamiętam takiego stwora, który ciągnął wózek z drabiną i beczką smoły. Należał do dekarza Boruckiego. Jego przysmakiem były gazety, a najchętniej zjadał „Trybunę Ludu“. To na jej widok i po jej zjedzeniu najgłośniej ryczał: - io, ioo, iooo… Dlaczego? Głowili się nad tym dylematem miejscowi mędrcy. Aż razu pewnego, jeden z nich, po trzech głębszych doszedł do wniosku, że: - naczytało się bydle głupot i beczy, jakby na egzekutywie to właśnie jemu głosu udzielili.

Foto.: Zbiory NAC - Narodowe Archiwum Cyfrowe


piątek, 8 października 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 156 Ulica Powstania Wielkopolskiego cz. 8

 

Kontynuując spacerek ulicą Powstania Wielkopolskiego trafiamy pod kolejną kamienicę. Współcześnie stanowi ona zasoby komunalne, do którego została wciągnięta po 1945 roku, jako mienie poniemieckie. Wcześniej była własnością Rodziny Pechtoldów, pochodzących ze wsi Stodólno. Współcześnie oznaczona numerem 14, w starej pruskiej nomenklaturze policyjnej - ulica nosiła nazwę Mühlenstrasse (Młyńska) - a kamienicy nadano numer 220. W porównaniu z pozostałymi posesjami zlokalizowanymi przy tej ulicy miała jeden z wyższych numerów. Najstarsze posesje przy tej ulicy nosiły numeracje od 120 do 148, zaś te młodsze od 198 wzwyż. Dla przykładu, budynek szpitala nosił numer 204, zaś kolejny Szudy 211. Wiadomo, że nowy szpital wystawiono w 1894 roku, zaś budynek Szudy w 1896 roku na dotychczas niezabudowanych parcelach. Na podobnej parceli wystawiono kamienicę Pechtolda i sugerując się numerem, wyglądem architektonicznym, możemy określić, że zbudowano ją pod koniec XIX, ewentualnie na samym początku XX wieku.

Kamienica wystawiona została w modnym wówczas eklektyzmie. Budynek ma dwie kondygnacje, jest podpiwniczony oraz nakryty dwuspadowym, ceramicznym dachem z użytkowym poddaszem. Fasadę ma pięcioosiową z pięcioma parami małych okienek doświetlających poddasze. Parter od strony ulicy zdobi silne boniowanie. Na czwartej, zachodniej osi przypięta jest doń duża, drewniana, z przeszkleniami altana na podmurówce. Posiada ona od strony wschodniej boczne wejście. Okna na pierwszym piętrze zdobią proste frontony na kształt belek, wspartych na konsolkach oraz podokienne płyciny. Na narożnikach i po bokach okna środkowego rozmieszczone zostały cztery pilastry. Poszczególne kondygnacje rozdzielają gzymsy. Do bocznej, wschodniej elewacji przypięty jest murowany przedsionek zwieńczony drewnianą altanką w formie zamkniętego balkonu. W podwórzu, od strony zachodniej przypięte są do kamienicy oficyny, z których najdalej wysunięta była niegdyś stolarnią.

  

W księdze adresowej z 1903 roku jeszcze nie znajdujemy Pechtoldów w Strzelnie. Za to Pechtolda Gottlieba odnajdujemy w Stodólnie. Był nim stolarz posiadający również gospodarstwo rolne. Pechtoldowie to stary ród niemiecki, którego antenaci za sprawą Christopha Pechtolda trafili do Stodólna wraz z pierwszą falą osadnictwa fryderycjańskiego już w 1781 roku. Po blisko 120-latach syn potomka pierwszego kolonisty Gottlieba Pechtolda, Georg wyuczony przez ojca fachu stolarskiego przeniósł się na przełomie XIX/XX stulecia do Strzelna i tu zaczął realizować się w wyuczonym zawodzie. Najprawdopodobniej ojciec, a może sam syn wystawił w Strzelnie nową kamienicę i zakład stolarski. W Stodólnie wraz z głową rodziny pozostał najmłodszy syn Helmut, który przejął stolarnię po ojcu i prowadził ją tutaj do lat 30. XX w.

 

W Strzelnie po Georgu Pechtoldzie stolarnię prowadził syn Herman, co zostało odnotowane w 1930 roku w ogólnopolskiej księdze adresowej. W czasie okupacji, w 1942 roku Pechtoldów nie wymienia się wśród stolarzy. Także w tym momencie urywa się cała moja wiedza o strzeleńskiej gałęzi rodziny. Według spisów ludności miasta Strzelna w 1910 roku rodzina Pechtoldów liczyła 5 osób: 3 mężczyzn i 2 kobiety. W kamienicy zamieszkiwali ponadto inni Niemcy: małżeństwo Bernsteinów (Rudolf był listonoszem) oraz rodziny Milbradtów i Friedrichów (Christian był sędzią).

W latach powojennych w kamienicy tej zamieszkiwała m.in. rodzina Prussów. Od lat 70. XX w. mieszkał tutaj Jacek Jankowski, syn strzeleńskiego nauczyciela Czesława, wraz ze swoją żoną i synami. Przez szereg lat był on kierownikiem działu administracyjno-inwestycyjnego Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska“ w Strzelnie, największej wówczas firmy na terenie miasta. Pamiętam jego mozolną i precyzyjnie wykonywaną pracę przy weryfikacji faktur i rozliczaniu poszczególnych inwestycji i remontów. Utarło się u nas w geesie powiedzenie: - Drżyjcie budowlańcy, Jacek idzie ze swym ostrym i ścinającym ceny ołówkiem. Jacek był zapalonym myśliwym i łowiectwo, wraz ze swoim ojcem Czesławem i braćmi, uprawiał już od lat młodzieńczych. Towarzyszką ich leśno-polnych przygód była suka Leda - wytrawny pies myśliwski rasy wyżeł niemiecki szorstkowłosy.         

Strzelno ul. Powstania Wielkopolskiego. Tartak Klompów.

Kończąc ten wątek przyjdźmy dalej, pod posesję numerem 16. Tam znajdował się tartak Klompów. Na przełomie XIX i XX wieku należał on do Niemca cieśli Emila Klompa, który piastował również funkcję radnego miejskiego. Był to stary niemiecki ród osiadły w Strzelnie i okolicy w wyniku tzw. pierwszej fryderycjańskiej fali osadniczej tuż po I rozbiorze Polski. Antenatem tego rodu był Michael Klomp. Poślubił on Barbarę Karst, z którą miał syna Christophera. Ten zaś w wieku 23 lat w 1827 roku poślubił 17. letnią Elizabeth Lindemann. Ze Strzelna Klompowie rozprzestrzenili się na Kruszwicę i Poznań, a w mieście pozostała linia Emila.     

Pracownicy tartaku Klompów
Rodzina Klompów przy tartaku

Tartak wraz z zabudowaniami, ogrodem, dwoma domami mieszkalnymi w 1931 roku nabył od Klompa Franciszek Fredyk. Był on zawodowym wojskowym, podoficerem Wojska Polskiego i pochodził z pobliskiego Ostrowa. W Strzelnie zamieszkał po przeniesieniu go w stan spoczynku. Był stosunkowo młody, gdyż miał dopiero 27 lat. W celu usamodzielnienia się skorzystał z pomocy sióstr, Agnieszki i Zofii, które mieszkały w nowo wybudowanej willi przy ulicy Kolejowej (obecny nr 9). Siostry dorobiły się sporego majątku w międzynarodowym cyrku, występując min. za oceanem, w USA. Były one członkiniami niezwykle popularnej w Europie trupy tzw. „Liliputów”. Początkowo podbiła trupa kraj występując w dziesiątkach miast, w teatrach, hotelach i salach kinowych. Dawała zawsze dwa występy, jeden dla dzieci, drugi dla dorosłych. Jak opisywała ówczesna prasa: Najmniejsi z artystów mieli ok. 1 metra wzrostu. Bawili widownie śpiewem, tańcem i pełną humoru grą. Trupa ta składała się z mężczyzn i kobiet. Posiadała własne piękne kostiumy i odpowiednie dla swoich rozmiarów meble i rekwizyty.

Franciszek Fredyk w mundurze wojskowym

W związku z ciągłymi występami Agnieszki i Zofii, Franciszek zamieszkał w willi sióstr, zaś na ul. Powstania Wielkopolskiego 16 (stara numeracja 11a, następnie 13) prowadził tartak. Wynajmował również mieszkania w dwóch niewielkich parterowych domach. Franciszek Fredyk niedługo nacieszył się własnym interesem. W 1932 roku podpalono mu tartak, który doszczętnie zgorzał. Z relacji synów, Ryszarda i Zbigniewa dowiedziałem się, że po pożarze ojciec nie odbudował już tartaku. Maszyny zakopano w ziemi, zaś plac pofabryczny zamieniono na duży ogród. Później teren ten wydzierżawiono wdowie Patelakowej, która prowadziła tutaj ogrodnictwo, będące podstawą jej egzystencji. Sensacyjne wydarzenia związane ze śmiercią męża ogrodniczki opisałem na blogu w oddzielnych artykułach. Oto linki do nich:

Franciszek Fredyk

 

Po zamieszkaniu w Strzelnie, jako podoficer rezerwy aktywnie włączył się w działalność miejscowej organizacji Koła Podoficerów Rezerwy. W mistrzostwach Koła w latach 1935-1936 został drugim rycerzem, zajmując trzecie miejsce w konkursie strzeleckim. Już wówczas uczestniczył w życiu kulturalnym miasta, występując w przedstawieniach teatralnych, jako aktor amator. Sztuki, w których występował, reżyserował Stanisław Dymel, a patronat nad nimi miało Koło Oficerów Rezerwy. W 1936 roku został wybrany komendantem Koła. 

Zarząd strzeleńskiego Koła ZBOWiD z pocztem sztandarowym i podopiecznymi - wdowami po kombatantach. Stoi 2. od lewej Franciszek Fredyk.
Kombatanci ze Strzelna. Członkowie ZBOWiD. Przy stole prezydialnym siedzi w środku Franciszek Fredyk.

W 1934 roku Franciszek poślubił Reginę Stamborską z Młynic. Małżonkowie zamieszkali w willi sióstr przy ul. Kolejowej. Na Powstania Wielkopolskiego zamieszkali dopiero po wojnie, w latach 50. minionego stulecia. Wówczas mieszkali w jednym z parterowych domów i prowadzili kiosk, który stał na ich posesji, przy samej ulicy. Po przeprowadzeniu się lokatorów, Franciszek rozpoczął budowę na starych fundamentach nowego domu, który ukończył w latach 1976-1978. Franciszek Fredyk przez wiele lat był bardzo aktywnym działaczem organizacji kombatanckich, zasiadał w Zarządzie ZBoWiD Koło w Strzelnie. Obecnie właścicielem posesji jest syn Zbigniew, który zamieszkuje tutaj wraz z rodziną. Syn jego Michał Fredyk prowadzi tutaj firmę Samfred z warsztatem i komisem samochodowym.

Foto.: współczesne Heliodor Ruciński

oraz archiwum bloga

 

poniedziałek, 4 października 2021

Spacerkiem po Strzelnie - cz. 155 Ulica Powstania Wielkopolskiego cz. 7

Dzisiejszy odcinek spacerku - podobnie, jak ostatni - ograniczę do jednej kamienicy, chyba najokazalszej pod względem wielkości i niegdysiejszych standardów jej mieszkań. Znajduje się ona w sąsiedztwie ostatnio opisywanej posesji Wawrzyńca Szudy i jest oznaczona numerem 12, a przed wojną numerem 9. Jej okazałość i dawne dostojeństwo podkreślają wysokie piwnice, trzy kondygnacje oraz frontowy pas poddasza z ceramicznym, mansardowym zadaszeniem i tkwiącymi w nim pięcioma lukarnami. Jest to budowla 10-cio osiowa i już na pierwszy rzut oka można zauważyć, że wystawiona została w zaczynającym wówczas dominować w budownictwie stylu modernistycznym. Zrodził się on na przełomie stuleci XIX i XX w., kiedy jeszcze kwitła secesja, pod wpływem krytyki nadmiaru zdobień i zastosowania ornamentu w architekturze. Obecnie kamienica znajduje się w zarządzie ADM-u, stanowiąc mienie Gminy Strzelno. Jej wygląd estetyczny ma wiele do życzenia, niemniej jednak to dawne dostojeństwo budynku nadal w nim tkwi. Ta swoista okazałość budowli, to wysokie kondygnacje, trzy logie balkonowe i wysunięty nad masywnym portalem wejścia głównego - frontowego balkon na trzeciej kondygnacji oraz o dużej powierzchni rozkład wnętrz mieszkalnych. Oko przykuwają dwa narożne ryzality. Bardziej wysunięty wschodni, skrywa w swym wnętrzu logie balkonowe, zaś zachodni ukazuje perspektywę skrywanych za trzema oknami dużych pokoi salonowych. Nadto robi wrażenie trzykondygnacyjna oficyna podwórzowa.

Kamienica została wybudowana w 1910 roku, a jej inwestorem był bogaty Żyd Moritz Baschwitz. Usytuowana została na części parceli należącej niegdyś do Schudy, którą budowniczy odsprzedał i wystawił na niej na zlecenie Baschwitza ową kamienicę. Zamieszkała w niej rodzina Moritza oraz lokatorzy o bardziej zasobnym portfelu. Wśród tych ostatnich był Wincenty Szklarski, w latach międzywojennych inspektor skarbowy na powiat strzeleński, a następnie wysoki rangą urzędnik skarbowy w powiecie mogileńskim. Rodzina Baschwitzów była wyznania mojżeszowego i pochodziła z Wójcina. Antenat wilczyńskiej gałęzi rodu Aron, prowadził karczmę z zajazdem, wyszynkiem oraz szeroko pojęty handel. Warto zaznaczyć, że Wójcin był miejscowością graniczną i tutaj znajdowało się przejście graniczne z zaborem rosyjskim, tzw. „cło”. Zapewne usytuowanie przygranicznego interesu sprzyjało pomnażaniu zasobów finansowych Baschwitzów i ostatecznie sprawiło, iż Moritz przeniósł się do Strzelna. Od początku ich pozycja społeczna była ugruntowana, zaś oni sami - podobnie jak pozostali miejscowi Żydzi - dalecy byli zachowaniom ortodoksyjnym.

Wójcin - lokale Baschwitzów

Baschwitzowie pochodzili z Witkowa. Tam głowa rodziny Aron w wieku 28 lat poślubił w 1874 roku swoją rówieśniczkę Frommet Fuchs. Był on synem Osche Baschwitza i Peroli Koinskiej. Aron był restauratorem i kupcem w Wójcinie. Z tego co udało mi się ustalić to małżonkowie mieli synów Richarda i Moritza oraz córki Paule i Emme. Interesujący nas kupiec Moritz Baschwitz z Wójcina żonaty był z Julie Fischer z Pleszewa. Małżonkowie mieli syna Martina (Marcina). Mieszkając w Wójcinie Moritz w 1906 roku został wybrany do dozoru szkolnego, co wywołało poruszenie w prasie inowrocławskiej i regionalnej. W jego obronie stanął sam dziedzic Ignacy Skrzydlewski, który napisał: …znam go od dziecka, jest to prawy człowiek, wychowany w tutejszej szkole. Ojciec Jego i On płacą do tutejszej szkoły podatki szkolne i ponoszą ciężary, a biorą towary obydwoje i robią zakupy u kupca, znanego Polaka [Pińkowskiego – MP.] w Strzelnie. 

W rok później dowiadujemy się, że z tą nagonką na Baschwitza było trochę przesadzone, gdyż jedna z córek Arona Baschwitza, a siostra Moritza, Paula przeszła na katolicyzm, przybierając imię Helena i wyszła za syna miejscowego włościanina, Polaka Henryka Hęclewskiego syna Stanisława. Jednakże, zastanawiającym dla ówczesnych było, jak to możliwe, że w dozorze szkoły katolickiej znajduje się Żyd? Dodając przy tym, że tak się dziać może tylko w Prusach. Moritz Baschwitz wśród mieszkańców Wójcina należał do nielicznych, którzy posiadali umiejętność biegłego posługiwania się rachunkami i porozumiewania się w językach: hebrajskim - jidysz, niemieckim, polskim i rosyjskim. Zaznaczyć należy, że byli to jedyni Żydzi w Wójcinie. Uzupełniając wiedzę o Baschitzach dodam, że Siostra Moritza, Emma ur. w 1875 roku poślubiła w Strzelnie w 1897 roku starszego o 7 lat Carla Barucha syna Lewina i Rossali Koppel. Emma zginęła w obozie - getcie Terezin na terenie Protektoratu Czech i Moraw.    

Osiedlając się w Strzelnie, Moritz Baschwitz kontynuował już wcześniej rozpoczętą działalność handlową w zakresie handlu żywcem wołowym. Tu na miejscu rozwinął ją do znacznych rozmiarów. Skupował bydło, szczególnie z majątków ziemskich i dostarczał je do ubojni wielkomiejskich, skąd tzw. ćwierci wołowe trafiały do dużych zakładów mięsnych, łącznie z eksportem. W okresie międzywojennym taki eksport prowadzony był również do Niemiec, min. do Berlina. Później doszło pośrednictwo w handlu nieruchomościami i czerpanie korzyści z papierów wartościowych oraz z dywidend od akcji wielkich spółek kapitałowo-przemysłowych. Wynajmowali również apartamenty, jakie znajdowały się w ich nieruchomościach oraz mieszkania czynszowe w oficynie.

Prasa przedwojenna była pełna ogłoszeń o pośrednictwie, jakim parał się Moritz. W 1927 rok miał na dogodnych warunkach do zbycia dobre gospodarstwa od 40 do 400 mórg w dobrej okolicy przy szosie i stacji. Ogłoszenia te opatrywał podpisem: M. Baschwitz. Strzelno, Młyńska 125. Telefon 62. W 1928 roku oferował gospodarstwo 50 morgowe, przy szosie, 5 km od stacji, ziemia pszenno-żytnia, z żywym i martwym inwentarzem za cenę 30 tys. zł. Zdarzało się, że na to jego pośrednictwo patrzano spod przysłowiowego oka. Na przykład, kiedy w 1933 roku pośredniczył w sprzedaży w Chełmcach w pow. mogileńskim gospodarstwa, które z rąk polskich przeszło w ręce niemieckie. Tak tę transakcję opisała ówczesna prasa: Sprzedawczykiem okazał się właściciel zagrody 60-morgowej Kotwica w Chełmcach. Za pośrednictwem żyda ze Strzelna, Baschwitza sprzedał Niemcowi Herterowi z Kobylnicy jedno z najpiękniejszych gospodarstw w tej wiosce. W 1937 roku posiadał w ofercie 300 mórg ziemia pszenno-buraczanej z dobrymi zabudowaniami i kompletnym inwentarzem. Za całość żądał przedpłaty w wysokości 50 tys. zł., a pozostała kwota miała być rozłożona w ratach.  

O rodzinie Baschwitzów w międzywojennym Strzelnie zbyt wiele nie wiemy, a to za sprawą ich wojennych tragicznych losów. Szczątkowe informacje dotyczą udziału Baschwitza w życiu społecznym miasta wskazują, że był on członkiem Klubu Kręglarzy w Strzelnie i w rankingu sportowym dość dobrze notowanym. Na ten przykład w 1928 roku po dwutygodniowym kulaniu zajął 3 miejsce. Z innej informacji dowiadujemy się, o incydencie polegającym na wrzuceniu kamienia przez zamknięte okno do biura Baschwitza, znajdującego się na parterze kamienicy od strony ulicy. Ów zranił handlarza i naraził go na szkody: wybicia szyby i uszkodzenia mebli.

Syn Moritza, Marcin (Martin) Baschwitz urodził się w 1909 roku w Wójcinie. Parał się kupiectwem, współpracując z ojcem. Żonaty był z córką Ludwika Lippmanna, Teą urodzoną w 1909 roku i jak wieść niesie, nadzwyczajnej urody kobietą. Jedna z informacji jaką przed laty uzyskałem głosiła, że rodzice obojga doprowadzili do połączenia dwóch fortun. Po ich ślubie, uznawano tę parę za najbogatszą w Strzelnie. Młodzi ponoć zamieszkali w okazałej kamienicy, przy obecnej ulicy Powstania Wielkopolskiego 12. Zaś ostatnio uzyskałem informację od jednego z sędziwych mieszkańców Strzelna, że młodzi Baschwitzowie mieszkali w domu rodziców Tei przy ulicy Szkolnej, narożnik ze Ściankami na I piętrze. Mieli oni dwójkę dzieci: Manfreda ur. w 1933 roku i Ewę ur. w 1935 roku.

27 grudnia 1933 roku w strzeleńskim rejestrze handlowym prowadzonym przez miejscowy Sąd Grodzki w dziale B. strona 5 wpisano kontraktem spółkowym zawartym w Kancelarii Notarialnej Dra Koehlera spółkę: „Ludwik Lippmann spółka z ograniczoną poręką z siedzibą w Strzelnie”. Przedmiotem przedsiębiorstwa był handel (zakup i sprzedaż) ziemiopłodami, zbożem, sztucznymi nawozami, nasionami, paszą, opałem i wszelkimi zapotrzebowaniami rolniczymi. Kapitał zakładowy spółki wynosił 20 000 zł. Kierownikami spółki byli Ludwik Lippmann kupiec w Strzelnie i jego zięć Martin Baschwitz kupiec w Strzelnie, którzy niezależnie jeden od drugiego firmę podpisują. Zapis ten świadczył, że to zięć, a nie dzieci był potencjalnym spadkobiercom interesów Lippmanna.

Żywot Baschwitzów z linii strzeleńskich ze wszech miar zakończył się bardzo tragicznie. Po raz pierwszy o ich istnieniu dowiedziałem się w latach 70. minionego stulecia, z rozmów z wujkiem Marianem Strzeleckim. Ale tym dotychczas nieznanym źródłem dotyczącym Żydów strzeleńskich są przypiski metrykalne pochodzące z lat sześćdziesiątych a dotyczące umiejscowienia zgonu rodziny Baschwitzów w aktach USC Strzelno. Na ten trop naprowadziła mnie w latach osiemdziesiątych ówczesna kierowniczka USC Krystyna Wikaryczak. W aktach tych jest mowa o śmierci całej rodziny Marcina Baschwitza. 

Tragiczny los jaki ich spotkał dotyczył również wszystkich Żydów strzeleńskich. Po wybuchu II wojny światowej wszyscy Żydzi, którzy zostali w mieście zginęli. Jak dotychczas to udało się ustalić los zaledwie 5 przedstawicieli tej narodowości. Marcin oraz jego dzieci: Manfred i Ewa zginęli w zagładzie, w bliżej nieznanych okolicznościach już w 1939 roku.  Thea (Tea) Baschwitz, żona Marcina, została zamordowana w Treblince w 1942 roku (według zeznań brata Maxa Lippmanna). 

Wiadomym jest również, że Leo Lippmann urodzony w Strzelnie w 1873 roku, syn Abrahama i Dorotey, miejscowy kupiec ożeniony z Selmą, został zamordowany w 1944 roku w Buchenwaldzie. Miał wówczas 71 lat. Był on bratem Ludwika - ojca Tei i Maxa. Z kolei Ludwik Lippmann urodzony w Strzelnie w 1880 roku brat Leo, również miejscowy kupiec, żonaty z Martą z domu Krushka został zamordowany w 1941 roku w Piotrkowie. Zaś żona Ludwika Marta Lippmann urodzona w Powidzu w 1882 roku, córka  Izydora Krushki i matka Tei i Maxa została zamordowana w Treblince w 1942 roku. Dodam jeszcze, że ofiarą holokaustu był również Izydor Lewin, urodzony w Strzelnie w 1875 roku, maż Rozalii. Był on kupcem i został zamordowany w KL Auschwitz, w wieku 75 lat.

W czasie okupacji kamienica zasiedlona była przez Niemców i Polaków. Jedną z rodzin było młode małżeństwo, Teresa z Michalaków i Alfons Rucińscy. Zawarli oni związek małżeński 5 kwietnia 1942 roku. Tuż po ślubie wynajęli mieszkanie przy ulicy Młyńskiej w kamienicy po Baschwitzach. Pan młody w tym czasie pracował, jako księgowy w Krochmalni w Bronisławie. Ciekawostką przekazaną przez Heliodora Rucińskiego, syna ówczesnych nowożeńców jest wydarzenie jakie miało miejsce na strychu tejże kamienicy. Otóż małżonka Alfonsa poprosiła męża, by ten udał się na strych i przyniósł stamtąd słoik z kompotem. Gdy ten był już na poddaszu i przeglądał półkę z zaprawami, dostrzegł na dole regału kompoty z wiśniami, o które prosiła małżonka. Schylił się, by sięgnąć słoik i w tym samym czasie usłyszał nad głową świst kuli i trzask pękających szkieł na górnych półkach. Oniemiał, a gdy się wyprostował i rozejrzał, zobaczył zbitych kilka słoików i dziurkę w szybie okienka. Opaczność Boska czuwała nad przedwojennym i powojennym dyrygentem Chóru „Harmonia”. To w ogrodach przy ulicy Cegiełka podpici Niemcy strzelali do wróbli, a schylenie Alfonsa było tak szczęśliwe, że kula nie trafiła go w pierś, tylko świsnęła nad schyloną głową, rozbijając słoje. A co stałoby się, gdyby żona poprosiła go o kompot śliwkowy, który stał na górnej półce? Zginąłby młody Alfons, zaś we współczesnym krajobrazie miasta i okolicy nie dopatrzylibyśmy się sylwetki pana w okularach i czapce z przewieszonym przez szyję aparatem fotograficznym.  Opaczności zawdzięczamy, że dzisiaj możemy cieszyć oko Heliodorem i zdjęciami w jego wykonaniu. No i co najważniejsze, rozkoszować się bogatą ikonografią blogu „Strzelno moje miasto”.   

Powojenne losy kamienicy, to obraz przedwojnia i współczesności. Budowla nadal pełni funkcje mieszkalne i nadal robi wrażenie. Oczywiście potrzebuje remontu o czym utwierdza nas stan łuszczącej się elewacji. Jedną z osób, która utkwiła w mej pamięci, a która tutaj mieszkała był wieloletni pracownik administracji samorządowej, były sekretarz w Urzędzie Gminy Jeziora Wielkie Florian Sobkowiak. I już na zakończenie dopowiem, że w podwórzu znajdowała się wolno stojąca stolarnia należąca onegdaj do szpitala strzeleńskiego, później stała się stolarnią komunalną. Ostatecznie budynek został adaptowany na mieszkania i taką funkcję pełni do dziś.

Foto.: Heliodor Ruciński